Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
19 osób interesuje się tą książką
Wiktoria nie należy do osób towarzyskich i nie cieszy się popularnością wśród znajomych. Nie ma przyjaciół, nie imprezuje, dobrze się uczy i ma plany na przyszłość. Skazą jej idealnego życia jest przeszłość, która nie pozwala o sobie zapomnieć. Wszystko się zmienia, gdy do jej pokoju wkrada się kot. A wraz z nim Aleks – wytatuowany blondyn, niezbyt wylewny, bezczelny i oceniający po pozorach.
Życie dziewczyny nabiera tempa. Problem w tym, że demony przeszłości nie śpią, tylko cierpliwie czekają.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 502
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Weronika Cichoń, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Ilustracje w środku: © by pngtree.com
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: Adobe Firefly
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-669-1
Wydawnictwo WasPosWarszawa Wydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
EPILOG
PODZIĘKOWANIA
Są ludzie, którzy swoim wsparciempomagają przykleić podcięte skrzydła.Motywują dobrym słowemi uszczęśliwiają wiarąw posiadane umiejętności.
PROLOG
Muzyka dudni w uszach. W panice rozglądam się po zadymionym pomieszczeniu, próbując dostrzec przyjaciółkę. Widziałam ją jakiś czas temu, kiedy rozmawiała z kolegą. Potem wypiłam z moim facetem dwa drinki i straciłam ją z oczu. Mam cholernie złe przeczucia, bo każda impreza kończy się w ten sam sposób.
Ignoruję zaczepki własnego chłopaka, który próbuje mnie przyciągnąć i objąć. Stanowczym ruchem odpycham jego dłonie, rzucając mu zirytowane spojrzenie. Śmieje się głupkowato, a potem odwraca plecami, jakbym go uraziła, ale mam to w dupie. Muszę odnaleźć przyjaciółkę.
Na parterze sprawdzam po kolei wszystkie pomieszczenia. Nakrywam parę, która nie zraża się moim widokiem i ostro „idą” do przodu. Krzywię się, wycofuję i wbiegam szybko po schodach. Na górze są jeszcze trzy pokoje, które muszę przeszukać. Do pierwszego nie mogę się dostać i aż prycham z frustracji, bo to przecież sypialnia mojego faceta.
W drugim – kolejna para, tym razem dwie dziewczyny, które najwyraźniej nie wyrwały żadnych chłopaków i postanowiły same się zabawić. W trzecim wreszcie ją widzę – leży bezwładnie na łóżku, a nad nią stoi najgorszy typ mężczyzny, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Właśnie rozpina spodnie, więc podchodzę do niego i uderzam w ramię, popychając na biurko.
– Co jest, kurwa? – warczy, zapinając w pośpiechu rozporek. – Nie jarają mnie trójkąciki.
Nie zamierzam wdawać się z nim w dyskusję. Klękam na łóżku i próbuję ocucić przyjaciółkę. Nie reaguje ani na głos, ani na szczypanie po rękach. Z mocno bijącym sercem nachylam się nad jej twarzą. Strach ciśnie mi łzy do oczu.
– Co wzięła? – pytam, chociaż wcale nie spodziewam się odpowiedzi. – Ja pierdolę, co brała?!
– Chuj mnie to obchodzi. – Prycha „typ”, zakładając koszulkę. – Następnym razem lepiej pilnuj przyjaciółeczki, bo inaczej skończy w jakimś podrzędnym burdelu.
Gdyby nie fakt, że ona ledwo żyje, pewnie zabiłabym go na miejscu.
– Hej, słońce – szepczę jej do ucha. – Obudź się, słyszysz?
Nie reaguje, więc kładę dłonie na jej ramionach i delikatnie potrząsam. Bez skutku. Ręce zaczynają mi drżeć, ale wiem, że jeśli spanikuję, ona z tego nie wyjdzie.
– Zawołaj kogoś – rzucam w stronę debila, który stoi jak słup soli i gapi się na mnie. – Słyszałeś, łajzo?
– Kurwa, odczep się ode mnie, dobra?
– Jeśli nie ruszysz swojej dupy, to uwierz mi, już więcej nie przelecisz żadnej laski, bo nie będziesz miał czym, zrozumiałeś?!
Posyła mi lodowate spojrzenie, ale wychodzi z pokoju.
Odgarniam rude loki z twarzy przyjaciółki. Pamiętam, jak jej rodzice byli na mnie źli, że nakłoniłam ją do zmiany koloru.
– Co jest? – pyta mój facet, od razu podchodząc do łóżka. Łapie ją za rękę, a potem spogląda na mnie z przerażeniem. – Wiesz, co wzięła?
Kręcę głową, czując potworne wyrzuty sumienia.
– Nie wiem. – Biorę głęboki oddech. – Obiecałam jej, do cholery, że tym razem będzie normalnie… Spokojnie, zwyczajnie i co?
Czuję jego wargi na skroni, a potem pozwalam mu ją wziąć na ręce.
– Musisz ją zawieźć do szpitala.
– Ja?!
Prostuje się, ale z jego oczu nie znika strach.
– Wszyscy jesteśmy naćpani, oprócz ciebie.
– Nie mam prawa jazdy – mówię szybko, niezgrabnie wstając z łóżka.
– Przecież jeździłaś… Z pewnością coś pamiętasz. – Posyła mi naglące spojrzenie. – Uczyłem cię.
Po krótkiej chwili namysłu, zgadzam się, kiwając głową.
Zrobię wszystko, aby wyszła z tego bez szwanku.
***
Obiecałam, że będę miała na nią oko i pod żadnym pozorem, nigdy w życiu, nie sprowadzę na nią kłopotów. Zarzekałam się przed jej rodzicami, że nie będziemy piły ani brały czegokolwiek. Przysięgałam, że odprowadzę ją do domu w nienaruszonym stanie, a przez całą imprezę włos jej z głowy nie spadnie.
Miała mnie za przyjaciółkę.
A teraz siedzę w szpitalu i czekam na naszych rodziców. Cały czas gapi się na mnie policjant, który został wezwany, jak tylko pojawiło się podejrzenie posiadania narkotyków i jazdy po pijaku. Nagrabiłam sobie u lekarza dyżurującego brakiem cierpliwości i niewyparzonym językiem, więc wysłał mnie na badania krwi.
Cały czas mam nadzieję, że to nie dzieje się naprawdę. Co chwilę zamykam oczy, licząc, że zaraz się obudzę, a ta cała szopka okaże się tylko koszmarem.
Obracam głowę i patrzę w głąb korytarza. Moje wnętrzności wywracają się do góry nogami. Mam sucho w ustach, bo nawet z kilku metrów czuję na sobie potępiający wzrok ojca, którego znowu zawiodłam. Za nim wlecze się matka, jak zwykle trzymając się za serce.
To nie pierwszy raz. Znając mnie, z pewnością też nie ostatni.
ROZDZIAŁ 1
W auli panuje gwar. Profesor od dobrych kilku minut próbuje uciszyć rozhulane towarzystwo, które nie potrafi się zamknąć. Koniecznie muszą pochwalić się swoimi punktami z ostatniego testu z geometrii. Staruszek jest tak czerwony na twarzy, że zaraz eksploduje, a oni dalej swoje. Nie rozumiem, co mówi, a dość trudno czytać z ruchu warg, gdy siedzi się w dziesiątym rzędzie.
Wzdycham ciężko i odblokowuję komórkę. Przeglądam tablicę na Facebooku. Polubiłam wystarczającą liczbę stron ze zdjęciami kotów, aby móc się czymś zająć. Wyłączam się całkowicie, pochłonięta oglądaniem śmiesznych gifów.
Mocne stukanie w mikrofon szybko przywołuje mnie do rzeczywistości. Wszyscy zamierają i patrzą na wściekłego profesora.
– Wyciągnijcie kartki – mówi szorstko.
Unoszę brew, trochę zaskoczona, ale chowam telefon do torby. Wyciągam zeszyt, wyrywam kartkę i od razu ją podpisuję.
Czekam w zniecierpliwieniu na zestaw pytań, chyba jako jedyna. Kilka osób wierci się niespokojnie i próbuje cicho protestować. Staruszek udaje, że nie słyszy. Podchodzi wolno do tablicy i zaczyna pisać. Słyszę westchnienia ulgi, bo przecież każdy głupi zna wzory na pochodne. Mrużę oczy i w trzynastym przykładzie zauważam błąd. Jest na tyle oczywisty, że mam ochotę podnieść rękę i zapytać wykładowcy, czy wszystko się zgadza.
Spoglądam na studentów, którzy piszą z prędkością światła, dociskając długopisy tak mocno, że pewnie robią dziury w kartkach.
Przenoszę wzrok na tablicę i jeszcze raz czytam wzory, które mamy uzupełnić.
– Zaliczam jedynie bezbłędne prace. Tak tylko uprzedzam, żeby później nie było jęczenia.
Chłopak z rzędu niżej zaczyna się cicho śmiać.
– Taka łatwizna? Piątka z pewnością podniesie moje szanse na zdanie tego semestru!
Mam zbyt mało czasu, by przeanalizować jeszcze raz treść na tablicy. Zbieram się w sobie i zaczynam wszystko przepisywać, od razu uzupełniając.
Dłuższą chwilę zastanawiam się nad tym trzynastym przykładem, ale w końcu łączę fakty i zapisuję poprawnie wzór, tyle że na całkę. Przez całe ferie ślęczałam nad książkami, starając się rozwiązać jak najwięcej zadań, aby ułatwić sobie kolejny semestr. Dziękuję teraz Bogu, że to nie była strata czasu.
Oddając kartkę, nie uśmiecham się. Inni są tak radośni, że nie mogą się powstrzymać i patrzą na profesora, w głupi sposób rozciągając usta, jakby byli psychiczni.
Wykładowca układa wszystkie prace na jednym stosie, po czym zerka na zegarek.
– Zrobimy sobie teraz przerwę. Za pół godziny widzimy się tutaj w pełnym składzie, bo podam wyniki.
Po wyjściu z auli znowu robi się głośno. Wywracam oczami i zakładam słuchawki. Bawię się przez chwilę telefonem, szukając piosenki, która w pełni odpowiadałaby mojemu humorowi.
Nigdy z nikim nie rozmawiam i nie odczuwam z tego powodu żadnego żalu. Specjalnie słucham muzyki, aby nikt nie dosiadł się do mnie i nie zaczął gadać. Nie lubię ludzi. Może nie było tak zawsze, ale teraz tak jest.
Nie bawi mnie udawanie, że się kogoś lubi. Na uczelni trudno zawrzeć przyjaźnie, bo nie ma tu czegoś takiego jak bezinteresownerelacje.
W ubiegłym semestrze na przykład jeden z profesorów wysłał nam notatki do ogarnięcia przed egzaminem. Od razu znalazła się bardzo życzliwa osoba, która stwierdziła, że będzie śmiesznie, jeśli nikt się nie nauczy, i usunęła je. Wszyscy zachodzili w głowę, kto mógł okazać się takim dupkiem, ale sprawcy nie odnaleziono. Kilku chłopaków próbowało pobawić się adresami IP, ale to też niewiele pomogło, skoro na roku było prawie stu sześćdziesięciu studentów.
Radzę sobie świetnie bez niczyjej pomocy. Codziennie rozwiązuję kilka zadań, powtarzam teorię i robię dodatkowe zapiski w notatkach z wykładów, aby wszystko porządnie utrwalić. W przeciwieństwie do innych, obywam się bez testów z ubiegłych lat i nigdy nie zarywam ostatniej nocy przed egzaminem.
W auli pojawia się profesor. Ściągam słuchawki, jednocześnie wpatrując się w biurko, na którym kładzie nasze kartkówki. Czuję na sobie czyjś wzrok. Spoglądam na pierwszy rząd i od razu opuszczam głowę. Wzdycham cicho.
To Romek. Jesteśmy w tej samej grupie na konserwatorium i dobrze się uczymy, ale czy to powód do kumplostwa?
Bawię się długopisem, nie podnosząc głowy, i czekam na wyniki.
***
Wracam do domu po bardzo długim i nieprzyjemnym dniu na uczelni. Oczywiście, ja i Romek dostaliśmy zaliczenie, razem z siedmioma innymi osobami. Ci, którzy nie zaliczyli, muszą porządnie przysiąść do notatek, bo nawet jeśli dostaną czwórkę z egzaminu, to i tak skończą z tróją na koniec semestru. Zdawalność z tego przedmiotu jest bardzo niska, więc naprawdę będą musieli się napracować.
Może powinnam być zła na kolegów i koleżanki, ale kartkówka była najlepszą formą sprawdzenia wiedzy. Okazało się, że myślę logicznie, więc osiągnęłam cel, który wyznaczył prodziekan całemu pierwszemu rokowi podczas inauguracji roku akademickiego.
Niektórym ludziom logiczne myślenie przychodzi z trudem.
Idąc obok placu zabaw i widząc na huśtawkach, karuzelach i w piaskownicy dorosłych typów, mam mieszane uczucia. Patrzę na nich tylko kilka sekund, bo nie chcę, aby się do mnie przyczepili. To nie jest otoczenie, w którym powinnam się obracać. I chwała Bogu, że mam na uszach słuchawki, bo pewnie poczęstowaliby mnie jakimś „tłustym bitem”.
Nie wiem czemu, ale nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Poprawiam torbę na ramieniu i przyspieszam korku, żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.
Wchodząc do mieszkania, witam się z duchotą, która odbiera oddech.
No tak, nie miał kto przewietrzyć, a dzień jest słoneczny. Kładę torbę na stole w kuchni i podchodzę do okna. Po krótkiej szamotaninie z firaną udaje mi się je otworzyć. Potem idę do pokoju rodziców i własnego, gdzie muszę uważać, aby przez przypadek nie otworzyć drzwi balkonowych – uległy małej awarii.
Odgrzewam sobie resztki obiadu z wczoraj i chociaż nie smakuje już tak dobrze, nie narzekam.
Zmywając naczynia, niechcący uderzam talerzem w małą wieżę stereo. Włącza się radio, a do moich uszu dociera piosenka, która nie potrafi zniknąć w czeluściach Internetu już od dobrych dwóch miesięcy.
– Co za badziewie – mówię, wyłączając wieżę. – Czy ktoś jeszcze tego słucha?
***
Jest równa osiemnasta, kiedy siadam przy biurku i odpalam Skype’a.
Prawie codziennie o tej samej porze rozmawiam z mamą. Rzadziej z ojcem, bo pracuje na przeróżne zmiany i nie zawsze ma czas. Wyjechali do pracy w Anglii na samym początku roku akademickiego. Zaufali mi, wierząc, że sobie tutaj sama poradzę. To miał być test – pierwszy od dwóch lat – i jak na razie, sprawuję się wzorowo.
– Cześć, mamo – mówię, siląc się na wesoły ton.
– Dzień dobry, kochanie.
Jej szczery uśmiech ogrzewa moje zimne serce. Naprawdę. Nie znam drugiej tak kochanej osoby.
– Co tam u ciebie? – pyta.
Krzywię się.
– Zbliża się koniec roku.
– Martwisz się o sesję?
– Oczywiście, że nie. – Marszczę brwi. – Zastanawiam się, czy nie byłoby fajnie, gdybym przyjęła się gdzieś do pracy. Wrzesień będę miała wolny, bo nie przewiduję żadnych egzaminów poprawkowych, więc czekają mnie trzy miesiące wakacji. Zanudzę się tutaj na śmierć.
– Już o tym rozmawialiśmy. Nie musisz pracować.
– Wiem, że nie muszę, ale chcę. To nie musi być praca na cały etat, zadowolę się nawet paroma godzinami w tygodniu.
– A co cię interesuje?
– Nie lubię za bardzo przebywać z ludźmi, więc byłoby świetnie, gdybym trafiła na coś biurowego czy coś w tym stylu. To będzie czas urlopowy, więc może na coś się załapię.
Widzę po minie mamy, że nie jest przekonana.
– Jesteś tego pewna? – pyta poważnie.
Doskonale wiem, czego się boi.
– Mamo, obiecuję, że będzie dobrze.
– Daliśmy ci duży kredyt zaufania i mam nadzieję, że o nim pamiętasz.
– Pamiętam. – Siłuję się z matką na spojrzenia. – Chcę sobie tylko urozmaicić czas. Tylko tyle.
– Porozmawiam z ojcem, dobrze?
Gryzę się w wargę, aby nie powiedzieć nic więcej niż zdawkowe „okej”.
***
Stoję przed lustrem w swoim pokoju i przyglądam się uważnie odbiciu. Ściągam gumkę z włosów i rozczesuję je delikatnie palcami. Może z rok temu zastanawiałam się, czy nie byłoby lepiej, gdybym je ścięła. Długie, prawie do pasa, bardzo utrudniają robienie wielu czynności. Mama zawsze powtarzała, że mają piękny odcień. W dzieciństwie porównywała mnie do Królewny Śnieżki. W podstawówce myśleli, że jestem dziewczyną z „Ringu”, a w liceum…
Mrugam kilka razy, po czym zbliżam twarz do lustra i krzywię się, widząc, że kreska na lewej powiece jest wyżej niż na prawej. Jak mogłam rano tego nie zauważyć?
Głośny trzask, a potem kolejny, sprawiają, że sztywnieję. Z trudem przełykam ślinę i odwracam się. Próbuję odnaleźć wzrokiem źródło hałasu. Widok jest jednak całkiem normalny, to tylko drzwi balkonowe kolejny raz postanowiły się otworzyć. Wzdycham ciężko. Już mam do nich podejść, ale nieruchomieję.
Na parapecie coś siedzi. Widzę tylko parę ślepiów wlepionych we mnie. Robię krok do przodu, ale intruz zaczyna uciekać, zrzucając przy okazji porcelanową doniczkę, która z głośnym hukiem roztrzaskuje się na podłodze. Szukam zbiega. Zatrzymuję wzrok na łóżku. Mięśnie mojego ciała się rozluźniają.
– Kocie, jak ty się tutaj dostałeś?
ROZDZIAŁ 2
Tłumaczenie kotu, że nie może wchodzić na blat, zajęło mi cały dzień i kiedy już myślałam, że zaczął mnie słuchać, prychnął, unosząc ogon, a potem wskoczył na szafkę, pakując pyszczek do garnka z wodą po ugotowanym ryżu. Próbowałam na tysiąc różnych sposobów wytłumaczyć mu, że to wcale nie jest smaczne i nie będzie czuł się dobrze, ale kompletnie nie zwracał na mnie uwagi, robiąc swoje i strzygąc uszami, jakby w życiu nie pił niczego lepszego.
Nawet pokusiłam się o stworzenie zabawki w formie wędki, ale spojrzał na mnie krzywo, zamrugał, a potem odszedł z dumnie uniesionym pyszczkiem.
Wywracałam oczami i machałam sznurkami, na końcach których przywiązałam kawałki materiału, ale kot wskoczył na parapet i zaczął się wylegiwać.
Jeśli jednak myślał, że ze mną wygra, to był w ogromnym błędzie. Wieczorem dorwałam go i zaniosłam do łazienki, a potem wrzuciłam do wody. Biedak, prawie dostał zawału i w panice próbował wyskoczyć z wanny, ale było za ślisko. Pozostało mu rzucanie się w wodzie, jakby był rybą, która nie potrafi pływać. Zaczęłam mówić wyważonym głosem, żeby się uspokoił, ale rzucił mi się z pazurami na twarz. W ostatniej chwili złapałam go w powietrzu i posadziłam w wannie. Prychnął złowieszczo, a potem zaczął jęczeć, jakbym kazała mu taplać się w błocie.
I tak patrząc na naburmuszony wyraz pyszczka, postanowiłam nazwać kota Puszek.
***
Budzę się rano i czuję jakiś ciężar na klatce piersiowej, który nie pozwala oddychać. Otwieram jedno oko, potem drugie – na mojej twarzy leży puszysty ogon kota. Prycham z irytacji, siadam gwałtownie i mrożę Puszka wzrokiem. Skubany, nie reaguje, zwijając się w kłębek i dalej śpiąc w najlepsze. Szkoda, że sama nie mogę tak spędzić w łóżku całego dnia…
Jestem na tyle zorganizowana, że godzina wystarcza mi na wszystko, łącznie ze zjedzeniem śniadania oraz wyprasowaniem sukienki, którą mam zamiar włożyć. Przymierzyłam ją poprzedniego wieczoru, aby upewnić się, że rękawki są wystarczająco długie, a sam materiał dostatecznie gruby, aby nic nie było widać na plecach.
Ktoś normalny mógłby zasugerować, że nie powinna mnie obchodzić opinia innych ludzi, ale mam na ciele kilka znaków, których nie chcę pokazywać światu, nawet jeśli kiedyś robiłam to na okrągło, będąc z tego bardzo dumna.
Wychodząc z klatki, zauważam kartkę ze zdjęciem kota. Unoszę brew i nie mogę uwierzyć, że trzymam w domu zbiega. Kręcę głową z niedowierzaniem i zapisuję w telefonie numer do kobiety, która prosiła o kontakt, a raczej do córki, która jest zrozpaczona z powodu zniknięcia pupila. Kto by nie był?
Droga na uczelnię przebiega spokojnie. Głośna muzyka koi wszystkie nieznośne emocje – znów miałam dziś ten koszmar, który od jakiegoś czasu spędza mi sen z powiek. Sny potrafią tylko burzyć, a bardzo się napracowałam nad stworzeniem od podstaw porządku mojego nowego świata. Rodzice wciąż nie wierzą w tę moją nagłą zmianę i wcale nie mam im tego za złe – to ja spieprzyłam sobie życie…
Przymykam powieki i podgłaśniam piosenkę, zagłuszając irytujące myśli, które wzbudzają dodatkowe poczucie winy. Jakbym miała wpływ na to, co wydarzyło się kilkanaście miesięcy temu…
Zagryzam mocno usta, wchodzę do budynku i od razu wzdycham ciężko, bo podchodzi do mnie Romek, szczerząc się jak idiota na odpuście.
– Cześć!
– Hmm, cześć – mruczę, przyspieszając kroku, ale to nic nie daje, bo chłopak szybko zrównuje się ze mną. – Czego ode mnie chcesz?
– Chcę pogadać o projekcie z informatyki.
– Wielkie mi rzeczy! Wszystko jest napisane na stronie internetowej uczelni.
Mogę przysiąc, że właśnie wywraca oczami.
– Chcę, żebyś była ze mną.
Zatrzymuję się i powoli odwracam, nie do końca dowierzając usłyszanym słowom.
– Słucham?
– Nie zamierzam być z jakimś półgłówkiem, który nic nie potrafi. Oboje świetnie znamy się na matematyce, więc moglibyśmy połączyć siły i stworzyć świetny projekt!
– To jakiś kiepski żart? – pytam, chociaż wcale nie jest mi do śmiechu. – Jestem samowystarczalna, więc poradzę sobie sama, rozumiesz?
– Grupy muszą być minimum dwuosobowe – odpowiada spokojnie, mierząc mnie dziwnym spojrzeniem. – Powinnaś wrzucić na luz, bo kiedyś eksplodujesz z powodu nadmiaru negatywnych emocji, które…
– Skończyłeś?
Unosi dłonie w poddańczym geście, wycofując się.
– Rzuciłem tylko luźną propozycję.
– Świetnie – drwię. – Podziękuję za nią, a teraz odczep się wreszcie ode mnie.
– Wiki…
Mrożę go wzrokiem.
– Serio? – Prycham. – Nie będziemy żadnymi przyjaciółmi. Możesz pomarzyć.
Odwracam się na pięcie i wpadam na chłopaka, który jest o głowę ode mnie wyższy i na dodatek, dwa razy większy. Wiem, że jestem cała czerwona na twarzy i to bardziej ze złości niż z zawstydzenia. Koleś poprawia okulary, które zjechały mu z nosa, a potem uśmiecha się do mnie głupkowato.
– Przepraszam – mówię cicho.
– Spoko – ucina, mija mnie i wesołym krokiem zmierza w stronę bufetu.
Chciałabym mieć tak bardzo wywalone na świat jak on. Uśmiecham się do samej siebie i zostawiam oniemiałego Romka w tyle.
***
Po uzyskaniu adresu od przemiłej kobiety, która dziesięć razy z rzędu zdążyła mi podziękować, chociaż jeszcze nie przyniosłam kota, zaczynam walczyć z Puszkiem, który kategorycznie odmawia wejścia do kartonu. Wrzucam nawet do niego swoją bluzkę, aby go zachęcić, ale patrzy na mnie ogromnymi ślepiami, jakby wciąż miał za złe wczorajszą kąpiel. Wzdycham ciężko, a potem zaczynam go gonić po całym mieszkaniu.
Skubany, jest szybki…
Na złapanie go marnuję pół godziny. Kiedy wreszcie wychodzę z domu z dobrze zabezpieczonym pudłem, ciężko dyszę.
Chyba powinnam przeprosić rodziców. Od małego gnębiłam ich, że chcę mieć małego kotka. Cały czas żyłam w przeświadczeniu, że to zwierzę jest najukochańsze na świecie, a tu okazuje się, iż używa pazurów i jest bardzo uparte. No i często ucieka.
Zatrzymuję się przed właściwymi drzwiami. Szybko liczę piętra, a potem przypominam sobie, że balkony przylegają do siebie, mimo osobnych budynków, a to przecież sąsiednia klatka. Naciskam na dzwonek i czekam. Drzwi powoli otwierają się. Na progu stoi ktoś, kogo w życiu bym się nie spodziewała, oczywiście, jeśli chodzi o posiadanie i kochanie jakichkolwiek zwierząt. Lustruję chłopaka z góry na dół, bo ilość tatuaży na jego ciele wzbudza we mnie wątpliwości, wreszcie mimowolnie zaciskam usta w wąską linię, jednocześnie ignorując pieczenie skóry na plecach. Zerkam jeszcze raz w telefon, ale adres się zgadza.
Chłopak marszczy brwi.
– Czego? – burczy, wzdychając ze zniecierpliwienia.
– Ten kot chyba należy do ciebie.
Oczy prawie wyskakują mu z orbit.
– Stefan?
Stoję oniemiała i gapię się to na pudełko, to na chłopaka. Po chwili bierze ode mnie pudło i wyciąga kota, od razu oglądając go z każdej strony.
– Co ona ci zrobiła? – szepcze.
Zagryzam wargę, powstrzymując się od riposty, ale chłopak przestaje na mnie zwracać uwagę, zatrzaskując mi drzwi przed nosem.
Też uciekłabym z takiego towarzystwa na miejscu tego kota.
– Nie ma za co – mówię do drzwi, po czym odwracam się na pięcie i odchodzę.
Jestem wkurzona, ale chyba bardziej złości mnie fakt, że ktoś nazwał tak pięknego kota, Stefan.
***
Leżę w łóżku, wsłuchując się w odgłosy z ulicy. Otworzyłam okno balkonowe, aby do mieszkania wpadło trochę świeżego powietrza, o ile można je tak nazwać.
Są takie dni jak dziś, kiedy nie mam zbyt wiele do zrobienia i staram się nie myśleć, chociaż wbrew pozorom jest to bardzo trudne. Bezsensowne gapienie się w sufit zazwyczaj nic nie daje. Mimo woli zaczynam analizować wszystkie wspomnienia, chociaż staram się zepchnąć je w najodleglejszą część głowy. Powracanie do tego, nad czym nie mam już kontroli, w pewien sposób wytrąca mnie z równowagi i zmusza do niepotrzebnych refleksji.
Owszem, mogłam być innym, lepszym człowiekiem, ale czy to naprawdę przełożyłoby się na te wszystkie zdarzenia, które miały miejsce w moim życiu?
Odgłos jeżdżących samochodów przerywa nagle głośna muzyka, dochodząca z sąsiedniego mieszkania.
„Ja! (Ja!)
Tak! (Tak!)
Wszystkie te rzeczy, których nienawidzę, krążą wokół
Mnie! (Mnie!)
Tak! (Tak!)
Po prostu odsuń się nim się rozpadnę”.1
Przymykam powieki, starając się głęboko oddychać, bo chociaż uwielbiam ten zespół, to tej jednej jedynej piosenki nienawidzę najbardziej na świecie.
1Fragment tekstu pochodzi z piosenki „All these things I hate”, Bullet For My Valentine.
ROZDZIAŁ 3
Siedzę na informatyce i planuję morderstwo. Patrzę lodowatym wzrokiem na Romka, który puszy się jak paw, bo prowadzący postanowił przydzielić nas do jednej grupy. Wbijam paznokcie w skórę dłoni, całkowicie ignorując paraliżujący ból. W głowie wciąż mam scenę, w której duszę tego przemądrzałego idiotę kablem od żelazka. Z każdą kolejną sekundą, ta wizja staje się bardziej realna, więc mój oddech wraca do normy, a krew przestaje buzować w żyłach.
– Nie zgadzam się – mówię głośno, odrywając wzrok od Romka i spoglądając prosto w oczy informatykowi. – Chcę pracować indywidualnie.
Cała grupa patrzy na mnie jak na przybysza z innej planety, ale mam to gdzieś. Nie będę marnowała czasu na użeranie się z kolesiem, któremu bardziej zależy na podrywie niż na pracy grupowej.
