Spółka Antymagiczna i zaginiony brat - Gabriela Bramska - ebook

Spółka Antymagiczna i zaginiony brat ebook

Gabriela Bramska

3,6

Opis

SPÓŁKA ANTYMAGICZNA POWRACA, BY UJAWNIĆ MROCZNĄ RODZINNĄ HISTORIĘ I ODNALEŹĆ ZAGINIONEGO BRATA

Po rozwiązaniu sprawy demona Gereha Spółka Antymagiczna wyjeżdża na zasłużone wakacje. Wspólnicy nie cieszą się jednak długo odpoczynkiem, bo wkrótce zaczynają ich prześladować niepokojące wizje oraz cienie. Niemal jednocześnie na ich drodze staje mały chłopiec Hasław i prosi Spółkę o pomoc w odnalezieniu ojca, który zaginął w podróży, próbując odnaleźć mityczną Latającą Wyspę.
By rozwiązać tę sprawę, Alfaen i Darkins będą musieli zagłębić się w skomplikowane relacje trzech braci. Czy podróżnik naprawdę zaginął, czy może został porwany? Jaki związek ma z tym jego brat, owiany złą sławą mag Neven? Czy da się pokonać Strażników Bez Twarzy, straszliwe potwory kradnące ludziom sen? I w końcu co za istota zamieszkuje starożytną Wyspę i czy to ona prześladuje łowców upiorów?
Wybierz się na pełną zwrotów akcji przygodę w klimacie deszczowej, nadmorskiej jesieni i razem ze Spółką Antymagiczną odkryj liczne sekrety oraz nieujawnione krzywdy trzech braci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
0
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
WerciaMercia

Dobrze spędzony czas

Alfaen i Darkins wyjeżdżają na zasłużone wakacje, ale nie dane jest im cieszyć się dłuższym odpoczynkiem. Najpierw łowca duchów niepokojony jest przez widmo demona Gereha i traci swój optymizm oraz dobry humor… Co troszkę martwi Darkinsa. Tak tylko troszkę. Dodatkowo Spółka wplątuje się w sprawy trzech niesamowitych braci. Jeden jest aktorem, drugi czarownikiem, a o trzecim – podróżniku – słuch zaginął. Możliwe, że znajduje się on na mitycznej Latającej Wyspie, z którą jest kilka problemów. Chociażby taki, że zgodnie z nazwą wyspa lata. I trudno ją odnaleźć. Jednak dla Spółki Antymagicznej nie ma rzeczy niemożliwych! A przynajmniej jej członkowie mają nadzieję… Autorka „Spółki Antymagicznej” przedstawia czytelnikowi nowe miejsca i postacie, nie zapomina jednak o tych z pierwszej części. Dlatego lektura tej książki bez znajomości „Spółki Antymagicznej i nawiedzonego domu” mija się z celem, gdyż obie te opowieści są ze sobą mocno powiązane. Zresztą dowodów na to nie ...
01

Popularność




Redaktor prowadzący

Artur Wróblewski

Redakcja

Eugeniusz Dębski

Korekta

Iga Wiśniewska

Ilustracja na okładkę i ilustracje w książce

Piotr Sokołowski

Opracowanie okładki

Krzysztof Krawiec

Skład i łamanie do druku

Anna Szarko

e-mail: [email protected]

Przygotowanie wersji elektronicznej

Epubeum

Copyright © by Gabriela Bramska

Copyright © for the Polish edition by Papierowy Księżyc 2024

Wydanie I

Słupsk 2024

ISBN 978-83-67339-70-4

Wydawnictwo Młodzieżówka

Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.papierowyksiezyc.pl

Rozdział I

Spółka na wakacjach

Śniło mi się, że ktoś topił mnie w przerębli – rzekł Darkins grobowym głosem.

Siedzieli z Alfaenem na plaży, a przed nimi rozciągało się olbrzymie, ciemnoniebieskie morze. Na wodzie od czasu do czasu pojawiały się fale, które jednak przed dojściem do brzegu łagodniały i nie groziły zalaniem ich obozu. Na tenże składał się kosz piknikowy, parasol, jeden duży plecak oraz dwa leżaki, a także smok, który drzemał na piasku, wystawiając brzuch do słońca.

– To musiał być koszmarny sen – stwierdził Alfaen, poprawiając ciemne okulary. Miał zamiar spędzić najbliższą godzinę na opalaniu się, co, jak wyczytał, w rozsądnych dawkach było zdrowe dla kości. – Kto cię topił?

– Tym kimś mógł być Gereh… – zaczął Darkins, na co jego wspólnik podskoczył na swoim leżaku.

– Nie wspominaj jego imienia!

– …ale równie dobrze mógł to nie być on.

– Uznaliśmy, że napis w książce był głupim żartem – powiedział Alfaen, oddychając głęboko. Najmniejsza wzmianka o Gerehu, straszliwym demonie, z którym musieli zmierzyć się wiosną, budziła w nim niepokój. – Nie ma szans, żeby uchował się po tym, co zaszło w nawiedzonym domu.

– Przede wszystkim nie mógłby trzymać gęsiego pióra – odparł Darkins tonem kończącym dyskusję, po czym poszperał w plecaku i wyjął słomkowy kapelusz, który włożył z namaszczeniem. – To jednak nie zmienia faktu, że dawno nie śnił mi się taki realistyczny koszmar.

– Nie masz dodatkowo złego nastroju, przygnębienia, poczucia beznadziei…

– Nie próbuj diagnozować u mnie Nocnego Mara. Niepotrzebnie to powiedziałem.

– Zgadzam się – przytaknął łowca duchów. Już nieco doszedł do siebie. – Należy skoncentrować się na wypoczynku.

– Nawet na wakacjach ciągle myślę o pracy – powiedział ponuro Darkins.

– Rozchmurz się. Jeszcze pięć dni bez upiorów.

Alfaen i Darkins od trzech lat prowadzili przedsiębiorstwo noszące dumną nazwę Spółka Antymagiczna. Zanim zaczęli zorganizowaną działalność, przeszli sporą część Deszczowego Lasu jako pogromcy duchów na zlecenie, a w końcu osiedli w największej metropolii tej części świata, mieście o nazwie Burzowo. Ich biuro mieściło się na poddaszu jednej z kamienic. W tym momencie jednak nie było w nim nikogo, ponieważ wspólnicy wyruszyli na długo wyczekiwany urlop nad morzem. Zabrali też ze sobą smoka. Czaruś, łuskopiszczak ogoniasty o ugodowym charakterze, był pupilem znajomego Czarnoksiężnika. Nie wykazywał się szczególną błyskotliwością, ale za to miał pogodne usposobienie i stanowił miłą kompanię.

Alfaen czuł się bardzo dobrze. Wrześniowe słońce grzało, woda była ciepła po całym lecie, a warunki do regenerowania sił lepsze niż przyzwoite. Po półgodzinie opalania postanowił popływać. Dołączył do niego Czaruś, który bardzo lubił wodę.

Alfaen kołysał się na falach kilkanaście minut, a Darkins wciąż zajmował miejsce na leżaku i od czasu do czasu machał do niego, być może chcąc sprawdzić, czy nie utonął. Łowca duchów prychnął śmiechem, obserwując wspólnika z dystansu. Były kapitan Astary nie pasował do plaży tak bardzo, jak to tylko możliwe. Był lekko, ale starannie ubrany, siedział na idealnie prostym leżaku i rozwiązywał krzyżówki dokładnie zaostrzonym ołówkiem.

Alfaen pomyślał, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, i zanurkował. Woda była tak czysta, że widział dno na wiele metrów przed sobą. Czaruś szalał wśród skał i kolorowych morskich roślin. Dno było piaszczyste, ale od czasu do czasu zdarzały się porośnięte podwodnym mchem kamienie. Łowca duchów wypłynął, by zaczerpnąć powietrza, i znowu się zanurzył.

Wtedy zobaczył Gereha.

W wodzie jego biała twarz wydawała się jeszcze bielsza, czarna szata i włosy falowały. Demon spojrzał na Alfaena pomarańczowymi oczami i uśmiechnął się.

– Ja wrócę. – Jego szept dobiegł ze wszystkich stron.

Łowca duchów zachłysnął się i w mgnieniu oka znalazł nad powierzchnią wody, targany kaszlem. Smok, zaniepokojony, podpłynął do niego.

– Miau?

Serce Alfaena biło szybko. Zanurkował, by przekonać się, że Gereha już nie ma, a potem popłynął ze smokiem do brzegu.

– Zobaczyłeś ducha? – spytał Darkins, ale na widok jego miny ugryzł się w język. – To znaczy, hm, poparzyła cię meduza?

Alfaen potrząsnął głową, a potem usiadł wprost na piasku. Czaruś władował mu się na kolana i zaczął mruczeć. Jego puszysta sierść była mokra i śliska, ale też ciepła, jak to u smoków.

Darkins narzucił na wspólnika ręcznik i usiadł obok.

– Usłyszałeś tam przepowiednię końca świata?

Alfaen potrząsnął głową.

– Daj czekolady.

– Nie zabrałem na plażę.

– To ciastko owsiane.

Darkins wyjął z koszyka papierową torebkę.

– Skoro możesz jeść, jesteś zdolny do myślenia. A skoro myślisz, możesz mi powiedzieć, co się, do czorta, zdarzyło, bo zaczyna mi to działać na nerwy.

– Gereh – rzucił Alfaen, a po plecach przebiegł mu dreszcz.

– Co?

– Widziałem go.

– W kąpielówkach w palmy?

– Nie.

– Bez nich?

– Przestań sobie kpić. Śniło ci się, że Gereh topił cię w przerębli, a ja zobaczyłem teraz drania w wodzie. Przed wyjazdem znaleźliśmy w księdze napis, że on wróci.

– Nie mógłby trzymać pióra, bo nie jest cielesny, nawet jeśli nie zgi…

– On powiedział, że wróci.

– W wodzie? – Były kapitan uniósł brew. Ku zaskoczeniu Alfaena, nie wydawał się tak poruszony jak on sam. – Coś ci się przywidziało.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że zobaczę akurat jego? I właśnie teraz?

– Całkiem spore. – Darkins usiadł prosto. – Rozmawialiśmy o nim. Wyobraźnia dopowiedziała resztę.

Łowca duchów strząsnął z siebie Czarusia – co nie było proste przy jego gabarytach – i wstał.

– Doskonale wiesz, że znam się na widmach. I mówię ci, to nie było przywidzenie.

Jego wspólnik zaczął składać ręcznik w równą kostkę.

– No dobrze – powiedział po chwili. – To na pewno był on?

Alfaen opisał wygląd i głos widziadła. Na samo wspomnienie czuł niepokój.

– Wyglądał, jakby unosił się w wodzie – dodał na zakończenie.

– A mnie próbował utopić. Coś dużo tej wody.

– Sądzisz, że to ma znaczenie?

– Sam nie wiem. Dotychczas Gereha osłabiał ogień, ale z drugiej strony nigdzie nie było wzmianki, że uwielbia pluskać się w kałużach.

Milczeli przez chwilę. Łowca duchów niemal czuł, jak obracają się trybiki w jego głowie, gdy próbował znaleźć rozsądne wyjaśnienie dziwnego wydarzenia. Czaruś zaczął się bawić, uskakując przed falami, które omywały brzeg.

Alfaen spojrzał na wspólnika w tym samym momencie, w którym ten podniósł wzrok na niego.

– To może nie być Gereh – stwierdzili jednocześnie.

Zapadła cisza.

– To możliwe. – Darkins pokiwał głową.

– Tylko jeśli nie on, to kto?

– Grono podejrzanych jest wąskie. Ktoś, kto nas straszy, musi znać naszą poprzednią sprawę.

– O Gerehu wiedziała Ithne…

– …jej siostra i wuj…

Alfaen przypomniał sobie ich klientkę. Nie wierzył, że jej rodzina mogłaby nasyłać na nich widma. Co prawda byli ekscentryczni, ale raczej nie aż tak.

– Ktoś, kto to zrobił, musi znać zaawansowaną magię. Wpływanie na cudze sny… pozostawienie napisu w książce… Musiałby przenieść się do naszego biura, a drzwi były zamknięte… Portal?

– Albo zaczarowane pióro.

– Czary na odległość – podsunął Alfaen. – Nawet Czarnoksiężnik czegoś takiego nie potrafi. Kto jeszcze wiedział?

– Nauczyciel z Zapchlonej Góry.

– Darkins, ta wieś nazywała się Zapomniana Dziura. Nie możesz się wreszcie nauczyć?

– Nie wierzę, zirytowałeś się – zdziwił się jego wspólnik. – Co ci się stało?

– Ta sprawa mnie martwi.

– To jasne. – Darkins milczał chwilę. – Ale ten fałszywy laluś Ekin nie popierał żadnej formy magii… choć z charakteru pasuje jak ulał na podłego czarnoksiężnika.

– Ty po prostu go nie lubisz.

– Nie cierpię – poprawił go były kapitan. – Ale pomysł, że właśnie on nasłał na nas widmo Gereha, jest akurat tak prawdopodobny jak to, że nagle nabrał wrażliwości. Czyli wcale.

– Nie podejrzewam rodziny Ithne. – Alfaen postanowił przesiąść się na leżak. Czarusiowi znudziła się zabawa w uciekanie przed falami i wrócił na posterunek przy obozowisku. Ułożył się na piasku, pomrukując z zadowolenia.

– Jest jeszcze Czarnoksiężnik. Jedyna osoba, która wiedziała o Gerehu i zna magię.

– On nie działa na czyjąś szkodę – powiedział z powątpiewaniem łowca duchów. – Ale trzeba będzie zamienić z nim słowo.

– Przecież wybrał się na Szklaną Górę. A to jest na drugim końcu Deszczowego Lasu, trzy dni drogi na smoku.

– Użyjemy lustra. – Alfaen myślał szybko. – Wystarczy wylać na nie kilka kropel eliksiru z rokitnika i skontaktować się z centralą.

– I liczyć, że on nosi lusterko przy sobie.

– Na pewno, jest niesamowicie próżny.

– Ciekawe, czy taką rozmowę może przechwycić Brygada Antymagiczna – zastanawiał się Darkins. – Nie możemy sobie pozwolić na posądzenie o kontakty z Ligą Czarnoksięską, a przecież to jest ich zjazd.

– Nie martw się. Czarnoksiężnik w końcu nie jest w naszej Spółce.

Milczeli przez kilka minut, zamyśleni. Morze szumiało cicho, wiatr nieco się wzmógł.

– To co? Zbieramy się? – spytał Darkins.

– Chyba tak. – Alfaen zaczął szukać koszuli. – Czaruś, idziemy.

Sosnowy bór, który oddzielał plażę od miasteczka, rósł na wydmie, i był bogaty w jagody, kurki oraz borowiki. Wspólnicy w ciągu poprzednich dwóch dni przemierzali go wzdłuż i wszerz, zbierając składniki do eliksirów i na zupę. Ich bazę wypadową stanowił domek letniskowy. Wynajęli go od niezbyt sympatycznej pani Jagi. Staruszka od początku patrzyła na nich nieufnie i kiedy przekazywała Alfaenowi klucz, wymamrotała coś o leniwej młodzieży na wakacjach we wrześniu.

Chatka miała jeden duży salon, kuchnię i łazienkę na dole, natomiast na piętrze znajdowała się duszna sypialnia. Ani łowca duchów, ani były kapitan nie korzystali z niej i wypoczywali w salonie, Alfaen na kanapie, a jego wspólnik na zniesionym z góry łóżku. Zresztą, spędzali w chatce mało czasu.

Kiedy wrócili z plaży, Darkins zrobił sobie kąpiel, a jego wspólnik przygotował szybki lunch: kanapki z białym serem, pomidorem i bazylią. Były kapitan wysprzątał łazienkę na błysk i po schrupaniu przekąsek usiedli przed lustrem. Alfaen przygotował probówkę z eliksirem z rokitnika. Wytrząsnął odrobinę na szkło.

– Chcemy się widzieć z Czarnoksiężnikiem z Burzowa – rzekł głośno i wyraźnie do tafli.

– Z kim gadam? – W lustrze ukazała się zdumiewająco brzydka twarz starego krasnoluda, nieco rozmazana przez eliksir. – Wieta, ile mamy tera połączeń międzymiastowych? Nie zawracajta mi gitary!

– Spółka Antymagiczna z Burzowa. Mamy pilną sprawę służbową.

– Łowcy upiorów, tak? Poczekajta chwilę – burknął krasnolud. Za jego plecami było widać salę pełną luster. Siedziały przed nimi krasnoludy, które łączyły ze sobą osoby pragnące się skontaktować za pomocą komunikacji lusterkowej. – Dobra jest, mamy typa na linii. Rozmowa za pół minuty.

– Dobrze – powiedział potulnie Alfaen, bo mina Darkinsa wyrażała wszystko, tylko nie życzliwe zrozumienie dla manier pacowników centrali.

Po kilkunastu sekundach krasnolud znikł, za to pojawiła się posępna, blada twarz Czarnoksiężnika. Za nim było widać ścianę oświetloną blaskiem świec.

– Wyciągnęliście mnie z wykładu na temat teorii niegodziwości – powiedział z pretensją. – Mówcie szybko, to może jeszcze zdążę na podsumowanie i poczęstunek.

– Co serwują? – spytał uprzejmie Alfaen.

– Trujące grzyby – prychnął Czarnoksiężnik. – Wasze grzeczne wstępy nikogo nie przekonają, że jesteście mili. Czego chcecie?

– Mamy problem. Widzieliśmy Gereha.

– To żart?

– Absolutnie nie. Śnił się Darkinsowi, a ja zobaczyłem go w morzu.

– Jako topielca? – ożywił się Czarnoksiężnik.

– To demon, nie mógł się utopić.

– No tak, jest na to zbyt wyrachowany – stwierdził z żalem ekspert magii. – Rozumiem, że ukazało ci się widmo.

Alfaen opisał mu wygląd postaci.

– Słyszałem też jego głos.

– Taki sam jak wiosną?

– Tak.

– Co mówił?

– „Ja wrócę” – powiedział mrocznym tonem łowca duchów. – Taki sam napis ktoś zostawił w książce, w której opisujemy przypadki pokonanych upiorów.

Czarnoksiężnik milczał chwilę, zastanawiając się nad jego słowami.

– Jesteście pewni, że nikt nie miał do niej dostępu?

– Była zamknięta w biurze – rzekł Darkins. – Poza tym Alfaen kończył sprawozdanie wieczorem, a wtedy napisu nie było. Zobaczyliśmy go nad ranem następnego dnia, po powrocie z wizyty u Ithne.

– I to żaden z was?

– Oczywiście, że nie, baranie!

– Grzeczniej, panie przemądrzały. Opowiedz mi ten sen. – Czarnoksiężnik w lustrze przeszedł przez korytarz i zasiadł na krześle pokrytym czarnym aksamitem. Dookoła było pusto, tylko raz Alfaen dojrzał łysą wiedźmę z wielkimi pierścieniami, która szła w otoczeniu kilku młodych czarowników, zabiegających o jej uwagę. – To przewodnicząca Ligi, Mrówhilda z Anielskiego Jaru – szepnął ekspert magii i spojrzał na nich z wyrzutem. – Mam nadzieję, że nie narobicie mi wstydu, bo rozmowa z wami może wyglądać na coś zbyt społecznie akceptowalnego, by mogła zostać dobrze przyjęta przez moich kolegów.

– Będziemy wyglądać na bardzo nikczemnych – zapewnił go łowca duchów, a Darkins opowiedział Czarnoksiężnikowi o przerębli i topieniu.

– Rozumiem, że ten ktoś wyglądał jak Gereh, ale nie masz pewności, że to był on – podsumował właściciel smoka. – Ze wszystkiego, co o nim wiemy, da się wywnioskować, że mógł przybierać formę widma dopiero, kiedy był silny. Po tym, jak Ithne go pokonała, został albo całkowicie zniszczony, albo osłabiony tak, że jeszcze przez wiele lat nie będzie w stanie nawet kichnąć, a co dopiero się ukazać. – Czarnoksiężnik usiadł wygodniej na krześle. – Nie sądzę, że to on we własnej osobie. Co nie znaczy, że snu nie sprowadził ktoś inny.

– Też tak pomyśleliśmy. Czy ty byłbyś w stanie zrobić coś takiego?

– Ja przede wszystkim nie traciłbym na to czasu – odparł z niechęcią Czarnoksiężnik. – Ludzie są tak zepsuci, że sny wcale im tego nie uświadomią i nie spowodują poprawy.

– Ale czy byłbyś w stanie to zrobić, gdybyś chciał?

– Nie sądzę. Jestem na to za mało zdolny, poza tym i tak zajmuję się głównie teorią. – Potarł dłonie w rękawiczkach.

Alfaen przyjrzał mu się uważniej i zobaczył identyfikator przypięty do peleryny: „Czarnoksiężnik, czarna wieża w Burzowie”. Wyglądało na to, że zjazd Ligi został starannie zorganizowany.

– Czy wygłaszasz jakiś odczyt?

– Tak, na temat marności i sposobów, jak za nią nie gonić – burknął ekspert magii. – Druga sprawa. Czarodziej, który zsyła na drugiego człowieka sny, musi posiadać dużą moc. To do pewnego stopnia rzecz wrodzona. Oczywiście można zostać magiem, korzystając tylko z ksiąg, ale żeby opanować naprawdę potężne czary, trzeba mieć choć odrobinę wrodzonych zdolności.

– Co potrafi ktoś z wrodzoną mocą?

– Na przykład teleportować się bezpośrednio na duże odległości. – Czarnoksiężnik westchnął. – Nie powinno się oceniać czyichś kwalifikacji na podstawie samego talentu, ale niestety to powszechna praktyka w zakonach białych magów. Ach, ta ironia przewrotnego losu – dodał ponuro.

Alfaen wiedział, że temat jest bliski Czarnoksiężnikowi, gdyż ten kiedyś pod wpływem serum prawdy zdradził, że nie przyjęto go do Zakonu Wysokiej Czapki. Między innymi dlatego postanowił pogrążyć się w permanentnej rozpaczy.

– Tak, tak. – Darkins pokręcił głową. – Powiedz nam jeszcze o czarownikach, którzy mają dużą moc. Mogą zsyłać wizje nie tylko w snach?

– Tak sądzę – powiedział z zastanowieniem Czarnoksiężnik. – To musiałby być bardzo potężny czarownik. Nie wydaje mi się, bym znał kogoś takiego.

– A na twoim zjeździe?

– Nawet wiedźma Mrówhilda nie ma aż takiej mocy.

Wspólnicy spojrzeli na siebie, zawiedzeni. Czyżby trafili w ślepy zaułek?

– A inni czarownicy?

– Cóż, nie znam tych z całego świata – odparł Czarnoksiężnik – ale nasz zjazd jest ogłaszany wśród różnych parszywych typów. Ci z Ligi zazwyczaj wiedzą, kto naprawdę zajmuje się czarną magią, a kto nie. Popytam tu i tam, choć wątpię, czy coś znajdę.

Darkins przeczesał włosy palcami.

– No dobrze, a może jacyś biali magowie mogliby to zrobić?

– To jest czarna magia, i to naprawdę czarna, bo działająca na szkodę. – Czarnoksiężnik zmarszczył brwi. – Zjazd kończy się za dwa dni. Kiedy możecie być w Burzowie?

– Nasze wakacje mają potrwać tydzień – zaprotestował łowca duchów.

– To proszę bardzo, czekajcie, aż jakiś zły czarownik zrobi następny krok– powiedział wyniośle właściciel Czarusia. – Nawet w tym lustrze widać, że nie podoba wam się wizja ponownego spotkania z panem G.

– Podziwiam twoją przenikliwość – burknął Darkins. – Nie mieliśmy wakacji od trzech lat. Zostajemy nad morzem.

– Mam dla ciebie inną propozycję – Alfaen pospieszył z dyplomacją. – Wiemy, że umiesz się teleportować.

– Ma się rozumieć – potwierdził Czarnoksiężnik i spojrzenie mu się wyostrzyło. – Wyczuwam odór fałszywych komplementów.

– Gdybyś mógł, przenieś się do nas. Bez ciebie nie rozwiążemy tej sprawy.

– Jesteście półgłówkami, przyjaciele – stwierdził oficjalnie ekspert magii. Przez chwilę myślał, a potem skrzyżował ramiona. – No dobrze, będę za dwa dni. Gdzie was znajdę?

– Wieś Kudłatek Mniejszy. Domek letniskowy na skraju lasu, pięć minut od zabudowań miasteczka. Poznasz go po zielonym parasolu na werandzie.

– Zapamiętam. Jak się miewa mój smok?

– Jest tu. – Alfaen odsunął się, żeby było widać Czarusia, który chrapał na podłodze z wyrazem pełnego zadowolenia na pyszczku.

– Nie jest markotny?

– Nie, przecież wiesz, że on jest zawsze wesoły.

– Właśnie na tym polega jego największa wada – mruknął Czarnoksiężnik. – A więc do niemiłego zobaczenia. Popytam w Lidze o prawdziwych złych czarowników, będę wieczorem pojutrze. I nie zawracajcie mi więcej głowy, bo przez was straciłem też odczyt na temat wykazywania białym magom ich dwulicowości, a naprawdę chciałem go usłyszeć.

Obraz w lustrze zrobił się czarny, co chyba oznaczało, że drugie zwierciadło trafiło do kieszeni peleryny. Zaraz potem pojawił się krasnolud z centrali.

– Załatwili co chcieli?

– Tak, dzięku…

– Nie dziękujta, tylko już nie zawracajta gitary!

Obraz zblakł i w tafli ukazały się głupie miny Alfaena i Darkinsa.

Były kapitan potrząsnął głową z dezaprobatą.

– Co o tym myślisz?

Łowca duchów potarł policzek i przypomniał sobie, że musi przystrzyc zarost, bo lada chwila gotów zamienić się on w pełnoprawną bródkę, a tego wolał uniknąć. Wiedział, że każde zerknięcie w lustro nasuwałoby mu skojarzenie z jasnożółtą kozą.

– Szczerze? Nie sądzę, żeby Czarnoksiężnik dowiedział się tam czegoś, co może nam pomóc.

– Nie pytam o rzeczy oczywiste. – Darkins chyba był zirytowany. – Znasz go, zaprodukuje parę frazesów o niegodziwości świata i będzie nam siedział na głowie przez resztę urlopu.

Przez chwilę trwała cisza. Alfaen spojrzał w okno i dostrzegł, że na niebo nasuwa się ławica chmur. Zastanawiał się, czy to oznacza koniec dobrej pogody.

Wciąż czuł niepokój. Dotąd zdarzało mu się to naprawdę rzadko.

– Sami chyba nie dowiemy się nic więcej. – Darkins tymczasem odstawił krzesła na miejsce i zamknął drzwi domku na klucz. – Proponuję zawiesić dyskusję do jutra i miło spędzić czas. Rano zrobię nam zupę grzybową, mam wszystkie składniki.

– Dobry pomysł. – Alfaen starał się nie poddawać obawom. Dosłyszał szum deszczu za oknem i zauważył pierwsze krople, które pojawiały się na szybie. Już po kilku chwilach zaczęła się ulewa. – Masz ochotę na partyjkę szachów?

– Przegrasz – zapowiedział Darkins z satysfakcją i sięgnął po planszę.

Rozdział II

Tajemniczy prześladowca

Alfaenie – wyszeptał głos.

Łowca duchów zerwał się z kanapy. Okna z niezaciągniętymi zasłonami pokazywały noc. Darkins leżał na wznak na twardej pryczy, pochrapując jak żołnierz po warcie. Czaruś posapywał u stóp łóżka, zwinięty w wyjątkowo duży kłębek.

– Alfaenie – powtórzył cichy głos.

– Darkins. – Łowca duchów potrząsnął wspólnikiem. – Wstawaj.

– Zjeżdżaj – syknął były kapitan głośno i wyraźnie, nie budząc się nawet na sekundę.

– Ithne przyszła – szepnął Alfaen, oglądając się czujnie, jakby Gereh miał zaraz sforsować drzwi domku.

– Słucham? – Darkins poderwał się i natychmiast poprawił rozczochrane włosy.

– Wstawaj, słyszałem głos. – Łowca duchów rzucił mu szlafrok.

– To oznacza, że oszalałeś. – Jego wspólnik zasłonił usta, by ziewnąć. – Daj mi spać.

W tej samej chwili ktoś zaszeptał:

– Darkins…

Wzrok byłego kapitana wyostrzył się w ułamku sekundy.

– To gdzieś poza domem. – Rzucił się do wyjścia, Alfaen pognał za nim.

Na zewnątrz mżyło, a chłodne, nocne powietrze było przesiąknięte zapachem sosnowego lasu i deszczu. Tylko lampki na werandzie rozświetlały mrok.

– Czego chcesz? – spytał w ciemność Alfaen. Darkins wyjął z kieszeni szlafroka osinowy kołek oraz srebrny scyzoryk, który wręczył wspólnikowi. Stanęli plecami do siebie, by bezpiecznie obserwować otoczenie.

– Pokaż się! – zawołał Darkins.

Nagle za drzewami rozbłysło niebieskie światło.

– Idziemy – zdecydował były kapitan i obaj ruszyli w las.

Sosny i paprocie wydawały się obce w ciemności, zupełnie inne niż w dzień. Łowca duchów omal nie wszedł w dwie kałuże, pozostałe po wcześniejszym deszczu.

– To dobiegało stąd. – Alfaen zatrzymał się na polanie, ale nikogo oprócz nich na niej nie było. Zniknął też niebieski blask.

– Jesteś tchórzem, jakkolwiek masz na imię! – powiedział Darkins, a jego głos zdawał się nienaturalnie donośny w leśnej ciszy. – Wcześniej gadałeś, teraz nie masz odwagi!

– Podejdźcie bliżej – rozległ się szept.

Alfaen podskoczył. Na skraju polany stał cień. Był to zaledwie zarys postaci, ale wiało od niej chłodem, tak samo jak od Gereha. W jednej chwili las pociemniał, jakby nasunęła się na niego chmura.

– Kim jesteś? – spytał ostro łowca duchów.

– Dowiecie się – zaszeptał cień i ruszył w ich stronę. Alfaen w ostatniej chwili wystawił przed siebie scyzoryk.

Cień rozprysł się na niewidzialnej tarczy.

– To upiór – mruknął Darkins. – Tylko one cofają się przed srebrem.

– Przychodzę w imieniu mojego pana. – Głos dobiegał ze wszystkich stron, jakby niosły go krople deszczu na trawie i liściach drzew. – Zapłacicie za to, co zrobiliście…

– Kto jest twoim panem?

– Nikt w waszym świecie nie pamięta jego imienia. Szukajcie go tam, gdzie kończy się niebo… Znajdziecie go w burzowych chmurach.

– Mów jaśniej. – Alfaen wypatrywał cienia, ale nie było już go widać, a głos się oddalał.

– Nie bądźcie spokojni, mój pan was widzi.

– To Gereh?

– Mój pan i Gereh mają jedno serce – powiedział cień cicho.

W tej samej chwili rozległy się miękkie kroki i na polanę wypadł smok. Z bojowym miaukiem skoczył przed Spółkę Antymagiczną i zionął ogniem. Rozległ się okrzyk cienia, a zaraz potem nienaturalny mrok opuścił polanę.

Czaruś musiał być naprawdę rozgniewany, bo gdy spojrzał na wspólników, z jego nozdrzy wciąż buchały kłęby dymu. Rozłożył skrzydła i wzniósł się w powietrze, a potem wyrzucił strumień płomieni w niebo.

Alfaen i Darkins popatrzyli na siebie. Złote światło oświetlało ich twarze.

– Jeśli ludzie z wioski zobaczą smoka w takim stanie, oszaleją ze strachu – mruknął Darkins. – Ty góro futra, wracaj!

Czaruś odwrócił się do nich i potrząsnął łbem. Potem śmignął w noc, jakby za wszelką cenę chciał znaleźć tajemniczy cień.

– Czaruś! – zawołał Alfaen, ale jedynym śladem po smoku był groźny miauk i dalekie błyski ognia, podobne do fajerwerków. – Może wszyscy śpią – powiedział z nadzieją łowca duchów. Nie miał pojęcia, czy w Kudłatku wiedzieli, że smoczy ogień jest groźny tylko dla upiorów.

Darkins przez moment wyglądał, jakby miał ochotę gnać za Czarusiem, ale zaraz potrząsnął głową.

– Muszę się napić gorącej czekolady. – Z tymi słowy ruszył do domku. Wspólnik pospieszył za nim. Nie wiedział, czy zamykać drzwi, bo nie miał pojęcia, kiedy wróci Czaruś. Uznał jednak, że pupil Czarnoksiężnika najpewniej zacznie się dobijać, jeśli będzie chciał wejść. Zatrzasnął domek na cztery spusty.

– Rozpyl eliksiry ochronne, jeśli możesz – polecił Darkins z kuchni.

Alfaen czym prędzej odkorkował fiolki z zieloną herbatą, gazem różanym i olejkiem z drzewa herbacianego.

– Co za smród. – Darkins zmarszczył nos, wchodząc do pokoju z tacą załadowaną dwoma kubkami gorącej czekolady oraz maślanymi ciastkami, które upiekł jeszcze w Burzowie specjalnie na drogę.

Alfaen z wdzięcznością sięgnął po napój. Darkins jak zwykle przesadził z ilością cukru. Przez moment degustowali czekoladę w zupełnej ciszy, jeśli nie liczyć szumu deszczu, który znów zaczął padać. Od czasu do czasu ciemność za oknem rozpraszał błysk smoczego ognia. Jeśli w sosnowym lesie były jeszcze jakieś upiory, tej nocy miały zostać przepędzone.

– Jak sądzisz, co to było?

– Chodzi ci o cień?

– Tak. – Alfaen dokończył swoją czekoladę.

– Nie mam pojęcia, ale jedno jest pewne. Jakiś czarownik, którego nikt nie pamięta, i który podobno ma serce wspólne z Gerehem, uwziął się na nas i wie, gdzie jesteśmy.

– Musi znać starą magię. Ten upiór wyglądał jak cień-posłaniec. Nie widziano ich w Deszczowym Lesie od wielu lat.

– To dla mnie za dużo na tę noc. – Darkins zaczął grzebać w walizce. – Idę spać.

– Znowu? – Wspólnik spojrzał na niego ze zdumieniem. – Powinniśmy działa…

– Może – burknął były kapitan. Wyciągnął eliksir chmielowy i odmierzył jedną dawkę. Potem zsunął buty z nóg i wszedł pod kołdrę. – Ale lepiej się działa wyspanym.

– Miauu – rozległo się pod drzwiami.

Czaruś najwyraźniej przepędził już upiory z lasu. Alfaen otworzył drzwi, a smok wmaszerował do domku. Miał zaciętą minę i nastroszone futro. Od razu zabrał się do pożerania drewna z kominka, głośno przy tym mlaszcząc.

– Nigdy nie widziałem go groźnego – rzekł z szacunkiem łowca duchów, ryglując drzwi.

– Tym gorzej dla nas – skomentował Darkins, chowając głowę pod kołdrę. Nie minęła sekunda, nim rzucił: – Zgaś światło!

Łowca duchów spełnił rozkaz. Przez kilka chwil kręcił się po domku w półmroku, a potem z rezygnacją poszedł za przykładem wspólnika. Przez dłuższy czas leżał bez ruchu na kanapie, wpatrując się w żyrandol, choć na ogół nie miał problemów z zasypianiem. Dopiero po godzinie powieki zaczęły mu ciążyć i w końcu zapadł w sen.

Obudził się bladym świtem. Czuł się nieco zmęczony, ale nie miał już ochoty na drzemkę. Dźwignął się na łokciu i spojrzał na wysprzątany domek. Łóżko Darkinsa zostało starannie zaścielone. Smok właśnie posilał się węglem nasypanym do miski.

Alfaen wstał i następne dwadzieścia minut spędził pod prysznicem, próbując obudzić swój optymizm za pomocą na przemian gorącej i zimnej wody, a gdy to nie poskutkowało – miętową pastą do zębów oraz płynem do płukania ust. Kiedy wszedł do kuchni, już kompletnie ubrany i z przystrzyżonym zarostem, znalazł na stole miskę krówek, a na lodówce kartkę z wykaligrafowaną informacją:

Poszedłem na grzyby. Czaruś nakarmiony. Nie zjedz wszystkich krówek beze mnie.

Łowca duchów pokręcił głową i wrócił do salonu. Smokowi minęła złość, bo spokojnie drzemał na kanapie. Alfaen na palcach, by nie budzić puchatej bestii, wymknął się z domku.

Dzień wstał wyjątkowo piękny. Po upiorze nie został nawet ślad. Było ciepło – nie gorąco, ale przyjemnie ciepło. Promienie słońca prześwietlały igły sosen, rzucając na trawy i paprocie siateczkę blasku i cieni. Alfaen przez chwilę miał ochotę wybrać się na jagody, ale przypuszczał, że Darkins przy okazji zbierania grzybów skusi się również na nie, skierował się więc do miasteczka.

Kudłatek Mniejszy był niewielką osadą, którą zewsząd otaczały sosnowe bory. Mieściło się tu wiele kwater z pokojami do wynajęcia, gospód, sklepów i sklepików, a także stadnina. We wrześniu sezon już się kończył. Dzięki temu było spokojniej i Alfaen mógł szybko kupić świeży chleb w piekarni, a potem powędrować do sklepu po mleko, masło, twarożek i szczypior do kanapek. Sprzedawczynią była rudowłosa, drobna elfka, która wszystko robiła nadzwyczaj sprawnie. Błyskawicznie zapakowała zakupy i dodała nawet ulotkę o atrakcjach w okolicy. Alfaen poczuł się nieco lepiej nastrojony do świata. Przyszło mu do głowy, że dla własnego zdrowia należy pójść za przykładem Darkinsa i odłożyć poszukiwanie tajemniczego prześladowcy. Postanowił zrobić kanapki i wyruszyć na plażę razem z Czarusiem. Poczuł się już zupełnie zrelaksowany i w drodze porotnej zaczął pogwizdywać.

Dotarł do skraju lasu i nagle gwizd zamarł mu na ustach. Usłyszał szloch.

– Halo? – powiedział głośno. Nikt nie odpowiedział, więc ruszył ścieżką w kierunku, z którego dobiegał płacz. Stawał się coraz lepiej słyszalny. Okazało się, że dochodzi z piaskowej skarpy. Alfaen dopiero po chwili dostrzegł w zagłębieniu dziecko. Chłopiec płakał z głową schowaną między kolanami i nawet nie zauważył intruza.

– Witaj. – Łowca duchów podszedł bliżej. Dziecko na dźwięk jego głosu podskoczyło. Jego twarz była spuchnięta od płaczu, ale spojrzenie okazało się zaskakująco przytomne.

– Czego chcesz?

– Pomóc. – Alfaen wyjął z kieszeni opakowanie chusteczek i podał je rozmówcy. Nieznajomy łypnął na niego nieufnie i otarł oczy pięściami. Łowca duchów wolał nie myśleć, co Darkins powiedziałby na takie zaniedbanie higieny. – No już, tylko sobie zabrudziłeś policzki. Chusteczki nie gryzą.

Chłopiec niechętnie wziął jedną, a następnie wydmuchał nos z siłą średniej trąby powietrznej.

Alfaen usiadł obok niego.

– Powiedz, co cię trapi.

– Obcemu nie powiem – rzekł chłodno dzieciak.

– Rozsądnie. – Alfaen mimo najlepszych chęci czuł, że nie przepada za tym małym. – Ale obiecuję, że nie jestem obcy. Czy ja ci nie wyglądam na dobrego ducha wsi?

– Nie. – Nieznajomy chłopiec wstał i chciał iść, ale łowca duchów położył mu rękę na ramieniu.

– Poczekaj. Jestem Alfaen, zajmuję się zwalczaniem upiorów.

Mały odwrócił się do niego. Na jego twarzy pojawił się cień zrozumienia.

– Naprawdę?

– Tak. – Łowca duchów poczuł, że wreszcie trafił na pewny grunt. – Czy ty albo ktoś z twoich bliskich macie problem z upiorem?

Chłopiec opuścił głowę. Alfaen przyjrzał mu się uważniej. Wyglądał na jakieś osiem, dziewięć lat. Miał niebieskie oczy, jasne, popielate włosy, sporo piegów i był dość chudy, ale nie wychudzony.

– Nie wiem, czy to ma związek z upiorem. – Pociągnął nosem. – Ale na pewno z magią.

– To ciekawe – powiedział powoli Alfaen. – Co dokładnie wygląda ci na magię?

Chłopiec chyba ostatecznie mu zaufał, bo wziął z opakowania drugą chusteczkę i wytarł twarz.

– Mój… tata zaginął.

– Rozumiem. Czym zajmuje się twój tata?

– Jest podróżnikiem i pisze o wyprawach. Wyruszył na latającą wyspę. I zostawił mi swój skarb, perłę. Póki jest biała, tacie nic nie grozi. Kiedy robi się czarna, oznacza to, że… – głos mu się trochę załamał, ale chłopiec dokończył: – albo jest w wielkim niebezpieczeństwie, albo… albo… już nie żyje.

Alfaen odruchowo go objął, bo mały znów zaczął płakać, ale ten natychmiast się wyrwał. Łowca duchów uznał, że najprawdopodobniej ma przyjemność z najsympatyczniejszym dzieckiem w Kudłatku Mniejszym.

– Ta sprawa brzmi jak coś dla mnie. Razem z moim wspólnikiem spróbujemy ci pomóc.

– Jak to zrobicie?

– Będziemy musieli obejrzeć tę perłę, zbadać, jakimi zaklęciami została obłożona. Może dowiemy się czegoś o rodzaju zagrożenia, w którym znalazł się twój tata. – Alfaen uśmiechnął się do niego z całym optymizmem, na jaki było go stać. – Nie martw się na zapas.

– Nie mam z czego ci zapłacić. – Chłopiec najwyraźniej z góry nie zakładał bezinteresowności.

Alfaen nieco się zawiódł. Starał się nie myśleć o reakcji Darkinsa na nowe zlecenie podczas wakacji, w dodatku za darmo.

– Trudno.

Chłopiec skinął głową.

– Kiedy możesz zacząć? – spytał władczym tonem. Dziwna rzecz, dziecko z Kudłatka Mniejszego miało styl i tupet co najmniej księcia Terczicz. Alfaen wciąż nie mógł wyjść z podziwu, jak świat go nieustannie zaskakuje.

– Za godzinę. Muszę zebrać sprzęt i dać znać wspólnikowi. Powiedz mi, gdzie mieszkasz.

Chłopiec chwilę się wahał, ale w końcu odparł:

– Żółty dom z brązowym dachem, tuż pod lasem.

– Dobrze, spróbujemy go znaleźć.

– Na zewnątrz stoją krasnoludki – zdradził z niechęcią mały.

– Jasne. A kogo mam szukać?

– Hasław – przedstawił się chłopak.

– Miło mi poznać. Kto jest teraz twoim opiekunem, skoro tata jest na latającej wyspie? Mama?

– Nie mam mamy.

Alfaen uniósł brwi.

– I tata zostawił cię samego?

Chłopiec dumnie pokiwał głową.

– Ufa mi.

– I mieszkasz zupełnie sam?

– Tak – powiedział wyzywająco Hasław. – Przecież mówię.

Łowca duchów skapitulował.

– A więc jeśli się zgubimy, będziemy pytać o pana Hasława z żółtego domu. Do zobaczenia.

– Na pewno przyjdziecie?

– Tak. A jeśli nie, mieszkamy w domku pani Jagi, tym z zielonym parasolem na werandzie. Wal w drzwi tak długo, aż któryś z nas otworzy.

– Będę – zapewnił go Hasław. Alfaen nie wątpił, że mówi szczerze.

Pożegnał się i ruszył do wynajętego domku. Od progu powitał go oszałamiający zapach grzybów i ziół. Darkins w fartuchu królował w kuchni.

– Rychło w czas – powiedział na widok wspólnika. Postawił przed nim talerz zupy i spodek z bagietkami. Alfaen natychmiast zapomniał mu wszystkie przewiny.

Zupa smakowała jak marzenie, była gęsta, kremowa i przyprawiona kminkiem. Darkins zabrał się za zmywanie naczyń. Alfaen zauważył w kącie cały koszyk rydzów, borowików i kurek przygotowanych do przebrania. Wyglądało na to, że grzybobranie się udało. Uznał to za dobry moment, by przedstawić Darkinsowi nowiny.

– Wspaniała zupa. Jesteś mistrzem.

– To oczywiste. – Darkins skończył zmywać, nalał sobie małą porcję i popił ją gorzką herbatą. – Jestem ciekawy, jaką katastrofę spowodowałeś.

– Dlaczego od razu katastrofę? – obruszył się Alfaen.

– Bo powiedziałeś mi dwa komplementy, a to przekracza średnią tygodniową.

Alfaen westchnął.

– Jest sprawa.

– Jaka?

– Zaginięcie pachnące czarną magią.

– To niech się nim zajmie Zakon Wysokiej Czapki – odparł wyniośle były kapitan. – Ja jestem na wakacjach.

– Darkins, nie daj się prosić.

– Wiedziałem, że prędzej czy później wyskoczysz z takim numerem. – Wspólnik Alfaena wypił łyk herbaty. – No mów, kto ma problem.

– Chłopiec imieniem Hasław. Jego tata jest podróżnikiem. Zaginął na latającej wyspie.

Darkins zakrztusił się.

– Na czym?

– Zrozumiałem, że wybrał się tam w podróż.

– Tylko że nie ma takiej wyspy.

– Czarnoksiężnik kiedyś wspominał, że istnieje.

– Ktoś by ją zobaczył.

– Niekoniecznie. Może leżeć w wielkiej chmurze.

– A ta chmura nie przemieszcza się po niebie? – Darkins pokręcił głową. – Zresztą to jest informacja od Czarnoksiężnika. Kiedy on mówił coś sensownego?

– W każdym razie, musimy zbadać sprawę… i niestety dzieciak nie ma pieniędzy.

– Nie jesteśmy organizacją charytatywną.

– Obiecałem, że pomożemy – nie ustępował Alfaen.

Darkins westchnął głęboko.

– No dobrze. Trzeba przygotować sprzęt.

Alfaen z ulgą wypuścił powietrze i obaj ruszyli do salonu. Na szczęście zabrali służbowe walizki z podstawowymi odczynnikami. Zostawili Czarusiowi wiadro węgla i mleko, zamknęli domek i wyszli.

Dotarcie do celu nastręczyło im sporo trudności. Darkins w końcu poprosił napotkaną staruszkę o pomoc.

– A, to tam. – Wskazała sękatym palcem drogę po południowej stronie wsi. – Tam mieszka podróżnik. To dobry człowiek. A wy co sprzedają? Chcą go oszukać?

– Nie – oburzył się Darkins. – A co, wyglądamy na takich?

– Dziękujemy – powiedział Alfaen i ruszył we wskazanym kierunku, pociągając za sobą nieco obrażonego wspólnika.

E-book dostępny na Legimi oraz Empik Go!