Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
25 osób interesuje się tą książką
Możesz porzucić nadzieję, ale nigdy nie uwolnisz się od siedzącego w tobie strachu.
Miejscowy biznesmen ma zlecenie dla Marka Benera – prosi go o odnalezienie nastoletniej córki, Marty. Po serii głuchych telefonów dziennikarzowi wydaje się, że rozwiązanie jest już blisko, lecz za każdym razem mu umyka. Pętla zleceniodawcy na jego szyi powoli zaczyna się zaciskać. Jednak intuicja podpowiada Benerowi, że to w domu zaginionej dziewczyny może kryć się mrok, którego wcześniej nie dostrzegał.
W którym miejscu kończy się rodzinna tajemnica, a zaczynają gangsterskie porachunki?
Jeden nierozważny krok może mieć fatalne konsekwencje. Kiedy współpracowniczka Benera znika podczas pracy nad artykułem, okazuje się, że zaginięcie nastolatki może mieć więcej wspólnego z jego rodziną, niż mogłoby mu się wydawać. A podarunek ukryty w toruńskich zaułkach kluczem do przeszłości, której tak długo poszukiwał.
Czy rozwiązanie tej zagadki pozwoli mu zrozumieć, dlaczego Agata, jego ciężarna żona, zniknęła?
Drugi tom debiutanckiej trylogii Roberta Małeckiego, gdzie Marek Bener jest arogancki jak nigdy wcześniej. Czy porzucając strach, ma szansę odnaleźć ukochaną kobietę? Jakie sekrety przeoczył na drodze ku prawdzie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
Mamie i Tacie– bo tak wiele dzięki Wam, Kochani
Samotność to taka straszna trwoga. Ogarnia mnie, przenika mnie. Wiesz, mamo, wyobraziłem sobie, że... że nie ma Boga, nie ma, nie!
Dżem, List do M.,słowa: Dorota Zawiesienko, Ryszard Riedel
Prolog
Zamiast mdłego odoru zwłok, które leżały w płytkiej mogile, czuł intensywny zapach lasu.
Woń była gęsta i lepka jak mokra ziemia, którą przed chwilą odgarnął z folii przykrywającej ciało. Odsłonił tylko twarz i nie zamierzał więcej, tyle wystarczyło.
Wzrok przyzwyczaił się do ciemności i dzięki temu wyłapywał coraz więcej szczegółów, mimo że wolałby w ogóle niczego nie widzieć i być gdzieś daleko stąd. Tymczasem klęczał w rozkopanej i zimnej glebie, która kleiła się do łydek i kolan.
Burza już przeszła, jednak nabrzmiałe krople deszczu wciąż sączyły się z gęstych koron sosen zawieszonych wysoko nad nim, obmywając twarz kobiety z resztek ziemi. Poznał jej prosty nos, zapadnięte policzki i dołek w brodzie. Białka oczu błyszczały jeszcze, a nieruchomy wzrok wpatrywał się w czarne niebo i księżyc. Wąskie usta były otwarte jak do krzyku. A może chciała tylko zaczerpnąć powietrza. Ostatni raz.
Pod paznokciami wciąż czuł ziarna piachu. Mimo nocy wpatrywał się w swoje brudne ręce i pytał sam siebie, jak mogło do tego dojść.
Nie wytrzymał.
Nie teraz, tylko wtedy.
Nie tak wyobrażał sobie ostatnią z nią rozmowę.
Pamiętał, że nawrzeszczał na nią, kiedy zaczęła pleść bzdury. Obojgu puściły nerwy. Miał wrażenie, że oszalała, że mówi rzeczy, których normalnie nigdy by nie powiedziała. Ale teraz wiedział, że jej zachowanie nie było oznaką szaleństwa. Po prostu chroniła swoją tajemnicę. To on stracił nad sobą panowanie, to jemu, w zalewie żółci, urwał się film.
Niepoczytalność, tak mogliby to zakwalifikować.
Nie pocieszał się, bo wciąż nie wiedział, co powie żonie, której nie widział od sześciu lat, chociaż stale z nią rozmawiał, i która w najtrudniejszych chwilach zawsze była obecna w jego głowie. Zastanawiał się, w jakie słowa ubrać to, co się wydarzyło, i jak przyznać się do tego, co zrobił.
Powoli – jakby wstawał od konfesjonału, jakby to spotkanie ze zwłokami miało go rozgrzeszyć – podniósł się, zabrał oparty o pień szpadel i ruszył na sztywnych, uwalanych ziemią nogach w stronę polany oświetlanej blaskiem księżyca. Pomruk burzy dochodził teraz znad Torunia.
Długie włosy przykleiły się do szyi, a wilgotne ciuchy potęgowały wrażenie chłodu. Po policzkach spływały krople deszczu – chociaż może to wcale nie był deszcz – a w trampkach woda chlupała przy każdym kroku. Czuł, jak drżą mu wszystkie mięśnie, i dobrze wiedział, że to nie z powodu zimna. Znowu panicznie się bał. Znowu strach kazał mu uciekać. Tym razem jednak uciekał przed samym sobą. Dlatego nie mógł się zatrzymać. Nie zamierzał się odwracać i spoglądać nieco dalej w mrok, między grube pnie sosen, tam gdzie znalazł ją w płytkim grobie.
I wtedy to sobie przypomniał.
Widział to wcześniej, jednak nie zareagował. Pochłonęło go odrzucanie szpadlem ciężkiej, wilgotnej ziemi, a potem usuwanie jej rękoma. Po prostu był zbyt wstrząśnięty tym, co robił.
Przyspieszył, ale strach wciąż dotrzymywał mu kroku. Słyszał swój krótki, płytki oddech, czuł uderzenia serca, które rozchodziły się falą po całym ciele. Zacisnął bezwiednie dłonie na stalowym trzonku szpadla.
Za odkopanym grobem świeża ziemia skrywała jeszcze jedno ciało.
Zatrzymał się i odwrócił.
A co, jeśli leży tam...
Nie.
Nawet tak nie myśl, rozkazał sobie.
I odszedł.