– Pani Wiktorio, jest pani w stanie podać jakiekolwiek argumenty, które miałyby skłonić mnie do pozytywnego rozpatrzenia pani prośby?
– Lubię stawiać sobie wysoko poprzeczkę.
– Rozumiem, że jest pani zaznajomiona z zasadami oceniania?
– Tak.
Prowadzący wzdycha ciężko, a potem zerka na Romka, któremu rzednie mina. Głupek. Myślał, że postawi na swoim. Pewnie przed zajęciami próbował przekonać informatyka do swoich racji, ale nie ze mną takie numery. Każdy powinien znać swoje miejsce w życiu, a moje z całą pewnością nie jest przy tym manipulancie.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić zgodę na pani samodzielny projekt. Jednak, proszę mieć na względzie fakt, że będzie pani oceniana inaczej niż grupy kilkuosobowe.
– Oczywiście, będę o tym pamiętać.
Na usta pcha mi się perfidny uśmiech, który kieruję w stronę oniemiałego Romka. Najwyraźniej do ostatniej chwili liczył na powodzenie swojego abstrakcyjnego planu. Co za pech!
– Aha, i jeszcze jedna sprawa. – Prowadzący uśmiecha się delikatnie. – Przyślę do pani jednego z moich najlepszych studentów, który z pewnością rozwieje ewentualne wątpliwości odnośnie do tematu projektu.
– Dziękuję.
Zaczynając studiować, miałam w planach nierzucanie się w oczy i życie w cieniu wszystkich studentów, ale los przygotował dla mnie kilka niemiłych niespodzianek. Żadna z grup nie dostała na wyłączność pupilka informatyka, a nawet otrzymali zakaz kontaktowania się ze starszymi rocznikami.
Obracam się na krześle. Chcę być tyłem do widowni, która nie spuszcza ze mnie wzroku.
No i to by było tyle w kwestii trzymania się na uboczu.
***
Idę szybkim krokiem w stronę bloku i przeklinam w duchu swojego pecha. Jakimś cudem udało mi się zepsuć słuchawki, więc pozbawiłam się możliwości odcięcia od ludzi, których tak bardzo nienawidzę. Mogę przysiąc, że ogromne kłęby dymu wirują wokół mojej głowy z powodu nadmiaru frustracji rozsadzającej mnie od środka. W takiej odsłonie nie powinnam pokazywać się nikomu na oczy, bo nie należę do osób, które potrafią kontrolować emocje, chociaż z zewnątrz pewnie wyglądam na bardzo opanowaną.
Nie, nie jestem taka. Pozory mylą.
– Śnieżko!
Przynajmniej dzieci mają wyobraźnię i potrafią bawić się we własnym, wyimaginowanym świecie.
– Śnieżko!
Odwracam głowę i zatrzymuję się. Mała dziewczynka biegnie w moją stronę, prawie wywracając się na trawie. Gdy staje naprzeciw i przygląda mi się ukradkiem, marszczę brwi.
– Coś się stało? – pytam, bo chcę jak najszybciej zamknąć się w mieszkaniu i odpocząć.
Mała kiwa głową.
– Kogo wołałaś?
– Ciebie.
– Mnie? – Kręcę głową, przykucając przy dziewczynce. – Nie jestem żadną królewną, a ten blok, no spójrz na niego, to żaden pałac. – Uśmiecham się wyrozumiale. – Pomyliłaś mnie z kimś.
Ku mojemu zaskoczeniu, mała wyciąga dłoń z ogromnym lizakiem w kształcie serca, którego odbieram z lekkim wahaniem.
– Dziękuję za odnalezienie kotka.
– Och, to jest twoje zwierzątko? – pytam zaskoczona, bo chociaż kobieta wspominała o córce, to drzwi otworzył wyjątkowo gburowaty i chamski typ. – Musisz bardziej na niego uważać.
– To wszystko wina mojego brata – skarży się mała, wskazując palcem na grupkę facetów, wśród których dostrzegam wytatuowanego chama. – To on go nie pilnuje.
Mała chyba wywołała wilka z lasu. Gbur zaczyna iść w naszą stronę z miną pozostawiającą wiele do życzenia.
– Musisz mu powiedzieć, że nie wolno zostawiać otwartego okna, bo inaczej… Stefan będzie cały czas uciekał. Koty uwielbiają życie na wolności.
Moje słowa sprawiają, że mała ma bardzo trudny do zidentyfikowania wyraz twarzy. Marszczy śmiesznie brwi i chyba intensywnie nad czymś myśli.
– Aleks nie lubi kotów.
Śmieję się cicho.
– To wiele tłumaczy.
– Laura, chodź już do domu.
Gwałtownie prostuję się i wbijam wzrok w największego chama, jakiego do tej pory poznałam. Patrzy na mnie zimno. Zwykły T-shirt odsłania wytatuowane ręce. Nie potrafię oderwać od nich oczu. Skóra na plecach znowu zaczyna szczypać, więc szybko odwracam wzrok, próbując zatrzymać falę starych, bolesnych wspomnień.
– Śnieżko, odwiedzisz Stefana?
Zerkam niepewnie na małą, ale nie potrafię zdobyć się na uśmiech. Z trudem unoszę kąciki ust i kiwam głową, chociaż nie mam zamiaru odwiedzać kogokolwiek.
– Laura, nie naprzykrzaj się obcym ludziom – ruga ją Aleks. – Stefan już nie ucieknie.
Kątem oka widzę, jak ciągnie dziewczynkę za rękę w stronę bloku.
– Papa, Śnieżko!
– Cześć.
Na krótką chwilę spojrzenia moje i Aleksa krzyżują się. Zakładam włosy za ucho, a potem silę się na nikły uśmiech i mijam ich, przyspieszając kroku, aby jak najprędzej znaleźć się w mieszkaniu.
***
Budzą mnie włosy. Zakrywają mi twarz i wciskają się do ust. Są dość dziwne w smaku. Próbuję je odgarnąć, ale nagle zdaję sobie sprawę, że to nie włosy, a futro. Otwieram szeroko oczy, podnoszę się gwałtownie i zaczynam krzyczeć. Kot ucieka w popłochu z pokoju, głośno zawodząc, ale nie jestem w stanie się opanować i dalej zdzieram gardło.
Zerkam w stronę balkonu i podbiegam do drzwi. Zatrzaskuję je z hukiem, złorzecząc pod nosem. Idąc do kuchni, obciągam koszulkę. Jest mi zimno w stopy, ale bardziej martwi mnie obecność kota, który wyglądał tak, jakby nie przyjaźnił się z grzebieniem od wieków.
Znajduję go na blacie, skąd próbuje skoczyć na lodówkę.
– Ani mi się waż! – warczę, podchodząc bliżej. – W tej chwili złaź na ziemię!
Głośne i przeciągłe miauknięcie doprowadza mnie do szału. Próbuję go złapać, ale wymyka mi się z rąk.
– Kocie!
Dopiero gdy przez krótką chwilę patrzy mi w oczy, rozpoznaję w nim Stefana. Wzdycham ciężko. Odrzucam włosy na plecy i podpieram się pod boki.
– Chyba oszalałeś! Nie mieszkasz tutaj!
Głośny dzwonek do drzwi sprawia, że się uspokajam. Nie mogę wyjść na wariatkę, która gada z kotem. Podchodzę do drzwi i otwieram, nawet nie zerkając przez wizjer. Oczy prawie wychodzą mi z orbit, kiedy na progu widzę Aleksa.
– Przyszedłem po Stefana – mówi, patrząc wyzywająco.
Nie czuję się komfortowo, więc obciągam koszulkę jak najniżej się da, ale wzrok Aleksa wolno sunie po moim ciele.
– Obudziłem cię?
Żadnego powitania ani przeprosin, na dodatek zero uśmiechu. Muszę zaciskać mocno zęby, aby mu się nie odgryźć. W tej samej chwili słyszę brzęk naczyń. Zostawiam otwarte drzwi i idę do kuchni.
– Kocie – jęczę, patrząc zbolałym spojrzeniem na płatki śniadaniowe rozsypane na podłodze. – Nie wolno! To nie jest jedzenie dla kotów!
Stefan ma mnie głęboko gdzieś – jest zbyt zajęty chrupaniem. Jeszcze chwila i wyjdę z siebie, ale ratuje mnie Aleks. Podchodzi do kota i go podnosi
O dziwo, Stefan nie marudzi, jedynie cicho miauczy.
– Zamknę cię za to w zamrażarce – mówi śmiertelnie poważnie, a po moich plecach przebiega dreszcz.
– Słucham?
Aleks przenosi na mnie wzrok i prycha.
– Słyszałaś.
– Chyba żartujesz?
– Nie. Trochę samodyscypliny mu nie zaszkodzi.
– Za kogo ty się uważasz? – pytam zezłoszczona. – To tylko zwierzę! Wystarczyłoby, gdybyś bardziej go pilnował i zamykał okna.
Wywraca oczami.
– Nie pytałem cię o zdanie.
– Możesz być dla mnie chamskim prostakiem, ale nie pozwolę ci znęcać się nad tym uroczym kotem!
Aleks przyciska kota do klatki piersiowej, patrząc na mnie z rozbawieniem. Podchodzę bliżej i wyrywam mu Stefana. Zaskoczony, marszczy brwi, a potem zgrzyta zębami.
– Pojebało cię czy jak? To mój kot, więc oddaj mi go – mówi władczo. – Słyszałaś?
– Albo nauczysz się kultury, albo Stefan zostaje u mnie!
Zimny wzrok Aleksa wwierca się w moją twarz.
– Moja siostra uważa cię za bohaterkę, a ty kradniesz jej kota?
– Nie mydl mi oczu! – złoszczę się. – Nie dość, że nie kąpiesz i nie czeszesz Stefana, to jeszcze śmiesz wplątywać w to wszystko Laurę?
