Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
56 osób interesuje się tą książką
Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że zamieszkam z pięcioma starszymi braćmi, których tak mocno pokocham, tobym go wyśmiała.
Siedzieliśmy przez kolejną chwilę w milczeniu, oboje przetwarzając w głowie ten niesamowity fakt, jak daleko nasza relacja zaszła. Kiedyś nie wyobrażałam sobie mieć tak silnej więzi z nikim. To też zupełnie inny rodzaj porozumienia od tego, jaki miałam z mamą, lub liczyłam, że może w przyszłości będę miała z własnym mężem czy partnerem.
Ten rodzaj porozumienia jednocześnie był piękny i zatrważający.
Silny i niezniszczalny.
Są dla siebie najważniejsi. Hailie, Vincent, Will, Dylan, Shane i Tony zaryzykują dla siebie życie. I choć szóstka Monetów ma coraz mniej okazji, by spotykać się w komplecie, łączy ich nierozerwalna więź.
Trzeci tom bestsellerowej serii "Rodzina Monet".
Książka dla czytelników 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 668
Welcome to the family, Perełki
Ilustracja i projekt okładki: Dixie Leota
Redakcja: Maria Śleszyńska
Redaktor prowadzący: Anna Wyżykowska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Karolina Mrozek, Elżbieta Steglińska
Droga Czytelniczko/Drogi Czytelniku,
ponieważ niektóre motywy i zachowania opisane w książce mogą urazić uczucia odbiorców, zalecamy ostrożność podczas czytania. Wszystkie wydarzenia i postacie przedstawione w powieści są fikcyjne.
Życzymy dobrej lektury,
Autorka i Wydawnictwo
© for the text by Weronika Anna Marczak
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2023
ISBN 978-83-287-2723-6
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
W progu gabinetu stanął Vincent.
Adrien, który nadal się nade mną nachylał, nagle wyprostował się, zrobił dwa spore kroki do tyłu i nawet uniósł dłonie wysoko, aż nad głowę.
– Nie dotknąłem jej.
Jego zapewnienie zabrzmiało donośniej niż złowróżbne, spokojne pytanie mojego brata.
– Co to ma znaczyć?
– Nie dotknąłem jej – powtórzył Adrien.
Na widok Vincenta zalała mnie fala emocji. Broda zaczęła mi drżeć jeszcze bardziej, a do oczu znów napłynęły łzy i niczego nie chciałam bardziej niż rzucić się w jego stronę, może nawet paść mu w ramiona, i usłyszeć wypowiedziane jego chłodnym głosem zapewnienie, że wszystko będzie w porządku.
Powstrzymała mnie tylko obawa, że gdy dowie się, jak strasznie nieostrożna byłam, z miejsca mnie znienawidzi. Nie przeżyłabym, gdyby mnie teraz odepchnął.
To w końcu on pierwszy zdecydował się, by szybkim krokiem podejść do mnie. Po drodze odłożył na blat swojego biurka elegancki tablet, który tu ze sobą przyniósł.
– Co ty tutaj robisz, Hailie? – zapytał, marszcząc brwi, ale chyba dopiero gdy się zbliżył, dotarło do niego, w jak opłakanym stanie jestem. – Co się stało?
– To moja wina – wyskamlałam, kiedy położył mi dłoń na ramieniu.
Nie zasługiwałam na to, by mnie pocieszał.
– Co się stało? – powtórzył, tym razem dużo chłodniej.
Podczas gdy szybko analizowałam w myślach, czy najpierw powiedzieć mu o niepokojącym połączeniu od ojca, czy o tym, że naszą rozmowę słyszał jego wspólnik, przemówił Adrien:
– Twoja siostra odebrała intrygujący telefon. Ciekawi mnie, co ty masz do powiedzenia na ten temat.
Patrzyłam w dół na tiul swojej sukienki, który był tak oszałamiająco piękny, że jeszcze niedawno zerkałam na niego wyłącznie z radością, podziwiając, jak się mieni. Teraz nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę mogła jeszcze poczuć podobnie niewinne szczęście.
– Kto dzwonił? – zapytał Vincent pełnym napięcia głosem.
Przełknęłam ślinę, a jedna z łez skapnęła mi z brody i zginęła w plisach sukienki.
– Powiedz, Hailie Monet, kto dzwonił – zachęcił mnie Adrien.
Gardło mi się tak zacisnęło, że ledwo można było mnie zrozumieć, gdy uniosłam w końcu oczy na brata i odpowiedziałam:
– Tata.
Dobrze widziałam moment, w którym przez blade tęczówki Vincenta przemyka szok i nawet strach. Trwało to jednak tylko ułamek sekundy, bo zdołał po mistrzowsku zapanować nad emocjami, a jego twarz zastygła. Adrien nie mógł wiedzieć, że dłoń, którą Vincent trzymał na moich plecach, nagle zesztywniała.
– Ach tak – mruknął lodowato.
– Dziwna sprawa. Nie miałem pojęcia, że twoja młodsza siostra jest medium i dostaje telefony zza grobu. – Adrien przechylił głowę i spojrzał na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami. – Może dałabyś radę przekazać parę słów mojemu psu, co, Hailie? Bardzo za nim tęsknię.
