49,99 zł
Bohaterowie i jednorożce, jakich nigdy przedtem nie widzieliście! Jeszcze więcej magii żywiołów, powietrznych bitew i niesamowitych przygód w odlotowej kontynuacji światowego bestsellera.
Marzenie Skandara się spełniło. Ma swojego jednorożca, ukończył pierwszy rok nauki w szkole dla jeźdźców, a w Orlim Gnieździe znalazł przyjaciół, którzy są dla niego jak rodzina. Nareszcie też wie, jaką magiczną mocą dysponuje. Jego życie jeszcze nigdy nie było takie ekscytujące!
Co prawda łączy go z jednorożcem zakazany żywioł, który wszystkich przeraża, ale Skandar rozpoczyna drugi rok pełen wiary w siebie. Niestety na Wyspie zaczynają umierać dzikie jednorożce, a nasz bohater staje się głównym podejrzanym. Aby udowodnić swoją niewinność i powstrzymać kataklizmy niszczące Wyspę, Skandar musi odkryć pewną mroczną tajemnicę…
Czy zdoła tego dokonać, zanim dla życia na Wyspie będzie za późno?
Odwiedź ze Skandarem tajemniczą Wyspę! Być może czeka tam na ciebie twój jednorożec?
„Łobuz z szyją mokrą od potu wpatrywał się w coś narzece, kwiczał przeraźliwie i przewracał oczami, które naprzemian robiły się to czerwone, to czarne. Skandar spojrzałw tym samym kierunku. Przyjaciele stali już obok niego.Krew zadudniła mu w uszach. Jakby z wielkiego oddaleniausłyszał krzyk Flo, przekleństwo Mitchella, głośnestęknięcie Bobby. Na wodach rzeki unosił się dziki jednorożec. Był martwy. Umysł Skandara buksował w miejscu. To nie mogło się
dziać naprawdę.
– Nie rozumiem – wychrypiał Mitchell. Rzadko zdobywał się na takie wyznanie.
– Czy on na pewno nie żyje? – wyszeptała Flo.
Mitchell skrzyżował ręce na piersi.
– Ja nie zamierzam tego sprawdzać..”
Fragment książki
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 493
Tacie – który nauczył mnie,
że zawsze można przesiąść się do innej łódki
W bezksiężycową noc dwa jednorożce przemierzały równinne pobojowisko. Pierwszy galopował przez Pustkowia ponaglany przez dosiadającego go zamaskowanego człowieka. Drugi szedł stępa w rytmie zgodnym z biciem gnijącego serca swojego jeźdźca – powolnym, miarowym tętnem serca nawykłego do chaosu.
Jeździec w masce pierwszy dotarł na miejsce spotkania. Jego pałające ogniem oczy były jedynym źródłem światła w bezkresnej ciemności. Patrzył na zbliżającą się Tkaczkę. Tętent rozkładających się kopyt jej jednorożca brzmiał jak żałobny werbel.
W oczach jeźdźca błysnął strach, gdy nieśmiertelny rumak Tkaczki zatoczył wokół niego krąg. Zawsze bał się tej kobiety. Dzięki temu intensywniej odczuwał, że żyje.
Ona zaś wyczuwała strach, jaki w nim wzbudza. Ludzie zawsze się jej bali. Nie rodziło to w niej żadnych uczuć.
– Czas zacząć. – Głos kobiety nie był do końca ludzki, słowa gniły jak skrzydła jej jednorożca.
Szpieg o płonących oczach skinął głową, zawrócił i odjechał z powrotem w stronę Czworopunktu.
Tkaczka odprowadziła go wzrokiem. Zdławione tchnienie wiatru unosiło jej czarny całun. Nie rozpamiętywała ani odniesionej porażki, ani zdrady ze strony syna. Myślała wyłącznie o przyszłości. Jeżeli nie mogła wygrać w tej grze, to zamierzała zmienić jej reguły.
W przeddzień letniego zrównania dnia z nocą Kenna Smith siedziała na plaży i patrzyła, jak słońce zanurza się w morzu. Kiedy za jej plecami zaczęły ożywać światła Margate, wyjęła z kieszeni list od Skandara, spojrzała na kopertę i schowała list z powrotem, wciąż nieotwarty. Chciała go przeczytać. Naprawdę chciała. Tak bardzo tęskniła za bratem, że czasem, tuż przed zaśnięciem, już prawie otwierała usta, żeby szepnąć coś do niego w ciemności. Coś głupiego. Coś, czego się bała. Jakiś sekret. I wtedy przypominała sobie, że jego łóżko od prawie roku jest puste, bo Skandar sypia teraz w domu na drzewie na Wyspie, ma własnego jednorożca i razem z nim zgłębia tajniki magii żywiołów.
Na tym właśnie polegał problem z listami: przypominały jej, że nigdy nie będzie miała jednorożca. Dwa lata temu nie zdała egzaminu lęgowego, który decydował o tym, czy jest jej pisane zostać jeźdźcem. To oznaczało, że nigdy nie zwiąże się z żadnym jednorożcem i nie zamieszka na Wyspie. Odkąd kilka tygodni temu odwiedziła Skandara i poznała jego jednorożca, Fartownego Łobuza, czytanie listów od brata przychodziło jej ze znacznie większą trudnością.
Nie mogła przestać myśleć o tym, jak podobnie poruszają się Skandar z Łobuzem, jakby byli nawzajem swoimi lustrzanymi odbiciami, jakby zostali wyrzeźbieni z jednej duszy. Myślała o mięśniach falujących na czarnej szyi jednorożca, o podobnych do gwiezdnego pyłu iskrach sypiących się z jego skrzydeł i o żarliwej miłości w oczach Skandara, gdy patrzył na Łobuza. Taka więź była głębsza od związku brata i siostry. Taka więź umożliwiała magię.
Strzepnęła piasek ze stóp i włożyła z powrotem szkolne buty. Jej przyjaciele byli tu wcześniej – ci nowi, którzy nie interesowali się jednorożcami. Kiedy wróciła z Próby Szkoleniowej Skandara, miała serdecznie dość tego, że wszyscy wypytują ją o Wyspę. W końcu oznajmiła jadowitym tonem, że Wyspa jest gorszą wersją Lądu, a jednorożce to po prostu przerażające konie z paskudnymi skrzydłami. Większość ludzi nie chciała tego słuchać, ale przeciwnicy jednorożców od tej pory traktowali ją jak swoją królową.
Na przerwach otaczali Kennę wianuszkiem i zaśmiewali się z jej opowieści o jeźdźcach, którzy muszą nosić stare, sfatygowane kurtki i mieszkać na drzewach. Na krótko zatliła się w niej nadzieja, że może jednak znajdzie dla siebie miejsce tutaj, na Lądzie. Że da radę. W tym roku odmówiła nawet tacie wspólnego oglądania Pucharu Chaosu. Udawała, że nie dostrzega, jak go zraniła, zostawiwszy przed telewizorem, by sam oglądał słynny na cały świat wyścig jednorożców. A zamiast rozmyślać o tym, jak bardzo rozczarowana byłaby nią mama, spotkała się ze swoimi nowymi przyjaciółmi i razem poszli do opustoszałego centrum miasta.
W ten sposób przegapiła wiekopomną chwilę, gdy Nina Kazama została Komandorem Chaosu jako pierwszy Lądowiec w historii, który zwyciężył w wyścigu o Puchar Chaosu. Kenna udawała, że zupełnie jej to nie interesuje, ale później, kiedy zamknęła się już w swoim pokoju, obejrzała setki filmików przedstawiających Ninę i jej jednorożca, Piorunującą Pomyłkę, przejeżdżające pod łukiem mety. Wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że tylko się oszukuje, a w rzeczywistości wcale nie pasuje do nowych znajomych.
Kiedy po powrocie z plaży wpisywała na klawiaturze kod do głównych drzwi Sunset Heights, przypomniały jej się domy na drzewach, które widziała przelotnie na Wyspie. Żałowała, że nie mieszka ze Skandarem i jego przyjaciółmi w Orlim Gnieździe i że w stajni na dole nie czeka na nią taki jednorożec jak Fartowny Łobuz. Prawda była taka, że choć minęły już dwa lata, nadal pragnęła jednorożca bardziej niż czegokolwiek innego na świecie.
– Kenna?
– Cześć, tato! – zawołała, wchodząc do mieszkania numer 207.
Tata przebrał się już w robocze ubranie, miał nocną zmianę na stacji benzynowej. Ulżyło jej – czasem musiała go usilnie przekonywać, żeby poszedł do pracy, a bywały i takie dni, że nawet jej namowy nie skutkowały. Dzisiaj jednak trafił się jeden z łatwiejszych dni, takich, o których pisywała Skandarowi w listach. O tych trudniejszych mu nie wspominała.
Wyminęli się w przedpokoju – znajomy taniec. Kenna powiesiła kurtkę na wieszaku za głową taty, a on wrzucił klucze do kieszeni na piersi koszuli.
– Zaglądałaś do skrzynki? – zapytał tata.
W rzeczywistości chciał wiedzieć, czy przyszedł list od Skandara.
– Tak – skłamała. – Nic nie było.
– Cóż, trudno. Na pewno niedługo napisze. – Tata pocałował ją w czubek głowy. – Dobranoc, skarbie. Do zobaczenia rano.
List od Skandara wypalał jej dziurę w kieszeni, kiedy wycofywała się do pokoju. Wiedziała, że powinna podzielić się nim z ojcem, ale nie była w stanie tego zrobić. Nie dzisiaj. To był ostatni wieczór przed letnim przesileniem. Trzynastolatkowie w całym kraju zdawali egzamin lęgowy, żywiąc nadzieję, że o północy usłyszą pięciokrotne pukanie do drzwi i zostaną wezwani, by zostać jeźdźcami jednorożców. Kenna była przekonana, że gdyby powiedziała ojcu o liście, chciałby rozmawiać tylko o tym, jak przed rokiem Skandar został powołany na Wyspę.
Prawdę mówiąc, tata w ogóle najchętniej rozmawiałby w kółko o Skandarze i Fartownym Łobuzie. Kenna miała przez to wrażenie, że cokolwiek zrobi – dostanie najlepszą ocenę na teście z matematyki, zaprzyjaźni się z kimś nowym, popłacze przed zaśnięciem – i tak nie będzie to warte wzmianki. Chociaż musiała przyznać, że lubiła patrzeć na tatę, kiedy był szczęśliwy, bo przez większość jej dzieciństwa prawie się nie uśmiechał. Tak oto tkwiła uwięziona pomiędzy jego i swoimi uczuciami.
Ukrywała jednak przed tatą coś więcej niż tylko smutek: była przekonana, że w niezwykłej podróży Skandara na Wyspę kryło się coś więcej, niż przyznał jej brat. Przeglądnęła wszystkie książki w bibliotece, zajrzała na wszystkie strony i fora internetowe w poszukiwaniu dowodu na to, że niektóre dzieci są tak utalentowane, iż nie muszą przechodzić egzaminu lęgowego.
Niczego takiego nie znalazła. Każde dziecko, które przed dniem letniego przesilenia skończyło trzynaście lat, musiało podejść do egzaminu. Tak stanowił Traktat. Takie było prawo – które jednak najwyraźniej nie dotyczyło Skandara. Kenna wstydziła się nieżyczliwych myśli, które wypełniały jej głowę. Zawsze była silniejsza, szybsza, bystrzejsza. Pomagała wychowywać Skandara, więc gdyby był pod jakimś względem wyjątkowy, dostrzegłaby to, a chociaż bardzo go kochała, wiedziała, że wcale taki nie jest. Zawsze jej potrzebował. To oznaczało, że teraz coś ukrywał.
Zrobiło się późno. Kenna wśliznęła się pod kołdrę i ostrożnie odłożyła list na szafkę nocną. Jutro go przeczyta. Może. Zagapiła się na sufit. Usiłowała nie wyczekiwać północy, trzeciej już północy bez pukania do drzwi i wezwania na Wyspę. Próbowała nie wyobrażać sobie własnego jednorożca, mimo że to właśnie robiła przez całe życie przy okazji letniego przesilenia: widziała w myślach jego umaszczenie, skrzydła, powinowactwo z żywiołem.
Puk, puk.
Poderwała się na łóżku. Tata zapomniał kluczy? Nie, przecież widziała, jak wrzucał je do kieszeni.
Puk, puk.
To nie był sen. Z pewnością nie spała.
Na palcach podeszła do drzwi wejściowych. Zawahała się. Otworzy je, jeśli znowu ktoś zapuka. W przeciwnym wypadku zachowa się rozsądnie. Wróci do łóżka.
PUK.
Z bijącym sercem otworzyła szeroko drzwi mieszkania numer 207 i zobaczyła ubranego na czarno bladoskórego mężczyznę. Strzelił zielonymi oczami na lewo, na prawo, w końcu jego wzrok spoczął na jej twarzy – co było niepokojące. W padającym z korytarza świetle jego kości policzkowe wydawały się niebezpiecznie ostre. Coś błysnęło srebrzyście, kiedy otworzył usta i przemówił:
– Dorian Manning. – Mężczyzna wyciągnął szczupłą dłoń.
Kenna jej nie uścisnęła.
– Naczelnik Wylęgarni i przełożony Srebrnego Kręgu – wyjaśnił Manning. Odchrząknął z ważną miną i zmarszczył nos, jakby spodziewał się, że Kenna coś powie. Wyglądał przez to jak szczur z kanałów.
– Rozumiem... – Na wzmiankę o Wylęgarni serce Kenny zabiło jak oszalałe, ale udało jej się zachować spokój. Odgarnęła za ucho brązowe pasemko włosów. – I co pan tu robi?
– Przyszedłem, aby złożyć ci pewną propozycję – odparł pompatycznie.
Kenna spróbowała zamknąć drzwi. Ten człowiek z pewnością był jakimś ekscentrykiem, któremu odbiło na punkcie jednorożców. Zupełnie przypadkowo zapukał do niej w pierwszych minutach letniej równonocy. Ot, kolejne z licznych rozczarowań, jakich przyszło jej doświadczyć. Stawała się przez nie coraz bardziej nieczuła.
Ale drzwi się nie zamknęły – Dorian Manning przyblokował je czubkiem lśniącego czarnego buta.
– Nie interesuje cię możliwość znalezienia jednorożca, który jest ci przeznaczony, Kenno Smith?
Skandar Smith patrzył na swojego czarnego jednorożca, Fartownego Łobuza, który zlizywał krew z zębów. To był piękny dzień na piknik. Sierpniowe niebo lśniło błękitem większym niż wodna magia, a słońce stanowczo odpierało chłód jesieni.
– Gdzie się podziały kanapki? – zapytał Mitchell Henderson. Okulary zsunęły mu się do połowy nosa. Na klęczkach metodycznie przeszukiwał wiklinowy koszyk.
– Zjadłam je. To chyba oczywiste – odpowiedziała Bobby Bruna, nie otwierając nawet oczu.
– Miały być dla wszystkich! – krzyknął Mitchell. – Celowo podzieliłem je po równo...
Bobby uniosła się i podparła na łokciach.
– Myślałam, że to piknik. Czy piknikowanie nie polega na jedzeniu kanapek?
– Proszę, Mitchellu. – Flo Shekoni przeszła na czworakach po kocu, na którym siedzieli. – Możesz wziąć jedną z moich, wyjęłam je wcześniej z torby.
Szczerze nie cierpiała kłótni, nic więc dziwnego, że była gotowa oddać kanapkę w zamian za spokój.
– Tę zrobiła Bobby? – Mitchell podejrzliwie skubnął brzeżek trójkątnej kanapki, którą podała mu Flo.
Flo się roześmiała.
– Nie wiem, ale teraz nie wezmę jej z powrotem! Oddaj ją Radości, jeśli jej nie chcesz.
Skandar oparł się o bok Łobuza, pierzasty koniuszek złożonego skrzydła muskał go w szyję. Czuł się zrelaksowany jak chyba jeszcze nigdy, odkąd przed rokiem przybył na Wyspę. Był szczęśliwy. Czy mogło być inaczej? Wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi. Związał się z jednorożcem. Miał przyjaciół – Bobby, Flo i Mitchella, którzy chcieli urządzać z nim pikniki. Tworzyli kwartet, co znaczyło, że mieszkają razem w nadrzewnym domu podczas nauki w Orlim Gnieździe, szkole jeźdźców jednorożców. Po pierwszym roku wszyscy pomyślnie przeszli Próbę Szkoleniową, przestali być Pisklakami i właśnie mieli rozpocząć naukę w roli Gniazdowników.
Serce zabiło mu szybciej na wspomnienie Próby Szkoleniowej. Łobuz zadudnił basowo, próbując dodać mu otuchy. Po tym, jak ledwie ukończyli wyścig, Skandar i jego przyjaciele musieli stawić czoło śmiertelnemu wrogowi – Tkaczowi, a właściwie Tkaczce, której armia dzikich jednorożców miała przypuścić atak na Ląd.
Od tamtej pory Skandar starał się nie myśleć ani o Tkaczce, ani o przerażającym odkryciu, że ta osoba okazała się jego własną mamą. Próbował nie wspominać tamtej chwili, gdy pędziła w jego stronę na swoim dzikim, gnijącym jednorożcu. Usiłował też nie myśleć o zatajeniu przed starszą siostrą Kenną faktu, że ich mama żyje. Przegrzebał kieszenie w poszukiwaniu listu, który Kenna przysłała mu tuż przed letnim przesileniem. Nie wyjął go jednak, przesunął tylko kciukiem po krawędzi papieru, jakby mógł w ten sposób sprawić, że siostra znajdzie się bliżej niego, a brzemię tajemnicy stanie się mniej dokuczliwe.
– Uwierzycie, że już za kilka tygodni zaczną się treningi? – denerwowała się Flo, patrząc na swojego jednorożca, Srebrnego Miecza, pijącego z rzeki kilka metrów przed nimi.
– Ja najchętniej zaczęłabym już jutro – przyznała Bobby. Porastające jej ręce pióra – oznaka mutacji – zatrzepotały z podniecenia.
– Ty po prostu lubisz okładać ludzi bronią ulepioną z magii żywiołów – jęknął Mitchell.
Bobby wyszczerzyła zęby w groźnym uśmiechu.
– Pewnie, że tak. O to właśnie chodzi w szrankach! Jak mawiają Lądowcy, będę miała większy ubaw niż pchła w wesołym miasteczku.
Skandar prychnął śmiechem, słysząc kolejne zmyślone przez nią powiedzonko. Mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– Ja bym wolał zostać tutaj. – Mitchell położył się i zamknął oczy. – Tak jest prościej.
Skandar nie mógł się z nim nie zgodzić. Przybywając na Wyspę, wierzył, że istnieją tylko cztery żywioły: ogień, woda, ziemia i powietrze. Kiedy jednak wylągł się Łobuz, stało się jasne, że on i Skandar są spowinowaceni z p i ą t y m – wyjętym spod prawa żywiołem ducha. Podobnie jak Tkaczka. Przy wydatnej pomocy kwartetu przez niemal cały pierwszy rok nauki Skandar skutecznie udawał powiernika wody, w końcu jednak prawda wyszła na jaw i dziś, gdy wszyscy (poza Kenną i tatą) wiedzieli już o jego związkach z tak zwanym żywiołem śmierci, szepty niosły się w ślad za nim po wszystkich drabinach i wiszących mostach. Będzie musiało upłynąć dużo czasu, zanim Orle Gniazdo zaufa powiernikowi ducha.
– Przed rozpoczęciem szkolenia dostaniemy jeszcze siodła – przypomniała Flo.
– Wy tak – przytaknął z westchnieniem Skandar. – Wątpię, żeby któryś siodlarz chciał wybrać mnie.
– Ciągle to powtarzasz. – Flo zmarszczyła brwi. – Przecież Jamie wiedział, że jesteś powiernikiem ducha. Skoro twój kowal nie miał nic przeciwko temu, dlaczego siodlarzowi miałoby to przeszkadzać?
– To co innego. Jamie mnie zna.
– I jest miły – dodał Mitchell. – Podobały mu się moje włosy.
Ogniste pasma na jego głowie zapłonęły jaśniej przy tych słowach, jakby chłopak chciał się popisać mutacją.
– Skoro mowa o ceremonii siodlarskiej... – Bobby usiadła wyprostowana. – Słyszałam, że Shekoni nie w każdym roku kogoś wybierają. Są tak sławni, że obdarowują swoimi siodłami tylko tych jeźdźców, co do których mają pewność, że wezmą udział w wyścigu o Puchar Chaosu. – Jej oczy zaszły tęskną mgiełką. – Flo, ty jesteś z Shekonich. Musisz coś wiedzieć.
Flo pokręciła głową. Srebrne pasemka jej afro zalśniły w słońcu.
– Tata nie chce mi nic powiedzieć. Mówi, że to by było niesprawiedliwe, a ja się z nim zgadzam.
– Sprawiedliwość, pitu, pitu... Typowa z ciebie ziemiarka – burknęła Bobby. Wstała i wytarła błoto z szarej nogi Furii. Jednorożec przyglądał się jej uważnie, by mieć pewność, że zrobi to jak należy. – Po co przyjaźnić się z córką siodlarza, skoro ta nie chce zdradzić żadnych tajemnic?
W ostatnich tygodniach nie ona jedna nagabywała Flo o wieści z siodlarskiego światka. A ponieważ Flo nie lubiła rozczarowywać znajomych, regularnie chowała się przed nimi w domu na drzewie. Skandar wcale się nie dziwił ciekawskim Gniazdownikom: współpraca z dobrym siodlarzem była kluczem do sukcesu jeźdźca, dlatego wszyscy chcieli wiedzieć, czy Shekoni przybędą na uroczystość. Stary Shekoni był najlepszym siodlarzem na Wyspie, ale miał już pod opieką nową Komandor Chaosu, Ninę Kazamę. Skandar ciągle nie mógł uwierzyć, że to właśnie ona, dziewczyna z Lądu zdobyła Puchar Chaosu i została Komandorem, czyli najważniejszą postacią na Wyspie.
Łobuz wstał, swawolnie trącił Skandara skrzydłem i razem z Furią dołączyli do kręcących się nad rzeką Radości i Miecza. Wyglądało na to, że będą się bawić w „który jednorożec złapie więcej ryb”. Skandar nie był pewny, czy jednorożce jedzą ryby, ale Łobuz i Radość mieli mnóstwo uciechy przy wyławianiu ryb ostrymi zębami; Łobuzowi udało się nawet nabić jedną na róg. Jednakże po paru pierwszych rundach Furia ukradkową eksplozją żywiołu zamroziła kawałek rzeki i Radość z Łobuzem znienacka obili sobie pyski o lód. Miecz parsknął wyniośle, dając do zrozumienia, że nie pochwala takich głupich zabaw, i gniewnym wzrokiem śledził ryby pływające bezpiecznie pod szklistą taflą.
Skandar cieszył się, że na piknik wybrali sektor wody. Znajdowali się w odległości niespełna półgodzinnego lotu od Orlego Gniazda, a krajobraz zdążył zupełnie się zmienić. Płaska równina pocięta była rzekami i ich dopływami, trawa bujnie porastała brzegi. Po drodze przelatywali nad pochyłymi wierzbami, na których miejscowi budowali swoje domy połączone siatką napowietrznych mostów. W dole kilkakrotnie mignęły im łodzie rybackie unoszące się ze skrzypieniem na kanałach.
W samym środku sektora Mitchell zwrócił ich uwagę na słynny targ na wodzie, na który przybywali kupcy z całej Wyspy. Jedni klienci balansowali na pływających drewnianych platformach, inni wiosłowali z zakupami do domu. Na zakrętach rzeka przelewała się do jezior, w których Wyspiarze mogli popływać w przejrzystej wodzie, a zwierzęta zaspokoić pragnienie – przynajmniej te spośród nich, które nie padły akurat ofiarą wygłodniałych jednorożców. Tutaj nawet powietrze pachniało inaczej.
Nagle Skandara naszły mdłości.
– Zjadłeś którąś z kanapek Bobby? – zapytał współczująco Mitchell. – Mówiłem jej, że nikt nie lubi połączenia dżemu, pasty Marmite i żółtego sera, ale ona nigdy nikogo nie słucha, a już szczególnie...
– Czujecie to? – przerwał mu Skandar.
Nad rzeką jednorożce wszczęły głośny jazgot. Spłoszony Łobuz zatrzepotał czarnymi skrzydłami i gwałtownie cofnął się znad wody. Poprzez więź jego strach udzielił się Skandarowi.
Nie tutaj, pomyślał Skandar. To niemożliwe.
Flo złapała go za rękę.
– Skar, co się dzieje?
Powiał wiatr. Flo wybałuszyła ze zgrozą oczy. Skandar wiedział już, że wcale mu się nie wydawało. Niebezpieczeństwo było najzupełniej rzeczywiste. Flo również to poczuła: zjełczały odór gnijącej skóry, ropiejących ran, śmierci.
– Uciekajmy stąd! – zawołał Skandar. – Zapach jest bardzo silny, jednorożec musi być blisko! – Puścił się biegiem w kierunku Łobuza. Zamierzał odlecieć z tego miejsca, zanim będzie za późno.
Łobuz z szyją mokrą od potu wpatrywał się w coś na rzece, kwiczał przeraźliwie i przewracał oczami, które na przemian robiły się to czerwone, to czarne. Skandar spojrzał w tym samym kierunku. Jego przyjaciele stali już obok niego.
Krew zadudniła mu w uszach. Jakby z wielkiego oddalenia usłyszał krzyk Flo, przekleństwo Mitchella, głośne stęknięcie Bobby.
Na wodach rzeki unosił się dziki jednorożec.
Był martwy.
Umysł Skandara buksował w miejscu. To nie mogło się dziać naprawdę.
– Nie rozumiem – wychrypiał Mitchell. Rzadko zdobywał się na takie wyznanie.
Nieśmiertelna krew dzikiego jednorożca burzyła się i skłębiała w wiry w płynącej wodzie, pokrywała pobliskie trzciny i gładkie kamienie. Muchy roiły się już wokół ogromnej rany ziejącej w piersi zwierzęcia. Skandar doszedł do wniosku, że woda zniosła zwłoki aż tutaj, do zakola rzeki, gdzie ugrzęzły i znieruchomiały.
– Czy on na pewno nie żyje? – wyszeptała Flo.
Mitchell skrzyżował ręce na piersi.
– Ja nie zamierzam tego sprawdzać.
Skandar i Bobby zeskoczyli z niewysokiego brzegu i zaczęli brodzić w wodzie. Odór zgnilizny był obezwładniający, Skandarowi aż oczy zaczęły łzawić. Z tyłu dobiegał zatroskany kwik Łobuza; jednorożec brzmiał jak świeżo wykluty maluch. Skandar próbował dodać mu otuchy poprzez więź, mimo że sam miał nerwy napięte jak postronki. Był gotowy czmychnąć z powrotem na górę, gdyby dziki jednorożec choć drgnął.
Bobby z determinacją zacisnęła usta i przyklęknęła tuż przy przezroczystym rogu kasztanowego zwierzęcia. Pokręciła głową. Skandar pochylił się nad nią; spodnie zdążyły mu już nasiąknąć wodą zmieszaną z krwią. Dziki jednorożec miał łeb odwrócony bokiem i jedno czerwone oko zwrócone ku górze. Chłopak wyciągnął rękę i delikatnie zamknął pomarszczoną powiekę. Widok gęstych rzęs zwierzęcia, takich samych jak u Łobuza, napełnił go bezbrzeżnym smutkiem. Łobuz odpowiedział basowym pomrukiem aprobaty.
– Młody był jeszcze – mruknęła Bobby. – Nie jest aż tak odrażający jak starsze dzikie, które widzieliśmy na Pustkowiach.
– Skandar?! – Głos Mitchella wzniósł się ponad szmer drobnych fal. – Zwijajmy się stąd! Powiernik ducha? Dziki jednorożec? Nikt nie może cię tu zobaczyć!
Skandar odwrócił się do przyjaciela. Zdumiony zamrugał powiekami.
– Ale powiernik ducha nie jest w stanie zabić dzikiego jednorożca...
– N i c nie jest w stanie zabić dzikiego jednorożca – przypomniał mu Mitchell. Nerwowym gestem przeczesał ogniste włosy. – Dzikie są nieśmiertelne i niezwyciężone. A jednak...
– Chodź, Skar – zawtórowała mu Flo, która już dosiadała Srebrnego Miecza. – Wynośmy się stąd. Przychodzi mi do głowy parę osób, które chętnie obarczyłyby cię winą za coś takiego.
Skandarowi stanął przed oczami Dorian Manning. Pod koniec poprzedniego roku przełożony Srebrnego Kręgu stanowczo sprzeciwiał się powrotowi powiernika ducha do Orlego Gniazda.
Wspiąwszy się na grzbiet Fartownego Łobuza, jeszcze raz spojrzał na kołyszące się na wodzie ciało dzikiego jednorożca. Zimny dreszcz strachu piął mu się po kręgosłupie. Dzikie jednorożce nie umierały! Powinny żyć wiecznie i być niezniszczalne. Jeżeli jednak można było je zabić, jeżeli naprawdę istniał jakiś sposób... Jakaż to mroczna potęga odebrała życie nieśmiertelnej istocie, która miała przez wieczność żyć – i umierać?
Mama?
Starał się odepchnąć narzucającą się oczywistą odpowiedź. Myśl, że matka miałaby już odzyskać dość sił, by zagrozić nieśmiertelnej istocie, była przerażająca. Bardzo chciał wierzyć, że to nie jej dzieło, że za tak potwornym aktem musi stać ktoś od niej potężniejszy, jakieś inne, większe zło.
Tyle że nie potrafił sobie wyobrazić nikogo gorszego od Tkaczki.