Wiem, że przeginam, ale nie obchodzi mnie to. Na Aleksie nie robi to wrażenia. Zbliża się niebezpiecznie w moją stronę, sprawiając, że dotykam tyłkiem szafki.
– Naprawdę, nie wiem, za kogo ty się uważasz, ale jeśli myślisz, że jesteś lepsza ode mnie… – Uśmiecha się perfidnie, a potem odbiera mi kota. – Po pierwsze: Stefan jest mój, po drugie: nigdy nie zakładaj, że znasz drugą osobę lepiej niż ktokolwiek inny, po trzecie… – Wzdycha ciężko, a potem zerka na moje nogi. – Gdzie zgubiłaś spodnie?
Mrużę oczy ze złości, ale kiedy chcę się odgryźć, słyszę tylko głośne trzaśnięcie drzwiami.
– Co za cham! – syczę cicho, dłonią uderzając w blat.
ROZDZIAŁ 4
Obracam się na krześle, czekając na chłopaka, który ma mi pomóc w projekcie z informatyki. W sali nie ma nikogo. Po głowie wciąż chodzi mi wspomnienie niezadowolonego wyrazu twarzy Romka, co od razu poprawia mi humor, chociaż wciąż jestem trochę wyprowadzona z równowagi przez bezczelność i bezpośredniość Aleksa.
Wzdycham ciężko akurat w momencie, w którym otwierają się drzwi.
Przede mną staje dokładnie ten sam chłopak, którego niechcący potrąciłam na korytarzu, po kłótni z Romkiem. Unoszę brew, ale koleś mnie nie rozpoznaje.
– Wybacz. Straciłem poczucie czasu.
– W porządku. – Silę się na uśmiech. – Może od razu przedstawisz mi wytyczne prowadzącego?
Zaczyna się śmiać, co trochę zbija mnie z tropu.
– Co cię tak bawi?
– Jesteś dość bezpośrednia.
– Konkretna. To o wiele bardziej pasujące słowo.
Wzrusza ramionami.
– Też może być. – Siada obok mnie i odpala komputer. – Patyczak mówił, że podobno chcesz utrzeć nosa jakiemuś natrętowi. To prawda?
– Patyczak? – pytam zdumiona, zerkając na niego kątem oka.
– Ma ponad dwa metry i jest chudy jak patyk, więc niby jak mieliśmy go nazwać?
Powstrzymuję się od śmiechu, jedynie kiwając głową.
– Masz rację.
– A teraz powiedz, o co chodzi z tym twoim kolegą?
– Nie jesteśmy żadnymi kumplami – obruszam się. – Musiałabym całkowicie upaść na głowę, aby zadawać się z takim przemądrzałym idiotą.
– Czyli rozumiem, że skok z ilorazu inteligencji na poziom ego mógłby go zabić?
Gryzę wewnętrzną stronę policzków, aby nie parsknąć głośnym śmiechem. Odwracam głowę w stronę chłopaka i jestem zaskoczona, bo ma śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
– Mówisz poważnie?
– A czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje? – pyta wyniośle, po czym wybucha śmiechem. – Nie no, to był żart. – Uśmiecha się szeroko, a potem wyciąga dłoń, którą niepewnie ściskam. – Jestem Remigiusz, ale mówią na mnie Remik.
– Wiktoria.
– Jakieś zdrobnienie?
– Żadne.
– Uraz z dzieciństwa?
– Nie, raczej niechęć do słodkich zdrobnień. Taka już moja natura.
Taksuje mnie spojrzeniem, a potem nagle marszczy brwi. Kiedy chcę go zapytać wprost, co mu nie pasuje, stuka palcem w monitor, wskazując folder.
– Chcesz zobaczyć, co przygotował twój kolega natręt?
– Słucham?
– Włamałem się na jego uczelniane konto mailowe – wyjaśnia, a brzmi przy tym tak, jakby zrobił najprostszą rzecz na świecie. – Możemy podpatrzeć jego projekt, co pozwoli nam ulepszyć twój.
Oczy prawie wyskakują mi z orbit.
– Oszalałeś?
– No co? Chcesz wbić mu szpilę w jego przerośnięte ego czy nie?
– Oczywiście, że tak, ale nie w ten sposób. – Strącam jego dłoń z myszki, po czym wylogowuję się z poczty Romka. – Nie gram nieczysto, zawsze jestem fair, co stawia mnie wyżej niż tych randomowych idiotów.
Remik przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a potem kiwa głową z uznaniem.
– Jak Patyczak wspominał o tobie, byłem przekonany, że bez mrugnięcia okiem skorzystasz z takiej okazji, a nawet pójdziesz dalej, łamiąc kilka innych przepisów i własnych zasad.
– Co masz na myśli?
– Miałaś przed sobą projekt, który mogłaś nie tylko podpatrzeć, ale również zmienić, a tym samym, skompromitować chłopaczka nie tylko przed prowadzącym, ale i innymi studentami.
Poprawiam swój kok, a potem mrużę oczy.
– Pewnie zrobiłabym to, gdybym była samolubna, ale nie jestem aż tak zapatrzona w siebie.
Remik kolejny raz wybucha śmiechem, a potem otwiera program, w którym będziemy pracować nad projektem.
– W takim razie, jak już ustaliliśmy kilka oczywistych faktów, weźmy się do roboty, bo czeka nas nie lada wyzwanie, skoro chcesz w uczciwy sposób pobić projekt jakiegoś lizusa. – Uśmiecha się pod nosem. – Ale puszczę jeszcze odpowiednią piosenkę, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
Słyszę zupełnie nieznaną melodię, ale nie mam zamiaru mówić na głos, że to kompletnie nie moje klimaty. Uśmiecham się z przymusem, a następnie kręcę głową.
***
Patrzę na twarz ojca, migającą na ekranie laptopa.
– Mama mówiła, że chcesz zacząć pracę, więc zadam proste pytanie: po co?
Wzruszam ramionami.
– Będzie mi się nudzić. Sesję pewnie zamknę w pierwszym terminie, o ile nie wcześniej, bo mam kilka zerówek, które z pewnością zaliczę.
– To dobrze, ale przecież możesz do nas przyjechać, tak?
– Przyjeżdżacie w sierpniu, więc to nie będzie miało sensu.
– Możesz spędzić z nami lipiec tutaj, a potem wspólnie przyjedziemy do Polski. Gdzie ty widzisz problem?
Wzdycham ciężko, drapiąc się po głowie.
– Chcę być bardziej samodzielna.
– Mieszkasz sama.
– Ale spędzam czas tylko w domu i na uczelni, czasami pokręcę się po marketach, a czy to w jakikolwiek sposób urozmaica moje życie?
Tata marszczy brwi.
Jego spojrzenie zaczyna przeszywać mnie na wskroś, chociaż dzielą nas setki kilometrów.
– Myślę, że już wystarczająco urozmaiciłaś sobie życie.
Gryzę się mocno w wargę, aby nie zacząć się z nim znowu kłócić.
– Pora, żeby wreszcie dotarło do ciebie, że dorosłe życie to coś więcej niż…
– Przecież praca to dość poważna decyzja, tak? – przerywam tacie. – Nie będę się obijała, ale pracowała. I to na pewno będzie coś fizycznego, bo dopiero jestem na pierwszym roku studiów. Pewnie będę pracowała jako kelnerka. Nie będzie mnie w domu całymi dniami, więc niby kiedy miałabym coś przeskrobać?
Tata wygląda, jakby miał za chwilę wybuchnąć, ale wiem, że nie przeproszę go za swoje słowa.
– Myślisz, że te parę miesięcy zmieni mój pogląd na twoje życiowe decyzje, które, póki co, dały popalić nie tylko mnie, ale również twojej matce?
– Dorosłam.
– Wciąż uważam, że wiele ci brakuje, abyś wreszcie zrozumiała, czym jest dorosłość.
– Przyjęłam wszystkie konsekwencje, sprzedałam policji własnych przyjaciół, pozwoliłam wywieźć się do innego miasta, zmieniłam szkołę, rzuciłam wszystkie używki, zerwałam wszystkie stare kontakty i zgodziłam się nie kontaktować z… – Moje oczy zachodzą łzami. – Zniosłam wystarczająco dużo, aby wreszcie samodzielnie stanąć na nogi i zacząć znowu żyć. Nie możecie trzymać mnie dłużej pod kloszem, bo wkrótce oszaleję. – Dłonią ścieram łzy z policzków. – Cały czas zakrywam wszystkie ślady tamtego życia, nie tylko przed waszym wzrokiem, ale i przed własnym. – Nabieram gwałtownie powietrza do płuc. – Cholernie żałuję tego, co się stało, ale nie cofnę czasu i już niczego nie naprawię…
Milknę, bo nagle orientuję się, że połączenie zostało zerwane.
Łzy wciąż płyną. Kiedy próbuję skontaktować się ponownie z ojcem, nie odbiera. Bezsilna, spuszczam głowę.
Kolejny raz chciałam uświadomić mu, że przeszłość nie zniknie, a ja powinnam wreszcie ruszyć z miejsca i spróbować być normalna, chociaż normalność w moim wykonaniu nigdy nie istniała. Zawsze potrafiłam wpakować się w kłopoty i doskonale zdaję sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, gdy znowu zbiorą się nade mną czarne chmury i będę w tarapatach.
Zatrzaskuję laptopa, podnoszę się z łóżka, a mój wzrok pada na szybę, za którą widzę Stefana. Próbuje wcisnąć się w szparę uchylonego okna. Odwracam się do niego plecami i idę do kuchni, bo nie mam nastroju do użerania się z cudzym kotem, chociaż bardziej chodzi mi o jego bezmyślnego właściciela.
***
Już wieczór. Stoję przed lustrem i rozpuszczam włosy, oddychając z ulgą. Im dłuższe, tym są coraz cięższe i noszenie ich spiętych, zaczyna mi doskwierać. Jednak nie zamierzam ich ścinać. Uśmiecham się delikatnie do odbicia, a potem przeczesuję włosy palcami.
Słyszę cichy trzask. Odwracam się. Mam ochotę zacząć krzyczeć.
– Cholera jasna – warczę, bo drzwi balkonowe są otwarte, a po łóżku skacze kot. – Stefan!
Kot ma mnie głęboko gdzieś. Nie zważa na wołania, tylko zakopuje się w pościeli. Podchodzę do łóżka. Kiedy wpycham ręce pod kołdrę, Stefan postanawia wbić pazury w moje dłonie. Odskakuję jak oparzona, przeklinając w duchu swoją dobroć, która kazała mi kilka dni temu zaopiekować się tym kotem, zamiast wyrzucić go na dwór.
– Stefan!
Zero reakcji.
Całkowicie wyprowadzona z równowagi, ściągam kołdrę na ziemię. Łapię kota w powietrzu, bo chyba zrozumiał, co się święci i poczuł natychmiastową potrzebę ewakuacji. Usiłuje się wyrwać, ale kiedy napotyka mój wzrok, nieruchomieje.
– Przegiąłeś – mówię twardo. Przyciskam go do siebie i wyciągam klucze z torby. – Idziemy do twojego kochanego pana, za którym chyba nie przepadasz, co? I czemu się dziwić! To okropny, chamski typ.
Wychodzę z mieszkania, przekręcam zamek tylko na raz, a potem zbiegam szybko po schodach. Jestem w bojowym nastroju. Na zewnątrz odrzucam włosy za plecy, chociaż wiatr targa je we wszystkie strony. Zatrzymując się przed mieszkaniem Aleksa, orientuję się, że zbyt mocno ściskam Stefana – biedak cicho miauczał przez całą drogę.
Kulturalnie pukam, ale muzyka zza drzwi uświadamia mi, że pewnie ten idiota mnie nie słyszy. Uderzam pięścią. Po dłuższej chwili na progu pojawia się nie Aleks, tylko Remik.
– Wiktoria? – pyta zaskoczony.
– Trzymaj.
Wpycham mu w ręce Stefana i wymijam go, idąc w stronę Aleksa, który wygląda na zaskoczonego. Staję wystarczająco blisko, aby poczuć jego zapach i mimo że moja pewność siebie maleje, bo chłopak wpatruje się w moją twarz zbyt intensywnie, zaczynam stukać palcem w jego klatkę piersiową.
– Przestań zamykać tego kota w zamrażarce, to może wreszcie przestanie spieprzać na twój widok.
Łapie mój nadgarstek, mocno zaciskając na nim palce, a potem odsuwa od siebie, mrożąc mnie spojrzeniem.
– Panna Idealna postanowiła dać mi kilka rad? Ale wiesz co? – Uśmiecha się perfidnie. – Mam je w dupie.
Zaciskam mocno zęby, żeby nie rzucić się na niego i nie zacząć okładać pięściami.
– Zajmij się lepiej swoją idealną bańką mydlaną, zamiast…
– Śnieżka!
Odwracam się. Laura patrzy na mnie ogromnymi oczami. Jednocześnie słyszę szepty za plecami. Powoli dociera do mnie, że mam widownię.
– Przyniosłaś Stefana! – piszczy dziewczynka. Odbiera kota od skołowanego Remika, który dziwnie patrzy na mnie i na Aleksa.
– Śnieżka? – powtarza Remik. – Mówiłaś, że nienawidzisz zdrobnień.
– Mała mnie tak nazwała.
Czuję na sobie wzrok Laury.
– To Aleks – mówi, a potem zamyka się z kotem w pokoju.
Unoszę brew, a widownia za mną wybucha śmiechem. Zerkam przez ramię i zauważam dwóch kolesi, którzy piją piwo i uważnie mi się przyglądają.
Nie pamiętam już argumentów, których chciałam użyć przeciwko Aleksowi, więc kręcę tylko głową. Wreszcie odwracam się na pięcie i wychodzę z tego mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie mam siły na analizowanie czegokolwiek. Wzdycham ciężko i obiecuję sobie, że jutro zadzwonię do jakiegoś fachowca, aby wreszcie naprawił drzwi balkonowe, bo mam serdecznie dość użerania się z Aleksem.
ROZDZIAŁ 5
Siedzę już od godziny przy stole w kuchni. Obiad zdążył wystygnąć, chociaż sama nie wiem, czy zapiekankę można w ogóle nazwać obiadem. Od kilku dni nie widuję Stefana. Martwi mnie ten stan rzeczy, bo skoro z niego taki uciekinier, to na pewno nie siedzi w cieplutkim mieszkaniu, tylko biega samopas po nieznanych terenach. Może wpadł do innych sąsiadów w odwiedziny? A może Aleks go przepędził?
Wiele pytań chodzi mi po głowie, a wśród ich plątaniny widzę twarz zmartwionej Laury, bardzo zżytej z tym kotem, w przeciwieństwie do swojego brata sadysty. Kto normalny terroryzuje zwierzęta i zamyka je w zamrażalniku? A potem dziwi się, że uciekają… Te niepokojące myśli nękają mnie do tego stopnia, że muszę sprawdzić, czy temu biednemu kotu nic się nie stało. Po prostu, muszę mieć tę cholerną pewność, że jest cały i zdrowy, no i w otoczeniu kochających go ludzi.
Wstaję i idę do przedpokoju, zabierając po drodze tylko klucze. Wiążę trampki byle jak, całkowicie ignorując ogromną chęć zaplecenia idealnych kokardek.
Wychodzę z mieszkania, zamykam drzwi i zbiegam na dół, poprawiając poluzowany kucyk. Będąc w sąsiedniej klatce schodowej, czuję dziwny ciężar na płucach, co dodatkowo mnie niepokoi. W ekspresowym tempie wpadam na właściwe piętro i pukam do drzwi głośniej niż zazwyczaj.
Jeśli Aleks zrobił krzywdę kotu, osobiście go poćwiartuję.
Otwiera mi ktoś, kogo nie znam. Zamieram, bo mężczyzna nie wygląda najlepiej. Trzęsącymi się dłońmi poprawia okulary na nosie, a potem powoli przenosi wzrok na mnie.
– Dzień dobry – wysilam się na uprzejmy ton, chociaż buzują we mnie różne emocje. – Zastałam może Aleksa?
Mężczyzna wzdycha ciężko, dotyka dłonią czoła i zerka na zegarek.
– Dzień dobry. Nie wiem… Powinien już dawno być. Może wpadniesz później?
Już chcę otworzyć usta, ale nagle między nami pojawia się Laura.
– Śnieżka! – Obejmuje moje kolana, mocno się do nich tuląc.
Moje usta samoistnie rozciągają się w uśmiechu.
– Widzisz, tato? Jednak przyszła odwiedzić Stefana! Stefan! – woła mała, jednocześnie wciągając mnie do mieszkania, a potem biegnie do pokoju. – Śnieżka przyszła!
Oczy „taty” robią się ogromne. Wybucha krótkim śmiechem.
– Przepraszam za córkę, ale jest bardzo niecierpliwa – mówi radośnie. – Dokładnie tak jak jej matka – dodaje ciszej, jakoś tak smutniej.
– Nie będę ukrywać, że w sumie przyszłam skontrolować, czy kot dalej ucieka, bo już dawno go u mnie nie było – tłumaczę się. – Aleks nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia, więc dmucham na zimne.
Kolejny wybuch śmiechu trochę mnie uspokaja.
– To dobry chłopak, ale strasznie zapominalski.
Dzwoni telefon. Mężczyzna patrzy na mnie przepraszająco, odwraca się plecami i odbiera. Widzę, że stresuje go ta rozmowa, bo kilka razy ociera pot z czoła. Rozmówca najwyraźniej nie ma cierpliwości i rozłącza się, co biedny ojciec Laury kwituje ciężkim westchnięciem. Powoli odwraca się w moją stronę i nabiera powietrza, cały czas patrząc na mnie przepraszająco.
– Rozumiem, że nie przepadasz za moim synem i naprawdę głupio mi… – Kręci głową. – Nie chcę cię prosić o zbyt wiele, ale czy mogłabyś zostać z małą? – Moje oczy robią się wielkie jak pięciozłotówki. – Aleks obiecał, że wróci, ale spóźnia się już godzinę, a ja nie mogę tyle czekać. Szef jest na mnie cięty ostatnimi czasy, a Laura nie może zostać sama w domu… Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale…
– Nie ma problemu.
Przymyka oczy, najwyraźniej czując ulgę. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na taki szalony pomysł, ale wiem, że ten biedak nie jest niczemu winien.
Kolejny raz to Aleks okazał się nieodpowiedzialny. Jak tylko go spotkam, to nie będę przebierać w słowach.
Wypuszczanie kota nigdy nie jest dobrym pomysłem, ale niepomaganie ojcu, nie wspominając już o zostawieniu młodszej siostry bez opieki, mówią same za siebie.
– To na pewno nie będzie dla ciebie problem?
Kręcę głową.
– Laura mnie chyba lubi, więc myślę, że jakoś damy sobie radę.
– Wiele mi o tobie opowiadała, chociaż w pierwszej chwili byłem przekonany, że chodzi o fikcyjną postać z bajek Aleksa, które opowiada małej na dobranoc.
Moja twarz w tej chwili przypomina maskę. Pamiętam, co Laura powiedziała ostatnim razem, ale dlaczego Aleks trzyma się tak mocno tematu „Śnieżki”? Szybko odpycham od siebie głupie myśli, bo może, tak najzwyczajniej w świecie, „Królewna Śnieżka” to ulubiona bajka małej. Nie mam żadnych powodów do dzielenia włosa na czworo. Ten chłopak nawet mnie nie lubi, więc nie ma co szukać żadnych podtekstów.
– Laura ma dość wybujałą wyobraźnię, ale to całkowicie normalne ze względu na jej wiek. – Mężczyzna przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a potem uśmiecha się z wdzięcznością. – Bardzo ci dziękuję.
– To nic takiego. I tak siedziałam sama w mieszkaniu, więc teraz przynajmniej będę miała towarzystwo, które z pewnością nie pozwoli mi się nudzić.
– Masz to zagwarantowane!
Oboje wybuchamy śmiechem.
Chwilę potem zaczyna się pospiesznie ubierać i wychodzi. Kiedy tylko drzwi się za nim zamykają, biorę głęboki wdech i kieruję się w stronę pokoju małej.
Ku mojemu zaskoczeniu, obok niej leży kot. Coś mi nie pasuje w tym widoku, więc podchodzę bliżej i zauważam cienką smycz, przywiązaną do nóżki łóżka.
– Laura, kto przywiązał tu Stefana?
Dziewczynka zerka na mnie, uśmiechając się smutno.
– Aleks powiedział, że tylko w ten sposób już nie ucieknie.
– Wystarczyłoby zamknąć okna – mówię, kucając przy niej.
– Aleks nigdy nie zamyka u siebie okien, a Stefan potrafi otworzyć drzwi do jego pokoju.
Kiwam głową ze zrozumieniem.
– Na co miałabyś ochotę?
– Zostajesz ze mną?
– No tak.
Głośny pisk sprawia, że Stefan ucieka pod łóżko. Drobne ramiona dziewczynki ściskają mi szyję do tego stopnia, że ledwo oddycham.
I jak tu nie kochać dzieci?
***
Siedzę na łóżku Laury, która – wykąpana i w pidżamce w różowe misie – śpi, mocno tuląc Stefana. Kot chyba nie ma nic przeciwko. Cały czas cicho mruczy z zadowolenia. Uśmiecham się pod nosem, chociaż jestem bardzo zmęczona.
Cały dzień z tak żywiołowym dzieckiem wycisnął ze mnie resztki energii i chociaż miałam pomoc przy pieczeniu ciasteczek, to mimo głodu, nie miałam na nie ochoty. W międzyczasie zrobiłam porządny obiad, aby ojciec dziewczynki mógł zjeść coś konkretnego, bo patrząc po ilości zupek chińskich i puszek upchanych w szafkach kuchennych, na pewno nie jadał zdrowo.
Głaszczę małą po włosach, zastanawiając się, co jest nie tak z tą rodziną. Ojciec wygląda na przepracowanego i zmęczonego życiem. Aleks to bezczelny cham, który wymiguje się od obowiązków. Zresztą czytanie dziecku bajek to bardziej przyjemność niż przymus. A Laura… Jeszcze całe życie przed nią i może z niej wyrosnąć naprawdę świetna dziewczyna, o ile nie pójdzie w ślady brata.
Gaszę lampkę, wychodzę z pokoju i kieruję się do kuchni, gdzie siadam przy stole. Pustym wzrokiem zaczynam się wpatrywać w okno. Na zewnątrz już od dawna jest ciemno i chłodno, co wcale mnie nie pociesza, bo wyszłam z domu w krótkim rękawku. Zerkam w stronę kuchenki, na której stoją garnki z gotowym jedzeniem. Zostawiłam nawet karteczkę, żeby Aleks nie miał wątpliwości, do kogo należy ten obiad.
Ukrywam głowę między ramionami, walcząc ze snem. Oczy zamykają się same, a przecież nie mogę sobie pozwolić na spanie, bo opiekuję się małym dzieckiem. I kiedy już myślę, że krótka drzemka nie zrobi nikomu zbyt dużej różnicy, słyszę dźwięk przekręcanego klucza. Automatycznie podnoszę się z krzesła, ale zaraz na nie opadam, bo do mieszkania wchodzi Aleks.
Jest w zupełnie innym wydaniu niż zazwyczaj. Ma siwe włosy, poplamione ubrania, a brud przysłania mu tatuaże na rękach. Zamiera w pół kroku i patrzy na mnie zdezorientowany.
– Co ty tutaj robisz? – atakuje od razu.
Przecieram dłońmi oczy i ziewam.
– A jak myślisz? – pytam bez cienia złośliwości. – Twój ojciec nie miał z kim zostawić Laury, bo ktoś mu obiecał, że wróci wcześniej.
Zagryza wargę i klnie pod nosem.
– Wiem, ale nie mogłem się wyrwać, a jeszcze ta cholerna komórka mi się rozładowała.
Nie wiem czemu, ale patrzę na niego ze współczuciem. Myślałam, że olał całkowicie rodzinę, a on po prostu ciężko pracował. Niepewnie podnoszę się z krzesła i podchodzę do kuchenki.
– Idź się ogarnij i umyj, a ja podgrzeję ci obiad – mówię, zabierając kartkę z szafki.
Zgniatam ją i wyrzucam do śmieci.
– Zrobiłaś obiad?
Zaskoczenie w jego głosie wcale mnie nie dziwi. Naprawdę, nie mam pojęcia, jakie ten facet ma o mnie zdanie, ale chyba nie jest ono najlepsze.
– Nie czuj się wyjątkowo, bo zrobiłam go z myślą o twoim ojcu – wyjaśniam. – Wygląda na chorego.
Wzdycha cicho.
– To też wiem, ale… Nieważne. Idę się przebrać.
Odprowadzam go wzrokiem do samego pokoju, a potem skupiam się na garnku, w którym zaczyna bulgotać gulasz. Mięso dusiłam wystarczająco długo, aby zmiękło i nabrało odpowiedniego smaku, dlatego samo podgrzanie nie zabiera mi zbyt wiele czasu. Niestety, ziemniaki musiałam ugotować wcześniej, bo nie byłam pewna, czy ojciec Laury zorientuje się, co powinien sobie przygotować do gulaszu.
Aleks wraca do kuchni po kilku minutach. Wygląda lepiej, ale umył tylko dłonie, więc tatuaży wciąż nie widać. Siada grzecznie przy stole, a ja nakładam mu jedzenie na talerz. Nie wiem, skąd we mnie tyle dobroci, ale jestem tak zmęczona, że nie mam nawet siły na kąśliwe komentarze. Siadam obok niego i przyglądam się z satysfakcją, jak je.
– Uszy ci się trzęsą – mówię żartobliwie.
Jego spojrzenie krzyżuje się z moim. Czekam na ripostę, ale uśmiecha się krzywo, spoglądając na talerz.
– Dawno nie jadłem niczego tak dobrego.
Przygryzam wargę, odwracając wzrok.
– Podejrzewałam to, skoro macie szafki zapchane gotowcami, od których raczej trzymałabym się z daleka.
– Ani ja, ani ojciec nie potrafimy gotować.
Chcę zapytać o matkę, ale w porę gryzę się w język. To nie moja sprawa, a ta cała dzisiejsza sytuacja to jakaś abstrakcja. Siedzę w mieszkaniu chłopaka, który mnie nie lubi – w sumie z wzajemnością. Nie powinny mnie obchodzić jego relacje rodzinne, problemy i tym podobne. Mnie to nie dotyczy, bo w żaden sposób nie jestem z nimi powiązana.
– Może najwyższa pora wybrać się na kurs gotowania? Laura nie może jeść takich rzeczy.
Widzę, że się spiął, bo zaciska tak mocno szczęki, że zastanawiam się przez chwilę, czy się nie udusi.
– Chyba już pora na ciebie – mruczy z kamiennym wyrazem twarzy.
Kiwam głową. Ma rację. Wolę pójść do siebie i wreszcie się położyć, niż dyskutować z kimś, kto jest dla mnie miły tylko z powodu głupiego obiadu.
– Zrób ojcu przysługę i podgrzej mu obiad, gdy wróci – mówię na odchodne, a potem idę do drzwi.
– Dzięki.
Odwracam się, bo wydaje mi się, że się przesłyszałam.
– Dzięki, że zaopiekowałaś się dziś Laurą.
– W porządku.
Nie jestem w stanie powiedzieć nic innego. Wychodzę bez pożegnania – najwyraźniej obydwoje nie potrafimy znieść swojego towarzystwa. Obiad tylko częściowo złagodził relację, na czym mi wcale nie zależało. Szkoda mi tylko jego ojca, bo doskonale wiem, że za granicą moi rodzice wcale nie mają kolorowo, chociaż tak wszystkim opowiadają.
***
Na uczelni jest wyjątkowo spokojnie. Romek postanowił dać mi chwilę wytchnienia i przestał mnie nękać – chyba wciąż jest urażony za tę akcję z projektem. No cóż, powinien liczyć się z tym, że nie jestem łatwą dziewczyną, która poleci na tandetne teksty.
Koleś głupi nie jest, więc czemu robi z siebie durnia?
Przed ćwiczeniami z analizy siedzimy wszyscy w sali i czekamy na prowadzącego. Głośnym rozmowom i śmiechom nie ma końca. Nagle Romek staje na środku i zaczyna machać dłońmi, jednocześnie przekrzykując wszystkich studentów.
– Hej! Ludzie!
Dopiero po kilkunastu próbach, dociera do nich, że ktoś stoi na środku i coś mówi. Posłusznie siadają i zaczynają się na niego gapić.
– Skoro jesteśmy w tak dużym gronie, chciałbym zaproponować coś, na co nie mieliśmy zbytnio czasu w pierwszym semestrze. Co powiecie na wspólne wyjście do klubu? Takie czysto integracyjne?
Studenci zaczynają szeptać między sobą. Wywracam oczami, bo doskonale wiem, jaka za chwilę padnie odpowiedź.
– Wiem, że niedługo sesja, więc może w ten piątek, co?
Kilka osób próbuje zmienić termin, bo zjazd do domu, bo coś tam, ale przestaję słuchać tych bzdur i przeglądam notatki z ostatniego wykładu, który pewnie dzisiaj będziemy przerabiać. Jednak nie daję rady zbyt wiele przeczytać, bo nade mną staje Romek i zamyka mi zeszyt.
– Czego chcesz? – Prycham.
– Idziesz z nami?
– Nie. To chyba oczywiste.
– Nie daj się prosić – mówi, nachylając się w moją stronę. – Nie rób z siebie takiej niedostępnej.
Odpycham się dłońmi od ławki, chcąc znaleźć się jak najdalej od niego. Chcę mu przyłożyć. Naprawdę. I w sumie już widzę, jak jego mózg rozbryzguje się na tablicy, ale powstrzymuje mnie myśl, że przez takiego debila spędzę kilka lat za kratkami.
– Powiedziałam raz i nie zamierzam powtarzać – burczę pod nosem, chociaż mam ochotę krzyczeć. Gdzie się podziały moja cierpliwość i opanowanie? – Nie chodzę na imprezy.
– Nie możesz zrobić wyjątku?
– Nie!
Kilka osób zwraca na nas uwagę, co dodatkowo potęguje moją irytację.
– No weź, nie bądź taka sztywna!
– To tylko głupia impreza!
– Nie daj się prosić.
– Jak wszyscy, to wszyscy, tak czy nie?
Ich słowa pełne wyrzutu wywiercają mi dziurę w brzuchu. Naprawdę nie mam ochoty chodzić dokądkolwiek z ludźmi, których nie znam, nie lubię, a nawet nie toleruję. Jednak jestem sama przeciw im wszystkim, więc dla świętego spokoju kiwam głową. Widzę obrzydliwy uśmiech na twarzy Romka. Jeśli myśli, że na tej imprezie zbliży się do mnie choćby na metr, to jest w ogromnym błędzie.
– Fajnie, że będziesz – mówi Romek, a potem siada w ławce przede mną.
Biorę długopis i zaciskam na nim palce tak mocno, że po chwili słyszę cichy trzask.
No cóż, najwyższa pora wybrać się na jakiś kurs kontrolowania złości.
ROZDZIAŁ 6
Od ostatniej rozmowy z tatą nie dzwoniłam do rodziców. Wolę poczekać, aż emocje opadną. Nie zniosę powtórki z kazania na temat nieodpowiedzialności. Jakby nikt nie pojmował, że całe życie będę płacić za własne błędy i nie trzeba mi o tym przypominać na każdym kroku. Jestem w pełni świadoma złych rzeczy, które zrobiłam. Wiem, ilu ludzi skrzywdziłam i… jak niewiele dzieliło mnie od przepaści.
Wcale nie czuję się dobrze z myślą, że kolejny raz łamię obietnicę daną rodzicom. Miało nie być już żadnych imprez. Miałam zostać grzeczną córeczką, poświęcającą cały wolny czas nauce, aby… sama nie wiem.
Zamiast tego znowu wciskam się w sukienkę i w buty na obcasie. Nie zamierzam nikogo znowu zawieść i po godzinie planuję wrócić do domu, bo wolę nie kusić losu.
Sukienka zakrywa całe plecy i ramiona, żebym mogła czuć się lepiej z samą sobą i żebym pamiętała, że nie jestem już tą samą dziewczyną co kiedyś. Wszystkie ślady musiały zniknąć, przynajmniej dla moich oczu.
Zbieram kilka kosmyków, swobodnie opadających na moją twarz i spinam je, chociaż powinnam związać włosy w koński ogon, aby…
Patrzę na odbicie w lustrze. Mocno zagryzam wargę, bo nie jestem kimś, kogo chcę widzieć. W oczach gromadzą się niechciane łzy. Nie wiem, skąd się tam biorą, ale mam ogromną ochotę zostać w domu. Tyle że nie mogę.
Kiedyś wreszcie muszę ruszyć do przodu.
***
Ledwo wchodzę do klubu, a w mojej głowie zaczyna toczyć się bój różnych myśli. Stare wspomnienia uderzają ze zdwojoną siłą, próbując wypchnąć mnie na zewnątrz, ale opieram się im i odnajduję wzrokiem swoją grupę, no i samego Romka. Obiecuję sobie, że ręce mu połamię, jeśli mnie dotknie, bo nikt nie ma prawa tego robić.
Staję przy boksie, a spojrzenia wszystkich obecnych przenoszą się na mnie. Nie czuję się z tym dobrze, choć powinnam się już przyzwyczaić – to nie pierwszy raz, kiedy jestem traktowana jak przybysz z innej planety.
– Wow, Wiki, cóż za zmiana – komentuje Romek.
Resztkami silnej wolnej powstrzymuję się, aby nie złamać mu nosa.
– Świetnie wyglądasz!
Kilka osób dołącza się do komplementów, więc uśmiecham się, grzecznie potakując głową. Ktoś robi mi wolne miejsce. Siadam, ale od razu odmawiam wszelkich drinków i piw.
Nie złamię kolejnej obietnicy. Nie ma mowy.
Romek bezczelnie zatrzymuje wzrok na moich nogach i przejeżdża kciukiem po wardze. Doskonale wiem, co chodzi mu po głowie, ale nic z tego. Inni na szczęście zajmują się sobą.
– I co? – Przenosi wzrok na moją twarz i uśmiecha się obrzydliwie. – Przyjście na imprezę było takie straszne?
– Jestem tu tylko na chwilę, a potem znikam – wyjaśniam, bo chcę zniszczyć wszystkie jego nadzieje. – I nie myśl sobie, że jestem tutaj ze względu na ciebie.
Opiera łokcie o blat i nachyla się w moją stronę.
– Mogę wiedzieć, co ja ci takiego zrobiłem?
– Istniejesz. Wystarczy?
Uśmiecha się krzywo.
– Po twoim niewyparzonym języku, można łatwo wywnioskować, że musisz być megagorącą laską, skoro udajesz taką niedostępną.
Unoszę brew.
– Udaję? Ciekawa teoria, ale zmartwię cię, jestem nieosiągalna, a tym bardziej dla ciebie.
– Takimi gadkami tylko sprawiasz, że bardziej mi zależy.
– To bez znaczenia, bo moja odpowiedź pozostaje bez zmian.
Wzdycha ciężko, kręcąc głową.
– Może też powinienem udawać niedostępnego?
Wybucham śmiechem, bo naprawdę mnie rozbawił.
– Myślisz, że to coś zmieni? – kpię. – Nie jesteś dla mnie atrakcyjny – mówię dobitnie. – Zrozum to wreszcie.
Rzuca mi urażone spojrzenie, ale nic sobie z tego nie robię. Bawi mnie jego postawa.
Myśli, że głupimi tekstami coś wskóra, chociaż oboje już wiemy, że ta znajomość to jakaś porażka.
Ludzie opuszczają nasz boks i idą tańczyć, co niezbyt mnie cieszy, bo zostaję sama z Romkiem.
– Jesteś wredna.
– Wiem.
– I właśnie dlatego wciąż nie masz chłopaka.
Wzruszam ramionami.
– Nie obchodzi mnie to.
Bierze głęboki wdech.
– Okej, jedna randka i dam ci spokój.
Prycham pogardliwie pod nosem.
– Nie.
– No nie bądź taka – jęczy, a jego dłoń niespodziewanie spada na moje kolano.
Sztywnieję, zaciskając mocno szczęki. Rzucam temu idiocie ostrzegawcze spojrzenie, które go w ogóle nie rusza, więc wbijam mu paznokcie w dłoń.
– Kurwa – syczy.
Gwałtownie wstaję i nachylam się w jego stronę.
– Jeszcze raz to zrobisz, a połamię ci obie ręce, dupku! – grożę, a potem odwracam się na pięcie i odchodzę w stronę szatni.
Ostatni raz dałam się wyciągnąć na pseudointegracyjne imprezy, skoro nikt nie był zainteresowany integrowaniem się ze mną, oprócz tego debila, który nie potrafił trzymać łap przy sobie. Krzywię się na samą myśl, co ten kretyn chciałby ze mną robić. Dobrze wiem, że pewnie fantazjuje o mnie, ale wolę nie wyobrażać sobie tego zbyt dokładnie, bo na pewno nigdy nie wyląduję w jego łóżku.
Nagle czuję mocny ucisk w okolicach żeber, coś chwyta mnie bardzo mocno. Cała sztywnieję. Moje oczy robią się jeszcze większe niż są w rzeczywistości, a w płucach zaczyna brakować powietrza.
Czarne włosy, które tak uwielbiałam. Tatuaże, a wśród nich symbol nieskończoności, który pali mój wzrok. Zegarek na nadgarstku, który sama mu kupiłam. A w ramionach dziewczyna, którą dobrze znam.
Zbiera mi się na wymioty. Powinnam zacząć uciekać, ale gapię się na nich jak ostatnia kretynka, błagając sama nie wiem kogo, aby to było tylko przywidzenie. Mrugam rozpaczliwie, mimo to wciąż ich widzę.
Muszę się ruszyć i iść dalej. Skoro już go spotkałam… i do tego ją, mogę też trafić na pozostałych. Postanawiam wrócić tą samą drogą. Oddalam się, przyspieszając kroku. Przeciskam się między ludźmi, toruję sobie drogę łokciami.
Ogarnia mnie panika. Skoro trafiłam na nich, mimo zmiany adresu zamieszkania, szkoły i towarzystwa, to znaczy, że wcale nie uciekłam przed przeszłością.
Widząc szatnię, oddycham z ulgą, ale nagle czuję mocne szarpnięcie. Po chwili opieram się plecami o ścianę i patrzę w oczy komuś, kogo wolałabym nigdy więcej nie zobaczyć.
– Kogo my tu mamy? – pyta durnowato Bruno, zmora mojego poprzedniego życia.
Wykręca mi rękę i zerka na wewnętrzną część nadgarstka.
Jęczę cicho z bólu.
Prycha, a potem rzuca mi rozbawione spojrzenie.
– Drogi interes z tym usuwaniem tatuaży, nie sądzisz? Marcin wciąż swój ma.
Nie potrafię wydusić słowa. Mogę jedynie na niego patrzeć i przeklinać w duchu własną głupotę.