Skandar i widmowy jeździec - Steadman A.F - ebook + książka

Skandar i widmowy jeździec ebook

Steadman A.F

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

 

Bohaterowie i jednorożce, jakich nigdy przedtem nie widzieliście! Jeszcze więcej magii żywiołów, powietrznych bitew i niesamowitych przygód w odlotowej kontynuacji światowego bestsellera.

 

 

 

Marzenie Skandara się spełniło. Ma swojego jednorożca, ukończył pierwszy rok nauki w szkole dla jeźdźców, a w Orlim Gnieździe znalazł przyjaciół, którzy są dla niego jak rodzina. Nareszcie też wie, jaką magiczną mocą dysponuje. Jego życie jeszcze nigdy nie było takie ekscytujące!

 

Co prawda łączy go z jednorożcem zakazany żywioł, który wszystkich przeraża, ale Skandar rozpoczyna drugi rok pełen wiary w siebie. Niestety na Wyspie zaczynają umierać dzikie jednorożce, a nasz bohater staje się głównym podejrzanym. Aby udowodnić swoją niewinność i powstrzymać kataklizmy niszczące Wyspę, Skandar musi odkryć pewną mroczną tajemnicę…

 

Czy zdoła tego dokonać, zanim dla życia na Wyspie będzie za późno?

 

Odwiedź ze Skandarem tajemniczą Wyspę! Być może czeka tam na ciebie twój jednorożec?

 

 

 

Łobuz z szyją mokrą od potu wpatrywał się w coś narzece, kwiczał przeraźliwie i przewracał oczami, które naprzemian robiły się to czerwone, to czarne. Skandar spojrzałw tym samym kierunku. Przyjaciele stali już obok niego.Krew zadudniła mu w uszach. Jakby z wielkiego oddaleniausłyszał krzyk Flo, przekleństwo Mitchella, głośnestęknięcie Bobby. Na wodach rzeki  unosił się dziki jednorożec. Był martwy. Umysł Skandara buksował w miejscu. To nie mogło się
dziać naprawdę.
– Nie rozumiem – wychrypiał Mitchell. Rzadko zdobywał się na takie wyznanie.
– Czy on na pewno nie żyje? – wyszeptała Flo.
Mitchell skrzyżował ręce na piersi.
– Ja nie zamierzam tego sprawdzać..

 

 

 

Fragment książki

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 493

Oceny
4,6 (31 ocen)
20
10
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MilKryn

Nie oderwiesz się od lektury

AmberXSkandar Forever.Wiem dziwny ship ale mam nadzieję że zostanie zrealizowany przez Autorkę/Autora. Ja na miejscu A.F Steadman zrobiłbym tak że byłoby większość rozdziałów z perspektywy Skandara (w 3 tomie), Ale byłoby parę rozdziałów z perspektywy Amber. Żeby pokazywać uczucia i emocje obu stron.
10
iCate0

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna przygoda dla młodszego i starszego czytelnika! Cudownie jest znowu trafić do świata Skandara i krwiożerczych jednorożców i liczę na to, że kolejny tom szybko trafi na nasz rynek! Jestem pod wrażeniem wyobraźni, nietuzinkowego przedstawienia tak popularnych stworzeń, jakimi są jednorożce. Wyraziste postacie, fabuła, która zaskakuje nas na każdym kroku + doceniam mocno, że żaden z nich nie jest nieomylny, potrafi się przyznać do błędu i nie działają mi na nerwy. Czułam się podczas słuchania jak wtedy, gdy po raz pierwszy trafiłam na takie historie jak Percy Jackson - czysta radość.
00
KubaBuba12

Dobrze spędzony czas

bardzo fajna książka
00
domikaj

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogę się doczekać 3 tomu. Wciągająca opowieść.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Skan­dar and the Phan­tom Ri­der
Text co­py­ri­ght © De Ore Le­onis 2023 Il­lu­stra­tions co­py­ri­ght © Two Dots 2023
Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Si­mon & Schu­s­ter UK Ltd, 1st Floor, 222 Gray’s Inn Road, Lon­don, WC1X 8HB. A CBS Com­pany All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone, łącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji w ca­ło­ści lub we frag­men­cie w ja­kiej­kol­wiek for­mie.
Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Woj­ciech Szy­puła Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2023
Opieka re­dak­cyjna: MAŁ­GO­RZATA WRÓ­BLEW­SKA
Re­dak­cja: PAU­LINA ZA­BO­REK
Ko­rekta: KA­TA­RZYNA SARNA, AGNIESZKA ADA­MIAK
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI/ga­rasz.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67195-77-5
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­two
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ta­cie – który na­uczył mnie,

że za­wsze można prze­siąść się do in­nej łódki

.

W bez­k­się­ży­cową noc dwa jed­no­rożce prze­mie­rzały rów­ninne po­bo­jo­wi­sko. Pierw­szy ga­lo­po­wał przez Pust­ko­wia po­na­glany przez do­sia­da­ją­cego go za­ma­sko­wa­nego czło­wieka. Drugi szedł stępa w ryt­mie zgod­nym z bi­ciem gni­ją­cego serca swo­jego jeźdźca – po­wol­nym, mia­ro­wym tęt­nem serca na­wy­kłego do cha­osu.

Jeź­dziec w ma­sce pierw­szy do­tarł na miej­sce spo­tka­nia. Jego pa­ła­jące ogniem oczy były je­dy­nym źró­dłem świa­tła w bez­kre­snej ciem­no­ści. Pa­trzył na zbli­ża­jącą się Tkaczkę. Tę­tent roz­kła­da­ją­cych się ko­pyt jej jed­no­rożca brzmiał jak ża­łobny wer­bel.

W oczach jeźdźca bły­snął strach, gdy nie­śmier­telny ru­mak Tkaczki za­to­czył wo­kół niego krąg. Za­wsze bał się tej ko­biety. Dzięki temu in­ten­syw­niej od­czu­wał, że żyje.

Ona zaś wy­czu­wała strach, jaki w nim wzbu­dza. Lu­dzie za­wsze się jej bali. Nie ro­dziło to w niej żad­nych uczuć.

– Czas za­cząć. – Głos ko­biety nie był do końca ludzki, słowa gniły jak skrzy­dła jej jed­no­rożca.

Szpieg o pło­ną­cych oczach ski­nął głową, za­wró­cił i od­je­chał z po­wro­tem w stronę Czwo­ro­punktu.

Tkaczka od­pro­wa­dziła go wzro­kiem. Zdła­wione tchnie­nie wia­tru uno­siło jej czarny ca­łun. Nie roz­pa­mię­ty­wała ani od­nie­sio­nej po­rażki, ani zdrady ze strony syna. My­ślała wy­łącz­nie o przy­szło­ści. Je­żeli nie mo­gła wy­grać w tej grze, to za­mie­rzała zmie­nić jej re­guły.

W przed­dzień let­niego zrów­na­nia dnia z nocą Kenna Smith sie­działa na plaży i pa­trzyła, jak słońce za­nu­rza się w mo­rzu. Kiedy za jej ple­cami za­częły oży­wać świa­tła Mar­gate, wy­jęła z kie­szeni list od Skan­dara, spoj­rzała na ko­pertę i scho­wała list z po­wro­tem, wciąż nie­otwarty. Chciała go prze­czy­tać. Na­prawdę chciała. Tak bar­dzo tę­sk­niła za bra­tem, że cza­sem, tuż przed za­śnię­ciem, już pra­wie otwie­rała usta, żeby szep­nąć coś do niego w ciem­no­ści. Coś głu­piego. Coś, czego się bała. Ja­kiś se­kret. I wtedy przy­po­mi­nała so­bie, że jego łóżko od pra­wie roku jest pu­ste, bo Skan­dar sy­pia te­raz w domu na drze­wie na Wy­spie, ma wła­snego jed­no­rożca i ra­zem z nim zgłę­bia taj­niki ma­gii ży­wio­łów.

Na tym wła­śnie po­le­gał pro­blem z li­stami: przy­po­mi­nały jej, że ni­gdy nie bę­dzie miała jed­no­rożca. Dwa lata temu nie zdała eg­za­minu lę­go­wego, który de­cy­do­wał o tym, czy jest jej pi­sane zo­stać jeźdź­cem. To ozna­czało, że ni­gdy nie zwiąże się z żad­nym jed­no­roż­cem i nie za­mieszka na Wy­spie. Od­kąd kilka ty­go­dni temu od­wie­dziła Skan­dara i po­znała jego jed­no­rożca, Far­tow­nego Ło­buza, czy­ta­nie li­stów od brata przy­cho­dziło jej ze znacz­nie więk­szą trud­no­ścią.

Nie mo­gła prze­stać my­śleć o tym, jak po­dob­nie po­ru­szają się Skan­dar z Ło­bu­zem, jakby byli na­wza­jem swo­imi lu­strza­nymi od­bi­ciami, jakby zo­stali wy­rzeź­bieni z jed­nej du­szy. My­ślała o mię­śniach fa­lu­ją­cych na czar­nej szyi jed­no­rożca, o po­dob­nych do gwiezd­nego pyłu iskrach sy­pią­cych się z jego skrzy­deł i o żar­li­wej mi­ło­ści w oczach Skan­dara, gdy pa­trzył na Ło­buza. Taka więź była głęb­sza od związku brata i sio­stry. Taka więź umoż­li­wiała ma­gię.

Strzep­nęła pia­sek ze stóp i wło­żyła z po­wro­tem szkolne buty. Jej przy­ja­ciele byli tu wcze­śniej – ci nowi, któ­rzy nie in­te­re­so­wali się jed­no­roż­cami. Kiedy wró­ciła z Próby Szko­le­nio­wej Skan­dara, miała ser­decz­nie dość tego, że wszy­scy wy­py­tują ją o Wy­spę. W końcu oznaj­miła ja­do­wi­tym to­nem, że Wy­spa jest gor­szą wer­sją Lądu, a jed­no­rożce to po pro­stu prze­ra­ża­jące ko­nie z pa­skud­nymi skrzy­dłami. Więk­szość lu­dzi nie chciała tego słu­chać, ale prze­ciw­nicy jed­no­roż­ców od tej pory trak­to­wali ją jak swoją kró­lową.

Na prze­rwach ota­czali Kennę wia­nusz­kiem i za­śmie­wali się z jej opo­wie­ści o jeźdź­cach, któ­rzy mu­szą no­sić stare, sfa­ty­go­wane kurtki i miesz­kać na drze­wach. Na krótko za­tliła się w niej na­dzieja, że może jed­nak znaj­dzie dla sie­bie miej­sce tu­taj, na Lą­dzie. Że da radę. W tym roku od­mó­wiła na­wet ta­cie wspól­nego oglą­da­nia Pu­charu Cha­osu. Uda­wała, że nie do­strzega, jak go zra­niła, zo­sta­wiw­szy przed te­le­wi­zo­rem, by sam oglą­dał słynny na cały świat wy­ścig jed­no­roż­ców. A za­miast roz­my­ślać o tym, jak bar­dzo roz­cza­ro­wana by­łaby nią mama, spo­tkała się ze swo­imi no­wymi przy­ja­ciółmi i ra­zem po­szli do opu­sto­sza­łego cen­trum mia­sta.

W ten spo­sób prze­ga­piła wie­ko­po­mną chwilę, gdy Nina Ka­zama zo­stała Ko­man­do­rem Cha­osu jako pierw­szy Lą­do­wiec w hi­sto­rii, który zwy­cię­żył w wy­ścigu o Pu­char Cha­osu. Kenna uda­wała, że zu­peł­nie jej to nie in­te­re­suje, ale póź­niej, kiedy za­mknęła się już w swoim po­koju, obej­rzała setki fil­mi­ków przed­sta­wia­ją­cych Ninę i jej jed­no­rożca, Pio­ru­nu­jącą Po­myłkę, prze­jeż­dża­jące pod łu­kiem mety. Wtedy wła­śnie zdała so­bie sprawę, że tylko się oszu­kuje, a w rze­czy­wi­sto­ści wcale nie pa­suje do no­wych zna­jo­mych.

Kiedy po po­wro­cie z plaży wpi­sy­wała na kla­wia­tu­rze kod do głów­nych drzwi Sun­set He­ights, przy­po­mniały jej się domy na drze­wach, które wi­działa prze­lot­nie na Wy­spie. Ża­ło­wała, że nie mieszka ze Skan­da­rem i jego przy­ja­ciółmi w Or­lim Gnieź­dzie i że w stajni na dole nie czeka na nią taki jed­no­ro­żec jak Far­towny Ło­buz. Prawda była taka, że choć mi­nęły już dwa lata, na­dal pra­gnęła jed­no­rożca bar­dziej niż cze­go­kol­wiek in­nego na świe­cie.

– Kenna?

– Cześć, tato! – za­wo­łała, wcho­dząc do miesz­ka­nia nu­mer 207.

Tata prze­brał się już w ro­bo­cze ubra­nie, miał nocną zmianę na sta­cji ben­zy­no­wej. Ulżyło jej – cza­sem mu­siała go usil­nie prze­ko­ny­wać, żeby po­szedł do pracy, a by­wały i ta­kie dni, że na­wet jej na­mowy nie skut­ko­wały. Dzi­siaj jed­nak tra­fił się je­den z ła­twiej­szych dni, ta­kich, o któ­rych pi­sy­wała Skan­da­rowi w li­stach. O tych trud­niej­szych mu nie wspo­mi­nała.

Wy­mi­nęli się w przed­po­koju – zna­jomy ta­niec. Kenna po­wie­siła kurtkę na wie­szaku za głową taty, a on wrzu­cił klu­cze do kie­szeni na piersi ko­szuli.

– Za­glą­da­łaś do skrzynki? – za­py­tał tata.

W rze­czy­wi­sto­ści chciał wie­dzieć, czy przy­szedł list od Skan­dara.

– Tak – skła­mała. – Nic nie było.

– Cóż, trudno. Na pewno nie­długo na­pi­sze. – Tata po­ca­ło­wał ją w czu­bek głowy. – Do­bra­noc, skar­bie. Do zo­ba­cze­nia rano.

List od Skan­dara wy­pa­lał jej dziurę w kie­szeni, kiedy wy­co­fy­wała się do po­koju. Wie­działa, że po­winna po­dzie­lić się nim z oj­cem, ale nie była w sta­nie tego zro­bić. Nie dzi­siaj. To był ostatni wie­czór przed let­nim prze­si­le­niem. Trzy­na­sto­lat­ko­wie w ca­łym kraju zda­wali eg­za­min lę­gowy, ży­wiąc na­dzieję, że o pół­nocy usły­szą pię­cio­krotne pu­ka­nie do drzwi i zo­staną we­zwani, by zo­stać jeźdź­cami jed­no­roż­ców. Kenna była prze­ko­nana, że gdyby po­wie­działa ojcu o li­ście, chciałby roz­ma­wiać tylko o tym, jak przed ro­kiem Skan­dar zo­stał po­wo­łany na Wy­spę.

Prawdę mó­wiąc, tata w ogóle naj­chęt­niej roz­ma­wiałby w kółko o Skan­da­rze i Far­tow­nym Ło­bu­zie. Kenna miała przez to wra­że­nie, że co­kol­wiek zrobi – do­sta­nie naj­lep­szą ocenę na te­ście z ma­te­ma­tyki, za­przy­jaźni się z kimś no­wym, po­pła­cze przed za­śnię­ciem – i tak nie bę­dzie to warte wzmianki. Cho­ciaż mu­siała przy­znać, że lu­biła pa­trzeć na tatę, kiedy był szczę­śliwy, bo przez więk­szość jej dzie­ciń­stwa pra­wie się nie uśmie­chał. Tak oto tkwiła uwię­ziona po­mię­dzy jego i swo­imi uczu­ciami.

Ukry­wała jed­nak przed tatą coś wię­cej niż tylko smu­tek: była prze­ko­nana, że w nie­zwy­kłej po­dróży Skan­dara na Wy­spę kryło się coś wię­cej, niż przy­znał jej brat. Prze­gląd­nęła wszyst­kie książki w bi­blio­tece, zaj­rzała na wszyst­kie strony i fora in­ter­ne­towe w po­szu­ki­wa­niu do­wodu na to, że nie­które dzieci są tak uta­len­to­wane, iż nie mu­szą prze­cho­dzić eg­za­minu lę­go­wego.

Ni­czego ta­kiego nie zna­la­zła. Każde dziecko, które przed dniem let­niego prze­si­le­nia skoń­czyło trzy­na­ście lat, mu­siało po­dejść do eg­za­minu. Tak sta­no­wił Trak­tat. Ta­kie było prawo – które jed­nak naj­wy­raź­niej nie do­ty­czyło Skan­dara. Kenna wsty­dziła się nie­życz­li­wych my­śli, które wy­peł­niały jej głowę. Za­wsze była sil­niej­sza, szyb­sza, by­strzej­sza. Po­ma­gała wy­cho­wy­wać Skan­dara, więc gdyby był pod ja­kimś wzglę­dem wy­jąt­kowy, do­strze­głaby to, a cho­ciaż bar­dzo go ko­chała, wie­działa, że wcale taki nie jest. Za­wsze jej po­trze­bo­wał. To ozna­czało, że te­raz coś ukry­wał.

Zro­biło się późno. Kenna wśli­znęła się pod koł­drę i ostroż­nie odło­żyła list na szafkę nocną. Ju­tro go prze­czyta. Może. Za­ga­piła się na su­fit. Usi­ło­wała nie wy­cze­ki­wać pół­nocy, trze­ciej już pół­nocy bez pu­ka­nia do drzwi i we­zwa­nia na Wy­spę. Pró­bo­wała nie wy­obra­żać so­bie wła­snego jed­no­rożca, mimo że to wła­śnie ro­biła przez całe ży­cie przy oka­zji let­niego prze­si­le­nia: wi­działa w my­ślach jego umasz­cze­nie, skrzy­dła, po­wi­no­wac­two z ży­wio­łem.

Puk, puk.

Po­de­rwała się na łóżku. Tata za­po­mniał klu­czy? Nie, prze­cież wi­działa, jak wrzu­cał je do kie­szeni.

Puk, puk.

To nie był sen. Z pew­no­ścią nie spała.

Na pal­cach po­de­szła do drzwi wej­ścio­wych. Za­wa­hała się. Otwo­rzy je, je­śli znowu ktoś za­puka. W prze­ciw­nym wy­padku za­chowa się roz­sąd­nie. Wróci do łóżka.

PUK.

Z bi­ją­cym ser­cem otwo­rzyła sze­roko drzwi miesz­ka­nia nu­mer 207 i zo­ba­czyła ubra­nego na czarno bla­do­skó­rego męż­czy­znę. Strze­lił zie­lo­nymi oczami na lewo, na prawo, w końcu jego wzrok spo­czął na jej twa­rzy – co było nie­po­ko­jące. W pa­da­ją­cym z ko­ry­ta­rza świe­tle jego ko­ści po­licz­kowe wy­da­wały się nie­bez­piecz­nie ostre. Coś bły­snęło sre­brzy­ście, kiedy otwo­rzył usta i prze­mó­wił:

– Do­rian Man­ning. – Męż­czy­zna wy­cią­gnął szczu­płą dłoń.

Kenna jej nie uści­snęła.

– Na­czel­nik Wy­lę­garni i prze­ło­żony Srebr­nego Kręgu – wy­ja­śnił Man­ning. Od­chrząk­nął z ważną miną i zmarsz­czył nos, jakby spo­dzie­wał się, że Kenna coś po­wie. Wy­glą­dał przez to jak szczur z ka­na­łów.

– Ro­zu­miem... – Na wzmiankę o Wy­lę­garni serce Kenny za­biło jak osza­lałe, ale udało jej się za­cho­wać spo­kój. Od­gar­nęła za ucho brą­zowe pa­semko wło­sów. – I co pan tu robi?

– Przy­sze­dłem, aby zło­żyć ci pewną pro­po­zy­cję – od­parł pom­pa­tycz­nie.

Kenna spró­bo­wała za­mknąć drzwi. Ten czło­wiek z pew­no­ścią był ja­kimś eks­cen­try­kiem, któ­remu od­biło na punk­cie jed­no­roż­ców. Zu­peł­nie przy­pad­kowo za­pu­kał do niej w pierw­szych mi­nu­tach let­niej rów­no­nocy. Ot, ko­lejne z licz­nych roz­cza­ro­wań, ja­kich przy­szło jej do­świad­czyć. Sta­wała się przez nie co­raz bar­dziej nie­czuła.

Ale drzwi się nie za­mknęły – Do­rian Man­ning przy­blo­ko­wał je czub­kiem lśnią­cego czar­nego buta.

– Nie in­te­re­suje cię moż­li­wość zna­le­zie­nia jed­no­rożca, który jest ci prze­zna­czony, Kenno Smith?

Skan­dar Smith pa­trzył na swo­jego czar­nego jed­no­rożca, Far­tow­nego Ło­buza, który zli­zy­wał krew z zę­bów. To był piękny dzień na pik­nik. Sierp­niowe niebo lśniło błę­ki­tem więk­szym niż wodna ma­gia, a słońce sta­now­czo od­pie­rało chłód je­sieni.

– Gdzie się po­działy ka­napki? – za­py­tał Mit­chell Hen­der­son. Oku­lary zsu­nęły mu się do po­łowy nosa. Na klęcz­kach me­to­dycz­nie prze­szu­ki­wał wi­kli­nowy ko­szyk.

– Zja­dłam je. To chyba oczy­wi­ste – od­po­wie­działa Bobby Bruna, nie otwie­ra­jąc na­wet oczu.

– Miały być dla wszyst­kich! – krzyk­nął Mit­chell. – Ce­lowo po­dzie­li­łem je po równo...

Bobby unio­sła się i pod­parła na łok­ciach.

– My­śla­łam, że to pik­nik. Czy pik­ni­ko­wa­nie nie po­lega na je­dze­niu ka­na­pek?

– Pro­szę, Mit­chellu. – Flo She­koni prze­szła na czwo­ra­kach po kocu, na któ­rym sie­dzieli. – Mo­żesz wziąć jedną z mo­ich, wy­ję­łam je wcze­śniej z torby.

Szcze­rze nie cier­piała kłótni, nic więc dziw­nego, że była go­towa od­dać ka­napkę w za­mian za spo­kój.

– Tę zro­biła Bobby? – Mit­chell po­dejrz­li­wie skub­nął brze­żek trój­kąt­nej ka­napki, którą po­dała mu Flo.

Flo się ro­ze­śmiała.

– Nie wiem, ale te­raz nie we­zmę jej z po­wro­tem! Od­daj ją Ra­do­ści, je­śli jej nie chcesz.

Skan­dar oparł się o bok Ło­buza, pie­rza­sty ko­niu­szek zło­żo­nego skrzy­dła mu­skał go w szyję. Czuł się zre­lak­so­wany jak chyba jesz­cze ni­gdy, od­kąd przed ro­kiem przy­był na Wy­spę. Był szczę­śliwy. Czy mo­gło być ina­czej? Wresz­cie zna­lazł swoje miej­sce na ziemi. Zwią­zał się z jed­no­roż­cem. Miał przy­ja­ciół – Bobby, Flo i Mit­chella, któ­rzy chcieli urzą­dzać z nim pik­niki. Two­rzyli kwar­tet, co zna­czyło, że miesz­kają ra­zem w na­drzew­nym domu pod­czas na­uki w Or­lim Gnieź­dzie, szkole jeźdź­ców jed­no­roż­ców. Po pierw­szym roku wszy­scy po­myśl­nie prze­szli Próbę Szko­le­niową, prze­stali być Pi­skla­kami i wła­śnie mieli roz­po­cząć na­ukę w roli Gniaz­dow­ni­ków.

Serce za­biło mu szyb­ciej na wspo­mnie­nie Próby Szko­le­nio­wej. Ło­buz za­dud­nił ba­sowo, pró­bu­jąc do­dać mu otu­chy. Po tym, jak le­d­wie ukoń­czyli wy­ścig, Skan­dar i jego przy­ja­ciele mu­sieli sta­wić czoło śmier­tel­nemu wro­gowi – Tka­czowi, a wła­ści­wie Tkaczce, któ­rej ar­mia dzi­kich jed­no­roż­ców miała przy­pu­ścić atak na Ląd.

Od tam­tej pory Skan­dar sta­rał się nie my­śleć ani o Tkaczce, ani o prze­ra­ża­ją­cym od­kry­ciu, że ta osoba oka­zała się jego wła­sną mamą. Pró­bo­wał nie wspo­mi­nać tam­tej chwili, gdy pę­dziła w jego stronę na swoim dzi­kim, gni­ją­cym jed­no­rożcu. Usi­ło­wał też nie my­śleć o za­ta­je­niu przed star­szą sio­strą Kenną faktu, że ich mama żyje. Prze­grze­bał kie­sze­nie w po­szu­ki­wa­niu li­stu, który Kenna przy­słała mu tuż przed let­nim prze­si­le­niem. Nie wy­jął go jed­nak, prze­su­nął tylko kciu­kiem po kra­wę­dzi pa­pieru, jakby mógł w ten spo­sób spra­wić, że sio­stra znaj­dzie się bli­żej niego, a brze­mię ta­jem­nicy sta­nie się mniej do­kucz­liwe.

– Uwie­rzy­cie, że już za kilka ty­go­dni za­czną się tre­ningi? – de­ner­wo­wała się Flo, pa­trząc na swo­jego jed­no­rożca, Srebr­nego Mie­cza, pi­ją­cego z rzeki kilka me­trów przed nimi.

– Ja naj­chęt­niej za­czę­ła­bym już ju­tro – przy­znała Bobby. Po­ra­sta­jące jej ręce pióra – oznaka mu­ta­cji – za­trze­po­tały z pod­nie­ce­nia.

– Ty po pro­stu lu­bisz okła­dać lu­dzi bro­nią ule­pioną z ma­gii ży­wio­łów – jęk­nął Mit­chell.

Bobby wy­szcze­rzyła zęby w groź­nym uśmie­chu.

– Pew­nie, że tak. O to wła­śnie cho­dzi w szran­kach! Jak ma­wiają Lą­dowcy, będę miała więk­szy ubaw niż pchła w we­so­łym mia­steczku.

Skan­dar prych­nął śmie­chem, sły­sząc ko­lejne zmy­ślone przez nią po­wie­dzonko. Mru­gnęła do niego po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Ja bym wo­lał zo­stać tu­taj. – Mit­chell po­ło­żył się i za­mknął oczy. – Tak jest pro­ściej.

Skan­dar nie mógł się z nim nie zgo­dzić. Przy­by­wa­jąc na Wy­spę, wie­rzył, że ist­nieją tylko cztery ży­wioły: ogień, woda, zie­mia i po­wie­trze. Kiedy jed­nak wy­lągł się Ło­buz, stało się ja­sne, że on i Skan­dar są spo­wi­no­wa­ceni z  p i ą t y m – wy­ję­tym spod prawa ży­wio­łem du­cha. Po­dob­nie jak Tkaczka. Przy wy­dat­nej po­mocy kwar­tetu przez nie­mal cały pierw­szy rok na­uki Skan­dar sku­tecz­nie uda­wał po­wier­nika wody, w końcu jed­nak prawda wy­szła na jaw i dziś, gdy wszy­scy (poza Kenną i tatą) wie­dzieli już o jego związ­kach z tak zwa­nym ży­wio­łem śmierci, szepty nio­sły się w ślad za nim po wszyst­kich dra­bi­nach i wi­szą­cych mo­stach. Bę­dzie mu­siało upły­nąć dużo czasu, za­nim Orle Gniazdo za­ufa po­wier­ni­kowi du­cha.

– Przed roz­po­czę­ciem szko­le­nia do­sta­niemy jesz­cze sio­dła – przy­po­mniała Flo.

– Wy tak – przy­tak­nął z wes­tchnie­niem Skan­dar. – Wąt­pię, żeby któ­ryś sio­dlarz chciał wy­brać mnie.

– Cią­gle to po­wta­rzasz. – Flo zmarsz­czyła brwi. – Prze­cież Ja­mie wie­dział, że je­steś po­wier­ni­kiem du­cha. Skoro twój ko­wal nie miał nic prze­ciwko temu, dla­czego sio­dla­rzowi mia­łoby to prze­szka­dzać?

– To co in­nego. Ja­mie mnie zna.

– I jest miły – do­dał Mit­chell. – Po­do­bały mu się moje włosy.

Ogni­ste pa­sma na jego gło­wie za­pło­nęły ja­śniej przy tych sło­wach, jakby chło­pak chciał się po­pi­sać mu­ta­cją.

– Skoro mowa o ce­re­mo­nii sio­dlar­skiej... – Bobby usia­dła wy­pro­sto­wana. – Sły­sza­łam, że She­koni nie w każ­dym roku ko­goś wy­bie­rają. Są tak sławni, że ob­da­ro­wują swo­imi sio­dłami tylko tych jeźdź­ców, co do któ­rych mają pew­ność, że we­zmą udział w wy­ścigu o Pu­char Cha­osu. – Jej oczy za­szły tę­skną mgiełką. – Flo, ty je­steś z She­ko­nich. Mu­sisz coś wie­dzieć.

Flo po­krę­ciła głową. Srebrne pa­semka jej afro za­lśniły w słońcu.

– Tata nie chce mi nic po­wie­dzieć. Mówi, że to by było nie­spra­wie­dliwe, a ja się z nim zga­dzam.

– Spra­wie­dli­wość, pitu, pitu... Ty­powa z cie­bie zie­miarka – burk­nęła Bobby. Wstała i wy­tarła błoto z sza­rej nogi Fu­rii. Jed­no­ro­żec przy­glą­dał się jej uważ­nie, by mieć pew­ność, że zrobi to jak na­leży. – Po co przy­jaź­nić się z córką sio­dla­rza, skoro ta nie chce zdra­dzić żad­nych ta­jem­nic?

W ostat­nich ty­go­dniach nie ona jedna na­ga­by­wała Flo o wie­ści z sio­dlar­skiego światka. A po­nie­waż Flo nie lu­biła roz­cza­ro­wy­wać zna­jo­mych, re­gu­lar­nie cho­wała się przed nimi w domu na drze­wie. Skan­dar wcale się nie dzi­wił cie­kaw­skim Gniaz­dow­ni­kom: współ­praca z do­brym sio­dla­rzem była klu­czem do suk­cesu jeźdźca, dla­tego wszy­scy chcieli wie­dzieć, czy She­koni przy­będą na uro­czy­stość. Stary She­koni był naj­lep­szym sio­dla­rzem na Wy­spie, ale miał już pod opieką nową Ko­man­dor Cha­osu, Ninę Ka­zamę. Skan­dar cią­gle nie mógł uwie­rzyć, że to wła­śnie ona, dziew­czyna z Lądu zdo­była Pu­char Cha­osu i zo­stała Ko­man­do­rem, czyli naj­waż­niej­szą po­sta­cią na Wy­spie.

Ło­buz wstał, swa­wol­nie trą­cił Skan­dara skrzy­dłem i ra­zem z Fu­rią do­łą­czyli do krę­cą­cych się nad rzeką Ra­do­ści i Mie­cza. Wy­glą­dało na to, że będą się ba­wić w „który jed­no­ro­żec zła­pie wię­cej ryb”. Skan­dar nie był pewny, czy jed­no­rożce je­dzą ryby, ale Ło­buz i Ra­dość mieli mnó­stwo ucie­chy przy wy­ła­wia­niu ryb ostrymi zę­bami; Ło­bu­zowi udało się na­wet na­bić jedną na róg. Jed­nakże po paru pierw­szych run­dach Fu­ria ukrad­kową eks­plo­zją ży­wiołu za­mro­ziła ka­wa­łek rzeki i Ra­dość z Ło­bu­zem znie­nacka obili so­bie py­ski o lód. Miecz par­sk­nął wy­nio­śle, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że nie po­chwala ta­kich głu­pich za­baw, i gniew­nym wzro­kiem śle­dził ryby pły­wa­jące bez­piecz­nie pod szkli­stą ta­flą.

Skan­dar cie­szył się, że na pik­nik wy­brali sek­tor wody. Znaj­do­wali się w od­le­gło­ści nie­spełna pół­go­dzin­nego lotu od Or­lego Gniazda, a kra­jo­braz zdą­żył zu­peł­nie się zmie­nić. Pła­ska rów­nina po­cięta była rze­kami i ich do­pły­wami, trawa buj­nie po­ra­stała brzegi. Po dro­dze prze­la­ty­wali nad po­chy­łymi wierz­bami, na któ­rych miej­scowi bu­do­wali swoje domy po­łą­czone siatką na­po­wietrz­nych mo­stów. W dole kil­ka­krot­nie mi­gnęły im ło­dzie ry­bac­kie uno­szące się ze skrzy­pie­niem na ka­na­łach.

W sa­mym środku sek­tora Mit­chell zwró­cił ich uwagę na słynny targ na wo­dzie, na który przy­by­wali kupcy z ca­łej Wy­spy. Jedni klienci ba­lan­so­wali na pły­wa­ją­cych drew­nia­nych plat­for­mach, inni wio­sło­wali z za­ku­pami do domu. Na za­krę­tach rzeka prze­le­wała się do je­zior, w któ­rych Wy­spia­rze mo­gli po­pły­wać w przej­rzy­stej wo­dzie, a zwie­rzęta za­spo­koić pra­gnie­nie – przy­naj­mniej te spo­śród nich, które nie pa­dły aku­rat ofiarą wy­głod­nia­łych jed­no­roż­ców. Tu­taj na­wet po­wie­trze pach­niało ina­czej.

Na­gle Skan­dara na­szły mdło­ści.

– Zja­dłeś któ­rąś z ka­na­pek Bobby? – za­py­tał współ­czu­jąco Mit­chell. – Mó­wi­łem jej, że nikt nie lubi po­łą­cze­nia dżemu, pa­sty Mar­mite i żół­tego sera, ale ona ni­gdy ni­kogo nie słu­cha, a już szcze­gól­nie...

– Czu­je­cie to? – prze­rwał mu Skan­dar.

Nad rzeką jed­no­rożce wsz­częły gło­śny ja­zgot. Spło­szony Ło­buz za­trze­po­tał czar­nymi skrzy­dłami i gwał­tow­nie cof­nął się znad wody. Po­przez więź jego strach udzie­lił się Skan­da­rowi.

Nie tu­taj, po­my­ślał Skan­dar. To nie­moż­liwe.

Flo zła­pała go za rękę.

– Skar, co się dzieje?

Po­wiał wiatr. Flo wy­ba­łu­szyła ze zgrozą oczy. Skan­dar wie­dział już, że wcale mu się nie wy­da­wało. Nie­bez­pie­czeń­stwo było naj­zu­peł­niej rze­czy­wi­ste. Flo rów­nież to po­czuła: zjeł­czały odór gni­ją­cej skóry, ro­pie­ją­cych ran, śmierci.

– Ucie­kajmy stąd! – za­wo­łał Skan­dar. – Za­pach jest bar­dzo silny, jed­no­ro­żec musi być bli­sko! – Pu­ścił się bie­giem w kie­runku Ło­buza. Za­mie­rzał od­le­cieć z tego miej­sca, za­nim bę­dzie za późno.

Ło­buz z szyją mo­krą od potu wpa­try­wał się w coś na rzece, kwi­czał prze­raź­li­wie i prze­wra­cał oczami, które na prze­mian ro­biły się to czer­wone, to czarne. Skan­dar spoj­rzał w tym sa­mym kie­runku. Jego przy­ja­ciele stali już obok niego.

Krew za­dud­niła mu w uszach. Jakby z wiel­kiego od­da­le­nia usły­szał krzyk Flo, prze­kleń­stwo Mit­chella, gło­śne stęk­nię­cie Bobby.

Na wo­dach rzeki uno­sił się dziki jed­no­ro­żec.

Był mar­twy.

Umysł Skan­dara buk­so­wał w miej­scu. To nie mo­gło się dziać na­prawdę.

– Nie ro­zu­miem – wy­chry­piał Mit­chell. Rzadko zdo­by­wał się na ta­kie wy­zna­nie.

Nie­śmier­telna krew dzi­kiego jed­no­rożca bu­rzyła się i skłę­biała w wiry w pły­ną­cej wo­dzie, po­kry­wała po­bli­skie trzciny i gład­kie ka­mie­nie. Mu­chy ro­iły się już wo­kół ogrom­nej rany zie­ją­cej w piersi zwie­rzę­cia. Skan­dar do­szedł do wnio­sku, że woda znio­sła zwłoki aż tu­taj, do za­kola rzeki, gdzie ugrzę­zły i znie­ru­cho­miały.

– Czy on na pewno nie żyje? – wy­szep­tała Flo.

Mit­chell skrzy­żo­wał ręce na piersi.

– Ja nie za­mie­rzam tego spraw­dzać.

Skan­dar i Bobby ze­sko­czyli z nie­wy­so­kiego brzegu i za­częli bro­dzić w wo­dzie. Odór zgni­li­zny był obez­wład­nia­jący, Skan­da­rowi aż oczy za­częły łza­wić. Z tyłu do­bie­gał za­tro­skany kwik Ło­buza; jed­no­ro­żec brzmiał jak świeżo wy­kluty ma­luch. Skan­dar pró­bo­wał do­dać mu otu­chy po­przez więź, mimo że sam miał nerwy na­pięte jak po­stronki. Był go­towy czmych­nąć z po­wro­tem na górę, gdyby dziki jed­no­ro­żec choć drgnął.

Bobby z de­ter­mi­na­cją za­ci­snęła usta i przy­klęk­nęła tuż przy prze­zro­czy­stym rogu kasz­ta­no­wego zwie­rzę­cia. Po­krę­ciła głową. Skan­dar po­chy­lił się nad nią; spodnie zdą­żyły mu już na­siąk­nąć wodą zmie­szaną z krwią. Dziki jed­no­ro­żec miał łeb od­wró­cony bo­kiem i jedno czer­wone oko zwró­cone ku gó­rze. Chło­pak wy­cią­gnął rękę i de­li­kat­nie za­mknął po­marsz­czoną po­wiekę. Wi­dok gę­stych rzęs zwie­rzę­cia, ta­kich sa­mych jak u Ło­buza, na­peł­nił go bez­brzeż­nym smut­kiem. Ło­buz od­po­wie­dział ba­so­wym po­mru­kiem apro­baty.

– Młody był jesz­cze – mruk­nęła Bobby. – Nie jest aż tak od­ra­ża­jący jak star­sze dzi­kie, które wi­dzie­li­śmy na Pust­ko­wiach.

– Skan­dar?! – Głos Mit­chella wzniósł się po­nad szmer drob­nych fal. – Zwi­jajmy się stąd! Po­wier­nik du­cha? Dziki jed­no­ro­żec? Nikt nie może cię tu zo­ba­czyć!

Skan­dar od­wró­cił się do przy­ja­ciela. Zdu­miony za­mru­gał po­wie­kami.

– Ale po­wier­nik du­cha nie jest w sta­nie za­bić dzi­kiego jed­no­rożca...

– N i c  nie jest w sta­nie za­bić dzi­kiego jed­no­rożca – przy­po­mniał mu Mit­chell. Ner­wo­wym ge­stem prze­cze­sał ogni­ste włosy. – Dzi­kie są nie­śmier­telne i nie­zwy­cię­żone. A jed­nak...

– Chodź, Skar – za­wtó­ro­wała mu Flo, która już do­sia­dała Srebr­nego Mie­cza. – Wy­no­śmy się stąd. Przy­cho­dzi mi do głowy parę osób, które chęt­nie obar­czy­łyby cię winą za coś ta­kiego.

Skan­da­rowi sta­nął przed oczami Do­rian Man­ning. Pod ko­niec po­przed­niego roku prze­ło­żony Srebr­nego Kręgu sta­now­czo sprze­ci­wiał się po­wro­towi po­wier­nika du­cha do Or­lego Gniazda.

Wspiąw­szy się na grzbiet Far­tow­nego Ło­buza, jesz­cze raz spoj­rzał na ko­ły­szące się na wo­dzie ciało dzi­kiego jed­no­rożca. Zimny dreszcz stra­chu piął mu się po krę­go­słu­pie. Dzi­kie jed­no­rożce nie umie­rały! Po­winny żyć wiecz­nie i być nie­znisz­czalne. Je­żeli jed­nak można było je za­bić, je­żeli na­prawdę ist­niał ja­kiś spo­sób... Ja­każ to mroczna po­tęga ode­brała ży­cie nie­śmier­tel­nej isto­cie, która miała przez wiecz­ność żyć – i umie­rać?

Mama?

Sta­rał się ode­pchnąć na­rzu­ca­jącą się oczy­wi­stą od­po­wiedź. Myśl, że matka mia­łaby już od­zy­skać dość sił, by za­gro­zić nie­śmier­tel­nej isto­cie, była prze­ra­ża­jąca. Bar­dzo chciał wie­rzyć, że to nie jej dzieło, że za tak po­twor­nym ak­tem musi stać ktoś od niej po­tęż­niej­szy, ja­kieś inne, więk­sze zło.

Tyle że nie po­tra­fił so­bie wy­obra­zić ni­kogo gor­szego od Tkaczki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki