Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Igranie ze zbrodnią grozi koszmarem, z którego się nie wybudzisz.
Finał trylogii o Marku Benerze, najbardziej brawurowym bohaterze cyklów kryminalnych Roberta Małeckiego.
Zimą 2017 roku Marek zajmuje się zaginięciem Jana Stemperskiego. Ofiara mobbingu, targnięcie się na życie czy sfingowany zgon? Mężczyzna chorował na depresję, lecz to nie jedyny trop w tej tragedii. Nauczony doświadczeniem dziennikarz zapuszcza się w niebezpieczne rejony Torunia. Mróz otaczający miasto skrywa jednak znacznie większą tajemnicę. Tę, o której Marek śnił najgorsze koszmary.
Ile jest w stanie poświęcić, by zasnąć w spokoju mimo przeszłości?
Bener jest jak tykająca bomba z samozapłonem – im więcej wie, tym większa szansa, że wybuchnie. Przez miesiące rozwiązywania zagadek coraz bardziej zbliżał się do wyjaśnienia swojej własnej, największej. Teraz praca dziennikarza śledczego prowadzi go po raz ostatni w okolice dramatu sprzed lat. Prawdy nie odroczy śnieżna zawierucha nacierająca na Toruń ani pomoc wspólników z gazety. Tę walkę musi stoczyć sam.
Ostatnia część debiutanckiej serii Roberta Małeckiego. Zwieńczenie trudów Marka Benera i szansa na wyzwolenie, na które bohater czekał od lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Jarkowi – tak się składa,
że najlepszy na świecie brat
jest właśnie moim Bratem
Koszmarna noc, już druga, wstrętne wyro i koc.
Tłamsi mnie coś, potworne sny, ten telewizor syczy jak wąż.
Już nie mam sił, aby wyłączyć go, już nie mam sił. [...]
Dżem, Koszmarna nocsłowa: Ryszard Riedel, Kazimierz Galaś
Prolog
Ustawił wóz na ośnieżonym, stromym zboczu, przodem do Wisły, po której mozolnie płynęły kry. Część z nich widział w światłach reflektorów przecinających noc. Reszta, tak jak drugi brzeg, tonęła w ciemnościach.
Gdy kierowca zaciągnął ręczny, samochód jęknął głucho. Szarpnęło. Chwilę później mężczyzna zgasił silnik i nastała cisza.
Zdał sobie sprawę, że o tej porze świat jest tylko czarno-biały. I tego właśnie oczekiwał od życia. Nie chciał żadnych szarości.
– Widziałeś film? – spytał.
Pasażer drgnął. Wciąż miał zamknięte oczy, a jego twarz wykrzywił grymas bólu. Musiał zapamiętać ten moment, gdy jego ciałem wstrząsnęło potężne uderzenie prądu. Pierwsze. Potem było drugie, które ponownie napięło wszystkie mięśnie do granic wytrzymałości.
Po chwili uniósł powieki, ale kiedy dotarło do niego, gdzie i z kim jest, poruszył się niespokojnie w fotelu.
– Nic nie wiem! – wybełkotał.
Strach brzmiał wyraźniej niż słowa.
– Ale widziałeś film – przypomniał kierowca, a kiedy tamten znowu zaprzeczył, mężczyzna postanowił rozegrać to inaczej. Wyjął z kieszeni paralizator.
Obaj wiedzieli, że urządzenie ma znacznie silniejsze działanie niż wykrywacz kłamstw.
Pasażer próbował odsunąć się jak najdalej od tasera, ale przeszkadzał mu zapięty pas. Na sam widok broni ponownie poczuł przeszywający ból. Dlatego z całej siły wciskał się w oparcie fotela i nerwowo przesuwał wzrokiem od paralizatora do klamki drzwi.
– Nie uda się – ostrzegł kierowca.
Nie mogło się udać. Mężczyzna wiedział o tym doskonale. Najpierw musiałby odpiąć pas, potem otworzyć drzwi. Nie zdążyłby wykonać pierwszej z tych czynności, gdy ładunek tysięcy woltów znowu poraziłby każde włókno nerwowe w jego ciele. A tego by nie wytrzymał.
– Widziałeś! – rzucił człowiek siedzący za kierownicą tonem nieznoszącym sprzeciwu – Wszyscy widzieliście.
– Tak! – krzyknął pasażer, a ten drugi pokiwał z aprobatą głową. On sam też widział. Film zdradzał wszystko.
– I co mi powiesz? – zadał kolejne pytanie.
Pot rosił czoło pasażera. Mężczyzna wiercił się niespokojnie, jakby czekał na odpowiedni moment, żeby uciec z tej pułapki. Kiedy zrozumiał, że ten nie nadejdzie, usta zaczęły mu drżeć. Załkał i z trudem się opanował. Wytarł nos rękawem kurtki i powiedział coś niezrozumiale.
– Głośniej! – warknął kierowca.
Siarczysty mróz, niesiony wiatrem, wciskał się każdą szczeliną do wnętrza samochodu, w którym szyby zaczęły już zachodzić parą. Kierowca uchylił drzwi.
– Ona żyje. – Pasażer miał łzy w oczach.
Marek Bener odruchowo pokiwał głową, jakby te słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Bezwiednie potarł palcami lwi kieł, który zwisał z rzemienia na jego szyi, a potem odszukał dłonią dźwignię hamulca ręcznego.
Czekał siedem lat na odnalezienie swojej ukochanej żony. A teraz miał wrażenie, jakby to wszystko było tylko snem, wręcz koszmarem. Bo przecież i w snach, i w koszmarach bywa dokładnie tak samo: czujesz i przeżywasz wszystko jak na jawie. Być może właśnie śnił kolejny koszmar, który wypluje go nad ranem w rzeczywistość pozbawioną złudzeń. W świat, gdzie całe jego życie sprowadza się do trwania w chwili zawieszonej między przeszłością, do której ma wgląd jedynie jak przez mgłę, a przyszłością, w której stronę nawet nie zamierza patrzeć. Unosił się jakby w samym środku szklanej kuli, wystarczająco dużej, by nie miał żadnych szans na dotarcie do jej granic. Uwięziony właściwie bardziej przez siebie samego niż przez okoliczności. Wiedział to. A im dłużej nie było przy nim Agaty, tym grubsza stawała się ściana szklanego więzienia.
Nie chciał już o tym myśleć. Z całej siły zacisnął dłoń na dźwigni hamulca, aż pobielały mu kłykcie.
Miej to za sobą, stwierdził w myślach.
W dole czarna rzeka niosła wciąż nowe kry, a jednak zupełnie tego nie zauważał. Patrzył na Agatę. Widział uśmiechniętą blondynkę z dużym ciążowym brzuchem. Pomachała do niego, a potem rozłożyła ręce, jakby tylko czekała, aż Bener podbiegnie do niej i weźmie ją w ramiona.
Drgnęła mu powieka.
Minęło siedem lat.
W zasadzie to minęła cała wieczność.
Na chwilę zamknął oczy tylko po to, by obraz żony odpłynął razem z nurtem rzeki.
Napiął mięśnie i spuścił głowę. Przez zasłonę długich włosów spojrzał na przerażonego pasażera, który wiedział już, co go czeka.
– Nie! – krzyknął mężczyzna.
Bener zwolnił ręczny.
Wóz wystrzelił w kierunku lodowatej toni.