Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Twój Simon" podbił serca czytelników na całym świecie, został obsypany nagrodami i przyniósł Becky Albertalli międzynarodową sławę, a niebawem na ekranach polskich kin zagości ekranizacja książki z udziałem najgorętszych młodych nazwisk Hollywood.
Każdy zasługuje na wielką miłość, prawda? Jednak historia 17-letniego Simona Spiera jest nieco skomplikowana. Simon jest fanem Harry’ego Pottera, nałogowym pożeraczem oreo, miłośnikiem muzyki alternatywnej oraz gejem. Nie ujawnił tego jeszcze nikomu ze swego otoczenia. Ukrywający swoją orientację seksualną szesnastoletni Simon uważa, że miejsce dramatów jest na scenie teatralnej. Jednak kiedy napisana przez niego wiadomość mailowa wpada w niepowołane ręce, pojawia się ryzyko, że jego wielki sekret ujrzy światło dzienne. A co gorsza w niebezpieczeństwie znajdzie się także Blue, chłopak, z którym Simon wymienia maile.
W grupie przyjaciół Simona pojawiają się coraz częstsze spięcia, korespondencja z Blue z każdym dniem robi się coraz gorętsza, a spokojne dotąd życie zaczyna się dziwnie komplikować. Niechętny wszelkim zmianom Simon musi znaleźć sposób na wyjście ze swojego bezpiecznego kokonu, zanim zostanie z niego brutalnie wypchnięty – i to tak, żeby nie zrazić do siebie przyjaciół, uniknąć kompromitacji i nie zepsuć tego, co rodzi się między nim a najcudowniejszym i najbardziej tajemniczym chłopakiem, jakiego dotąd spotkał.
Jeżeli lubicie niebanalne, zabawne i lekkie historie z mądrym przekazem, jeżeli nie boicie się kontrowersyjnych tematów i doceniacie wartościową literaturę, jeżeli kochacie uroczych, absolutnie niepowtarzalnych bohaterów literackich – koniecznie musicie poznać Simona Spiera i jego historię. Historię, której przekaz jest prosty – każdy zasługuje na własną historię miłosną.
Albertalli przedstawia zdumiewająco trójwymiarowy, niebanalny świat Simona, w którym aż roi się od niezapomnianych postaci. Warto się delektować lekturą, ponieważ tylko raz można ją przeczytać po raz pierwszy. Zasługuje na podobną popularność jak „Gwiazd naszych wina”.– "Entertainment Weekly"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Simon vs. The Homo Sapiens Agenda
Redaktor prowadzący
Artur Wróblewski
Korekta
Klaudyna Maciąg
Skład i łamanie
Anna Szarko
e-mail: [email protected]
Przygotowanie okładki na podstawie plakatu filmowego
Krzysztof Krawiec
„Love, Simon” film artwork © 2017 Twentieth Century Fox Film Corporation. All Rights Reserved
Copyright © Becky Albertalli 2015
Copyright © for the Polish edition by Papierowy Księżyc 2018
Copyright © for the Polish translation by Donata Olejnik 2016
Wydanie III
Słupsk 2018
ISBN 978-83-65830-59-3
Wydawca:
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12
tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21
e-mail: [email protected]
www.papierowyksiezyc.pl
Dla Briana, Owena i Henry’ego
Jesteście powodem, dla którego piszę
ROZMOWA JEST TAK ZASKAKUJĄCO SUBTELNA, że niemal nie zauważam, iż to szantaż.
Siedzimy za kulisami na składanych metalowych krzesłach i Martin Addison mówi:
– Przeczytałem twojego maila.
– Co takiego? – Podnoszę wzrok.
– Wcześniej. W bibliotece. Oczywiście przypadkowo.
– Przeczytałeś mojego maila?
– Korzystałem z komputera zaraz po tobie. Wpisałem „Gmail” i otworzyła się twoja poczta. Pewnie się nie wylogowałeś.
Wpatruję się w niego kompletnie zbity z tropu.
– Po co właściwie piszesz pod fałszywym imieniem? – pyta, stukając stopą w nogę krzesła. Powiedziałbym, że po to, by tacy goście jak Martin Addison nie poznali mojej ukrytej tożsamości. Wychodzi na to, że mój plan powiódł się wręcz znakomicie.
Pewnie Martin widział, że siedzę przy komputerze.
Wychodzi na to, że jestem totalnym kretynem.
Martin się jednak uśmiecha.
– Nieważne, pomyślałem sobie, że może zainteresuje cię fakt, iż mój brat jest gejem.
– Eeee... nie bardzo.
Spogląda na mnie.
– A tak w ogóle, co chcesz przez to powiedzieć? – dopytuję.
– Nic. Słuchaj, Spier, nie mam z tym żadnego problemu. To nic wielkiego.
Tak się składa, że to mała katastrofa. Albo cholernie monumentalna tragedia – wszystko zależy od tego, czy Martin potrafi trzymać gębę na kłódkę.
– Trochę niezręczna sytuacja – mówi.
Nawet nie wiem, co powiedzieć.
– W każdym razie – ciągnie – widzę, że wolałbyś, by nikt się o tym nie dowiedział.
Znaczy... chyba. Tyle że ten cały coming out wcale mnie nie przeraża. Tak sądzę. Owszem, to absolutnie krępujące i nie będę udawał, że już się nie mogę doczekać. Podejrzewam jednak, że to nie będzie koniec świata. Nie dla mnie.
Problem polega na tym, że to nie będzie fajne dla Blue – znaczy, jeśli Martin puści to dalej. Bo chodzi o to, że Blue jest dość skryty. Na tyle, że na pewno nie zapomniałby się wylogować ze swojej poczty. Na tyle, że mógłby mi nie wybaczyć takiej lekkomyślności.
Nie mogę uwierzyć, że rozmawiam na ten temat z Martinem Addisonem. Ze wszystkich osób, które mogły się zalogować na Gmaila tuż po mnie, to musiał być akurat on. Musicie zrozumieć, że w życiu bym nie korzystał z komputera w bibliotece, gdyby nie to, że w szkole jest zablokowane wifi. A to był jeden z tych dni, kiedy nie mogłem czekać, aż dopadnę laptopa w domu. Ba. Nie mogłem nawet czekać, aż po lekcjach się zaloguję do sieci na szkolnym parkingu. Ponieważ rano napisałem do Blue z mojego tajnego konta i to była raczej ważna wiadomość.
Chciałem sprawdzić, czy mi odpisał.
– Wydaje mi się, że ludzie dobrze to przyjmą – mówi Martin. – Trzeba być tym, kim się jest.
Nie mam pojęcia, co zrobić z tymi rewelacjami. Heteroseksualny gostek, który ledwo mnie zna, udziela mi porad odnośnie do mojego coming outu. Nie zostaje mi nic innego, jak tylko przewrócić oczami.
– Zresztą nieważne. I tak nikomu tego nie pokażę.
Przez chwilę czuję idiotyczną ulgę. A potem dociera do mnie, co powiedział.
– Nie pokażesz? – pytam.
Rumieni się i zaczyna dłubać przy końcówce rękawa. W jego minie jest coś niepokojącego, od czego aż mnie ściska w żołądku.
– Czy ty... zrobiłeś zrzut ekranu albo coś w tym stylu?
– Nooooo. Chciałem z tobą o tym pogadać.
– Nie wierzę. Zrobiłeś zrzut!
Zaciska usta i wbija wzrok gdzieś ponad moim ramieniem.
– W każdym razie – mówi. – Wiem, że kumplujesz się z Abby Suso, więc chciałem zapytać...
– Poważnie? A może wrócimy do tematu i powiesz mi, dlaczego zrobiłeś zrzut moich cholernych maili?
Milczy przez moment.
– No wiesz... chyba mógłbyś mi pomóc porozmawiać z Abby.
Prawie wybucham śmiechem.
– Czyli co, mam jej szepnąć słówko o tobie?
– Taaa.
– A niby dlaczego, do jasnej cholery, miałbym to robić?
Patrzy mi w oczy, a do mnie wreszcie dociera, o co chodzi. On chce kontaktów z Abby. Tego ode mnie oczekuje w zamian za nierozpowszechnianie moich prywatnych maili.
Oraz maili Blue.
Chryste! Zawsze uważałem Martina za niegroźnego faceta. Owszem, miałem go trochę za dziwaka i nerda, ale to nic zdrożnego. W sumie był zabawny.
Teraz jednak nie ma tu dla mnie nic śmiesznego.
– Ty naprawdę chcesz mnie do tego zmusić – mówię.
– Zmusić? Bez przesady. To nie tak.
– Nie? A jak?
– Nijak. Podoba mi się ta dziewczyna i tyle. Pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc. Zaprosić mnie gdzieś, gdzie ona będzie, nie wiem.
– A jeśli tego nie zrobię? Zamieścisz moje maile na Facebooku? Na pieprzonym Tumblr?
Ja pierniczę. Creeksekretny Tumblr: arena największych plotek naszej szkoły, Creekwood High School. Wystarczy jeden dzień i wszyscy będą wiedzieć.
Milczymy obaj.
– Po prostu uważam, że znaleźliśmy się w sytuacji, w której każdy z nas może pomóc temu drugiemu – mówi w końcu Martin.
Przełykam ciężko ślinę.
– Marty! – woła ze sceny pani Albright. – Akt drugi, scena trzecia.
– Zastanów się nad tym. – Martin wstaje z krzesła.
– Jasne. To takie zajebiście fajne – mówię.
Patrzy na mnie. Znów zapada cisza.
– Nie wiem, na co czekasz. Że co powiem? – odzywam się w końcu.
– Nic. – Wzrusza ramionami. Chyba jeszcze nigdy nie wyczekiwałem z taką niecierpliwością niczyjego odejścia. Martin omiata wzrokiem kurtynę i nagle się odwraca.
– A tak z ciekawości – mówi. – Kim jest Blue?
– Nikim. Mieszka w Kalifornii.
Chyba postradał zmysły, jeśli uważa, że podam mu Blue na tacy.
Blue nie jest z Kalifornii. Mieszka w Shady Creek i chodzi do naszej szkoły. To nie jest jego prawdziwe imię.
Nie jest wcale nikim. Może nawet go znam. Nie wiem, i nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.
***
Zupełnie nie jestem w nastroju, żeby znosić dzisiaj moją rodzinę. Została mi mniej więcej godzina do kolacji, a to oznacza sześćdziesiąt minut spędzonych na przerabianiu dzisiejszego dnia na pasmo prześmiesznych anegdot. Moi rodzice tacy właśnie są. Nie możesz im po prostu powiedzieć, że nauczycielce spódniczka zakleszczyła się między pośladkami albo Garrett upuścił tacę w stołówce. Nie, to trzeba odegrać. Rozmowa z moimi rodzicami wyczerpuje bardziej niż prowadzenie bloga.
Zabawne. Kiedyś uwielbiałem tę gadaninę i ogólny chaos poprzedzający kolację. Teraz nie mogę się doczekać, kiedy wyjdę za drzwi. Zwłaszcza dzisiaj. Przystaję tylko na moment, żeby przypiąć smycz do obroży Biebera, po czym wyprowadzam go na dwór.
Próbuję zatracić się w piosenkach Tegan and Sara, których słucham na iPodzie, ale nie mogę przestać myśleć o Blue, Martinie Addisonie i beznadziejności naszej dzisiejszej próby.
A więc Martinowi podoba się Abby, jak chyba każdemu nudnemu hetero w naszej szkole. Tak naprawdę oczekuje ode mnie tylko tego, że zabiorę go ze sobą, gdy będę się z nią spotykał. Jeśli pomyśleć o tym w ten sposób, to żaden problem.
Tyle tylko, że on mnie szantażuje, a tym samym szantażuje też Blue. To właśnie ze względu na ten element miałbym ochotę kopnąć coś ze złości.
Na szczęście pomaga mi Tegan and Sara. Pomaga też spacer do Nicka. Powietrze ma w sobie rześkość wczesnej jesieni, ludzie już wystawiają dynie na stopniach. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze to uwielbiałem.
Idziemy z Bieberem na skróty, przechodzimy przez ogród Nicka i włazimy do jego piwnicy. Naprzeciwko drzwi znajduje się ogromny telewizor, na którym dokonywana jest rzeź na Templariuszach. Nick i Lea siedzą w fotelach bujanych i sprawiają wrażenie, jakby nie ruszali się z miejsca przez całe popołudnie.
Kiedy wchodzę, Nick zatrzymuje grę. To dla niego typowe. Nie odłoży dla ciebie gitary, ale grę spauzuje.
– Bieber! – woła Lea i kilka sekund później Bieber siedzi jej koślawo na kolanach z wywieszonym jęzorem, podrygując łapami. W towarzystwie Lei zachowuje się zupełnie bezwstydnie.
– Ależ spoko. Przywitaj się tylko z psem. Po prostu udawaj, że mnie tu nie ma.
– Biedny Simon. Mam cię podrapać za uszami?
Uśmiecham się. Jest dobrze. Normalnie.
– Znalazłeś zdrajcę? – pytam.
Nick stuka w kontroler.
– Nawet zabiłem.
– To miłe.
Tak naprawdę nie obchodzą mnie losy zabójców, Templariuszy ani żadnych innych postaci z gier. Ale chyba jest mi to potrzebne. Brutalne gry na konsolę, zapach tej piwnicy, starzy dobrzy znajomi, Nick i Lea. Rytm naszych rozmów i ciszy pomiędzy. Bezcelowość październikowego popołudnia.
– Simon, Nick nie słyszał o zakleszczonej spódniczce – mówi Lea.
– Ooooch. Le pośladki. C’est une histoire touchante.
– A po ludzku? – prosi Nick.
– Albo jeszcze lepiej: pantomima – sugeruje Lea.
Jak się okazuje, jestem boski, gdy w grę wchodzi odgrywanie wielkiego zakleszczenia spódnicy między pośladkami.
Może więc lubię grać. Odrobinę.
Chyba teraz rozumiem, co czuli Nick i Lea w szóstej klasie na wycieczce szkolnej. Nie potrafię tego wyjaśnić, chodzi o to, że kiedy jesteśmy we troje, przeżywamy idealne, zupełnie beztroskie chwile. Nie ma w nich miejsca na Martina Addisona.
Nie ma miejsca na tajemnice.
Jest idealnie i beztrosko.
Lea rozdziera papier na słomce, oboje mają w ręku olbrzymie styropianowe kubki słodkiej herbaty z Chick-fil-A. Dawno już tam nie byłem. Moja siostra powiedziała kiedyś, że podobno zbierają pieniądze na wsparcie ruchów antygejowskich i przestałem się tam czuć komfortowo. Mimo że ich koktajle o smaku oreo to po prostu spieniona rozkosz dla podniebienia. Ale nie poruszę tego tematu z Nickiem i Leą. Z nikim nie rozmawiam o gejach. Tylko z Blue.
Nick upija łyk herbaty i ziewa, a Lea od razu próbuje wepchnąć mu do buzi opakowanie po słomce. Mój przyjaciel w ostatniej chwili zamyka usta.
Lea wzrusza ramionami.
– Ziewaj dalej, śpiochu.
– Dlaczego jesteś taki zmęczony?
– Ponieważ imprezuję. Ciągle. Co wieczór – mówi.
– Rozumiem, że przez imprezowanie masz na myśli zadanie domowe z rachunku różniczkowego?
– Co ty nie powiesz, Lea! – Ziewa ponownie i tym razem papierek prawie ląduje mu w kąciku ust.
Rzuca go w jej stronę.
– Mam ostatnio dziwne sny – dodaje.
Unoszę brwi.
– A fe. Nie wiem, czy chcę tego słuchać – mówię, a Lea się rumieni.
– Nie, nie. Naprawdę dziwne. Na przykład jestem w łazience i zakładam soczewki, ale nie mogę dojść do tego, która jest do którego oka.
– Aha. I co dalej? – Lea zatopiła twarz w karku Biebera, więc jej głos jest przytłumiony.
– Nic. Obudziłem się. Założyłem soczewki normalnie, bez problemów.
– Boski sen, Nick – mówi moja przyjaciółka i po chwili dodaje: – Wydaje mi się, że właśnie dlatego komory pojemnika na soczewki są podpisane.
– I dlatego ludzie noszą okulary, dzięki czemu nie dotykają swoich gałek ocznych – mówię. Siadam po turecku na dywanie. Bieber zsuwa się z kolan Lei i idzie do mnie.
– Także dlatego, że w okularach wygląda się jak Harry Potter. Prawda, Simon?
To było dawno temu. I powiedziałem to tylko raz.
– Wydaje mi się, że moja podświadomość próbuje mi coś przekazać. – Nick potrafi być bardzo uparty, kiedy stara się grać intelektualistę. – Oczywiście tematem snu jest mój wzrok. Czego nie zauważam? Co jest moim martwym punktem?
– Twoja kolekcja płyt – podsuwam.
Nick kołysze się na fotelu bujanym i upija kolejny łyk herbaty.
– Wiedzieliście, że Freud interpretował własne sny, kiedy opracowywał swoją teorię? Wierzył, że są one spełnieniem życzeń w podświadomości.
Spoglądamy po sobie z Leą, widzę, że ona myśli to samo, co ja. Prawdopodobnie to kompletne bzdury, ale nie szkodzi. Nick jest odrobinę zniewalający, kiedy wpada w filozoficzny nastrój.
Rzecz jasna, mam bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o niezakochiwanie się w chłopakach hetero, zwłaszcza w tych, którzy są na sto procent zadeklarowani. A już na pewno jeśli chodzi o niezakochiwanie się w Nicku. Lea się jednak w nim zakochała, co wywołało szereg problemów – zwłaszcza teraz, gdy na scenie pojawiła się Abby.
Początkowo nie rozumiałem, dlaczego Lea znienawidziła Abby, a bezpośrednie pytanie nic mi nie dało.
– Och, ona jest najlepsza. No wiesz, jest cheerleaderką. Jest taka ładniutka i koścista. Niesamowita, prawda?
Musicie wiedzieć, że nikt nie opanował sztuki blefowania z kamienną twarzą lepiej niż Lea.
W końcu jednak zauważyłem, jak Nick zamienia się w stołówce miejscami z Bramem Greenfeldem – to był skalkulowany ruch mający na celu zwiększenie prawdopodobieństwa znalezienia się obok Abby. No i te oczy. Słynne spojrzenie Nicka Eisnera, przeszywające i tęskne. Już wcześniej, pod koniec pierwszej klasy, byliśmy świadkami tych mdlących przedstawień, gdy w grę wchodziła niejaka Amy Everett. Ale muszę przyznać, że jest coś fascynującego w intensywności, z jaką Nick podchodzi do dziewczyn, które mu się podobają.
A kiedy Lea widzi u niego taką minę, zamyka się w sobie.
Co oznacza, że istnieje jeden całkiem dobry powód, dla którego miałbym zostać swatem Martina Addisona. Jeśli Martin i Abby zaczną się spotykać, zniknie problem Nicka, a wtedy Lea wyluzuje i równowaga w przyrodzie zostanie przywrócona.
Nie chodzi więc wcale o mnie i moje tajemnice. Praktycznie w ogóle nie chodzi o mnie.
DATA: 17 października, 00:06
TEMAT: Re: kiedy zrozumiałeś?
To całkiem seksowna historia, Blue. Gimnazjum to niekończący się horror – może niezupełnie niekończący się, ponieważ w końcu stamtąd wychodzisz, ale naprawdę wypala ci ślad w psychice. Nieważne kim jesteś, dojrzewanie to okrutny proces.
A tak z ciekawości, widziałeś się z nim od czasu wesela Twojego taty?
Nie wiem, kiedy ja zrozumiałem, chyba kilka drobiazgów mnie na to naprowadziło. Na przykład dziwaczny sen z Danielem Radcliffem w roli głównej. Albo obsesja na punkcie zespołu Passion Pit – dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie chodzi o muzykę.
A w ostatniej klasie gimnazjum miałem dziewczynę. To był jeden z tych związków, kiedy „chodzicie” ze sobą, ale nawet nie wychodzicie przy tym ze szkoły. Zresztą w szkole też nic nie robicie. Chyba trzymaliśmy się za ręce. Poszliśmy jako para na bal gimnazjalny, ale przez całą imprezę razem z kolegami jedliśmy fritos i podglądaliśmy innych spod trybun. W którymś momencie podeszła do mnie jakaś przypadkowa laska i powiedziała, że moja dziewczyna czeka na mnie w sali gimnastycznej. Miałem iść jej poszukać, pewnie powinniśmy byli się całować czy coś takiego. No wiesz, w pruderyjny, gimnazjalny sposób.
A oto mój prawdziwy powód do dumy: uciekłem i schowałem się w łazience, jak jakiś cholerny dzieciak z przedszkola. Wszedłem do kabiny, zamknąłem drzwi i ukucnąłem na muszli klozetowej, żeby nie było widać moich nóg. Jakby dziewczyny miały wpaść do męskiej toalety i siłą mnie stamtąd wydostać. Mówię Ci z ręką na sercu: spędziłem tam cały wieczór. I już nigdy więcej nie rozmawiałem z moją dziewczyną.
Tak się składa, że to były walentynki. Taką mam klasę. Jeśli mam być zupełnie szczery ze sobą, wtedy już byłem pewien. Tyle że później miałem jeszcze dwie dziewczyny.
Wiesz, że to najdłuższy mail, jaki w życiu napisałem? Nie żartuję. Być może jesteś jedyną osobą, która jest w stanie wydobyć ode mnie tekst liczący więcej niż 140 znaków. Nieźle, co?
Myślę, że na tym skończę. Nie chcę kłamać. To był dziwny dzień.
Jacques
DATA: 17 października, 20:46
TEMAT: Re: kiedy zrozumiałeś?
Naprawdę jestem jedyny? To rzeczywiście nieźle. Czuję się zaszczycony, Jacques. Zabawne, bo ja też zwykle nie pisuję maili. Ani nie rozmawiam z nikim o takich rzeczach – tylko z Tobą.
Myślę, że to byłoby wyjątkowo żałosne, gdyby największy powód do dumy miał miejsce w gimnazjum. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nienawidziłem tego etapu edukacji. Pamiętasz, jak wszyscy patrzyli na ciebie tępo i rzucali „Eeee, okeeeeeej”, kiedy skończyłeś mówić? Każdy dawał ci do zrozumienia, że cokolwiek myślisz albo czujesz, jesteś w tym zupełnie sam. A najgorsze, że ja postępowałem identycznie w rozmowie z innymi. Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze.
Próbuję tym samym powiedzieć, że powinieneś przestać się oskarżać. Wszyscy byliśmy wtedy okropni.
A jeśli chodzi o Twoje pytanie, widziałem się z nim kilka razy od czasu ślubu – pewnie dwa razy w roku albo coś w tym stylu. Moja macocha często organizuje spotkania rodzinne. On jest żonaty, wydaje mi się, że spodziewają się właśnie dziecka. Sytuacja nie jest krępująca, ponieważ to wszystko działo się wyłącznie w mojej głowie. Niesamowite, prawda? Ktoś wywołuje u ciebie kryzys tożsamości płciowej i nawet nie jest tego świadomy. Podejrzewam, że nadal uważa mnie za dziwacznego dwunastoletniego pasierba swojej kuzynki.
A teraz dość oczywiste pytanie, ale i tak je zadam: skoro wiedziałeś, że jesteś gejem, jakim cudem umawiałeś się z dziewczynami?
Przykro mi, że miałeś dziwaczny dzień.
Blue
DATA: 18 października, 23:15
TEMAT: Re: kiedy zrozumiałeś?
Blue,
właśnie, to znienawidzone „okeeeeeej”. Zawsze towarzyszyły mu uniesione brwi i usta złożone w pogardliwy ciup. I tak, ja też tak mówiłem. Wszyscy byliśmy wstrętni w gimnazjum.
Ta sprawa z dziewczynami jest dość skomplikowana. Po prostu tak się stało. Ten związek z trzeciej klasy gimnazjum to była porażka, więc to zupełnie inna bajka. Natomiast z pozostałymi dwiema sprawa miała się następująco: przyjaźniliśmy się, odkryłem, że im się podobam i zaczęliśmy ze sobą chodzić. A potem zerwaliśmy – obie mnie rzuciły – i to okazało się całkiem bezbolesne. Nadal kumpluję się z dziewczyną, z którą spotykałem się w pierwszej klasie liceum.
Szczerze? Myślę, że miałem dziewczyny, ponieważ nie wierzyłem w stu procentach, że jestem gejem. Albo może sądziłem, że to przejściowe.
Wiem, pewnie sobie teraz myślisz „Okeeeeeeej”.
Jacques
DATA: 19 października, 20:01
TEMAT: Obowiązkowe...
Okeeeeeeej.
(uniesione brwi, buźka w ciup itp.)
Blue
NAJWIĘKSZYM GÓWNEM ZWIĄZANYM Z CAŁĄ tą historią z Martinem jest fakt, że nie mogę porozmawiać o tym z Blue. Nie jestem przyzwyczajony do ukrywania przed nim czegokolwiek.
Rzecz jasna istnieje mnóstwo spraw, o których sobie nie mówimy. Rozmawiamy o ważnych rzeczach, ale unikamy szczegółów, które pozwoliłyby nas zidentyfikować – imion przyjaciół, detali związanych ze szkołą. Wszystkiego tego, co – jak sądziłem – stanowi o tym, kim jestem. Nie uważam jednak, że to są tajemnice, raczej niepisana umowa, która między nami obowiązuje.
Gdyby Blue był prawdziwym uczniem naszej szkoły, z własną szafką, średnią ocen i profilem na fejsie, jestem pewien, że nie mówiłbym mu o niczym. To znaczy, on jest prawdziwym uczniem Creekwood, wiem o tym, ale w pewien sposób żyje tylko w moim laptopie. To trudne do wytłumaczenia.
To ja go znalazłem. I gdzie? Na cholernym creeksekretnym Tumblr. Był sierpień, właśnie zaczynał się rok szkolny. Na stronie Tumblr możemy zamieszczać anonimowe wyznania, ukryte myśli, ludzie mogą to komentować, ale nikt nikogo nie ocenia. Tyle że strona ewoluowała w studnię pełną plotek, kiepskiej poezji i błędnych cytatów z Biblii. Mimo to wciąga i uzależnia.
To właśnie tam trafiłem na post Blue. Przemówił do mnie. I chyba nawet nie miało to żadnego związku z homoseksualizmem. Nie wiem. Pewnie nie więcej niż pięć linijek, ale poprawne gramatycznie i zaskakująco poetyckie, a do tego zupełnie inne od wszystkiego, co wcześniej czytałem. O ile pamiętam, dotyczyło samotności. Zabawne, bo nie uważam, żebym był samotny. Jednak w sposobie, w jaki Blue to opisywał, wyczułem coś znajomego. Zupełnie, jakby siedział mi w głowie.
Pisał, że można znać na pamięć czyjeś gesty, ale nigdy nie poznać myśli tej osoby. Że ludzie są jak domy o wielkich pokojach i mikroskopijnych oknach.
Że człowiek i tak czuje się wyeksponowany.
Że on czuje się ukryty, a jednocześnie zupełnie odsłonięty w związku z tym, że jest gejem.
Kiedy trafiłem na to zdanie, ogarnęła mnie dziwna panika i zakłopotanie, a przy tym w głębi duszy poczułem drżenie z ekscytacji.
Blue mówił o oceanie oddzielającym ludzi. I że w tym wszystkim chodzi o to, by znaleźć brzeg, do którego warto będzie dopłynąć.
Nawet nie potrafię wyjaśnić, co czułem, kiedy to przeczytałem. Po prostu musiałem go poznać.
Zebrałem się w końcu na odwagę i napisałem jedyny komentarz, jaki byłem w stanie stworzyć, a mianowicie: „TAK”. Wielkimi literami. I dołączyłem adres mailowy. Mój tajny adres gmailowy.
***
Przez cały następny tydzień zamartwiałem się, czy się ze mną skontaktuje, czy nie. Zrobił to. Później napisał mi, że moja uwaga nieco go zaniepokoiła, bo jest z natury bardzo ostrożny. Jak widać, o wiele bardziej niż ja. Jestem pewien, że gdyby się dowiedział, że Martin Addison ma zrzuty ekranowe naszych wiadomości, wystraszyłby się w typowy dla siebie sposób.
Czyli przestałby do mnie pisać.
Pamiętam to uczucie, które mnie ogarnęło, gdy znalazłem w skrzynce pierwszego maila od niego. To było dość surrealistyczne. Chciał mnie poznać. Przez kilka kolejnych dni w szkole miałem wrażenie, że jestem postacią filmową. Już niemal sobie wyobrażałem zbliżenie mojej twarzy na dużym ekranie.
W sumie dziwne, ponieważ w rzeczywistości nie jestem typem lidera. Raczej typem najlepszego przyjaciela.
Chyba nigdy nie uważałem siebie za interesującą osobę, dopóki nie stałem się interesujący dla Blue. Tak więc nie mogę mu powiedzieć. Nie chciałbym go stracić.
***
Staram się unikać Martina przez cały tydzień, na lekcjach i na próbach. Widzę, jak próbuje przyciągnąć mnie spojrzeniem. Wiem, że to raczej tchórzostwo z mojej strony. Przez tę całą sytuację czuję się jak strachajło – oraz idiota, ponieważ postanowiłem mu pomóc. Czy też, innymi słowy, uległem jego szantażowi – jakkolwiek to nazwać. Aż mi niedobrze z tego powodu.
W czasie kolacji jestem myślami gdzie indziej. Moi rodzice mają niezwykle dobry humor ze względu na „Dziewczynę do wzięcia”. Poważnie. Chodzi o ten reality show. Wszyscy wczoraj oglądaliśmy, a dzisiaj połączymy się przez Skype’a z Alice, która studiuje na Wesleyan University, żeby to omówić. To nowa tradycja rodziny Spierów. Doskonale sobie zdaję sprawę, jaki to idiotyzm.
Zresztą, nie wiem. Moja rodzina zawsze taka była.
– A co tam u Leo i Nicole? – pyta mój tata, uśmiechając się znad widelca. Zamiana płci Lei i Nicka to dla niego szczyt dowcipu.
– LOL, tato – odpowiada Nora bez emocji. Moja młodsza siostra. Od niedawna stosuje skróty internetowe w swoich wypowiedziach, ale tylko ustnych, nigdy w mailach czy SMS-ach. Podejrzewam, że ma to być ironia.
– Widziałeś, jak Nick grał na gitarze pod atrium? – pyta mnie.
– Wygląda na to, że próbuje zdobyć dziewczynę – rzuca moja mama.
Jakie to zabawne, mamo, ponieważ – czaisz? Staram się robić wszystko, żeby Nick nie zdobył dziewczyny, która mu się podoba, bo dzięki temu Martin Addison nie ogłosi całej szkole, że jestem gejem. Czy wspominałem już, że jestem gejem?
Chryste, jak ludzie zaczynają taką rozmowę?
Może byłoby inaczej, gdybyśmy mieszkali w Nowym Jorku, ale nie wiem, jak to jest być homoseksualistą w Georgii. Znajdujemy się pod Atlantą, nie jest więc najgorzej, tyle że Shady Creek to żadne zagłębie postępu. Znam w szkole dwóch chłopaków, którzy się przyznali i nie mają lekko. To znaczy, nikt nie spuszcza im łomotu, ale od czasu do czasu słychać słowo „pedał”. Podejrzewam, że znalazłoby się też parę lesbijek i dziewczyn biseksualnych, ale z nimi jest inaczej. Być może łatwiej. Jedno, czego dowiedziałem się z Tumblr: wielu chłopaków uważa, że lesbijski są seksowne.
Działa to także w odwrotną stronę. Są też dziewczyny takie jak Lea, które rysują ołówkiem yaoi i publikują obrazki w sieci.
Nie mam z tym żadnego problemu, a rysunki Lei są po prostu boskie.
Lea uwielbia także fanfiki w wersji slash[1], co mnie na tyle zaintrygowało, że w zeszłe lato zacząłem grzebać w Internecie. Nie mogłem uwierzyć, ile tego jest – do wyboru, do koloru: Harry Potter i Draco Malfoy oraz ich zbliżenia w każdej możliwej formie, w każdej możliwej komórce na miotły w Hogwarcie. Tego samego lata nauczyłem się prać w rękach. Nie wszystkie skarpetki nadają się do tego, by prała je mama.