Znowu można by pomyśleć, że trzymają się go żarty, ale tak naprawdę gotował się z wściekłości. Zignorowałam jego komentarz, wiedząc, że mam do przekazania jeszcze jedną ważną informację. Mój brat może mnie teraz znienawidzić, ale musi wiedzieć, że ojciec potrzebuje pomocy, i to natychmiastowej.
Zacisnęłam palce na jego gładkiej marynarce, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
– Vince, on ma kłopoty – wyszeptałam. – Coś się stało i ma kłopoty… Dzwonił tyle razy, dlatego ja…
Zawiesiłam głos w obawie, że znowu powiem o słowo za dużo, mimo iż teraz to już prawdopodobnie mogło nie mieć większego znaczenia. Przypomniałam też sobie, że upuściłam gdzieś telefon Vincenta, więc rozejrzałam się po podłodze, a mój brat, wciąż spięty jak nigdy, podążył wzrokiem za moim spojrzeniem, po czym przymknął na chwilę powieki.
Na bardzo krótką chwilę, a gdy je otworzył, przyjrzał się jeszcze raz mnie, Adrienowi i telefonowi na ziemi, a także dostrzegł rozlaną whisky i widać było, jak trybiki w jego głowie pracują nad błyskawicznym posortowaniem priorytetów. To była cecha Vincenta, której nigdy nie przestanę podziwiać – jego gotowość do rozwiązania każdego problemu i przeskoczenia każdej przeszkody, jakie pojawią się na drodze. Dla niego nie było misji niemożliwych, nie marnował też czasu na panikę.
Najpierw wywarł swoją dłonią nacisk na moje plecy, żebym podeszła do jego fotela za biurkiem, który wcześniej szybkim ruchem wysunął zza mebla. Usiadłam na nim ostrożnie, a on wyjął z szuflady czarną chusteczkę do nosa, na miękkiej bawełnie był chyba nawet wyhaftowany monogram. Nie miałam pewności, ponieważ natychmiast zrobiłam z niej użytek. W tym czasie Vince podszedł do miejsca, w którym leżał jego telefon, i schylił się, by go podnieść. Coś na nim wystukiwał przez chwilę, a jego twarz była tak nieodgadniona, że równie dobrze mógł rozwiązywać właśnie krzyżówkę. Na końcu tylko westchnął cicho i przyłożył urządzenie do ucha.
– Will, potrzebuję cię w gabinecie. Teraz – rzucił bez emocji do słuchawki i się rozłączył. Następnie wsunął telefon do kieszeni spodni i w końcu zwrócił się do Adriena.
– Czeka nas długa rozmowa – powiedział.
Adrien stał z boku i obserwował uważnie każdy jego ruch. Ręce trzymał w kieszeni, ale z całą pewnością nie był wyluzowany, i tylko parsknął w odpowiedzi:
– Co ty nie powiesz.
– Usiądź, proszę – zaproponował chłodno mój brat, wskazując na sofę, którą Adrien zajmował już wcześniej.
– Nie zamierzam się rozsiadać. Czekam na wyjaśnienia tu i teraz – warknął, marszcząc brwi. Wyszarpnął też jedną dłoń z kieszeni, by móc nią gestykulować. – Twoje szczęście, że w ogóle mam ochotę cię słuchać.
– Sprawa jest skomplikowana. Jeśli żądasz wyjaśnień, to uzbrój się w cierpliwość i usiądź.
– Nie zachowuj się, jakbyś to ty tutaj rozdawał karty, bo się nie dogadamy.
– Dobrze, a więc stój. Wedle twoich preferencji.
Obaj byli poważni i robili onieśmielające wrażenie groźnych biznesmenów, którzy zajmują się sprawami wagi co najmniej państwowej – zwłaszcza te garnitury i złowrogi ton ich głosów wpisywały się w ten wizerunek. Jednocześnie ich wymiana zdań przypominała mi trochę kłótnię dzieciaków na placu zabaw, tylko taką ubraną w odrobinę podnioślejsze słowa. Może nawet bym się zaśmiała, gdybym nie walczyła ze strachem i poczuciem winy.
Vincent odwrócił się od Adriena i znowu podszedł do mnie. Oparł się o brzeg swojego biurka, a następnie pochylił lekko, żeby sięgnąć dwoma palcami pod mój wilgotny od płaczu podbródek.
– Czy zanim tu wszedłem, Adrien w jakikolwiek sposób cię skrzywdził? – zapytał, uważnie mi się przyglądając.
Zawahałam się i zerknęłam na mężczyznę, który przed chwilą tak okropnie mnie nastraszył. Znowu trzymał obie ręce w kieszeni, a gdy nasze spojrzenia się na moment skrzyżowały, on swoje odwrócił.
– Patrz na mnie, Hailie, nie na niego – upomniał mnie Vince, zaciskając palce.
I cóż ja mu miałam powiedzieć? Co prawda, Adrien mnie nie tknął, ale podniósł na mnie głos i paskudnie zabawił się z moimi emocjami. Ostatnie jednak, czego bym w tej chwili chciała, to robić z siebie ofiarę, bo przecież działy się właśnie rzeczy o wiele ważniejsze, a główną tego przyczyną była moja głupota.
Pokręciłam głową, patrząc prosto w błękitne oczy brata.
– Na pewno?
– Nie – odparłam zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam i dodałam szeptem: – Tylko się zdenerwował.
Vincent przeszywał mnie swoim spojrzeniem niczym żywy wykrywacz kłamstw, ale niczego mi nie zarzucił, bo w tym momencie do biura wszedł Will.
Vince się wyprostował i powitał go skinieniem głowy, a ja zapatrzyłam się na swojego ulubionego brata uszczęśliwiona. Po chwili jednak poczułam smutek, bo wyobraziłam sobie jego zawód, kiedy się dowie, co się wydarzyło.
– Wynikła pewna sytuacja – oznajmił Vince. – Chciałbym, żebyś zabrał stąd Hailie i pomógł jej się uspokoić, podczas gdy ja i Adrien zasiądziemy do pewnych klaryfikacji w związku z upozorowaniem śmierci naszego ojca.
Oczy Willa się rozszerzyły. Najpierw na mój widok, a potem na słowa Vincenta. Zamurowało go, ale tylko na ułamek sekundy, bo szybko zebrał się w sobie i się do mnie zbliżył. Ciągle zerkał na Vincenta i Adriena, nawet gdy pociągnął mnie delikatnie za dłoń, bym wstała.
– Vince – szepnął, gdy jeszcze zatrzymał się za mną i położył sztywne dłonie na moich ramionach. Zamierzał wykonać polecenie, ale ciekawość i strach jednak wygrały, bo zapytał: – Co jest?
– W obecności Adriena został odebrany niefortunny telefon – wytłumaczył Vincent. – Rozumiesz więc, że należy to jak najszybciej wyjaśnić.
Will skinął głową i skierował mnie do wyjścia, a gdy tak szedł za moimi plecami, usłyszałam, jak przełyka ślinę. Pragnęłam opuścić ten gabinet, a jednocześnie czułam się w obowiązku, by w nim zostać i przyjąć wyrzuty, których na razie jeszcze nikt mi nie robił. Popełniłam jednak tak wielki błąd, że w tej chwili gotowa byłam zrobić, cokolwiek Vincent mi rozkaże.
Ściskałam w ręce wilgotną od moich łez chustkę Vincenta i szeleściłam sukienką, gdy w asyście Willa opuszczałam pracownicze skrzydło naszej rezydencji. Mój ulubiony brat w milczeniu zaprowadził mnie do mojej sypialni, zamknął za nami drzwi i posadził mnie na łóżku, po czym od razu kucnął przede mną, żeby zajrzeć mi w oczy, bo głowę ciągle trzymałam zwieszoną.
– Hailie? – zagadnął łagodnie. – Hailie, opowiedz mi.
Zagryzłam wargi, po czym zaszlochałam jeszcze raz i ukryłam twarz w dłoniach. Palce jego ręki złapały mnie za jeden z nadgarstków, by oderwać moją dłoń od twarzy i zamknąć na niej swoją. Ściskał ją i gładził kciukiem w uspokajającym rytmie, czekając, aż będę gotowa, by się odezwać.
Minęło dobre piętnaście minut, podczas których on próbował wydobyć ode mnie jakąś sensowną relację. Gdyby wręczano medale dla najcierpliwszych osób świata, to Willowi od razu należałyby się wszystkie trzy miejsca na podium.
To nie tak, że nie chciałam go wtajemniczać, po prostu przyznanie się do czegoś, za co on mnie znienawidzi, nie mogło mi przejść przez gardło. Gdy wreszcie zdobyłam się na opowiedzenie mu, jak poszłam zwrócić telefon Vincentowi, że zobaczyłam te wszystkie połączenia i odebrałam jedno z nich, nieświadoma obecności Santana, celowo patrzyłam w jego twarz, żeby nie dał rady ukryć przede mną nawet najmniejszej oznaki obrzydzenia moją osobą. Spodziewałam się, że taka reakcja pojawi się chociażby w jego oczach, chociażby na sekundę.
Nie doszukałam się w nich jednak niczego więcej niż strach i zmartwienie. Milczał przez chwilę, która dłużyła mi się tak nieznośnie, że z powrotem zakryłam twarz, wyrwawszy dłoń z jego uścisku, i wyskomlałam:
– Chcę umrzeć.
To było, jakby ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody. Wzdrygnął się nawet i natychmiast zmarszczył brwi. Tym razem zabrał mi z twarzy ręce mniej delikatnie i korzystając ze swojej przewagi fizycznej, przycisnął mi nadgarstki do materaca po obu stronach moich ud. Wtedy też wbił spojrzenie w moje czerwone, zapuchnięte od płaczu oczy.
– Nigdy tak nie mów.
Zamrugałam przestraszona, słysząc jego dziwnie niski głos. Will dodatkowo szarpnął moimi nadgarstkami – nie w agresywny sposób, lecz taki mający doprowadzić mnie do porządku.
– Rozumiesz mnie? – powiedział ostro. – Nie chcę nigdy słyszeć takich słów z twoich ust. Nie wolno ci tak mówić, rozumiesz? Nie wolno ci nawet tak myśleć.
– Przestań mnie bronić! – wykrzyczałam prosto w te jego błękitne tęczówki. Próbowałam wyrwać ręce, ale tym razem mi się nie udało. Mimo to ciągnęłam: – Przestań się zachowywać, jakbym była tu ofiarą! To moja wina!
– Nie możesz mówić, że…
– Mogę! Dlaczego ty nie powiesz prawdy? Jak możesz patrzeć mi w oczy i udawać, że to, co się wydarzyło, to nie moja wina?!
Fakt, że chciałam mu się wyrwać i oddalić, a nie mogłam, niezwykle mnie frustrował. Na dodatek ruchy krępowała mi sukienka, która już przestała mnie zachwycać, a zaczęła denerwować. Miałam wrażenie, jakby oplatały mnie więzy. Aż odetchnęłam głośno i z irytacją. Czułam, że zaraz wybuchnie mi głowa. Bolała mnie od nadmiaru wydarzeń i skrajnych uczuć. A gdy ją uniosłam, zobaczyłam, że w drzwiach sypialni stoją Dylan i Shane.
Patrzyli w milczeniu na scenę z udziałem ich siostry i drugiego z najstarszych braci. Ich usta były zaciśnięte, a brwi zmarszczone. Nie odważyli się nam przerwać, ale widocznie chcieli coś zrobić, by załagodzić sytuację. Stali tak jednak zdezorientowani, a potem do obrazka dołączył Tony. Jako jedyny zdążył pozbyć się garnituru. Miał na sobie same bokserki i w zestawieniu z wciąż eleganckimi braćmi prezentował się raczej zabawnie, ale w tym momencie w ogóle nie było mi do śmiechu.
Will, którego palce nadal robiły za kajdany, podniósł się tak, by usiąść na łóżku obok mnie, i dopiero wtedy zabrał jedną z dłoni, ale bynajmniej nie puścił mnie wolno, bo natychmiast objął mnie ramieniem i przycisnął do siebie tak mocno, jak jeszcze nigdy.
Było mi dobrze, gdy mnie tak pocieszał, ale z drugiej strony uważałam, że na to nie zasługuję, i nienawidziłam się za to, że tak bezwstydnie to wsparcie przyjmuję.
– Jesteś dla siebie zbyt surowa, malutka – przemówił cicho, głaszcząc moje ramię. – Nie uważam, że to jest twoja wina, i zaraz ci wyjaśnię dlaczego, ale najpierw chcę, żebyś się przebrała i zmyła z twarzy te łzy, dobrze?
– Ale on ma kłopoty, Will, trzeba mu pomóc… Czy Vince…
– Ciii, Hailie, zajmę się tym. Obiecuję, dobrze? Przebierz się i ochłoń, a ja się tym zajmę. Możemy mieć taką umowę?
Zacisnęłam powieki, załamana, ale ufałam, że Will wie, co robić, więc pokiwałam głową.
– Świetnie. Weź teraz kilka głębokich wdechów – polecił mi, odklejając mnie od siebie i patrząc na mnie wyczekująco. – Właśnie tak, pięknie, malutka.
O dziwo te głupie wdechy trochę mi pomogły zebrać się w sobie. Nie żebym poczuła się nagle dobrze i nie jak kupa łajna, ale przynajmniej zdołałam wstać i tylko lekko się zachwiałam. Wiedziałam, że w progu wciąż sterczy święta trójca moich braci, ale celowo na nich nie spoglądałam.
– Będę na zewnątrz – powiedział Will, a ja skinęłam głową i ruszyłam wolno w stronę garderoby, ale przystanęłam, gdy zawołał: – Hailie?
Odwróciłam się z tępopytającym wyrazem twarzy, pociągając nosem.
– Nie zamykaj się na klucz.
Na początku uznałam tę prośbę za dziwną, ale gdy Will wyszedł, wypraszając ze sobą resztę braci, a ja zostałam sama, zrozumiałam, o co mu chodziło, i wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi bardzo nieprzyjemny dreszcz.
Zdzierając z siebie suknię, zastanawiałam się, czy Vincent pomaga właśnie ojcu, czy tylko siedzi z Adrienem i stara się naprawić to, co ja zepsułam swoją nieuwagą. Patrzyłam na swoje odbicie w garderobianym lustrze i nie mogłam znieść tej widocznej w nim czerwonej, zaryczanej buzi. Wcześniej wyglądałam jak księżniczka, a teraz czułam się jak nędzarka.
Zanim powiesiłam sukienkę na wieszaku, zrobiłam sobie krótką przerwę na kolejny płacz. W samej bieliźnie osunęłam się na podłogę ze sztywną kreacją przyciśniętą do piersi. Tak mocno wbiłam paznokcie w materiał, że prawdopodobnie go pozaciągałam.
Cóż, dzisiaj zrujnowałam o wiele więcej, jedna sukienka nikomu nie zrobi różnicy.
– Hailie? – zawołał w pewnym momencie Will, stukając do drzwi.
– Chwila! – odkrzyknęłam zduszonym głosem i znowu chlipnęłam, mobilizując się do szybszych ruchów. Wciągnęłam przez głowę biały T-shirt i założyłam kremowe dresy, a potem pobiegłam do łazienki, żeby bez przyglądania się swojej spuchniętej twarzy obmyć ją na szybko wodą i niedokładnie zmyć rozmazane resztki makijażu.
Gdy znowu stanęłam przed Willem, od razu zapytałam, co z Camem. Tylko to mnie interesowało.
Usiedliśmy na brzegu łóżka, w dokładnie tej samej pozycji, co wcześniej. Do pokoju zeszli się też z powrotem pozostali bracia, którzy musieli zostać już wtajemniczeni w sytuację. Celowo unikałam ich spojrzeń, raz po raz przecierając szczypiące mnie oczy.
– Vince już prawie kończy z Adrienem. Niedługo tu przyjdzie i porozmawiamy, dobrze?
– Czyli Vince ciągle z nim jest? A co z tatą? Dowiedziałeś się, co z nim? – zapytałam, a pomiędzy moimi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – I co z Adrienem, czy on… Czy on zrobi coś…
– Vincent z nim negocjuje – odpowiedział Will, zakładając mi włosy za ucho. – Wiem, że się przestraszyłaś, malutka, ale, proszę, nie dręcz się tym. Vincent to załatwi.
– Posprząta mój bałagan? – prychnęłam cierpko. – Jak?
– Nasz.
– Nie jest nasz, jest mój, to ja jestem głupia. Powinnam była się rozejrzeć. Nie powinnam była w ogóle tam iść albo powinnam zawrócić, gdy zobaczyłam, że nie ma Vince’a…
– To nie… – zaczął znowu Will, ale ktoś wszedł mu w słowo:
– Tak, powinnaś była.
Rozejrzałam się, zaskoczona taką zmianą narracji, a serce mi się zatrzymało po raz kolejny tego wieczoru. Wszyscy moi bracia byli równie zszokowani, poza jednym – tym, który wypowiedział te słowa.
Tony siedział na moim fotelu, w którym uwielbiałam zwijać się w kulkę i czytać. Nadal się nie ubrał i w normalnych okolicznościach pogoniłabym jego odzianą tylko w bokserki osobę z jednego ze swoich ulubionych mebli w tej sypialni. Jednak jedyne, na czym się teraz skupiałam, to zrozumienie słów Tony’ego. Czy on mnie obwiniał? Próbowałam wyczytać odpowiedź z jego nieodgadnionych oczu.
Jeśli tak, to bardzo słusznie. Należało mi się.
– Co z tobą? – burknął Shane na swojego bliźniaka. On z kolei siedział okrakiem na moim krześle od biurka, z oparciem między udami.
– Co z wami? – prychnął Tony. – Przestańcie ją klepać po główce, bo nawet ją samą to denerwuje. Zrobiła coś głupiego i nieodpowiedzialnego i tyle. Nie ma sensu zaprzeczać.
– Sorry, typie, ale pieprzysz głupoty – odezwał się z irytacją Dylan, który z założonymi na piersi rękoma opierał się o ścianę pokoju tuż obok otwartych drzwi. – Co ty niby byś zrobił na jej miejscu? Bo ja wiem, że pewnie sam bym oddzwonił na ten numer, a potem wpadł do Vince’a i już od wejścia darł mordę, że ojciec ma kłopoty.
Wcale nie sprawił tym, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie – drgnęłam, rzuciłam Willowi spanikowane spojrzenie i odezwałam się płaczliwie:
– Nie siedźmy tak! Skoro Vince jest z Adrienem, to ktoś musi pomóc tacie!
– Spok…
– Przestań mnie uspokajać!
– To nie tata! – wtrącił Shane podniesionym głosem. Rozkładał też ręce i wpatrywał się z irytacją w Willa. – Czemu jej wreszcie nie powiesz?! – Przeniósł wzrok na mnie. – Nie rozmawiałaś z ojcem.
– Właśnie próbowałem jej…
– Cały czas ją uspokajasz! A może uspokoi się wtedy, gdy powiesz jej prawdę?
– A może pogorszy jej się jeszcze bardziej?! – zagrzmiał Will, tracąc panowanie. – Trzeba jej powiedzieć stopniowo, a nie atakować ją coraz to nowymi rewelacjami!
Patrzyłam to na jednego, to na drugiego brata i pragnęłam, żeby ta sytuacja okazała się głupim snem, z którego zaraz się obudzę.
– Co to znaczy, że nie rozmawiałam z tatą? – wychrypiałam. – Przecież go słyszałam.
Will zacisnął szczękę i rzucił poirytowane spojrzenie jednemu z bliźniaków, po czym przeniósł je na mnie i westchnął.
– Rozmawiałaś z wujkiem Montym, Hailie.
Odchyliłam gwałtownie brodę i zmarszczyłam czoło.
– N-nie?
– Francuski numer, z którego ktoś wydzwaniał do Vincenta, należy do wujka Monty’ego. To on prosił o pomoc.
Pokręciłam głową, prawie wręcz rozbawiona – tylko że w taki gorzki sposób. On sobie chyba stroi ze mnie żarty.
– To dlaczego Vince nie miał tego numeru zapisanego w telefonie?
– Monty zmienia je jak skarpetki, to nic nadzwyczajnego.
– Niemożliwe – wyszeptałam, kręcąc głową. – Nie pomyliłabym ojca z wujkiem, no proszę was!
– Każdy z nas by pomylił – mruknął ponuro Shane. – Brzmią identycznie.
– To był ojciec, ja to wiem… – Spuściłam wzrok, nie wiedząc, co począć, jak to uargumentować.
– Przed chwilą rozmawiałem z Montym – powiedział Will. – Potwierdził, że to do ciebie się dodzwonił.
Przymknęłam powieki. Niemożliwe, że wszystko to, co się wydarzyło, mogło okazać się jeszcze bardziej porąbane, niż do tej pory myślałam. To jakiś koszmar. Najgorsze było to, że na chwilę poczułam ulgę, że ojcu jednak nic nie grozi, a potem uświadomiłam sobie, że w takim razie zupełnie bez powodu sprowadziłam na niego kłopoty.
– Co z zastrzeżonym numerem? – zapytałam, gdy sobie przypomniałam. – Oprócz tego francuskiego widziałam, że do Vince’a dzwonił też jakiś numer zastrzeżony. Ze dwa razy. Taki, jakiego na ogół używa ojciec.
– To akurat był on – potwierdził Will, kiwając głową. – Monty to panikarz, postawił na nogi wszystkich.
Zagryzałam wargi, próbując to sobie poukładać.
– To znaczy, że tacie nic nie jest? – upewniłam się.
– Nic.
– A raczej nic mu nie było, dopóki go nie wydałam przed Adrienem – poprawiłam się i znowu zadrżał mi podbródek.
– Hailie… – westchnął Will, wyciągając do mnie rękę, ale pokręciłam głową.
– Nie, Will.
Pociągnęłam nosem, oddychając ciężko i próbując nad sobą zapanować, żeby znowu nie zamienić się w rozpaczającą memeję.
– W takim razie co tak właściwie stało się Monty’emu? – zapytałam, pocierając powiekę.
Will unikał mojego spojrzenia. Przejechał sobie dłonią po czole i oblizał dolną wargę.
– Maya i Flynn przepadli – powiedział Dylan.
– Co? – sapnęłam i serce znowu zabiło mi mocniej. – Jak? Gdzie?
Will tym razem rzucił niezadowolone spojrzenie Dylanowi, zanim wyjaśnił:
– To sprawka Charlesa. I nic im nie jest, nie denerwuj się.
– Charles porwał Mayę i Flynna? Własną córkę i wnuka?! – powtórzyłam z niedowierzaniem.
– Charles to świr – prychnął Shane.
– Maya leciała do Paryża. Miała się tam przenieść z Flynnem na koniec lata, a Monty planował dojechać kilka dni później. Zaczął się martwić, gdy nie zameldowała mu się po wylądowaniu.
Przykryłam sobie usta dłonią.
– Ale nic jej nie jest, prawda?!
– Nie sądzę, ale czekamy, aż się odezwie i to potwierdzi – oświadczył Will, a widząc moją panikę, kontynuował: – Świadkowie twierdzą, że widzieli, jak na ulicy pod apartamentowcem zatrzymała się obok niej czarna limuzyna. Po chwilowej rozmowie z osobą w środku Maya do niej wsiadła. Charles mógł ją zaszantażować. Pewnie zabrał jej telefon, ale nie ma się co martwić. Puści ich, gdy Vincent i Adrien wywrą na niego nacisk.
– To by się zgadzało. Charlesa nie było dziś na balu, co nie? – zauważył Dylan.
– Nikogo nie poinformował, że się nie zjawi. Wręcz przeciwnie, nawet potwierdził zaproszenie.
– Czyli zamiast zjawić się na balu, poleciał do Paryża, żeby porwać Mayę? – Pokręciłam głową, która pękała mi od nadmiaru informacji. – Czy on na pewno jej nie skrzywdzi?
– Charles to świr – powtórzył Shane – ale raczej nic jej nie zrobi.
– Raczej?!
– Hej, hej… – Will złapał mnie za dłoń, żebym na niego spojrzała. – Charles kocha Mayę. To jego jedyna córka. Może i okazuje tę miłość w bardzo skrzywiony sposób, ale nikt z nas nie panikuje zbytnio, bo wiemy, że nie jest realnym zagrożeniem ani dla Mai, ani dla Flynna. – Gdy wciąż patrzyłam na niego nieprzekonana, on dodał cicho: – Sądzę, że Charles bardzo tęsknił za Mayą, dlatego posunął się do tak desperackiego kroku. Ten człowiek nie potrafi komunikować się po ludzku. Zna tylko rozkazy. Ale… – Will uniósł palec – Vincent nie robi interesów z ludźmi, którzy byliby zdolni do przelania własnej krwi. W naszym świecie bezpieczeństwo członków rodziny jest priorytetem.
To wszystko zdawało mi się tak idiotyczne, że zabrakło mi słów. Z jednej strony chciałam żałować Charlesa, który tęsknił za córką, ale z drugiej przecież sam sobie na to zapracował.
– Mówisz, że nie panikujecie, a jednak Monty spanikował – zauważyłam sucho.
– Zniknęła mu żona i dziecko, więc to zrozumiałe, że się zmartwił.
Coś mi się przypomniało i zmarszczyłam brwi.
– Wołałam „tato” do słuchawki, a on nie wyprowadził mnie z błędu…
– Hailie, mogłabyś wtedy nazwać go baletnicą i też by nie zwrócił na to uwagi. Dlatego to nie twoja wina. Ani jego. To się po prostu stało – westchnął Will. – Jak powiedział Shane, każdy z nas by się pomylił.
Tony odchrząknął cicho.
– No, nie każdy – mruknął, a gdy zobaczył, że ponownie ściągnął tym na siebie ostre spojrzenia reszty braci, wzruszył ramionami. – Chodzi mi o to, że my pewnie kapnęlibyśmy się, że to nie ojciec, bo ojciec nigdy nie panikuje. Jest jak Vince, choćby się waliło i paliło, potrafi zachować zimną krew, nie? Gdyby wrzeszczał nam do słuchawki, od razu by było wiadomo, że coś tu nie gra.
– No dobra, fakt – przyznał Shane. – Monty lubi dramatyzować jak nikt inny, wszyscy to wiemy.
– O tym mówię. W końcu między innymi dlatego to Vince od razu przejął biznes po odejściu ojca, a nie on.
– Zgadza się, ale nie zapominajcie, że Hailie nie zna taty tak dobrze jak wy – wytknął im Will.
Zwiesiłam głowę, bo zrobiło mi się przykro.
– Wiadomo – burknął Tony. – Przecież nie mówię, że to jej wina.
– Tak to trochę brzmi, wiesz? – syknął Dylan.
– To sobie przemyj uszy, cepie.
– To naucz się formułować myśli, kmiocie afrodyjski.
– Odezwał się, kurwa, inteligent.
– Żryj chał…
– Jeszcze słowo – wtrącił się Vincent ostro i tak lodowatym tonem, że w pomieszczeniu temperatura nagle spadła o co najmniej kilka stopni. Przebiegł mnie nawet dreszcz. Vincent stanął w progu mojej sypialni, blady i wzburzony. Widać było, że jego umysł działa teraz na pełnych obrotach. Zerkał z irytacją na Tony’ego i Dylana, którzy wdali się w tę błyskotliwą dyskusję. – Jeśli chcecie kontynuować obrzucanie się bzdurnymi wyzwiskami, to zapraszam was do opuszczenia tego pokoju.
Nawet usunął się na bok, żeby zrobić dla braci przejście, gdyby naprawdę chcieli skorzystać z jego oferty. Tony odwrócił wzrok, a Dylan utkwił spojrzenie w podłodze, jednak żaden z nich się nie ruszył ani więcej nie odezwał. Vince powoli więc przeniósł swoje zainteresowanie na mnie i Willa, który zapytał:
– Co z Santanem?
Czułam, jak napięcie oplata swoje macki wokół nas wszystkich, i miałam wrażenie, że minęły godziny, zanim Vincent odpowiedział.
– Nasze stosunki chwilowo się ochłodziły – rzekł. – Naturalnie straciliśmy jego zaufanie, co może rzutować na nasze przyszłe interesy, ale kontrakty, które zawarliśmy do tej pory, wciąż obowiązują, a Adrien zgodził się dziś rozstać w pokojowych warunkach.
– To nie brzmi jak całkowicie opanowana sytuacja – odezwał się Shane.
– Bo nie jest opanowana całkowicie, a jedynie doraźnie – odparł Vince. – Nie możemy oczekiwać cudów. Trzeba zająć się tą sprawą powoli. Adrien jest, oczywiście, rozwścieczony, ale ma na tyle oleju w głowie, żeby nie reagować pochopnie. Wysłuchał mnie, a teraz na chłodno przedyskutuje to z Egbertem.
– Kto to? – wymsknęło mi się na głos pytanie, które zamierzałam zadać jedynie w myślach.
– Jego ojciec – odpowiedział Will. – Jest schorowany i nie radzi sobie już z zarządzaniem interesami, dlatego Adrien przejął jego obowiązki. Ojciec służy mu oczywiście radą i pomaga w podejmowaniu decyzji.
– No a co, jeśli doradzi mu na naszą niekorzyść? – zapytał Shane.
Tony i Dylan wyglądali, jakby też chcieli zadawać pytania i uczestniczyć w dyskusji, ale jednocześnie nie do końca jeszcze ochłonęli po swojej wymianie zdań i upomnieniu Vince’a.
– Nie sądzę, żeby tak się stało. Oficjalnie potwierdziłem to, co wiadomo już od dawna. W przyszłości nasze rodziny się połączą. Nie ma powodów, by komplikować sprawy.
– Połączą się? – wypaliłam, z nerwów wbijając paznokcie we wnętrza swoich dłoni.
Vince spojrzał na mnie z powagą.
– Kiedy nadejdzie odpowiedni czas, oświadczę się Grace.
Na samą myśl o tej zołzie w rodzinie aż mną zatelepało.
– Nie – szepnęłam. – Nie, Vince, to moja wina, to ja powinnam…
– Co powinnaś? – wszedł mi w słowo, a w pokoju rozbrzmiały prychnięcia pozostałych. – Co powinnaś, Hailie? Poślubić Adriena? – Spuściłam wzrok, a on ciągnął: – Nie wyrażę na to zgody. Co więcej, Adrien też wcale tego nie chce. – Zamilkł na chwilę, a potem dodał: – Nie ma tutaj co ustalać. Mój związek z siostrą Santana był zaplanowany od dawna, na tym polu nie zaszła żadna zmiana. Jedynie to przypieczętowaliśmy.
Nie zaprzeczę, odczułam ulgę, słysząc, że nie muszę pakować się w żadne małżeństwo. Jednocześnie liczyłam na to, że sprawa prezentuje się tak, jak przedstawia ją Vincent i że on sam nie czuje się do niczego przymuszony.
– Czyli co… w przyszłości Grace Janderau będzie naszą bratową? – zaśmiał się nerwowo Shane.
Tony i Dylan zerkali na Vincenta ukradkiem i bez słowa, ale Will patrzył na niego intensywnie z zaciśniętymi ustami i zmarszczonymi brwiami.
Nie mogłam tego znieść.
– To moja wina – zawyłam znowu na głos i ukryłam twarz w dłoniach.
Usłyszałam protesty, a Will przyciągnął mnie znowu do siebie i pocałował w czubek głowy. Chowałam twarz na jego piersi, miażdżona przez wyrzuty sumienia.
– To nie jest prawda, Hailie – odezwał się Vincent ostrym jak brzytwa głosem. – Nikt nie szuka tutaj winnego. Nie mamy po pięć lat, żeby przerzucać się odpowiedzialnością.
– Kiedy to ja odebrałam telefon i nie rozejrzałam się po gabinecie!
– Mhm. – Vince sztywno skinął głową. – Ja zaś nie przypilnowałem, by po balu upomnieć się o swoją własność. Wcześniej nie zadbałem o to, żeby numer Monty’ego mieć zapisany w telefonie. Ostatnimi czasy przestałem aktywnie podtrzymywać twój zakaz samodzielnego zapuszczania się do pracowniczej części rezydencji. A przy tym zaprosiłem Adriena do swojego gabinetu i zostawiłem go tam samego. Co więcej, na naszym wyjeździe wspomniałem ci też, że ojciec planuje wybrać się do Francji, nic więc zaskakującego, że widząc tamte numery, połączyłaś fakty w sposób taki, a nie inny.
– No i Monty też się nie popisał – dodał Shane. – Powinien był się ogarnąć, gdy usłyszał, że to ty odebrałaś telefon.
– Pomogłoby też, gdyby wyprowadził cię z błędu, gdy usłyszał, że zwracasz się do niego „tato” – mruknął Dylan.
Oderwałam policzek od koszuli Willa.
– Ale on miał słaby zasięg. No i miał prawo być zdenerwowany, w końcu bał się o Mayę i synka…
– Otóż to. Każdego z nas można rozsądnie usprawiedliwić. Dlatego nie będziemy marnować czasu ani energii na wytykanie sobie, kto zawinił najbardziej. – Vince machnął dłonią, jakby chciał pokazać, że dyskusja zostaje zakończona.
– Rozmawiałeś z ojcem? – zapytał Shane, bębniąc nerwowo palcami o oparcie krzesła.
– Przez chwilę.
– Czy ja też mogę z nim porozmawiać? – zapytałam z nadzieją i ściśniętym gardłem. Potrzebowałam się przekonać, czy mnie znienawidził.
Vince potarł podbródek, namyślając się.
– Może uda się to zaaranżować, jednak nie prędzej niż za kilka dni. To może też być tydzień lub dwa.
Pokiwałam głową, nieco zawiedziona tak długim czasem oczekiwania, ale jednocześnie wiedziałam, że nie powinnam teraz stawiać żądań.
Na chwilę zapadła cisza. Napięta od dłuższego czasu atmosfera wreszcie się luzowała: Tony wyciągnął ręce na boki, głęboko oddychając, a Shane zaczął pozbywać się marynarki. Dylan zerknął przelotnie na telefon, a Will odgarnął mi włosy za plecy w opiekuńczym i pełnym troski geście.
– Dobrze – westchnął Vincent, sprawdzając godzinę na swoim zegarku. – To był długi dzień i jeszcze dłuższy wieczór. Czas odpocząć, już późno.
Jego słowa podziałały jak zaklęcie. Wszyscy byliśmy tak wykończeni, że przyjęliśmy je z ulgą. Bliźniacy od razu się podnieśli, a Dylan odepchnął od ściany i wszyscy trzej powoli, tłocząc się w drzwiach, zaczęli wychodzić. Vincent skinął porozumiewawczo do Willa i też się ulotnił. Mój ulubiony brat został jako jedyny dłużej, by upewnić się, że mój stan psychiczny jest na tyle stabilny, iż można mnie zostawić na noc samą. Nie pamiętam za dobrze, ale wydaje mi się, że siedział przy mnie, dopóki nie zasnęłam. Tak chyba było, bo raczej nie zmrużyłabym oka zbyt prędko, gdybym została pozostawiona samej sobie.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz