Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy miłość odchodzi na zawsze…
Sarah nie może się pozbierać po tragicznej śmierci swojego chłopaka, Alexa. I choć ich związek trwał zaledwie dwa cudowne miesiące, Sarah straciła sens życia. Zawsze była cicha i wycofana, ale teraz dosłownie znika. Podobnie jak najlepszy przyjaciel Alexa, Jake, który był świadkiem jego śmierci. Mimo że Sarah i Jake nigdy się nie przyjaźnili, teraz są dla siebie największym wsparciem. Co noc przez telefon potajemnie wspominają Alexa. Muszą uważać, by śmiertelnie zazdrosna dziewczyna Jake’a nie dowiedziała się o ich rozmowach. Tylko jak długo uda się im ukrywać rozkwitające uczucie? I czy będą w stanie otworzyć nowy rozdział w swoim życiu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Sierpień
Sarah
– Ziemia do Sarah!
Zamrugałam, gdy Marnie pomachała mi ręką przed nosem.
– Za dziesięć minut zacznie się lunchowa gorączka. Możesz ogarnąć stoliki przy oknie?
Przytaknęłam, przygryzając wargę. Marnie rzuciła mi sceptyczne spojrzenie, po czym wskazała na szare pojemniki na naczynia. Jakbym sama nie wiedziała, co mam robić. Wyjęłam ścierkę z ukrytej za ladą miski z wybielaczem i ruszyłam w stronę stołów z pojemnikiem opartym na biodrze. Za moimi plecami Marnie cmoknęła ustami, co odebrałam jako sygnał, że za bardzo się guzdrzę. Trudno, mam to gdzieś.
Dzień zaczął się całkiem dobrze. Mama była mile zaskoczona, kiedy zeszłam na dół wykąpana i ubrana – sama, bez konieczności wywlekania mnie z łóżka – i zjadłam z nią jogurt z granolą. Kiedy podrzuciła mnie do pracy, poczułam nawet coś na kształt radości.
Uwielbiałam pracować w Adele’s, kawiarni mojej cioci. To miejsce zawsze podnosiło mnie na duchu. Jego wystrój był eklektyczny i trochę dziwaczny. Z sufitu zwisały lampy w oprawach z przyborów kuchennych i kolorowego szkła. W całej części jadalnianej były porozstawiane niepasujące do siebie stoły oraz różnej wielkości krzesła i fotele. Na ścianie – tej, przy której ustawiała się kolejka po kanapki i ciastka – wisiała nowoczesna interpretacja obrazu Śniadanie wioślarzy Renoira. Wnętrze było przytulne. Dzięki temu klienci mieli ochotę posiedzieć tu dłużej.
Przysięgłam sobie, że dzisiaj będzie dobry dzień. I był, dopóki ciocia Sophie nie poprosiła mnie o wystawienie przed wejściem do kawiarni tablicy i wypisanie na niej dań dnia. Już miałam napisać datę, kiedy nagle zamarłam.
Siedemnasty sierpnia.
Półrocznica. Moja i Alexa.
Jak mogło mi umknąć, że dziś siedemnasty?
Nabazgrałam na tablicy nazwy dań, starając się nie poddać natłokowi myśli i uczuć, które wywołała u mnie ta data. Na darmo. Nawet przyjmując zza lady zamówienia śniadaniowe, nie mogłam przestać myśleć o Alexie. O naszym pierwszym pocałunku w jego domu. O chodzeniu za rękę po szkolnych korytarzach. I o sukience na szkolny bal w kolorze przygaszonego błękitu, którą dodałam do zakładek w wyszukiwarce, ale ostatecznie nie kupiłam – nie było mi to dane.
Ścisnęło mnie w gardle, gdy podeszłam do rzędu stolików dla dwojga ustawionych przy dużym oknie wychodzącym na bulwar. Zaczęłam od tego najbliżej drzwi. Wycierałam blat tak długo i namiętnie, że prawie mogłam się w nim przejrzeć. Niestety, w końcu musiałam przejść do następnego stolika.
Jego stolika.
Był to jedyny stolik z dużym fotelem typu uszak w kolorze Kermita Żaby. Gdzie indziej wyglądałby nie na miejscu, ale do Adele’s pasował jak ulał. Alex uwielbiał ten fotel. Siedział w nim, udzielając korepetycji z przedmiotów przyrodniczych i matematyki w ramach wolontariatu (tak ważnego podczas rekrutacji na uczelnię).
Usiadłam z szarym pojemnikiem na kolanach i ostrożnie uprzątnęłam brudne naczynia. Zamknęłam oczy i położyłam rękę na stole, tak jakby Alex mógł położyć swoją dłoń na mojej. Bardzo się starałam przypomnieć sobie dotyk opuszków jego palców i przywołać w myślach, możliwie jak najdokładniej, zielonkawą szarość jego oczu, przywodzącą na myśl burzowe chmury. Jednak trudno było mi się skupić. Widziałam ledwie migawki twarzy Alexa. Zaraz potem obraz się rozpływał.
Dawno, dawno temu był sobie chłopak, który nazywał się Alex McKenna i był bratem mojej najlepszej przyjaciółki. Właśnie w kontekście tej przyjaźni postrzegałam go przez większość naszego życia, ponieważ Ash i ja przyjaźniłyśmy się od drugiej klasy podstawówki. Połączył nas los i geografia, a wspólna fascynacja Rainbow Dash i One Direction jeszcze bardziej umocniła naszą więź. Alex zawsze był gdzieś w tle: podsłuchiwał nasze sekrety, kiedy zostawałam u Ash na noc, rzucał w nas balonami z wodą, kiedy opalałyśmy się na tarasie i chodził dumny jak paw, gdy udało mu się skopać nam tyłki w Mario Kart.
W pewnym momencie przestał być nieznośny i zaczął traktować nas bardziej po kumpelsku. Na przykład wtedy, gdy towarzyszył nam podczas maratonu Pamiętników wampirów, które oglądałyśmy po raz dziesiąty. Albo kiedy Ash przekonała go, by pozwolił nam umalować mu oczy, bo chciałyśmy poćwiczyć podpatrzoną na YouTubie technikę robienia kreski eyelinerem.
Miałyśmy go dla siebie aż do liceum, kiedy to jego umiejętność rzucania piłką za trzy punkty zapewniła mu status gwiazdy w rodzinnym mieście. Laski po prostu się do niego kleiły. Spotykał się z dziewczyną z ostatniej klasy, kiedy sam chodził dopiero do drugiej. Był na tak wielu szkolnych balach, że nawet kupił sobie smoking. Od tego wszystkiego sodówka mogła uderzyć mu do głowy, ale tak się nie stało. Alex pozostał Alexem. Ci, którzy naprawdę go znali, wiedzieli, że lubił trochę popajacować, ale zawsze potrafił oczarować wszystkich wokoło.
Kiedy poszłyśmy z Ash do liceum, moja przyjaciółka rozsmakowała się w korzyściach płynących z bycia „małą McKenną” – zaproszeniach na imprezy, dostępie do najświeższych ploteczek liceum Saint Aedan’s i fakcie, że ludzie z wyższych klas włazili jej w dupę. Jako jej psiapsióła również cieszyłam się pewnymi przywilejami. Trudno to nazwać popularnością, ale od czasu do czasu ogrzewałam się w jej blasku. Stworzyłyśmy z Ash własną paczkę złożoną ze stale zmieniającej się ekipy z zespołu jazzowego (w którym była Ash), ludzi z koła teatralnego (w którym byłam ja) oraz przypadkowych facetów, z którymi w danym momencie się umawiałyśmy, i ich kumpli. Alex, choć obracał się w zupełnie innych kręgach, nigdy nas nie ignorował.
Dlatego kiedy zaczął wykorzystywać Adele’s jako bazę do udzielania korepetycji, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Sporo osób zachowywało się podobnie.
Czasami, gdy Alex miał akurat wolną chwilę między zajęciami, ja też robiłam sobie przerwę. Na początku był to czysty przypadek. Właśnie podałam mu ciasto cynamonowe z kruszonką, które sobie zamówił, i już miałam iść na zaplecze na przerwę, kiedy zadał mi pytanie:
– Więc, Pamiętniki wampirów… naprawdę kibicowałaś Klausowi i Caroline? Chciałaś, żeby byli razem?
– Dlaczego pytasz? – zdziwiłam się.
Uśmiechnął się.
– Po prostu zrobiliśmy sobie maraton.
– Serio? Zrobiliście sobie powtórkę? – powiedziałam, po czym usiadłam naprzeciwko i uszczknęłam kawałeczek ciasta. Roześmiał się i przyciągnął talerzyk do siebie.
– Heej…
– No co? Mam przerwę, jestem głodna – odpowiedziałam, śmiejąc się.
– Okej, niech ci będzie – droczył się ze mną, co chwila przesuwając talerzyk z ciastem do przodu i do tyłu, gdy chciałam wziąć kolejny kawałek. Patrzył przy tym figlarnie.
– Ten Klaus to niezłe ziółko. Prawdziwy złodupiec.
– Cóż… jest hybrydą wampira i wilkołaka, więc nic dziwnego, że żaden z niego harcerzyk – zauważyłam.
– No dobra, ale jest chyba najgorszy ze wszystkich. Dlaczego lubisz go najbardziej?
– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ci o tym mówiła.
– Możliwe, że Ash coś się wymsknęło – odparł wymijająco.
Roześmiałam się, trochę zawstydzona. Dlaczego dzieliła się z nim naszymi przemyśleniami? I… zaraz, zaraz… Ash oglądała Pamiętniki wampirów beze mnie?
Alex siedział wpatrzony we mnie i uśmiechał się krzywo.
Wzruszyłam ramionami.
– Jest zły, to prawda, ale gdzieś tam głęboko skrywa w sobie dobro. Myślę, że Caroline potrafi je w nim obudzić.
– Tja, to widać. Szczególnie po tym, jak zabił matkę jej chłopaka – powiedział, jakbyśmy prowadzili racjonalną rozmowę o prawdziwych, znanych nam ludziach.
– Okej, to było słabe. Paskudne… ale z drugiej strony Klaus ratuje Caroline. Jest między nimi taka dziwna miłosno-nienawistna chemia. Bez dwóch zdań. Seksi.
– Dziwna miłosno-nienawistna chemia. Czyli lubisz niegrzecznych chłopców? – zapytał, unosząc brew.
– Przepraszam bardzo, robisz mi psychotest za pomocą Pamiętników wampirów? Jak w jakimś quizie BuzzFeed?
Roześmiał się.
– Być może.
To była głupia rozmowa, ale nie mogłam zaprzeczyć, że umiliła mi resztę zmiany. Wmawiałam sobie, że nasze konwersacje miały charakter czysto koleżeński. Że nie obeszło mnie, kiedy przez tydzień nie udzielał korepetycji w kawiarni, bo był chory, ani wtedy, gdy wyjechał na turniej koszykówki. Że nawet jeśli żywiłam do niego jakieś uczucia, było to jedynie coś na kształt podziwu, jakim niekiedy obdarza się starszego brata. Miło było kumplować się z nim na własnych warunkach. Spędzać razem czas bez Ash, która prawdopodobnie wpadłaby w szał, gdyby stwierdziła, że zabujałam się w Alexie.
Przyznaliśmy się przed sobą do naszych uczuć w dniu, w którym droczyłam się z nim o jego ulubiony fotel.
– Dlaczego zawsze siadasz w najbrzydszym fotelu, jaki tu mamy?
Usiadł prosto i zmarszczył brwi, jakby poczuł się lekko urażony moim pytaniem. Przejechał dłońmi po podłokietnikach, głaszcząc wysłużony materiał.
– Najbrzydszym? Ubóstwiam ten fotel.
– Ubóstwiasz? Nie przesadzasz z tym dramatyzmem?
– Nieee… czuję się w nim jak ktoś ważny. Jakbym mógł… sam nie wiem… prowadzić talk-show albo rządzić krajem. Wysunął do przodu podbródek i przez chwilę robił głupią minę, jakby chciał wyglądać groźnie, zanim oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
– Oookeej… przepraszam – powiedziałam. – Widzę, że jesteś z nim mocno uczuciowo związany.
Odchylił się do tyłu i spojrzał mi prosto w oczy. Nie spuszczając wzroku, powiedział:
– Poza tym to doskonałe miejsce do obserwowania ludzi.
Wstałam i zaczęłam sprzątać ze stolika. Zaraz miał udzielać korków kolejnemu uczniowi, a ja musiałam wracać do pracy.
– Sar… chwila… słyszałaś, co powiedziałem? – zapytał.
– Hmm… tak… doskonałe miejsce do obserwowania ludzi – odparłam. Też tak uważałam. Obserwowanie ludzi było jedną z moich ulubionych rozrywek. Wiele można się w ten sposób o nich dowiedzieć.
Roześmiał się i potrząsnął głową.
– Okej, wyraziłem się nieprecyzyjnie – powiedział. – Do obserwowania jednej osoby.
– Jednej osoby – powtórzyłam.
Otworzył szerzej oczy i zacisnął usta, powstrzymując uśmiech.
Chwilę trwało, zanim połapałam się, że mówi o mnie. W ciągu sekundy w kawiarni zrobiło się gorąco. Zobaczyłam w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – niepewność. Był poważny, może nawet trochę zdenerwowany.
– Proszę cię, powiedz coś. Cokolwiek. Zakończ moje cierpienia.
Roześmiałam się. Wszystkie te uczucia, które do tej pory uważałam za platoniczne, nabrały zupełnie innego wydźwięku. Podobał mi się. Naprawdę mi się podobał. Możliwe, że zobaczył to wszystko w moich oczach, ponieważ wyraźnie się rozluźnił.
– Serio? – zapytał.
– Serio – odpowiedziałam.
– O której kończysz pracę?
Najchętniej zaraz.
– Hej, nie pora na drzemkę! – przenikliwy głos Marnie i szturchnięcie w ramię sprawiły, że wróciłam do teraźniejszości.
Wstałam.
– Marnie, jest siedemnasty. Odpłynęłam na chwilę. Przepraszam.
Jej oczy, podkreślone kajalową kredką, złagodniały.
Zmarły chłopak przebił lunchową gorączkę.
Nie przyjaźniłam się z Marnie, ale była dla mnie kimś więcej niż tylko koleżanką z pracy. Chodziła do dwuletniego Cedar Hills Community College, ale planowała przenieść się do college’u oferującego studia czteroletnie. Miała w zwyczaju przewracać oczami, widząc, jak mdleję z zachwytu na widok Alexa. Jednak była dla mnie miła, kiedy tego potrzebowałam. Okazała mi też dużo wyrozumiałości po jego śmierci. Tyle że minęły już prawie cztery miesiące i wiedziałam, że jej cierpliwość się kończy.
Poszłam za Marnie do następnego stolika. Sprzątnęła resztę naczyń po śniadaniu i umieściła je w szarym pojemniku, który wciąż trzymałam. Podczas tej czynności powiedziała:
– Słuchaj, Sarah, rozumiem cię. Naprawdę. Ale dzisiaj zaczyna się nowy semestr w CHCC. Za moment przed drzwiami ustawi się dziki tłum głodomorów. Potrzebuję cię.
– Okej – przytaknęłam cicho.
Lunchowa gorączka była idealnym antidotum na użalanie się nad sobą. Na chwilę odsunęłam myśli o Alexie na bok i zajęłam się stale rosnącą kolejką klientów. Wystawiałam paragony, pakowałam ciastka na wynos i od razu poczułam się lepiej. Zanim się obejrzałam, minęły dwie godziny i najgorszy okres lunchowego armagedonu miałam już za sobą. Praca była dziwnie ekscytująca. Czułam się spełniona, przynajmniej chwilowo.
Wciąż jednak wabiła mnie ta zawierająca wspomnienia puszka Pandory w mojej głowie. Adele’s było jedynym miejscem, gdzie miałam Alexa na wyłączność. Tu pamiętałam go najlepiej. Może właśnie dlatego prawie całe wakacje spędziłam w pracy. Wiedziałam, że wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego wszystko się zmieni, a moje wspomnienia jeszcze bardziej zblakną.
Z mrożoną kawą w jednej ręce i telefonem w drugiej uciekłam do pokoju socjalnego, który miał ten sam nieodparty urok co reszta kawiarni. Wszystko było w nim przytulne i nie do kompletu. Zapadłam się w wygodnej kanapie i położyłam stopy na stoliku, popijając kawusię i obczajając wiadomości.
Dziesięć od Ash. Przewinęłam je, zatrzymując się na selfie z plaży.
Szkoda, że cię tu nie ma! Nudzę się jak cholera! ;)
Opaliła się. Wyglądała na szczęśliwą. I choć wiedziałam, że wysłała mi swoje najlepsze fotki na pokaz, dobrze było widzieć ją uśmiechniętą.
Na ostatnie dwa tygodnie sierpnia McKennowie wyjechali do Outer Banks na zjazd rodzinny. Wraz z wieloma kuzynami i dalszymi krewnymi zatrzymali się w ogromnym domu na plaży. Ash chciała, żebym z nią pojechała, ale moja mama stwierdziła, że dwa tygodnie to przegięcie, a nie udało nam się ogarnąć krótszego pobytu. „Kwestia logistyki”. W innych okolicznościach zapewne byłabym bardziej rozczarowana, ale teraz niemalże odetchnęłam z ulgą. Wśród rodziny Ash zawsze czułam się jak w domu, ale patrzenie na ich smutek i porównywanie go z moim sprawiło, że uważałabym się za intruza. Trudno było mi wyczuć, co powinnam powiedzieć lub zrobić.
W następnej wiadomości Ash zapytała, czy przypadkiem nie wpadłam ostatnio na jej chłopaka, Mike’a.
Przez chwilę zastanawiałam się, co odpisać.
Żeby na niego wpaść, musiałabym wychodzić. Mieć jakieś życie. Janaprawdęsię nudzę! Jak cholera!
Lepsze to niż pisanie: „Ukrywam się w pracy. Robię wszystko, żeby tylko uniknąć prawdziwych kontaktów międzyludzkich!”.
Usłyszałam pukanie, podniosłam wzrok i zobaczyłam ciocię Sophie, opierającą się o framugę. Miała na sobie charakterystyczny żakiet w kolorze pastelowego pudrowego różu, poplamiony czymś, co wyglądało na masę do red velvet cake. Mimo że gestem dała mi znać, bym sobie nie przeszkadzała, odruchowo ściągnęłam nogi ze stolika kawowego. Uśmiechnęła się.
– Jesteś zajęta? – wskazała brodą w stronę telefonu.
Trzy małe kropki sygnalizowały, że Ash wciąż pisze. Potrząsnęłam głową i odłożyłam telefon na stolik, ekranem do dołu. Z wyrazu twarzy cioci wywnioskowałam, że zależało jej na mojej pełnej uwadze. Ścisnęło mnie w brzuchu.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
Podeszła i usiadła po drugiej stronie kanapy. Zbyła moje pytanie machnięciem ręki.
– Tak, tak – powiedziała. – Chciałam tylko sprawdzić, jak się masz.
– Aha, okej… Wszystko dobrze – skłamałam.
– Na pewno?
Z nietęgą miną zaczęłam gryźć nerwowo słomkę.
– A co? Marnie powiedziała ci, że całkiem sobie odpuściłam?
Ciocia roześmiała się.
– Na pewno nie tymi słowami. Powiedziała tylko, że jesteś pochłonięta swoimi myślami.
Przytaknęłam. Ładnie to ujęła.
– Przepraszam. Wiem, że na CHCC zaczął się nowy semestr i mamy tu młyn. Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, jaki dziś dzień. Można powiedzieć, że data zupełnie wybiła mnie z rytmu.
– Data?
Przytaknęłam.
– Dziś nasza półrocznica. Moja i Alexa. A raczej byłaby, gdyby… no wiesz… – gdy tylko te słowa wyszły z moich ust, zabrzmiały cholernie żałośnie. Do oczu napłynęły mi łzy. Tak naprawdę byliśmy razem przez dwa i pół miesiąca przed jego śmiercią. Jakie miałam prawo, żeby mówić o naszej relacji w ten sposób? – Wiem, że głupio tak to liczyć – dodałam, przecierając oczy.
Ciocia Sophie przysunęła się bliżej i ścisnęła moje kolano.
– Hej, nie musisz się tłumaczyć. Trzymanie się dobrych wspomnień nigdy nie jest głupie – powiedziała. – Ale nie myślisz, że może… cóż… rozmawiałam z twoją mamą i…
Wyprostowałam się.
– Proszę, nie zwalniaj mnie.
– Co? Nie zwalniam cię. Skąd ten pomysł?
– Bo jestem prawie pewna, co chcesz powiedzieć. Że zamiast tyle pracować, powinnam zacząć żyć. To samo powiedziała mi mama, po tym jak w ostatnią sobotę pracowałam na dwie zmiany.
Ciocia znów się roześmiała.
– Cieszę się, kiedy tu jesteś i że chcesz tu przychodzić, Sar, ale to już wygląda na wyzyskiwanie młodocianej – powiedziała pół żartem, pół serio. – Kiedy zacznie się szkoła, pozwolę ci pracować maksymalnie dwa dni w tygodniu.
– Że co? Serio? A co z weekendami?
– Może być co drugi weekend?
Zmarszczyłam brwi.
– Wiem, że byłam nieobecna. Obiecuję, że się ogarnę.
– Sarah, to nie jest kara. Słuchaj, na razie zrobimy tak na próbę, dobrze? Oczywiście jeśli bardzo będziesz chciała wziąć dodatkową zmianę lub pilnie będę potrzebować testerki makaroników, jakoś się dogadamy. Będziemy improwizować. Po prostu mam wrażenie, że się tu ukrywasz. Niedługo pójdziesz do trzeciej klasy liceum. Powinnaś więcej wychodzić. Korzystać z życia.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Marnie wetknęła głowę do pokoju. Zaczęła patrzeć to na mnie, to na ciocię Sophie, po czym zapytała:
– Przeszkadzam?
– Nie – odpowiedziała ciocia.
– Sarah…
– Tak, wiem, muszę posprzątać naczynia po lunchu – powiedziałam, wstając. Może jeśli szybko wymiksuję się z tej rozmowy, ciocia Sophie o niej zapomni i wszystko zostanie po staremu, czyli będę mogła pracować ponad limit.
– Eee… tak, jasne, to też, ale nie dlatego tu jestem. Jakiś facet o ciebie pyta.
– O mnie?
– Widzisz? – powiedziała ciocia Sophie i też się podniosła. – To znak. Wszechświat domaga się twojej partycypacji w życiu.
– A kto to?
Marnie potrząsnęła głową i wydęła wargi.
– Ktoś wysoki i ponury. Stoi przy kasie.
Chwyciłam pusty kubek i wyrzuciłam go do kosza, gdy wychodziłyśmy z socjalnego. Próbowałam sobie przypomnieć, czy znam jakiegoś „wysokiego i ponurego” faceta, ale nikt nie przychodził mi do głowy.
– I jest całkiem uroczy – powiedziała Marnie, unosząc figlarnie brwi. Zaraz potem przepchnęła się przez wahadłowe drzwi.
Moim oczom ukazał się wysoki, ponury i całkiem uroczy facet.
Uśmiechnęłam się.
Jake Hobbs.
Czego on może chcieć?
Jake
To był błąd. Nachodzić tak Sarah w pracy… nie powinienem tego robić. Choć może niespodzianka to lepsze określenie. W końcu to miłe, prawda? Tak jakby przyjaciel odwiedził tak jakby przyjaciółkę, żeby sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Poza tym chciałem się z nią podzielić pewnymi nowinkami. Nie miałem jej numeru, a szkoła zacznie się dopiero za kilka tygodni, więc tylko tak mogłem się z nią skontaktować.
– Stary, mógłbyś powiedzieć coś w stylu: „Akurat przechodziłem obok”.
Serio, Alex? Taki tani chwyt? Może jeszcze powinienem uraczyć ją jakimś sucharem, tak na przełamanie lodów? Nie potrzebuję twoich rad, jak rozmawiać z dziewczynami.
– Czyli jednak chcesz z nią pogadać, tak?
Tylko dlatego, że muszę jej coś powiedzieć.
– Ahaaa… tylko dlatego? Nie ma innego powodu? Taa, jasne.
Rozmawiam tak z Alexem od czasu jego śmierci. Wiem, jak to brzmi – jakby tylko jeden jebany krok dzielił mnie od bycia totalnym świrem – ale mój terapeuta, Doktor Hipster, zapewnił mnie, że to taki mechanizm radzenia sobie z tym, co się stało. O ile najlepszy przyjaciel nie każe mi krzywdzić siebie lub innych, to spoko. Podobno mój mózg próbuje w ten sposób pogodzić się z faktem, że Alex nie żyje. Dzięki temu w pewnym (niewielkim) stopniu miałem wrażenie, że wciąż tu jest i możemy gadać o życiu i innych pierdołach. Tak jak zawsze.
– Eee… powiesz coś, czy będziesz tak stał?
– Cześć, Sarah – powiedziałem.
– Cześć, Jake – odpowiedziała.
– Wiesz, akurat przechodziłem obok i pomyślałem, że wpadnę. Zapytam, jak się trzymasz.
– Hmm… chyba dobrze. Dzięki. A jak ty się trzymasz?
Kiepsko. Jestem kłębkiem nerwów. Słyszę głos zmarłego najlepszego przyjaciela.
– Jest okej. Powiedzmy. Sama wiesz.
Staliśmy tak przez chwilę w niezręcznej ciszy, a potem oboje się zaśmialiśmy i powiedzieliśmy jednocześnie:
– No więc, przyszedłem, bo… – ja.
– Dzisiaj było… – ona.
Po czym zapytałem:
– Przepraszam, co chciałaś powiedzieć?
– Nic takiego, ty pierwszy – odparła.
– Tak właściwie to przyszedłem w sprawie ławki Alexa.
Zmarszczyła brwi.
– No wiesz, tej w parku… Inicjatywa rodziny trenera Callarda… Dla upamiętnienia Alexa… Dostałem dziś rano maila, że już tam jest. Chcesz ją zobaczyć?
Chciałem zapytać, czy chce zobaczyć ją ze mną, ale wtedy brzmiałoby to tak, jakbym próbował zaprosić ją na randkę, a przecież tak nie było. Kto zapraszałby dziewczynę na randkę, żeby zobaczyć ławkę poświęconą pamięci jej zmarłego chłopaka?
– Wychodzi na to, że ty, Hobbs. Właśnie to zrobiłeś.
Nie teraz, Alex.
– Dzisiaj?
– Eee… jasne, czemu nie?
Nie wiem, dlaczego to zabrzmiało jak pytanie. Przecież to był jedyny powód mojego najścia. To znaczy odwiedzin.
Rozpromieniła się, jakby w jej oczach zza chmur wyszło słońce. Błysnął też jej zniewalający uśmiech. To właśnie była Sarah, jaką znałem z domu McKennów. Dziewczyna, która chodziła po tarasie w czarnym bikini i zajmowała moje myśli przez znaczną część pierwszej klasy ogólniaka, nawet zanim zdałem sobie z tego sprawę. Zanim została dziewczyną Alexa.
– Tyle że dopiero za godzinę kończę pracę – powiedziała.
– W porządku, mogę wrócić za godzinę albo posiedzieć tutaj.
– Okej, zostań, jeśli chcesz. Może masz ochotę na coś do picia?
– Aha, jasne, może wodę?
– Nuuuda – powiedziała zaczepnie. – A tak serio, wybierz sobie coś z karty. Ja stawiam.
Spojrzałem na menu napisane fikuśnym pismem na trzech dużych tablicach kredowych. Obraz mi się rozmazywał. Słowa płynęły. Dlaczego byłem tak zestresowany? Nawet kiedy w meczu o mistrzostwo kończył nam się czas, a wciąż przegrywaliśmy sześcioma punktami, denerwowałem się mniej niż teraz.
– Okej, może w takim razie pozwól, że cię zaskoczę – przerwała moje rozmyślania. – Znajdź sobie tylko jakieś miejsce.
– Spoko – odparłem, choć w tym momencie byłem całkowitym zaprzeczeniem tego słowa.
Lokal był przepełniony. Zauważyłem jakiś wolny stolik przy oknie, więc skierowałem się w jego stronę. Duży zielony fotel obity czymś, co wyglądało jak aksamit, okazał się zaskakująco wygodny. Zamknąłem oczy i zapadłem się w nim, czując, jak ogarnia mnie zmęczenie. Musiałem przysnąć, bo kiedy Sarah postawiła przede mną naczynia, podskoczyłem na fotelu, lekko spłoszony.
– Może zamiast lemoniady powinnam była przynieść ci espresso – zażartowała, siadając naprzeciwko mnie. – Na pewno wszystko w porządku, Jake?
Coś w jej głosie sprawiało wrażenie, jakby naprawdę chciała znać odpowiedź. Uwierzyłem, że chce. Jej oczy były szczere. A może chodziło o sposób, w jaki wypowiedziała moje imię? Tak łagodnie. Czułem, że mógłbym się przed nią otworzyć, wygadać z całego syfu, a ona nie miałaby nic przeciwko temu. Ale oczywiście nie zamierzałem tego robić w trakcie jej zmiany. Odchyliłem się w fotelu i wziąłem głęboki oddech.
– Tja, po prostu jestem zmęczony. A tak w ogóle to wygląda świetnie. Dziękuję – powiedziałem i nagle poczułem, że umieram z głodu. Wziąłem gryza ciasteczka z kawałkami czekolady i pochłonąłem je łapczywie.
– Tak myślałam. Wyglądasz mi na kogoś, kto lubi takie ciasteczka.
– Aż taki ze mnie przeciętniak?
Roześmiała się.
– Powiedziałabym raczej, że miłośnik klasyki. Wiesz, właśnie dowiedziałam się od Marnie, że mogę skończyć wcześniej. Muszę tylko ogarnąć kilka stolików i możemy lecieć.
– No to super – wybełkotałem, kończąc przeżuwać.
Uśmiechnęła się, uderzyła lekko dłońmi w stolik i już zaczęła wstawać, gdy nagle opadła z powrotem z szeroko otwartymi oczami.
– Okej, muszę ci coś powiedzieć – oznajmiła.
To zdanie padło akurat w momencie, kiedy brałem łyk lemoniady, więc szybko przełknąłem i zapytałem:
– Co?
– To zabrzmi… wiesz co, nieważne… – zrezygnowała, machając ręką, jakby próbowała odgonić tę myśl.
– Teraz to musisz mi powiedzieć.
Przygryzła dolną wargę, po czym zaczęła:
– Pomyślisz sobie, że jestem dziwna.
– Skąd wiesz, że teraz tak o tobie nie myślę? – zażartowałem.
– Ha, ha, dzięki… Wiesz, że siedzisz w ulubionym fotelu Alexa?
Poczułem, jak napina mi się każdy mięsień.
– Słyszałeś? To mój ulubiony fotel, ciulu.
Długo będziesz się tak pultał? Całą wieczność? Jeeezu, Al.
– Eee… przepraszam, nie wiedziałem – wymamrotałem, podnosząc się z fotela.
– Nie, nie – pokazała mi, żebym usiadł.
Opadłem z powrotem na fotel; sprężyna oparcia wbiła mi się w plecy. Nie wiem, jak mogłem myśleć, że to coś jest wygodne.
– Czułam się dziś okropnie, bo zapomniałam, że jest… to znaczy, byłaby nasza półrocznica. Mam wrażenie, że to wszystko: twoje przyjście, ławka i do tego ten fotel… To musi być znak. Tak jakby Alex wysłał mi półrocznicową niespodziankę.
Przytaknąłem. Nie miałem serca jej powiedzieć, że ten brzydki zielony fotel był jednym z niewielu wolnych miejsc. Jeśli chciała wierzyć, że Alex maczał w czymś palce, niech i tak będzie. Kim jestem, by oceniać jej strategię radzenia sobie z traumą? W końcu sam wciąż słyszę tego typa w mojej głowie.
– Wiem, że to brzmi idiotycznie… – mówiła dalej.
– Wcale nie.
– Wiedziałam, że zrozumiesz – dodała, kierując na mnie wzrok.
Nie mogłem wytrzymać ani sekundy dłużej.
– Wiesz, na zewnątrz jest jak w saunie. Cholernie gorąco. Pójdę odpalić auto i włączyć klimę – strzelałem słowami jak z karabinu i wziąłem duży łyk lemoniady.
– Ach, okej. Postaram się zebrać jak najszybciej – powiedziała, wstając.
– Nie, nie, powoli. Nie musisz się spieszyć – mówiłem już spokojniej. – Poczekam. Zaparkowałem przy wejściu.
Wyszedłem stamtąd szybkim krokiem i odetchnąłem, gdy tylko drzwi się za mną zamknęły.
Ja i Sarah. Nasza historia była skomplikowana.
Tyle że ona o tym nie wiedziała.
Nie pamiętam dokładnie, kiedy zacząłem patrzeć na Sarah inaczej niż na jakąkolwiek inną dziewczynę. To nie było jak porażenie piorunem. Znałem ją głównie z domu McKennów i widywałem w szkole. Gdyby ktoś mnie wtedy o nią zapytał, pewnie powiedziałbym, że jej nie znam. Ale wiedziałem, kim jest. Przyjaciółką Ash. Uroczą, słodko wyglądającą blondynką.
Chociaż były chwile, które bardzo dobrze zapamiętałem.
Zdecydowanie należał do nich widok Sarah w czarnym bikini na tarasie z tyłu domu. Głównie dlatego, że nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem. Akurat grałem z Alexem w H-O-R-S-E1 dla zabicia czasu, kiedy Sarah i Ash przyszły na taras, żeby się poopalać. Musiałem się gapić na tę pierwszą, bo Alex rzucił mi piłkę tak mocno, że aż zapiekły mnie dłonie.
– Ej, stary – powiedziałem, kozłując piłką. – Co jest? O co ci chodzi?
Uśmiechnął się szeroko i podszedł bliżej.
– Zapomnij. Wybij to sobie z głowy. O to mi chodzi.
Nie wyglądało to na zazdrość, raczej na troskę, ale cokolwiek to było, przeszedłem nad tym do porządku dziennego, choć nadal zerkałem na nią ukradkiem, gdy tylko miałem taką okazję. Od tego czasu, gdy tylko w pobliżu zjawiała się Sarah, od razu przyciągała moją uwagę.
Może dlatego zacząłem szukać pretekstu, by jak najczęściej kręcić się po domu McKennów. Proponowałem Alexowi starcie jeden na jeden w kosza. Wpadałem do niego z nowymi grami, jakbym nie mógł się doczekać, żeby mu je pokazać. Kiedy mieliśmy gdzieś wieczorem wyskoczyć, czasami przychodziłem do McKennów wcześniej i widziałem, jak Sarah z Ash przygotowują się do wyjścia. Zastanawiałem się wtedy, dokąd się wybierają. Co ona lubi robić.
Pewnego sobotniego wieczoru wszyscy zostaliśmy w domu i oglądaliśmy Zombie express. Ash i Sarah chciały zrobić popcorn starym sposobem na kuchence, z olejem kokosowym. Wrzuciły ziarna kukurydzy luzem do garnka, ale zapomniały położyć pokrywkę. Kiedy popcorn zaczął pękać, był wszędzie. Ziarna latały po całej kuchni jak pociski, dopóki nie zebrałem się w sobie i nie stawiłem im czoła. Złapałem pokrywkę i użyłem jej jak tarczy, po czym przykryłem garnek.
Ten wieczór jakoś szczególnie zapadł mi w pamięć. Niby nic takiego się nie wydarzyło, ale jednak wciąż go wspominam. Czerwona ze wstydu twarz Sarah, kiedy zasłoniłem ją przed lecącym w jej stronę popcornem. To, jak śmialiśmy się, sprzątając to pobojowisko, i nastawiliśmy nową porcję. Sposób, w jaki Sarah zasłaniała oczy przed najstraszniejszymi i najbardziej krwawymi scenami filmu.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że dobrze się bawię, i nie potrzebowałem do tego drinka, wygrania gry ani języka jakiejś dziewczyny w moim uchu. Wystarczyło, że mogłem wyluzować w gronie przyjaciół, pobyć w towarzystwie Sarah i obejrzeć film. Nic więcej. Gdy zrobiło się późno i Sarah musiała wracać do domu, zaproponowałem, że ją podrzucę. Zrobiłem to bez zastanowienia. Niby nic takiego, zwykła uprzejmość, miły gest, ale – czekając na jej odpowiedź – zdałem sobie sprawę, że nie jest mi obojętne, co powie.
– Mama już po mnie jedzie – poinformowała mnie, wkładając trampki.
– Okej. Może następnym razem – wyartykułowałem.
– Jasne, następnym razem – odpowiedziała z uśmiechem. Zaraz potem wyszła z Ash na werandę, żeby tam poczekać na mamę, a ja ledwo powstrzymałem wyszczerz. Alex, patrząc, jak opadam na kanapę, potrząsnął głową. Rzucił mi pada i odpalił gierkę NBA 2K.
– Ty i Sarah? – zapytał, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nieee… chciałem być tylko miły – odparłem.
Obrócił się, żeby na mnie spojrzeć, po czym uniósł brew i powiedział:
– Taa, jasne.
– No co? Zresztą, nawet jeśli, to co w tym złego? Jest urocza, zabawna…
– To nie wypali. Nie ma opcji.
Był taki pewny swego, że trochę mnie to wpieniło.
– Niby dlaczego?
– Daj spokój, stary, ten wieczór to wyjątek od reguły. Anomalia. Nie macie ze sobą nic wspólnego. Inni przyjaciele. Inne życia.
– Widzę, że dużo o tym myślałeś – powiedziałem.
– Niee… co ty. Po prostu mówię, jak jest. A co z Courtney?
– To nic poważnego.
– Może i nie, ale myślisz, że będzie spokojnie siedzieć i patrzeć na ciebie z inną laską?
Nawet po tej rozmowie nic mi nie zaświtało. Nie podejrzewałem, że Alex mógł coś czuć do Sarah. Od końca drugiej klasy ogólniaka chodził z Holly Matthews – jedną z przyjaciółek Court. Znów uznałem, że to przejaw troski z jego strony. Ot, dobra rada. Poza tym raczej nie mylił się co do Courtney. Od około roku łączył nas produkt związkopodobny: zrywaliśmy, żeby znowu się zejść, a jeszcze kiedy indziej nie-mieliśmy-pojęcia-co-właściwie-do-cholery-robimy.
Jednak tamten filmowy wieczór uświadomił mi, że być może chcę czegoś więcej. Wtedy sobie odpuściłem – przynajmniej na jakiś czas – trzymając się kurczowo tych dwóch słów: „następnym razem”. Jakby to była jakaś obietnica.
Tyle że następnego razu nie było. Jakoś się nie złożyło.
Była koszykówka. Były egzaminy. Były święta. Noworoczne odliczanie na Times Square. Pod koniec stycznia na Wschodnim Wybrzeżu rozpętała się śnieżyca, jakiej nikt nie widział od dziesięcioleci, dając nam tydzień białej zimy.
A potem Alex i Sarah zaczęli ze sobą chodzić. Tak się złożyło.
Wiem, że nie zrobił tego specjalnie. Przecież nie zakochał się w niej, żeby zrobić mi na złość. Być może potrzebował mobilizacji w postaci mojego zainteresowania Sarah, żeby zrobić pierwszy ruch. Starałem się tym nie zadręczać. W końcu nic między nami się nie wydarzyło. Ale Alex musiał zapamiętać tamten październikowy wieczór, bo przekazując mi wieści o swoim związku z Sarah, brzmiał przepraszająco. Powiedział, że opierał się temu uczuciu. Wiedział, że jego siostra nie będzie zachwycona, ale w pewnym momencie już nie mógł się powstrzymać. Oboje nie mogli się powstrzymać. Potem zapytał:
– Ale między nami wszystko w porzo, co nie, Hobbs?
– Jasne – mruknąłem i to było szczere. Tak jakby. Moja pierwsza myśl? To nie potrwa zbyt długo, z tych samych powodów, dla których powiedział mi, że to nie wypali. Nie to, że po ich zerwaniu startowałbym do Sarah. Obowiązuje pewien niepisany kodeks, według którego nie można uderzać do obecnej lub byłej dziewczyny swojego kumpla, prawda? Wolałem za długo tego nie rozkminiać.
Teraz, gdy Sarah wślizgnęła się do mojego samochodu, przypomniałem sobie te dwa słowa.
„Następnym razem”.
Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż się spodziewałem.
– Co masz w tym pudełku? – spytałem, gdy ruszyliśmy.
– Kawałek ciasta. Cynamonowe z kruszonką. Ulubione Alexa.
Kiwnąłem głową, mając nadzieję, że powie coś więcej. Nie zrobiła tego. Wyglądała jedynie przez okno, ściskając białe papierowe pudełko, które położyła sobie na kolanach, podczas gdy ja prowadziłem. Cholera, to był błąd. Zignorowałem jednak tę myśl, gdy skręciłem w stronę wejścia do parku.
Park Cedar Hills miał dwa oblicza. Jedno reprezentowała przyjemna rodzinna część ze stadionem, boiskiem do koszykówki i sztucznym jeziorem. Były tam ławki, ścieżki spacerowe oraz plac zabaw ze ścianką wspinaczkową. W weekend wiele rodzin urządzało tam sobie pikniki. Ludzie biegali i spacerowali z psami. Wszyscy zbierali się tu w noc balu na zakończenie szkoły, żeby zrobić sobie zdjęcia nad jeziorem. W tle mieli wtedy drzewa, które wiosną kwitły na biało i różowo. Taki rytuał przejścia.
Jednak było też drugie oblicze parku. Parking po zmroku. Gęsty las. Ścieżka prowadząca do klifów.
Tam właśnie chodziło się, żeby robić… cóż, co tylko się chciało, bez ryzyka przyłapania.
Palić.
Pić.
Pieprzyć się.
Albo po trochu wszystkiego. Albo nic z tych wymienionych.
To było miejsce spotkań. Nasze miejsce spotkań.
Aż do maja, kiedy to Alex McKenna stracił równowagę i spadł z wysokości dziewięciu metrów.
Teraz dotychczas bardzo luźny „zakaz parkowania po zmierzchu” był ściśle egzekwowany. Po raz pierwszy od trzydziestu lat. Nie żebym miał ochotę wracać w tamte rejony. Odwiedzałem je wystarczająco często w moich koszmarach.
Znajdujący się niedaleko boiska parking był pusty, więc wjechałem na miejsce blisko ścieżki spacerowej. Musiałem zamknąć samochód, więc Sarah chwilkę na mnie poczekała. Potem podszedłem do niej zamaszystym krokiem i ruszyliśmy dalej, idąc obok siebie.
– Wiesz, która to? – zapytała, wciąż ściskając papierowe pudełko.
– Z tego, co wiem, jest gdzieś obok boiska – odpowiedziałem. – Kiedyś często tutaj sobie graliśmy. Tak na spontanie.
Drewniane ławki wzdłuż ścieżki były zielone z ozdobnymi, czarnymi podłokietnikami. Przeszliśmy kawałek, zanim zobaczyliśmy tę właściwą. Zostały do niej przywiązane balony w barwach naszej szkoły – fioletowym i srebrnym.
– To na pewno ławka Alexa – wyszeptała Sarah.
– Skąd ten pomysł? – zapytałem, chichocząc.
Uśmiechnęła się w reakcji na mój słaby żart, ale mina jej zrzedła, kiedy dotarliśmy do ławki i zobaczyliśmy kartkę, która była przyczepiona do balonów:
Zawsze będę za tobą tęsknić♥Holls
Była dziewczyna Alexa. Ta, z którą zerwał, by spotykać się z Sarah. Niezręczna sytuacja.
Staliśmy przed ławką w milczeniu, które równie dobrze mogło trwać pięć sekund, jak i pięć minut. Czas zwolnił, dopasowując się do klimatu leniwego sierpniowego popołudnia. Na środkowej części oparcia ławki znajdowała się mała srebrna tabliczka z napisem:
Pamięci Alexa McKenny Odszedł zbyt wcześnie, ale nie zostanie zapomniany.
Myślałem, że widząc tabliczkę, poczuję coś więcej, ale to było przede wszystkim dziwne. Jakby zaszło jakieś wielkie nieporozumienie i Alex lada chwila miał pojawić się ze słowami: „Ale to było pojebane, co nie?”.
– Może usiądziemy?
Sarah wzruszyła ramionami, wciąż wpatrując się w balony, jakby mogła przebić je wzrokiem. Pochyliłem się nad plątaniną wstążek i zacząłem się z nimi mocować, aż udało mi się odwiązać je od poręczy ławki.
– Jake, nie… – zaprotestowała, ale było już za późno. Patrzyliśmy, jak balony unoszą się w górę i płyną w powietrzu nad drzewami.
– Stary, czy to aby nie zaszkodzi morskim żyjątkom?
Proszę cię, Alex… Chciałem zachować się jak dżentelmen. Nie psuj mi tego.
– Lepiej?
– Nie musiałeś tego robić…
– Wiem, ale zrobiłem – odparłem, zapraszając ją gestem w stronę ławki, na co kąciki jej ust uniosły się nieznacznie.
– Dzięki – wyszeptała.
Usiedliśmy po obu stronach tabliczki. Sarah podwinęła jedną nogę pod siebie w taki sposób, że była zwrócona w moją stronę. Przejechała palcem po imieniu na tabliczce.
– To surrealistyczne – powiedziała.
Przytaknąłem.
– Dobrze powiedziane. W punkt.
Piskliwy śmiech dzieci na placu zabaw odbił się echem od wody. W tym momencie podobna radość wydawała się nie na miejscu.
– Wciąż nie jestem w stanie powiedzieć na głos słowa na „z” – powiedziała Sarah, nie odrywając wzroku od tabliczki.
– Słowa na „z”? – nie powiem, co jako pierwsze przyszło mi do głowy.
– Ty zboku.
Znalazł się świętojebliwy.
– No wiesz, z-m-a-r-ł-y – przeliterowała.
Okej, może faktycznie była trochę dziwna.
Kiwnąłem głową.
– Też za nim nie przepadam – powiedziałem i to była prawda.
– Brzmi zbyt ostatecznie – wyszeptała.
Przesunęła się, by skierować wzrok w stronę jeziora, wyjęła ciasto i rozłożyła papierowe pudełko na kolanach jak serwetkę. Zaproponowała mi kawałek.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałem. Nie chciałem jeść ulubionego ciasta Alexa.
Ani siedzieć w jego ulubionym fotelu. Ani żywić uczuć do jego dziewczyny. Ani w jakikolwiek sposób zajmować jego miejsca.
– Byłej dziewczyny.
Wszystko jedno, Alex.
Nie chciałem słyszeć jego głosu w swojej głowie. Ani myśleć o tym, jak nasza drużyna poradzi sobie w tym roku bez swojej gwiazdy. Chciałem tylko jednego: przenieść się do momentu w przyszłości, w którym nie będę czuć się ze wszystkim tak gównianie. O ile taki moment w ogóle nastąpi. W tej chwili wydawało się to niemożliwe.
Sarah oderwała mały kawałek kruszonki i zjadła go powoli, zamykając przy tym oczy. To było tak intymne… wyglądała, jakby zatraciła się we wspomnieniach. Odwróciłem wzrok. Wolałem nie ryzykować, że zacznę się na nią gapić. Zamiast tego powiedziałem:
– Czasami wyobrażam sobie, że tylko wyjechał na wakacje albo… no wiesz, jest opiekunem na obozie koszykarskim i trenuje te wszystkie dzieciaki, które traktowały go jak idola. To pomaga. Nie uśmiecha mi się powrót do szkoły, ale ciągle powtarzam sobie, że muszę przetrwać już tylko ten jeden rok, a potem stąd spadam. Wyjadę gdzieś, gdzie nikt nie zna mnie jako tego gościa, który był z Alexem McKenną w noc jego wypadku.
Sarah pociągnęła nosem. Kiedy na nią spojrzałem, zobaczyłem, że ma policzki mokre od łez. Co mnie podkusiło, żeby się tak uzewnętrznić? Zwłaszcza po tym, jak powiedziała mi, że nie jest w stanie wypowiedzieć na głos słowa „zmarły”. Co ze mną nie tak?
– Jasna cholera. Idiota ze mnie. Przepraszam, Sarah.
Machnęła ręką i powiedziała.
– Nie, to nie przez ciebie.
Pokruszyła leżące na jej kolanach ciasto, ściskając je w dłoni, po czym rzuciła okruchy na trawę. Od razu podleciało do nich kilka ptaków. Potem zgniotła pudełko i wyrzuciła je do najbliższego kosza na śmieci.
– Co się stało? – zapytałem.
Przeczesała dłonią włosy i wzięła głęboki oddech.
– Myślałam, że kiedy to zobaczę, poczuję coś więcej. Jakieś połączenie. Więź. Ale nie. Po co w ogóle przyniosłam ten głupi kawałek ciasta? I jeszcze ten tekst: „Odszedł zbyt wcześnie, ale nie zostanie zapomniany”. Bardziej sztampowo już się nie dało? Ciągle czekam na znak, że Alex istniał. Że wciąż gdzieś tam jest i mu na mnie zależało. Ale zamiast tego siedzę na ławce, którą jego była dziewczyna udekorowała balonami i karteczką z tekstem, że zawsze będzie za nim tęsknić. Była tu pierwsza. Przede mną.
– Sarah…
– Mieliśmy za mało czasu i już nigdy nie będziemy mieć go więcej. Wydurniam się, udając, że to nasza półrocznica, ale nigdy jej nie będzie. Jestem taka żałosna.
Znów się rozsypała.
– Zrób coś, Hobbs. Pomógłbyś jej, a nie tylko siedzisz i się gapisz.
– Hej, wcale nie jesteś żałosna – powiedziałem, obejmując ją i przysuwając się bliżej. Oparła głowę o moje ramię i wtuliła twarz w koszulkę.
– To niesprawiedliwe.
– Wiem – wyszeptałem.
Pozwoliłem Sarah się wypłakać. Chciałem jakoś poprawić jej humor, ale co miałem powiedzieć? Jeśli czegokolwiek nauczyłem się od Doktora Hipstera, to właśnie tego, że czasem trzeba po prostu poprzeżywać swoje emocje. Do dupy, wiem, ale cóż… bywa. Czasem właśnie takie jest życie, co nie? Wziąłem głęboki oddech, by samemu nie wpaść w poczucie beznadziei i lęku. Przynajmniej nie za bardzo. Istniały pewne ciemne zakamarki mojego umysłu, w które nie lubiłem się zagłębiać.
– O cholera, przepraszam – odsunęła się i wytarła moją koszulkę. – Ubrudziłam cię tuszem do rzęs.
Spojrzałem w dół.
– Eee tam… nie przejmuj się. To nic. Żebyś widziała, jak wygląda, kiedy jem pizzę – dodałem.
Roześmiała się. Nie spuszczała ze mnie wzroku, jakby chciała powiedzieć coś więcej. I tak minęło kilka sekund. W innych okolicznościach prawdopodobnie próbowałbym ją pocałować. Miałem mętlik w głowie. Zastanawiałem się, czy i ona coś poczuła, bo speszyła się i odsunęła ode mnie.
– Powinnam już wracać – powiedziała. Wstała i strzepnęła okruchy z kolan.
– Jasne, podrzucę cię – zaproponowałem.
– Nie, nie trzeba. Spacer dobrze mi zrobi. Pomoże przewietrzyć głowę.
Wstałem.
– Na pewno? W taki skwar?
– Spoko, nie roztopię się – powiedziała z uśmiechem. – Dzięki, że powiedziałeś mi o tej ławce. Sama pewnie bym tu nie przyszła.
– Byłaś pierwszą osobą, o której pomyślałem.
Roześmiała się, spojrzała w dół na swoje stopy, po czym pomachała mi na odchodne.
– To… na razie.
Patrzyłem, jak odchodzi; tak bardzo chciałem coś powiedzieć. Znów mi się wymykała, wraz z nadzieją na… właściwie na co? Czego się spodziewałem? Na co liczyłem, przyprowadzając ją tutaj?
– Sarah! – zawołałem. Zatrzymała się i odwróciła do mnie.
– Trzymaj się!
Wrzesień
Sarah
Pierwszy dzień szkoły zawsze był dla mnie wielkim wydarzeniem. Wystarczy przewrócić kilka kartek w kalendarzu, by wszystkie błędy poprzedniego roku zostały wymazane. Można było zacząć wszystko od nowa. Z czystą kartą. Wszystko było możliwe, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie minęła pierwsza fala ekscytacji, po której z przytupem wkraczała proza życia: zasypywanie pracami domowymi, testami i esejami na pięćset słów na temat nieprzeczytanej lektury (z terminem na piątek).
Wczoraj wieczorem wyjęłam z szafy mundurek, przygotowałam plecak, zestaw nowych długopisów oraz segregator i starałam się wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu. W końcu byłam o klasę wyżej! Miałam nawet nowy mundurek. Zamiast prostej spódnicy w zielono-czarno-niebieską szkocką kratę teraz mogłam nosić taką z krzykliwym czerwonym paskiem na całej długości, by obwieścić całemu światu, że jestem starsza i mądrzejsza. Przynajmniej w murach Saint Aedan’s. Czeka mnie zwiedzanie uczelni, przejażdżki z przyjaciółmi i bal na zakończenie roku. Trzecia klasa zapowiadała się naprawdę ciekawie. Do tego w ładną pogodę będę mogła jeść lunch na szkolnym dziedzińcu. Jupi! No naprawdę… ale ze mnie farciara!
W drugiej klasie naiwna Sarah cieszyła się na te wszystkie bajery, ale teraz, kiedy miałam je na wyciągnięcie ręki, czułam przede wszystkim niepokój. Jaka będzie szkoła bez możliwości zobaczenia Alexa włóczącego się po korytarzu? Jego uśmiechu, który potrafił mi umilić nawet najgorszy dzień? Pod koniec zeszłego roku szkolnego było mi naprawdę ciężko, ale te półtora miesiąca minęło w okamgnieniu. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak wyglądałby pierwszy dzień szkoły, gdyby Alex wciąż tu był.
Po tym, jak totalnie mi odwaliło, kiedy siedziałam na ławce z Jakiem Hobbsem, przysięgłam sobie, że przestanę liczyć czas w odniesieniu do Alexa i tego, co mogłoby być. Dobrze wiedziałam, że to bez sensu. Niestety, moje serce miało na ten temat swoje zdanie. Postanowiłam więc nosić bransoletkę z koralików. Za każdym razem, gdy zaczynałam odpływać myślami do Alexa, strzelałam nią w nadgarstek dla otrzeźwienia. Najczęściej działało, ale czasami i tak nie mogłam się pohamować. Tak czy siak, do końca dnia mój nadgarstek zrobi się pewnie cały czerwony i obolały.
Po kłótni z mamą o to, że nie chcę jeść śniadania, poszłam spotkać się z Ash w tym samym miejscu, w którym co roku, od szóstej klasy, umawiałyśmy się pierwszego dnia szkoły. Zwykle to ona czekała na mnie, ale gdy byłam już blisko celu, zdałam sobie sprawę, że jej tam nie ma. Zatrzymałam się i sprawdziłam telefon. Nic. Może przyszłam trochę za wcześnie? Zaczęłam bezmyślnie przewijać konwersację na telefonie, próbując nie myśleć o Alexie. Nie udało mi się.
Alex by nas podrzucił. Pojechalibyśmy do szkoły razem. O dziwo, to była jedna z tych prozaicznych rzeczy, na które wcześniej się cieszyłam. Wszyscy wiedzieli, że przejażdżka do szkoły z przyjaciółmi była lepsza niż zasuwanie na piechotę lub, co gorsza, jazda szkolnym autobusem.
Strzeliłam bransoletką w nadgarstek.
– Hej, orient!
Głos Ash ściągnął mnie z powrotem na ziemię. Zrobiła obrót na środku ulicy, a że plisy jej kraciastej spódnicy lekko przy tym powiewały, kierowca czekającego na światłach samochodu pełnego chłopaków z Saint Aedan’s zatrąbił z uznaniem. Roześmiałam się.
– Pasuje ci ta czerwona krata – zawołałam.
– Taa, w końcu jesteśmy na szczycie łańcucha pokarmowego – odpowiedziała. – No… prawie. Widzę, że dziś postawiłaś na warkocz. Jak z Krainy lodu: Elsa idzie do szkoły z internatem.
Pociągnęłam za koniec swojego warkocza i uśmiechnęłam się.
– Pomyślałam, że przyda mi się lekka odmiana.
– Podoba mi się – rzuciła, gdy ruszyłyśmy w stronę szkoły. – Boże, już nie mogę się doczekać, aż Mike dostanie własny samochód i nie będziemy musiały zasuwać z buta.
Wzięłam głęboki oddech i strzeliłam bransoletką.
– Taa… będzie mega.
Mike Boyle i jego przyjaciele stali na schodach prowadzących do szkoły. Czekali na nas. Ash od razu poprawił się humor. Już dawno powinnam była przyzwyczaić się do tego, że rozpromienia się na widok Mike’a. Odkąd osiem miesięcy temu zaczęli ze sobą oficjalnie chodzić, Ash coraz mniej na mnie polegała. Trochę go za to nienawidziłam.
Może nienawiść to złe słowo.
Trudno było nienawidzić Mike’a Boyle’a. Serio. Był jak przerośnięty szczeniak charta. Nieszkodliwy, głupkowaty, złożony praktycznie z samych kończyn i stawów. Jego mundurek był w wiecznym nieładzie. Koszula wystawała ze spodni, a nierówno zawiązany krawat zwisał luźno na szyi. Każdy inny facet wyglądałby w takim zestawie jak łajza, ale on jakimś cudem bronił się w swojej autorskiej stylówie – przejarany szyk w wydaniu rodem z katolickiej szkoły. Rozumiem, skąd mogła się wziąć siła tego wzajemnego przyciągania, ale nie przypuszczałam, że związek Ash i Mike’a przetrwa dłużej niż miesiąc, góra dwa. Poza pożądaniem nie łączyło ich praktycznie nic. Jednak Mike naprawdę się zaangażował i stanął na wysokości zadania – wspierał Ash i pomógł jej przetrwać horror tegorocznej wiosny. Chociażby dlatego zasłużył sobie na moją przychylność.
Buzz i Kyle – przyjaciele Mike’a – stali po obu jego stronach, robiąc za obstawę. Wyglądali na bardziej ogarniętych od niego, ale tylko trochę. Razem prezentowali się więc jak elektryzujące niezależne trio pozujące do okładki debiutanckiego albumu: Znudzeni lepszymi miejscówkami niż ta. Usta Mike’a wygięły się w półuśmiechu, gdy tylko zobaczył Ash. Po chwili upuściła plecak u jego stóp i złączyła się z nim w długim pocałunku – za taki warto trafić do kozy. Kyle, Buzz i ja odwracaliśmy wzrok tak długo, aż się od siebie nie odkleili. Następnie Mike chwycił plecak Ash i ruszyliśmy do szkoły.
– Jak tam wakacje? Praktycznie nie widziałem cię od czwartego lipca – powiedział Buzz, zrównując ze mną krok na schodach.
– Nuda. Strasznie gorąco. Dużo pracowałam – odpowiedziałam.
– To słabo – stwierdził.
– Noo… w sumie tak – nie byłam mistrzynią gadki szmatki. Właśnie dlatego tak bardzo lubiłam koło teatralne. Zawsze miałam gotowy scenariusz z właściwym tekstem do powiedzenia w odpowiednim momencie. Odkąd Ash i Mike zaczęli się spotykać, Buzz, Kyle i ja, chcąc nie chcąc, spędzaliśmy ze sobą czas i oczekiwano od nas, że jakoś się dogadamy. Czasem nawet się udawało, kiedy indziej było niezręcznie. Nagle uświadomiłam sobie, że powinnam zrewanżować się pytaniem za pytanie.
– A jak twoje wakacje?
– Zbyt krótkie, ale poza tym całkiem spoko – odparł, odgarniając włosy z oczu.
– A twoje, Kyle?
Wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem.
– Ja to raczej wolę siedzieć w domu. Lato. Ciepło. Słońce. Nie moje klimaty.
Na szczęście odezwał się dzwonek i przyspieszyliśmy. Kyle zniknął w bocznym korytarzu, ledwie przechylając podbródek w naszą stronę. Buzz wymamrotał „nara” i ruszył jeszcze szybciej.
– To moja sala – powiedziała Ash.
Mike przyciągnął ją do siebie na szybkiego buziaka.
Pomachała do mnie.
– Widzimy się na lunchu, Sar.
– Jasne – mruknęłam, idąc dalej korytarzem.
Mike mnie dogonił.
– Jaka była dziś rano?
– Wydawała się zadowolona – odpowiedziałam.
Od ostatniej wiosny czułam się tak, jakbym zdawała Mike’owi jakiś „raport z samopoczucia Ash”. Kiedy jedno z nas spędzało z nią czas, drugie się meldowało. Coś na kształt zmiany warty.
– To dobrze. Wczoraj wieczorem, kiedy gadaliśmy przez telefon, była zdenerwowana. Nie chciała iść do szkoły. Nie żebym miał jej za złe… Kto tak naprawdę chciałby tu być z własnej, nieprzymuszonej woli? – powiedział.
– W sumie racja – mruknęłam i pomyślałam, że ja nie miałam takiego wrażenia, rozmawiając z Ash. Mike zatrzymał się przed drzwiami do swojej sali. Przepuściliśmy kilka osób, a potem kontynuował:
– Wydaje mi się, że zaraz przed lunchem będę w sali obok niej. Tam się z nią spotkam. Ash chce koniecznie zaklepać stolik na dziedzińcu, więc jeśli będziesz tam pierwsza, ogarnij jakieś spoko miejsce, okej? Na razie, Sar – powiedział, po czym wślizgnął się do swojej sali.
Wczoraj wieczorem była zdenerwowana? Nie chciała iść do szkoły?
Nie podobało mi się, że Mike lepiej ode mnie wiedział, co siedzi w głowie Ash. Ale, z drugiej strony, czyja to była wina? Odkąd wróciła z Outer Banks, spędzałyśmy ze sobą niewiele czasu. Tak naprawdę zaliczyłyśmy tylko szybki wypad do Targetu na zakupy szkolne. Zaprosiła mnie na nocowanie, ale się wykręciłam. Nie spałam najlepiej i nie chciałam obudzić się w środku nocy w domu McKennów. Tyle że to była tylko wymówka, podobnie jak zasłanianie się pracą w Adele’s. Muszę się bardziej postarać. Być lepszą przyjaciółką.
Dzwonek zadzwonił akurat w momencie, kiedy znalazłam się przy schodach. Moja pierwsza lekcja odbywała się chyba najdalej od wejścia do budynku, jak to tylko było możliwe. Zaczęłam więc biec po schodach jak reszta spóźnialskich. Jestem pewna, że dzwonek został stworzony tylko po to, żeby dyrekcja szkoły mogła napawać się naszym popłochem. Bieganiem jak myszy po klatce. Gdy znalazłam się u szczytu schodów, ktoś biegnący za mną nagle przyspieszył i walnął w mój plecak, wysyłając w powietrze bidon z wodą, który miałam wepchnięty do bocznej kieszeni. Pojemnik przetoczył się po korytarzu i wylądował w jednej z sal lekcyjnych.
– Wielkie dzięki! – zawołałam.
Podeszłam do drzwi, za którymi zniknął bidon. Mój fioletowy camelbak leżał jakiś metr od wejścia. W głębi sali. Świetnie. Po prostu świetnie. Pan Rutledge, nauczyciel literatury i opiekun koła teatralnego, zaczął już lekcję. Gdy zakradłam się do środka, akurat był zajęty pisaniem czegoś na tablicy. Skuliłam się. Robiłam, co mogłam, żeby mnie nie zauważył. Przemknęłam tak aż do bidonu. Uklękłam, żeby go podnieść.
– Nawodnienie jest aż tak ważne, że warto spóźnić się dla niego na pierwsze zajęcia, panno Walsh? – zażartował pan Rutledge, nie przerywając pisania. Nie najlepszy początek nowego roku szkolnego.
– Eee… tak – odparłam, chwytając bidon z wodą za uchwyt. Kiedy wstałam, mój wzrok padł na Jake’a Hobbsa, który z pierwszej ławki wpatrywał się we mnie wyraźnie rozbawiony.
Wymamrotałam „hej” na bezdechu i wybiegłam z sali, próbując zignorować przypływ ciepła w klatce piersiowej, który wywołało spotkanie naszych oczu. Taki sam jak wtedy w parku. Na ławce Alexa.
Nie wspomniałam Ash o tamtym dniu. O ławce. Głównie dlatego, że nie lubiłam poruszać przy niej tematu Alexa. Jednak ponowne spotkanie Jake’a uświadomiło mi, że byłam niechętna do rozmowy na ten temat nie tylko z powodu jej brata. Chodziło o coś więcej. O to, co czułam, gdy myślałam o Jake’u. Te wytrącające z równowagi bum, które uderzyło mnie nie wiadomo skąd, kiedy siedzieliśmy na ławce. Kiedy mnie pocieszał. Jake nie wygłaszał mi kazań, że powinnam iść naprzód i korzystać z życia. Pozwolił mi się wypłakać. Sprawił, że się uśmiechnęłam. Przez ułamek sekundy czułam radość w miejscu, w którym wydawałoby się, że za nic nie mogłabym jej doświadczyć. Odizolowałam się, zamknęłam na świat do tego stopnia, że gdy tylko ktoś mnie dostrzegł, tak naprawdę poczułam się obezwładniona.
Tak, to na pewno dlatego tamtego dnia przeszło mi przez myśl:
A może by go pocałować?
Teraz, gdy dotarłam wreszcie na swoje pierwsze zajęcia, ta myśl ponownie zaczęła zaprzątać mi głowę. Przypomniałam sobie ciepło jego ramion, gdy mnie nimi otaczał. Spojrzenie pełne troski. Takie opiekuńcze. Świeży zapach jego bawełnianej koszulki, którą ubabrałam glutami i tuszem do rzęs. Do tego wydawał się tym zupełnie nie przejmować. Jakby mu to nie przeszkadzało.
Nie, to po prostu przemieszczenie. Taki mechanizm obronny. Tęskniłam za Alexem, to wszystko.
Jake był jego najlepszym przyjacielem. Nic nie ma prawa się wydarzyć.
I czymkolwiek było to bum, jakoś sobie z nim poradzę.
Jake
– Stary, serio myślisz, że to znak? Że wysłałem swoją dziewczynę do twojej sali, żebyś do niej zadzwonił? Naprawdę myślisz, że powinieneś?
Nie to miałem na myśli, Alex. Po prostu pomyślałem, że może Sarah odebrała to jako znak. Zdaje się, że wierzy w takie rzeczy. A poza tym… niezły zbieg okoliczności, co nie? Jakie są szanse na upuszczenie bidonu w taki sposób, żeby przeturlał się do klasy kogoś, z kim zaiskrzyło kilka tygodni temu?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Gra, w której należy wrzucić piłkę do kosza w taki sam sposób, w jaki zrobił to przeciwnik. Gdy dana osoba nie jest w stanie powtórzyć udanego zagrania, otrzymuje literę – najpierw „H”, później „O” itd., aż do ułożenia z nich słowa „horse”, oznaczającego po angielsku konia. [wróć]