Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Na długo przed wojnami klonów i nastaniem Imperium, we wczesnym okresie Wielkiej Republiki, w odległej galaktyce trwała era eksploracji…
Sytuacja na Zewnętrznych Rubieżach jest niestabilna. Łączność pozostawia wiele do życzenia, a niepokój podsycają pogłoski o konflikcie między rycerzami Jedi a grupą znaną jako Ścieżka Otwartej Dłoni. Żadne niedogodności nie są jednak w stanie powstrzymać dwóch najpotężniejszych republikańskich rodów poszukiwaczy, Grafów i San Tekków, którzy ogłaszają Wielki Wyścig Nadprzestrzenny: konkurs na wytyczenie nowych szlaków.
Młody eksplorator Dass Leffbruk i zuchwałe nastolatko Sky Graf chcą wygrać wyścig, potrzebują tylko jeszcze jednej osoby, mogącej im pomóc w osiągnięciu celu: padawanki Jedi Rooper Nitani. Gdy jednak Rooper niechętnie zgadza się dołączyć do zespołu, dowiaduje się, że tak naprawdę zamierzają odnaleźć tajemniczą i legendarną Planetę X.
Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót, gdy na drodze grupy stają członkowie Ścieżki Otwartej Dłoni. Wyprawa staje się bardziej ekscytująca i niebezpieczna, niż bohaterowie kiedykolwiek mogli się spodziewać. Cała trójka musi odsunąć swoje marzenia na dalszy plan, aby pomóc Jedi – i galaktyce – zanim będzie za późno!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 220
Star Wars Wielka Republika
Misja Jedi
W galaktyce trwa konflikt. Chaos na Księżycu Pielgrzymów, Jedzie, doprowadził do niszczycielskiej bitwy, wskutek której Jedi dowiedzieli się o zaangażowaniu pozornie nieszkodliwej grupy zwanej ŚCIEŻKĄ OTWARTEJ DŁONI w zabójczo niebezpieczne międzyplanetarne spiski.
Podczas gdy łączność nie działa, przywódczyni Ścieżki, MATKA, wraca na planetę Dalna z zamiarem dopełnienia swojego dzieła.
Jedi nie wiedzą, że planuje uwolnić tajemnicze, bezimienne stworzenia, posiadające moc zniszczenia zakonu - raz na zawsze…
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Strzeż się Jedi – powiedział Er Dal do swojego partnera Fela Ixa, zapinając skórzany karwasz wokół szarego nadgarstka jego lewej ręki.
Stali w ich rodzinnej kwaterze, znajdującej się głęboko w trzewiach „Elektrycznego Spojrzenia”, pod główną salą zgromadzeń, w której zebrała się reszta członków Ścieżki Otwartej Dłoni. Statek był dobrym domem dla Fela Ixa i jego bliskich: miał wydłużoną sylwetkę, kanciaste krawędzie, tu i tam oznaczono go błękitnymi smugami. Nie trzymając się wytyczonych szlaków nadprzestrzennych, jednostka samotnie, bezszelestnie przecinała galaktykę niczym ogromny, smukły rekin. Choć wyglądała groźnie, zapewniała im bezpieczeństwo i Fel Ix niechętnie się z nią żegnał.
On i jego rodzina byli Kessarinami, pochodzącymi z bagnistej planety na Zewnętrznych Rubieżach, i od dnia, w którym Fel Ix poznał swoich partnerów, Era Dala i Ferize, nigdy ich nie opuścił. Przez ostatnie trzy lata mieszkali na małej planecie Dalna, będącej domem zarówno ich, jak i pozostałych członków Ścieżki Otwartej Dłoni. Czuli się szczęśliwi i bezpieczni, a zaledwie miesiąc wcześniej doczekali się pierwszego potomstwa. Ale przywódczyni grupy, Matka, doznała wizji Ścieżki podróżującej po galaktyce, walczącej o to, aby Moc była wolna – i wysyłała Fela Ixa na ważną misję.
– Er Dal ma rację – powiedziała ich partnerka, Ferize. – Strzeż się Jedi. Na pewno się na nich natkniesz.
Er Dal i Fel Ix zwrócili się w jej stronę. Siedziała na niskiej sofie, a ich świeżo wyklute dzieci leżały zwinięte na jej kolanach, w różnych stadiach snu. Ferize uśmiechnęła się smutno do Fela Ixa, który uklęknął obok nich i ostrożnie podniósł malucha imieniem Fe Fer. Wzdłuż krawędzi jego miniaturowych falbanek policzkowych zaczęły się już pojawiać maleńkie łuski. Fel Ix przytulił szkraba, żałując, że nie może zostać ze swoją rodziną. Ale Matka wyznaczyła go do wypełnienia tej misji. Wybranie przez ich duchową przywódczynię było prawdziwym zaszczytem i chociaż Fel Ix kochał swoją rodzinę, wiedział, że chcą, aby podjął się tego zadania. Wierzyli w Ścieżkę Otwartej Dłoni. Ufali Matce. Czyż Ścieżka również nie stanowiła ich rodziny?
Po oddaniu Fe Fera w ręce Era Dala, Fel Ix pochylił się w stronę Ferize. Pozwolił, aby jego policzek musnął jej, czując napięcie – zarówno partnerki, jak i własne. Odetchnął głęboko. Syknął i wykrztusił w kessarińskim:
– Wiem, że poradzicie sobie beze mnie…
– Poradzimy sobie, ale nie będziemy szczęśliwi – odsyknęła Ferize. Ich aparaty głosowe były przystosowane do mówienia zarówno na lądzie, jak i w wodzie. Dawno temu ich rasa należała do istot ziemnowodnych, ale teraz mogli już tylko oddychać na powierzchni. Zieloną lub szarą skórę Kessarinów wciąż gdzieniegdzie pokrywały drobne łuski, ich policzki i głowa przypominały nieco morskie wodorosty, wciąż mieli wewnętrzne błony mrużne chroniące ich oczy, a także po trzy mocarne ogony. Fel Ix owijał swoje wokół talii i ud, gdy musiał nosić kombinezon zamiast szat Ścieżki.
– Moc będzie wolna – powiedział Er Dal w basicu. To było jedno z podstawowych haseł Ścieżki Otwartej Dłoni.
Wierzyli, że Moc nie powinna być wykorzystywana, i starali się żyć w harmonii i zgodzie z jej wolą. Er Dal uniósł zielonkawą dłoń o długich palcach i pociągnął czule za jedną z falbanek na policzku Fela Ixa.
– To prawdziwy zaszczyt pomagać Matce w jej misji. Zwłaszcza po…
– Tak – wszedł mu w słowo Fel Ix. Er Dal miał na myśli bitwę na księżycu Jedha, do której doszło dzień wcześniej. Była brutalna i przerażająca, zwłaszcza że walki rozpętały się podczas rozmów pokojowych, a uczestniczyły w nich wszystkie frakcje wierzące w potęgę Mocy. Ale Jedi walczyli przeciwko Ścieżce, a Matka poszczuła na nich swą dziwną, błękitnoskórą istotę, którą nazywała Niwelatorem. Stworzenie rozprawiło się z Jedi i przywróciło równowagę w Mocy, a w trakcie walk padł również jeden z wielkich kamiennych posągów na Jedzie. Co gorsza, Herold Ścieżki – silny Nautolanin, przewodzący grupie wraz z Matką – zdradził ich i został na planecie. Wszystko to było niepokojące – wręcz przerażające. Ufali jednak, że Matka zadba o wyznawców i o ich przyszłość.
Fel Ix wstał. Zamrugał wewnętrznymi błonami mrużnymi i zewnętrznymi powiekami, przyglądając się swojej najbliższej rodzinie, skulonej razem i spokojnej, odzianej w szaro-niebieskie szaty Ścieżki. Rozłożył ręce, zwrócone wnętrzem do góry, i skłonił im się.
– Moc będzie wolna – powiedział, a następnie wyszedł z ich kwatery.
Gdy Fel Ix opuścił przestrzeń mieszkalną „Elektrycznego Spojrzenia”, wygodne kajuty i przestronne korytarze z miękkimi zasłonami i niebiesko-szarymi dekoracjami ustąpiły miejsca przedziałom stworzonym raczej z myślą o walce. Na czarnych ścianach migotały rzędy świateł, a korytarze stopniowo się zwężały. Fel Ix czuł, jak wici na jego policzkach drżą od szumu silników.
Dotarł do skrzyżowania, z którego jeden korytarz prowadził na mostek i pokłady obserwacyjne, a drugi do hangaru. Czekały tam na niego sama Matka, a także przyjaciółka Fela Ixa, Marda Ro.
Poza jego rodziną to właśnie ją spośród członków Ścieżki darzył najcieplejszymi uczuciami. Everenka, mniej więcej w jego wieku, miała przenikliwe, czarne oczy, zimną, szarą skórę i ostre zęby drapieżnika. Ale w przeciwieństwie do wielu jej pobratymców, cechowała ją lojalność i łagodność. Zaledwie kilka tygodni wcześniej pomogła jego młodym wykluć się z jaj i uratowała im życie. Fel Ix chciał, aby została także ich przyjaciółką, gdy dorosną.
Marda i Matka w milczeniu czekały na jego przybycie. Ta druga miała ciemnobrązową skórę, ciepłe oczy i nosiła strojne szaty Starszyzny Ścieżki. Chociaż na jej ciele wciąż dało się dostrzec ślady po doznanych niedawno obrażeniach, w oczach Fela Ixa była piękna. Pełna uroku i emanująca pokrzepiającą pewnością siebie. Patrząc na nią, bez trudu wierzyło się, że Moc wybrała ją na swoją rzeczniczkę – zwłaszcza że zawsze towarzyszył jej wierny Niwelator. Stworzenie przerażało i jednocześnie inspirowało Fela Ixa swoją potęgą. Kessarin oderwał wzrok od jego upiornych oczu i spojrzał ponownie na Mardę. Stała bez ruchu, spokojna jak zawsze. Czarne włosy miękko okalały jej twarz, a długie szaro-niebieskie szaty, które nosili wszyscy członkowie Ścieżki, gdy mieszkali na planecie Dalna jako rolnicy i prości zbieracze – zanim Matka zabrała ich do gwiazd na pokładzie „Elektrycznego Spojrzenia” – spływały aż do ziemi. Uśmiechnęła się do niego. Jej oczy i nos przecinały trzy proste pasy, wymalowane niebieską farbą z muszli brikal. Dziwne. Marda zwykle malowała sobie trzy łagodne, faliste linie na czole – te były bardziej wyraziste, ostre. W dłoniach trzymała płytką miseczkę z błękitną farbą.
Fel Ix zatrzymał się przed nimi i ponownie skłonił, z dłońmi zwróconymi wnętrzami do góry. Kiedy się wyprostował, Marda uśmiechnęła się do niego.
– Pozwolisz? – zapytała cicho.
– Oczywiście – odparł, podchodząc bliżej. Marda zanurzyła trzy długie palce w niebieskiej mazi i wyciągnęła rękę, aby dotknąć nimi czoła Fela Ixa. Rozsmarowała farbę zdecydowanym, płynnym ruchem.
– Idź z wolnością, harmonią i jasnością – powiedziała.
– Moc będzie wolna – odmruknął w odpowiedzi Kessarin.
Aby oczyścić dłoń, Marda rozmazała pozostałości niebieskiej farby na jego naramienniku. Fel Ix się uśmiechnął.
– Czy szczegóły twojej misji są jasne? – zapytała Matka swoim dźwięcznym, głębokim głosem i obdarzyła go łagodnym uśmiechem.
– Tak, Matko. Mam mapę priorytetowych boi i zapamiętałem symbole kodu Grafów, więc nie będę potrzebował fizycznego zapisu.
– Imponujące – mruknęła Matka.
Fel Ix ponownie się ukłonił i czekał ze spuszczoną głową.
– Odprowadzę cię do twojego statku – zaproponowała Marda, a Matka rzuciła na odchodnym:
– Oby twoja misja przebiegła sprawnie i szybko, Felu Ixie – i wracaj do nas prędko.
Dotknęła przelotnie jego skroni, po czym odwróciła się w stronę mostka. Jej kroki odbijały się echem od ciemnych ścian. Gdy zniknęła w głębi „Elektrycznego Spojrzenia”, Marda zbliżyła się do Fela Ixa. Trąciła go ramieniem, po czym dała mu znak, by poszedł z nią. Jej żartobliwy gest przypomniał mu, jak młodzi byli oboje, pomimo wszystkiego, czego doznali, i życia rodzinnego, które budowali.
Fel Ix podążył za nią, ukradkiem przyglądając jej się po drodze. Brikalowe symbole to nie jedyna rzecz, która zmieniła się w jej wyglądzie. Choć wciąż uśmiechała się do niego uprzejmie, zachowywała się z większym dystansem i wydawała się bardziej pewna siebie niż wcześniej – przed spotkaniem z Jedi, przed bitwą na Jedzie. Fel Ix miał nadzieję, że po prostu dorasta, że nie staje się bardziej chłodna, wycofana. Partnerka Kessarina, Ferize, martwiła się, że ta walka między Ścieżką a Jedi złamie Mardę, spustoszy jej serce. Ale on wierzył, że jego przyjaciółka nadal będzie służyć Ścieżce i Mocy z determinacją – i chciał robić to samo. Moc musiała być wolna, a oni będą walczyć o to, aby tak się stało.
Gdy szli jednym z łagodnie zakręcających korytarzy, prowadzących na niższe poziomy statku, mijali innych członków Ścieżki, którzy zajmowali się swoimi sprawami – nowymi sprawami. Wszyscy, z wyjątkiem dzieci i osób starszych, pracowali nad utrzymaniem „Elektrycznego Spojrzenia” w jak najlepszym stanie, dokonywali przeglądu broni i dbali o to, aby na pokładzie statku wszystko było w porządku. Inne zespoły również przygotowywały się do odlotu, choć Fel Ix nie znał szczegółów ich misji. Starał się zachować neutralny wyraz twarzy. Nie żeby większość istot umiała trafnie interpretować mimikę i język ciała jego rasy. Ale Marda spędziła z nim wystarczająco dużo czasu, aby móc rozgryźć go bez większego trudu. Nie chciał, aby pomyślała, że się denerwuje.
W końcu dotarli do hangaru – długiego, dość wąskiego pomieszczenia, w którym stało siedem jednostek – połowa oznaczona błękitnymi symbolami Ścieżki. Pozostałe nie miały żadnych charakterystycznych cech – poza numerami identyfikacyjnymi namalowanymi na dziobach. Statek Fela Ixa był jednym z tych nieoznakowanych, eleganckim małym promem, przystosowanym do długich podróży. Oprócz niego miało nim podróżować jeszcze tylko dwoje członków załogi.
Everenka zatrzymała się przy wejściu do hangaru. On również przystanął, odwracając się w jej stronę.
– Mardo?
Uśmiechnęła się do niego, ale jej uśmiech był inny od tych, które znał – bardziej drapieżny. Zębaty. Odpowiedział jej tak samo, rozciągając lekko falbanki policzkowe.
– Czuwaj nad moimi Maluczkimi – poprosił.
Co dziwne, na dźwięk jego słów odwróciła wzrok. Zanim jednak zdążył zapytać, co się stało, spojrzała mu prosto w oczy.
– Będę nosić ich imiona w sercu, w harmonii z Mocą – zapewniła go, a potem pochyliła się bliżej. – Ale nie jestem pewna, czy będę mogła z nimi zostać.
– Co takiego?
Chwyciła go za nadgarstek.
– Mam własną misję.
Fel Ix skinął głową.
– Moc będzie wolna.
– Dokładnie. – Marda znów się uśmiechnęła, lecz po chwili spoważniała. – Felu Ixie, chciałam cię jednak ostrzec…
Czekał. Wokół nich rozbrzmiewały dźwięki wydawane przez droidy, syk laserowych lutownic i podniesione głosy – zwykłe odgłosy hangaru. Nowe odgłosy Ścieżki Otwartej Dłoni.
– Jedi – powiedziała ponuro Marda. – Po Jedzie… – Potrząsnęła głową. – Przybędzie ich więcej. Matka jest gotowa, a twoja misja stanowi część tych przygotowań. Ale opuszczasz bezpieczne schronienie jej otwartych dłoni. Bądź ostrożny. Bądź czujny. Oni… są niebezpieczni.
Fel Ix wyciągnął przed siebie ręce zwrócone wnętrzem ku górze. Stłumił dreszcz, ponieważ Marda potwierdziła właśnie to, co niepokoiło jego partnerów. Powoli wsunęła swoje chłodne dłonie pod jego ręce, przyciskając je do pokrytych łuskami knykci.
– Będę służył woli Mocy – zapewnił ją. – Nie boję się Jedi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Padawanka Jedi Rooper Nitani spędziła większość czasu na Batuu w archiwum placówki badawczej Jedi, znajdującej się w odległości krótkiego lotu śmigaczem od posterunku Black Spire.
Nie miała nic przeciwko zgłębianiu różnych tekstów – z dzienników i holoksiążek zgromadzonych na pograniczu można się było wiele dowiedzieć. Po przygodach na Gloamie, jakie przeżyła ze swoją mistrzynią, Silandrą Sho, Rooper wiedziała, że uzbrojenie się w jak największą ilość wiedzy nigdy nie zaszkodzi – na wypadek sytuacji takich jak ta, w której znalazły się całkiem niedawno.
Drugiego dnia swojej wizyty w archiwum została nawet nagrodzona za swoją pracowitość. To znaczy, wolała nie myśleć o tym jako o nagrodzie, ponieważ brzmiało to tak, jakby starała się na nią zasłużyć. A przecież Moc nie była nikomu nic winna. Jedi nie oczekiwali nagród. Może to bardziej… prezent? Szła wzdłuż długiego szeregu artefaktów z Zewnętrznych Rubieży, studiując dziwne kształty i ćwicząc kategoryzowanie ich według typów. Nagle usłyszała, jak ktoś – lub coś? – szepcze jej imię.
Odwróciła się, ale niczego nie zauważyła. W sali z artefaktami nie było nikogo oprócz niej.
Rozglądając się, skupiła się na Mocy. Postrzegała ją jako kolory: tęcze o żywych barwach i świetliste promienie, odcienie odzwierciedlające imiona i potrzeby różnych istot oraz, jak sądziła, wolę Mocy. Kiedy zamknęła oczy, komnata rozbłysła jasnym blaskiem, ponieważ wszystko w niej było połączone z Mocą. Ale znajdowała się tu jedna rzecz, pulsująca chłodnym różem, przyzywająca ją: mały kompas, schowany za krystaliczną czaszką starożytnego niedźwiedzia morskiego z Batuu. Rooper dotknęła go i ogarnął ją dziwny spokój.
Kiedy powiedziała o tym mistrzowi Merakowi, oddanemu swojej pracy archiwiście z placówki świątynnej, stary Gran zamrugał wszystkimi trzema oczami po kolei i zasugerował, by schowała kompas do kieszeni i dalej słuchała Mocy. Tak też Rooper zrobiła.
Ale dzisiaj była dziwnie rozkojarzona od nadmiaru pochłanianej wiedzy i słuchania. Dotarły do nich plotki o jakiejś bitwie… lub konflikcie, do którego doszło na księżycu Jedha, gdzie przebywała mistrzyni Rooper, Silandra Sho. Silandra zawsze chciała odbyć pielgrzymkę na Jedhę i chociaż Rooper również pragnęła tam kiedyś polecieć – zobaczyć starożytne posągi i Świątynię Kyber lub spotkać użytkowników Mocy, którzy nawet nie byli Jedi! – wiedziała, że jest na to jeszcze za wcześnie. Miała zadanie do wykonania. Silandra zostawiła więc Rooper pod opieką mistrza Meraka i udała się na Jedhę samotnie.
Informacje docierające ze Świętego Księżyca wydawały się niepokojące i niejasne, ale na Batuu nie rozmawiano od jakiegoś czasu o niczym innym. Mówiono, że doszło do zamieszek, w które byli zaangażowani liczni wyznawcy Mocy, w tym i Jedi! Podobno jeden z tych starożytnych posągów runął i – co wydawało się wręcz niewiarygodne – pojawił się jakiś… potwór? Jakieś koszmarne stworzenie, przyczyna niewyobrażalnego wręcz chaosu. Nikt nie wiedział jednak nic na pewno – nawet mistrz Merak. Rooper chciała natychmiast wskoczyć na pokład promu i polecieć do swojej mistrzyni na Jedhę. Ma się rozumieć, nie mogła tego zrobić. Miała wszak obowiązki tu, na Batuu.
Czuła jednak pod skórą, że tam, na pograniczu, coś się szykuje – i że jest to na tyle niebezpieczne, iż Jedi postanowili poświęcić temu większość swojej uwagi. A ona chciała pomóc! Ale by pomóc, potrzebowała informacji. Jednak tego typu danych nie dało się znaleźć w archiwum. Musiała być na bieżąco. Potrzebowała oficjalnych transmisji. Była nawet skłonna uwierzyć w plotki i spekulacje, gdyby tylko zapewniły jej odpowiedzi. Albo cel – misję, coś, czym mogłaby się zająć, dzięki czemu mogłaby działać, coś wskórać.
Ale mistrz Merak nakazał jej cierpliwość. Powiedział, że Moc o wszystko zadba, a zanim to nastąpi, Rooper powinna być przede wszystkim bezpieczna.
Sfrustrowana padawanka spędziła tylko kilka wczesnoporannych godzin na czytaniu w rotundzie archiwum, a potem skupiła się na medytacji i treningu z mieczami świetlnymi. Na lunch przekąsiła jedynie kilka pikantnych placuszków z chmuroświerszczami, ponieważ tego popołudnia zamierzała się udać na posterunek Black Spire, gdzie znajdowało się tyle ulicznych budek z jedzeniem, że mogła się najeść do syta. Kupi w jednej z nich coś na ząb, aby podzielić się posiłkiem ze swoim przyjacielem Dassem Leffbrukiem, który następnego ranka miał wraz ze swoim ojcem wziąć udział w Wielkim Wyścigu Nadprzestrzennym. Może on słyszał inne plotki z Jedhy?
Opuściła wzniesioną z białego kamienia świątynię, gdy batuuańskie słońce rzucało już długie popołudniowe cienie. Wieże budowli wznosiły się niczym smukłe palce wśród starożytnych skamieniałych drzew, kontrastujących mocno z żywą zielenią lasu. Same drzewa również wyglądały jak strzeliste wieże, dlatego też placówka otrzymała nazwę Black Spire – Czarna Iglica. Rooper podobało się na Batuu. Moc spajała całe życie, a na planecie tak w nie obfitującej wszystkie jego formy przybierały w oczach padawanki postać niesamowitego połączenia barw i kształtów. A pośród iglic Batuu, choć były od dawna martwe i skamieniałe, roiło się od owadów. Porośnięte wieloma gatunkami mchu, wciąż emanowały Mocą, gdy Rooper posyłała jej wici w ich kierunku.
Ten widok był pokrzepiający – prawie tak samo jak wież świątyni, ponieważ przypominały jej koronę głównej placówki Jedi na Coruscant.
Było słonecznie, ale chłodno – lekka bryza wiejąca od morza zwiastowała rychły deszcz. Rooper miała na sobie ciemnobrązowy płaszcz z kapturem opadającym na ramiona. Na szerokim błękitnym padawańskim obi nosiła pas z ekwipunkiem, a także kilka dodatkowych sakw przypasanych do ud nad cholewkami wysokich butów. Jej dwa bliźniacze miecze świetlne o niebieskich ostrzach spoczywały w kaburach na biodrach. Tydzień wcześniej skończyła piętnaście lat i czuła się teraz bardzo dorosła.
Wyruszyła ze świątyni, kierując się w stronę posterunku Black Spire. W powietrzu rozlegało się dźwięczne kumkanie żab błotnych, a na drzewach huśtało się kilka skrzeczących łuskomonków. Nie minęło wiele czasu, nim ujrzała pierwszą z płaskich kopuł, wieńczących ceglano-wapienne budynki placówki.
Miała nadzieję, że Dass znajdzie dla niej nieco czasu. Był o kilka lat młodszy od Rooper, ale podczas wydarzeń na Gloamie zdołali się ze sobą zaprzyjaźnić. Choć dość nerwowy i płochliwy, chłopiec potrafił wykazać się odwagą, gdy zachodziła taka potrzeba. Rooper podziwiała to i słuchała go uważnie, gdy opowiadał o wszystkich przygodach, które przeżył wraz z rodziną, wiodącą żywot poszukiwaczy nadprzestrzennych. Dass powiedział jej kiedyś, że urodził się podczas długiej podróży, pomiędzy krótkimi skokami – choć oczywiście była to tylko historia opowiedziana mu przez tatę, aby lepiej zapamiętał nieżyjącą mamę.
Rooper wiedziała, że będzie tęskniła za Dassem, gdy on i jego ojciec, Spence, odlecą – mieli opuścić Batuu następnego ranka. Zawarli umowę z rodziną San Tekków, zgodnie z którą mieli pożyczyć od nich statek i wziąć udział w wydarzeniu zwanym Wielkim Wyścigiem Nadprzestrzennym. Był to swego rodzaju konkurs na wytyczanie nowych szlaków nadprzestrzennych, sponsorowany przez San Tekków i Grafów, dwa rody mocno związane z pograniczem. Poszukiwacze rywalizowali podczas niego, próbując wyznaczyć najbezpieczniejsze trasy do najbardziej obiecujących miejsc, i zdobywali prawo do sprzedania ich którejś z rodzin. Można było zyskać w ten sposób reputację i zarobić mnóstwo kredytów. Dass powiedział Rooper, że liczą na to, iż uda im się dotrzeć statkiem San Tekków na tajemniczy świat zwany Planetą X. Większość istot uważała, że ów świat nie istnieje – że jest tylko mitem, legendą wymyśloną przez szalonych poszukiwaczy, tracących zmysły w głębokiej przestrzeni albo po prostu lubiących zmyślać. Rooper była jednak jedną z niewielu osób, które wiedziały, że Dass i jego ojciec naprawdę ją odwiedzili. Ich statek, „Srebrna Smuga”, rozbił się tam – i ledwo uszli z życiem. Potem zostali zdradzeni przez ich podłego partnera i nie mieli żadnego dowodu na to, że faktycznie tam dotarli. Dass był bardzo podekscytowany możliwością powrotu i odzyskania „Srebrnej Smugi”.
Rooper nie miała co do tego najlepszych przeczuć, ale życzyła przyjacielowi jak najlepiej – miała nadzieję, że ich wyprawa zakończy się sukcesem.
W istocie jednak cała idea wyścigu nadprzestrzennego wydawała jej się trochę pozbawiona sensu. Rooper uważała, że nadprzestrzeń powinna być dostępna dla wszystkich, a nie udostępniana przez prywatne rody i nadzorowana przez Republikę – ale nie wszyscy się z tym zgadzali. Otwarcie pogranicza było jednym z powodów, dla których ona i mistrzyni Silandra do niedawna współpracowały z zespołem republikańskich Zwiadowców. Ekipy te miały ułatwiać życie mieszkańcom Zewnętrznych Rubieży. Przywozili ze sobą uzdrowicieli, poprawiali łączność, dbali o ład, porządek i sprawiedliwość.
Przyśpieszając kroku, Rooper pomachała do Mikkianki o skórze w kolorze intensywnej żółci i głowie porośniętej wijącymi się mackami. Sprzedawała ona małe dzbanuszki orzeźwiającego soku i zielononiebieskiego mleka tuż za masywną, łukowatą bramą prowadzącą do Black Spire. Rooper skierowała się bezpośrednio w stronę kosmoportu, w którym Dass i jego tata zatrzymali się w zajeździe dla podróżnych do czasu przybycia transportu, mającego zabrać ich na start wyścigu.
Padawanka nie mogła przestać martwić się o Dassa i ryzyko związane z zajęciem, jakim się parał. To była niebezpieczna praca: wytyczanie zupełnie nowych tras pośród studni grawitacyjnych, prowadzących do nieznanych układów gwiezdnych. Po drodze mogli wpaść w warkocz komety lub chmury kosmicznych szczątków. Ale Dass chciał wrócić na Planetę X, aby odzyskać swój statek, bez względu na to, jak bardzo mogło to być niebezpieczne. Twierdził, że ów świat był pełen dziwnych stworzeń i niesamowitych, pięknych roślin. Jego zdaniem miał nieprawdopodobny potencjał. Jego opisy naprawdę rozbudzały wyobraźnię. Rooper sama chciałaby go zobaczyć! Poszukiwacze próbowali namierzyć tę legendarną planetę od lat – a przynajmniej ci nieliczni, którzy wierzyli w jej istnienie. Opowieści o niej zapoczątkował mężczyzna nazwiskiem Xirys Patri, twierdzący, że rozbił się tam i ledwo uszedł z życiem – cudem uleczony z poważnych obrażeń – przywożąc jedynie próbki skarbów, które można było na niej znaleźć. Niesamowite rzeczy, jakie tam widział, były niepodobne do niczego, co ktokolwiek wcześniej oglądał – bezcenne i piękne. Dass uwielbiał opowiadać Rooper tę historię. Chciał kiedyś odkryć własną planetę.
Chłopiec i jego ojciec – oraz ich wstrętny były partner, „Słonko” Dobbs – byli pierwszymi ludźmi, którzy raz pierwszy odnaleźli Planetę X od czasów Xirysa. Udało im się przeniknąć przez dziwną, szalejącą wokół globu burzę i udowodnić, że legendy są prawdziwe: Planeta X naprawdę istniała. Ich statek rozbił się i ledwo udało im się uciec. Ale w drodze powrotnej Słonko ukradł dane szlaku prowadzącego na ukryty świat i porzucił Leffbruków na Gloamie. Dass i Spence niemal zginęli tam samotnie, narażeni na ataki starożytnych mieszkańców planety, Katikootów, którzy zostali przemienieni w potwory. Ocaliło ich dopiero przybycie Jedi.
Wyścig nadprzestrzenny był dla Dassa i jego ojca idealną okazją do odzyskania „Srebrnej Smugi”. Zgadzając się reprezentować San Tekków w rywalizacji, Leffbrukowie otrzymali statek poszukiwawczy ze wszystkimi wymaganymi systemami i odpowiednią aparaturą. San Tekkowie cieszyli się, że mogą pomóc – chociaż większość ludzi uważała doniesienia o Planecie X za fałszywe lub przesadzone, przygody Spence’a i Dassa ożywiły plotki na jej temat i sprawiły, że znacznie więcej osób zapłaciło wpisowe za udział w wyścigu.
I choć Rooper miała złe przeczucia, cieszyła się, że Dass chce tam wrócić. Na Gloamie był tak przerażony, że niemal wszystko wydawało się warte wzbudzenia iskierki podekscytowania, która znów pojawiła się w jego oczach.
Zanim padawanka skręciła w stronę zajazdu, zatrzymała się przy jednej z budek z jedzeniem i kupiła dwa szaszłyki ze słodkich pieczonych żołędzi. Cóż, tak naprawdę nie były to wcale żołędzie, ale kawałki miękkiego korzeniodrewna, namoczone, a następnie ugotowane. Rooper wiedziała, że Dass je uwielbia.
Niosąc szaszłyki w jednej ręce, drugą, wolną, osłoniła oczy przed ostatnimi promieniami drugiego ze słońc, wydobywającymi się zza jednej z masywnych iglic, dzielącej najbliższy budynek na dwie części.
Właśnie wtedy poczuła w Mocy zawirowanie, zakłócające jej spokojny nurt. Odwróciła się akurat w samą porę, by dostrzec, jak niektóre z istot w tłumie na szerokiej drodze prowadzącej do kosmoportu przystają i marszczą brwi. Shistavanen o ogromnych uszach położył je po sobie. Po chwili zgromadzeni rozstąpili się i jej oczom ukazał się Dass Leffbruk, biegnący przed siebie co sił w nogach.
Jego zielone, otwarte szeroko oczy rozbłysły, gdy zobaczył Rooper. Sprawiał wrażenie spanikowanego.
– Rooper! – zawołał, machając do niej szaleńczo. – Tu jesteś!
– Dass?
Rooper opuściła wolną rękę na rękojeść jednego ze swoich mieczy świetlnych.
Chłopiec zatrzymał się tuż przed nią.
– Musisz mi pomóc! Moje przyjacielo zostało zaatakowane przez piratów!
ROZDZIAŁ TRZECI
Rooper biegła za Dassem, a serce waliło jej jak oszalałe.
Chłopiec pędził przed siebie, starając się wymijać przechodniów. Bliżej kosmoportu zrobiło się jeszcze tłoczniej. Padawanka zmarszczyła w skupieniu brwi. Żałowała, że nie może się zatrzymać i krzyknąć, aby ludzie się rozstąpili, ale bała się, że jeśli to zrobi, zgubi Dassa.
Skręcił w lewo, w mniej zatłoczoną alejkę pomiędzy warsztatem a podupadającym sklepikiem. Rooper odetchnęła i schwyciła przyjaciela za połę kurtki.
– Hej! – powiedziała, zatrzymując go lekkim szarpnięciem.
Odwrócił się… i omal nie potknął o stertę przewodów wystających z porzuconego korpusu droida, który opierał się o ścianę warsztatu.
– Wybacz, ale Sky jest samo, a tych wielkich zbirów próbujących wedrzeć się na statek jest troje…
– Kto taki?
– Moje przyjacielo Sky. Jego statek… Piraci próbują go ukraść albo porwać – albo coś w tym stylu!
– Dlaczego nie wezwałeś miejscowych służb? Biuro Republiki jest na terenie kosmoportu…
Dass potrząsnął głową. Chwycił ją za rękę i znów puścił się biegiem przed siebie. Rooper nie próbowała go ponownie zatrzymać – szybko podążyła za nim. Gdy wybiegli z zaułka, chłopiec wyznał:
– Nie było na to czasu. Musiałbym ich jakoś przekonać. Wiedziałem jednak, że ty mi pomożesz.
Rooper poczuła, jak w jej piersi rozlewa się błogie ciepło, ale próbowała je stłumić. Dobrze było wiedzieć, że chłopiec uważa ją za osobę chętną do pomocy, ale nie chciała być traktowana jako ktoś, kto daje się wykorzystywać.
– Jasne, rozumiem – powiedziała tylko.
Poszli na skróty alejką za głównym kosmoportem, gdzie między iglicami znajdowało się kilka lądowisk, ustawionych w szeregu niczym boksy dla banth. Na większości z nich dokowały statki i Dass wyminął pierwsze, ze starym, zniszczonym promem transportowym, kierując się do następnego, na którym stał błyszczący, wyglądający na bardzo drogi, srebrno-czarny jacht. Pod jego ostrym dziobem stało troje dużych, paskudnie wyglądających zbirów. Potężnie zbudowany mężczyzna z karabinem laserowym na plecach i najwyższy Lutrillianin, jakiego Rooper kiedykolwiek widziała, stali po obu stronach kobiety wyglądającej na przywódczynię bandy. W długie włosy miała wplecione barwne wstążki – zbyt ładne, by pasowały do pokiereszowanej czarnej zbroi, w którą była odziana.
– Wpuść nas, dzieciaku! – zażądała, gdy przybyli: głośno i stanowczo, ale słychać było, że sili się na cierpliwość.
Lutrillianin obejrzał się przez ramię na Rooper i Dassa, ale zastrzygł tylko spiczastym uchem i skupił się ponownie na statku. Zostali zignorowani. Rooper zacisnęła szczęki. Była młoda i nie wszyscy na pograniczu rozpoznawali Jedi, ale mimo wszystko to… Cóż, wydawało się niegrzeczne.
– Zostawcie „Świetlistego Ptaka” w spokoju! – krzyknął Dass. Stał tuż za Rooper, z rękami wspartymi na biodrach i agresywnie uniesionym podbródkiem. – Albo pożałujecie!
– Dass… – ostrzegła go łagodnie padawanka. Musiała lepiej zrozumieć, co dokładnie się dzieje. Wyglądało na to, że przyjaciel właśnie pakował ją w jakieś poważne kłopoty…
Trójka bandytów odwróciła się w ich stronę i zmierzyła Rooper spojrzeniem od stóp do głów. Mężczyzna zdjął z pleców karabin blasterowy i leniwie wsparł się na kolbie długiej broni. To była jawna groźba.
– Pożałujemy? – parsknęła przywódczyni bandy. Na jej śniadej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.
– Jestem padawanka Jedi Rooper Nitani – przedstawiła się Rooper i wyprostowała na pełną wysokość, przywołując cały autorytet, na jaki było ją stać. – Czy zechcielibyście wyjaśnić, dlaczego nękacie właściciela tego statku?
Lutrillianin prychnął, ale przywódczyni zbirów uśmiechnęła się uroczo.
– Właściciela? Zapewniam cię, że właściciel tego statku chce go po prostu odzyskać. To moje zadanie. Nie ma powodu, by mieszali się w to Jedi.
Wymówiła słowo „Jedi” w dziwny sposób i Rooper przeszedł dreszcz. Odchrząknęła.
– Jeśli jest jakiś problem z ustaleniem prawowitego właściciela tego statku, czy nie powinniście zwrócić się z tym przypadkiem do władz planety? Republikańskie Biuro Pogranicza…
– Nie chcemy zawracać głowy urzędnikom takimi błahostkami – weszła jej gładko w słowo kobieta. Opuściła rękę na biodro, muskając kciukiem rękojeść małego blastera.
Rooper nie spuszczała wzroku z bandytów, ale pozwoliła, by wraz z kolejnym wydechem jej świadomość w Mocy się rozszerzyła. Czuła emanującą od Dassa pomarańczową chmurę niepokoju i aurę napięcia, którą promieniowały zbiry. Co na jej miejscu zrobiłaby mistrzyni Silandra? Rooper musiała coś powiedzieć. Uśmiechnęła się blado.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki