Star Wars. Wielka Republika. Misja na planetę X - Gratton Tessa - ebook

Star Wars. Wielka Republika. Misja na planetę X ebook

Gratton Tessa

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Na długo przed wojnami klonów i nastaniem Imperium, we wczesnym okresie Wielkiej Republiki, w odległej galaktyce trwała era eksploracji…

Sytuacja na Zewnętrznych Rubieżach jest niestabilna. Łączność pozostawia wiele do życzenia, a niepokój podsycają pogłoski o konflikcie między rycerzami Jedi a grupą znaną jako Ścieżka Otwartej Dłoni. Żadne niedogodności nie są jednak w stanie powstrzymać dwóch najpotężniejszych republikańskich rodów poszukiwaczy, Grafów i San Tekków, którzy ogłaszają Wielki Wyścig Nadprzestrzenny: konkurs na wytyczenie nowych szlaków.

Młody eksplorator Dass Leffbruk i zuchwałe nastolatko Sky Graf chcą wygrać wyścig, potrzebują tylko jeszcze jednej osoby, mogącej im pomóc w osiągnięciu celu: padawanki Jedi Rooper Nitani. Gdy jednak Rooper niechętnie zgadza się dołączyć do zespołu, dowiaduje się, że tak naprawdę zamierzają odnaleźć tajemniczą i legendarną Planetę X.

Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, gdy na drodze grupy stają członkowie Ścieżki Otwartej Dłoni. Wyprawa staje się bardziej ekscytująca i niebezpieczna, niż bohaterowie kiedykolwiek mogli się spodziewać. Cała trójka musi odsunąć swoje marzenia na dalszy plan, aby pomóc Jedi – i galaktyce – zanim będzie za późno!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 220

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wprowadzenie

Star Wars Wielka Repu­blika

Misja Jedi

W galak­tyce trwa kon­flikt. Chaos na Księ­życu Piel­grzy­mów, Jedzie, dopro­wa­dził do nisz­czy­ciel­skiej bitwy, wsku­tek któ­rej Jedi dowie­dzieli się o zaan­ga­żo­wa­niu pozor­nie nie­szko­dli­wej grupy zwa­nej ŚCIEŻKĄ OTWAR­TEJ DŁONI w zabój­czo nie­bez­pieczne mię­dzy­pla­ne­tarne spi­ski.

Pod­czas gdy łącz­ność nie działa, przy­wód­czyni Ścieżki, MATKA, wraca na pla­netę Dalna z zamia­rem dopeł­nie­nia swo­jego dzieła.

Jedi nie wie­dzą, że pla­nuje uwol­nić tajem­ni­cze, bez­i­mienne stwo­rze­nia, posia­da­jące moc znisz­cze­nia zakonu - raz na zawsze…

Chronologia Star Wars

Rozdział pierwszy

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Strzeż się Jedi – powie­dział Er Dal do swo­jego part­nera Fela Ixa, zapi­na­jąc skó­rzany kar­wasz wokół sza­rego nad­garstka jego lewej ręki.

Stali w ich rodzin­nej kwa­te­rze, znaj­du­ją­cej się głę­boko w trze­wiach „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia”, pod główną salą zgro­ma­dzeń, w któ­rej zebrała się reszta człon­ków Ścieżki Otwar­tej Dłoni. Sta­tek był dobrym domem dla Fela Ixa i jego bli­skich: miał wydłu­żoną syl­wetkę, kan­cia­ste kra­wę­dzie, tu i tam ozna­czono go błę­kit­nymi smu­gami. Nie trzy­ma­jąc się wyty­czo­nych szla­ków nad­prze­strzen­nych, jed­nostka samot­nie, bez­sze­lest­nie prze­ci­nała galak­tykę niczym ogromny, smu­kły rekin. Choć wyglą­dała groź­nie, zapew­niała im bez­pie­czeń­stwo i Fel Ix nie­chęt­nie się z nią żegnał.

On i jego rodzina byli Kes­sa­ri­nami, pocho­dzą­cymi z bagni­stej pla­nety na Zewnętrz­nych Rubie­żach, i od dnia, w któ­rym Fel Ix poznał swo­ich part­ne­rów, Era Dala i Ferize, ni­gdy ich nie opu­ścił. Przez ostat­nie trzy lata miesz­kali na małej pla­ne­cie Dalna, będą­cej domem zarówno ich, jak i pozo­sta­łych człon­ków Ścieżki Otwar­tej Dłoni. Czuli się szczę­śliwi i bez­pieczni, a zale­d­wie mie­siąc wcze­śniej docze­kali się pierw­szego potom­stwa. Ale przy­wód­czyni grupy, Matka, doznała wizji Ścieżki podró­żu­ją­cej po galak­tyce, wal­czą­cej o to, aby Moc była wolna – i wysy­łała Fela Ixa na ważną misję.

– Er Dal ma rację – powie­działa ich part­nerka, Ferize. – Strzeż się Jedi. Na pewno się na nich natkniesz.

Er Dal i Fel Ix zwró­cili się w jej stronę. Sie­działa na niskiej sofie, a ich świeżo wyklute dzieci leżały zwi­nięte na jej kola­nach, w róż­nych sta­diach snu. Ferize uśmiech­nęła się smutno do Fela Ixa, który uklęk­nął obok nich i ostroż­nie pod­niósł malu­cha imie­niem Fe Fer. Wzdłuż kra­wę­dzi jego minia­tu­ro­wych fal­ba­nek policz­ko­wych zaczęły się już poja­wiać maleń­kie łuski. Fel Ix przy­tu­lił szkraba, żału­jąc, że nie może zostać ze swoją rodziną. Ale Matka wyzna­czyła go do wypeł­nie­nia tej misji. Wybra­nie przez ich duchową przy­wód­czy­nię było praw­dzi­wym zaszczy­tem i cho­ciaż Fel Ix kochał swoją rodzinę, wie­dział, że chcą, aby pod­jął się tego zada­nia. Wie­rzyli w Ścieżkę Otwar­tej Dłoni. Ufali Matce. Czyż Ścieżka rów­nież nie sta­no­wiła ich rodziny?

