Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
MOCNY I WZRUSZAJĄCO SZCZERY PAMIĘTNIK Z OKRESU POWROTU DO NORMALNEGO ŻYCIA
Nigdy dotąd nie interesowałam się swoim zdrowiem. Bardzo chcę żyć długo i w zdrowiu. Odkryłam, że życie jest cudowne.
Ta książka to poruszająca kronika z rocznego pobytu w zamkniętym zakładzie odwykowym. Katarzyna Nowak, pisarka i dziennikarka, szczerze i wprost mówi o 18 latach swojego uzależnienia od alkoholu, narkotyków, środków nasennych i o swojej dysfunkcyjnej, choć kochającej się rodzinie. O długim procesie szukania pomocy u psychiatrów i o trudnej, ale przełomowej decyzji, kiedy w końcu sama dobrowolnie poddała się drakońskiej terapii odwykowej. Opisuje swój bunt i początkową niewiarę w sens tego, co słyszy od psychologów i innych pacjentów. Z czasem jednak zaczyna rozumieć przyczyny swoich zaburzeń, poznaje lepiej samą siebie, zaczyna wyrównywać rachunki ze światem, z rodziną. Ostatecznie udaje się jej odzyskać chęć do życia i zaczyna się nim cieszyć.
Autorka nie uwodzi czytelników, nie udaje nikogo innego, niż jest, nie ukrywa swoich upadków i wad. Suchy, pozbawiony ozdobników zapis jej szpitalnej codzienności budzi z jednej strony grozę i zdziwienie, jak można tak nisko upaść, a z drugiej sympatię i szacunek do bohaterki, która jako jedna z czterech osób kończy roczny odwyk! Ta książka pomaga uwierzyć, że warto walczyć o siebie i można życiu przywrócić utracony sens.
Katarzyna T. Nowak, rocznik 1964, córka dziennikarki i pisarki Doroty Terakowskiej. Dziennikarstwem parała się przez lata także Katarzyna T. Nowak, współpracując m.in. z ,,Gazetą Krakowską”, ,,Przekrojem” i ,,Twoim Stylem”. Od ponad dziesięciu lat Nowak poświęca się wyłącznie pisarstwu. Wydała trzy książki, wszystkie w Wydawnictwie Literackim. Moja mama czarownica (2005, poświęcona zmarłej matce), powieści: Kobieta w wynajętych pokojach (2007) i Kasika Mowka (2010). Wszystkie książki autorki mają osobisty charakter, a Moja mama czarownica i Kasika Mowka opowiadają o jej rodzinie: wspaniałej i niełatwej zarazem.
Blog autorki: onaiodwyk.blogspot.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 117
Napisałam tę książkę, by pomóc innym uzależnionym. Pokazać, że warto wytrwać na odwyku, by dokonały się pozytywne zmiany w osobowości będące warunkiem trzeźwego życia. Jak mówią terapeuci: sama abstynencja to za mało. Mniej więcej trzydzieści procent nałogowców odstawia używki w wyniku głębokiej terapii. Ja odstawiłam i uczę się trzeźwego życia.
Jest wiele odwyków. Polecam taki odwyk, który trwa przynajmniej rok. Przez pierwsze miesiące jest zwykle bunt przeciwko zmianom, przeciwko terapii i zamknięciu. Kiedy jednak pojawiają się pierwsze pozytywne skutki, człowiek chce więcej i więcej…
Decyzję o odwyku podjęłam pewnej zimowej nocy na początku stycznia 2016, kiedy nie mogłam zasnąć mimo stilnoxu i imovane. Te benzodiazepiny to doraźne leki nasenne i uspokajające, w niektórych zachodnich państwach zakazane. Silnie uzależniają po dwóch tygodniach. Biorę je od dziesięciu lat, nierzadko popijałam tabletki alkoholem, ale od dwóch lat nie piję, poza setką wódki z colą, wypitą w grudniu 2015. I nie pobiegłam wtedy do sklepu po flaszkę.
Niestety walka z tabletkami jest o wiele trudniejsza, zwłaszcza jeśli nie można spać. A ja nie mogę. Nawet gdy zasnę, budzę się w nocy. Próbowałam zażywać melatoninę, ale nie działała. Piłam męczennicę, też nie pomogła. A sen jest ważny. Po tabletkach jednak źle mi się myśli, jestem też bardzo spowolniona. Boję się, że straciłam łatwość, a może nawet zdolność pisania. Na pewno nie mam dawnej sprawności umysłowej.
Po raz pierwszy byłam na odwyku w 2015 roku w Ściejowicach w prywatnym ośrodku leczenia uzależnień. Trwało to sześć tygodni od kwietnia do czerwca. Piękne wakacje, które niewiele mi dały.
W ośrodku – dużym wiejskim domu z werandą i ogrodem, położonym przy jeziorze – przyjął mnie szef i terapeutka Monika. Na parterze salon z telewizorem i kuchnia z dużym stołem, na poddaszu trzyosobowe pokoje i pokój terapeutyczny z fotelami. Początkowo w pokoju byłam sama, potem doszła narkomanka lekarka Ewelina. Byłyśmy jedynymi kobietami na jedenaście osób. Po jej odejściu dołączyła alkoholiczka Iwona i narkomanka Ala.
Dawano nam trzy posiłki dziennie. O ósmej trzydzieści było śniadanie (szwedzki stół), po wspólnej medytacji ze słowami znanymi wszystkim uzależnionym świata:
Boże, użycz mi pogody ducha,Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Nie ma to nic wspólnego z religijnością.
Potem był obiad o trzynastej trzydzieści i o osiemnastej kolacja (szwedzki stół).
Terapia trwała z przerwami od dziesiątej rano do kolacji. Prowadziły ją Monika i Magda. Magdy się bałam. Była bardzo zasadnicza. W czwartki jeździliśmy na wycieczki, na przykład do Tyńca, we wtorki na spotkania AA i NA (Anonimowi Narkomani), we wtorki na basen, a w środy puszczano nam filmy tematyczne, na przykład Lot i Żółty szalik. Film Pod Mocnym Aniołem jest zakazany na odwykach jako wyzwalacz.
Wszyscy traktowali ośrodek jak dom. Nie chcieli wychodzić na przepustki. Marek wyjechał w piątek na kilka godzin, ale wrócił już po godzinie. Zdumionej rodzinie oznajmił, że musi wracać do domu. Jeden z pacjentów mieszkał w Ściejowicach trzy miesiące. Żyliśmy tutaj pod szklanym kloszem, każdy bał się wyjścia. Ja też. Papierosy kupowaliśmy w Lewiatanie lub w małym wiejskim sklepiku. Teren jest ogrodzony, ale wolno nam było wychodzić do sklepu i na spacer po lesie.
Opiekunki sprzątały, wydawały posiłki i pilnowały nas.
Tylko jedna osoba złamała abstynencję. Przemyciła wódkę w bagażu. I z tego, co wiem, nadal pije.
W moim wypadku terapia niewiele dała. Tyle tylko, że do zera zeszłam z klonazepamu, najgorszej z benzodiazepin, i od tamtej pory go nie biorę.
Teraz, w grudniu i styczniu, łykam stilnox i imovane, po nieudolnych próbach leczenia bezsenności melatoniną.
Dlatego w tej chwili, nad ranem, siedzę przy otwartym laptopie i wyszukuję ośrodki i oddziały leczenia uzależnień w Polsce. Przepisuję adresy i telefony i punktualnie o ósmej rano rozpoczynam dzwonienie. W wielu miejscach jest komplet, ale trafiam na dwa czy trzy, w których za jakieś trzy tygodnie będzie wolne miejsce. Postanawiam więc, że ponieważ jeszcze niedawno dręczyła mnie silna nerwica natręctw i odczuwam jakąś dziwną apatię – nie sprzątam, nie dbam o higienę, budzę się co noc o wpół do drugiej, w dzień leżę w łóżku i oglądam filmy, do sklepu wychodzę w piżamie – zgłoszę się na oddział psychiatryczny, by się przebadać.
„Jest miejsce, proszę przyjechać, skierowanie mile widziane”.
Dzwonię zatem do swojej lekarki, umawiam się i po dwóch godzinach mam w ręce skierowanie.
Wyciągam z szafy wielką walizkę – prosto z psychiatryka pojadę na oddział leczenia uzależnień, który wybrałam, znajdujący się także w szpitalu psychiatrycznym gdzieś w Polsce. Pakuję ciuchy, kosmetyki, laptop, kilka książek, lekarstwa na ciśnienie.
Wreszcie ruszam.
Przyjeżdżam pod wieczór. Rozumiem, że będę spędzała czas z psychotyczkami i schizofreniczkami. W dyżurce oddaję pasek, ładowarkę i golarkę. Zabierają mi też leki, bo wydają je pielęgniarki. Pokazują mi łóżko i podłączają mnie do kroplówki, nie wiem dlaczego. Nie cierpię kroplówek i kłucia igłą! Jest już po kolacji – mielonka i kilka kromek chleba – zaraz się położę. Idę jeszcze do palarni na papierosa. Nade mną stoją sępiary. Wpatrują się chciwie w mojego papierosa i czekają, kiedy im zostawię niedopałek. Bardzo to niekomfortowe.
Kiedy wracam, jestem przerażona. Wprawdzie światło zgaszono, ale na ścianie nad moją głową świeci się wielka neonowa lampa. Udaje mi się ją zgasić. Po godzinie przychodzi pielęgniarka i ją zapala.
– Proszę nigdy nie gasić tej lampy – mówi.
Upiorne światło oświetla upiorne twarze.
Rano budzą mnie na leki. Wielka kolejka do dyżurki. Potem ubieranie się. Nikt tu nie chodzi w piżamie, wszystkie noszą sukienki, dżinsy, bluzy. I makijaż. Oddział jest kobiecy, ale mam wrażenie, że do palarni przychodzi mężczyzna. Kiedy zapalam papierosa, wyciąga rękę i mówi:
– Basia jestem.
Kobiety mówią do niego „Bartłomiej”. Potem koleżanka z łóżka obok wyjaśnia mi, że to jest mężczyzna. Czyli prawdopodobnie trans. Oprócz schizofreniczek i psychotyczek są tu ofiary depresji, samobójczynie i skazane przez sąd, jak Elwira, która utopiła troje swoich dzieci, czy Wanda, złodziejka kart kredytowych.
Koło mnie leży Dorota. Twierdzi, że jest ofiarą przemocy nanotechnologicznej i genotechnologicznej – atakowano ją w nocy dźwiękami. Młodziutką Patrycję przeniesiono tu z oddziału dla alkoholików, bo upiła się w szpitalu. Niepokoi mnie Anna. Wpatruje się we mnie, mówi, że czeka na egzekucję, że zabije swoje dziecko i że chce zostać prostytutką. Niemal jestem zadowolona z wiecznie zapalonej lampy. Agata uważa, że jej parasol odbiera sygnały, a Beata pyta Bartłomieja, czy nosi czasem zarost, bo jest ciekawa, czy mu rdzewieje na deszczu.
Nie ma tu żadnych zajęć. Pozostaje siedzenie w łóżku, oglądanie telewizji, rozmawianie… Niektóre rysują w świetlicy, inne ćwiczą. Są wprawdzie zajęcia plastyczne, ale nie mam do tego drygu. Większość robi łabędzie z papieru. Mnie się to wydaje nieciekawe.
Najważniejsze są papierosy i zapalniczki. Tylko niektóre mają oryginalne papierosy, dominują skręcane i ruskie, no i jest mnóstwo sępów. Nie da się w spokoju wypalić całego papierosa:
– Dasz macha? Zostawisz mi peta?
Oszaleć można.
Poza tym ważne jest jedzenie i soki.
Kradzieże są na porządku dziennym. Mnie zginął sweter, czapka i pięćdziesiąt złotych. Papierosy musiałam chować w pościeli i leżeć na nich.
W psychiatryku po badaniach – tomograf, rezonans magnetyczny – testach psychologicznych i rozmowach wyeliminowano choroby psychiczne. Stwierdzono u mnie zaburzenie osobowości, które podobno ma większość uzależnionych.
Z ulgą opuszczę ten oddział.
Blisko trzy tygodnie szybko mijają. Jutro jadę na odwyk, który trwa… rok. Jestem przerażona i mam ochotę się wycofać. Jak to: rok? Dwanaście miesięcy? Przecież to strasznie długo. Cztery pory roku w szpitalu?
Wcześnie rano jadę na odwyk. Daleko. Około południa dzwonię do zamkniętych drzwi dzwonkiem umieszczonym na ścianie, po chwili otwiera pielęgniarka i idziemy do dyżurki. Ale najpierw starannie zamyka drzwi na klucz.
– Zaraz wezwie panią lekarz. Dostanie pani regulamin i kontrakt do podpisania.
W dyżurce oddaję kosmetyki na bazie alkoholu, zabierają mi lakier do włosów, perfumy, zmywacz do paznokci, leki, dezodorant…
– Do paznokci są w Rossmannie chusteczki zmywające bez alkoholu i bez acetonu – mówi pielęgniarka. – Takie wolno mieć.
Przegląda mój bagaż w poszukiwaniu ostrych rzeczy, ale nie mam ani noża, ani pilnika. Tu nie zabierają jak w psychiatryku ładowarki do telefonu ani kabla do laptopa. Golarki, o dziwo, też nie.
Pielęgniarka wskazuje mi pokój. Pokoje są trzy- i dwuosobowe. To trójka, a za ścianą są jeszcze dwie kobiety w tym samym segmencie. Nie rozdzielają nas drzwi, tylko ściana. Drzwi do segmentu nie są zamykane na klucz, podobnie drzwi do łazienki. W nocy pielęgniarka sprawdza, czy jesteśmy w łóżkach.
Niewielki pokój – niskie, zbyt niskie tapczany, komoda na ubrania, szafa podzielona na trzy części, szafki nocne, stół, krzesła – jest zagracony. Wszędzie leżą opakowania z jedzeniem, owoce, niewiele kosmetyków. Parę kryminałów. No i dwie kobiety: heroinistka Iza i alkoholiczka Becia. Obie grube i średnio miłe. Becia wita się ze mną i mówi mi „cześć”. Iza nie zwraca na mnie uwagi. Je pierniki w czekoladzie.
– Becia, chcesz? – Podsuwa jej pudełko.
– Nie, dzięki.
Mnie nie częstuje.
– Od czego jesteś uzależniona? – pyta mnie ta bardziej rozmowna.
– Nie wiem. Chyba od leków, ale nie wiem – odpowiadam.
– Jak to: nie wiesz? To po co tu przyszłaś? Ja jestem alkoholiczką, a ty?
– Byłam alkoholiczką. Mam problem z lekami, ale nie sądzę, żebym była uzależniona – mówię.
– Dziwna jesteś. Skoro nie jesteś uzależniona, to nie powinnaś zajmować miejsca innym – obrusza się Becia.
Za ścianą czterdziestoletnia alkoholiczka i lekomanka Wiesia oraz młoda alkoholiczka Justyna. Witam się z nimi.
Nie podoba mi się tu. Niemiłe współtowarzyszki. Mam być z nimi prawie rok?
Przeglądam regulamin: nie wolno wchodzić w zależności finansowe, czyli pożyczać sobie pieniędzy, nie wolno wchodzić w bliskie relacje, bo to przeszkadza w terapii, za złamanie abstynencji wylot, trzeba dbać o higienę i porządek wokół siebie.
Najpierw idę do palarni. Kilka osób, z tego trzy grube. Przerażające – wygląda na to, że albo wszyscy tu tyją, albo utyli od używek. Heroinistka jednak powinna być szczupła. Ale przy łóżku Izy stoją hektolitry mleka smakowego i tony czekolady. Nic dziwnego, że tak wygląda.
W palarni witam się z pozostałymi. Miło mnie pozdrawiają i pada nieśmiertelne, jak widać, pytanie, od czego jestem uzależniona. Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Z regulaminu wynika, że nie wolno nam rozmawiać o swoich ekscesach po używkach ani ich gloryfikować, ale ten punkt jest nagminnie łamany.
Na oddziale są ludzie z całej Polski, niektórzy jechali tu wiele godzin pociągiem.
Oddział jest męsko-damski: dziesięć kobiet i trzydziestu czterech mężczyzn. Kobiety o wiele rzadziej się zgłaszają. O wiele rzadziej przyznają się do nałogu. Piją, biorą leki w ukryciu między praniem a gotowaniem. Do czasu kiedy w domu wszystko lśni, a jedzenie jest na stole, mało kto się orientuje. Spuchniętą, czerwoną twarz przysłaniają makijażem. A piją nie mniej niż faceci.
Pamiętam swoje dni w ostrej fazie uzależnienia: rano na kacu zwlec się z łóżka, prysznic, włożyć byle co, z plecakiem – absolutnie nie z przezroczystą siatką – podejść do najbliższego monopolowego, czym prędzej wrócić do domu, otworzyć piwo i pić do nocy, siedząc na Facebooku. Przy pierwszym piwie sprawdzić, czy wczoraj wygadywałam jakieś bzdury online. Puste puszki chować w siatce za koszem, żeby ich rano nie widzieć. Unikać znajomych w realu, bo nałóg widać na twarzy. Niczego nie załatwiać, o niczym nie pamiętać. Wstydzić się chodzić po ulicy, jeździć tramwajem, robić zakupy piwne w tym samym sklepie. Czuć na sobie wzrok sprzedawczyni. Zmieniać sklepy, o ile jest siła, by podejść do innego. Zmieniać apteki, by kupić benzodiazepiny. Wstydzić się, czuć się upokorzoną i brudną. Uśmiech tylko w zaciszu własnego domu z piwem w ręce. Jeść mało lub wcale. Dbać o pozory: po drugim piwie, gdy w członki wracają siły, sprzątać mieszkanie. Brać kąpiel, przebierać się w czyste ciuchy dla samej siebie. Nie upijać się w sztok. Przynajmniej nie codziennie. A jak się to zdarzy, odłączać telefon.
Wśród kobiet na oddziale przeważają alkoholiczki, wśród mężczyzn lekomani. Polska to naród ćpunów farmaceutycznych, jak twierdzi specjalistka od uzależnień Ewa Woydyłło-Osiatyńska. Poza tym są tu alkoholicy, narkomani, hazardziści, uzależnieni od komputera i sterydów. Niektórzy są uzależnieni od wszystkiego.
Alkoholików łatwo rozpoznać, najczęściej po twarzy i tuszy, choć tutaj większość kobiet – poza jedną – ma sporą nadwagę. Obawiam się, że i ja tu przytyję. Już mam ochotę na czekoladę, której na wolności nie jem – bo widzę jak Iza i Becia jedzą.
Przez pierwsze miesiące wolno wychodzić tylko na godzinę dziennie z pielęgniarką, zatem zero ruchu! Regularne posiłki i zapewne słodycze dopełnią reszty.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki