Simon kontra reszta homo sapiens - Albertalli Becky - ebook + książka

Simon kontra reszta homo sapiens ebook

Albertalli Becky

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wzruszająca opowieść, która strona po stronie coraz mocniej ogrzewa serce

Szkoła średnia, paczka przyjaciół, pierwsze zauroczenia i trudny etap odkrywania własnej tożsamości… Wraz z 16-letnim Simonem Spierem poznajemy świat nastolatków, który jest znaczenie bardziej skomplikowany niż za czasów młodości ich rodziców.

Simon nie powiedział jeszcze nikomu o swojej homoseksualnej orientacji. Prawdę zna jedynie zagadkowy Blue, z którym nastolatek od pewnego czasu wymienia maile. Z każdym kolejnym listem ich relacja staje się coraz bliższa. Jednak korespondencja wpada w niepowołane ręce i ktoś zaczyna szantażować Simona, grożąc ujawnieniem nie tylko jego sekretu, ale również tajemnic Blue. Żeby zapobiec katastrofie, Simon musi wyjść ze swojej strefy komfortu.

Zabawna, mądra i wzruszająca opowieść o poszukiwaniu siebie i pierwszej miłości. Autorka, Becky Albertalli, z wrażliwością i humorem przedstawia rzeczywistość młodych ludzi mierzących się z wyzwaniami, które stawia przed nimi świat i własna emocjonalność. To książka dla wszystkich, bez względu na wiek i życiowe doświadczenia, będąca uniwersalną lekcją wrażliwości i empatii. Na jej podstawie nakręcono hitowy film „Twój Simon”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 274

Oceny
4,2 (10 ocen)
4
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
exiaxd

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy ma w swoim życiu jakieś tajemnice - nie inaczej jest z Simonem, który jeszcze nikomu nie powiedział, że jest gejem. W sumie zastanawia się, dlaczego to tęczowe osoby muszą robić cały coming out, a hetero już nie. Pewnego dnia na szkolnym profilu na tumblrze pojawia się wpis tajemniczego Blue, w którym zawiera uczucia, które również są bliskie Simonowi. Postanawia do niego napisać i tak zaczyna się ich potajemna przyjaźń. Oczywiście żeby nie było zbyt kolorowo, kolega z kółka teatralnego przypadkiem odkrywa wymianę mailową między nimi i szantażuje Simona. Jakie katastrofy mogą z tego wyniknąć? Kolejna książka Becky, która po mistrzowsku opowiada młodzieżową historię z przesłaniem. Pokazuje, jak ważne jest by nie odbierać nikomu możliwości decydowania kiedy i w jaki sposób się ujawni oraz czy w ogóle musi to robić. Opowiada o przyjaźni i o tym z jakimi wyzwaniami w niej można się spotkać. Szkicuje wzajemną motywację w relacjach i poszukiwanie własnej tożsamości.  Ujęła mnie swoim...
00
Mymek1111

Nie oderwiesz się od lektury

Klasyka
00
Lenii

Dobrze spędzony czas

Super
00
alex14226

Całkiem niezła

*współpraca reklamowa* Może kogoś dziwić, że jako 30-latka wciąż czytam literaturę młodzieżową, ale niektóre książki naprawdę warte są przeczytania. Ta historia właśnie taka jest, choć fabuła za bardzo mnie nie wciągnęła, to nauka i wnioski jakie możemy z niej wynieść są kluczowe. Simon to nastolatek, który musi zmagać się z codziennością licealnego życia, ma świetną rodzinę, przyjaciół w szkole nie wiedzie mu się najgorzej, ale ma także tajemnicę, otóż jest gejem. Od jakiegoś czasu wymienia korespondencję e-mail z nieznajomym, jednak wie, ze jest on w podobnym położeniu co on sam. Tajemnica Simona wychodzi na jaw w dość nieprzyjemnych okolicznościach, a chłopak musi w końcu powiedzieć prawdę i uporządkować swoje życie. Książka w mojej ocenie jest dobra zarówno dla młodzieży, która nie potrafi lub boi się rozmawiać o swojej orientacji, pokazuje także, że takie osoby oczekują jedynie akceptacji i spokoju. To również sporo rad dla rodziców, jak się zachowywać i jak nie doprowadzić do ...
00
Mozaik

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna ciepła historia o pierwszej miłości i szukaniu odwagi, by być sobą
00

Popularność




1

Roz­mowa jest tak nie­wia­ry­god­nie sub­telna, że nie­mal nie zauwa­żam, iż to szan­taż.

Sie­dzimy za kuli­sami na skła­da­nych meta­lo­wych krze­słach i Mar­tin Addi­son mówi:

– Prze­czy­ta­łem two­jego maila.

– Co takiego? – Pod­no­szę wzrok.

– Wcze­śniej. W biblio­tece. Oczy­wi­ście przy­pad­kowo.

– Prze­czy­ta­łeś mojego maila?

– Korzy­sta­łem z kom­pu­tera zaraz po tobie. Wpi­sa­łem „gmail” i otwo­rzyła się twoja poczta. Pew­nie się nie wylo­go­wa­łeś.

Wpa­truję się w niego kom­plet­nie zbity z tropu.

– Po co wła­ści­wie piszesz pod fał­szy­wym imie­niem? – pyta, stu­ka­jąc stopą w nogę krze­sła. Powie­dział­bym, że po to, by tacy goście jak Mar­tin Addi­son nie poznali mojej ukry­tej toż­sa­mo­ści. Wycho­dzi na to, że mój plan powiódł się wręcz zna­ko­mi­cie.

Pew­nie Mar­tin widział, że sie­dzę przy kom­pu­te­rze.

Wycho­dzi na to, że jestem total­nym kre­ty­nem.

Mar­tin się jed­nak uśmie­cha.

– Nie­ważne. Pomy­śla­łem sobie, że może zain­te­re­suje cię fakt, iż mój brat jest gejem.

– Eeee… nie bar­dzo.

Spo­gląda na mnie.

– A tak w ogóle, co chcesz przez to powie­dzieć? – dopy­tuję.

– Nic. Słu­chaj, Spier, nie mam z tym żad­nego pro­blemu. To nic wiel­kiego.

Tak się składa, że dla mnie to mała kata­strofa. Albo cho­ler­nie monu­men­talna tra­ge­dia – wszystko zależy od tego, czy Mar­tin potrafi trzy­mać gębę na kłódkę.

– Tro­chę nie­zręczna sytu­acja – mówi.

Nawet nie wiem, co powie­dzieć.

– W każ­dym razie – cią­gnie – widzę, że wolał­byś, by nikt się o tym nie dowie­dział.

Zna­czy… chyba. Tyle że ten cały coming out wcale mnie nie prze­raża. Tak sądzę. Ow­szem, to abso­lut­nie krę­pu­jące i nie będę uda­wał, że już się nie mogę docze­kać. Podej­rze­wam jed­nak, że to nie będzie koniec świata. Nie dla mnie.

Pro­blem polega na tym, że to nie będzie fajne dla Blue – zna­czy, jeśli Mar­tin puści to dalej. Bo cho­dzi o to, że Blue jest dość skryty. Na tyle, że na pewno nie zapo­mniałby się wylo­go­wać ze swo­jej poczty. Na tyle, że mógłby mi nie wyba­czyć takiej lek­ko­myśl­no­ści.

Nie mogę uwie­rzyć, że roz­ma­wiam na ten temat z Mar­ti­nem Addi­so­nem. Ze wszyst­kich osób, które mogły się zalo­go­wać na gma­ila tuż po mnie, to musiał być aku­rat on. Musi­cie zro­zu­mieć, że w życiu bym nie korzy­stał z kom­pu­tera w biblio­tece, gdyby nie to, że w szkole jest zablo­ko­wane wi-fi. A to był jeden z tych dni, kiedy nie mogłem cze­kać, aż dopadnę lap­topa w domu. Ba! Nie mogłem nawet wytrzy­mać, aż po lek­cjach zalo­guję się do sieci na szkol­nym par­kingu. Ponie­waż rano napi­sa­łem do Blue z mojego taj­nego konta i to była raczej ważna wia­do­mość.

Chcia­łem spraw­dzić, czy mi odpi­sał.