Po odda­niu Fe Fera w ręce Era Dala, Fel Ix pochy­lił się w stronę Ferize. Pozwo­lił, aby jego poli­czek musnął jej, czu­jąc napię­cie – zarówno part­nerki, jak i wła­sne. Ode­tchnął głę­boko. Syk­nął i wykrztu­sił w kes­sa­riń­skim:

– Wiem, że pora­dzi­cie sobie beze mnie…

– Pora­dzimy sobie, ale nie będziemy szczę­śliwi – odsyk­nęła Ferize. Ich apa­raty gło­sowe były przy­sto­so­wane do mówie­nia zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Dawno temu ich rasa nale­żała do istot ziem­no­wod­nych, ale teraz mogli już tylko oddy­chać na powierzchni. Zie­loną lub szarą skórę Kes­sa­ri­nów wciąż gdzie­nie­gdzie pokry­wały drobne łuski, ich policzki i głowa przy­po­mi­nały nieco mor­skie wodo­ro­sty, wciąż mieli wewnętrzne błony mrużne chro­niące ich oczy, a także po trzy mocarne ogony. Fel Ix owi­jał swoje wokół talii i ud, gdy musiał nosić kom­bi­ne­zon zamiast szat Ścieżki.

– Moc będzie wolna – powie­dział Er Dal w basicu. To było jedno z pod­sta­wo­wych haseł Ścieżki Otwar­tej Dłoni.

Wie­rzyli, że Moc nie powinna być wyko­rzy­sty­wana, i sta­rali się żyć w har­mo­nii i zgo­dzie z jej wolą. Er Dal uniósł zie­lon­kawą dłoń o dłu­gich pal­cach i pocią­gnął czule za jedną z fal­ba­nek na policzku Fela Ixa.

– To praw­dziwy zaszczyt poma­gać Matce w jej misji. Zwłasz­cza po…

– Tak – wszedł mu w słowo Fel Ix. Er Dal miał na myśli bitwę na księ­życu Jedha, do któ­rej doszło dzień wcze­śniej. Była bru­talna i prze­ra­ża­jąca, zwłasz­cza że walki roz­pę­tały się pod­czas roz­mów poko­jo­wych, a uczest­ni­czyły w nich wszyst­kie frak­cje wie­rzące w potęgę Mocy. Ale Jedi wal­czyli prze­ciwko Ścieżce, a Matka poszczuła na nich swą dziwną, błę­kit­no­skórą istotę, którą nazy­wała Niwe­la­to­rem. Stwo­rze­nie roz­pra­wiło się z Jedi i przy­wró­ciło rów­no­wagę w Mocy, a w trak­cie walk padł rów­nież jeden z wiel­kich kamien­nych posą­gów na Jedzie. Co gor­sza, Herold Ścieżki – silny Nauto­la­nin, prze­wo­dzący gru­pie wraz z Matką – zdra­dził ich i został na pla­ne­cie. Wszystko to było nie­po­ko­jące – wręcz prze­ra­ża­jące. Ufali jed­nak, że Matka zadba o wyznaw­ców i o ich przy­szłość.

Fel Ix wstał. Zamru­gał wewnętrz­nymi bło­nami mruż­nymi i zewnętrz­nymi powie­kami, przy­glą­da­jąc się swo­jej naj­bliż­szej rodzi­nie, sku­lo­nej razem i spo­koj­nej, odzia­nej w szaro-nie­bie­skie szaty Ścieżki. Roz­ło­żył ręce, zwró­cone wnę­trzem do góry, i skło­nił im się.

– Moc będzie wolna – powie­dział, a następ­nie wyszedł z ich kwa­tery.

Gdy Fel Ix opu­ścił prze­strzeń miesz­kalną „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia”, wygodne kajuty i prze­stronne kory­ta­rze z mięk­kimi zasło­nami i nie­bie­sko-sza­rymi deko­ra­cjami ustą­piły miej­sca prze­dzia­łom stwo­rzo­nym raczej z myślą o walce. Na czar­nych ścia­nach migo­tały rzędy świa­teł, a kory­ta­rze stop­niowo się zwę­żały. Fel Ix czuł, jak wici na jego policz­kach drżą od szumu sil­ni­ków.

Dotarł do skrzy­żo­wa­nia, z któ­rego jeden kory­tarz pro­wa­dził na mostek i pokłady obser­wa­cyjne, a drugi do han­garu. Cze­kały tam na niego sama Matka, a także przy­ja­ciółka Fela Ixa, Marda Ro.

Poza jego rodziną to wła­śnie ją spo­śród człon­ków Ścieżki darzył naj­cie­plej­szymi uczu­ciami. Eve­renka, mniej wię­cej w jego wieku, miała prze­ni­kliwe, czarne oczy, zimną, szarą skórę i ostre zęby dra­pież­nika. Ale w prze­ci­wień­stwie do wielu jej pobra­tym­ców, cecho­wała ją lojal­ność i łagod­ność. Zale­d­wie kilka tygo­dni wcze­śniej pomo­gła jego mło­dym wykluć się z jaj i ura­to­wała im życie. Fel Ix chciał, aby została także ich przy­ja­ciółką, gdy doro­sną.

