Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ci, którzy lśnią, stają się zwierzyną łowną...
Nie daj się zwieść pozornym urokom miasta Northaven. Mieszkańcy od pokoleń prześladują tych, którzy posiadają moc telepatii zwaną śpiewem blasku. Dla odmieńców oznacza to wykluczenie, a nawet śmierć.
W opresyjnej społeczności Elsa ukrywa swój dar i miłość do Rye’a, z którym dzieli tę zakazaną zdolność. Gdy ukochany trafia do niewoli, zrozpaczona Elsa zostaje sama ze swą tajemnicą. Wkrótce odkrywa, że nie jest jedyną, która walczy o przetrwanie – telepatyczna więź z pewną dziewczyną obdarzoną śpiewem blasku daje jej nową nadzieję. Ich moc ma jednak swoją cenę i niebawem wciągnie je w konflikt między reżimem a rosnącym buntem przeciw tyranii.
Moira Buffini jak Margaret Atwood w Opowieści podręcznej pokazuje dystopijną przyszłość, gdzie władza kontroluje każdy krok i nawet rodzina może okazać się wrogiem. Lecz gdzieś w ukryciu tli się opór, który zachwieje fundamentami systemu.
Pierwszy tom trylogii „Płomień”!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 471
Opuszczam swoją sypialnię po raz ostatni. Ma to być zwyczajne wyjście na zakupy, więc nic nie mogę ze sobą zabrać. Wkładam palto. Nie kupowałam nowego od lat i rękawy przestają w pełni zakrywać mi ręce, których długości się wstydzę — wyglądają jak delikatne szpony pisklęcia. Zerkam na odbicie w lusterku. Nie spojrzę w nie już nigdy więcej. Mam siedemnaście lat, ale nikt się o tym nie dowie. Jestem drobna jak na swój wiek, chuda przez chorobę i niczym się nie wyróżniam. Grube okulary mi w tym nie pomagają. O tym, co zamierzam zrobić, boję się nawet myśleć. Serce wali mi jak młotem.
Przestań to roztrząsać — mówię sobie. Po prostu idź.
Zamykam drzwi.
Zapach szynki i kapusty uderza mnie w nozdrza. W kuchni gotuje moja najnowsza mama. Pocieszam się myślą, że już nigdy nie będę musiała jeść jej rozmokniętego jedzenia.
— Idę na targ! — wołam.
Ishbella wygląda z kuchni. Kiedy pojawiła się w naszym domu, wyglądała bardzo surowo. Nosiła plisowane kanciaste sukienki, a usta zawsze malowała na czerwono. Teraz wydaje się zmęczona i rozdrażniona, więc wszystko, co powiem i zrobię, tylko podsyci jej gniew.
— Co z butami twojego taty? — grzmi.
— Są gotowe. — Uśmiecham się, pokazując parę połyskującego obuwia.
— Kup mi puszkę pasty z kurczaka.
— Nic z tego — mówię do siebie i wychodzę.
Uderza we mnie świeże powietrze, przyprawiające o zawrót głowy. Wiatr tańczy wokoło, kiedy idę w kierunku targu, chociaż nie jest on moim celem. Mam zamiar uciec.
Wysyłam płatek myśli wysoko w powietrze, tak jak nauczyła mnie tego Cassandra. Dobrze wycelowana, pojedyncza, samotna nuta śpiewu blasku. Czuję, jak dotyka jej duszy.
— Jestem w drodze — informuję ją.
Cassandra z radością wpuszcza mnie do swojej świadomości. Przez moment widzę świat jej oczami. Po skończonej pracy idzie korytarzem w stronę wyjścia ze szpitala. Mija starszego stażem lekarza i kiwa mu głową.
— Dobranoc, pielęgniarko — słyszę, jak mówi do niej.
Cassandra wychodzi z budynku. Kiedy jestem z nią połączona melodią, czuję tak niespodziewaną i dojmującą radość, że sprawia mi to niemal ból. Znaleźć się w jej świetle… To jak najcudowniejszy letni dzień.
Kiedy przebywałam w szpitalu, Cassandra ocaliła mi życie. Wyczuła mój śpiew blasku, zanim zdołałam nazwać tę zdolność.
— Wiesz, czym jesteś, prawda? — zapytała. Mówiła, nie używając głosu, a mimo to doskonale ją słyszałam. Odpowiedziałam w ten sam sposób.
— Nieczłowiekiem…
— Nie — odparła. — Nigdy nie używaj tego słowa. Jesteś Płomieniem.
Widzę światła na promenadzie, padające jak fale. Wielkie turbiny miejskie obracają się na wietrze, górując nad nią jak metalowy las.
— Wiesz, gdzie się spotykamy? — pyta.
— Tak — odpowiadam. — Jestem gotowa.
Wyczuwa moje przyspieszone tętno i niepokój.
— Wolność nie jest łatwa. Jest niebezpieczna, ale podjęłyśmy dobrą decyzję.
— Dokąd pójdziemy?
— Bezpieczniej będzie utrzymać to w tajemnicy. Nie bój się, moje pisklę…
— Nie boję.
W głębi duszy wolę, aby nie nazywała mnie swoim pisklęciem. Wiem, że robi tak dla bezpieczeństwa, gdyż nigdy nie powinnyśmy zdradzać naszych imion, nawet w śpiewie blasku — w razie gdyby podsłuchiwała nas Syrena. Mimo to określenie „pisklę” sprawia, że czuję się jak dziecko, którym trzeba się opiekować.
Przede mną majaczy przystanek tramwajowy, wybudowany w bogatym stylu charakterystycznym dla Bractwa. Wspinam się na pomost, stawiając ostrożnie kroki. Wkrótce dopada mnie zmęczenie i zatrzymuję się, by złapać oddech. Z dnia na dzień staję się silniejsza, ale Wyniszczająca Gorączka dała mi się we znaki — są dni, kiedy jestem tak obolała, że potrzebuję laski, żeby się podpierać. Miałam jednak więcej szczęścia niż co niektórzy. Przeżyłam.
Pomost jest zatłoczony. Mieszkańcy czekają po jednej i drugiej stronie torów. Staram się nie patrzeć na samotnego Inkwizytora, stojącego na szczycie schodów w ciemnym mundurze. Mijam go tak obojętnie, jak tylko potrafię, i kontynuuję marsz. W końcu widzę Cassandrę. Przechodzi obok Inkwizytora i mruga do mnie. Czuję radość. Tak naprawdę to pobiegłabym za nią wszędzie.
Myślami przenoszę się do dni, które spędzę w jej towarzystwie. Szczęście opanowuje całe moje ciało i dodaje mi sił. Niepokój gaśnie.
Będę wolna.
Czuję żal, gdy myślę o tacie, ale ból spowodowany ukrywaniem mojego prawdziwego „ja” stał się nie do zniesienia. Wiem, że sekret prędzej czy później wyszedłby na jaw i wówczas to udręka taty by mnie zniszczyła. Nigdy nie stanę się córką, jakiej pragnie.
Cassandra zatrzymuje się w znacznej odległości ode mnie, jakbyśmy były sobie obce i po prostu czekały na tramwaj. Nie będę się bać. Nie będę w nic wątpić. Będę godna jej przyjaźni i opieki. Zerkam na nią, a cała moja dusza jaśnieje z wdzięczności i miłości.
I nagle to się dzieje.
Widzę, że coś miga obok niej. Jest to wpatrująca się w nią męska postać. Poświata mężczyzny w tanim garniturze, z kapeluszem wciśniętym na ogoloną głowę. Jest jednym z nas — Płomieniem, który został pojmany i teraz, aby przeżyć, musi wykorzystywać swój śpiew blasku do usidlania innych jemu podobnych.
Jest Syreną i ma moją piękną Cassandrę w zasięgu wzroku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Nie muszę podnosić garnka na homary, aby wiedzieć, że coś w nim jest. Wyczuwam na dnie morza stworzenie, które złapałam. Połknęło przynętę i próbowało uciec, ale jego wielkie szczypce to utrudniały. Robię to, co zrobiłby każdy dobry marynarz, i koncentruję się na tym, że obywatele Northaven muszą jeść. Dostawy pożywienia z Brightlinghelm stają się nieregularne, a nie mamy tutaj ziemi odpowiedniej do upraw. Są tu wrzosowiska i bagna zamiast zielonych i złotych pól pszenicy, o których słyszy się, że występują na południu. Nasze ostatnie zbiory zostały zniszczone przez wichury.
Takie myśli krążą mi po głowie, kiedy wyciągam linę z piaszczystego dna i wrzucam wyłowionego nieszczęśnika do łodzi.
Kocham to błękitne niebo, morze i jego słony smak. Palące słońce, wiatr, który podnosi mnie na duchu, ale też sprawia, że czasem z trudem utrzymuję równowagę. Na wodzie jestem w swoim żywiole — tak jak tatko. Mój brat Piper jest starszym kadetem, przygotowującym się do wojny. Dlatego też kiedy tata umarł, jego łódź stała się własnością moją i mamy. Mama, jako wdowa, nie powinna pracować poza domem, więc podczas mrocznych lat, które nastąpiły po śmierci taty, nauczyłam się jego profesji. Myślę, że mam ją we krwi. Tata wiedział, że kocham wodę. Zabierał mnie ze sobą, jeszcze zanim nauczyłam się poprawnie stawiać pierwsze kroki. Kiedy krzątał się na łodzi, często uśmiechał się do mnie i pokazywał mi różne morskie cuda. Tak bardzo kocham fale, że gdy wracam na ląd, czuję się ciężka i nieszczęśliwa.
Spoglądam na pokaźnych rozmiarów samicę homara. Widzę jej kokony jajowe, znajdujące się pod chroniącym je odwłokiem. Podziwiam jej niebiesko-czarną zbroję i nieziemskie oczy. Otwieram garnek i nagle zdaję sobie sprawę, że już nie jestem sama.
Uśmiecham się i czuję nutkę dreszczyku na myśl o niebezpieczeństwie. Przybył Rye Tern.
— Jak tam połów? — pyta.
Dopiero go zauważam, a raczej wyczuwam — śpiewu blasku nie da się opisać słowami. Rye jest ze mną, ale jednocześnie go nie ma. Widzę go, ale nie do końca. Jest tutaj każdym zmysłem, ale tylko szóstym mogę go wyczuć. Opiera się o mop, rękawy koszuli ma podwinięte. Znajduje się gdzieś w koszarach, ale zdaje mi się, że stoi na rufie. Wprawdzie przez jego postać słońce świeci, ale gdy nasze myśli zaczynają coraz bardziej do siebie przylegać, staje się wyraźniejszy.
— Dokonywaliśmy przeglądu, kiedy zobaczyłem twoją łódź. Dałem się ukarać, byśmy mogli się spotkać. — Machnął mopem. Sposób, w jaki się uśmiecha, pomimo swoich problemów, łamie mi serce.
— Beztroski idiota… — Wracam do pracy, rozmyślając nad zdobyczą.
Rye się przybliża.
— Jest trochę podobna do ciebie. — Mówi o samicy homara.
— Bronię się lepiej od niej. — Rozpływam się nad jego uśmiechem.
Jego blask jest jeszcze bliżej. Nie potrafię się przed nim bronić.
— Nosi kokony jajowe — tłumaczę mu. — Musi więc wrócić do morza.
Wychylam się za burtę i wypuszczam samicę do wody. Obserwujemy, jak znika w niebieskiej toni. Cieszę się jej wolnością.
Rye zjawia się na mojej łodzi, kiedy tylko ma ku temu możliwość. Jest to jedyne miejsce, w którym czujemy się bezpiecznie i gdzie nie musimy ukrywać naszej miłości. Możemy wzlecieć wysoko, krążyć wokół siebie jak mewy albo po prostu słuchać szumu morza. Jesteśmy w stanie powiedzieć, kiedy zbliżają się śledzie — wyczuwamy ich gładki ruch i śpiew na jednym dźwięku. Czasem pojawiają się tuńczyki żółtopłetwe, mknące pod nami jak spadające gwiazdy. Zawsze napotykamy meduzy, dryfujące ławicami jak dusze zmarłych.
Liczy się dla mnie tylko jego śpiew blasku, jego byt łączący się z moją egzystencją. Pożądanie wykręca mi wnętrzności, kiedy przypominam sobie ostatni raz, gdy faktycznie go dotknęłam…
Tamtej nocy usłyszałam stuknięcie w okno mojej sypialni. Rye był w naszym ogrodzie, bezbronny i w kurtce podartej podczas bójki z jego ojcem. Kocham ten obraz. Sposób, w jaki na skórę Rye’a padało światło księżyca, i ten ból, który w nim wyczuwałam… Raz po raz wraca to do mojej głowy. Wyskoczyłam przez okno i wpadłam w jego ramiona. Tuliłam go mocno, nic nie mówiąc. Możliwość zetknięcia się z jego ciałem zaparła mi dech w piersi. Jego zapach, twardość jego ramion, dotyk jego ust na mojej szyi… Śpiew blasku nie mógł tego przekazać.
Zeszliśmy razem na wybrzeże Baileya i poszliśmy popływać. Leżeliśmy na piasku pod gwiazdami. Bezmyślnie złamaliśmy każdą zasadę i każdy możliwy zakaz. Gdy teraz o tym myślę — o połączeniu z jego ciałem w ten sam sposób, w jaki łączę się z nim umysłem — tylko bardziej tego pragnę. Chcę Rye’a Terna tutaj, na mojej łodzi. Chcę czuć jego zapach, pocałować go, dotykać.
To, co zrobiliśmy, jest zakazane. Według Hymnów Czystości — które zresztą musimy znać na pamięć — mój byt został zszargany. Tylko dlaczego miałoby to być przestępstwem? Nie jesteśmy zdrajcami seksualnymi! Jesteśmy Elsą i Rye’em.
— Muszę się z tobą zobaczyć — szepczę.
— Wiem — mówi. — Coś musi się zmienić. Musimy być razem.
— Spotkajmy się. Na wybrzeżu Baileya. Tej nocy. Na żywo.
— To niebezpieczne.
— Wiem…
Nasza wspólna melodia blasku gra na nucie pożądania. Chcę poczuć jego usta na moich, jego brzuch przy moim, chcę opleść nogami jego ciało. Utrzymujemy ten jeden dźwięk, oddychając naszymi potrzebami, aż do momentu, kiedy cały ocean nadaje na naszej częstotliwości.
Wtem wyczuwam, że ogląda się przez ramię. Przez sekundę widzę świat jego oczami. Czyści podłogę w refektarzu. Słyszę zbliżające się ku niemu ciężkie kroki.
— Ktoś idzie — mówi, a jego ciepło i energia wyparowują w okamgnieniu.
Odszedł i zostawił mnie z mętlikiem w głowie.
Jakość dźwięku wokół mnie się zmienia. Z powrotem czuję wiatr, słyszę wodę uderzającą w burty łodzi. Nienawidzę, kiedy wycofuje się tak nagle.
Wciągam sieci i zawracam ku Northaven. Mój śpiew nie jest tam chciany. Trzymam go głęboko w sercu. Wciskam go w nogi i ręce lub kryję pod paznokciami. Jeżeli jeszcze ktoś w naszym mieście używa śpiewu blasku, to musi to dobrze maskować, bo z tego, co wiem, mamy go tylko ja i Rye. W Northaven ta zdolność jest tak naprawdę brzemieniem. Od czasu do czasu odnajduję w powietrzu nutę przypominającą kolory jedności albo westchnienie bliskie wodzie spływającej po rynnie. Czasem są to wieńce myśli zawisłe w przestrzeni jak trzaskający ogień. Wówczas jednak pieśniarz orientuje się, że jest podsłuchiwany, i raptem zaczyna mieć trudności w oddychaniu. Znam to uczucie. Kiedy Wspaniały Brat Peregrine przejął władzę, a mama była jeszcze dzieckiem, nastąpiły czystki wśród wszystkich nieludzi. Naszą świątynię, wzniesioną na cześć Gali, zamknięto na cztery spusty. Każdy, kto używał śpiewu blasku, został pojmany i obezwładniony, a następnie zabrany do Brightlinghelm do niewoli. Co kilka lat Inkwizytor, wraz ze swoją Syreną, przeprowadza kontrolę populacji. Ostatnim razem aresztował Ellie Brambling, pana Robertsa i Seren Young. Byłam wówczas młodszą chórzystką i moje umiejętności jeszcze się nie ujawniły.
Zanim Inkwizytor odszedł, stał przy naszych opiekunach i przewiercał nas wzrokiem, w celu wykrycia jakichkolwiek zakazanych oznak. Wiedział, że jeśli posiadamy tę mutację, to wkrótce się ona uwidoczni. Jeżeli wyczuliśmy jakiekolwiek oznaki w sobie albo innych, mieliśmy się do tego przyznać. Czy kiedykolwiek czuliśmy czyjąś obecność, kiedy byliśmy sami? Czy kiedykolwiek wyczuwaliśmy, o czym inni mogli myśleć? Czy doświadczyliśmy uczucia uniesienia, oderwania od fizycznego ciała? Czy były momenty, kiedy czuliśmy się kontrolowani przez wolę innej osoby? Jeśli podejrzewaliśmy, że pracował z nami nieczłowiek, lub czuliśmy coś nieludzkiego plamiącego nasze dusze, mieliśmy wystąpić naprzód i to zgłosić. Jeżeli wykazaliśmy się szczerością, to byliśmy bezpieczni. Nasz śpiew blasku zostałby tylko stłumiony. Moglibyśmy go wówczas wykorzystać w służbie dla Bractwa.
Za to podziękuję — pomyślałam, kiedy mój śpiew blasku całkowicie się rozwinął. Każdej nocy budziłam się wysoko nad domem albo na łodzi i spoglądałam z góry na świat, uznając trele ptaków za nowy język. Innym razem widziałam świat oczami fok, które obserwowały mnie, jak pracowałam. Czułam się głęboko powiązana z każdym żywym stworzeniem.
Pewnego dnia Rye Tern pojawił się na mojej łodzi. Znam go całe moje życie, to jeden z przyjaciół Pipera z dzieciństwa. Ujrzałam go w śpiewie blasku, gdy wyciągałam sieci. Próbowałam go zignorować. Serce podeszło mi do gardła. „Nieczłowiek. Nieczłowiek”.
— Wiem, że mnie widzisz, Elso.
— Zostaw mnie w spokoju, nieczłowieku…
— Też jesteś nieczłowiekiem, głuptasie. Co zrobisz? Wydasz mnie?
Zabrakło mi słów. Po moim policzku spłynęła łza.
— To twój najgorszy koszmar, prawda? — zapytał cicho Rye.
Kiwnęłam głową.
Przez jakiś czas krążyliśmy wokół siebie z pazurami na wierzchu, jak nieufne koty. Mimo to poczułam ogromną ulgę, bo miałam przy boku kogoś podobnego do mnie. Byłabym taka samotna w swoim dziwactwie i bardzo się bałam, gdy zaczęłam je dostrzegać. To okazało się znacznie gorsze od miesiączek. Ból i krew to nic wobec strachu, który mnie ogarnął, gdy mój umysł zaczął opuszczać ciało. Kiedy zaś zaczęłam dostrzegać fragmenty myśli innych, wyczuwać, że nie mówią tego, co naprawdę myślą, spętało mnie przerażenie. Ale z Rye’em dzieliłam swoją inność. Każde spotkanie z nim przynosiło mi pocieszenie. Pewnie pokochałabym go nawet, gdyby był brzydki jak noc, ponieważ jego cierpienie, złość, wrodzony urok i to, że nawet w czymś najmroczniejszym potrafił dostrzec coś pozytywnego, czyniło go pięknym. Widziałam jednak, jak dorasta — i tak, Rye Tern jest bardzo przystojny. Każdy centymetr jego ciała mnie pasjonuje; od długich rzęs do wspaniałych łopatek.
Na lądzie utrzymujemy dystans. Nawet Piper — mój własny brat — nie ma pojęcia, że jesteśmy zjednoczeni. Że jesteśmy dwiema pieśniami, i to połączenie ma swoją nazwę.
Harmonia.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki