Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Najsilniejsza jest nienawiść do samego siebie
Drugi tom nowego cyklu kryminalnego Roberta Małeckiego z policjantami Archiwum X Marią Herman i Olgierdem Borewiczem
Nie ma mroczniejszego koszmaru niż ten, w którym umiera twoje dziecko. A co, jeśli to nie sen i winę za tę śmierć ponosisz wyłącznie ty?
Dzień, w którym w rozgrzanym samochodzie umiera Zuzia, na zawsze odciska piętno na jej rodzinie. Pod ciężarem odpowiedzialności matka dziewczynki przeżywa załamanie, a gdy wydaje się, że już przezwyciężyła traumę, znika bez śladu.
Kilka lat później bydgoski zespół Archiwum X wraca do akt sprawy. Wszystko wskazuje na to, że jej rozwiązanie jest blisko. Do czasu. Policjanci, znużeni piekielnym upałem, nagle gubią tropy, a prawda, ukryta w cieniu mrocznych zdarzeń, wymyka im się z rąk.
Maria Herman i Olgierd Borewicz muszą rozwiązać zagadkę kolejnej okrutnej zbrodni i nie dać się zwieść własnym demonom…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 473
Pamięci Mateusza Kucharskiego,mojego dzielnego chrześniaka,który odszedł przedwcześnie
PROLOG
To nie wyglądało na łagodną i szybką śmierć.
Roczna dziewczynka bezgłośnie płakała. Pot spływał jej po czerwonej z wysiłku twarzy. Prostowała drżące rączki, wyginała ciało w łuk, próbując się uwolnić z ciasno zapiętych pasów fotelika samochodowego.
Przerażona kobieta niemal odskoczyła od szczelnie zamkniętego auta, wystawionego na słoneczny żar. Miało już być po wszystkim.
Tymczasem mała wciąż żyła.
Kilkanaście minut wcześniej tamtego czwartkowego przedpołudnia, w najgorętszy dzień czerwca dwa tysiące siedemnastego roku, ciszę zakłóciły krótkotrwały terkot silnika oraz odgłos drapania wysokich traw o podwozie. Samochód potoczył się w dół po starej gruntowej drodze i zatrzymał w pobliżu tafli wody przy zapomnianym przez świat żwirowisku.
Zgrzytnął ręczny, a potem cisza znów na moment wypełniła to miejsce.
Przerwało ją głuche trzaśnięcie drzwi.
Kobieta zapamiętała, o której wysiadła z auta, lecz stres sprawił, że chwilę później straciła rachubę czasu.
Odeszła kilka metrów dalej, kucnęła w żółtej plamie sypkiego piasku i zmusiła się do wolnego recytowania tekstu piosenki, którą usłyszała rano w radiu. Wolała cięższe dźwięki, ale ten popowy utwór zagnieździł się w jej głowie i co rusz odtwarzał się na nowo. Poddała się tej melodii, bo tylko w ten sposób była w stanie zatrzymać natłok myśli.
Powtórzyła pierwszy wers i drugi, ale ten trzeci, jak na złość, uleciał jej z pamięci.
– Pokochać cię, mój Charlie, Charlie. Tak czułam, że mocna to rzecz – szeptała nad wodą kolejny już raz, jakby to miało sprawić, że zgubione słowa same ją odnajdą. Tymczasem czarna dziura w pamięci rozrastała się do monstrualnych rozmiarów.
Nijak nie umiała sobie przypomnieć fragmentu tekstu.
Może to przez ten upał, pomyślała.
Promienie słońca obezwładniały, a w zagłębieniu terenu nie było nawet skrawka cienia. Woda, pokryta rzęsą przy zarośniętych brzegach, niosła mdły zapach i skądś, być może z pobliskiej kępy dzikich traw, dobiegało basowe brzęczenie much.
Strużka potu potoczyła się po skroni, bluzka przylepiła się do pleców.
Zamknęła oczy i próbowała przetrwać.
I wtedy to się stało.
Ciszę przerwał głośny sygnał telefonu. Serce zabiło jej szybciej, aparat omal nie wypadł z drżących rąk.
Odrzuciła połączenie, chociaż miała ochotę pogadać. Poczułaby się lepiej, zabiłaby czas. A tak jej myśli wciąż zaprzątał ten cholerny trzeci wers piosenki, zagubiony gdzieś w synapsach.
W przypływie złości sięgnęła po kamień, leżący obok jej nogi, i cisnęła go w wodę. Chlupnęło, okręgi fal rozbiegły się do brzegów i tafla wody znów znieruchomiała.
Może to już?
Pomyślała, że powinna już jechać.
Na wszelki wypadek odczekała jeszcze chwilę. Z zamkniętymi oczami odliczyła do trzydziestu i w końcu podeszła do samochodu.
Szarpnęła za przednie drzwi.
Gorące powietrze nagromadzone w aucie smagnęło ją po gołych nogach, jakby otworzyła wrota piekieł i uwolniła wrzącą lawę. Wraz z ciepłem w nozdrza uderzył ją ciężki i kwaśny odór moczu.
Z trudem powstrzymała torsje i pootwierała pozostałe drzwi.
Znowu musiała poczekać, aż wnętrze niewielkiego pojazdu się wychłodzi. Chociażby odrobinę, byle nie czuć tego smrodu.
Wierzyła, że Bóg, jeśli gdzieś jest, wynagrodzi jej te wszystkie stresy. Przecież robiła to z miłości.
Poczuła, że coś łazi jej po ramieniu i kieruje się w stronę obojczyka. Chciała strącić owada, lecz zdążył odlecieć, więc dotknęła tylko swojej wilgotnej od potu skóry. Po chwili natręt wrócił. Znów pacnęła dłonią i tym razem udało jej się zgnieść niewielkiego robala o wąskim odwłoku zakończonym dwoma dłuższymi włoskami.
Wzdrygnęła się z obrzydzenia.
Uznała, że nie zostanie tu ani chwili dłużej. Pozamykała drzwi, usiadła na rozgrzanym fotelu i mimo że kierownica wciąż była gorąca, przekręciła kluczyk w stacyjce.
Puściła sprzęgło i wycofała auto w górę po nierównej pochylni. Tam nawróciła, a dwieście metrów dalej, kiedy wjechała w las i przekręciła lusterko wsteczne, by nie widzieć obrazu tylnej kanapy, znów coś usiadło jej na szyi.
Wcisnęła pedał hamulca do oporu, aż opony wgryzły się w żwir.
Samochodem szarpnęło.
Wyskoczyła na drogę i cała się otrzepała.
Dopiero gdy była pewna, że nic jej nie grozi, wróciła do auta. Na wszelki wypadek obejrzała się w przekrzywionym lusterku i nagle zobaczyła, że taki sam paskudny owad znowu po niej spaceruje.
– Spierdalaj! – Chciała go zabić, ale i tym razem był szybszy.
Uciekł do tyłu.
Najważniejsze, żeby dał jej już spokój, bo musiała się skupić.
Poprawiła włosy i wyjechała z zacienionego leśnego traktu na zalaną słońcem asfaltową drogę.
Wszystko szło zgodnie z planem.
Dlatego zdobyła się na uśmiech i włączyła ciężką muzykę.
Dokładnie taką, jaką lubiła najbardziej.