Marda i Matka w mil­cze­niu cze­kały na jego przy­by­cie. Ta druga miała ciem­no­brą­zową skórę, cie­płe oczy i nosiła strojne szaty Star­szy­zny Ścieżki. Cho­ciaż na jej ciele wciąż dało się dostrzec ślady po dozna­nych nie­dawno obra­że­niach, w oczach Fela Ixa była piękna. Pełna uroku i ema­nu­jąca pokrze­pia­jącą pew­no­ścią sie­bie. Patrząc na nią, bez trudu wie­rzyło się, że Moc wybrała ją na swoją rzecz­niczkę – zwłasz­cza że zawsze towa­rzy­szył jej wierny Niwe­la­tor. Stwo­rze­nie prze­ra­żało i jed­no­cze­śnie inspi­ro­wało Fela Ixa swoją potęgą. Kes­sa­rin ode­rwał wzrok od jego upior­nych oczu i spoj­rzał ponow­nie na Mardę. Stała bez ruchu, spo­kojna jak zawsze. Czarne włosy miękko oka­lały jej twarz, a dłu­gie szaro-nie­bie­skie szaty, które nosili wszy­scy człon­ko­wie Ścieżki, gdy miesz­kali na pla­ne­cie Dalna jako rol­nicy i pro­ści zbie­ra­cze – zanim Matka zabrała ich do gwiazd na pokła­dzie „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia” – spły­wały aż do ziemi. Uśmiech­nęła się do niego. Jej oczy i nos prze­ci­nały trzy pro­ste pasy, wyma­lo­wane nie­bie­ską farbą z muszli bri­kal. Dziwne. Marda zwy­kle malo­wała sobie trzy łagodne, fali­ste linie na czole – te były bar­dziej wyra­zi­ste, ostre. W dło­niach trzy­mała płytką miseczkę z błę­kitną farbą.

Fel Ix zatrzy­mał się przed nimi i ponow­nie skło­nił, z dłońmi zwró­co­nymi wnę­trzami do góry. Kiedy się wypro­sto­wał, Marda uśmiech­nęła się do niego.

– Pozwo­lisz? – zapy­tała cicho.

– Oczy­wi­ście – odparł, pod­cho­dząc bli­żej. Marda zanu­rzyła trzy dłu­gie palce w nie­bie­skiej mazi i wycią­gnęła rękę, aby dotknąć nimi czoła Fela Ixa. Roz­sma­ro­wała farbę zde­cy­do­wa­nym, płyn­nym ruchem.

– Idź z wol­no­ścią, har­mo­nią i jasno­ścią – powie­działa.

– Moc będzie wolna – odmruk­nął w odpo­wie­dzi Kes­sa­rin.

Aby oczy­ścić dłoń, Marda roz­ma­zała pozo­sta­ło­ści nie­bie­skiej farby na jego nara­mien­niku. Fel Ix się uśmiech­nął.

– Czy szcze­góły two­jej misji są jasne? – zapy­tała Matka swoim dźwięcz­nym, głę­bo­kim gło­sem i obda­rzyła go łagod­nym uśmie­chem.

– Tak, Matko. Mam mapę prio­ry­te­to­wych boi i zapa­mię­ta­łem sym­bole kodu Gra­fów, więc nie będę potrze­bo­wał fizycz­nego zapisu.

– Impo­nu­jące – mruk­nęła Matka.

Fel Ix ponow­nie się ukło­nił i cze­kał ze spusz­czoną głową.

– Odpro­wa­dzę cię do two­jego statku – zapro­po­no­wała Marda, a Matka rzu­ciła na odchod­nym:

– Oby twoja misja prze­bie­gła spraw­nie i szybko, Felu Ixie – i wra­caj do nas prędko.

Dotknęła prze­lot­nie jego skroni, po czym odwró­ciła się w stronę mostka. Jej kroki odbi­jały się echem od ciem­nych ścian. Gdy znik­nęła w głębi „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia”, Marda zbli­żyła się do Fela Ixa. Trą­ciła go ramie­niem, po czym dała mu znak, by poszedł z nią. Jej żar­to­bliwy gest przy­po­mniał mu, jak mło­dzi byli oboje, pomimo wszyst­kiego, czego doznali, i życia rodzin­nego, które budo­wali.

Fel Ix podą­żył za nią, ukrad­kiem przy­glą­da­jąc jej się po dro­dze. Bri­ka­lowe sym­bole to nie jedyna rzecz, która zmie­niła się w jej wyglą­dzie. Choć wciąż uśmie­chała się do niego uprzej­mie, zacho­wy­wała się z więk­szym dystan­sem i wyda­wała się bar­dziej pewna sie­bie niż wcze­śniej – przed spo­tka­niem z Jedi, przed bitwą na Jedzie. Fel Ix miał nadzieję, że po pro­stu dora­sta, że nie staje się bar­dziej chłodna, wyco­fana. Part­nerka Kes­sa­rina, Ferize, mar­twiła się, że ta walka mię­dzy Ścieżką a Jedi zła­mie Mardę, spu­sto­szy jej serce. Ale on wie­rzył, że jego przy­ja­ciółka na­dal będzie słu­żyć Ścieżce i Mocy z deter­mi­na­cją – i chciał robić to samo. Moc musiała być wolna, a oni będą wal­czyć o to, aby tak się stało.

Gdy szli jed­nym z łagod­nie zakrę­ca­ją­cych kory­ta­rzy, pro­wa­dzą­cych na niż­sze poziomy statku, mijali innych człon­ków Ścieżki, któ­rzy zaj­mo­wali się swo­imi spra­wami – nowymi spra­wami. Wszy­scy, z wyjąt­kiem dzieci i osób star­szych, pra­co­wali nad utrzy­ma­niem „Elek­trycz­nego Spoj­rze­nia” w jak naj­lep­szym sta­nie, doko­ny­wali prze­glądu broni i dbali o to, aby na pokła­dzie statku wszystko było w porządku. Inne zespoły rów­nież przy­go­to­wy­wały się do odlotu, choć Fel Ix nie znał szcze­gó­łów ich misji. Sta­rał się zacho­wać neu­tralny wyraz twa­rzy. Nie żeby więk­szość istot umiała traf­nie inter­pre­to­wać mimikę i język ciała jego rasy. Ale Marda spę­dziła z nim wystar­cza­jąco dużo czasu, aby móc roz­gryźć go bez więk­szego trudu. Nie chciał, aby pomy­ślała, że się dener­wuje.

W końcu dotarli do han­garu – dłu­giego, dość wąskiego pomiesz­cze­nia, w któ­rym stało sie­dem jed­no­stek – połowa ozna­czona błę­kit­nymi sym­bo­lami Ścieżki. Pozo­stałe nie miały żad­nych cha­rak­te­ry­stycz­nych cech – poza nume­rami iden­ty­fi­ka­cyj­nymi nama­lo­wa­nymi na dzio­bach. Sta­tek Fela Ixa był jed­nym z tych nie­ozna­ko­wa­nych, ele­ganc­kim małym pro­mem, przy­sto­so­wa­nym do dłu­gich podróży. Oprócz niego miało nim podró­żo­wać jesz­cze tylko dwoje człon­ków załogi.

