Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
32 osoby interesują się tą książką
Czy wszystkie tajemnice wyjdą na jaw? Luisa zdobywa stypendium w Akademii Highclare i liczy, że to początek nowego rozdziału w jej życiu. Wkrótce dołącza do elitarnego ugrupowania studenckiego – Rubinowego Kręgu – wierząc, że wreszcie uwolni się od kłamstw, które dotąd ją prześladowały. Jednak blask Akademii to jedynie fasada. W rzeczywistości każdy skrywa mroczne sekrety. Luisa nie wie już, komu może zaufać. Jedyną osobą, która wydaje się trzymać z dala od Rubinowego Kręgu, jest Theo – tajemniczy chłopak imponujący jej swoją pracą z końmi. Choć rozsądek podpowiada jej ostrożność, między nimi rodzi się coraz silniejsza więź. Wkrótce Luisa musi odpowiedzieć sobie na trudne pytanie: czy jej uczucia są wystarczająco silne, by zmierzyć się z sekretami Theo?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 453
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Anny, mojej książkowej psiapsi i wspólniczce w zbrodni.
Jeśli ktoś zasłużył sobie na tę dedykację, to właśnie Ty.
Dziękuję za wszystko!
BELMONT HOUSE
Dąż do wielkich rzeczy
Haverton House jest częścią Rubinowego Kręgu, do którego należą najbogatsi i najsławniejsi członkowie Akademii Highclare. Luksusowa siedziba spełnia wszystkie wymagania, ale za jej murami kryją się rywalizacja, intrygi i tajemnice.
SIR ARCHER REMINGTON
Honor, obowiązek, mądrość
Członków Belmont House czeka świetlana przyszłość. W tym domu dużą wagę przywiązuje się do ciężkiej pracy, ambicji i wyników, a jeśli nie sprostasz tym wymaganiom, możesz stracić wszystko.
HAVERTON HOUSE
Zawsze wierni, zawsze sprzymierzeni
Sir Archer Remington pozostaje w tyle za resztą domów w Akademii Highclare – zarówno pod względem wielkości, jak i luksusu. Ale jego członkowie są empatyczni, otwarci i tolerancyjni. Mieszkają tu też studenci utrzymujący się ze stypendiów, dlatego mieszkańcy innych domów często patrzą na Sir Archer z góry.
1
– Świat stoi przed wami otworem i oczekujemy, że go podbijecie. Wszyscy tworzycie przyszłą elitę.
Kiedy rektor Lowell błądził wzrokiem po rzędach uczniów, w wielkiej sali zrobiło się tak cicho, że ledwo miałam odwagę oddychać. Dla większego wrażenia przerwał na chwilę swoją przemowę. Ten właśnie przyprawiający o gęsią skórkę moment miał nam uświadomić, że rozpoczął się najważniejszy etap w naszym życiu. Ja jednak czułam tylko nieprzyjemny skurcz w żołądku i mdłości. Niepewnie odwróciłam głowę w bok, by spojrzeć na twarze innych osób, w ich błyszczące oczy. U niektórych wyczuwałam podziw, u innych arogancję, ale u nikogo nie zauważyłam wątpliwości czy niepokoju odnośnie do tego, czy w ogóle powinien czuć się adresatem przemówienia rektora. Pozostali uczniowie najwyraźniej wcale nie zastanawiali się nad tym, czy mają prawo tu być.
„Tworzycie przyszłą elitę”.
Złożyłam ręce na kolanach i pożałowałam, że usiadłam tak blisko sceny. Za każdym razem gdy rektor na nas patrzył, siłą rzeczy zastanawiałam się, czy to po mnie widać. Czy widać to, że jestem... inna.
– Dzięki pozytywnie zakończonemu procesowi naboru i dzisiejszej immatrykulacji pójdziecie w ślady nielicznych wybrańców, którzy mogą nazywać siebie absolwentami Akademii Highclare. Po ukończeniu tutejszej szkoły każdy elitarny uniwersytet na świecie będzie stał przed wami otworem. Najcenniejsze są jednak nawiązane w tej szkole kontakty; pomogą wam one określić ścieżkę waszej kariery. Wszyscy pokładamy w was ogromne nadzieje. Możecie być z siebie dumni. Nigdy jednak nie wolno wam zapomnieć o tym, jaka odpowiedzialność wiąże się z tym zaszczytem.
Całymi tygodniami wyobrażałam sobie, jak to będzie siedzieć w tym miejscu. W Southerin Hall, kilkusetletniej sali zgromadzeń. Dokładnie sobie wszystko zaplanowałam. Moje przybycie; chwilę, w której zdaję sobie sprawę, że to się dzieje naprawdę; lekkie mrowienie na skórze, kiedy po raz pierwszy ruszam korytarzami Akademii. Ale teraz nie było nic... poza uczuciem strachu i chęcią zadzwonienia do tatów i powiedzenia im, że popełniłam błąd. Znowu.
– Wszyscy możecie osiągnąć coś wielkiego. Dlatego nigdy nie zadowalajcie się wynikami, które nie wykorzystują w pełni waszego potencjału i nie pozwalają iść naprzód.
Z każdym zdaniem rektora Lowella czułam się coraz bardziej jak hipokrytka. Jak ktoś udający kogoś, kim nie jest. Przełknęłam głośno ślinę i podniosłam wzrok na grube filary ciągnące się aż do wspaniałego sklepionego sufitu. Pomiędzy nimi, na boazerii z ciemnego drewna, wisiały oprawione w złote ramy zdjęcia byłych członków Akademii Highclare. Znane nazwiska – politycy, nobliści, olimpijczycy.
Kiedy przed uroczystością szłam środkiem sali i szukałam wolnego miejsca, wydawało mi się, że wszyscy patrzą na mnie lekceważąco. Teraz dodatkowo moją uwagę przykuł jeden z wiszących z boku portretów przedstawiający wyjątkowo strasznego, krępego mężczyznę o arystokratycznym nazwisku. Miałam wrażenie, że człowiek z obrazu mówi do mnie: „Nie pasujesz tutaj. Nie jesteś jedną z nas”.
Zacisnęłam zęby i powstrzymałam się przed ponownym spojrzeniem w jego stronę. Postanowiłam skupić się na przemowie rektora. Ten wyjaśniał właśnie, w jaki sposób będą zorganizowane najbliższe dni dla nowych uczniów – imprezy integracyjne, spotkania informacyjne dla klubów szachowego i golfowego oraz tworzenie drużyn sportowych w pływaniu, tenisie i jeździectwie.
Ale moja głowa po prostu nie chciała się na tym skoncentrować.
„Kłamczucha, nędzna kłamczucha”, szydził ze mnie mężczyzna z portretu. W ciągu kilku ostatnich miesięcy słyszałam te słowa bardzo często i miałam nadzieję, że tu w końcu od nich ucieknę. Ale choć rektor zapewniał nas, że wszyscy szybko nawiążemy nowe przyjaźnie, zdałam sobie sprawę, iż oszczerstwa człowieka z obrazu nigdy nie pasowały do mnie tak dobrze jak teraz.
Nerwowo głaskałam granatową spódnicę i skubałam rękawy ciemnoczerwonej marynarki, oficjalnego szkolnego stroju. A potem odważyłam się zerknąć do tyłu. Zobaczyłam rzędy pełne dziewcząt i chłopców różnych narodowości. Na przemówienie wprowadzające rektora w Southerin Hall zebrało się również całe grono pedagogiczne. Tłum wypełniał salę po brzegi. W Akademii Highclare było tylko około dwustu miejsc. Połowa z nich została podzielona między dwa roczniki dążące do uzyskania międzynarodowej matury w programie International Baccalaureate. Na tę chwilę należałam do nich również ja. Drugą połowę stanowili studenci, którzy w dwa lata ukończyli trzyletnie studia licencjackie z ekonomii, zarządzania lub polityki. Zajęcia odbywały się w małych grupach, co umożliwiało utrzymanie wysokiego tempa nauki, i były prowadzone przez najlepszych wykładowców w kraju. Wiedziałam, że lista oczekujących na jedno miejsce w tej Akademii nie ma końca. Z dobrymi wynikami z Highclare można zapisać się na studia magisterskie na dowolnym elitarnym uniwersytecie lub od razu rozpocząć międzynarodową karierę. Rektor Lowell nie przesadzał – przed absolwentami tej szkoły świat naprawdę stał otworem.
Ale mnie chciało się wyć. Kiedy rano żegnałam się z moimi ojcami w samochodzie, przytuliłam ich i zapewniłam, że naprawdę nie mogę się doczekać mojego pobytu tutaj. Jeszcze umiałam być silna. Teraz jednak moja pewność siebie malała z minuty na minutę.
Oszustka, szepnął ponownie mój wewnętrzny głos, podczas gdy ja jeszcze raz zaczęłam przyglądać się twarzom otaczających mnie ludzi, ich schludnym fryzurom, starannie zawiązanym krawatom, dokładnie wyprasowanym bluzkom i koszulom, i... zaraz. Zamarłam zaskoczona. Dwa rzędy za mną siedziała dziewczyna, która zamiast bluzki miała pod marynarką zwykłą koszulkę. Z napisem „Hell was boring”. I... czyżby żuła gumę? Zachciało mi się śmiać, bo nie mogłam się zdecydować, czy uważam to za brak szacunku, czy za coś niesamowicie fajnego. Dziewczyna była uderzająco ładna, miała długie czarne włosy i wielkie ciemne oczy. Ewidentnie typ, za którym wszyscy się oglądają. A w tej koszulce bez wątpienia przyciągała jeszcze większą uwagę i mogła zdobyć bezpośrednie zaproszenie do gabinetu rektora.
Nagle usłyszałam głośne szmery. Szybko skierowałam tam wzrok, aby zobaczyć, co spowodowało zamieszanie. Ale nic się nie zmieniło. Rektor Lowell wciąż stał na podium i właśnie cytował Artusa Belmonta, jednego z założycieli Akademii. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że unosi brwi i patrzy w kierunku jednego z przednich wyjść, w stronę chłopaka swobodnie opierającego się o ścianę. Miał on ciemne włosy, wyraziste rysy twarzy i nosił mundurek Akademii. Pod pachą trzymał długą lśniącoperłową paczkę. Przez chwilę zastanawiałam się, czy się spóźnił. Ale nie, to nie miało sensu. Zupełnie nie sprawiał wrażenia, że czuje się zażenowany wzbudzanym przez siebie zainteresowaniem. Wręcz przeciwnie. Nie zwracał uwagi na rektora ani dziewczyny w pierwszym rzędzie, które coś między sobą szeptały. Patrzył za to na mnie. Tak! Prosto na mnie. A gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się.
– To... to Atlas Corentin, prawda? – szepnęła dziewczyna tuż za mną.
Siedzący obok niej chłopak odszepnął:
– Naprawdę jest tak seksowny jak na zdjęciach. Chyba zaraz zemdleję.
Rektor Lowell odchrząknął. Kontynuował swoje przemówienie i po raz ostatni przypomniał nam, jakim zaszczytem było stać się częścią tej społeczności, aż wreszcie oficjalnie nas przyjął i puścił wolno. Wszyscy zaczęli klaskać, ale zanim pierwsze osoby zdążyły sięgnąć po kurtki, poczułam, że atmosfera na sali ponownie uległa zmianie. Zajęło mi zaledwie kilka sekund, żeby się zorientować, o co chodzi. Atlas ruszył się z miejsca i znowu przyciągnął uwagę wszystkich obecnych.
Ostatnie oklaski ucichły, ale nikt nie wstał z miejsca ani nie zaczął pakować swoich rzeczy. Wszyscy jak zaczarowani patrzyli, jak Atlas mija kolejne rzędy i... podchodzi prosto do mnie!
– Louisa Bennet?
Gdy się przede mną zatrzymał, ledwo powstrzymałam się przed wciągnięciem głowy między ramiona. Krew napłynęła mi do policzków i zrobiło mi się tak gorąco, że zapomniałam, iż powinnam coś odpowiedzieć.
Louisa Bennet. Jasno i wyraźnie wypowiedział moje imię i nazwisko. Wszyscy w sali na pewno go słyszeli i nie musiałam się rozglądać, by wiedzieć, że teraz się na mnie gapią.
– Witamy w Akademii Highclare.
Jakbym nie miała już wystarczającego powodu, by pragnąć zapaść się pod ziemię, to teraz jeszcze wyciągnął paczkę, którą przez cały czas trzymał pod pachą. Było to ogromne, połyskujące pudło z kokardą i złotym tłoczeniem.
Nawet nie drgnęłam.
– Nie bądź taka nieśmiała... Louiso. – Atlas cicho się zaśmiał.
Czy mógłby przestać wymawiać moje imię? Bo może ktoś jeszcze nie zdążył go zapamiętać i wygooglować? Szybko wyciągnęłam ręce i wzięłam od niego paczkę, aby nie wywoływać jeszcze większego zamieszania.
Na jego ustach zatańczył uśmiech.
– To będzie twój wieczór – zapewnił mnie, a ja nie miałam pojęcia, co chciał przez to powiedzieć. Ale nie dane mi było go o to spytać. Atlas cofnął się o krok i zerknął w górę, jakby chciał się upewnić, że ludzie z tylnych rzędów również wyciągają szyje i nas obserwują. Potem posłał mi ostatni uśmiech, odwrócił się i ruszył środkowym przejściem.
Chociaż prawie wybiegłam z sali, w całym budynku czułam na sobie wzrok innych. Nic dziwnego.
Wieść o akcji Atlasa rozprzestrzeniła się zapewne jak pożar, a przez ogromną paczkę, którą trzymałam w rękach, miałam wrażenie, jakbym chodziła z neonową strzałką nad głową. „Patrzcie, to ona. Louisa Bennet”.
Cholera! Jedyne, czego pragnęłam w nowej szkole, to pozostać tak anonimową, jak to tylko możliwe. A teraz? Jeszcze nie spędziłam tu nawet całego dnia, a już znali mnie wszyscy na kampusie. Cudownie, naprawdę. Dzięki, Atlasie!
Z wciąż rozpalonymi policzkami szłam wzdłuż kolumnady, aż dotarłam do jednego z wielu wewnętrznych dziedzińców, przez które przeszłam już kilka godzin wcześniej podczas oficjalnego obchodu po terenie uczelni. Był to motyw najczęściej wyszukiwany w internecie po wpisaniu hasła „Akademia Highclare”: piaskowoszare stare fasady, ogromne łukowate okna przedzielone szprosami oraz ozdobne wieżyczki i blanki na dachach. Na środku placu znajdowały się cztery tereny zielone równej wielkości, a po ścianach wiły się pnącza bluszczu.
Ruszyłam w stronę wyjścia przypominającego tunel o wysokości około pięciu metrów, nad którym wisiał złoty zegar, i wskoczyłam do pierwszego lepszego z eleganckich elektrycznych vanów czekających przed Akademią. Wcześniej wyjaśniono nam, że funkcjonują one jak busy kursujące wahadłowo, których można używać do szybkiego i łatwego poruszania się po ogromnym terenie zewnętrznym. I właśnie tego teraz potrzebowałam. Wynieść się stąd! Odetchnąć. Uporządkować myśli. A potem – w końcu – udać się do swojego pokoju i wczołgać pod kołdrę. Ach, tak, i pozbyć się tej cholernej paczki!
Dzień rozpoczął się katastrofalnie. Tuż za moim rodzinnym miastem Silvermore zamknięto autostradę, więc tylko dzięki niesamowitym umiejętnościom jazdy tatusia dotarliśmy na czas na uroczystość rozpoczęcia roku akademickiego. Nie było nawet chwili na zobaczenie mojego domu – zamiast tego przejechaliśmy prosto przez imponującą, obstawioną przez ochroniarzy bramę i niekończący się park do budynku Highclare. Szybkie przytulenie, tłumione łzy po obu stronach. A potem wymaszerowałam z przewieszoną przez ramię torbą i skierowałam się prosto na największy dziedziniec Akademii, gdzie zebrało się już około czterdzieściorga innych nowych uczniów. Ojcowie obiecali zabrać moje walizki do domu i dali znać komu trzeba, że wprowadzę się dopiero po uroczystościach.
Na terenie kampusu znajdowały się łącznie trzy domy. Haverton House, Belmont House i Sir Archer Remington – z jakiegoś względu bez „House”. Od Lucindy, szefowej jednego z moich ojców, która sama ukończyła Highclare, a teraz była dyrektorką prestiżowej szkoły z internatem dla chłopców, dowiedziałam się, że studenci tej uczelni uważali się za swego rodzaju elitarny krąg. Społeczność ta ceniła tradycje, wspierała się nawzajem nawet po rozpoczęciu kariery i dochowywała tajemnic. Rubinowy Krąg. Tak się nazywali.
W moich uszach wszystko to brzmiało na nieco przesadzone. Coś jak grupa bogatych dzieciaków, które uważały się za lepsze od innych, nie chciały mieć nic wspólnego z resztą świata i dlatego zabarykadowały się za murami luksusowej posiadłości. Ale w końcu, czy tego chciałam, czy nie, właśnie ta dyskrecja przesądziła o tym, że zdecydowałam się tu przyjechać. Teren Akademii był ściśle strzeżony i niedostępny dla osób z zewnątrz; nikt bez zaproszenia nie miał tu wstępu.
Z mojego miejsca w busie nie widziałam otaczającego cały teren wysokiego na trzy metry muru, ale zbyt dobrze pamiętałam to dziwne przytłoczenie, gdy rano nasz samochód zatrzymał się przed portiernią i zostaliśmy wpuszczeni przez ochronę dopiero po rygorystycznej kontroli. W tamtym momencie poczułam się, jakbym zostawiła część wolności po drugiej stronie muru. Ale pewnie było tak samo, gdy chodziło się do szkoły z dziećmi aktorów, polityków i innych gwiazd.
Bezpieczeństwo przede wszystkim. Bezpieczeństwo, którego pilnie potrzebowałam i którego nie mogły mi zapewnić normalna uczelnia czy akademik.
Sześć miesięcy temu popełniłam największy błąd w moim życiu i od tamtej pory muszę ponosić jego konsekwencje. Zwróciłam na siebie oczy opinii publicznej i byłam nękana przez paparazzi, gdy tylko postawiłam stopę na ulicy. Plotkowano na mój temat, a ludzie, których uważałam za przyjaciół, odwrócili się ode mnie. Wiedziałam, że już nigdy nie odzyskam dawnego życia, bez względu na to, jak bardzo bym tego pragnęła.
– Dokąd panią zabrać? – zapytał kierowca vana, wyrywając mnie z zamyślenia.
Przerażona podniosłam wzrok. Jak długo siedziałam tu, tak bardzo zamyślona, że nie zorientowałam się, że pojazd jeszcze nie ruszył?
– Proszę... – z całych sił starałam się nie jąkać – do Haverton House.
– Oczywiście.
Kierowca włączył silnik, a ja się oparłam i patrzyłam, jak park wokół budynku Akademii zaczyna powoli przesuwać się za oknem. Po lewej stronie zobaczyłam korty tenisowe i niską halę sportową, w której prawdopodobnie znajdował się basen. Dalej z tyłu mogłam dostrzec padoki z końmi. Przysunęłam się do okna i poczułam, że trochę łatwiej mi się oddycha. Przede mną odsłaniała się druga część mojej nowej rzeczywistości – ta, na którą tak bardzo czekałam. Znów będę mieć swoją drużynę! Tak naprawdę to nadal nie wierzyłam, że udało mi się zdobyć jedno z rzadszych stypendiów przyznawanych raz w roku na specjalizację jeździecką w Akademii. Moja najlepsza przyjaciółka Kami była w szoku, gdy pokazałam jej list potwierdzający – nie chodziło jej o konie, ale o wspaniałych ludzi, których jej zdaniem mogłam tu poznać. Kami potrafiła jeździć konno i w przeszłości spędziła niezliczone godziny w stajni z Lexi i ze mną. Zawsze jednak powtarzała, że nie należy do tych szalonych koniar skupionych wyłącznie na swoich czworonożnych przyjaciołach. W przeciwieństwie do Lexi i mnie.
Lexi. Zacisnęłam dłonie w pięści i na chwilę wstrzymałam oddech, bo myślenie o niej wciąż sprawiało mi potworny ból. Wspomnienie jej słów. Jej wycofania się. I tego, że mi nie uwierzyła i uznała mnie za oszustkę. Ze wszystkich przyjaciółek, które kiedykolwiek miałam – w szkole, w klubie jeździeckim, w naszym sąsiedztwie – została mi tylko Kami. Oczywiście poczułam się zraniona, gdy pozostali ludzie z grupki jeździeckiej zaczęli mnie krytykować i obgadywać za moimi plecami. I tak, przepłakałam kilka nocy, kiedy w końcu poproszono mnie o opuszczenie drużyny. Ale utrata Lexi, przyjaciółki, obok której siedziałam pierwszego dnia w szkole podstawowej i z którą nic nigdy nie miało mnie rozdzielić, zniszczyła jakąś część mnie. Zawsze trzymałyśmy się we trzy. Lexi, Kami i ja przeszłyśmy już tak wiele: okropną szkolną wymianę gdzieś na francuskiej wsi, rozstanie rodziców Kami i pierwsze złamane serca. I choć przez ostatnie kilka miesięcy Kami wielokrotnie powtarzała mi, że skoro Lexi zachowała się w ten sposób, to nigdy nie była naszą prawdziwą przyjaciółką, ja pragnęłam cofnąć czas, by wszystko między naszą trójką wróciło do normy.
Pod wpływem tych rozmyślań z mojej piersi wyrwało się westchnienie i już miałam odchylić głowę do tyłu i zamknąć na chwilę oczy, gdy dotarło do mnie, że samochód zwolnił i zatrzymał się przed bramą prowadzącą na długi podjazd. Na jego końcu znajdował się... Chwileczkę!
– Eee... Ale ja muszę do Haverton House – powiedziałam do kierowcy. Pewnie źle mnie zrozumiał.
On jednak ruszył w kierunku ogromnej posiadłości.
– Jeszcze chwilka, proszę pani – odpowiedział. – Zaraz będziemy na miejscu.
Gapiąc się przez okno, nie mogłam w to uwierzyć. To było... jakieś kompletne szaleństwo! Haverton House nie był domem tylko jakimś cholernym zamkiem! Lord Bridgerton, nieważne który, prawdopodobnie uznałby to za odpowiednie lokum dla siebie. Ale dla mnie... było to po prostu przytłaczające.
Oczywiście już wcześniej szukałam w internecie informacji o Akademii Highclare, ale zarówno strona główna uczelni, jak i wyszukiwanie grafiki przyniosły jedynie zdjęcia Southerin Hall i budynków, gdzie odbywały się zajęcia. Kami całymi dniami przeglądała profile mediów społecznościowych różnych gwiazd, absolwentów Highclare: od głównej aktorki naszego ulubionego serialu, po znaną influencerkę, którą śledziła na YouTubie. Ale na ich profilach znalazła zaledwie kilka zdjęć z Akademii. Większość z nich zrobiono podczas imprez, a gdy pokazano któryś z domów, to zawsze tylko jego część: salon, ogromny basen, sportowy samochód przed oświetloną fasadą w nocy.
Zdawałam sobie sprawę, że akademiki Rubinowego Kręgu były luksusowe, ale żeby aż tak? Gdy powoli toczyliśmy się w kierunku wielopiętrowego, podłużnego kamiennego budynku, czułam się jak w filmie. Akademik był znacznie większy, niż sobie wyobrażałam, z blankami na dachu, szprosami w oknach i okazałym wejściem z wąskimi kolumnami. Zatrzymaliśmy się za rolls-royce’em, z którego właśnie wyskoczyły dwie niemal identyczne blondynki, zapewne bliźniaczki. Patrzyłam, jak wchodzą po schodach wejściowych i z kimś się witają. A potem kierowca vana wysiadł i otworzył mi drzwi.
– Chwileczkę, pomogę z tą z paczką – zaproponował.
Wzdrygnęłam się, zaskoczona, bo wciąż zastanawiałam się, czy przypadkiem nie śnię. Ale nie, to było prawdziwe i mniej niż minutę później stałam z moim pudłem przed szerokimi podwójnymi drzwiami, które otworzyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jeszcze zanim w ogóle zdążyłam poszukać czegoś takiego jak dzwonek.
– Panna Bennet?
Na progu stanęła kobieta w gładko upiętym koku.
– Tak... to ja. – Zaskoczona skinęłam głową, a na twarzy kobiety pojawił się uśmiech: bardziej wyćwiczony niż serdeczny.
– Witamy w Haverton House. Czekaliśmy na panią. Jest pani ostatnią z nowo przybyłych na dziś. Nazywam się Brenda, jestem kierowniczką skrzydła, oprowadzę panią po najważniejszych częściach wspólnych i pokażę pani pokój.
Nie czekając na moją odpowiedź, wskazała dziwną paczkę od Atlasa, którą nieco wstydliwie ściskałam w rękach.
– Martin zaniesie to na górę.
Chciałam powiedzieć, że nie ma takiej konieczności, ale Brenda zdążyła już zabrać mi pudło i kiwnąć na mnie ręką.
– Proszę za mną, za mną!
Ruszyła na tych swoich wysokich obcasach tak szybko, że z trudem nadążałam za nią w butach na płaskiej podeszwie.
Wnętrze domu było ogromne i wyglądało równie wspaniale jak z zewnątrz. Przy głównym budynku znajdowały się dwa długie skrzydła graniczące z ogrodem. Każde miało własną jadalnię i salon. Z sufitu sali wspólnej w lewym skrzydle zwisał żyrandol wielkości małego samochodu, a obok otwartego kominka w ścianie zobaczyłam ekran, który rozmiarem przypominał kinowy. W całym pomieszczeniu stały ciemne skórzane sofy, a także wisiały liczne nowoczesne czarno-białe fotografie wraz ze starymi ujęciami Haverton House i różnymi mapami, które razem tworzyły gigantyczne dzieło sztuki łączące stare z nowym. Otworzyłam szeroko usta ze zdziwienia i chciałam dokładniej przyjrzeć się zdjęciom, ale Brenda już szła w kierunku prowadzących na zewnątrz szklanych drzwi. Tam ponownie nie dała mi czasu na podziwianie starannie przyciętych żywopłotów i krzewów róż, zabytkowego pawilonu czy tarasu i basenu – cały czas poganiała mnie ręką. Kiedy dotarłyśmy do wewnętrznego spa z łóżkami do masażu, podgrzewanym krytym basenem i barem, a Brenda wspomniała, że jest tu też siłownia, biblioteka i kilka mniejszych salonów, wreszcie zakręciło się mi w głowie. Poczułam ulgę, gdy wsiadłyśmy do windy i pojechałyśmy na górę.
Oba skrzydła miały po cztery kondygnacje, przy czym chłopcy mieszkali na parterze i pierwszym piętrze, a dziewczęta wyżej. I oczywiście, jak po raz kolejny podkreśliła Brenda, niemal dziewięćdziesięciorgu studentom i studentkom Haverton House surowo zabroniono spania w nocy w łóżku innym niż ich własne.
– Od czasu do czasu sprawdzam sytuację – oznajmiła, zanim winda ruszyła i zawiozła nas na trzecią kondygnację. Brenda skręciła w lewo i zatrzymała się przed jednymi z drzwi tuż przed zakrętem. – Pani pokój można otworzyć za pomocą karty identyfikacyjnej – wyjaśniła mi i poczekała, aż ją znajdę.
Gdy przyłożyłam kartę do czytnika, rozległo się ciche kliknięcie. A potem drzwi się otworzyły.
– W razie jakichkolwiek pytań może mnie pani zawsze wezwać przez panel obok drzwi. W ten sposób można również skontaktować się z personelem.
Pokiwałam głową, bo odjęło mi mowę, i Brenda wreszcie zostawiła mnie samą. Kompletnie wyczerpana, otworzyłam szeroko drzwi, weszłam do środka i... natychmiast sprawdziłam numer pokoju. Tak, to jednak ten.
– Wow – wymsknęło mi się.
Pokój miał co najmniej trzydzieści metrów kwadratowych i był urządzony jak w luksusowym londyńskim hotelu! Pod jedną ścianą stało szerokie łóżko z jedwabistymi, połyskującymi poduszkami i niebieską narzutą. Naprzeciwko na szarym dywanie znajdowały się kremowa sofa, fotel i mały stolik. Oprócz biurka było tam również wysokie do sufitu lustro, a kiedy zerknęłam przez drzwi do sąsiedniego pomieszczenia, jeszcze bardziej się zdziwiłam. Miałam własną garderobę! Tak dużą, że kilka ubrań i buty, które ze sobą zabrałam, z pewnością nabawią się kompleksów. Ech, na widok tego wszystkiego Kami z pewnością by oszalała. Obiecałam jej, że później do niej zadzwonię i wszystko jej pokażę. Choć eleganckiego pokoju mogłam się spodziewać, to na widok łazienki z deszczownicą i wolnostojącą wanną naprzeciwko okna wydałam z siebie krótki okrzyk. Dobra, niezależnie od motywów, jakie mnie tu sprowadziły, to było... po prostu oszałamiające. Szybko wróciłam do sypialni, zrobiłam kilka zdjęć i wysłałam je do mojej najlepszej przyjaciółki. A potem padłam na łóżko. Przytłoczona tym wszystkim przez chwilę wpatrywałam się w sufit, a następnie mój wzrok padł na walizki i torbę podróżną, które moi ojcowie przynieśli tu dziś rano. Na bagażu leżał przyjaźnie uśmiechnięty jednorożec z tęczową grzywą. Psiaczek. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, bo Kami najwyraźniej przekonała moich ojców, by mimo wszystko przemycili go razem z moimi rzeczami.
„Jeśli kiedykolwiek będziesz samotna lub smutna, możesz przytulić Psiaczka”, powiedziała i na pożegnanie wcisnęła mi w dłoń długiego jak ręka stwora. Zapewniłam ją, że moje nowe życie w Akademii Highclare będzie zbyt ekscytujące, bym miała czas na smutek czy samotność. A w duchu dodałam, że gdyby było inaczej, na pewno nie wytarłabym twarzy w guzikooką maskotkę z białego i różowego pluszu. Teraz jednak na myśl o Kami byłam cholernie bliska ulegnięcia pokusie. Kiedy już chciałam wstać i przynieść Psiaczka na łóżko, zauważyłam leżące na stole połyskujące pudełko. Paczka od Atlasa.
Zerwałam się z miejsca, złapałam ją i po raz pierwszy lepiej się jej przyjrzałam. Zwróciłam przy tym uwagę na złote tłoczenie na górze. „Corentin”. Czy to nie nazwisko tego gościa?
Położyłam paczkę na łóżku, rozpakowałam ją i z niedowierzaniem wpatrywałam się w zawartość. Co, u diabła...? W pudełku znajdowała się suknia wieczorowa. I nie tylko. Znalazłam w nim również błyszczące srebrne szpilki, szkatułkę z biżuterią, a nawet buteleczkę perfum. Przez chwilę nie byłam w stanie się nawet ruszyć. Wreszcie wyjęłam suknię i rozłożyłam ją na łóżku. Kremowy materiał był miękki, lejący i z pewnością szalenie drogi. Nie znałam się zbytnio na modzie, nie miałam jednak wątpliwości, że zawartość tej paczki musiała kosztować fortunę. Dlaczego ktoś, kogo nawet nie znałam, dał mi taki prezent? To przecież jakiś absurd i... jeszcze to! Złota koperta! Błyskawicznie ją otworzyłam i przeleciałam wzrokiem kilka słów. Na karcie znajdowało się tylko jedno zdanie.
Dziś wieczorem zaczyna się Twoje nowe życie.