Spółka Antymagiczna i nawiedzony dom - Gabriela Bramska - ebook

Spółka Antymagiczna i nawiedzony dom ebook

Gabriela Bramska

4,0

Opis

WEJDŹ DO ŚWIATA MAGII I ZAPOMNIJ O NUDZIE

 

Pierwszy tom pełnej magii i humoru serii dla czytelników od lat 10 do 110 !

 

Witajcie w Burzowie, pochmurnej metropolii często nawiedzanej przez istoty nie z tego świata. Gdy miasto dotyka klęska czarnego deszczu, niezbędna okazuje się interwencja łowców upiorów. Alfaen i Darkins, właściciele Spółki Antymagicznej, rozpoczynają śledztwo, które prowadzi ich do ekscentrycznej poetki Ithne nawiedzanej przez demona. Starcie z upiorem kończy się katastrofą, a miastu grozi wielkie niebezpieczeństwo.

Czy pomoc Czarnoksiężnika i jego niezwykłych pupili wystarczy, by wypędzić śmiertelnie groźną istotę? Jakie tajemnice kryje przeszłość Ithne i jej rodziny? Co ma z tym wszystkim wspólnego opuszczony dom w środku lasu? Wyruszcie na przygodę z Alfaenem i Darkinsem, by poznać odpowiedzi na te pytania.

 

Gabriela Bramska stworzyła świat po brzegi wypełniony magią, zapachem wspaniałych wypieków i świetnym humorem, od którego uśmiech nie opuszcza ust. Spółka Antymagiczna to historia z przekazem oraz emocjonująca przygoda dla każdego. Alfaen i Darkins zapraszają Was do Burzowa, tam zdecydowanie nie ma nudy!

Agata Szopa, @artemiabook

 

Barwna i błyskotliwa historia! Pogoń za potworami nabiera rumieńców, a akcja nie zwalnia. Może i znajome schematy, ale wykonanie wyciąga tę książkę na inny poziom. Świetnie się bawiłem!

Daniel Muniowski, Strefa Czytacza

 

Dawno nie czytałam tak znakomitej fantasy młodzieżowej! Duet Alfaen&Darkins powali Was na kolana swoją przenikliwością, błyskotliwością, dopasowaniem i poczuciem humoru. Każdy z Was z radością dołączyłby do ich Spółki Antymagicznej i mimo ponurej rzeczywistości chętnie zamieszkał w Burzowie – mieście pełnym magii, stworzeń, które nie mieszczą się w naszej percepcji… i kłopotów. Nie traćcie więc czasu i wyruszcie wspólnie z nimi na wyprawę przez Deszczowy Las w poszukiwaniu upiorów… i guza. To będzie prawdziwa przygoda: nieco się przestraszycie, nieco pośmiejecie i daję głowę – spędzicie znakomicie czas!

Aleksandra Barczyk, Redaktor CzasDzieci.pl

 

Cierpicie na niedosyt humorystycznej fantastyki? Chcecie wypędzić ze swojego życia jesienną chandrę? Potrzebujecie terapii bogatej w przygody, dreszcze i paranormalno-magiczne zjawiska? Koniecznie zgłoście się do Spółki Antymagicznej z o.o. – ona rozwiąże wszelkie wasze problemy!

Justyna Sikora, @nasz.ksiazkowir

 

Spółka Antymagiczna to przygodowa powieść dla nieco młodszych czytelników, w której pod warstwą fabularną pełną akcji i niezwykłego humoru można odnaleźć ważne wartości. Darkins i Alfaen chętnie ugoszczą Was w swoich progach i zapewnią świetną rozrywkę. Po odwiedzeniu Burzowa z pewnością będziecie chcieli do niego wrócić!

Maciej Klebański, @ksiazkowy_pirat

 

Dzięki tej książce przeniesiesz się do magicznej krainy i poczujesz się jak łowca duchów. To niebanalna i klimatyczna historia, która otacza nas swoją aurą już od pierwszych stron.

Patrycja Puzik @books.of.youth

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (47 ocen)
16
19
7
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
quass

Całkiem niezła

Bardzo fajnie się zaczęła. Od razu była akcja, tajemnica. Czytało się lekko, bohaterowie przyciągali uwagę. I w pewnym momencie wszystko się posypało. Książka była za długa, wątek zaczął mnie nudzić, niektóre sceny niewiele wnosiły do fabuły. Myślę, że gdyby była krótsza, byłaby zdecydowanie lepsza.
00
Anna-Malgorzata

Dobrze spędzony czas

Jakiś czas temu bardzo pozytywne wrażenie wywarła na mnie powieść o łowcach duchów, również ze „spółką” w tytule („Krzyczące schody” J. Strouda – cykl: „Lockwood & Sp.”, t. 1). Teraz mogę stwierdzić, że warto poświęcić uwagę kolejnej książce o podobnej tematyce. Do zalet „Spółki Antymagicznej i nawiedzonego domu” należy wliczyć ciekawe postacie i otaczający je świat, w którym upiory i zjawy nie są czymś nieprawdopodobnym, a ludzie funkcjonują obok elfów i krasnoludów. Co ważne, autorka ukazuje go w bardzo konkretny i wyważony sposób. Przekazuje to, co powinno być przekazane do właściwego nakreślenia fantastycznej rzeczywistości, tym samym unikając całej masy zbędnych szczegółów. Interesującą fabułę wzbogaca fajnym humorem, który dodatkowo umila czas spędzony na lekturze powieści. I gdzieś w tle snuje wątek z romantycznym podtekstem. Wszystko to składa się na naprawdę dobry początek cyklu. Na pewno więc chętnie przyjrzę się dalszym poczynaniom bohaterów. Polecam. Ania ze Skarbca Książ...
00
MagiDi

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna książka
00
patikolaczyk

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemna
00
vaconafa

Nie oderwiesz się od lektury

świetna historia! polecam nie tylko młodszym czytelnikom!
00

Popularność




ROZDZIAŁ ISPÓŁKA OTRZYMUJE ZLECENIE

W Burzowie od rana lało. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby deszcz nie składał się z lepkiej, smolistej substancji. Przechodnie, dla których zabrakło miejsca pod dachami, drzewami i parasolkami sąsiadów, wyglądali jak błotne potwory z bagien. Grupkę właśnie takich istot Alfaen unieszkodliwił dwa tygodnie wcześniej, a teraz – patrząc na mieszkańców miasta – doświadczał mrożącej krew w żyłach retrospekcji. A zarzekał się, że zemsta błotoryjów go nie minie i przez pewien czas bezpieczniej będzie szukać zleceń nieco dalej od Burzowa. Darkins oczywiście ani myślał go słuchać, więc obaj się doigrają.

Jeden uważniejszy rzut oka pozwalał jednak stwierdzić, że miasto nie stało się obiektem inwazji błotoryjów. Z nieba po prostu lał się czarny deszcz. Alfaen schował się pod szyldem zakładu krawieckiego, żeby uważniej obejrzeć niecodzienne zjawisko, ale prędko został wypchnięty przez starszą panią umiejętnie korzystającą z laski. W ten sposób i on zaczął przypominać potwora z bagien. Jego zwykle dobry humor doznał pewnego uszczerbku, zrezygnował więc z wizyty w piekarni i truchtem ruszył do domu.

Słowo „dom” było używane wyłącznie jako określenie orientacyjne. Trafniejsze zapewne byłyby „przedsionek ścieku” lub „piwniczka”, ale obaj z Darkinsem zgadzali się, że w tym przypadku nie należy być zbyt dosłownym. Miejsce to mieściło się w centrum Burzowa, w ślepej uliczce noszącej nazwę Zaułek Wisielca. Maleńkie drzwi wiodące do domu zostały fantazyjnie pomalowane przez Alfaena w duchy i smoki. Tej sztuki zupełnie nie docenił jego wspólnik, który dodał na ścianie urzędowo poprawny szyld, z napisem bez ani jednego zawijasa: „Alfaen i Darkins. Spółka Antymagiczna”. Pod spodem identyczny, tylko proporcjonalnie mniejszy font głosił: „Biuro”. Jeszcze niżej znajdował się kolejny dopisek: „Przyjmujemy zlecenia także na wilkołaki”. Łowca duchów z satysfakcją nacisnął klamkę. Znalazł się w mrocznym, niskim i bardzo wąskim korytarzu, prowadzącym w dół do biura. Tradycyjnie ominął ostatni stopień schodów, gdyż była w nim dziura, i po raz któryś obiecał sobie, że wieczorem go naprawi.

Drzwi strzegły dwa wieńce z czosnku. Alfaen skrzywił się, gdy dotarł do niego ich zapach. Środki ostrożności wspólnicy musieli wprowadzić po utarczce Darkinsa z pewnym wampirem, który odgrażał się, że go dopadnie i oskalpuje, choćby miał na to czekać sto lat.

Kiedy łowca duchów otworzył drzwi biura, rozległ się dźwięk srebrnego dzwonka. Miał on odstraszać upiory i zmuszać Darkinsa, by okazał uwagę reszcie świata. W tym momencie wyraźnie było widać, że tej drugiej funkcji nie spełnia. Alfaen miał na ten temat teorię: albo wspólnik rozpoznawał go na odległość, albo nigdy nie raczył podnieść wzroku, dopóki ktoś nie wrzasnął: „Dzień dobry”.

– Pada czarny deszcz – oznajmił, rzucając na biurko towary, które udało mu się kupić przed ulewą.

Z westchnieniem ulgi powiesił kurtkę i podłożył pod nią gazetę, by opadające krople nie pobrudziły podłogi.

– Miałeś mi kupić jagodziankę – rzekł Darkins, wciąż nie unosząc wzroku znad krzyżówki.

– Nie było – usprawiedliwił się Alfaen.

– Nie byłeś w piekarni – powiedział jego wspólnik z niezachwianą pewnością i wpisał do krzyżówki jakieś hasło.

Biuro stanowiło kwintesencję ich spółki: było małe, chaotycznie urządzone i niemożliwie zagracone. Za to miało zawsze idealnie czystą podłogę i nieodparty domowy urok, o którym decydowały wieńce czosnku na ścianach, najróżniejsze sztylety w gablotach i komplety ksiąg o upiorach w biblioteczkach. Obrazu dopełniał trzymający nogi na biurku Darkins, odziany w swój ulubiony ciemnoszary żupan, i wypełniający łamigłówki gęsim piórem.

Alfaen usiadł na stołku przed blatem, po czym uśmiechnął się szeroko.

– Jak tam krzyżówki?

– To nie krzyżówki. – Darkins nadal nie podniósł wzroku. – Podliczałem nasze rachunki.

– I co?

– I jeśli naszych wód prędko nie nawiedzi plaga przeklętych łososi, to będziemy musieli oddać cię w zastaw, żeby nas stąd nie wyrzucili.

– Pamiętam to – ucieszył się Alfaen. – Przeklęte łososie były w Średniej Wsi. Okazało się, że zaczarowała je wyrzucona z wioski wiedźma.

– Może powinniśmy zrobić to samo.

– Umiałbyś zaczarować łososie?

– Na razie próbowałem z kijankami – rzekł Darkins. Alfaenowi nawet przez myśl nie przeszło, że może żartować. Zwykle był śmiertelnie poważny. – Większość zdechła.

– A więc już po nas.

– Niekoniecznie. Obliczyłem, że jeśli zrezygnujemy z krówek, zdołamy zapłacić czynsz jeszcze za ten miesiąc.

– Nie! – zaprotestował ze zgrozą Alfaen. – Nie moglibyśmy oszczędzić na czymś innym?

– Nie ma na czym – powiedział bezlitośnie Darkins i wykreślił coś zamaszyście z zeszytu. – Tak więc mamy jeszcze trochę czasu. – Uniósł brew, uważnie patrząc na wspólnika. – Wyglądasz jak błotoryj. Wpadłeś do ścieku?

– Nie. Gdybyś zadał sobie trud ruszenia się od tego biurka na więcej niż na dwa kroki, zauważyłbyś, że pada czarny deszcz.

– O! – Darkins wstał i marszcząc nos, przyjrzał się smolistej substancji brudzącej kurtkę Alfaena. – Krew sępokruków? Może stado zmieniło kierunek przelotu?

– Raczej łzy harpii, sądząc po konsystencji. – Łowca duchów sięgnął pod blat biurka po ich najbardziej ogólny podręcznik antymagiczny. Otworzył go na stronie dotyczącej dziwnych zjawisk pogodowych i ich powiązań z upiorami. – Zbadajmy to.

Darkins nałożył rękawiczki i ostrożnie zanurzył palce w czarnej, gęstej cieczy. Gestem poprosił o lampę. Alfaen wziął ją i przysunął sobie stołek, by zasiąść obok.

Substancja pod światło miała ciemnofioletową barwę z lekko czerwonym połyskiem.

– Dziwne – mruknął Alfaen i ukradkiem wziął z talerza ciastko owsiane. – Łzy harpii byłyby całkiem czarne.

– To wskazuje na skażenie. – Darkins oglądał połysk na cieczy pod różnymi kątami. – Czarna magia… Padało w całym mieście?

– Tak.

– To musiałoby być przynajmniej stu czarnoksiężników.

Alfaen wzruszył ramionami.

– Może to sprawka Ligi Czarnoksięskiej.

– Wątpię. Czarnoksięstwo oni mają głównie w nazwie. – Darkins przeniósł próbkę na szkiełko zegarowe, poszperał w szufladach i wydobył flakonik z czerwonym płynem.

Podał go wspólnikowi, a ten wylał kroplę na smolistą substancję.

Obaj odsunęli się gwałtownie, gdy w powietrze z przeciągłym sykiem uniósł się kłąb czarnego dymu. Para błyskawicznie uleciała aż do sufitu. Alfaen zamachał rękami, by ją rozrzedzić, ale Darkins jak zaklęty wpatrywał się w szkiełko.

– Co jest? – spytał Alfaen, zbliżając się i zatykając nos. – U, śmierdzi siarką.

– Patrz.

Na szkiełku pozostał jeden długi, lśniący czarny pazur. Był zakrzywiony. Darkins zbliżył do niego dłoń w rękawiczce i syknął – na jego palcu natychmiast pojawiła się krew, chociaż Alfaenowi wydało się, że nie zdążył nawet dotknąć szponu.

Bez słowa sięgnął po spirytus. Kiedy odkręcił flakonik, Darkins zdążył już zdjąć rękawiczkę – na opuszce palca wskazującego miał spore rozcięcie. Alfaen wziął srebrne szczypce i z najwyższą ostrożnością umieścił pazur w słoiku, który starannie zamknął.

– Nawet go nie dotknąłem – rzekł jego wspólnik, gdy opatrzył ranę.

Patrzył na słoik jak na potencjalnego wroga.

– Ciąży na nim wyjątkowo silny czar. Musimy dowiedzieć się więcej.

Darkins ustawił na biurku cały zestaw doświadczalny. Alfaen machinalnie zaczął segregować odczynniki, wyjął książki, podpalił palnik. Wspólnik rzucił mu parę rękawic ze skóry bazyliszka. Był to najodporniejszy materiał, jaki miał – mogła go uszkodzić tylko woda królewska. Potem Darkins ostrożnie zebrał smolistą ciecz z kurtki do kilkunastu probówek i zaczęli eksperymenty. Łzy harpii użyte jako wskaźnik zabarwiły się na intensywnie czerwony kolor, co oznaczało, że w badanej próbie jest więcej niż jedna klątwa. Z końcowych doświadczeń wynikło, że rzucone czary są liczne, potężne i stare, prawdopodobnie starsze niż cały Deszczowy Las. Niestety, doświadczenia nie pozwalały jednoznacznie stwierdzić, czy zostały rzucone przez człowieka, czy mroczniejszą istotę.

– Szykuje się ciekawa sprawa.

– Ciekawe, czy będzie popłatna. – Darkins zanotował ostateczny wynik testów i zabrał się do sprzątania szkła antymagicznego. Alfaen rzucił się, by pomóc, ale wspólnik prędko zakrył odczynniki, jakby były ze szczerego złota. – Nie ma mowy, ty zawsze nie domywasz. Lepiej idź na zaplecze i sprawdź, czy mamy zapas eliksirów.

Łowca duchów nieco obruszył się na tę uwagę, ale wiedział, że nie będzie mu się chciało dyskutować ze wspólnikiem, który jednego nie znosił bardziej niż karaluchów – niewypełniania jego poleceń. Przegląd mikstur zajął Alfaenowi nieco dłużej niż zwykle, gdyż Darkins ostatnio znów robił porządki w zapasach i wszystkie kolby oraz butelki pozmieniały miejsca. Gdy wrócił z zaplecza, biuro lśniło czystością i pachniało odświeżaczem, za to jego wspólnika nie było. Miał szczerą nadzieję, że wessał go jakiś powietrzny wir. Niestety, chwilę później dzwonek u drzwi obwieścił powrót mistrza krzyżówek. Darkins był cały pokryty czarną substancją, ale tryskał zadowoleniem z siebie. Alfaen spojrzał na niego z niechęcią, ale złość natychmiast mu przeszła, gdy zobaczył zawartość torby na zakupy.

– Myślałem, że oszczędzamy.

– Koniec z tym – rzekł spokojnie Darkins, otwierając krówki. – W mieście leje aż miło. To chyba największy czarnoksięski kataklizm w ciągu ostatnich lat. A że jesteśmy jedyną Spółką Antymagiczną w tej części Deszczowego Lasu, zaraz zlecą się tłumy. – Wziął sobie jedną krówkę i starannie odwinął ją z papierka. – Zobaczysz S– dodał, celując we wspólnika niekrystaliczną pomadką mleczną – dziś ubijemy interes życia.

Alfaen pożarł trzy krówki, zanim odezwał się tonem proroka:

– Na zdrowie nam wyjdzie ten Nocny Mar.

Spółka Alfaena i Darkinsa narodziła się z żywej pasji do zagadek tego pierwszego i z kłopotów drugiego. Spotkali się pięć lat wcześniej w dość niezwykłych okolicznościach. Alfaen podczas jednego ze swoich wojaży został napadnięty przez zbójców, a Darkins, który błąkał się po lesie w poszukiwaniu odpowiedniego drzewa na zakończenie życia, uratował go, bez wysiłku rozprawiając się z całą bandą za pomocą rąk i nóg. Następnie odbyli zapoznawcze ognisko, na które przyszły łowca duchów niemal zaciągnął swego wybawcę siłą. Okazało się, że obaj byli w równie kiepskiej sytuacji: Alfaen dotychczas nigdzie nie mógł zagrzać miejsca, a Darkins został dożywotnio zdymisjonowany z armii pobliskiej Astary i dostał zakaz przekraczania granicy kraju. Z oszczędnego opisu, który Alfaenowi udało się z niego wydusić, wynikało, że młody kapitan naraził się wielkiemu hetmanowi, gdy stanął w obronie uciśnionych. Ci jednak zaraz potem ruszyli, by donieść na niego swemu niegdysiejszego prześladowcy. I właśnie z tego powodu były kapitan poszukiwał odpowiedniego drzewa na dokonanie żywota. Alfaen próbował go przekonać, że życie jest piękne, nawet gdy nie ma się co jeść i gdzie spać, ale odpowiedziało mu jedynie drwiące spojrzenie.

Podumali przez kilka godzin i uznali, że mogą spróbować założyć wspólny interes, skoro nie mają nic do stracenia. Odtąd wędrowali przez Deszczowy Las, próbując swoich sił w różnych zawodach. Pewnego dnia przypadkowo przepędzili natrętnego ducha białej damy ze starego zamku i uznali, że zwalczanie upiorów to nisza na rynku. Zaczęli oferować swoje usługi i stopniowo się w tym wyszkolili, co pozwoliło im wzbogacić ofertę o różną działalność antymagiczną, w tym negocjacje z czarnoksiężnikami. Po pięciu latach mało kto wiedział o upiorach tyle co oni. Zleceń nie było może dużo, ale dotychczas wystarczało ich, by wynajmować lokal w Burzowie i od czasu do czasu kupować krówki. Ostatnio jednak upiory nie chciały nawiedzać miasta, a jedyny czarnoksiężnik w okolicy siedział grzecznie w swojej wieży.

Alfaen rozmyślał nad tym wszystkim, pijąc owocową herbatę. Przyciągnął do siebie księgę z opisem Nocnego Mara i sposobów radzenia sobie z nim. Chciał je jeszcze raz przeczytać dla pewności.

Na ilustracji widniały postacie, pod którymi stwór najczęściej się ukazywał, w zależności od jego siły i liczby osobników. Przy jednym ludzie najczęściej zauważali, że coś dziwnego dzieje się z ich cieniem. Widywali go w dziwnych miejscach i za każdym razem był bardziej zniekształcony. W końcu przybierał postać narysowaną w podręczniku – czarnej, smolistej mgły, rozlazłej jak wielki karaluch. Rzadziej zdarzało się, by te istoty działały razem, ale gdy do tego dochodziło, zwykle zalegały nad domem ofiary jako kłąb ciemności, mniej lub bardziej widoczny w świetle dziennym. Właśnie z czegoś takiego padał czarny deszcz.

Alfaen się skrzywił. Upiory zwykle nie wywoływały w nim specjalnych emocji, ale ten był wyjątkiem. Ludzie, na których działał Nocny Mar, stawali się napiętnowani. Bano się, że zło przejdzie na rodzinę i przyjaciół ofiary. Osoba dręczona zostawała sama, a wówczas łatwo ulegała potworowi. W najgorszym wypadku zmieniał ją w kogoś podobnego do siebie, a w najlepszym żyła w lęku i samotności do końca swoich dni.

Alfaen westchnął i przetarł czoło.

Darkins spojrzał na niego znad trzymanego przed sobą podręcznika.

– Nieprzyjemna tematyka, co?

– Nawet bardzo. Kogoś w mieście musiał zaatakować Mar. I to dawno, a teraz – Alfaen postukał palcem w ilustrację, która przedstawiała postać potwora w największym nasileniu – dranie stworzyły czarne chmury i pada z nich ten błotny deszcz.

– Ktokolwiek padł ofiarą Mara, musiał już długo wiedzieć, że coś jest nie tak – powiedział z zastanowieniem Darkins i przerzucił kilka kartek w księdze. – Zobaczmy, co mistrz Ponuriusz pisze o objawach dręczenia. Smutek. Długi smutek, za długi w stosunku do wydarzeń z życia; lęk, paniczny, uniemożliwiający normalne funkcjonowanie… I w końcu rozpacz – przeczytał – poczucie beznadziei. Brak radości, jakbyś już nigdy nie miał być szczęśliwy. To rzeczywiście paskudne… – Uniósł brew i spojrzał na wspólnika. – Gdybym ja to wszystko miał…

– …mogło być tylko jedno, to tylko objawy…

– …ale przyznasz, jeśli pojawiła się chmura, to musiało być prawie wszystko. No więc ja już dawno bym coś zauważył.

Alfaen prychnął w swoją herbatę. Była mocna i brzoskwiniowa, taka, jaką najbardziej lubił. Darkins czasami pijał bardzo gorzką czarną, może w ramach samoudręczenia.

Spojrzał na niego potępiająco i dalej przeglądał księgę.

– Jeśli nasze Mary objawiły się dopiero w trzecim stadium, to tego kogoś dręczą ich setki.

– Biedak.

– Rodzina musiała coś dostrzec.

– Może nie ma rodziny. – Alfaen wzruszył ramionami. – A jeśli ma, to zajętą własnymi sprawami. Mogli nie zwrócić uwagi albo jeśli zwrócili, uznali te objawy za chwilowe.

– Albo nie chcieli ich widzieć – rzekł ponuro Darkins.

Obaj milczeli chwilę. Darkins zaczął czyścić srebrne sztylety szmatką zdezynfekowaną w soku z drzewa herbacianego, a Alfaen jeszcze raz sprawdził, czy mają zapasowe mikstury. Nie mówili tego głośno, ale czuł, że obaj myślą o tym samym – dotychczas tylko raz udało im się przepędzić Mara, a był wtedy zaledwie jeden i to w średnim stadium zaawansowania. Tutaj szykowała się prawdziwa batalia. Srebrne noże i eliksiry niewiele pomogą, nawet wyciąg z kory wierzby, wykorzystywany do zwalczania niematerialnych bytów, nie sprawdzi się w tym przypadku tak dobrze, jak przy innych upiorach smutku. Nocnego Mara osłabiały radość i światło, a zabijało własne odbicie w lustrze, co odkryli podczas pierwszej walki z nim. I tyle wiedzieli o tych stworach. W księgach nie było o nich nawet osobnego rozdziału.

– Cóż, nie dostaliśmy jeszcze żadnego zlecenia – mruknął Alfaen, gdy nie miał już nic więcej do roboty.

Wspólnik podniósł na niego wzrok. Już dawno skończył czyścić noże i znów siedział za biurkiem z nogami na blacie.

– Dostaniemy.

– W najgorszym wypadku będziemy musieli zrobić to za darmo. Nie chcę codziennie wyglądać jak błotoryj, gdy będę wracał z miasta.

– I tak blisko ci do niego – skomentował Darkins i uśmiechnął się paskudnie.

– Dziękuję.

– Zgadnij, co to jest: żółte, ma cztery nogi i pięknie śpiewa?

– Kanarek.

– Z czterema nogami, baranie? Nie idą mi dziś te zośki, co zrobić. – Były kapitan odłożył krzyżówkę.

Zamiast tego wyjął z szuflady sudoku i zagłębił się w grze z cyframi. Alfaen podszedł do dużego fioletowego fotela, zgarnął z niego poradnik strategii szachowych Darkinsa i usiadł wygodnie. Uwielbiał ten mebel. Kupił go na pchlim targu, specjalnie by nadać wnętrzu nieco domowego ciepła. Znakomicie się w nim drzemało. Nie było też obawy, że wspólnik mu go zajmie – preferował krzesła proste i tak twarde, że Alfaena od siedzeniach na nich zawsze zaczynały boleć plecy.

Wziął książkę z półki i położył ją sobie na kolanach, by stwarzać pozory, że będzie drzemał tylko przez chwilę, a potem z satysfakcją wyciągnął stopy przed siebie i oparł je na podnóżku. Właśnie zaczynał zapadać w sen, kiedy zabrzęczał dzwonek do drzwi. Darkins czym prędzej zdjął nogi z biurka.

W progu stanęła młoda dziewczyna w niebieskiej pelerynie, teraz ubłoconej. Brudne były też jej różowe kalosze i dół niebieskiej sukienki. Alfaen w mgnieniu oka złowił spojrzenie Darkinsa, który chyba ledwo powstrzymał się przed zwróceniem jej uwagi, że właśnie bruka jego lśniącą podłogę.

– Dzień dobry – powiedziała.

Miała ciepły i zdecydowany głos. Alfaen podniósł się z fotela, ale jego wspólnik był szybszy. Przybrał przyjemny wyraz twarzy i w ułamku sekundy znalazł się przy dziewczynie.

– Dzień dobry. – Darkins nie uścisnął wyciągniętej ręki, tylko wytwornie ją pocałował. – Proszę mi to dać, chyba bardzo pani zmokła. – Pomógł jej zdjąć pelerynę.

Alfaenowi nie umknęło, że stara się jak najmniej dotykać materiału. Powiesił okrycie na wieszaku i ukradkiem podsunął pod nie gazetę.

– Dziękuję. – Nieznajoma uśmiechnęła się szeroko.

Jej usta rozciągnęły się w poziomie, co natychmiast nasunęło Alfaenowi skojarzenie z żabą.

– Proszę usiąść. – Wskazał jej krzesło przed biurkiem, a sam zajął miejsce za nim. Dla Darkinsa został tylko kulawy stołek. – Czym możemy służyć?

Dziewczyna spojrzała na nich oceniająco. Łowca duchów też się jej przyjrzał. Była niska, okrągła i miała burzę bardzo jasnych włosów. Jej niebieskie oczka patrzyły czujnie zza okularów. Nosiła też nietypową fryzurę: mnóstwo koralików, pojedynczych warkoczyków i podwójną opaskę.

– Nazywam się Teris – przedstawiła się – i jestem malarką.

– Alfaen. Mój wspólnik Darkins.

– Pewnie widzieli panowie…

– Mów nam po imieniu – wtrącił z uśmiechem łowca duchów.

– …pewnie widzieliście, co się dzieje z pogodą. Ten deszcz i ciemne chmury.

– Tak.

Dziewczyna zagryzła wargi. Chyba chciała zdradzić im coś ważnego, ale nie wiedziała, jak zacząć.

– Może chcesz coś do picia? – spytał Darkins. – Kawę, herbatę, kakao?

– Proszę o kakao – odparła i nieco się rozluźniła.

Były wojskowy zniknął na zapleczu, by przygotować napój. Alfaen uznał to za dobrą monetę. Wolał przeprowadzać wywiady sam.

– Czy wiesz o tym deszczu coś, co mogłoby nas zainteresować?

– Tak sądzę – przyznała z wahaniem Teris. Zaraz jednak potrząsnęła głową, decydując się na coś. – Najlepiej powiem wprost: domyślam się, dlaczego pogoda tak nagle się zmieniła.

– Tak? – zachęcił ją Alfaen.

– Moja siostra, sądzę, że to przez nią – mruknęła dziewczyna. Chyba poczuła się lepiej, gdy już to powiedziała. – Słyszałam, że smutek i rozpacz mogą powodować takie zmiany.

– Czy twoja siostra jest bardzo smutna?

– Tak. I w tym stanie jeszcze bardziej nieznośna niż normalnie.

– Opowiedz mi o tym. Czy ten smutek utrzymuje się dłużej, niż powinien? Czy twoja siostra ostatnio kogoś straciła?

– Właśnie nie. Ona zawsze była… melancholijna, ale przez ostatnie lata to się nasiliło.

Alfaen zmarszczył brwi.

– Co dokładnie?

– Odcięła się od nas… To znaczy ode mnie i naszego wuja, mieszkamy z wujem… Jest poetą. Może słyszeliście… Brankven z Burzowa.

– Tak – odezwał się Darkins, wyłaniając się z zaplecza zaopatrzony w tacę, na której stały trzy filiżanki kakao. Alfaen spojrzał na nie z zachwytem. – Czytałem jego tomik Smok ze szkła.

– Podobał ci się? – spytała Teris z krzywym uśmiechem.

– Owszem… Bardzo obrazowy. To był pierwszy tomik?

– Tak – potwierdziła z niechęcią malarka. – Skąd wiesz?

Darkins tylko uśmiechnął się tajemniczo. Postawił przed nią kakao. Alfaen wziął swoją filiżankę sam. Spróbował. Kakao było takie, jakie zawsze przyrządzał jego wspólnik; gdy podawał coś innym, notorycznie przesadzał z cukrem. Alfaen ocenił, że wsypał od pięciu do siedmiu łyżeczek.

Dziewczyna też pociągnęła łyk i natychmiast się skrzywiła.

– No więc – zaczął znów łowca duchów – twoja siostra. Mówisz, że jest smutna. Od lat.

– Tak. Od dwóch. To wtedy zaczęłyśmy się od siebie oddalać.

– Mogę zapytać, ile macie lat?

– Oczywiście. – Teris uniosła brwi. – Mam dwadzieścia, moja siostra dwadzieścia dwa. A wy? – spytała nieco zaczepnym tonem.

– Dwadzieścia siedem – powiedział usłużnie Alfaen.

– Dwadzieścia siedem – zdradził Darkins. – Opowiedz nam jeszcze o siostrze. Czy sprawia wrażenie, jakby nic jej nie cieszyło?

– Tak – potwierdziła dziewczyna, trochę zaskoczona. – Całkiem trafnie to ująłeś.

– Może miała jakąś pasję, którą porzuciła?

– Tak… Tak, ona też pisała wiersze. Koszmarne, moim zdaniem, ale…

Wspólnicy wymienili spojrzenia. Wyglądało na to, że trafiła im się rodzina artystów.

– A teraz już wcale nie pisze?

– Nie. Porzuciła nawet ten swój głupi pamiętnik.

– Czy zauważyłaś, że często płacze?

– Może, ale chowa się przede mną. Jest bardzo skryta. – Łowcom duchów nie umknęło, że gdy dziewczyna mówi o siostrze, lekko drgają jej nozdrza, a twarz przybiera specyficzny wyraz niechęci. – I strasznie wyniosła. Zawsze traktowała mnie jak kogoś, kto jest… za niski stanem, żeby mu się zwierzać.

Darkins wyjął notes i zaczął zapisywać jej odpowiedzi.

– Zawsze była taka? – Po odpowiedzi twierdzącej zapisał coś na kartce. – Czy ma przyjaciół? – Zaprzeczenie. – Czy zachowuje się obojętnie wobec świata? Tak…? Jakby lekceważyła świat. Rozumiem. Twoim zdaniem wszystkimi gardzi? Hm. Może sama opisywała swój stan? Nie…? Nie mówiła o czarnych myślach? Tak?

– Czy ma kłopoty ze snem? – chciał wiedzieć Alfaen, który myślał o objawach choroby Nocnego Mara.

Dziewczyna znów potwierdziła.

– Nie może zasnąć… Czasami słyszę w nocy, jak chodzi po domu…

– Czy kiedykolwiek wspominała, że życie nie ma sensu? – spytał poważnie Darkins. – To ważne, zastanów się. Czy mówiła coś o skończeniu ze sobą?

– Ona w ogóle ze mną nie rozmawia. Ostatnio całymi dniami siedzi w pokoju i patrzy w ścianę. Nic nie robi… Nie je, nie ubiera się, nie myje…

– Ach, tak – mruknął Alfaen i znów spojrzał na Darkinsa. Jego wspólnik kiwnął głową. – Teraz się skup, bo to bardzo ważne: czy zauważyłaś, żeby unikała wychodzenia na słońce?

Dziewczyna chwilę myślała nad odpowiedzią.

– Chyba tak. Nawet w naszym pokoju ma zaciągnięte zasłony.

Darkins coś zapisał. Łowca duchów westchnął.

– A teraz kluczowe pytanie: czy unika luster? Może je zasłoniła?

– Tak – powiedziała ze zgrozą Teris. Zamrugała szybko. – I z jej cieniem… Może to głupie, ale coś się stało z jej cieniem. Jakby go nie było.

Były kapitan zamaszyście nakreślił coś, co wyglądało jak wielki wykrzyknik. Alfaen wypił resztkę kakao, w której zgromadziła się większość cukru. Poczuł się pokrzepiony.

– Cóż, nie możemy przesądzać. Najlepiej by było, gdyby twoja siostra tu przyszła.

– To niemożliwe. – Teris uśmiechnęła się ponuro. – Ona nie ruszy się na krok ze swojego fotela.

– W takim razie my przyjdziemy do niej – zdecydował Darkins. – Musimy ją obejrzeć, wtedy będziemy mieli pewność.

– Domyślacie się, co jej jest?

– Tak – mruknął Alfaen, patrząc na dziewczynę – ale to tylko hipotezy.

Teris zagryzła wargi. Wydawała się rozzłoszczona.

– Z tą babą zawsze są problemy – mruknęła.

Darkins podsunął jej krówki.

– Częstuj się.

– Czy ta pogoda – spytała malarka z pełnymi ustami – rzeczywiście ma związek z jej smutkiem, czy to tylko moje domniemania?

– Możliwe, że te sprawy są powiązane – powiedział spokojnie Darkins – ale nie jest to przesądzone.

– Dacie radę jej pomóc?

– Musimy ją najpierw zobaczyć.

– Mieliście już kiedyś taki przypadek?

– Tak, ale każdy jest inny – mruknął Alfaen.

– Zrobimy, co w naszej mocy – rzekł Darkins.

– Żaden smutek nie trwa wiecznie – dodał łowca duchów i delikatnie przesunął ku sobie talerz z krówkami, gdyż zaniepokoiło go ich szybkie ubywanie.

Wspólnik kopnął go pod stołem.

Teris na szczęście tego nie zauważyła.

– To kiedy możecie przyjść?

– Nawet zaraz. – Darkins uśmiechnął się na widok jej miny. – W tej chwili nie mamy nowych zleceń.

– Ach! – Dziewczyna szybko sięgnęła do torebki. Była to oryginalna rzecz, zszyta z kawałków różnych niepasujących do siebie materiałów. Wyglądała na bardzo pojemną. – Ile jestem wam winna za konsultację?

Alfaen już miał wymienić kwotę, ale Darkins z całej siły nadepnął mu na stopę.

– Rozliczamy się po zakończeniu pracy – oznajmił aksamitnym głosem. – To zależy, czy uda nam się pomóc twojej siostrze.

– Poświęciliście mi czas…

– Dla nas też jest ważne, żeby w Burzowie przestał padać czarny deszcz.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Dziękuję. Zostawię wam chociaż zaliczkę.

– Bardzo dziękujemy, ale rozliczymy się po sprawie. Zaraz będziemy gotowi. Musimy zebrać potrzebny sprzęt.

Alfaena wciąż bolała stopa. Z rozmysłem udał, że kuleje, żeby Darkinsa ruszyło sumienie, jednak ten beznamiętnie pakował eliksiry do walizki. Alfaen zrobił do niego paskudną minę za plecami Teris i także zajął się kompletowaniem odczynników. Na ostatni ogień poszła paczka krówek.

Były kapitan wdział swój krótki płaszcz z kapturem, jego wspólnik zapiął kurtkę i byli gotowi. Darkins podał Teris pelerynę i pomógł jej ją włożyć. Łowca duchów wiedział, że takie zachowanie pomoże im pozyskać klientkę. Jego przyjaciel był dobry w te gierki, bo – jak kiedyś mu zdradził – bywał na wielkich balach i przyjęciach (wojsko Astary nie miało za dużo do roboty).

– Mieszkamy niedaleko – poinformowała Teris, gdy wyszli na zewnątrz.

Energicznie ruszyła przed siebie. Pogoda jeszcze się pogorszyła – nie padało, ale panował przenikliwy ziąb, bardzo niepasujący do początku maja. Alfaen dopiero teraz zauważył warstwę chmur, która zalegała nad miastem. Kolorowe domy, ogrodzenia i chodniki – wszystko to wydawało się szare. Czarna ulewa pozostawiła po sobie ślady w postaci nacieków i wielkich kałuż. Łowca duchów poczuł się trochę przytłoczony tym widokiem. By nie dać się ponuremu nastrojowi, zaczął pogwizdywać skoczną melodię.

Powietrze pachniało deszczem, ale i czymś jeszcze – wrażliwy nos Alfaena wyczuł swąd siarki, podobny do tego, jaki wyczuł podczas doświadczeń, którym poddali pazur Nocnego Mara. Kiedy mijali skrzyżowanie i Teris wyprzedziła ich, by wskazać drogę, zerknął na wspólnika.

– Z jej siostrą musi być naprawdę źle – szepnął jak spiskowiec, prawie nie poruszając ustami.

– Fatalnie – zgodził się równie cicho Darkins. – Wlazłeś w kałużę.

– Do licha!

Alfaen kilka razy tupnął, by pozbyć się błotnistej wody z butów. Teris dalej gnała przed siebie, jak mały pojazd pancerny.

– Ta dziewczyna mogłaby obdzielić energią szwadron wojska – mruknął Darkins, lawirując między kałużami tak zręcznie, że nie ubrudził nawet czubka buta.

Jego wspólnik miał nogi mokre po kolana.

Po jakimś kwadransie drogi Teris nagle się zatrzymała, a oni dwaj o mało na nią nie wpadli.

– To tu – oświadczyła.

Przetarła okulary i zaczęła szukać kluczy.

Stali przed starą zieloną kamienicą z żółtymi okiennicami i czerwonym dachem. Tuż przy jego brzegu znajdował się szereg dziwacznych figur – żaby, wielki kapelusz i owca w smokingu. Alfaen zapatrzył się na nie z otwartymi ustami. Widocznie ktoś z mieszkańców domu miał zamiłowania rzeźbiarskie.

Teris wreszcie znalazła klucze i weszła przez bramę. Teren wokół budynku aż prosił się o oddział ogrodników pasjonatów. Trawa sięgała pasa, chwasty rosły gdzie popadło, a zdziczała jabłonka straszyła w rogu posesji niczym strzyga. Darkinsowi lekko drgała brew. Alfaen dałby sobie głowę uciąć, że z rozkoszą ruszyłby do akcji ze swoją brzytwą uniwersalną. Teris jednak nie poświęciła chwastom żadnej uwagi i przekręciła drugi klucz w wielkich kamiennych drzwiach.

– Czy ktoś jeszcze mieszka w tej kamienicy? – spytał łowca duchów, obserwując dziwaczny budynek i mimowolnie zastanawiając się, czy sąsiedzi nie mają nic przeciwko bujnej dzikości ogrodu.

– Tak, na dwóch niższych piętrach. Mój wuj wynajmuje całe poddasze. – W środku było ciemno jak w grobie. Pachniało wilgocią, stęchlizną i starymi dywanami. Darkins zmarszczył nos. – W naszym mieszkaniu są cztery pokoje. W jednym śpimy z Ithne…

– Przepraszam, z kim?

– Z Ithne, tak nazywa się moja siostra.

– Ładne imię – pochwalił Alfaen.

Teris rzuciła mu niezbyt przyjemne spojrzenie zza okularów. W ciemności zobaczył, że podchodzi do niewielkiego stolika w sieni. Zaraz potem rozległo się krótkie pyknięcie i dziewczyna zapaliła trzy świece na świeczniku. Wzięła go do ręki.

– Za mną – poleciła tajemniczo i ruszyła w górę po wąskich schodach. Alfaen przełknął ślinę. Czuł się, jakby wchodził do posiadłości wampira. Darkins chyba myślał o tym samym, bo niby przypadkiem wsunął do kieszeni ząbek czosnku wyjęty z walizki. – Drugi pokój to salon, trzeci to moja pracownia, w ostatnim mój wuj ma gabinet. A kuchnię i łazienkę sama pomalowałam. – Alfaenowi coś podpowiadało, że ściany będą wściekle zielone lub różowe.

Minęli dwa piętra z drzwiami prowadzącymi do oddzielnych mieszkań. Zza jednych dochodziło wycie. Łowca duchów znów przełknął ślinę.

Świecznik rzucał drżące światło na odrapane ściany i mętne szyby w oknach. Schody do mieszkania na samej górze były odrobinę szersze niż poprzednie, wyłożone czarnym aksamitnym dywanem, który tłumił kroki.

– Mój wuj nie lubi, gdy coś przeszkadza mu w pracy – wyjaśniła Teris. Stanęła przed drzwiami z wielką kołatką w kształcie głowy ropuchy. Wspólnicy wymienili spojrzenia. Wzrok Darkinsa ostrzegał: „Nie oceniaj klientów”, natomiast wyraz oczu Alfaena mówił: „Gdybym tu mieszkał, mnie też dopadłyby Nocne Mary”. Zaczynał rozumieć, dlaczego siostra malarki jest ponura.

Teris wyjęła trzeci klucz i przekręciła go w zamku poniżej kołatki. Drzwi ustąpiły ze złowieszczym skrzypnięciem. Dziewczyna uśmiechnęła się zagadkowo i zaprosiła ich do środka. Alfaen powstrzymał się od splunięcia przez lewe ramię.

W mieszkaniu było dość ciemno. Zasłonięto chyba wszystkie okna. Paliły się za to świeczniki. Ściany były równie odrapane jak w korytarzach, ale wisiało na nich kilka obrazów – o ile Alfaen znał się na malarstwie, były to abstrakcje. Zamiast wieszaka na ubrania w przedpokoju ustawiono wyjątkowo szkaradną rzeźbę przedstawiającą żyrafę. Obaj z Darkinsem zdjęli okrycia dopiero na wyraźne wezwanie Teris.

Z przedpokoju przeszli na korytarz, wąski i wyłożony kamiennymi płytami. Zdobiły go kolejne rzeźby. Alfaen mimowolnie zastanawiał się, kto był ich autorem. Jeśli nie przedstawiały one żyraf, to bliżej nieokreślone obłe lub ostre kształty.

– To Monochrom szary I, Monochrom szary III… – objaśniła Teris, wskazując okrągłe formy nijakiego koloru. – PtakV. – Wygięty, ostry kształt. – Czasami lubię rzeźbić, dla odmiany. – Alfaen prawie zemdlał na widok umieszonych na ostrych nożach odlewów przedstawiających kawałki ludzkiej twarzy. – A, to. – Teris uśmiechnęła się, podążając za jego wzrokiem. – Samotność wtłumie. Ithne była modelką.

– Niezwykłe – powiedział uprzejmie Darkins, bo jego wspólnik wpatrywał się w noże. – Z czego są te odlewy?

– Masa gipsowa. Pomalowane akrylami… spryskane lakierem… jak mówiłam, rzeźbienie to moja druga pasja.

Alfaen o mało nie dostał zawału na widok czarnej trumny wyłożonej czerwonym pluszem, która znajdowała się na katafalku na końcu korytarza.

– To też rzeźba?

– Instalacja, także użytkowa. – Teris potrzasnęła głową i zdecydowanie zamknęła wieko. – Mój wuj czasami ma takie… pomysły. Twierdzi, że od spania w trumnie rozjaśnia mu się w głowie. Rozumiecie, pisze z perspektywy umarłego.

Darkins otworzył usta, by wygłosić odpowiednią uwagę, ale zaraz je zamknął. Alfaen czuł, że sam jeszcze przez kilka godzin będzie miał wytrzeszcz oczu.

– Obawiam się, że aby twoja siostra mogła wyzdrowieć, może być potrzebne światło. Trzeba będzie odsłonić okna.

– Nie ma sprawy. – Teris wzruszyła ramionami. – Chociaż wątpię, żeby Ithne na to pozwoliła.

Otworzyła jedne z drzwi. Łowca duchów odnotował, że w domu wszystkie były pozamykane. Na szczęście nie wyskoczył zza nich wampir; widocznie o tej porze relaksował się w trumnie.

– Wchodźcie.

Znaleźli się w niewielkim pokoju. Alfaenowi od razu rzuciło się w oczy, że okno zostało szczelnie zakryte ciężkimi zasłonami. W pomieszczeniu panował półmrok – było jednak wyraźnie widać zarysy mebli, w tym piętrowego łóżka z rzeźbionymi obiciami, potencjalnie śmiercionośnej drabinki, dużej komody i zdobiących ją figurek, misiów, piesków i kolejnych monochromów. Na środku pokoju stał wiklinowy bujany fotel, obrócony tyłem do wejścia. Kiwał się w przód i w tył i Alfaen dopiero po chwili dostrzegł siedzącą w nim postać.

Teris ruszyła w jej stronę. Wspólnicy zostali przy drzwiach.

– Ithne – odezwała się głośno, jakby jej siostra była przygłucha. Postać w fotelu nawet nie drgnęła. – Ithne! Panowie przyszli do ciebie. Pomogą ci.

Alfaen uznał, że obiecała to trochę na wyrost, ale w końcu dotąd nie napotkali wyzwania, z którym by sobie nie poradzili.

Darkins śmiało podszedł do fotela. Jego wspólnik nie chciał być gorszy i go wyprzedził.

– Może zostaw nas z nią samych – zaproponował Darkins, przysuwając sobie stołek po uprzednim przełożeniu z niego koronkowej nocnej koszuli i stanika.

Teris nie wydawała się tym ani trochę zakłopotana.

– Jasne – powiedziała lekko, chyba zadowolona, że nie musi już przebywać z siostrą. – Czujcie się jak u siebie. Przyjdę za kwadrans, zrobię wam herbaty.

Alfaen omal się nie zakrztusił na samo słowo „herbata”. Na pewno będzie doprawiona arszenikiem.

– Dziękujemy. – Darkins spojrzał na malarkę, która obróciła się energicznie i wyszła.

Zaraz potem postawił walizkę na podłodze, a Alfaen zrobił to samo ze swoją.

Na chwilę zapadła cisza, a potem były kapitan wstał i zdecydowanie rozsunął zasłony. Do pokoju wpadł blask zachodzącego słońca, które zdołało przebić się przez smoliste chmury zalegające nad miastem.

Dopiero teraz Alfaen odważył się spojrzeć na postać w koszuli nocnej, która – o dziwo – nie zareagowała na tak nagłe wtargnięcie światła.

Była to wątła, wychudzona dziewczyna o nienaturalnie bladej twarzy i oczach błyszczących jak w gorączce. Kuliła ramiona, a jej długie włosy, o podobnym kolorze do tych Teris, były splątane tak bardzo, że wyglądało to na świadomy zamysł. Miała chude ręce i wręcz kościste dłonie, które lekko się trzęsły. Alfaen odniósł wrażenie, że już gdzieś ją widział – ach tak, to był duch białej damy. Trudno powiedzieć, jak wyglądałaby dziewczyna, gdyby odpowiednio o nią zadbać, umyć, nakarmić i odziać w coś innego niż białe giezło. Teraz przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Darkins przysunął stołek do wiklinowego fotela i nachylił się do niej.

– Ithne – rzekł najłagodniej, jak potrafił – tak jak mówiła twoja siostra, przyszliśmy, żeby ci pomóc. Jestem Darkins, a to mój wspólnik Alfaen. Zajmujemy się wypędzaniem upiorów i zdejmowaniem klątw.

Dziewczyna nie zareagowała na nich nawet drżeniem powieki. Wpatrywała się martwo w ścianę. Alfaen ruszył do akcji, bo jego wspólnik wyglądał na lekko wytrąconego z równowagi tym, że ktoś śmiał go zignorować.

– No, dalej – zachęcił, uśmiechając się szeroko. – Popatrz na wuja Alfaena.

Dziewczyna dalej gapiła się w ścianę. Łowca duchów wybadał kierunek jej wzroku i pojawił się na jego linii.

– Witaj, Ithne – rzucił beztrosko. Zaraz sięgnął do walizki i wyjął paczkę krówek. – Masz ochotę na coś słodkiego? To najlepsze krówki w Burzowie.

– Jesteśmy koneserami – podchwycił Darkins.

Osiągnęli pewien sukces.

Zamrugała kilka razy, jakby zastanawiała się, skąd się tu wzięła. Odsunęła od siebie paczkę.

– Dziękuję.

Miała drżący, złamany głos. Alfaen poczuł, że robi mu się jej żal.

– Jeśli będziesz chciała, mów. Ja się poczęstuję. Lubisz jakieś konkretne słodycze?

Skupiła na nim wzrok.

– Jakie to ma znaczenie? Przecież mnie nie znacie.

Alfaen czuł, że dobrze mu idzie. Nawiązał kontakt.

– Nikt nie wie, co nam się przyda w dalszej pracy z tobą. W każdym razie… Następnym razem przyniesiemy czekoladę.

– Wiesz co – Darkins spojrzał na niego jak na kogoś zdradzającego niezwykłą inteligencję – to dobry pomysł, a ja akurat mam jedną ze sobą. – Sięgnął do walizki i wydobył tabliczkę czekolady z orzechami. Alfaenowi natychmiast zaburczało w brzuchu, ale dokonał heroicznego wysiłku i to zignorował. – Proszę, Ithne, zjedz chociaż kilka kostek.

Potrząsnęła głową, ale Darkins był wytrwały.

– Powinnaś to zrobić, w tej czekoladzie jest sporo magnezu… Poczujesz się odrobinę lepiej.

Roześmiała się z niedowierzaniem.

– Owszem – mruknęła, pierwszy raz patrząc na wspólnika Alfaena, a przez jej oczy przebiegł żywszy błysk. – I szczerze wątpię, czy ten magnez ma szansę dobrze się przyswoić w towarzystwie takiej ilości cukru.

– O – rzucił Darkins, na którym chyba białe giezełko robiło pewne wrażenie. – I pewnie wiesz, że czekolada ma niezłą skuteczność w walce z Nocnymi Marami?

– Z czym?

– Z Nocnymi Marami – powtórzył, siląc się na łagodność. – Podejrzewamy, że na to cierpisz. To zapewne one sprowadziły na miasto czarne chmury.

Alfaen przypomniał sobie, że powinni skontrolować cień Ithne. Faktycznie, na podłodze w świetle z okna było widać tylko ten rzucany przez bujany fotel. Cicho wstał i zajrzał pod łóżko, sprawdził za szafkami i w szufladach. Czasem cień chował się blisko osoby, która go zgubiła. Tak działo się przy lżejszej postaci upiora. Niestety, nic nie znalazł.

– Co to są Nocne Mary? – spytała tymczasem dziewczyna, nie zwracając uwagi na podłogowe manewry łowcy duchów.

– Stwory powstałe z rozpaczy – wyjaśnił Darkins. – Zjedz czekoladę.

– Nie mogę nic przełknąć.

– Od jak dawna? – spytał Alfaen, wracając na swój stołek.

– Od paru dni.

– I zupełnie nic nie jesz?

– Piłam trochę wody… i zjadłam może kromkę chleba.

– To rzeczywiście mało – mruknął Alfaen. – Zostawimy ci czekoladę.

– Dziękuję. – Jej głos był całkowicie obojętny, wyraz twarzy też nie zmienił się ani razu, odkąd zaczęła z nimi rozmawiać.

Darkins siłą woli starał się nie zdradzać, że czuje się rozdrażniony. Dotąd nie przyszło mu do głowy, że ktoś mógłby nie zwracać uwagi na jego wyszukane maniery i nienaganną aparycję.

Alfaen wyjął notes.

– No dobrze, Ithne, musimy trochę z tobą pomówić, żeby zorientować się, czy to na pewno Nocny Mar. Mogę zapisywać twoje odpowiedzi?

– Możesz. – Na jej spierzchniętych wargach pojawił się nikły uśmiech. Łowca duchów natychmiast go odwzajemnił, uradowany, że w ogóle doczekał się pozytywnej reakcji. – Zawsze tak pracujecie?

– Zwykle – padła swobodna odpowiedź. – Zacznę od tego, że to dość nietypowa sytuacja. Powiadomiła nas twoja siostra. Opisała nam szereg niepokojących objawów, które u ciebie dostrzegła. Powiedz, czy też je zauważyłaś? – Przejrzał wcześniejsze notatki. – Długi smutek? – Potwierdziła skinieniem głowy. – Zaraz przejdziemy do szerszej definicji… Głęboki, ciągły, przytłaczający smutek… Bezsenność?… Tak. Mówisz, że tak było zawsze? Hm. Pewnie się dowiemy dlaczego. Niepokój, czarne myśli? Jakiego rodzaju? Rozumiem… Obojętność… Wrażenie, że świat jest za oknem, że cię nie dotyczy… Ciekawie to ujęłaś… Poczucie beznadziejności życia… Samo cierpienie… Śmierć… To bardzo smutne, że tak się czujesz… – Wspólnik bez słowa przejął notes, widocznie akceptując to, że bardziej przyda się jako sekretarz. – Dzięki, Darkins, to nam ułatwi sprawę…

Przepytywanie Ithne trwało ponad godzinę. W międzyczasie pojawiła się Teris z osobliwą herbatą w równie oryginalnych kubkach (napój okazał się pokrzywowy, a filiżanki były ozdobione wizerunkami krasnali z wielkimi kłami). Alfaen omal nie wypluł pierwszego łyku. Darkins wypił wszystko z widoczną przyjemnością, natomiast Ithne tylko objęła swój kubek dłońmi, jakby je grzała.

– Jest ci zimno? – chciał wiedzieć Alfaen. Zaniepokojony zerknął na wspólnika, który złowróżbnie skinął głową. – Pytam, bo to też jeden z objawów choroby.

– Właściwie tak. – Ithne wpatrywała się w filiżankę. – Od dość dawna.

– Miesiąc, dwa?

– Raczej cały rok…

Darkins zanotował coś wielkimi literami. Alfaen utwierdzał się w przekonaniu, że trafili na ciężki przypadek. Najgorsze było to, że Mar ani razu nie raczył się pokazać.

Ze słów dziewczyny wynikało, że jej smutek zaczął się kilka lat temu. Objawy opisywane przez Teris okazały się brutalnie prawdziwe. W dodatku najwyraźniej miały znacznie większe nasilenie, niż się wydawało, jakby malarka zobaczyła tylko wierzchołek góry lodowej. W każdym słowie Ithne za pozorną obojętnością dźwięczał ból, jakby samo opowiadanie sprawiało jej trudność. Mówiła oszczędnie, ale Alfaen szybko zdał sobie sprawę, jak bardzo samotna się czuje. Pewna siebie siostra, zajęty swoimi sprawami wuj… Wszyscy uważali ją za słabe ogniwo rodziny i wyglądało na to, że się jej wstydzą. Nie miała przyjaciół, ostatnio przestała wychodzić z domu… Coraz częściej zastanawiała się, czy w ogóle warto żyć.

Poza tym były wyraźne przesłanki, że Nocny Mar działa z ukrycia. Ithne widziała w lustrze tylko niewyraźne ciemne kształty, które najpierw ją przerażały, ale potem przestała zwracać na nie uwagę. Raziło ją nawet zwykłe światło dnia. I cień rzeczywiście zniknął, ale zauważyła to dopiero niedawno.

Jej opowieść brzmiała niezwykle sugestywnie. Alfaen pomyślał, że pisane przez nią wiersze muszą być lakoniczne i przez to bardziej drastyczne. Powstrzymał się od westchnienia ulgi, gdy wybiła dziewiętnasta. Na etapie zbierania informacji nie pracowali z jedną osobą dłużej niż dwie godziny, chyba że istniało czynne zagrożenie upiorami.

Ithne podniosła głowę, gdy wstawali.

– I co, dowiedzieliście się, czy to na pewno Nocny Mar? – spytała, uprzedzając ich podsumowanie.

Alfaen spojrzał na wspólnika, który kiwnął głową.

– To prawdopodobne, ale żeby mieć absolutną pewność, następnym razem spróbujemy go wywołać.

– Do tego służą te wszystkie zabawki, które macie w walizkach? – Najwyraźniej dziewczyna dostrzegła więcej, niż zdradziła. – Zawsze nosicie je ze sobą?

– Mniej więcej – potwierdził łowca duchów i podał jej rumianek w saszetce. – Zaparz sobie. Musisz się wyspać i odzyskać siły.

– Mnie nic nie pomaga – wyznała cicho Ithne.

– Wrócimy jutro – odparł Alfaen i uśmiechnął się do niej szeroko. – Do zobaczenia. Uważaj na wuja wampira.

Przez jej twarz przemknął wyraz żalu, ale prawie natychmiast powróciła obojętność. Ledwo skinęła im głową. Darkins wyszedł pierwszy. Jego wspólnik cicho zamknął drzwi i odwrócił się z ulgą.

I wtedy stanął oko w oko z wampirem.

– Aaa-aa…! – wydał zduszony okrzyk.

– Dzień dobry – przywitał się nieumarły i uniósł brwi na widok wycelowanych w niego osinowych kołków, których obaj pogromcy upiorów dobyli zupełnie mechanicznie.

Alfaen pierwszy doszedł do siebie i szturchnął przyjaciela, który z wahaniem schował broń.

– Przepraszam – rzucił swobodnie – przyzwyczajenie. Jesteśmy łowcami… eee… duchów.

Wuj uśmiechnął się drwiąco. Z bliska jeszcze bardziej przypominał wampira. Był to wysoki, anemiczny brunet w czarnym szlafroku, z podkrążonymi oczami, śmiertelnie blady i dzierżący w dłoni świecznik. Alfaen dałby mu jakieś sto pięćdziesiąt lat, jak na standardy nieumarłych; gdyby był człowiekiem, miałby może z trzydzieści pięć.

– Kim jesteście?

– Alfaen i Darkins, Spółka Antymagiczna – powiedział łowca duchów, odzyskując pewność siebie. – Wezwała nas pańska bratanica.

– Jaka bratanica? – zdziwił się mężczyzna.

– Teris – pospieszył z podpowiedzią Darkins. – Wezwała nas do Ithne…

– Ach. – Na twarzy poety pojawił się cień zrozumienia.

– Czy Ithne mieszka z wami od niedawna?

– Od pięciu lat – odparł chłodno wuj dziewczyny. – Nie mogłem jej zostawić z ojcem, gdy odeszła jej matka.

– A. Czy będzie pan miał coś przeciwko, jeśli zajmiemy się Ithne?

– W jakim sensie? – spytał podejrzliwie poeta.

– Chcielibyśmy podjąć próbę leczenia.

– Proszę bardzo. Ja i tak pracuję głównie nocami. Muszę skończyć do czerwca nowy tomik.

– Jak idzie praca? – spytał uprzejmie Darkins.

– Jak brodawki ogórka – powiedział niechętnie Brankven. – Proszę, odprowadzę was do wyjścia…

– Wuju! – Dobiegł ich zniecierpliwiony głos zza zamkniętych drzwi. Zaraz potem wyłoniła się z nich malarka, odziana w długi fartuch, z paletą w jednej ręce i pędzlami w drugiej. – Jak mam dokończyć Melancholię cieni bez modela?!

– Odprowadzam twoich gości, Teris – rzekł chłodno wampir.

– Sami trafimy do drzwi – zapewnił Alfaen i zanim artyści zdążyli coś powiedzieć, skinął im głową i ruszył do wyjścia.

Darkins dołączył do niego po chwili, widocznie informował Teris, o której jutro przyjdą. Zanim drzwi zostały zatrzaśnięte, obaj dosłyszeli głośną wymianę zdań:

– Dziewczyno, mam z tobą do pogadania o tym, kogo spraszasz do mojego domu.

– Mam z tobą do pogadania o pewnym akcie! – wrzasnęła Teris. – Jak mam go, do… – użyła dosadnego słowa – dokończyć, skoro nie chcesz mi pozować?!

Darkins miał minę, jakby zrobiło mu się niedobrze.

– Ciekawa rodzinka, nie ma co – podsumował Alfaen i obaj opuścili kamienicę.