Eve­renka zatrzy­mała się przy wej­ściu do han­garu. On rów­nież przy­sta­nął, odwra­ca­jąc się w jej stronę.

– Mardo?

Uśmiech­nęła się do niego, ale jej uśmiech był inny od tych, które znał – bar­dziej dra­pieżny. Zębaty. Odpo­wie­dział jej tak samo, roz­cią­ga­jąc lekko fal­banki policz­kowe.

– Czu­waj nad moimi Malucz­kimi – popro­sił.

Co dziwne, na dźwięk jego słów odwró­ciła wzrok. Zanim jed­nak zdą­żył zapy­tać, co się stało, spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Będę nosić ich imiona w sercu, w har­mo­nii z Mocą – zapew­niła go, a potem pochy­liła się bli­żej. – Ale nie jestem pewna, czy będę mogła z nimi zostać.

– Co takiego?

Chwy­ciła go za nad­gar­stek.

– Mam wła­sną misję.

Fel Ix ski­nął głową.

– Moc będzie wolna.

– Dokład­nie. – Marda znów się uśmiech­nęła, lecz po chwili spo­waż­niała. – Felu Ixie, chcia­łam cię jed­nak ostrzec…

Cze­kał. Wokół nich roz­brzmie­wały dźwięki wyda­wane przez dro­idy, syk lase­ro­wych lutow­nic i pod­nie­sione głosy – zwy­kłe odgłosy han­garu. Nowe odgłosy Ścieżki Otwar­tej Dłoni.

– Jedi – powie­działa ponuro Marda. – Po Jedzie… – Potrzą­snęła głową. – Przy­bę­dzie ich wię­cej. Matka jest gotowa, a twoja misja sta­nowi część tych przy­go­to­wań. Ale opusz­czasz bez­pieczne schro­nie­nie jej otwar­tych dłoni. Bądź ostrożny. Bądź czujny. Oni… są nie­bez­pieczni.

Fel Ix wycią­gnął przed sie­bie ręce zwró­cone wnę­trzem ku górze. Stłu­mił dreszcz, ponie­waż Marda potwier­dziła wła­śnie to, co nie­po­ko­iło jego part­ne­rów. Powoli wsu­nęła swoje chłodne dło­nie pod jego ręce, przy­ci­ska­jąc je do pokry­tych łuskami knykci.

– Będę słu­żył woli Mocy – zapew­nił ją. – Nie boję się Jedi.

Rozdział drugi

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Pada­wanka Jedi Rooper Nitani spę­dziła więk­szość czasu na Batuu w archi­wum pla­cówki badaw­czej Jedi, znaj­du­ją­cej się w odle­gło­ści krót­kiego lotu śmi­ga­czem od poste­runku Black Spire.

Nie miała nic prze­ciwko zgłę­bia­niu róż­nych tek­stów – z dzien­ni­ków i holok­sią­żek zgro­ma­dzo­nych na pogra­ni­czu można się było wiele dowie­dzieć. Po przy­go­dach na Glo­amie, jakie prze­żyła ze swoją mistrzy­nią, Silan­drą Sho, Rooper wie­działa, że uzbro­je­nie się w jak naj­więk­szą ilość wie­dzy ni­gdy nie zaszko­dzi – na wypa­dek sytu­acji takich jak ta, w któ­rej zna­la­zły się cał­kiem nie­dawno.

Dru­giego dnia swo­jej wizyty w archi­wum została nawet nagro­dzona za swoją pra­co­wi­tość. To zna­czy, wolała nie myśleć o tym jako o nagro­dzie, ponie­waż brzmiało to tak, jakby sta­rała się na nią zasłu­żyć. A prze­cież Moc nie była nikomu nic winna. Jedi nie ocze­ki­wali nagród. Może to bar­dziej… pre­zent? Szła wzdłuż dłu­giego sze­regu arte­fak­tów z Zewnętrz­nych Rubieży, stu­diu­jąc dziwne kształty i ćwi­cząc kate­go­ry­zo­wa­nie ich według typów. Nagle usły­szała, jak ktoś – lub coś? – szep­cze jej imię.

Odwró­ciła się, ale niczego nie zauwa­żyła. W sali z arte­fak­tami nie było nikogo oprócz niej.

Roz­glą­da­jąc się, sku­piła się na Mocy. Postrze­gała ją jako kolory: tęcze o żywych bar­wach i świe­tli­ste pro­mie­nie, odcie­nie odzwier­cie­dla­jące imiona i potrzeby róż­nych istot oraz, jak sądziła, wolę Mocy. Kiedy zamknęła oczy, kom­nata roz­bły­sła jasnym bla­skiem, ponie­waż wszystko w niej było połą­czone z Mocą. Ale znaj­do­wała się tu jedna rzecz, pul­su­jąca chłod­nym różem, przy­zy­wa­jąca ją: mały kom­pas, scho­wany za kry­sta­liczną czaszką sta­ro­żyt­nego niedź­wie­dzia mor­skiego z Batuu. Rooper dotknęła go i ogar­nął ją dziwny spo­kój.

Kiedy powie­działa o tym mistrzowi Mera­kowi, odda­nemu swo­jej pracy archi­wi­ście z pla­cówki świą­tyn­nej, stary Gran zamru­gał wszyst­kimi trzema oczami po kolei i zasu­ge­ro­wał, by scho­wała kom­pas do kie­szeni i dalej słu­chała Mocy. Tak też Rooper zro­biła.

Ale dzi­siaj była dziw­nie roz­ko­ja­rzona od nad­miaru pochła­nia­nej wie­dzy i słu­cha­nia. Dotarły do nich plotki o jakiejś bitwie… lub kon­flik­cie, do któ­rego doszło na księ­życu Jedha, gdzie prze­by­wała mistrzyni Rooper, Silan­dra Sho. Silan­dra zawsze chciała odbyć piel­grzymkę na Jedhę i cho­ciaż Rooper rów­nież pra­gnęła tam kie­dyś pole­cieć – zoba­czyć sta­ro­żytne posągi i Świą­ty­nię Kyber lub spo­tkać użyt­kow­ni­ków Mocy, któ­rzy nawet nie byli Jedi! – wie­działa, że jest na to jesz­cze za wcze­śnie. Miała zada­nie do wyko­na­nia. Silan­dra zosta­wiła więc Rooper pod opieką mistrza Meraka i udała się na Jedhę samot­nie.

Infor­ma­cje docie­ra­jące ze Świę­tego Księ­życa wyda­wały się nie­po­ko­jące i nie­ja­sne, ale na Batuu nie roz­ma­wiano od jakie­goś czasu o niczym innym. Mówiono, że doszło do zamie­szek, w które byli zaan­ga­żo­wani liczni wyznawcy Mocy, w tym i Jedi! Podobno jeden z tych sta­ro­żyt­nych posą­gów runął i – co wyda­wało się wręcz nie­wia­ry­godne – poja­wił się jakiś… potwór? Jakieś kosz­marne stwo­rze­nie, przy­czyna nie­wy­obra­żal­nego wręcz cha­osu. Nikt nie wie­dział jed­nak nic na pewno – nawet mistrz Merak. Rooper chciała natych­miast wsko­czyć na pokład promu i pole­cieć do swo­jej mistrzyni na Jedhę. Ma się rozu­mieć, nie mogła tego zro­bić. Miała wszak obo­wiązki tu, na Batuu.

Czuła jed­nak pod skórą, że tam, na pogra­ni­czu, coś się szy­kuje – i że jest to na tyle nie­bez­pieczne, iż Jedi posta­no­wili poświę­cić temu więk­szość swo­jej uwagi. A ona chciała pomóc! Ale by pomóc, potrze­bo­wała infor­ma­cji. Jed­nak tego typu danych nie dało się zna­leźć w archi­wum. Musiała być na bie­żąco. Potrze­bo­wała ofi­cjal­nych trans­mi­sji. Była nawet skłonna uwie­rzyć w plotki i spe­ku­la­cje, gdyby tylko zapew­niły jej odpo­wie­dzi. Albo cel – misję, coś, czym mogłaby się zająć, dzięki czemu mogłaby dzia­łać, coś wskó­rać.

Ale mistrz Merak naka­zał jej cier­pli­wość. Powie­dział, że Moc o wszystko zadba, a zanim to nastąpi, Rooper powinna być przede wszyst­kim bez­pieczna.

Sfru­stro­wana pada­wanka spę­dziła tylko kilka wcze­sno­po­ran­nych godzin na czy­ta­niu w rotun­dzie archi­wum, a potem sku­piła się na medy­ta­cji i tre­ningu z mie­czami świetl­nymi. Na lunch prze­ką­siła jedy­nie kilka pikant­nych pla­cusz­ków z chmu­ro­świersz­czami, ponie­waż tego popo­łu­dnia zamie­rzała się udać na poste­ru­nek Black Spire, gdzie znaj­do­wało się tyle ulicz­nych budek z jedze­niem, że mogła się najeść do syta. Kupi w jed­nej z nich coś na ząb, aby podzie­lić się posił­kiem ze swoim przy­ja­cie­lem Das­sem Lef­fbru­kiem, który następ­nego ranka miał wraz ze swoim ojcem wziąć udział w Wiel­kim Wyścigu Nad­prze­strzen­nym. Może on sły­szał inne plotki z Jedhy?

Opu­ściła wznie­sioną z bia­łego kamie­nia świą­ty­nię, gdy batu­uań­skie słońce rzu­cało już dłu­gie popo­łu­dniowe cie­nie. Wieże budowli wzno­siły się niczym smu­kłe palce wśród sta­ro­żyt­nych skamie­niałych drzew, kon­tra­stu­ją­cych mocno z żywą zie­le­nią lasu. Same drzewa rów­nież wyglą­dały jak strze­li­ste wieże, dla­tego też pla­cówka otrzy­mała nazwę Black Spire – Czarna Iglica. Rooper podo­bało się na Batuu. Moc spa­jała całe życie, a na pla­ne­cie tak w nie obfi­tu­ją­cej wszyst­kie jego formy przy­bie­rały w oczach pada­wanki postać nie­sa­mo­wi­tego połą­cze­nia barw i kształ­tów. A pośród iglic Batuu, choć były od dawna mar­twe i skamie­niałe, roiło się od owa­dów. Poro­śnięte wie­loma gatun­kami mchu, wciąż ema­no­wały Mocą, gdy Rooper posy­łała jej wici w ich kie­runku.

Ten widok był pokrze­pia­jący – pra­wie tak samo jak wież świą­tyni, ponie­waż przy­po­mi­nały jej koronę głów­nej pla­cówki Jedi na Coru­scant.

Było sło­necz­nie, ale chłodno – lekka bryza wie­jąca od morza zwia­sto­wała rychły deszcz. Rooper miała na sobie ciem­no­brą­zowy płaszcz z kap­tu­rem opa­da­ją­cym na ramiona. Na sze­ro­kim błę­kit­nym pada­wań­skim obi nosiła pas z ekwi­pun­kiem, a także kilka dodat­ko­wych sakw przy­pa­sa­nych do ud nad cho­lew­kami wyso­kich butów. Jej dwa bliź­nia­cze mie­cze świetlne o nie­bie­skich ostrzach spo­czy­wały w kabu­rach na bio­drach. Tydzień wcze­śniej skoń­czyła pięt­na­ście lat i czuła się teraz bar­dzo doro­sła.

Wyru­szyła ze świą­tyni, kie­ru­jąc się w stronę poste­runku Black Spire. W powie­trzu roz­le­gało się dźwięczne kum­ka­nie żab błot­nych, a na drze­wach huś­tało się kilka skrze­czą­cych łusko­mon­ków. Nie minęło wiele czasu, nim ujrzała pierw­szą z pła­skich kopuł, wień­czą­cych ceglano-wapienne budynki pla­cówki.

Miała nadzieję, że Dass znaj­dzie dla niej nieco czasu. Był o kilka lat młod­szy od Rooper, ale pod­czas wyda­rzeń na Glo­amie zdo­łali się ze sobą zaprzy­jaź­nić. Choć dość ner­wowy i pło­chliwy, chło­piec potra­fił wyka­zać się odwagą, gdy zacho­dziła taka potrzeba. Rooper podzi­wiała to i słu­chała go uważ­nie, gdy opo­wia­dał o wszyst­kich przy­go­dach, które prze­żył wraz z rodziną, wio­dącą żywot poszu­ki­wa­czy nad­prze­strzen­nych. Dass powie­dział jej kie­dyś, że uro­dził się pod­czas dłu­giej podróży, pomię­dzy krót­kimi sko­kami – choć oczy­wi­ście była to tylko histo­ria opo­wie­dziana mu przez tatę, aby lepiej zapa­mię­tał nie­ży­jącą mamę.

Rooper wie­działa, że będzie tęsk­niła za Das­sem, gdy on i jego ojciec, Spence, odlecą – mieli opu­ścić Batuu następ­nego ranka. Zawarli umowę z rodziną San Tek­ków, zgod­nie z którą mieli poży­czyć od nich sta­tek i wziąć udział w wyda­rze­niu zwa­nym Wiel­kim Wyści­giem Nad­prze­strzen­nym. Był to swego rodzaju kon­kurs na wyty­cza­nie nowych szla­ków nad­prze­strzen­nych, spon­so­ro­wany przez San Tek­ków i Gra­fów, dwa rody mocno zwią­zane z pogra­ni­czem. Poszu­ki­wa­cze rywa­li­zo­wali pod­czas niego, pró­bu­jąc wyzna­czyć naj­bez­piecz­niej­sze trasy do naj­bar­dziej obie­cu­ją­cych miejsc, i zdo­by­wali prawo do sprze­da­nia ich któ­rejś z rodzin. Można było zyskać w ten spo­sób repu­ta­cję i zaro­bić mnó­stwo kre­dy­tów. Dass powie­dział Rooper, że liczą na to, iż uda im się dotrzeć stat­kiem San Tek­ków na tajem­ni­czy świat zwany Pla­netą X. Więk­szość istot uwa­żała, że ów świat nie ist­nieje – że jest tylko mitem, legendą wymy­śloną przez sza­lo­nych poszu­ki­wa­czy, tra­cą­cych zmy­sły w głę­bo­kiej prze­strzeni albo po pro­stu lubią­cych zmy­ślać. Rooper była jed­nak jedną z nie­wielu osób, które wie­działy, że Dass i jego ojciec naprawdę ją odwie­dzili. Ich sta­tek, „Srebrna Smuga”, roz­bił się tam – i ledwo uszli z życiem. Potem zostali zdra­dzeni przez ich pod­łego part­nera i nie mieli żad­nego dowodu na to, że fak­tycz­nie tam dotarli. Dass był bar­dzo pod­eks­cy­to­wany moż­li­wo­ścią powrotu i odzy­ska­nia „Srebr­nej Smugi”.

Rooper nie miała co do tego naj­lep­szych prze­czuć, ale życzyła przy­ja­cie­lowi jak naj­le­piej – miała nadzieję, że ich wyprawa zakoń­czy się suk­ce­sem.

W isto­cie jed­nak cała idea wyścigu nad­prze­strzen­nego wyda­wała jej się tro­chę pozba­wiona sensu. Rooper uwa­żała, że nad­prze­strzeń powinna być dostępna dla wszyst­kich, a nie udo­stęp­niana przez pry­watne rody i nad­zo­ro­wana przez Repu­blikę – ale nie wszy­scy się z tym zga­dzali. Otwar­cie pogra­ni­cza było jed­nym z powo­dów, dla któ­rych ona i mistrzyni Silan­dra do nie­dawna współ­pra­co­wały z zespo­łem repu­bli­kań­skich Zwia­dow­ców. Ekipy te miały uła­twiać życie miesz­kań­com Zewnętrz­nych Rubieży. Przy­wo­zili ze sobą uzdro­wi­cieli, popra­wiali łącz­ność, dbali o ład, porzą­dek i spra­wie­dli­wość.

Przy­śpie­sza­jąc kroku, Rooper poma­chała do Mik­kianki o skó­rze w kolo­rze inten­syw­nej żółci i gło­wie poro­śnię­tej wiją­cymi się mac­kami. Sprze­da­wała ona małe dzba­nuszki orzeź­wia­ją­cego soku i zie­lo­no­nie­bie­skiego mleka tuż za masywną, łuko­watą bramą pro­wa­dzącą do Black Spire. Rooper skie­ro­wała się bez­po­śred­nio w stronę kosmo­portu, w któ­rym Dass i jego tata zatrzy­mali się w zajeź­dzie dla podróż­nych do czasu przy­by­cia trans­portu, mają­cego zabrać ich na start wyścigu.

Pada­wanka nie mogła prze­stać mar­twić się o Dassa i ryzyko zwią­zane z zaję­ciem, jakim się parał. To była nie­bez­pieczna praca: wyty­cza­nie zupeł­nie nowych tras pośród studni gra­wi­ta­cyj­nych, pro­wa­dzą­cych do nie­zna­nych ukła­dów gwiezd­nych. Po dro­dze mogli wpaść w war­kocz komety lub chmury kosmicz­nych szcząt­ków. Ale Dass chciał wró­cić na Pla­netę X, aby odzy­skać swój sta­tek, bez względu na to, jak bar­dzo mogło to być nie­bez­pieczne. Twier­dził, że ów świat był pełen dziw­nych stwo­rzeń i nie­sa­mo­wi­tych, pięk­nych roślin. Jego zda­niem miał nie­praw­do­po­dobny poten­cjał. Jego opisy naprawdę roz­bu­dzały wyobraź­nię. Rooper sama chcia­łaby go zoba­czyć! Poszu­ki­wa­cze pró­bo­wali namie­rzyć tę legen­darną pla­netę od lat – a przy­naj­mniej ci nie­liczni, któ­rzy wie­rzyli w jej ist­nie­nie. Opo­wie­ści o niej zapo­cząt­ko­wał męż­czy­zna nazwi­skiem Xirys Patri, twier­dzący, że roz­bił się tam i ledwo uszedł z życiem – cudem ule­czony z poważ­nych obra­żeń – przy­wo­żąc jedy­nie próbki skar­bów, które można było na niej zna­leźć. Nie­sa­mo­wite rze­czy, jakie tam widział, były nie­po­dobne do niczego, co kto­kol­wiek wcze­śniej oglą­dał – bez­cenne i piękne. Dass uwiel­biał opo­wia­dać Rooper tę histo­rię. Chciał kie­dyś odkryć wła­sną pla­netę.

Chło­piec i jego ojciec – oraz ich wstrętny były part­ner, „Słonko” Dobbs – byli pierw­szymi ludźmi, któ­rzy raz pierw­szy odna­leźli Pla­netę X od cza­sów Xirysa. Udało im się prze­nik­nąć przez dziwną, sza­le­jącą wokół globu burzę i udo­wod­nić, że legendy są praw­dziwe: Pla­neta X naprawdę ist­niała. Ich sta­tek roz­bił się i ledwo udało im się uciec. Ale w dro­dze powrot­nej Słonko ukradł dane szlaku pro­wa­dzą­cego na ukryty świat i porzu­cił Lef­fbru­ków na Glo­amie. Dass i Spence nie­mal zgi­nęli tam samot­nie, nara­żeni na ataki sta­ro­żyt­nych miesz­kań­ców pla­nety, Kati­ko­otów, któ­rzy zostali prze­mie­nieni w potwory. Oca­liło ich dopiero przy­by­cie Jedi.

Wyścig nad­prze­strzenny był dla Dassa i jego ojca ide­alną oka­zją do odzy­ska­nia „Srebr­nej Smugi”. Zga­dza­jąc się repre­zen­to­wać San Tek­ków w rywa­li­za­cji, Lef­fbru­ko­wie otrzy­mali sta­tek poszu­ki­waw­czy ze wszyst­kimi wyma­ga­nymi sys­te­mami i odpo­wied­nią apa­ra­turą. San Tek­ko­wie cie­szyli się, że mogą pomóc – cho­ciaż więk­szość ludzi uwa­żała donie­sie­nia o Pla­ne­cie X za fał­szywe lub prze­sa­dzone, przy­gody Spence’a i Dassa oży­wiły plotki na jej temat i spra­wiły, że znacz­nie wię­cej osób zapła­ciło wpi­sowe za udział w wyścigu.

I choć Rooper miała złe prze­czu­cia, cie­szyła się, że Dass chce tam wró­cić. Na Glo­amie był tak prze­ra­żony, że nie­mal wszystko wyda­wało się warte wzbu­dze­nia iskierki pod­eks­cy­to­wa­nia, która znów poja­wiła się w jego oczach.

Zanim pada­wanka skrę­ciła w stronę zajazdu, zatrzy­mała się przy jed­nej z budek z jedze­niem i kupiła dwa szasz­łyki ze słod­kich pie­czo­nych żołę­dzi. Cóż, tak naprawdę nie były to wcale żołę­dzie, ale kawałki mięk­kiego korze­nio­drewna, namo­czone, a następ­nie ugo­to­wane. Rooper wie­działa, że Dass je uwiel­bia.

Nio­sąc szasz­łyki w jed­nej ręce, drugą, wolną, osło­niła oczy przed ostat­nimi pro­mie­niami dru­giego ze słońc, wydo­by­wa­ją­cymi się zza jed­nej z masyw­nych iglic, dzie­lą­cej naj­bliż­szy budy­nek na dwie czę­ści.

Wła­śnie wtedy poczuła w Mocy zawi­ro­wa­nie, zakłó­ca­jące jej spo­kojny nurt. Odwró­ciła się aku­rat w samą porę, by dostrzec, jak nie­które z istot w tłu­mie na sze­ro­kiej dro­dze pro­wa­dzą­cej do kosmo­portu przy­stają i marsz­czą brwi. Shi­sta­va­nen o ogrom­nych uszach poło­żył je po sobie. Po chwili zgro­ma­dzeni roz­stą­pili się i jej oczom uka­zał się Dass Lef­fbruk, bie­gnący przed sie­bie co sił w nogach.

Jego zie­lone, otwarte sze­roko oczy roz­bły­sły, gdy zoba­czył Rooper. Spra­wiał wra­że­nie spa­ni­ko­wa­nego.

– Rooper! – zawo­łał, macha­jąc do niej sza­leń­czo. – Tu jesteś!

– Dass?

Rooper opu­ściła wolną rękę na ręko­jeść jed­nego ze swo­ich mie­czy świetl­nych.

Chło­piec zatrzy­mał się tuż przed nią.

– Musisz mi pomóc! Moje przy­ja­cielo zostało zaata­ko­wane przez pira­tów!

Rozdział trzeci

ROZ­DZIAŁ TRZECI

Rooper bie­gła za Das­sem, a serce waliło jej jak osza­lałe.

Chło­piec pędził przed sie­bie, sta­ra­jąc się wymi­jać prze­chod­niów. Bli­żej kosmo­portu zro­biło się jesz­cze tłocz­niej. Pada­wanka zmarsz­czyła w sku­pie­niu brwi. Żało­wała, że nie może się zatrzy­mać i krzyk­nąć, aby ludzie się roz­stą­pili, ale bała się, że jeśli to zrobi, zgubi Dassa.

Skrę­cił w lewo, w mniej zatło­czoną alejkę pomię­dzy warsz­ta­tem a pod­upa­da­ją­cym skle­pi­kiem. Rooper ode­tchnęła i schwy­ciła przy­ja­ciela za połę kurtki.

– Hej! – powie­działa, zatrzy­mu­jąc go lek­kim szarp­nię­ciem.

Odwró­cił się… i omal nie potknął o stertę prze­wo­dów wysta­ją­cych z porzu­co­nego kor­pusu dro­ida, który opie­rał się o ścianę warsz­tatu.

– Wybacz, ale Sky jest samo, a tych wiel­kich zbi­rów pró­bu­ją­cych wedrzeć się na sta­tek jest troje…

– Kto taki?

– Moje przy­ja­cielo Sky. Jego sta­tek… Piraci pró­bują go ukraść albo porwać – albo coś w tym stylu!

– Dla­czego nie wezwa­łeś miej­sco­wych służb? Biuro Repu­bliki jest na tere­nie kosmo­portu…

Dass potrzą­snął głową. Chwy­cił ją za rękę i znów puścił się bie­giem przed sie­bie. Rooper nie pró­bo­wała go ponow­nie zatrzy­mać – szybko podą­żyła za nim. Gdy wybie­gli z zaułka, chło­piec wyznał:

– Nie było na to czasu. Musiał­bym ich jakoś prze­ko­nać. Wie­dzia­łem jed­nak, że ty mi pomo­żesz.

Rooper poczuła, jak w jej piersi roz­lewa się bło­gie cie­pło, ale pró­bo­wała je stłu­mić. Dobrze było wie­dzieć, że chło­piec uważa ją za osobę chętną do pomocy, ale nie chciała być trak­to­wana jako ktoś, kto daje się wyko­rzy­sty­wać.

– Jasne, rozu­miem – powie­działa tylko.

Poszli na skróty alejką za głów­nym kosmo­por­tem, gdzie mię­dzy igli­cami znaj­do­wało się kilka lądo­wisk, usta­wio­nych w sze­regu niczym boksy dla banth. Na więk­szo­ści z nich doko­wały statki i Dass wymi­nął pierw­sze, ze sta­rym, znisz­czo­nym pro­mem trans­por­to­wym, kie­ru­jąc się do następ­nego, na któ­rym stał błysz­czący, wyglą­da­jący na bar­dzo drogi, srebrno-czarny jacht. Pod jego ostrym dzio­bem stało troje dużych, paskud­nie wyglą­da­jących zbi­rów. Potęż­nie zbu­do­wany męż­czy­zna z kara­bi­nem lase­ro­wym na ple­cach i naj­wyż­szy Lutril­lia­nin, jakiego Rooper kie­dy­kol­wiek widziała, stali po obu stro­nach kobiety wyglą­da­ją­cej na przy­wód­czy­nię bandy. W dłu­gie włosy miała wple­cione barwne wstążki – zbyt ładne, by paso­wały do pokie­re­szo­wa­nej czar­nej zbroi, w którą była odziana.

– Wpuść nas, dzie­ciaku! – zażą­dała, gdy przy­byli: gło­śno i sta­now­czo, ale sły­chać było, że sili się na cier­pli­wość.

Lutril­lia­nin obej­rzał się przez ramię na Rooper i Dassa, ale zastrzygł tylko spi­cza­stym uchem i sku­pił się ponow­nie na statku. Zostali zigno­ro­wani. Rooper zaci­snęła szczęki. Była młoda i nie wszy­scy na pogra­ni­czu roz­po­zna­wali Jedi, ale mimo wszystko to… Cóż, wyda­wało się nie­grzeczne.

– Zostaw­cie „Świe­tli­stego Ptaka” w spo­koju! – krzyk­nął Dass. Stał tuż za Rooper, z rękami wspar­tymi na bio­drach i agre­syw­nie unie­sio­nym pod­bród­kiem. – Albo poża­łu­je­cie!

– Dass… – ostrze­gła go łagod­nie pada­wanka. Musiała lepiej zro­zu­mieć, co dokład­nie się dzieje. Wyglą­dało na to, że przy­ja­ciel wła­śnie pako­wał ją w jakieś poważne kło­poty…

Trójka ban­dy­tów odwró­ciła się w ich stronę i zmie­rzyła Rooper spoj­rze­niem od stóp do głów. Męż­czy­zna zdjął z ple­ców kara­bin bla­ste­rowy i leni­wie wsparł się na kol­bie dłu­giej broni. To była jawna groźba.

– Poża­łu­jemy? – par­sk­nęła przy­wód­czyni bandy. Na jej śnia­dej twa­rzy poja­wił się wyraz zasko­cze­nia.

– Jestem pada­wanka Jedi Rooper Nitani – przed­sta­wiła się Rooper i wypro­sto­wała na pełną wyso­kość, przy­wo­łu­jąc cały auto­ry­tet, na jaki było ją stać. – Czy zechcie­li­by­ście wyja­śnić, dla­czego nęka­cie wła­ści­ciela tego statku?

Lutril­lia­nin prych­nął, ale przy­wód­czyni zbi­rów uśmiech­nęła się uro­czo.

– Wła­ści­ciela? Zapew­niam cię, że wła­ści­ciel tego statku chce go po pro­stu odzy­skać. To moje zada­nie. Nie ma powodu, by mie­szali się w to Jedi.

Wymó­wiła słowo „Jedi” w dziwny spo­sób i Rooper prze­szedł dreszcz. Odchrząk­nęła.

– Jeśli jest jakiś pro­blem z usta­le­niem pra­wo­wi­tego wła­ści­ciela tego statku, czy nie powin­ni­ście zwró­cić się z tym przy­pad­kiem do władz pla­nety? Repu­bli­kań­skie Biuro Pogra­ni­cza…

– Nie chcemy zawra­cać głowy urzęd­ni­kom takimi bła­host­kami – weszła jej gładko w słowo kobieta. Opu­ściła rękę na bio­dro, muska­jąc kciu­kiem ręko­jeść małego bla­stera.

Rooper nie spusz­czała wzroku z ban­dy­tów, ale pozwo­liła, by wraz z kolej­nym wyde­chem jej świa­do­mość w Mocy się roz­sze­rzyła. Czuła ema­nu­jącą od Dassa poma­rań­czową chmurę nie­po­koju i aurę napię­cia, którą pro­mie­nio­wały zbiry. Co na jej miej­scu zro­bi­łaby mistrzyni Silan­dra? Rooper musiała coś powie­dzieć. Uśmiech­nęła się blado.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki