Skandar i złodziej jednorożców - Steadman A.F - ebook + książka

Skandar i złodziej jednorożców ebook

Steadman A.F

4,6
39,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wkrocz w zapierający dech w piersiach świat bohaterów i dzikich
jednorożców w pierwszej książce z niecierpliwie oczekiwanej epickiej
sagi przygodowej fantasy dla fanów Harry’ego Pottera i Percy’ego Jacksona.

 

Okrzyknięty jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów w tym roku,
debiut A.F.Steadman wywołuje ogromne zainteresowanie, a światowa
premiera zaplanowana jest w 38 językach! Warto dodać, że już trwają
prace nad ekranizacją przez Sony Pictures!

 

Jednorożce nie należą do świata bajek, pojawiają się w koszmarach,
które z bijącym sercem budzą Cię w ciemności nocy… Drapieżne bestie
mogą być tylko ujarzmione przez wybranych.

Trzynastoletni Skandar Smith zawsze chciał być jeźdźcem jednorożca.
Być jednym z niewielu szczęśliwców wybranych do związania się z nim na
całe życie; trenowania i ścigania się o chwałę; bycia bohaterem. Ale gdy
marzenie Skandara ma się spełnić, sprawy zaczynają przybierać bardziej
niebezpieczny obrót, niż mógł sobie wyobrazić. Mroczny i potężny wróg
ukradł najpotężniejszego jednorożca na wyspie – a gdy zagrożenie staje
się coraz bliższe, Skandar odkrywa tajemnicę, od której jego świat może
rozpaść się na kawałki…

 

Przygotuj się na niezwykłych bohaterów, magię żywiołów, podniebne
bitwy, pradawne tajemnice, emocjonujące wyścigi i przerażające
jednorożce w tej fantastycznej przygodowej serii, która przyprawi  Cię o
szybsze bicie serca!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 454

Oceny
4,6 (50 ocen)
32
14
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aisa64

Nie oderwiesz się od lektury

fajne
00
Ani16

Dobrze spędzony czas

Polecam! Interesująca książka z napisana z pomysłem jakiego jeszcze nie było
00
SylwiaJagoda

Nie oderwiesz się od lektury

Podoba mi się koncept przerażających jednorożców :)))
00
kasia_panda

Nie oderwiesz się od lektury

Czy będzie 3 tom ?
00
Krysiakoscielniak

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna warto przeczytać
00

Popularność




Tytuł oryginału: Skandar and the Unicorn Thief
Text copyright © De Ore Leonis 2022 Illustrations copyright © Two Dots 2022
Published by arrangement with Simon & Schuster UK Ltd, 1st Floor, 222 Gray’s Inn Road, London, WC1X 8HB. A CBS Company All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana ani przesyłana w jakiejkolwiek formie i w żaden sposób, łącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem oraz wykorzystaniem w systemach przechowywania i wyszukiwania danych, bez pisemnej zgody Wydawcy.
Copyright © for the Polish translation by Wojciech Szypuła Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2022
Opieka redakcyjna: MAŁGORZATA WRÓBLEWSKA
Redakcja: PAULINA ZABOREK
Korekta: KATARZYNA SARNA
Adaptacja okładki: GRZEGORZ ARASZEWSKI/garasz.pl
Wydanie I
ISBN 978-83-66555-91-4
Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. Prezes: Joanna Bażyńska 00-544 Warszawa, ul. Wilcza 25 lok. 6 e-mail: [email protected]
Poznaj nasze inne książki. Zapraszamy do księgarni:www.poradniak.plfacebook.com/poradniaklinkedin.com/company.poradniakinstagram.com/poradnia_k_wydawnictwo
Konwersja: eLitera s.c.

Josephowi – którego bezinteresowność,

miłość i bezgraniczna dobroć

dały tym jednorożcom skrzydła

Kamerzysta usłyszał jednorożce, zanim je zobaczył. Wysoki, przenikliwy wrzask, morderczy pomruk, zgrzytanie zakrwawionych zębów.

Poczuł ich zapach, zanim je zobaczył. Zjełczałe oddechy, smród gnijącego mięsa, odór wiecznej śmierci.

Wyczuł, że się zbliżają, zanim je zobaczył. Kości zawibrowały mu od tętentu ohydnych kopyt, zgroza narastała w nim do chwili, gdy każdy nerw i każda komórka ciała krzyczały, żeby uciekał.

Miał jednak zadanie do wykonania. Patrzył, jak wynurzają się zza grzbietu wzgórza.

Było ich osiem. Osiem złowrogich upiorów przegalopowało wśród traw, rozpostarło szkieletowe skrzydła, wzbiło się do lotu. Czarny dym kłębił się wokół nich jak w oku mrocznego cyklonu. Grzmot znaczył ich ślad, w oddali pioruny uderzały w ziemię pod ich straszliwymi kopytami.

Osiem upiornych rogów rozcięło powietrze, gdy bestie wydały z siebie bojowy ryk.

Wieśniacy zaczęli krzyczeć. Niektórzy próbowali uciekać, ale było na to stanowczo za późno.

Kamerzysta stał na głównym placu wioski, kiedy pierwszy jednorożec wylądował, prychnął skrami, grzebnął kopytem w ziemi. Każde jego charczące tchnienie niosło zapowiedź spustoszenia i chaosu.

Kamerzysta cały czas filmował, nie bacząc na to, że trzęsą mu się ręce. Miał zadanie do wykonania.

Jednorożec opuścił ogromny łeb i wycelował ostry jak brzytwa róg prosto w obiektyw. Przekrwionymi ślepiami spojrzał w oczy człowieka, który dostrzegł w nich wyłącznie zniszczenie.

Wioska była stracona, kamerzysta również nie żywił wielkich nadziei. Od zawsze wiedział, że nie przeżyje spotkania z dzikimi jednorożcami. Pozostało mu liczyć na to, że nakręcony przez niego materiał jakoś dotrze na Ląd.

Bo kto zobaczy dzikiego jednorożca, ten jest trupem.

Opuścił kamerę. Miał nadzieję, że wykonał zadanie.

Jednorożce to nie są istoty z baśni. To stwory z nocnych koszmarów.

Skandar Smith patrzył na wiszący naprzeciw łóżka plakat z jednorożcem. Na zewnątrz było już dostatecznie jasno, żeby dostrzec rozpostarte w locie skrzydła i lśniącą srebrzyście zbroję okrywającą większość ciała; widać było spod niej tylko dzikie czerwone oczy, masywną szczękę i szary, ostry róg. Szron Nowej Ery był jego ulubionym jednorożcem, odkąd trzy lata temu dosiadająca go Aspen McGrath zakwalifikowała się do wyścigu o Puchar Chaosu. Skandar uważał, że dzisiaj, w tegorocznych zawodach, ta dwójka ma szansę na zwycięstwo.

Dostał ten plakat na trzynaste urodziny, trzy miesiące temu. Wcześniej wpatrywał się w niego na witrynie księgarni i wyobrażał sobie, że to on dosiada Szrona i że stoi tuż poza kadrem, gotowy do zawodów. Źle się czuł, prosząc tatę, żeby go kupił, bardzo źle, bo od kiedy sięgał pamięcią, w domu się nie przelewało, zwykle więc o nic nie prosił. Ale tak bardzo chciał mieć ten plakat, że...

Z kuchni dobiegł jakiś łoskot. Każdego innego dnia Skandar ze zgrozą wyskoczyłby z łóżka, przekonany, że w mieszkaniu grasuje jakiś intruz. Zazwyczaj za przygotowanie śniadania odpowiadał albo on sam, albo jego siostra Kenna, w tej chwili śpiąca w łóżku po drugiej stronie pokoju. Tata Skandara nie był leniwy, nie w tym rzecz, po prostu zwykle ciężko mu było wstać z łóżka, zwłaszcza jeśli nie miał pracy, do której musiałby wyjść. A ostatnio tak właśnie było.

Dzisiejszy dzień nie był jednak zwyczajnym dniem. Był dniem wyścigu. A dla taty wyścig o Puchar Chaosu był ważniejszy niż wszelkie urodziny, ważniejszy nawet niż Boże Narodzenie.

– Czy ty się kiedyś przestaniesz gapić na ten głupi plakat? – jęknęła Kenna.

– Tata robi śniadanie – odparł Skandar. Miał nadzieję, że to poprawi siostrze humor.

– Nie jestem głodna – odparła i odwróciła się twarzą do ściany. Spod kołdry wystawały tylko jej brązowe włosy. – Nawiasem mówiąc, Aspen i Szron Nowej Ery nie mają szans.

– Myślałem, że wyścig cię nie interesuje.

– Bo nie interesuje, ale... – Znów obróciła się do brata. Zmrużyła oślepione bladym brzaskiem oczy. – Zobacz, co mówią statystyki, Skar. Tempo uderzeń skrzydeł Szrona jest zaledwie średnie na tle wszystkich dwudziestu pięciu zawodników. Do tego dochodzi problem z żywiołami pokrewnymi. Aspen i Szron są spowinowaceni z wodą.

– Co z tego? – zapytał Skandar.

Serce śpiewało mu z zachwytu mimo utyskiwań Kenny, że Aspen i Szron na pewno nie wygrają wyścigu. Kenna nie chciała rozmawiać o jednorożcach od tak dawna, że prawie zapomniał, jak to jest. Kiedy byli młodsi, prawie bez przerwy spierali się o to, jakie żywioły by wybrali, gdyby zostali jeźdźcami. Kenna zawsze się upierała, że będzie władać ogniem, a Skandar nigdy nie mógł się zdecydować.

– Zapomniałeś już swoje lekcje z teorii lęgu? Aspen i Szron Nowej Ery są wodniakami, tak? Tymczasem wśród faworytów jest aż dwoje powierników powietrza: Ema Templeton i Tom Nazari. A oboje wiemy, że powietrze jest mocniejsze od wody!

Kenna leżała teraz podparta na łokciu, rumieniec podniecenia rozjaśniał jej szczupłą, bladą buzię. Miała zmierzwione włosy i dziki błysk w oku. Była o rok starsza od Skandara, ale tak bardzo go przypominała, że ludzie często brali ich za bliźnięta.

– Zobaczymy. – Skandar wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Aspen dużo się nauczyła podczas poprzednich wyścigów. Nie ograniczy się do używania wody, jest na to za sprytna. Już w zeszłym roku łączyła różne żywioły. Gdybym to ja dosiadał Szrona, postawiłbym na błyskawice i wiry wodne...

Twarz Kenny zmieniła się w okamgnieniu. Dziewczyna spochmurniała, oczy jej zmatowiały, opadła na łóżko i ponownie odwróciła się do ściany. Naciągnęła kołdrę po szyję.

– Przepraszam, Kenn, nie chciałem...

Zapach bekonu i przypalonych tostów przesączył się przez szparę pod drzwiami. Skandarowi głośno zaburczało w brzuchu.

– Kenna?

– Daj mi spokój.

– Ale przyjdziesz obejrzeć wyścig ze mną i tatą?

Nie odpowiedziała. Zły na siebie Skandar ubrał się w półmroku. Ściskało go w gardle, miał wyrzuty sumienia. Powinien był sobie darować to „Gdybym to ja dosiadał...”, ale się zapędził. Rozmawiali tak samo jak dawniej, zanim Kenna przystąpiła do egzaminu lęgowego. Zanim wszystkie jej nadzieje legły w gruzach.

W kuchni przywitały go skwierczenie smażonych jajek i głośny jazgot telewizora, w którym trwała już transmisja z przygotowań do wyścigu. Pochylony nad patelnią tata nucił pod nosem. Na widok syna uśmiechnął się od ucha do ucha. Skandar nie umiał sobie przypomnieć, kiedy tata ostatnio się uśmiechał.

– A Kenna gdzie? – spytał tata, pochmurniejąc lekko.

– Jeszcze śpi – skłamał Skandar, nie chcąc mu psuć dobrego nastroju.

– W tym roku na pewno będzie jej ciężko. To pierwszy wyścig, odkąd...

Nie musiał kończyć zdania. To miał być pierwszy wyścig o Puchar Chaosu, odkąd Kenna przed rokiem oblała egzamin lęgowy i straciła wszelkie szanse na dosiadanie jednorożca.

Problem polegał na tym, że tata zawsze zachowywał się w taki sposób, jakby zdanie tego egzaminu było czymś najzupełniej zwyczajnym. Ubóstwiał jednorożce i marzył o tym, żeby któreś z jego dzieci zostało jeźdźcem. Miało im to dać szczęście i rozwiązać ich wszystkie problemy: z pieniędzmi, z myśleniem o przyszłości, nawet z tymi dniami, kiedy nie mógł się zmusić, żeby wstać z łóżka. Jak by nie patrzeć – jednorożce to przecież magia.

Dlatego przez całe życie córki uparcie twierdził, że na pewno zda egzamin i stanie przed wrotami Wylęgarni na Wyspie; że jedno ze spoczywających tam jednorożcowych jaj jest jej przeznaczone; że mama byłaby z niej dumna. W dodatku zawsze była najlepsza z teorii lęgu w swojej klasie w szkole Christchurch. Jeżeli ktoś miałby polecieć na Wyspę, mówili jej nauczyciele, to właśnie ona. A potem Kenna nie zdała egzaminu.

Teraz od miesięcy tata powtarzał to samo synowi: że jest całkiem możliwe, prawdopodobne, wręcz nieuniknione, że zostanie jeźdźcem. A Skandar niczego bardziej nie pragnął, niż żeby słowa taty się sprawdziły – mimo że wiedział, jakie to trudne, a przed rokiem był świadkiem wielkiego rozczarowania siostry.

– W tym roku czas na ciebie, co? – Tata brudną od tłuszczu ręką zmierzwił mu włosy. – Powiem ci, jak się robi najlepszy chleb obsmażany w jajku...

Słuchając zaleceń taty, Skandar kiwał głową we właściwych momentach, udając, że jeszcze tego wszystkiego nie wie. Inne dziecko mogłoby się trochę zirytować, ale on po prostu się cieszył, kiedy tata przybijał z nim piątkę za uzyskanie idealnie chrupkiej kromki.

Kenna nie przyszła na śniadanie. Tacie chyba niezbyt to przeszkadzało: we dwóch ze Skandarem zajadali się kiełbaskami, bekonem, jajkami, fasolką i obsmażanym chlebem. Skandar nawet nie pytał, skąd tata wziął pieniądze na te wszystkie przysmaki – to był wyjątkowy dzień, dzień wyścigu i tata najwyraźniej chciał poświętować. A on nie miał nic przeciwko temu. Chwycił nową butelkę majonezu i wycisnął go na wszystko. Uśmiechnął się, gdy butelka wydała przyjemne mlaśnięcie.

– To jak, dalej kibicujesz Aspen McGrath i Szronowi Nowej Ery? – zapytał z pełnymi ustami tata. – Zapomniałem ci powiedzieć, ale jeżeli chcesz zaprosić kolegów do domu, żeby z nami obejrzeli wyścig, to nie mam nic przeciwko temu. Bo dzieciaki tak robią, prawda? Spotykają się i oglądają razem? Nie chciałbym, żeby cię to ominęło.

Skandar wbił wzrok w talerz. Jak miał choćby zacząć tłumaczyć, że nie ma żadnych kolegów, których mógłby zaprosić? I że poniekąd jest to wina taty?

Bo problem polegał na tym, że kiedy tata wymagał opieki – kiedy nie czuł się taki szczęśliwy jak teraz – Skandarowi brakowało czasu na mnóstwo „normalnych” rzeczy, jakie należy robić, żeby mieć kolegów. Nigdy nie zostawał po szkole, żeby pobawić się w parku. Nie miał kieszonkowego, za które mógłby pograć na automatach albo kupić sobie rybę z frytkami na plaży w Margate. Nie zdawał sobie z tego sprawy, ale to właśnie w takich momentach nawiązywało się przyjaźnie – nie na lekcjach angielskiego albo na przerwie śniadaniowej, pojadając wczorajszy budyń. Opiekowanie się tatą oznaczało też, że Skandar czasem chodził brudny albo nie zdążał umyć zębów. A ludzie zauważali takie rzeczy – zauważali i zapamiętywali.

Kennie było jakoś łatwiej; Skandar przypuszczał, że to dlatego, że miała więcej niż on pewności siebie. Ilekroć myślał o tym, co by tu mądrego albo zabawnego powiedzieć, coś mu się zacinało w mózgu. Potem, parę minut później, przychodziło olśnienie, ale dopóki stał twarzą w twarz z kolegą z klasy, słyszał tylko dziwne buczenie w głowie. Kenna nie miała podobnego problemu. Widział kiedyś, jak zareagowała, kiedy jej koleżanki obgadywały szeptem ich tatę. „Mój tata – powiedziała – to moja sprawa. Nie wtykajcie w nią nosa, bo pożałujecie”.

– Oni mają swoje rodziny, tato – wymamrotał w końcu, czując, że się rumieni, jak zwykle, kiedy nie mówił całej prawdy.

Tata niczego nie zauważył i zaczął sprzątać ze stołu, co było widokiem tak rzadkim, że Skandar aż zamrugał z niedowierzaniem. Ale nie, wzrok naprawdę go nie mylił.

– A Owen? – zapytał tata. – To twój najlepszy kumpel, prawda?

Owen był najgorszy. Tata myślał, że Skandar się z nim koleguje, bo kiedyś zobaczył na jego telefonie setki wiadomości od Owena. Skandar nie wspomniał mu, że nie były to przyjazne wiadomości.

– Tak – przytaknął, wstając od stołu, żeby pomóc tacie. – I uwielbia Puchar Chaosu, ale umówił się, że tym razem pojedzie go oglądać u dziadków, daleko stąd.

Wcale nie zmyślał, na własne uszy słyszał, jak Owen skarżył się z tego powodu swoim kumplom – tuż przed tym, jak wyrwał trzy kartki z podręcznika matematyki Skandara, zmiął je i cisnął mu w twarz.

– KENNA! – zawołał znienacka tata. – Zaraz się zacznie!

Nie doczekawszy się odpowiedzi, poszedł do sypialni. Skandar usiadł na sofie. Transmisja się rozkręcała. Na głównej arenie, tuż przed zaporą startową, dziennikarz przeprowadzał właśnie wywiad z uczestnikiem jednego z poprzednich wyścigów. Skandar pogłośnił.

– ...że będziemy dziś świadkami zaciekłych pojedynków na żywioły? – Podekscytowany dziennikarz miał wypieki na twarzy.

– Z pewnością. – Jeździec z przekonaniem pokiwał głową. – Konkurenci prezentują szeroką gamę umiejętności, Tim. Komentatorzy koncentrują się na ogniowej potędze Federica Jonesa i jego Krwi Zmierzchu. A co z Emą Templeton i Górską Zgrozą? Może i są powiernikami powietrza, ale to wszechstronnie utalentowany duet. Zapomina się, że najlepsi jeźdźcy w historii Pucharu Chaosu byli mistrzami wszystkich czterech żywiołów, nie tylko tego, z którym są spowinowaceni.

Cztery żywioły. Sedno egzaminu lęgowego. Skandar całymi godzinami wkuwał, które sławne pary jednorożców i ich jeźdźców były spowinowacone z ogniem, wodą, ziemią albo powietrzem i – w związku z tym – jakie mogą być ich ulubione techniki ataku i obrony w podniebnych starciach.

Z nerwów żołądek zaciskał mu się w supeł. Trudno było uwierzyć, że do egzaminu zostały zaledwie dwa dni.

Wrócił tata. Miał zatroskaną minę.

– Niedługo przyjdzie – powiedział, sadowiąc się obok Skandara na starej, sfatygowanej sofie. – Wam, dzieciakom, trudno to zrozumieć. – Westchnął wpatrzony w ekran. – Trzynaście lat temu, kiedy moje pokolenie oglądało pierwszy wyścig o Puchar Chaosu, wystarczała nam wiedza, że Wyspa istnieje. Byłem o wiele za stary, żeby myśleć o zostaniu jeźdźcem, ale wyścig, jednorożce, żywioły... Dla nas to była prawdziwa magia. Dla mnie. Dla mamy też.

Skandar siedział całkowicie nieruchomo, bał się choćby odwrócić od ekranu, zwłaszcza że jednorożce właśnie wychodziły na arenę. Tata wspominał o mamie wyłącznie w dniu wyścigu. Nim skończył siedem lat, Skandar nauczył się o nią nie dopytywać przy innych okazjach – bo kiedy to robił, tata się złościł i smutniał, a potem na całe dnie zamykał się w swoim pokoju.

– Nigdy w życiu nie widziałem, żeby mama tak się czymś emocjonowała jak wtedy, w dniu pierwszego wyścigu – ciągnął tata. – Siedziała dokładnie tu, gdzie ty teraz, uśmiechnięta i zapłakana jednocześnie, i trzymała cię na rękach. Miałeś dopiero dwa miesiące.

Skandar znał już tę historię, ale nie miał nic przeciwko temu, żeby usłyszeć ją ponownie. Oboje z Kenną zawsze chętnie słuchali o mamie. Babcia – mama taty – dużo im o niej opowiadała, ale najbardziej lubili, kiedy mówił o niej tata, bo on najbardziej ją kochał. W dodatku czasem przy powtórnym słuchaniu wypływały nowe szczegóły, takie jak ten, że Rosemary Smith zawsze mówiła do niego „Bertie”, nigdy „Robercie”. Albo że uwielbiała śpiewać w kąpieli. Albo że z kwiatków najbardziej lubiła fiołki. Albo że w pierwszym (i ostatnim) wyścigu o Puchar Chaosu, jaki widziała, najbardziej podobała jej się magia wody.

– Nigdy nie zapomnę – mówił dalej tata, patrząc teraz na Skandara – jak po zakończeniu tego pierwszego wyścigu wzięła cię za rączkę, wyrysowała ci palcem wzorek we wnętrzu dłoni i wyszeptała cichutko jak pacierz: „Obiecuję ci jednorożca, mój mały”.

Skandar z trudem przełknął ślinę. Tej historii tata nigdy mu nie opowiadał; może specjalnie zachował ją na później, na czas jego zbliżającego się egzaminu lęgowego. A może w ogóle nie była prawdziwa. Już nigdy się nie dowie, czy Rosemary Smith naprawdę obiecała mu jednorożca, ponieważ – zupełnie bez ostrzeżenia, trzy dni po tym, jak widzowie na Lądzie po raz pierwszy zobaczyli wyścig jednorożców – mama umarła.

Nigdy nie przyznałby się do tego ani tacie, ani nawet Kennie, ale między innymi dlatego tak bardzo lubił wyścigi o Puchar Chaosu – podczas nich czuł się bliżej mamy. Wyobrażał ją sobie, jak ogląda jednorożce z narastającym w piersi podnieceniem – tak jak on – i wtedy czuł się tak, jakby siedziała obok niego.

Kenna ciężkim krokiem weszła do pokoju z miską płatków w dłoni.

– Serio, Skar? Majonez do śniadania? – Wskazała umazany talerzyk Skandara na szczycie stosu brudnych naczyń. – Ile razy ci powtarzałam, braciszku: majonez to nie jest właściwy przysmak.

Wzruszył ramionami, na co Kenna się roześmiała i wcisnęła na sofę obok niego.

– Nie za dużo miejsca zajmujecie? – spytał tata i też się roześmiał. – Za rok wyląduję na podłodze!

Skandara ścisnęło w sercu. Jeżeli zda egzamin, za rok go tu nie będzie: zobaczy wyścig na własne oczy na Wyspie. I będzie miał własnego jednorożca.

– Dobra, Kenna, karty na stół – zarządził tata, przechylając się do niej nad Skandarem. – Twój faworyt?

Markotna Kenna patrzyła w telewizor, żując płatki.

– Wcześniej mówiła – wtrącił Skandar, próbując sprowokować siostrę do jakiejś reakcji – że Aspen i Szron Nowej Ery na pewno nie wygrają.

Poskutkowało.

– Może w przyszłym roku jej się uda – powiedziała Kenna – ale teraz to nie jest dobry wyścig dla wodniaczki.

Odgarnęła pasemko włosów za ucho. Był to gest tak dla niej typowy, tak znajomy, że Skandar od razu poczuł się bezpiecznie – jakby wiedział, że Kenna da sobie radę, nawet jeśli za rok będzie siedziała na sofie sama z tatą.

Pokręcił głową.

– Mówiłem ci już, że Aspen nie będzie polegać tylko na żywiole wody. Jest na to za sprytna, na pewno użyje też powietrza, ognia i ziemi.

– Każdy jeździec najlepiej radzi sobie z tym żywiołem, z którym jest spowinowacony, Skar. Stąd zresztą to określenie „powinowactwo”, głuptasie. Nawet jeśli Aspen zaatakuje ogniem, jej atak nie będzie się mógł równać z tym, co potrafi prawdziwy ogniowiec, prawda?

– No dobrze. To kto według ciebie wygra?

Skandar wyprostował się na sofie, bo tata podkręcił głośność. Komentator coraz bardziej się ekscytował. Zawodnicy przepychali się przed zaporą, próbując zająć jak najlepszą pozycję startową.

– Ema Templeton i Górska Zgroza – odparła bardzo cicho Kenna. – Rok temu była dziesiąta, włada powietrzem, jest wytrzymała, odważna i inteligentna. Gdybym została jeźdźcem, byłabym taka jak ona.

Skandar pierwszy raz słyszał, by siostra przyznała, że nigdy nie zostanie jeźdźcem jednorożców. Chciał coś powiedzieć, ale w pierwszej chwili nie wiedział co, a potem było już za późno. Słuchał więc, jak komentator usiłuje zapełnić ostatnie sekundy przed startem.

– Widzów, którzy są z nami po raz pierwszy, informuję, że nadajemy na żywo z Czworopunktu, stolicy Wyspy. Za chwilę jednorożce wyfruną z tej słynnej areny i zmierzą się w podniebnej walce podczas wyścigu na wyczerpującym dystansie dwudziestu pięciu kilometrów. Podczas lotu jeźdźcy muszą trzymać się z dala od napowietrznych boi, których dotknięcie karane jest dyskwalifikacją. Nie jest to łatwe zadanie, kiedy na każdym kroku dwudziestu czterech konkurentów usiłuje spowolnić cię lub zestrzelić za pomocą magii żywiołów... Oho, zaczęło się odliczanie: pięć, cztery, trzy, dwa... Ruszyły!

Dwadzieścia pięć jednorożców, z których każdy był dwa razy większy od konia, runęło naprzód, gdy tylko zapora uniosła się powyżej ich rogów. Opancerzone nogi jeźdźców uderzały o nogi rywali po obu stronach, gdy skuleni w siodłach ponaglali swoje rumaki do szybszego biegu. A potem nastała ulubiona przez Skandara faza wyścigu: jednorożce zaczęły rozpościerać wielkie pierzaste skrzydła i wzbijać się w powietrze, zostawiając piaszczystą arenę daleko w dole. Mikrofony przekazywały dobiegające spod hełmów pokrzykiwania jeźdźców, ale łowiły także inny odgłos, dźwięk, od którego Skandara przechodziły dreszcze, mimo że słyszał go co roku przy okazji każdego wyścigu: dobywający się z głębi jednorożcowych piersi gardłowy pomruk, bardziej przerażający od ryku lwa, bardziej pradawny i pierwotny od wszystkiego, co kiedykolwiek dobiegło uszu Skandara na Lądzie. Ilekroć go słyszał, instynktownie chciał się rzucić do ucieczki.

Jednorożce poszturchiwały się i taranowały w powietrzu, walcząc o jak najlepszą pozycję przy wtórze zgrzytu i łoskotu pancerzy. Lśniącymi w słońcu rogami usiłowały dźgać rywali, z ich wyszczerzonych pysków ciekła piana, nozdrza miały rozdęte i czerwone. Teraz, gdy już na dobre wzbiły się w powietrze, pod niebem rozgorzała walka żywiołów: ogniste kule, burze pyłowe, błyskawice, ściany wody. Powietrzne pojedynki toczyły się na tle pierzastych białych obłoków. Prawe dłonie jeźdźców pałały mocą żywiołów. Na każdym odcinku toru trwały desperackie walki.

Desperackie – i okrutne, trzeba przyznać. Jednorożce kopały się nawzajem, taranowały przeciwników, wyszarpywały im zębami kawałki ciał. Już po trzech minutach kamera wychwyciła jednorożca, którego jeździec miał jedną ręką bezwładną i włosy stojące w ogniu. Wpadli w korkociąg i rozbili się o ziemię. Dym buchał ze skrzydła zwierzęcia i jasnych włosów jeźdźca.

Komentator jęknął.

– Hilary Winters i Kanciasta Lilia wypadają z tegorocznego wyścigu o Puchar Chaosu. Wygląda to na złamanie ręki, poważne poparzenia i uraz skrzydła Lilii.

Na ekranie znów pokazano obraz czołówki wyścigu. Federico Jones i Krew Zmierzchu toczyli pojedynek z Aspen McGrath i jej Szronem Nowej Ery. Aspen wyczarowała lodowy łuk, z którego ostrzeliwała gradem strzał opancerzone plecy Federica, próbując go spowolnić. On z kolei zasłonił się ognistą tarczą, która topiła strzały, ale Aspen miała celne oko i Szron systematycznie skracał dystans dzielący go od Krwi. Federico się jednak nie poddawał i gdy tylko Aspen się zbliżyła, nad jej głową eksplodowały płomienie.

– Federico atakuje dzikim ogniem! – Komentator był pod wrażeniem. – To niełatwe, zważywszy na jego obecną wysokość i prędkość, ale... O rety! Czy państwo to widzą?!

Sieć z lodowych kryształków tkała się w powietrzu wokół Szrona Nowej Ery i Aspen, błyskawicznie tężejąc w lodowy kokon, w którym dziki ogień był im niestraszny. Z piersi Federica dobył się okrzyk zawodu, Krew Zmierzchu, która zużyła sporo sił na ogniowy atak, zwolniła, a wtedy Aspen przebiła swoją lodową skorupę i wysforowała się naprzód.

– W tej chwili prowadzi Tom Nazari na Lamencie Szatana. Tuż za nim jest Ema Templeton na Górskiej Zgrozie, na trzecim miejscu Alodie Birch i jej Trzcinowy Książę, a po tej niesamowitej wodno-powietrznej kombinacji na czwartą pozycję przesuwają się Aspen McGrath i Szron Nowej Ery... Chociaż nie, nie, Aspen nie odpuszcza! – Komentator przerwał sam sobie, podnosząc głos. – I przyspiesza!

Szron Nowej Ery przyspieszył wprost niewiarygodnie, jego skrzydła aż rozmazywały się w powietrzu, wiatr rozwiewał rude włosy Aspen. Wyprzedzili Trzcinowego Księcia, w ostatniej chwili robiąc gwałtowny unik przed wymierzonym w Aspen piorunem, który chybił dosłownie o kilka centymetrów. Niesiony szarymi skrzydłami Szron wyprzedził Górską Zgrozę, ulubienicę Kenny, a potem także Lament Szatana Toma Nazariego. Aspen wyszła na prowadzenie.

– Brawo! – Skandar uderzył pięścią w powietrze. Było to zachowanie nadzwyczaj nieskandarowe, ale w telewizji działy się rzeczy naprawdę niesamowite. Nie wierzył własnym oczom.

– Nigdy nie widziałem czegoś podobnego! – krzyczał komentator. – Proszę tylko spojrzeć, jaką ma przewagę!

– Nie wierzę! – Kenna z zapartym tchem śledziła zbliżające się do mety jednorożce. – Po prostu nie wierzę!

– Będzie sto metrów przed innymi! – emocjonował się drugi z komentatorów.

Skandar z rozdziawionymi ustami patrzył, jak kopyta Szrona dotykają wysypanej piaskiem areny. Aspen z błyskiem determinacji w oku jeszcze go ponagliła i razem przejechali pod łukiem oznaczającym metę.

– Wygrali! – Zachwycony Skandar poderwał się z sofy. – Wygrali! Widziałaś, Kenna? Mówiłem ci, prawda? Miałem rację! Miałem rację!

Kenna też się śmiała, oczy jej błyszczały i dzięki temu triumf smakował Skandarowi jeszcze lepiej.

– Przyznaję, Skar, to był prawdziwy popis. Te lodowe kryształki, co za kapitalne posunięcie! Nigdy nie widziałam...

– Czekajcie. – Tata podszedł do telewizora. – Coś jest nie w porządku.

Skandar stanął po jednej jego stronie, Kenna po drugiej. Z telewizora dobiegały pokrzykiwania tłumu, ale nie były to już okrzyki radosnego podniecenia. Ludzie byli przerażeni. Jednorożce przestały przebiegać pod łukiem na mecie. Komentatorzy umilkli, w kadrze było widać arenę, ale obraz znieruchomiał, jakby kamerzyści zeszli z posterunku.

Na środku areny wylądował jednorożec. W niczym nie przypominał tych, które brały udział w wyścigu i którym zakłócił paradę zwycięstwa. Nie był taki jak Krew Zmierzchu, Szron Nowej Ery czy Górska Zgroza. Skrzydła miał prawie zupełnie pozbawione piór, podobne raczej do nietoperzych, w dodatku sprawiał wrażenie skrajnie wygłodzonego, tak strasznie był chudy. Zamiast oczu widać było dwie upiorne, pałające czerwienią szczeliny. Pysk miał cały oblepiony zakrzepłą krwią i szczerzył zęby na uczestników wyścigu, jakby chciał ich do czegoś sprowokować.

Dopiero na widok jego przezroczystego rogu Skandar zrozumiał, co widzi.

– Dziki jednorożec... – wyszeptał. – Jak w tym filmie sprzed lat, który Wyspa pokazała Lądowi, by przekonać jego mieszkańców, że jednorożce naprawdę istnieją. Tym, w którym zaatakowały wioskę...

– Coś jest nie w porządku – powtórzył tata.

– To nie może być dziki jednorożec – zauważyła szeptem Kenna. – Ma jeźdźca.

Wcześniej Skandar nie zauważył tego człowieka – albo przynajmniej istoty, która wyglądała jak człowiek. Okrywająca ją obszerna czarna peleryna, wystrzępiona u dołu, wydymała się i łopotała na wietrze. Szeroki pas namalowany białą farbą ciągnął się od nasady szyi jeźdźca aż po sam czubek jego głowy, ginąc po drodze w krótko przystrzyżonych ciemnych włosach.

Jednorożec stanął dęba, młócąc powietrze przednimi kopytami i dysząc gęstym czarnym dymem. Widmowy jeździec zawył triumfalnie, jego rumak przeraźliwie zarżał i dym wypełnił arenę. Skandar patrzył, jak jednorożec rusza naprzeciw uczestników wyścigu. Strumień białego ognia trysnął z dłoni jeźdźca i rozświetlił telewizyjny ekran. Zanim czarny dym całkiem zasnuł obraz, jeździec odwrócił się i powoli, z rozmysłem wycelował wyprostowany kościsty palec prosto w kamerę.

Potem został już tylko sam dźwięk. Eksplozje magii żywiołów, kwik jednorożców, krzyki widzów i charakterystyczny tupot, gdy rzucili się do ucieczki. Kiedy tłum przewalał się przed oślepionym obiektywem kamery, Skandar wychwycił w zgiełku spanikowanych głosów powtarzające się słowo.

Tkacz.

Nigdy nie słyszał o żadnym Tkaczu, ale im częściej powtarzano to imię szeptem, krzykiem, wrzaskiem, tym bardziej przerażająco brzmiało.

Spojrzał na tatę, który z niedowierzaniem obserwował kłębiący się na ekranie czarny dym. Kenna pierwsza zadała dręczące Skandara pytanie.

– Tato – zagadnęła półgłosem – kto to jest Tkacz?

– Ćśśś. – Tata uciszył ją gestem. – Coś się dzieje.

Dym zaczął rzednąć, obraz się wyostrzał. Z piersi klęczącej na piasku postaci dobywał się ni to krzyk, ni to szloch. Była odziana w zbroję, na której napleczniku widniało namalowane niebieską farbą nazwisko: McGrath. Otaczali ją inni jeźdźcy.

– Proszę! – Nad areną niosło się jej zawodzenie. – Błagam, zwróć mi go!

Zaciekły wyścig dawno już poszedł w zapomnienie i Federico Jones pomógł wstać swojej rywalce.

– Tkacz go zabrał – lamentowała. – Straciłam go. Wygraliśmy, a wtedy Tkacz... – Głos jej się załamał. Łzy płynęły po brudnej od kurzu twarzy dziewczyny.

– Powyłączać te kamery! – zabrzmiał czyjś głos jak trzask bata. – Ale już! Ci na Lądzie nie mogą tego zobaczyć! Wyłączyć je!

Jednorożce zaczęły rżeć i porykiwać. Zgiełk był ogłuszający. Jeźdźcy wskoczyli na siodła, próbując uspokoić toczące pianę z pysków i stające dęba wierzchowce. Nigdy jeszcze jednorożce nie wydawały się Skandarowi tak przerażające.

Tylko jeden z dwudziestu pięciu jeźdźców wciąż stał na arenie – zwycięska powierniczka wody, Aspen McGrath. Jej jednorożca, Szrona Nowej Ery, nie było nigdzie widać.

– Kim jest Tkacz? – powtórzyła bardziej natarczywym tonem Kenna.

Ale nikt jej nie odpowiedział.

Panno Buntress, czy może nam pani powiedzieć, kim jest Tkacz?

– Dlaczego Tkacz zabrał Szrona?

– Jak to możliwe, że Tkacz dosiada dzikiego jednorożca?

– Czy Tkacz może się dostać na Ląd?

– CISZA! – wrzasnęła panna Buntress, przyciskając dłoń do czoła.

Klasa się uspokoiła. Skandar pierwszy raz słyszał, żeby panna Buntress krzyczała.

– Jesteście dziś czwartą klasą, w której prowadzę teorię lęgu – mówiła dalej, oparłszy się o tablicę. – Powiem wam to samo, co powiedziałam wszystkim poprzednim. Nie wiem, kim jest Tkacz. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że dosiada dzikiego jednorożca. I, co pewnie nie będzie dla was zaskoczeniem, nie wiem również, gdzie jest Szron Nowej Ery.

Przez cały dzień wszyscy mówili tylko o Pucharze Chaosu – właściwie nie było w tym nic dziwnego, ponieważ wyścig stanowił największe wydarzenie roku, ale tym razem wyglądało to inaczej. Ludzie byli zaniepokojeni, szczególnie rówieśnicy Skandara, których następnego dnia czekał egzamin lęgowy.

– Panno Buntress? – Maria podniosła rękę. – Moi rodzice nie chcą, żebym przystępowała do egzaminu. Martwią się, że na Wyspie nie jest bezpiecznie.

Kilkoro dzieci przytaknęło jej skinieniem głowy.

Panna Buntress wyprostowała się i spojrzała na uczniów spod blond grzywki.

– Pomińmy chwilowo fakt, że zgodnie z przepisami nie można odstąpić od egzaminu. Kto mi powie, co by się stało, gdyby jakiś jednorożec w Wylęgarni był Marii przeznaczony, a ona nie odpowiedziałaby na wezwanie?

Każde z dzieci potrafiło odpowiedzieć na to pytanie. Sami był pierwszy.

– Gdyby Marii zabrakło przy wylęgu, nie wytworzyłaby się więź jednorożca z przeznaczonym mu jeźdźcem. Wylągłby się jako dziki jednorożec.

– Otóż to – potwierdziła panna Buntress. – I przypominałby tego potwora, którego widzieliście na zakończenie wyścigu o Puchar Chaosu.

– Nie powiedziałam, że zgadzam się z moim rodzicami! – zaoponowała Maria. – I tak zamierzam...

– Piętnaście lat temu cierpiąca na niedostatek jeźdźców Wyspa – podjęła panna Buntress, udając, że jej nie słyszy – poprosiła nas o pomoc. Rozumiem, że wszyscy jesteście poruszeni tym, co się wydarzyło. Ja również. Nie dopuszczę jednak do tego, by moi uczniowie wymigiwali się od swoich obowiązków. Zwłaszcza dziś, gdy ten cały... Tkacz... grasuje na wolności, jest sprawą szczególnej wagi, aby wszyscy ci, którym przeznaczone jest dosiadać jednorożców, udali się do Wylęgarni. To jest wasz rok. Drugiej szansy nie dostaniecie.

– A ja myślę, że to jest jedna wielka mistyfikacja – odezwał się siedzący z tyłu Owen, przeciągając zgłoski. – Myślę, że to wcale nie był żaden dziki jednorożec, tylko ktoś się wygłupiał. Czytałem o tym w necie i...

– Dobrze, Owenie, dziękuję – przerwała mu panna Buntress. – Rzeczywiście jest taka możliwość. Przejdźmy teraz do pytań sprawdzających.

Skandar z marsową miną wbił wzrok w podręcznik. Nie, to nie mogła być prawda. Gdyby ktoś sobie tylko żartował, Wyspiarze nie byliby tacy przerażeni, prawda? Jak to możliwe, że odziany w czerń jeździec stawił czoła uczestnikom wyścigu, wszystkim najpotężniejszym jednorożcom na Wyspie, i wykradł Szrona Nowej Ery? I kim – lub czym – jest Tkacz?

Żałował, że nie ma bliskiego przyjaciela, z którym mógłby sobie poszeptać na lekcji, zapytać go, co myśli. Zamiast tego zaczął szkicować tajemniczego dzikiego jednorożca na marginesie zeszytu do ćwiczeń. Poza samymi jednorożcami rysowanie było jedyną rzeczą, która sprawiała mu przyjemność. W ten sposób mógł sobie wyobrazić siebie na Wyspie. Jego szkicownik był pełen jednorożców walczących i wykluwających się z jaj – chociaż czasami rysował też nadmorskie krajobrazy, niemądre karykatury Kenny albo (bardzo rzadko) portrety mamy, przerysowywane ze starego zdjęcia.

Nie pierwszy raz zastanawiał się, co by mama na to wszystko powiedziała.

Po zakończeniu lekcji stanął samotnie przy bramie szkoły i czekał na Kennę. Kartkując ostatnie notatki, usłyszał dźwięk, który rozpoznałby zawsze i wszędzie: śmiech Owena. Owen zawsze śmiał się tak basowo, próbując brzmieć poważniej, doroślej, bardziej jak mężczyzna niż chłopiec – chociaż Skandar osobiście uważał, że brzmi raczej jak krowa z zatwardzeniem i obłożonymi oskrzelami.

– Dopiero co je dostałem! – zabrzmiał inny, wyższy głos. – I mam się nimi podzielić z młodszym bratem! Proszę, nie zabierajcie mi...

– Bierz je, Roy – warknął Owen.

Roy był jednym z najbliższych kumpli Owena. We dwóch przyparli małego chłopca z siódmego rocznika do niskiego murku okalającego plac zabaw. Chłopiec miał jasną cerę, piegi i ogniście rude włosy, czym przypominał Skandarowi Aspen McGrath.

– Ej, ty tam! – Podbiegł do całej trójki.

Wiedział, że tego pożałuje, może nawet dostanie w twarz, ale nie mógł zostawić chłopaka na pastwę Owena. Poza tym sam w przeszłości nieraz już od niego oberwał – poniekąd był do tego przyzwyczajony.

Z bliska zobaczył, że Roy zabrał chłopakowi garść Kart Chaosu.

Owen zastąpił drogę Skandarowi.

– Coś mówiłeś?

Skandar machnął na rudowłosego dzieciaka, żeby się gdzieś schował. Chłopak zniknął za murkiem.

– Tak się, wiesz, zastanawiałem... – zająknął się Skandar. – Nie chciałbyś przypadkiem pożyczyć moich notatek?

Odwaga szybko go opuściła. Nikt nie wołał do Owena bezkarnie „Ej, ty tam!”. Co on sobie myślał?

Owen prychnął drwiąco, wyrwał mu z rąk notatki z teorii lęgu i oddał je Royowi, po czym, mając już wolne ręce, na dokładkę wyrżnął Skandara pięścią w ramię.

– Teoria lęgu – mruknął Roy, kartkując zeszyt.

– Świetnie – powiedział Skandar. – To ja już sobie pójdę.

Przesunął się w bok, ale wtedy Owen złapał go za przód białej koszuli. Skandar wyraźnie czuł zapach żelu, którego Owen używał do nadania swoim włosom niechlujnego wyglądu.

– Chyba nie liczysz na to, że zdasz egzamin, co? – zapytał z udawanym zaskoczeniem Owen. – Nie może być... Serio?! Rety, to naprawdę zachwycające!

– Liczy, liczy. – Roy z głupkowatą miną pokiwał głową. – To notatki z powtórki do egzaminu.

– Ile razy mam ci powtarzać? – Owen przysunął twarz bardzo blisko twarzy Skandara. – Tacy jak ty nie zostają jeźdźcami. Jesteś za słaby, za mały i żałosny. Nie byłbyś w stanie pokierować czymś tak niebezpiecznym jak jednorożec. Lepiej pasowałby ci pudel. Właśnie, Skandar, znajdź sobie pudla do jazdy. Wszyscy się pośmiejemy.

Wziął zamach do pożegnalnego ciosu, gdy wtem ktoś złapał go z tyłu za rękę i mocno szarpnął.

Grawitacja lubiła Owena jeszcze mniej niż Skandar. Chłopak przechylił się i upadał, upadał aż... BACH! Wylądował na asfalcie.

Kenna stanęła nad nim.

– Zejdź mi z oczu – powiedziała – bo inaczej dam ci inny powód do płaczu niż obity tyłek.

Jej piwne oczy błysnęły groźnie, a Skandar poczuł przypływ dumy. Jego siostra była super.

Owen pozbierał się z ziemi, odwrócił i czmychnął. Roy deptał mu po piętach.

– Ejże! – zawołała za nim Kenna, widząc, że cały czas trzyma zabrane Skandarowi notatki. – Czy to pismo Skandara? Wracaj tu!

I pobiegła za nimi w stronę bramy.

Skandar z bijącym sercem wyjrzał ponad murkiem.

– Możesz już wyjść.

Mały rudzielec usiadł obok niego. Był przestraszony.

– Jak się nazywasz? – spytał łagodnym tonem Skandar.

– George Norris. – Chłopiec pociągnął nosem i otarł łzę. – Szkoda, że zabrał mi te karty. – Zwiesił stopy i smętnie bujał nimi w powietrzu, obijając murek.

– No, George’u Norrisie, dziś jest twój szczęśliwy dzień – oświadczył Skandar, wyjmując z plecaka własną talię kolekcjonerskich kart z jednorożcami i ich jeźdźcami. – Pozwolę ci wybrać pięć za niewiarygodnie niską, absolutnie promocyjną cenę... czyli za darmo.

George od razu się rozpromienił.

Skandar podstawił mu rozłożone w wachlarz karty. Błyszcząca krawędź rogu jednorożca zalśniła w słońcu.

– No dalej. Wybieraj.

George nie spieszył się z wyborem, a Skandar starał się nie krzywić boleśnie, gdy część jego bezcennej kolekcji zniknęła w kieszeni młodszego chłopca.

– A kiedy następny raz Owen będzie ci groził – dodał, wstając – powiedz mu, że znasz moją siostrę, Kennę Smith.

– To ona go przewróciła? – zapytał George i wybałuszył oczy. – Wystraszyła mnie.

– Bo jest przerażająca! – huknęła Kenna, zachodząc ich od tyłu.

Skandar złapał się za pierś.

– Ughwrrrcotywyrabiasz?! – zabełkotał.

Uśmiechnięty George pomachał mu na pożegnanie.

– Na razie, Skandar.

Kenna oddała bratu jego notatki.

– Owen znów się ciebie czepia? Musisz mi mówić o takich rzeczach. Czy chciał, żebyś odrabiał za niego pracę domową? To dlatego zabrał ci notatki?

W przeciwieństwie do taty Kenna wiedziała, że Owen od lat dręczy Skandara, on jednak starał się jej za bardzo nie zawracać tym głowy. Denerwowało ją to, a i bez tego często chodziła smutna.

– Nie martw się, nie odrabiam za nikogo lekcji.

– Chodzi o to, że... no, rozumiesz... w domu jest mnóstwo pracy. Wiesz, że od wyścigu tata jest wybitnie nie w sosie. Cały czas powtarza, że Tkacz skradł mu jedyny szczęśliwy dzień w roku. Zawsze po wyścigu ma kiepski humor, ale tym razem jest...

– Gorzej – dokończył Skandar. – Wiem, Kenn. Wiem.

Tata obsesyjnie oglądał zapętlone nagranie z zawodów o Puchar Chaosu, cofał, przewijał, zatrzymywał i tak w kółko. A potem kładł się spać bez kolacji, nie zamieniwszy z nimi ani słowa.

– Wiem, że jutro masz... – Kenna musiała głębiej odetchnąć, zanim wypowiedziała te słowa – ...egzamin lęgowy, ale świat nie stanie z tego powodu w miejscu. Rozumiesz to, prawda? Bo...

– Rozumiem – westchnął Skandar.

Nie chciał usłyszeć z ust siostry, jak małe jest prawdopodobieństwo, że uda mu się dostać na Wyspę. Nie teraz, nie po spotkaniu z Owenem i Royem. Tylko nadzieja, że może zdoła się stąd wyrwać i wszystko się zmieni, pozwalała mu znosić codzienne troski. Jednorożce były dla niego wszystkim. Kenna już je straciła, ale on nie chciał rozstać się ze swoim marzeniem. Jeszcze nie teraz...

Przyjrzała mu się badawczo.

– O co chodzi, Skar?

Zatrzymał się na środku chodnika i mały chłopczyk w koszulce z jednorożcem musiał przedreptać dookoła niego. Ruszył dalej, ale Kenna nie zamierzała mu łatwo odpuścić.

– Martwisz się tym, co ludzie mówią? Że na Wyspie nie jest teraz bezpiecznie?

– To mnie nie powstrzyma – odparł z uporem. – I tak spróbuję.

– No, no, patrzcie państwo. – Kenna szturchnęła go pod żebro. – Jacy wojowniczy się zrobiliśmy... Nie byłeś taki odważny, kiedy znalazłeś kosarza w łóżku.

– Jeżeli uda mi się związać z jednorożcem, to będę pilnował, żeby zjadał wszystkie paskudztwa, których nie cierpię – zażartował Skandar.

Ale Kenna już spochmurniała, tak samo jak za każdym razem, gdy zapuścili się za daleko na jednorożcowe terytorium.

Skandarowi wciąż nie mogło się pomieścić w głowie, że nie zdała egzaminu. Zamierzali robić wszystko razem: ona miała być pierwsza, on miał do niej dołączyć na Wyspie rok później. Tata dostałby pieniądze – rodzinom z Lądu wypłacano odszkodowanie, kiedy ich dzieci przenosiły się na Wyspę – i byłby z nich dumny. I na pewno by mu się poprawiło.

– Mogę dziś przygotować kolację, jeśli chcesz – zaproponował dręczony wyrzutami sumienia, kiedy Kenna wstukiwała kod w domofonie.

Weszli po schodach na górę.

Winda nie działała od miesięcy i nikt nie przychodził jej naprawić, chociaż Kenna złożyła w tej sprawie co najmniej tuzin skarg.

Na dziesiątym piętrze jak zwykle śmierdziało stęchlizną i octem. Nad drzwiami z numerem 207 bzyczała świetlówka. Kenna włożyła klucz do zamka.

Drzwi nie chciały się otworzyć.

– Tata znów zamknął się na zasuwkę!

Zadzwoniła na komórkę taty. Zadzwoniła drugi raz. I trzeci.

Nic.

Zapukała. Zapukała ponownie. Skandar zawołał do taty przez szparę pod drzwiami, szorując policzkiem po burej jak woda w kałuży wykładzinie na korytarzu. Nikt mu nie odpowiedział.

– To na nic. – Kenna oparła się plecami o drzwi i osunęła na podłogę. – Musimy poczekać, aż się obudzi i zorientuje, że nie ma nas w domu. Da sobie radę. To nie pierwszy raz.

Skandar usiadł obok niej.

– Miałeś powtórkę przed egzaminem? – zapytała. – Może cię przepytam?

Zmarszczył brwi.

– Na pewno chcesz...?

Odgarnęła włosy za ucho, poprawiła, żeby mieć pewność, że się nie wysmykną, i obróciła się do brata. Westchnęła ciężko.

– Posłuchaj. Wiem, że odkąd nie dostałam się na Wyspę, zachowuję się beznadziejnie.

– Wcale nie...

– Właśnie, że tak. Jestem śmieciem, cuchnącym kubłem na odpadki, kupą gnoju gorszą niż najbardziej śmierdzące ścieki w kanałach.

Zaczął się śmiać. Ona też się uśmiechnęła.

– I wiem, że to nie jest w porządku. Naprawdę. Bo gdyby było odwrotnie, ty byś mi pomagał w odrabianiu lekcji i rozmawiał ze mną o jednorożcach. Tata powiedział kiedyś, że mama miała wielkie serce; jeśli to prawda, wdałeś się w nią o wiele bardziej niż ja. Jesteś lepszym człowiekiem ode mnie, Skar.

– Wcale że nie!

– Moje serce to wielkie gie. Patrz, jak ładnie zrymowaliśmy! To jak, chcesz, żebym ci pomogła, czy nie? – Zabrała mu szkolną torbę, wygrzebała z niej podręcznik do teorii lęgu z symbolami czterech żywiołów na okładce i otworzyła go na chybił trafił. – Na początek coś prostego. Dlaczego Wyspiarze ujawnili mieszkańcom Lądu, że jednorożce naprawdę istnieją?

– Kenn, daj spokój. Bądźże poważna.

– J e s t e m  poważna, Skar. Wydaje ci się, że wszystko wiesz, ale założę się, że wyłożysz się na łatwym pytaniu.

Świetlówka bzyczała głośno. Skandar był tak zaskoczony dobrym humorem Kenny, zwłaszcza że rozmawiali o Wyspie, że dłużej nie protestował.

– No dobrze – powiedział. – Niech ci będzie. Mieli za mało trzynastoletnich Wyspiarzy, którym było pisane związać się z jednorożcem, przez co nie mogli otworzyć wrót Wylęgarni. A to oznaczało, że lęgły się jednorożce dzikie, z nikim niezwiązane. Było ich tyle, że mogły wkrótce zagrozić Wyspie. Dlatego potrzebowali dzieci z Lądu, żeby i one mogły spróbować wejść do Wylęgarni.

– Jaka była główna przeszkoda, przed jaką stanęli Wyspiarze, gdy chcieli poinformować o tym Lądowców? – zapytała Kenna, kartkując podręcznik.

– Premier i jego doradcy uznali ich słowa za żart, ponieważ na Lądzie panowało przekonanie, że jednorożce to stworzenia mityczne, puchate, nieszkodliwe...

– I?

– I pierdzące tęczą.

Uśmiechnęli się oboje. Podobnie jak wszystkie dzieci na Lądzie, oni również znali opowieści o czasach, gdy jednorożce uważano za istoty rodem z legend. Panna Buntress twierdziła, że zostaliby wyśmiani w głos, gdyby zaczęli chodzić i tłumaczyć ludziom, że jednorożce naprawdę istnieją. Na pierwszej lekcji z teorii lęgu puściła w obieg stare artefakty: pluszowego różowego jednorożca z podkręconymi rzęsami i uśmiechniętą mordką, błyszczącą przepaskę na włosy ze srebrnym rogiem, obsypaną brokatem kartkę urodzinową z napisem ZAWSZE BĄDŹ SOBĄ – CHYBA ŻE MOŻESZ BYĆ JEDNOROŻCEM, WTEDY ZAWSZE BĄDŹ JEDNOROŻCEM.

A potem, przed piętnastu laty, wszystko się zmieniło. Po tym jak nagranie przedstawiające krwiożercze dzikie jednorożce przewaliło się przez ekrany telewizorów na Lądzie, wszystkie towary związane z jednorożcami zniknęły ze sklepów. Tata mówił, że ludzie byli przerażeni perspektywą nalotu mrocznego roju morderczych bestii zabijających wszystko, co stanie im na drodze, za pomocą zębów, rogów i kopyt. Ze strachu wyrzucali z domów wszystkie wizerunki jednorożców – książki z obrazkami, pluszaki, breloczki do kluczy, ozdoby na przyjęcia – i puszczali je z dymem na porozpalanych w parkach ogromnych stosach.

Trudno się było dziwić rodzicom, że niechętnie myśleli o wysłaniu dzieci do miejsca, gdzie te potwory żyją na wolności. Skandar widział w starych gazetach artykuły o protestach w Londynie i debatach w parlamencie, ale odpowiedź na wszystkie skargi była zawsze taka sama: jeżeli im nie pomożemy, urodzi się jeszcze więcej dzikich jednorożców, które później zabiją nas wszystkich. Opinia publiczna domagała się, żeby Ląd wypowiedział wojnę Wyspie i wybił jednorożce do nogi, na co premier wyjaśnił, że żadnego jednorożca – ani takiego związanego z człowiekiem, ani dzikiego – nie można zastrzelić z karabinu. Podkreślił również, że pomoc ze strony Lądu byłaby rozwiązaniem obopólnie korzystnym.

– Jednorożce, które wiążą się z ludźmi, są zupełnie inne – tłumaczył wątpiącym. – A pomyślcie tylko, jaka to wielka chwała. Nie chcielibyście mieć dzieci bohaterów?

Tata mówił, że po pewnym czasie ludzie oswoili się z tą myślą i uspokoili. Lądowcy tęsknili za swoimi dziećmi, ale było oczywiste, że pociechom nie dzieje się krzywda, a dzikie jednorożce nikogo nie napadały. Rodzice jeźdźców z Lądu raz w roku odwiedzali Wyspę, żeby spędzić dzień w towarzystwie dzieci; żaden jeździec nigdy nie poprosił przy tej okazji o możliwość powrotu do domu. Zawodnicy rywalizujący o Puchar Chaosu byli ubóstwiani zarówno przez starych, jak i młodych. Stali się sławniejsi niż rodzina królewska. Zdmuchując świeczki na urodzinowym torcie, dzieci najczęściej wypowiadały życzenie zostania jeźdźcem. Tak oto powoli, lecz nieuchronnie jednorożce stały się częścią codziennego życia. Prawie nikt już nie mówił o tych dzikich.

Aż do teraz. Aż do pojawienia się Tkacza.

– Jak sądzisz, będą na egzaminie pytali o Tkacza? – zapytał Kennę, która wstała i zaczęła spacerować po korytarzu. – Myślisz, że on jest związany z tym dzikim jednorożcem? To chyba niemożliwe, prawda? Znaczy, definicja dzikiego jednorożca jest taka, że stracił szansę na stworzenie więzi z przeznaczonym mu jeźdźcem i wylągł się sam...

Siostra zatrzymała się przed nim, tak że patrzył teraz prosto na jej szare skarpetki.

– Nie zamartwiaj się tak. Dasz sobie radę.

– Naprawdę uważasz, że nadaję się na jeźdźca? – zapytał głosem niewiele donośniejszym od szeptu.

Kenna nie miała żadnego wpływu ani na to, czy on zda egzamin, ani – tym bardziej! – na to, czy po przybyciu na Wyspę zdoła otworzyć wrota Wylęgarni, ale bardzo chciał, żeby w niego wierzyła.

– Ależ oczywiście!

Uśmiechała się, jemu jednak palące łzy napływały do oczu. Nie wierzył jej.

Spuścił wzrok.

– Wiem – powiedział. – Nie jestem wcale wyjątkowy, w ogóle nie wyglądam jak ci jeźdźcy w telewizji, tacy eleganccy, tacy interesujący... A ja? Nawet włosy mam nijakie, bez jakiegoś konkretnego koloru.

– Nie żartuj, są po prostu brązowe. Tak jak moje.

– Serio? – Westchnął ciężko. – A nie jakieś takie... w kolorze błota? A oczy? Oczy też mam niewyraźne, jakby nie mogły się zdecydować, czy mają być niebieskie, zielone, czy piwne. Poza tym faktycznie boję się kosarzy, os i czasami ciemności, chociaż tylko takiej zupełnej, kiedy nie widać nawet własnej ręki. Jaki jednorożec chciałby się ze mną związać?

– Skandarze.

Kenna uklęknęła przy bracie, tak jak robiła to dawniej, kiedy oboje byli dużo mniejsi i coś go wzburzyło. Między nimi był zaledwie rok różnicy, ale ona zawsze wydawała się dużo starsza – aż do zeszłego roku, kiedy oblała egzamin. Bo wtedy to on musiał być silny. Kenna jakby skurczyła się w sobie, zwinęła w kłębek. Przez długie miesiące zasypiała z płaczem; do tej pory czasem słyszał jej szloch. Ten dźwięk przerażał go bardziej niż wściekły ryk tysiąca krwiożerczych jednorożców.

– Skandarze – powtórzyła. – Każdy może zostać jeźdźcem! To właśnie jest najbardziej niesamowite, kiedy towarzyszysz jednorożcowi podczas wylęgu. Nie liczy się, skąd jesteś, jak bardzo beznadziejni są twoi rodzice, ilu masz kolegów ani czego się boisz. Jeżeli Wyspa cię wezwie, musisz odpowiedzieć. To twoja nowa szansa. Nowe życie.

– Gadasz jak panna Buntress – mruknął, ale uśmiechnął się w odpowiedzi.

Kiedy jednak stali razem przed oknem na końcu korytarza i patrzyli na zachodzące słońce, nie mógł przestać myśleć o tym, że jutro o tej porze będzie już po egzaminie, który zadecyduje o jego przyszłości.

Obudziły go odgłosy grzebania w rupieciach. Otworzył jedno oko: Kenna siedziała po turecku na swoim łóżku, trzymając na kolanach stare pudełko po butach. Nie było to jednak byle jakie pudełko, wypełniały je przedmioty należące w przeszłości do mamy: brązowa spinka do włosów, miniaturowy jednorożec, zdjęcie wystrojonych rodziców gotowych do oglądania wyścigu o Puchar Chaosu, adresowana do Kenny kartka urodzinowa, bransoletka z masy perłowej, której brakowało zapinki, czarny szalik z białymi paskami na końcach, breloczek reklamowy centrum ogrodniczego, zakładka do książek z miejscowej księgarni. Kenna znacznie bardziej od brata lubiła buszować w tych drobiazgach, zwłaszcza kiedy czymś się martwiła. Mówiła, że pomagają jej poczuć, że pamięta mamę – jej uśmiech, zapach, śmiech.

Skandar zupełne nie pamiętał mamy. Próbował nie dać po sobie poznać, jak bardzo go to zasmuca. Zwłaszcza że na co dzień smutek taty był tak przeogromny, że zdawał się wypełniać całe mieszkanie, miasto, a nawet cały świat. Czasami Kenna też smutniała i wtedy nie zostawała już ani odrobina miejsca na Skandarową tęsknotę za mamą. Łatwiej było wtedy zamknąć swoje uczucia w pudełku razem z jej rzeczami i spróbować zapomnieć. Zdarzało się jednak, że kiedy Kenna spała, robił to samo, co ona w tej chwili: zaglądał do pudełka i wyjmował z niego przedmioty jeden po drugim. W ten sposób robił miejsce na swój smutek. Na swoją tęsknotę za mamą. Na żal, że nie ma jej przy nim i że nie może go przytulić w tym najważniejszym dniu w jego życiu.

– Kenn? – szepnął, nie chcąc jej wystraszyć.

Zaczerwieniła się, pospiesznie nakryła pudełko wiekiem i wsunęła pod łóżko.

– Co?

– To dzisiaj, prawda?

Roześmiała się. Tylko oczy miała trochę smutne.

– Tak, Skar. – Przytknęła stulone dłonie do ust i wydała taki dźwięk, jakby grała na trąbce. – Dzisiaj Skandar Smith zdaje egzamin lęgowy!

– KENNA! – Głos taty zadudnił wśród ścian. – Chodź, pomożesz mi przyrządzić śniadanie niespodziankę dla Skandara.

Kenna uśmiechnęła się szeroko.

– Nie wierzę, że pamiętał!

– A ja nie wierzę, że już wstał.

Poprzedniego wieczoru tata w końcu wpuścił ich do mieszkania, ale ledwie był w stanie skupić wzrok na ich twarzach.

Kenna ubrała się w rekordowym tempie.

– Tylko udawaj, że jesteś zaskoczony, dobrze?

Jej oczy błyszczały tym szczególnym żarem, który pojawiał się, gdy tata miał wyjątkowo dobry dzień.

Skandar się uśmiechnął. Nagle poczuł, że może faktycznie uda mu się zdać egzamin.

– No jasne – odparł. – Przecież mnie znasz.

Godzinę później, po jajkach na twardo i przypalonych cienkich tostach, co do których Skandar zarzekał się, że nigdy w życiu nie jadł nic pyszniejszego, tata odprowadził ich oboje z dziesiątego piętra aż na parter. Nigdy się tak nie zachowywał, nawet w dniu, w którym Kenna zdawała egzamin. Właściwie przez cały ranek był jakiś dziwny: szczęśliwy, podekscytowany, ale także... jakby wzburzony. Upuścił na podłogę trzy jajka, rozlał mleko na stół, a w drodze na parter potknął się na ostatnim stopniu i niewiele brakowało, żeby wyciągnął się jak długi.

– Dobrze się czujesz, tato? – Kenna dotknęła jego ręki.

– Niezgraba ze mnie, co? – Tata bez przekonania parsknął śmiechem i otarł pot z czoła, po czym mocno przytulił Skandara. – Dasz radę, synu – mruknął mu we włosy powyżej ucha. – A gdyby ktoś próbował ci przeszkodzić w podejściu do egzaminu...

Skandar gwałtownym ruchem cofnął głowę.

– Dlaczego ktoś miałby mi przeszkadzać?

– Tak tylko mówię... na wszelki wypadek. Musisz przystąpić do egzaminu bez względu na wszystko. Dla twojej mamy, bo ona tego by właśnie chciała. Marzyła o tym, żebyś został jeźdźcem.

Skandar wyraźnie czuł drżenie spoczywającej na jego ramieniu dłoni taty.

– Wiem – powiedział i spojrzał na niego pytająco. – Co to w ogóle za pomysł, tato? Oczywiście, że przystąpię do egzaminu. A ty się tak nie denerwuj, bo przez ciebie i ja zaczynam się denerwować!

– Powodzenia, synu – odparł tata dziwnie nieswoim głosem i machnął ręką, żeby już szli. – Jestem przekonany, że o północy odezwie się do nas ktoś z biura rzecznika jeźdźców.

Zalękniony Skandar obejrzał się jeszcze przez ramię, gdy odchodzili. Tata pokazał mu uniesione kciuki. Skandar przypomniał sobie jego słowa: o północy potencjalni jeźdźcy zostaną zabrani z domów, żeby mogli stanąć przed wrotami Wylęgarni o świcie w dniu letniego przesilenia.

Szli razem w czerwcowym słońcu w kierunku wejścia do szkoły, ale kiedy Kenna zaczęła życzyć bratu powodzenia, nagle ogarnęła go panika. Wciąż nie zadał jej jednego pytania, które od wielu dni nie dawało mu spokoju.

– Kenna? – Złapał ją za rękę. – Nie przestaniesz mnie lubić, prawda? Nie znienawidzisz mnie, jeśli zostanę jeźdźcem?

Nie zdążył nawet spojrzeć jej w oczy, gdy objęła go jedną ręką i przyciągnęła tak gwałtownie, że szkolna torba na jej ramieniu zakolebała się i omal jej nie przeważyła.

– Nigdy nie mogłabym cię znienawidzić, Skar. Jesteś moim bratem. – Zmierzwiła mu włosy. – Miałam swoją szansę, nie wyszło. Tym bardziej chcę, żeby tobie się udało, braciszku. – Puściła go. – Poza tym jeśli zyskasz sławę, ja również stanę się sławna i będę mogła do ciebie pojechać i poznać twojego jednorożca. Oboje wygramy.

Odpowiedział uśmiechem na jej uśmiech i stanął w kolejce do wejścia do sali gimnastycznej, gdzie miał się odbyć egzamin. Uczniowie ściskali w dłoniach fiszki z ostatnimi wskazówkami, mamrotali pod nosem nazwiska poprzednich zdobywców Pucharu Chaosu, powtarzali informacje o atakach ogniowych albo po prostu prowadzili nerwowe pogawędki w oczekiwaniu chwili, gdy panna Buntress otworzy wysokie metalowe drzwi.

– Nie mogę uwierzyć, że zobaczymy prawdziwego jeźdźca – wołał stojący kilka osób za Skandarem podekscytowany Mike do swojej koleżanki Farah. – N a  ż y w o.

– Założę się, że nam akurat przypadnie beznadziejny jeździec – odparła z westchnieniem Farah. – Szkół jest tak dużo, że przy naszym szczęściu gimnazjum Christchurch dostanie jakiegoś marnego emeryta. Albo w ogóle takiego, który nie dotrwał do końca szkolenia.

Emeryt czy nie, przybycie gościa z Wyspy co roku wywoływało w szkole poruszenie. Wydawało się wprost niewiarygodne, że ktoś, kto dosiada jednorożca i włada magią żywiołów, miałby przejść tym samym korytarzem, którego ściany były obwieszone namalowanymi przez siódmy rocznik fatalnymi kopiami Słoneczników van Gogha z jednej strony i listą uczniów chętnych do gry na trąbce z drugiej.

– Powodzenia, Skandarze! – zawołał rudzielec George, spieszący się na lekcje.

Skandar odpowiedział mu wątłym uśmiechem, starając się nie zwracać uwagi na burzący się żołądek.

Wśród podekscytowanych szeptów kolejka zaczęła wolniutko posuwać się naprzód. Panna Buntress wpuszczała uczniów pojedynczo, odznaczając na liście nazwiska obecnych. Kiedy Skandar przed nią stanął, na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie, a może nawet lekka zgroza.

– Skandar? – syknęła. Okulary zjechały jej na czubek nosa. – Co ty tu robisz?

Skandar patrzył na nią bez słowa.

– Nie powinno cię tu dzisiaj być! – dodała.

Niewiele brakowało, żeby parsknął śmiechem.

– Przecież dziś jest egzamin! – odparł.

To musiał być jakiś żart. Wiedział, że panna Buntress go lubi, zawsze stawiała mu dobre oceny, a w ostatnim sprawozdaniu napisała, że ma ogromne szanse trafić na Wyspę.

– Wracaj do domu – powiedziała – nie powinieneś był tu przychodzić.

– Właśnie, że powinienem – nie ustępował. – Tak stwierdza Traktat – dodał, po czym, na wypadek gdyby to był już pierwszy etap egzaminu, wyrecytował: – „Ląd zgadza się poddać wszystkich trzynastolatków egzaminowi przeprowadzanemu pod nadzorem jeźdźca, a tych, którzy pomyślnie przejdą tę próbę, w dniu letniego przesilenia przekazać na Wyspę”.

Panna Buntress pokręciła głową.

Skandar przypomniał sobie słowa taty: „Gdyby ktoś próbował ci przeszkodzić w podejściu do egzaminu...”. Dziwnie ścisnęło go w piersi, jakby coś w środku zabierało mu po odrobinie z każdego oddechu.

Rzucił się w stronę sali gimnastycznej: jeździec przysłany do nadzorowania egzaminu musiał być w środku. Jeżeli panna Buntress będzie próbowała go zatrzymać, złamie prawo, a on mógłby powiedzieć jeźdźcowi...

Była szybsza od niego. Stanęła pośrodku drzwi i obiema rękami złapała się boków futryny. Zza pleców Skandara dobiegały sarkania niecierpliwiących się uczniów.

– Nie mogę cię dopuścić do egzaminu, Skandarze – powiedziała, nie patrząc mu w oczy.

Odniósł wrażenie, że jest jej trochę przykro.

– Dlaczego? – zapytał tylko. Miał pustkę w głowie.

– Polecenie z biura rzecznika. Z samej góry. Nie wiem dlaczego, nie powiedzieli mi, ale nie mogę wpuścić cię do sali. Mogłabym stracić pracę. Dzwonili do twojego taty, ja też do niego dzwoniłam. Miał cię zatrzymać w domu.

Zniecierpliwione głosy z tyłu stawały się coraz głośniejsze.

– Nie powinniśmy wszyscy zacząć równocześnie?

– Co tam się dzieje?

– Dlaczego ten frajer blokuje kolejkę?

– Proszę... – odezwali się jednocześnie Skandar i panna Buntress.

Nagle panna Buntress jakby przypomniała sobie, że przecież jest nauczycielką.

– Wyjdź z kolejki, Skandarze – poleciła mu – bo zawołam dyrektora. Radzę ci wrócić do domu, porozmawiać z tatą i przyjść do szkoły jutro. Nawet o tym nie myśl – dodała, widząc, jak próbuje zajrzeć obok niej do sali gimnastycznej, gdzie formularze egzaminacyjne błyszczały w słońcu na ustawionych w równych rzędach stolikach. – Jeździec powie ci to samo. – Potem przywołała do siebie Mike’a, który odepchnął Skandara na bok.

Widząc, że chwilowy zator został usunięty, pozostali uczniowie też zaczęli napierać ku wejściu. Panna Buntress odhaczyła na liście ostatniego trzynastolatka, weszła do sali gimnastycznej i odwróciła się, żeby zamknąć za sobą drzwi.

– Proszę, Skandarze, wracaj do domu. Tak będzie ci łatwiej.

I zatrzasnęła mu metalowe drzwi przed nosem.

Zrozpaczony, z bijącym sercem zerknął na zawieszony na korytarzu zegar. Wskazywał dokładnie wpół do dziesiątej. W całym kraju trzynastolatkowie otwierali właśnie formularze egzaminu, który jak żaden inny mógł odmienić ich życie – a Skandara wśród nich nie było. Stał sam jak kołek na głupim szkolnym korytarzu, na zawsze straciwszy szansę zostania jeźdźcem jednorożców.

Oczy piekły go od wzbierających łez. Nie zamierzał ruszać się z miejsca. Co będzie, jeśli panna Buntress zrozumie, że popełniła fatalny błąd? Albo jeśli jeździec przyjdzie szukać brakującego ucznia i stwierdzi, że Skandar już sobie poszedł? Nie, nie mógł ryzykować. Zresztą w ostateczności zamierzał ubłagać jeźdźca i zażądać dopuszczenia do egzaminu. Nie należał do ludzi, którzy na co dzień czegoś żądają, najczęściej prosił grzecznie, ledwie słyszalnym głosem, ale jeżeli w jakiejś sprawie chciałby się postawić, to właśnie w tej. Nie miał nic do stracenia. To było jego marzenie. To była cała jego przyszłość.

Co trzydzieści pięć minut tłum wylegał na korytarz na przerwę między lekcjami: matematyką i biologią, angielskim i hiszpańskim, plastyką i historią. W końcu otworzyły się także drzwi do sali gimnastycznej i ze środka zaczęli wychodzić uczniowie. Rozprawiali z podnieceniem, wciąż jeszcze ściskając w rękach długopisy. Żaden nie zwrócił uwagi na stojącego obok Skandara, który czekał i czekał...

W końcu wyszła panna Buntress. Sama.

– A gdzie jeździec? – zapytał Skandar.

Wypadło to o wiele niegrzeczniej niż kiedykolwiek zdarzyło mu się odezwać do nauczyciela. Ze strachu ściskało go w gardle, miał przyspieszony oddech. Niemożliwe, żeby jeździec już wyszedł, przecież by go zobaczył...

– Co ty tu jeszcze robisz? – Po zakończeniu egzaminu wszelki stres opadł z panny Buntress. Uśmiechnęła się smutno. – Czekasz, żeby z nim porozmawiać?

Pokiwał głową, próbując zajrzeć w głąb sali.

– To była ona. Kobieta. Wyszła tylnym wyjściem, prosto na parking. Spieszyło jej się z powrotem na Wyspę. Możesz sam sprawdzić, jeśli chcesz – dodała panna Buntress, najwidoczniej wyczuwając niedowierzanie Skandara. – Ale potem naprawdę wracaj już do domu, tak jak prosiłam.

Wbiegł za próg. Drewniane stoliki stały w równych rzędach, duży zegar balansował na krawędzi kosza do koszykówki. Sala była pusta.

Usiadł ciężko przy jednym ze stolików i wybuchnął płaczem.

Nie miał pojęcia, jak długo tak siedział z łokciami opartymi na blacie i głową skrytą w dłoniach.

Po jakimś czasie ktoś objął go z tyłu za ramiona i pasemko brązowych włosów przylgnęło do jego mokrego od łez policzka.

– Chodź, Skar – powiedziała łagodnym tonem Kenna – wracamy do domu.

Kilka godzin później obudził się w dzielonej z siostrą ciemnej sypialni. Z początku zdziwił się trochę, że oczy ma osobliwie suche i obolałe i że spał w ubraniu, ale potem przypomniał sobie, że płakał. Nie podszedł do egzaminu. Nawet jeśli jakiś jednorożec był mu przeznaczony, to nie będzie mógł być obecny przy jego narodzinach i jednorożec przyjdzie na świat samotny, nie stworzy więzi z człowiekiem, zdziczeje i stanie się potworem. To było w tym wszystkim najgorsze.

Włączył lampę... i natychmiast tego pożałował. Przed nim błyszczał plakat przedstawiający Szrona Nowej Ery: lśniący pancerz, grające pod skórą mięśnie, złowieszczy błysk w oku. Tymczasem on już nigdy się nie dowie, co naprawdę wydarzyło się podczas zawodów o Puchar Chaosu. A jeśli Wyspa nie udzieli informacji Lądowi, nie dowie się także, kim jest Tkacz ani czy Szron jest bezpieczny.

Kenna z tatą rozmawiali przyciszonymi głosami. Dziwnie się ich słuchało, gdy zwracali się do siebie tak spokojnie. Domyślał się, że mówią o nim i o tym, co się wydarzyło. Kiedy Kenna wyciągnęła go z sali gimnastycznej, nie był w szczególnie dobrym nastroju, ale dopiero kiedy dotarli do domu, zrobiło się naprawdę beznadziejnie. Zapytali tatę, dlaczego im nie powiedział, że Skandar nie został dopuszczony do egzaminu; dlaczego nawet go nie uprzedził, co go czeka w szkole.

Wtedy tata wbił wzrok we własne stopy i odparł, że nie wiedział, jak im to powiedzieć; że rano próbował Skandara uprzedzić; że rzecznik jeźdźców nie podał mu właściwie żadnego powodu, ale brzmiało to tak, jakby nie mieli wyboru; i że jest mu przykro, że zabrakło mu odwagi, by od razu powiedzieć prawdę. A potem się rozpłakał, i Kenna też się rozpłakała, a Skandar w ogóle nawet nie przestał płakać, więc stali tak we trójkę w przedpokoju i szlochali.

Spojrzał na zegarek: była jedenasta. Wydało mu się, że słyszy zbliżającą się Kennę, więc pospiesznie zgasił światło. Nie miał ochoty na rozmowę. W ogóle na nic nie miał już ochoty. Może poza tym, żeby zobaczyć mamę. O dziwo, mimo że przecież w ogóle jej nie pamiętał, zatęsknił za nią w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Może gdyby żyła, mogłaby mu wyjaśnić, co ma robić dalej w życiu, odkąd w jego przyszłości nie ma już miejsca dla jednorożców. Ale mama nie przyjdzie. Już nigdy nie przyjdzie. Jedyne o czym marzył, to zostanie jeźdźcem jednorożców, ale to już przepadło. Nie pozostało mu nic innego jak zamknąć oczy.

Obudziło go pięć głośnych stuknięć. Usiadł. Na łóżku naprzeciw niego Kenna zrobiła to samo.

– To było do drzwi? – wyszeptał.

Rzadko się zdarzało, żeby ktoś do nich pukał. Na dole, przy głównym wejściu, był domofon.

– Może ktoś chce wejść, a drzwi są zamknięte? – zasugerowała również szeptem Kenna.

I znowu: pięć głośnych, wyraźnych stuknięć.

– Pójdę, otworzę. – Wygramoliła się z łóżka i narzuciła na piżamę bluzę z kapturem.

– Która godzina? – jęknął Skandar.

– Dochodzi dwunasta – odparła Kenna i na palcach wyśliznęła się z sypialni.

Prawie północ? Północ tego samego dnia, w którym był egzamin? Ta północ, na którą czekały rodziny w całym kraju, żeby się dowiedzieć, czy ich dziecko zasłużyło na wezwanie na Wyspę i próbę otworzenia wrót Wylęgarni?

– Kenna! Czekaj!

Słyszał, jak siostra otwiera zasuwkę; nuciła przy tym pod nosem, jak zawsze, kiedy się denerwowała albo była przestraszona. Wyskoczył z łóżka – wciąż ubrany w szkolny mundurek – i pobiegł do siostry.

Nie była sama.

W drzwiach stała kobieta, którą widzieli tylko jako ciemny zarys w świetle jarzeniówek zainstalowanych na korytarzu. Pierwsze, co rzuciło się Skandarowi w oczy, to białe ślady po oparzeniach na jej policzkach. Zostało na nich tak niewiele skóry, że kości i resztki mięśni prawie przezierały przez nią od spodu. Druga rzecz, na którą zwrócił uwagę: kobieta wyglądała wyjątkowo groźnie; jej oczy zdawały się widzieć wszystko wokół, a niechlujny kok siwych włosów na czubku głowy dodatkowo podkreślał jej i tak już ponadprzeciętny wzrost. Przywodziła mu na myśl przerażającego pirata; właściwie to nawet się zdziwił, że nie ma kordelasa w dłoni.

– W czym możemy pani pomóc? – spytała odważnie Kenna, choć głos jej lekko drżał.

Nieznajoma nawet na nią nie spojrzała. Jej wzrok od razu spoczął na Skandarze. Kiedy się odezwała, mówiła z wyraźnym wysiłkiem, a głos miała chropawy, jakby od dawna z nikim nie rozmawiała:

– Skandar Smith?

Skandar skinął głową.

– O co chodzi? – zapytał. – Ma pani kłopoty? Jest środek nocy.

Z nerwów mówił szybciej niż zwykle.

Kobieta pokręciła głową.

– To nie jest zwyczajny środek nocy – powiedziała. – To PÓŁnoc. – Po czym zrobiła najbardziej niespodziewaną rzecz na świecie: mrugnęła porozumiewawczo. I wypowiedziała słowa, na których usłyszenie Skandar już stracił nadzieję: – Wyspa cię wzywa, Skandarze.

Ledwie ważył się nabrać powietrza w płuca. Czyżby śnił?

– To niemożliwe. – Kenna pierwsza przerwała milczenie. – Skandar nie przystąpił do egzaminu, więc nie mógł go zdać. Niemożliwe, żeby Wyspa go wzywała. To jakaś pomyłka.

W jej głosie nie było już cienia strachu. Skrzyżowała ramiona na piersi.

Skandar wolałby, żeby się nie odzywała, bo nawet jeżeli rzeczywiście ktoś gdzieś popełnił błąd, to on osobiście nie miał nic przeciwko. Jeśli dzięki temu miałby dostać się na Wyspę, to jakie to miało znaczenie? Ten jeden raz w życiu miał w nosie prawość i uczciwość. Chciał stanąć przed wrotami Wylęgarni i nic a nic go nie obchodziło, w jaki sposób się tam dostanie.

Kobieta przemówiła ponownie, zniżywszy nieco głos, jakby obawiała się, że ktoś może ich podsłuchać:

– Rzecznik wie o tym, że Skandar nie podszedł dziś rano do egzaminu. Przepraszamy za całe to zamieszanie, ale musicie wiedzieć, że od miesięcy obserwowaliśmy Skandara i żądaliśmy dostępu do niektórych jego prac. Z mocnymi kandydatami zdarza nam się tak właśnie postępować. W jego wypadku egzamin nie był potrzebny.

Skandar niemal fizycznie odczuwał niedowierzanie Kenny, jakby powietrze wypełniające przestrzeń pomiędzy nimi wibrowało.

– Ale przecież ja... rok temu miałam lepsze stopnie niż Skandar, a mimo to musiałam zdawać egzamin. I nie zdałam. To nie ma sensu.

– Przykro mi – odparła kobieta, zdaniem Skandara całkiem szczerze. – Skandar jest wyjątkowy. Został wybrany.

– Nie wierzę pani – powiedziała półgłosem Kenna.