– Wydaje mi się, że ludzie dobrze to przyjmą – mówi Mar­tin. – Trzeba być tym, kim się jest.

Nie mam poję­cia, co zro­bić z tymi rewe­la­cjami. Hete­ro­sek­su­alny gostek, który ledwo mnie zna, udziela mi porad odno­śnie do mojego coming outu. Nie zostaje mi nic innego, jak tylko prze­wró­cić oczami.

– Zresztą, nie­ważne. I tak nikomu tego nie pokażę.

Przez chwilę czuję idio­tyczną ulgę. A potem dociera do mnie, co powie­dział.

– Nie poka­żesz? – pytam.

Rumieni się i zaczyna dłu­bać przy nit­kach rękawa. W jego minie jest coś nie­po­ko­ją­cego, od czego aż ści­ska mnie w żołądku.

– Czy ty… zro­bi­łeś zrzut ekranu albo coś w tym stylu?

– Nooooo. Chcia­łem z tobą o tym poga­dać.

– Nie wie­rzę. Zro­bi­łeś zrzut!

Zaci­ska usta i wbija wzrok w coś ponad moim ramie­niem.

– W każ­dym razie – mówi. – Wiem, że kum­plu­jesz się z Abby Suso, więc chcia­łem zapy­tać…

– Poważ­nie? A może wró­cimy do tematu i powiesz mi, dla­czego zro­bi­łeś zrzut moich cho­ler­nych maili?

Mil­czy przez moment.

– No wiesz… chyba mógł­byś mi pomóc poroz­ma­wiać z Abby.

Pra­wie wybu­cham śmie­chem.

– Czyli co, mam jej szep­nąć słówko o tobie?

– Taaa.

– A niby dla­czego, do jasnej cho­lery, miał­bym to robić?

Patrzy mi w oczy, a do mnie wresz­cie dociera, o co cho­dzi. On chce kon­tak­tów z Abby. Tego ode mnie ocze­kuje w zamian za nie­roz­pow­szech­nia­nie moich pry­wat­nych maili.

Oraz maili Blue.

Chry­ste! Zawsze uwa­ża­łem Mar­tina za nie­groź­nego faceta. Ow­szem, mia­łem go tro­chę za dzi­waka i nerda, ale to nic zdroż­nego. W sumie był zabawny.

Teraz jed­nak nie ma tu dla mnie nic śmiesz­nego.

– Ty naprawdę chcesz mnie do tego zmu­sić – mówię.

– Zmu­sić? Bez prze­sady. To nie tak.

– Nie? A jak?

– Nijak. Podoba mi się ta dziew­czyna i tyle. Pomy­śla­łem, że mógł­byś mi pomóc. Zapro­sić mnie gdzieś, gdzie ona będzie, nie wiem.

– A jeśli tego nie zro­bię? Zamie­ścisz moje maile na Face­bo­oku? Na pie­przo­nym Tum­bl­rze?

Ja pier­ni­czę. Cre­ek­se­kretny Tum­blr: arena naj­więk­szych plo­tek naszej szkoły, Cre­ekwood High School. Wystar­czy jeden dzień i wszy­scy będą wie­dzieć.

Obaj mil­czymy.

– Po pro­stu uwa­żam, że zna­leź­li­śmy się w sytu­acji, w któ­rej każdy z nas może pomóc temu dru­giemu – mówi w końcu Mar­tin.

Prze­ły­kam ciężko ślinę.

– Marty! – woła ze sceny pani Albri­ght. – Akt drugi, scena trze­cia.

– Zasta­nów się nad tym. – Mar­tin wstaje z krze­sła.

– Jasne. To takie zaje­bi­ście fajne – mówię.

Patrzy na mnie. Znów zapada cisza.

– Nie wiem, na co cze­kasz. Że co powiem? – odzy­wam się w końcu.

– Nic. – Wzru­sza ramio­nami. Chyba jesz­cze ni­gdy nie wycze­ki­wa­łem z taką nie­cier­pli­wo­ścią niczy­jego odej­ścia. Mar­tin omiata wzro­kiem kur­tynę i nagle się odwraca.

– A tak z cie­ka­wo­ści – mówi. – Kim jest Blue?

– Nikim. Mieszka w Kali­for­nii.

Chyba postra­dał zmy­sły, jeśli uważa, że podam mu Blue na tacy.

Blue nie jest z Kali­for­nii. Mieszka w Shady Creek i cho­dzi do naszej szkoły. To nie jest jego praw­dziwe imię.

Nie jest wcale nikim. Może nawet go znam. Nie wiem, i nie jestem pewien, czy chcę wie­dzieć.

* * *

Zupeł­nie nie jestem w nastroju, żeby zno­sić dzi­siaj moją rodzinę. Została mi mniej wię­cej godzina do kola­cji, a to ozna­cza sześć­dzie­siąt minut spę­dzo­nych na prze­ra­bia­niu mija­ją­cego dnia na pasmo prze­śmiesz­nych aneg­dot. Moi rodzice tacy wła­śnie są. Nie możesz im po pro­stu powie­dzieć, że nauczy­cielce spód­niczka zaklesz­czyła się mię­dzy poślad­kami albo że Gar­rett upu­ścił tacę w sto­łówce. Nie, to trzeba ode­grać. Roz­mowa z moimi rodzi­cami wyczer­puje bar­dziej niż pro­wa­dze­nie bloga.

Zabawne. Kie­dyś uwiel­bia­łem tę gada­ninę i ogólny chaos poprze­dza­jący kola­cję. Teraz nie mogę się docze­kać, kiedy wyjdę za drzwi. Zwłasz­cza dzi­siaj. Przy­staję tylko na moment, żeby przy­piąć smycz do obroży Bie­bera, po czym wypro­wa­dzam go na dwór.

Pró­buję zatra­cić się w pio­sen­kach Tegan and Sara, któ­rych słu­cham na iPo­dzie, ale nie mogę prze­stać myśleć o Blue, Mar­ti­nie Addi­so­nie i bez­na­dziej­no­ści naszej dzi­siej­szej próby.

A więc Mar­ti­nowi podoba się Abby, jak chyba każ­demu nud­nemu hetero w naszej szkole. Tak naprawdę ocze­kuje ode mnie tylko tego, że zabiorę go ze sobą, gdy będę się z nią spo­ty­kał. Jeśli pomy­śleć o tym w ten spo­sób, to to żaden pro­blem.

Tyle tylko, że on mnie szan­ta­żuje, a tym samym szan­ta­żuje też Blue. To wła­śnie ze względu na ten ele­ment miał­bym ochotę kop­nąć coś ze zło­ści.

Na szczę­ście pomaga mi Tegan and Sara. Pomaga też spa­cer do Nicka. Powie­trze ma w sobie rześ­kość wcze­snej jesieni, ludzie już wysta­wiają dynie na schod­kach. Odkąd się­gam pamię­cią, zawsze to uwiel­bia­łem.

Idziemy z Bie­be­rem na skróty, prze­cho­dzimy przez ogród Nicka i wła­zimy do jego piw­nicy. Naprze­ciwko drzwi znaj­duje się ogromny tele­wi­zor, na któ­rym doko­ny­wana jest rzeź na tem­pla­riu­szach. Nick i Lea sie­dzą w fote­lach buja­nych i spra­wiają wra­że­nie, jakby nie ruszali się z miej­sca przez całe popo­łu­dnie.

Kiedy wcho­dzę, Nick zatrzy­muje grę. To dla niego typowe. Nie odłoży dla cie­bie gitary, ale grę spau­zuje.

– Bie­ber! – woła Lea i kilka sekund póź­niej Bie­ber sie­dzi jej okra­kiem na kola­nach z wywie­szo­nym jęzo­rem i pod­ska­kuje na przed­nich łapach. W jej towa­rzy­stwie zacho­wuje się zupeł­nie bez­wstyd­nie.

– Ależ spoko. Przy­wi­taj się tylko z psem. Po pro­stu uda­waj, że mnie tu nie ma.

– Biedny Simon. Mam cię podra­pać za uszami?

Uśmie­cham się. Jest dobrze. Nor­mal­nie.

– Zna­la­złeś zdrajcę? – pytam.

Nick stuka w kon­tro­ler.

– Nawet zabi­łem.

– To miłe.

Tak naprawdę nie obcho­dzą mnie losy zabój­ców, tem­pla­riu­szy ani żad­nych innych postaci z gier. Ale chyba jest mi to potrzebne. Bru­talne gry na kon­solę, zapach tej piw­nicy, sta­rzy dobrzy zna­jomi, Nick i Lea. Rytm naszych roz­mów i cisza pomię­dzy. Bez­ce­lo­wość paź­dzier­ni­ko­wego popo­łu­dnia.

– Simon, Nick nie sły­szał o zaklesz­czo­nej spód­niczce – mówi Lea.

– Ooooch. Les pośladki. C’est une histo­ire touchante.

– A po ludzku? – prosi Nick.

– Albo jesz­cze lepiej: pan­to­mima – suge­ruje Lea.

Jak się oka­zuje, jestem boski, gdy w grę wcho­dzi odgry­wa­nie wiel­kiego zaklesz­cze­nia spód­nicy mię­dzy poślad­kami.

Może więc lubię grać.

Odro­binę.

Chyba teraz rozu­miem, co czuli Nick i Lea w szó­stej kla­sie na wycieczce szkol­nej. Nie potra­fię tego wyja­śnić. Cho­dzi o to, że kiedy jeste­śmy we troje, prze­ży­wamy ide­alne, zupeł­nie bez­tro­skie chwile. Nie ma w nich miej­sca na Mar­tina Addi­sona.

Nie ma miej­sca na tajem­nice.

Jest ide­al­nie i bez­tro­sko.

Lea roz­dziera papie­rowe opa­ko­wa­nie słomki, oboje mają w ręku olbrzy­mie sty­ro­pia­nowe kubki słod­kiej her­baty z Chick-fil-A. Dawno już tam nie byłem. Moja sio­stra powie­działa kie­dyś, że podobno zbie­rają pie­nią­dze na wspar­cie ruchów anty­ge­jow­skich i prze­sta­łem się tam czuć kom­for­towo. Mimo że ich kok­tajle o smaku oreo to po pro­stu spie­niona roz­kosz dla pod­nie­bie­nia. Ale nie poru­szę tego tematu z Nic­kiem i Leą. Z nikim nie roz­ma­wiam o gejach. Tylko z Blue.

Nick upija łyk her­baty i ziewa, a Lea od razu pró­buje wepchnąć mu do buzi opa­ko­wa­nie po słomce. Mój przy­ja­ciel w ostat­niej chwili zamyka usta.

Lea wzru­sza ramio­nami.

– Zie­waj dalej, śpio­chu.

– Dla­czego jesteś taki zmę­czony?

– Ponie­waż impre­zuję. Cią­gle. Co wie­czór – mówi.

– Rozu­miem, że przez impre­zo­wa­nie masz na myśli zada­nie domowe z rachunku róż­nicz­ko­wego?

– Co ty nie powiesz, Lea! – Ziewa ponow­nie i tym razem papie­rek pra­wie ląduje mu w kąciku ust.

Rzuca go w jej stronę.

– Mam ostat­nio dziwne sny – dodaje.

Uno­szę brwi.

– A fe. Nie wiem, czy chcę tego słu­chać – mówię, a Lea się rumieni.

– Nie, nie. Naprawdę dziwne. Na przy­kład jestem w łazience i zakła­dam soczewki, ale nie mogę dojść do tego, która jest do któ­rego oka.

– Aha. I co dalej? – Lea zato­piła twarz w karku Bie­bera, więc jej głos jest przy­tłu­miony.

– Nic. Obu­dzi­łem się. Zało­ży­łem soczewki nor­mal­nie, bez pro­ble­mów.

– Boski sen, Nick – mówi nasza przy­ja­ciółka i po chwili dodaje: – Wydaje mi się, że wła­śnie dla­tego komory pojem­nika na soczewki są pod­pi­sane.

– I dla­tego ludzie noszą oku­lary, dzięki czemu nie doty­kają swo­ich gałek ocznych – mówię. Sia­dam po turecku na dywa­nie. Bie­ber zsuwa się z kolan Lei i idzie do mnie.

– Także dla­tego, że w oku­la­rach wygląda się jak Harry Pot­ter. Prawda, Simon?

Kie­dyś, dawno temu. I powie­dzia­łem to tylko raz.

– Wydaje mi się, że moja pod­świa­do­mość pró­buje mi coś prze­ka­zać. – Nick potrafi być bar­dzo uparty, kiedy stara się grać inte­lek­tu­ali­stę. – Oczy­wi­ście tema­tem snu jest mój wzrok. Czego nie zauwa­żam? Co jest moim mar­twym punk­tem?

– Twoja kolek­cja płyt – pod­su­wam.

Nick koły­sze się na fotelu buja­nym i upija kolejny łyk her­baty.

– Wie­dzie­li­ście, że Freud inter­pre­to­wał wła­sne sny, kiedy opra­co­wy­wał swoją teo­rię? Wie­rzył, że są one speł­nie­niem życzeń w pod­świa­do­mo­ści.

Spo­glą­damy po sobie z Leą. Widzę, że ona myśli to samo co ja. Praw­do­po­dob­nie to kom­pletne bzdury, ale nie szko­dzi. Nick jest troszkę znie­wa­la­jący, kiedy wpada w filo­zo­ficzny nastrój.

Rzecz jasna, mam bar­dzo surowe zasady, jeśli cho­dzi o nie­za­ko­chi­wa­nie się w chło­pa­kach hetero, zwłasz­cza w tych, któ­rzy są na sto pro­cent zde­kla­ro­wani. A już na pewno, jeśli cho­dzi o nie­za­ko­chi­wa­nie się w Nicku. Lea się jed­nak w nim zako­chała, co wywo­łało sze­reg pro­ble­mów – zwłasz­cza teraz, gdy na sce­nie poja­wiła się Abby.

Począt­kowo nie rozu­mia­łem, dla­czego znie­na­wi­dziła Abby, a bez­po­śred­nie pyta­nie nic mi nie dało.

– Och, ona jest naj­lep­sza. No wiesz, jest che­er­le­aderką. Jest taka ład­niutka i kości­sta. Nie­sa­mo­wita, prawda?

Musi­cie wie­dzieć, że nikt nie opa­no­wał sztuki ble­fo­wa­nia z kamienną twa­rzą lepiej niż Lea.

W końcu jed­nak zauwa­ży­łem, jak Nick zamie­nia się w sto­łówce miej­scami z Bra­mem Gre­en­fel­dem – to był skal­ku­lo­wany ruch, mający na celu zwięk­sze­nie praw­do­po­do­bień­stwa zna­le­zie­nia się obok Abby. No i te oczy. Słynne spoj­rze­nie Nicka Eisnera, prze­szy­wa­jące i tęskne. Już wcze­śniej, pod koniec pierw­szej klasy, byli­śmy świad­kami tych mdlą­cych przed­sta­wień, gdy w grę wcho­dziła nie­jaka Amy Eve­rett. Ale muszę przy­znać, że jest coś fascy­nu­ją­cego w inten­syw­no­ści, z jaką Nick pod­cho­dzi do dziew­czyn, które mu się podo­bają.

A kiedy Lea widzi u niego taką minę, zamyka się w sobie.

Co ozna­cza, że ist­nieje jeden cał­kiem dobry powód, dla któ­rego miał­bym zostać swa­tem Mar­tina Addi­sona. Jeśli Mar­tin i Abby zaczną się spo­ty­kać, znik­nie pro­blem Nicka, a wtedy Lea wylu­zuje i rów­no­waga w przy­ro­dzie zosta­nie przy­wró­cona.

Nie cho­dzi więc wcale o mnie i moje tajem­nice. Prak­tycz­nie w ogóle nie cho­dzi o mnie.

2

OD: hour­to­hour.note­to­[email protected]

DO: [email protected]

DATA: 17 paź­dzier­nika, 00:06

TEMAT: Re: kiedy zro­zu­mia­łeś?

To cał­kiem sek­sowna histo­ria, Blue. Gim­na­zjum to nie­koń­czący się hor­ror – może nie­zu­peł­nie nie­koń­czący się, ponie­waż w końcu stam­tąd wycho­dzisz, ale naprawdę wypala ci ślad w psy­chice. Nie­ważne kim jesteś, doj­rze­wa­nie to okrutny pro­ces.

A tak z cie­ka­wo­ści, widzia­łeś się z nim od czasu wesela Two­jego taty?

Nie wiem, kiedy ja zro­zu­mia­łem, chyba kilka dro­bia­zgów mnie na to napro­wa­dziło. Na przy­kład dzi­waczny sen z Danie­lem Radc­liffe’em w roli głów­nej. Albo obse­sja na punk­cie zespołu Pas­sion Pit. Dopiero po pew­nym cza­sie zda­łem sobie sprawę, że tak naprawdę nie cho­dzi o muzykę.

A w ostat­niej kla­sie gim­na­zjum mia­łem dziew­czynę. To był jeden z tych związ­ków, kiedy „cho­dzi­cie” ze sobą, ale nawet nie wycho­dzi­cie przy tym ze szkoły. Zresztą w szkole też nic nie robi­cie. Chyba trzy­ma­li­śmy się za ręce. Poszli­śmy jako para na bal gim­na­zjalny, ale przez całą imprezę razem z kole­gami jedli­śmy fri­tos i pod­glą­da­li­śmy innych spod try­bun. W któ­rymś momen­cie pode­szła do mnie jakaś przy­pad­kowa laska i powie­działa, że moja dziew­czyna czeka na mnie w sali gim­na­stycz­nej. Mia­łem iść jej poszu­kać, pew­nie powin­ni­śmy byli się cało­wać czy coś takiego. No wiesz, w pru­de­ryjny, gim­na­zjalny spo­sób.

A oto mój praw­dziwy powód do dumy: ucie­kłem i scho­wa­łem się w łazience jak jakiś cho­lerny przed­szko­lak. Wsze­dłem do kabiny, zamkną­łem drzwi i ukuc­ną­łem na muszli klo­ze­to­wej, żeby nie było widać moich nóg. Jakby dziew­czyny miały wpaść do męskiej toa­lety i siłą mnie stam­tąd wydo­stać. Mówię Ci z ręką na sercu: spę­dzi­łem tam cały wie­czór. I już ni­gdy wię­cej nie roz­ma­wia­łem z moją dziew­czyną.

Tak się składa, że to były walen­tynki. Taką mam klasę. Jeśli mam być ze sobą zupeł­nie szczery, wtedy już byłem pewien. Tyle że póź­niej mia­łem jesz­cze dwie dziew­czyny.

Wiesz, że to naj­dłuż­szy mail, jaki w życiu napi­sa­łem? Nie żar­tuję. Być może jesteś jedyną osobą, która jest w sta­nie wydo­być ode mnie tekst liczący wię­cej niż 140 zna­ków. Nie­źle, co?

Myślę, że na tym skoń­czę. Nie chcę kła­mać. To był dziwny dzień.

Jacques

OD: [email protected]

DO: hour­to­hour.note­to­[email protected]

DATA: 17 paź­dzier­nika, 20:46

TEMAT: Re: kiedy zro­zu­mia­łeś?

Naprawdę jestem jedyny? To rze­czy­wi­ście nie­źle. Czuję się zaszczy­cony, Jacques. Zabawne, bo ja też zwy­kle nie pisuję maili. Ani nie roz­ma­wiam z nikim o takich rze­czach – tylko z Tobą.

Myślę, że to byłoby wyjąt­kowo żało­sne, gdyby naj­więk­szy powód do dumy miał miej­sce w gim­na­zjum. Nie wyobra­żasz sobie, jak bar­dzo nie­na­wi­dzi­łem tego etapu edu­ka­cji. Pamię­tasz, jak wszy­scy patrzyli na cie­bie tępo i rzu­cali „Eeee, oke­eeeeej”, kiedy skoń­czy­łeś mówić? Każdy dawał ci do zro­zu­mie­nia, że cokol­wiek myślisz albo czu­jesz, jesteś w tym zupeł­nie sam. A naj­gor­sze, że ja postę­po­wa­łem iden­tycz­nie w roz­mo­wie z innymi. Na samo wspo­mnie­nie robi mi się nie­do­brze.

Pró­buję tym samym powie­dzieć, że powi­nie­neś prze­stać się oskar­żać. Wszy­scy byli­śmy wtedy okropni.

A jeśli cho­dzi o Twoje pyta­nie: widzia­łem się z nim kilka razy od czasu ślubu – pew­nie dwa razy w roku albo coś w tym stylu. Moja maco­cha czę­sto orga­ni­zuje spo­tka­nia rodzinne. On jest żonaty, wydaje mi się, że spo­dzie­wają się wła­śnie dziecka. Sytu­acja nie jest krę­pu­jąca, ponie­waż to wszystko działo się wyłącz­nie w mojej gło­wie. Nie­sa­mo­wite, prawda? Ktoś wywo­łuje u cie­bie kry­zys toż­sa­mo­ści płcio­wej i nawet nie jest tego świa­domy. Podej­rze­wam, że na­dal uważa mnie za dzi­wacz­nego dwu­na­sto­let­niego pasierba swo­jej kuzynki.

A teraz dość oczy­wi­ste pyta­nie, ale i tak je zadam: skoro wie­dzia­łeś, że jesteś gejem, jakim cudem uma­wia­łeś się z dziew­czy­nami?

Przy­kro mi, że mia­łeś dzi­waczny dzień.

Blue

OD: hour­to­hour.note­to­[email protected]

DO: [email protected]

DATA: 18 paź­dzier­nika, 23:15

TEMAT: Re: kiedy zro­zu­mia­łeś?

Blue,

wła­śnie, to znie­na­wi­dzone „oke­eeeeej”. Zawsze towa­rzy­szyły mu unie­sione brwi i usta zło­żone w pogar­dliwy ciup. I tak, ja też tak mówi­łem. W gim­na­zjum wszy­scy byli­śmy wstrętni.

Ta sprawa z dziew­czy­nami jest dość skom­pli­ko­wana. Po pro­stu tak się stało. Ten zwią­zek z trze­ciej klasy gim­na­zjum to była porażka, więc to zupeł­nie inna bajka. Nato­miast z pozo­sta­łymi dwiema sprawa miała się nastę­pu­jąco: przy­jaź­ni­li­śmy się, odkry­łem, że im się podo­bam, i zaczę­li­śmy ze sobą cho­dzić. A potem zerwa­li­śmy – obie mnie rzu­ciły – i to oka­zało się cał­kiem bez­bo­le­sne. Na­dal kum­pluję się z dziew­czyną, z którą spo­ty­ka­łem się w pierw­szej kla­sie liceum.

Szcze­rze? Myślę, że mia­łem dziew­czyny, ponie­waż nie wie­rzy­łem w stu pro­cen­tach, że jestem gejem. Albo może sądzi­łem, że to przej­ściowe.

Wiem, pew­nie sobie teraz myślisz „oke­eeeeeej”.

Jacques

OD: [email protected]

DO: hour­to­hour.note­to­[email protected]

DATA: 19 paź­dzier­nika, 20:01

TEMAT: Obo­wiąz­kowe…

Oke­eeeeeej.

(unie­sione brwi, buźka w ciup itp.)

Blue

3

Naj­więk­szym gów­nem zwią­za­nym z całą tą histo­rią z Mar­ti­nem jest fakt, że nie mogę poroz­ma­wiać o tym z Blue. Nie jestem przy­zwy­cza­jony do ukry­wa­nia przed nim cze­go­kol­wiek.

Rzecz jasna, ist­nieje mnó­stwo spraw, o któ­rych sobie nie mówimy. Roz­ma­wiamy o waż­nych rze­czach, ale uni­kamy szcze­gó­łów, które pozwo­li­łyby nas ziden­ty­fi­ko­wać – imion przy­ja­ciół, detali zwią­za­nych ze szkołą. Wszyst­kiego tego, co jak sądzi­łem, sta­nowi o tym, kim jestem. Nie uwa­żam jed­nak, że to są tajem­nice, raczej nie­pi­sana umowa, która mię­dzy nami obo­wią­zuje.

Gdyby Blue był praw­dzi­wym uczniem naszej szkoły, z wła­sną szafką, śred­nią ocen i pro­fi­lem na fej­sie, jestem pewien, że nie mówił­bym mu o niczym. To zna­czy, on jest praw­dzi­wym uczniem Cre­ekwood, wiem o tym, ale w pewien spo­sób żyje tylko w moim lap­to­pie. To trudne do wytłu­ma­cze­nia.

To ja go zna­la­złem. I gdzie? Na cho­ler­nym cre­ek­se­kret­nym Tum­blr. Był sier­pień, wła­śnie zaczy­nał się rok szkolny. Na stro­nie Tum­blr możemy zamiesz­czać ano­ni­mowe wyzna­nia, ukryte myśli, ludzie mogą to komen­to­wać, ale nikt nikogo nie oce­nia. Tyle że strona ewo­lu­owała w stud­nię pełną plo­tek, kiep­skiej poezji i błęd­nych cyta­tów z Biblii. Mimo to wciąga i uza­leż­nia.

To wła­śnie tam tra­fi­łem na post Blue. Prze­mó­wił do mnie. I chyba nawet nie miało to żad­nego związku z homo­sek­su­ali­zmem. Nie wiem. Pew­nie nie wię­cej niż pięć lini­jek, ale popraw­nych gra­ma­tycz­nie i zaska­ku­jąco poetyc­kich, a do tego zupeł­nie innych od wszyst­kiego, co wcze­śniej czy­ta­łem. O ile pamię­tam, doty­czyły samot­no­ści. Zabawne, bo nie uwa­żam, żebym był samotny. Jed­nak w spo­so­bie, w jaki Blue to opi­sy­wał, wyczu­łem coś zna­jo­mego. Zupeł­nie, jakby sie­dział mi w gło­wie.

Pisał, że można znać na pamięć czy­jeś gesty, ale ni­gdy nie poznać myśli tej osoby. Że ludzie są jak domy o wiel­kich poko­jach i mikro­sko­pij­nych oknach.

Że czło­wiek i tak czuje się wyeks­po­no­wany.

Że on czuje się ukryty, a jed­no­cze­śnie zupeł­nie odsło­nięty w związku z tym, że jest gejem.

Kiedy tra­fi­łem na to zda­nie, ogar­nęła mnie dziwna panika i zakło­po­ta­nie, a przy tym w głębi duszy poczu­łem drże­nie z eks­cy­ta­cji.

Blue mówił o oce­anie oddzie­la­ją­cym ludzi. I że w tym wszyst­kim cho­dzi o to, by zna­leźć brzeg, do któ­rego warto będzie dopły­nąć.

Nawet nie potra­fię wyja­śnić, co czu­łem, kiedy to prze­czy­ta­łem. Po pro­stu musia­łem go poznać.

Zebra­łem się w końcu na odwagę i napi­sa­łem jedyny komen­tarz, jaki byłem w sta­nie stwo­rzyć, a mia­no­wi­cie: „TAK”. Wiel­kimi lite­rami. I dołą­czy­łem adres mailowy. Mój tajny adres gma­ilowy.

Przez cały następny tydzień zamar­twia­łem się, czy się ze mną skon­tak­tuje, czy nie. Zro­bił to. Póź­niej napi­sał mi, że moja uwaga nieco go zanie­po­ko­iła, bo jest z natury bar­dzo ostrożny. Jak widać, o wiele bar­dziej niż ja. Jestem pewien, że gdyby się dowie­dział, że Mar­tin Addi­son ma zrzuty ekra­nowe naszych wia­do­mo­ści, wystra­szyłby się w typowy dla sie­bie spo­sób.

Czyli prze­stałby do mnie pisać.

Pamię­tam to uczu­cie, które mnie ogar­nęło, gdy zna­la­złem w skrzynce pierw­szego maila od niego. To było dość sur­re­ali­styczne. Chciał mnie poznać. Przez kilka kolej­nych dni w szkole mia­łem wra­że­nie, że jestem posta­cią fil­mową. Już nie­mal sobie wyobra­ża­łem zbli­że­nie mojej twa­rzy na dużym ekra­nie.

W sumie dziwne, ponie­waż w rze­czy­wi­sto­ści nie jestem typem lidera. Raczej należę do tak zwa­nych „naj­lep­szych kum­pli”.

Chyba ni­gdy nie uwa­ża­łem sie­bie za inte­re­su­jącą osobę, dopóki nie sta­łem się inte­re­su­jący dla Blue. Tak więc nie mogę mu powie­dzieć. Nie chciał­bym go stra­cić.

* * *

Sta­ram się uni­kać Mar­tina przez cały tydzień, na lek­cjach i na pró­bach. Widzę, jak pró­buje przy­cią­gnąć mnie spoj­rze­niem. Wiem, że to raczej tchó­rzo­stwo z mojej strony. Przez tę całą sytu­ację czuję się jak stra­chajło – oraz idiota, ponie­waż posta­no­wi­łem mu pomóc. Czy też, innymi słowy, ule­głem jego szan­ta­żowi – jak­kol­wiek to nazwać. Aż mi nie­do­brze z tego powodu.

W cza­sie kola­cji myślami jestem gdzie indziej. Moi rodzice mają nie­zwy­kle dobry humor ze względu na Dziew­czynę do wzię­cia. Poważ­nie. Cho­dzi o ten reality show. Wszy­scy wczo­raj oglą­da­li­śmy, a dzi­siaj połą­czymy się przez Skype’a z Alice, która stu­diuje na Wesleyan Uni­ver­sity, żeby to omó­wić. To nowa tra­dy­cja rodziny Spie­rów. Dosko­nale sobie zdaję sprawę, jaki to idio­tyzm.

Zresztą, nie wiem. Moja rodzina zawsze taka była.

– A co tam u Leo i Nicole? – pyta mój tata, uśmie­cha­jąc się znad widelca. Zamiana płci Lei i Nicka to dla niego szczyt dow­cipu.

– LOL, tato – odpo­wiada bez emo­cji Nora. Moja młod­sza sio­stra. Od nie­dawna sto­suje skróty inter­ne­towe w swo­ich wypo­wie­dziach, ale tylko ust­nych, ni­gdy w mailach czy SMS-ach. Podej­rze­wam, że ma to być iro­nia.

– Widzia­łeś, jak Nick grał na gita­rze pod atrium? – pyta mnie.

– Wygląda na to, że pró­buje zdo­być dziew­czynę – rzuca moja mama.

Jakie to zabawne, mamo, ponie­waż – cza­isz? Sta­ram się robić wszystko, żeby Nick nie zdo­był dziew­czyny, która mu się podoba, bo dzięki temu Mar­tin Addi­son nie ogłosi całej szkole, że jestem gejem. Czy wspo­mi­na­łem już, że jestem gejem?

Chry­ste, jak ludzie zaczy­nają taką roz­mowę?

Może byłoby ina­czej, gdy­by­śmy miesz­kali w Nowym Jorku, ale nie wiem, jak to jest być homo­sek­su­ali­stą w Geo­r­gii. Znaj­du­jemy się pod Atlantą, nie jest więc naj­go­rzej, tyle że Shady Creek to żadne zagłę­bie postępu. Znam w szkole dwóch chło­pa­ków, któ­rzy się przy­znali, i nie mają lekko. To zna­czy, nikt nie spusz­cza im łomotu, ale od czasu do czasu sły­chać słowo „pedał”. Podej­rze­wam, że zna­la­złoby się też parę les­bi­jek i dziew­czyn bisek­su­al­nych, ale z nimi jest ina­czej. Być może łatwiej. Jedno, czego dowie­dzia­łem się z Tum­blr: wielu chło­pa­ków uważa, że les­bijki są sek­sowne.

Działa to także w odwrotną stronę. Są też dziew­czyny takie jak Lea, które rysują ołów­kiem yaoi i publi­kują obrazki w sieci.

Nie mam z tym żad­nego pro­blemu, a rysunki Lei są po pro­stu boskie.

Lea uwiel­bia także fan­fiki w wer­sji slash1, co mnie na tyle zain­try­go­wało, że zeszłego lata zaczą­łem grze­bać w Inter­ne­cie. Nie mogłem uwie­rzyć, ile tego jest – do wyboru, do koloru: Harry Pot­ter i Draco Mal­foy oraz ich zbli­że­nia w każ­dej moż­li­wej for­mie, w każ­dej moż­li­wej komórce na mio­tły w Hogwar­cie. Tego samego lata nauczy­łem się prać ręcz­nie. Nie wszyst­kie skar­petki nadają się do tego, by prała je mama.

Po kola­cji Nora włą­cza Skype’a na kom­pu­te­rze w salo­nie. W okienku kamery uka­zuje się Alice. Wygląda tro­chę nie­świeżo, to pew­nie przez fry­zurę, potar­ganą czu­prynę w kolo­rze słom­ko­wym. Wszy­scy mamy idio­tyczne włosy. W tle stoi nie­po­ście­lone łóżko mojej sio­stry, obło­żone podu­chami. Ktoś kupił okrą­gły, wło­chaty dywa­nik, żeby pokryć nie­wielką pod­łogę. Dziw­nie jest wyobra­zić sobie Alice dzie­lącą pokój z jakąś przy­pad­kową dziew­czyną z Min­ne­apo­lis. Kto by pomy­ślał, że w jej pokoju zoba­czę kie­dyś cokol­wiek zwią­za­nego ze spor­tem. Min­ne­sota Twins2, dobre, dobre.

– Okej, widzę same pik­sele – mówi. – Pocze­kaj­cie, może… a nie. Już jest dobrze. O Jezu, tato! Czy to róża?

Tata trzyma czer­woną różę i szcze­rzy się do kamery. Serio. Moi rodzice są nie­zwy­kle poważni, kiedy w grę wcho­dzi Dziew­czyna do wzię­cia.

– Simon! Pokaż, jak naśla­du­jesz Chrisa Har­ri­sona3.

Bez­sprzeczny fakt: moja imi­ta­cja Har­ri­sona jest abso­lut­nie genialna. Przy­naj­mniej w nor­mal­nych oko­licz­no­ściach, bo dzi­siaj nie jestem w for­mie.

Mam co innego na gło­wie. I nie cho­dzi tylko o to, że Mar­tin zacho­wał moją kore­spon­den­cję. Odkąd Blue o to zapy­tał, czuję się dziw­nie w związku z tym, że mia­łem dziew­czyny. A jeśli on teraz myśli, że jestem oszu­stem? Podej­rze­wam, że kiedy zdał sobie sprawę ze swo­jej orien­ta­cji, ni­gdy nie spo­ty­kał się z żadną osobą odmien­nej płci. Dla niego to na pewno było bar­dzo pro­ste.

– Czyli Michael D. twier­dzi, że apar­ta­ment fan­ta­zji wyko­rzy­stał wyłącz­nie do roz­mów – mówi Alice. – Wie­rzy­cie w to?

– Ani przez moment – odpo­wiada tata.

– Oni zawsze tak mówią – dodaje Nora. Prze­chyla głowę i dopiero wtedy zauwa­żam, że ma pięć kol­czy­ków w uchu, na całej dłu­go­ści mał­żo­winy.

– Prawda? – mówi Alice. – Bub, włą­czysz się do dys­ku­sji?

– Kiedy to zro­bi­łaś? – pytam Norę, doty­ka­jąc wła­snego ucha.

Chyba się rumieni.

– W zeszły week­end?

– Pokaż mi! – żąda Alice, więc Nora odwraca się bokiem do kamery.

– Nie­źle. Ale dla­czego? – pytam.

– Bo chcia­łam.

– Ale dla­czego aż tyle?

– Czy możemy wró­cić do kwe­stii apar­ta­mentu? – Nora zaczyna się dener­wo­wać, kiedy wszy­scy sku­piają na niej uwagę.

– To apar­ta­ment fan­ta­zji – mówię. – Więc na pewno to zro­bili. Nie sądzę, żeby fan­ta­zje doty­czyły gada­nia.

– Ale to prze­cież nie­ko­niecz­nie musi ozna­czać sto­sunki sek­su­alne.

– MAMO! Na litość boską!

Podej­rze­wam, że łatwo mi było w związ­kach, w któ­rych nie musia­łem myśleć o tych wszyst­kich drob­nych upo­ko­rze­niach, jakie nie­od­łącz­nie towa­rzy­szą miło­ści. W końcu doga­duję się z dziew­czy­nami. Cało­wa­nie jest OK. Randki były do znie­sie­nia.

– A co myśli­cie o Danielu F.? – pyta Nora, odsu­wa­jąc włosy za ucho. Kol­czyki? Prze­sta­łem ją rozu­mieć.

– No dobra, Daniel to naj­sek­sow­niej­sze cia­cho – mówi Alice. Razem z mamą uwiel­biają sto­so­wać okre­śle­nie „cia­cho” do opisu face­tów.

– Chyba sobie żar­tu­je­cie! – pro­te­stuje tata. – Ten gej?

– Daniel nie jest gejem – obu­rza się Nora.

– Dziecko, ten facet to jed­no­oso­bowa parada miło­ści. Wieczny pło­mień.

Cały tężeję. Lea powie­działa kie­dyś, że woli, by ludzie mówili jej pro­sto w oczy, że jest gruba, niż gdy musi sie­dzieć i słu­chać jak pier­ni­czą o wadze jakiejś innej dziew­czyny. Chyba się z nią zga­dzam. Nie ma nic gor­szego niż upo­ko­rze­nie okrężną drogą.

– Prze­stań, tato – mówi Alice.

A wtedy ojciec zaczyna śpie­wać tę pio­senkę o wiecz­nym pło­mie­niu – Eter­nal Flame zespołu The Ban­gles.

Ni­gdy nie wiem, czy tata mówi takie rze­czy, ponie­waż rze­czywiście tak myśli, czy tylko po to, by podraż­nić moją sio­strę. Bo jeśli naprawdę tak sądzi, to wolał­bym to wie­dzieć. Nawet jeśli tej wie­dzy nie będzie można wyma­zać.

* * *

Kolej­nym pro­ble­mem jest sto­lik w sto­łówce. Od początku szan­tażu nie minął jesz­cze tydzień, kiedy Mar­tin łapie mnie, gdy odcho­dzę z tacą od okienka.

– Czego chcesz? – pytam.

Spo­gląda na nasz stół.

– Znaj­dzie się miej­sce dla jesz­cze jed­nej osoby?

– Eeee… – Opusz­czam wzrok. – Nie­zu­peł­nie.

Zapada nie­zręczne mil­cze­nie.

– Mamy już osiem osób.

– Nie wie­dzia­łem, że obo­wią­zują miej­scówki.

Nie mam poję­cia, co odpo­wie­dzieć. Ludzie sie­dzą tam, gdzie zawsze. Sądzi­łem, że to jedna z pod­sta­wo­wych zasad fizyki. Nie możemy tego zmie­niać tak nagle, w poło­wie paź­dzier­nika.

Nasza grupa jest dziwna, ale trzyma się kupy. Nick, Lea i ja. Dwie kole­żanki Lei, Mor­gan i Anna, które czy­tają mangę, malują się czarną kredką i są w zasa­dzie iden­tyczne. Cho­ciaż cho­dzi­łem z Anną w pierw­szej kla­sie, i tak uwa­żam, że jest trudna do odróż­nie­nia od Mor­gan.

Dalej mamy przy­pad­ko­wych kum­pli Nicka z dru­żyny pił­kar­skiej: mil­czą­cego, nie­śmia­łego Brama oraz Gar­retta, który jest ćwierć­in­te­li­gen­tem. No i Abby. Prze­pro­wa­dziła się tuż przed począt­kiem roku szkol­nego z Waszyng­tonu i jakoś nas do sie­bie cią­gnie. To połą­cze­nie prze­zna­cze­nia oraz pro­jek­tów zada­wa­nych alfa­be­tycz­nie.

W każ­dym razie jest nas ośmioro, a to już i tak za dużo. Musie­li­śmy dosta­wić dwa dodat­kowe krze­sła do sze­ścio­oso­bo­wego sto­lika.

– Taaa. – Mar­tin odchyla się na krze­śle i spo­gląda na sufit. – Wyda­wało mi się, że zgo­dzi­li­śmy się co do Abby, ale…

Patrzy na mnie, uno­sząc brwi. Poważ­nie.

Nie usta­li­li­śmy dokład­nych warun­ków szan­tażu, ale widzę, do czego to się spro­wa­dza: Mar­tin domaga się tego, na co przyj­dzie mu ochota, a ja mam mu to dać.

Po pro­stu zaje­bi­ście.

– Pomogę ci, okej?

– Skoro tak twier­dzisz.

– Słu­chaj! – Zni­żam głos nie­mal do szeptu. – Poga­dam z nią i w ogóle. Jasne? Ale musisz dać mi tro­chę czasu.

Wzru­sza ramio­nami.

Ruszam do naszego sto­lika, czu­jąc na ple­cach jego nie­przy­jemne spoj­rze­nie.

Muszę zacho­wy­wać się nor­mal­nie. Nie, że nie wolno mi nic powie­dzieć: teraz będę musiał o nim wspo­mnieć w roz­mo­wie z Abby, tyle że będzie to coś zupeł­nie prze­ciw­nego od tego, co chciał­bym powie­dzieć.

Podej­rze­wam, że nie będzie łatwo dopro­wa­dzić do tego, by Abby go polu­biła.

Ja go w sumie nie zno­szę.

Ale to nie ma zna­cze­nia.

Tyle że upły­wają kolejne minuty, a ja nic nie zro­bi­łem. Nie poga­da­łem z Abby, nie zapro­si­łem Mar­tina, nie zamkną­łem ich razem w pustej kla­sie. Zresztą nawet nie wiem, czego on ocze­kuje.

Mam nadzieję, że pozo­stanę w tej nie­wie­dzy jak naj­dłu­żej się da. Podej­rze­wam, że ostat­nio cią­gle go uni­kam, a przy­naj­mniej kleję się do Nicka i Lei, żeby mnie nie zaga­dy­wał. We wto­rek wjeż­dżam na par­king i Nora od razu wyska­kuje z samo­chodu. Kiedy nie wysia­dam, wtyka głowę do środka.

– Idziesz? – pyta.

– W końcu pójdę.

– Aha. – Cisza. – Wszystko w porządku?

– Co? Taaa.

Tylko na mnie patrzy.

– Nora. Wszystko OK.

– No dobrze. – Odsuwa się, zamyka cicho drzwi i rusza w stronę wej­ścia do szkoły. Moja sio­stra jest nie­kiedy bar­dzo prze­ni­kliwa, ale roz­mowa z nią bywa tro­chę trudna. Zauwa­ży­łem to wła­ści­wie dopiero wtedy, gdy Alice wyje­chała na stu­dia.

Osta­tecz­nie bawię się tele­fo­nem, odświe­żam pocztę i oglą­dam tele­dy­ski na YouTu­bie. W któ­rymś momen­cie roz­lega się puka­nie w szybę i aż pod­ska­kuję na fotelu.

Pew­nie teraz wszę­dzie spo­dzie­wam się zoba­czyć Mar­tina, na szczę­ście to tylko Nick. Poka­zuję ręką, żeby wsia­dał.

– Co robisz? – pyta, zaj­mu­jąc miej­sce.

Uni­kam Mar­tina.

– Oglą­dam klipy.

– Aha. Ide­al­nie. Cho­dzi mi po gło­wie taka jedna pio­senka.

– Jeżeli to The Who, Def Sky­nyrd albo kto­kol­wiek podobny, to możesz od razu zapo­mnieć.

– Będę uda­wał, że nie powie­dzia­łeś „Def Sky­nyrd”.

Uwiel­biam się z nim dro­czyć.

W ramach kom­pro­misu oglą­damy odci­nek Pory na przy­godę i to coś, co cudow­nie odwraca uwagę. Co jakiś czas zer­kam jed­nak na zegar, ponie­waż nie chcę się spóź­nić na angiel­ski. Zamie­rzam wejść do klasy tuż przed roz­po­czę­ciem lek­cji, żeby Mar­tin nie miał szansy mnie zaga­dać.

To zabawne. Nick wyczuwa, że coś się dzieje, ale nie zadaje pytań ani nie pró­buje nakło­nić mnie do zwie­rzeń. Tak wygląda nasza przy­jaźń. Znam dobrze jego głos, miny i różne dziwne zwy­czaje. Jego mono­logi na tematy egzy­sten­cjalne. To, jak stuka paznok­ciami w podu­szeczkę kciuka, kiedy jest zde­ner­wo­wany. On zapewne zna mnie w podobny spo­sób, w końcu przy­jaź­nimy się od przed­szkola. Tyle że w więk­szo­ści sytu­acji nie mam poję­cia, co dzieje się w jego gło­wie.

A to mi przy­po­mina jedno ze zdań, które Blue zamie­ścił na Tum­bl­rze.

Nick zabiera mój tele­fon i zaczyna prze­glą­dać fil­miki.

– Jeśli uda nam się zna­leźć odci­nek z Jezu­sem, to mamy ide­alny pre­tekst, żeby nie iść na angiel­ski – mówi.

– Eeee… jeśli go znaj­dziemy, wyko­rzy­stam ten serial w następ­nym wypra­co­wa­niu.

Spo­gląda na mnie i zaczyna się śmiać.

Z Nic­kiem ni­gdy nie jest samot­nie. W jego obec­no­ści zawsze czuję się swo­bod­nie. Może więc jed­nak nie jest tak źle.

* * *

We wto­rek przy­cho­dzę za wcze­śnie na próbę, wobec czego wymy­kam się bocz­nymi drzwiami z auli i idę za budy­nek szkoły. Jest dość zimno jak na Geo­r­gię i wygląda, jakby po obie­dzie padało. Szcze­rze mówiąc, mamy tu dwa rodzaje pogody: taką, pod­czas któ­rej trzeba wkła­dać kurtkę z kap­tu­rem, oraz taką, kiedy tę kurtkę zakłada się tak czy ina­czej.

Widocz­nie zosta­wi­łem słu­chawki w ple­caku w auli – nie­na­wi­dzę słu­cha­nia pio­se­nek przez gło­śniki komórki, ale jaka­kol­wiek muzyka jest lep­sza niż jej brak. Opie­ram się o ceglaną ścianę za sto­łówką i prze­szu­kuję biblio­tekę w poszu­ki­wa­niu minial­bumu zespołu Leda. Nie znam, ale Lea i Anna mają obse­sję na ich punk­cie, a to obie­cu­jący znak.

Nagle prze­staję być sam.

– No dobra, Spier. Co jest grane? – pyta Mar­tin i siada pod murem obok mnie.

– Co jest grane? – powta­rzam.

– Chyba mnie uni­kasz.

Obaj mamy na nogach conversy, ale nie mogę się zde­cy­do­wać, czy moje stopy wyglą­dają na małe, czy jego na wiel­kie. Mar­tin jest ode mnie wyż­szy pew­nie o pięt­na­ście cen­ty­me­trów. Nasze cie­nie wyglą­dają kre­tyń­sko obok sie­bie.

– Nie­prawda – odpo­wia­dam. Odry­wam się od ściany i ruszam w stronę auli. W końcu nie chcę wku­rzyć pani Albri­ght.

Mar­tin zrów­nuje się ze mną.

– Wylu­zuj – mówi. – Prze­cież nikomu nie pokażę tych maili. Prze­stań się stre­so­wać.

Ja jed­nak podejdę do tego zapew­nie­nia z dużą rezerwą. Jed­nego jestem bowiem pewien: nawet nie wspo­mniał o tym, że je wyka­suje.

Patrzy na mnie, nie potra­fię odczy­tać jego miny. Zabawne. Przez kilka lat cho­dzi­łem z nim do jed­nej klasy, śmia­łem się razem z innymi z gówien, które mówił, żeby nas roz­ba­wić. Tyle razy widzia­łem go w przed­sta­wie­niach. Przez rok sie­dzie­li­śmy obok sie­bie w chó­rze. Tak naprawdę jed­nak ledwo go znam. Prak­tycz­nie w ogóle go nie znam.

Jesz­cze ni­gdy w całym moim życiu nie pomy­li­łem się tak co do czło­wieka.

– Mówi­łem prze­cież, że ci pomogę – odpo­wia­dam w końcu. – Okej?

Dło­nie poło­ży­łem już na klamce.

– Moment – zatrzy­muje mnie. Widzę, że w ręku trzyma komórkę. – Może uła­twi­łoby ci zada­nie, gdy­by­śmy wymie­nili się nume­rami?

– Mam jakiś wybór?

– No… – Wzru­sza ramio­nami.

– Chry­ste, Mar­tin! – Wyry­wam mu tele­fon i dodaję mój numer do listy jego kon­tak­tów, wbi­ja­jąc każdą cyfrę z praw­dziwą furią.

– Bosko! Zadzwo­nię, żeby wyświe­tlił ci się mój.

– Jak chcesz.

Pie­przony Mar­tin Addi­son. Zapi­szę go sobie pod hasłem „Totalny Dupek”.

Wcho­dzę do auli, a pani Albri­ght zaga­nia nas na scenę.

– No dobrze. Potrzebny mi Fagin, Dodger, Oli­ver i chłopcy. Akt pierw­szy, scena szó­sta. Jedziemy.

– Simon! – Abby zarzuca mi ręce na szyję, a potem szczy­pie mnie w policzki. – Już ni­gdy wię­cej mnie nie zosta­wiaj.

– Co mnie omi­nęło? – Zmu­szam się do uśmie­chu.

– Nic – odpo­wiada szep­tem. – Ale zna­la­złam się w pie­kle zgo­to­wa­nym przez Tay­lor.

– Pie­kło w wer­sji blond.

Tay­lor Met­ter­nich repre­zen­tuje sobą per­fek­cjo­nizm w naj­gor­szej postaci. Ciemną stronę per­fek­cjo­nizmu.

Nie wiem, jak to jesz­cze można wyja­śnić. Zawsze wyobra­żam sobie, jak siada wie­czo­rem przed lustrem i cze­sze włosy, licząc każde pocią­gnię­cie szczotką. To typ czło­wieka, który pyta cię na fej­sie, jak ci poszedł spraw­dzian z histo­rii. Ale nie po to, żeby wyka­zać zain­te­re­so­wa­nie, ona chce znać twoją ocenę.

– No dobra, chło­paki – mówi pani Albri­ght. Śmieszne, bo Mar­tin, Cal Price i ja to jedyne obecne tu osoby, które pod­pa­dają pod tę kate­go­rię. – Skup­cie się, bo będziemy teraz usta­wiać wszyst­kich na sce­nie. – Odgar­nia grzywkę z oczu i wsuwa za uszy. Jest bar­dzo młoda jak na nauczy­cielkę i ma inten­syw­nie rude włosy. Pło­mienne wręcz.

– Akt pierw­szy, scena szó­sta to scena z kie­szon­kow­cem, prawda? – dopy­tuje Tay­lor, ponie­waż jest typem osoby, która udaje, że o coś pyta, tylko po to, by pochwa­lić się, że już zna odpo­wiedź.

– Zga­dza się – mówi pani Albri­ght. – Dawaj, Cal!

Cal jest inspi­cjen­tem. Tak jak ja cho­dzi do trze­ciej klasy i nosi ze sobą sce­na­riusz wpięty w ogromny nie­bie­ski segre­ga­tor. Tekst jest wydru­ko­wany z podwój­nymi inter­li­niami i pełno w nim nanie­sio­nych ołów­kiem dopi­sków. Zabawne, że jego zada­nie polega na roz­ka­zy­wa­niu nam i wyda­wa­niu pole­ceń, bo to naj­mniej despo­tyczna osoba, jaką znam. Ma deli­katny głos i praw­dziwy połu­dniowy akcent. To coś nie­mal nie­spo­ty­ka­nego w Atlan­cie.

Ma też zmierz­wioną brą­zową grzywkę, która mi się podoba, i ciemne oczy w kolo­rze głębi oce­anu. Nie doszły mnie żadne słu­chy, żeby był gejem, ale wyczu­wam jakieś flu­idy, więc kto wie.

– No dobrze – mówi pani Albri­ght. – Dodger wła­śnie się zaprzy­jaź­nił z Oli­ve­rem i po raz pierw­szy zabiera go do kry­jówki, żeby poznał Fagina i chłop­ców. Czyli: jaki jest wasz cel?

– Poka­zać mu, kto tu rzą­dzi – mówi Emily Goff.

– Może się tro­chę z nim podro­czyć? – dodaje Mila Odom.

– Słusz­nie. To nowy chło­pak, nie chce­cie, żeby miał zbyt łatwo. Jest ner­dem. Zamier­za­cie go zastra­szyć i pod­pie­przyć mu jego rze­czy. – Kilka osób wybu­cha śmie­chem. Pani Albri­ght jest dość zaje­bi­sta jak na nauczy­cielkę.

Razem z Calem usta­wia nas teraz na miej­scach – nazywa to two­rze­niem żywego obrazu. Mam leżeć na pode­ście, oparty na łok­ciach, i pod­rzu­cać sakiewkę z pie­niędzmi. Kiedy wejdą Dodger i Oli­ver, mamy się wszy­scy zerwać z miejsc i porwać jego worek. Mam pomysł, żeby wepchnąć go sobie pod koszulkę i cho­dzić po sce­nie z ręką na ple­cach, uda­jąc, że jestem w ciąży.

Pani Albri­ght jest zachwy­cona moją kon­cep­cją.

Wszy­scy się śmieją i – z ręką na sercu – to naj­cu­dow­niej­sza chwila z moż­li­wych. Świa­tła w auli są zga­szone, nie licząc tych nad sceną, jeste­śmy wszy­scy roz­świe­tleni i upo­jeni śmie­chem. W tym momen­cie czuję, że wszyst­kich po tro­chu kocham. Nawet Tay­lor.

Nawet Mar­tina. Uśmie­cha się, gdy napo­tyka mój wzrok, a ja po pro­stu muszę odpo­wie­dzieć mu tym samym. Jest cho­ler­nym gnoj­kiem, naprawdę, ale jest przy tym taki paty­ko­waty, roz­bie­gany i śmieszny. To odbiera przy­jem­ność całej tej nie­na­wi­ści do jego osoby.

Co nie zna­czy, że zamie­rzam napi­sać wiersz na jego cześć. I nie wiem, co jego zda­niem powi­nie­nem powie­dzieć Abby, nie mam zie­lo­nego poję­cia. Zna­jąc sie­bie, coś wymy­ślę.

Próba dobiega końca, sie­dzimy z Abby na jed­nym z pode­stów ze zwie­szo­nymi nogami i przy­glą­damy się, jak pani Albri­ght i Cal robią notatki w wiel­kim nie­bie­skim segre­ga­to­rze. Auto­bus na połu­dnie odjeż­dża za pięt­na­ście minut, a dotar­cie do domu zaj­mie Abby jesz­cze kolejną godzinę. Zarówno ona, jak i więk­szość pozo­sta­łych czar­no­skó­rych uczniów spę­dza wię­cej czasu na dojeż­dża­niu do szkoły każ­dego dnia niż ja w ciągu całego tygo­dnia. W Atlan­cie panuje dziwna segre­ga­cja, tylko nikt o tym gło­śno nie mówi.

Abby ziewa i kła­dzie się na pode­ście, pod­kła­da­jąc rękę pod głowę. Ma raj­stopy i krótką sukienkę we wzory, a na lewym nad­garstku nosi mnó­stwo ple­cio­nych bran­so­le­tek.

Mar­tin sie­dzi po dru­giej stro­nie sceny, parę metrów od nas i tak powoli zapina ple­cak, że to musi być celowy zabieg. Spra­wia wra­że­nie, jakby spe­cjal­nie na nas nie patrzył.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Fan­fic­tion, w któ­rej boha­te­ro­wie książ­kowi lub fil­mowi uwi­kłani są w związki homo­sek­su­alne [wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­maczki]. [wróć]

Nazwa dru­żyny bejs­bo­lo­wej z Min­ne­apo­lis w sta­nie Min­ne­sota. [wróć]

Ame­ry­kań­ski pre­zen­ter, gospo­darz wielu pro­gra­mów roz­ryw­ko­wych, m.in. Dziew­czyn do wzię­cia. [wróć]