Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy jeden nierozsądnie spędzony wieczór może zniszczyć całe życie?
Elizabeth Fitch, niezwykle inteligentna, posłuszna i pilna szesnastolatka, żyje według zasad ustanowionych przez zimną, apodyktyczną matkę. Pewnego dnia dziewczyna postanawia się jej przeciwstawić. Razem z koleżanką decyduje się na wypad do nocnego klubu, gdzie poznaje uroczego młodego mężczyznę, mówiącego z rosyjskim akcentem, który zwabia je do swego domu. To wydarzenie odmienia jej życie na zawsze.
Dwanaście lat później Elizabeth mieszka pod fałszywym nazwiskiem w maleńkim miasteczku, ukrywając się przed całym światem. Tajemnicza Abigail Lowery wzbudza zainteresowanie miejscowego szefa policji Brooksa Gleasona, i to nie tylko ze względów zawodowych. Gleason podejrzewa, że kobiecie potrzebna jest ochrona, lecz czy będzie potrafił stawić czoła potężnym i niebezpiecznym ludziom, przed którymi ucieka Abigail?
Uwielbiana przez polskie czytelniczki Nora Roberts to autorka ponad dwustu powieści, nieodmiennie zajmujących pierwsze miejsce na listach bestsellerów „New York Timesa”, sprzedanych w ponad pięciuset milionach egzemplarzy.
„Nora Roberts należy obecnie do najpopularniejszych powieściopisarek". Washington Post Book World
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 548
Oto najdotkliwsza zadra pośród cierpień dzieciństwa: dojmująca samotność, dojmująca niewiedza.
Olive Schreiner
Czerwiec 2000
Krótkotrwały okres młodzieńczego buntu Elizabeth Fitch rozpoczął się od czarnej farby do włosów firmy L’Oreal, pary nożyczek i fałszywego dokumentu tożsamości. Zakończył się rozlewem krwi.
Przez prawie szesnaście lat, osiem miesięcy i dwadzieścia jeden dni posłusznie stosowała się do wskazówek matki. Doktor Susan L. Fitch nie wydawała rozkazów, były to właśnie wskazówki. Elizabeth przestrzegała ustalonych przez matkę zasad, jadła posiłki skomponowane przez jej dietetyczkę i przygotowane przez jej kucharkę, nosiła ubrania wybrane przez jej osobistą stylistkę.
Doktor Susan L. Fitch ubierała się konserwatywnie, jak – jej zdaniem – przystało ordynatorowi chirurgii w Silva Memorial Hospital w Chicago, i spodziewała się po swej córce tego samego.
Elizabeth sumiennie i bez sprzeciwu realizowała program nauki wytyczony przez matkę. Na jesieni miała wrócić na Harvard w pogoni za dyplomem medycyny. Zostanie lekarzem – chirurgiem, jak jej matka.
Elizabeth – nigdy Liz ani Lizzie, ani Beth – mówiła płynnie po hiszpańsku, francusku, włosku, potrafiła porozumieć się po rosyjsku i znała podstawy japońskiego. Grała na pianinie i na skrzypcach. Podróżowała do Europy i Afryki. Umiała nazwać wszystkie kości, nerwy i mięśnie w ludzkim ciele oraz zagrać koncerty fortepianowe Chopina – obydwa: nr 1 i 2, z pamięci.
Nigdy nie była na randce ani nie całowała się z chłopakiem. Nigdy nie włóczyła się po sklepach z koleżankami, nie uczestniczyła w imprezie piżamowej ani nie chichotała z kumplami nad pizzą lub lodami.
Przez szesnaście lat, osiem miesięcy i dwadzieścia jeden dni realizowała punkt po punkcie precyzyjny i konsekwentny plan matki.
To właśnie miało się zmienić.
Patrzyła, jak matka się pakuje. Susan, która gęste brązowe włosy miała jak zwykle upięte we francuski kok, starannie umieściła kolejny kostium w specjalnym pokrowcu na ubrania, a potem zerknęła na wydruk ze szczegółowym programem tygodniowej konferencji medycznej, podzielonym na podpunkty. Wyszczególniono tu wszystkie wydarzenia, każde spotkanie, zebranie oraz posiłek z wykazem wybranego na daną okoliczność stroju, butów, torebki i dodatków.
Markowe kostiumy, pantofle oczywiście włoskie, skonstatowała Elizabeth. Należy nosić dobrze skrojone ubrania z materiału dobrego gatunku. Ale wśród czerni, szarości i burych brązów nie pojawiał się żaden żywszy czy choćby jasny kolor. Zachodziła w głowę, dlaczego jej matka, kobieta piękna, celowo ubiera się tak ponuro.
Po dwóch semestrach college’u w przyspieszonym trybie nauki Elizabeth miała nadzieję, że wreszcie rozwinie własny styl. Kupiła w Cambridge dżinsy, bluzę z kapturem i masywne botki na grubej podeszwie.
Zapłaciła gotówką, żeby potwierdzenie transakcji na wyciągu z karty kredytowej nie wpadło przypadkiem w oko matce lub ich księgowemu, co mogłoby się skończyć zakwestionowaniem zakupów, ukrytych teraz w jej pokoju.
W nowym stroju poczuła się jak zupełnie inna osoba, tak odmieniona, że od razu wstąpiła do McDonalda i zamówiła pierwszego w swym życiu big maca z dużymi frytkami oraz czekoladowy shake.
Sprawiło jej to tak wielką frajdę, że musiała pobiec do łazienki, gdzie popłakała się w zaciszu kabiny.
Uważała, że właśnie tamtego dnia zostały zasiane w niej ziarna buntu albo może zawsze tkwiły w niej uśpione, a tłuszcz i sól pobudziły je do życia.
Czuła je, naprawdę odczuwała, jak kiełkują jej w brzuchu.
– Twoje plany uległy zmianie, mamo. Ale to jeszcze nie oznacza, że moje muszą się zmienić.
Susan skoncentrowała się, by swymi pięknymi i zręcznymi dłońmi chirurga o idealnie wypielęgnowanych paznokciach – jak zwykle francuski manikiur, lakier oczywiście bezbarwny – umieścić precyzyjnie torbę z butami w walizce.
– Elizabeth. – Jej głos był równie dystyngowany i stonowany jak jej garderoba. – Zmiana harmonogramu i dostanie się w tym semestrze na letni kurs wymagało sporego wysiłku. Dzięki temu spełnisz warunki przyjęcia do Harvard Medical School o cały semestr przed terminem.
Już sama myśl o tym przyprawiała Elizabeth o ból żołądka.
– Miałam obiecaną trzytygodniową przerwę, w tym najbliższy tydzień w Nowym Jorku.
– Czasami nie można dotrzymać obietnic. Gdybym miała ten tydzień zajęty, nie mogłabym zastąpić doktor Dusecki na konferencji.
– Mogłaś odmówić.
– Zachowałabym się samolubne i krótkowzrocznie. – Susan musnęła ręką żakiet, który właśnie odwiesiła, i sięgnęła po swoją listę, żeby coś sprawdzić. – Jesteś już na tyle dorosła, aby rozumieć, że przyjemność i wypoczynek muszą zawsze ustępować miejsca pracy.
– Skoro jestem dość dorosła, żeby to zrozumieć, dlaczego nie mogę podejmować własnych decyzji? Chcę mieć tę przerwę. Potrzebuję jej.
Susan ledwie spojrzała na córkę.
– Dziewczyna w twoim wieku, w twojej kondycji fizycznej i psychicznej nie potrzebuje przerw w nauce i zajęciach. A poza tym nie mogę prosić pani Laine o przełożenie urlopu, ponieważ wypłynęła już w dwutygodniowy rejs. Nie ma komu zająć się domem oraz przygotowywaniem dla ciebie posiłków.
– Mogę sama przygotowywać posiłki i zajmować się domem.
– Elizabeth… – W głosie Susan pobrzmiewało lekkie zniecierpliwienie. – To już ustalone.
– A więc ja nie mam nic do powiedzenia? A co z rozwojem mojej niezależności, odpowiedzialności?
– Niezależność rodzi się stopniowo, podobnie jak odpowiedzialność i wolność wyboru. Nadal potrzebujesz kontroli i wskazówek. Ale do rzeczy: wysłałam ci maila z harmonogramem na najbliższy tydzień, a pakiet z informacjami dotyczącymi programu kursu leży na twoim biurku. Nie zapomnij osobiście podziękować doktorowi Frisco, że przyjął cię w letnim terminie.
To mówiąc, Susan zamknęła wielką walizkę, a potem mniejszą podręczną. Podeszła do toaletki, aby poprawić fryzurę i makijaż.
– Ale ty mnie w ogóle nie słuchasz.
Susan skierowała w lustrze wzrok na córkę. Elizabeth pomyślała, że odkąd weszła do sypialni, jej matka po raz pierwszy raczyła naprawdę na nią spojrzeć.
– Ależ oczywiście, że tak. Słyszałam wszystko, co powiedziałaś, bardzo wyraźnie.
– Słyszeć to co innego niż słuchać.
– Być może, Elizabeth, ale już skończyłyśmy tę dyskusję.
– To nie jest dyskusja, tylko rozporządzenie.
Susan zacisnęła na chwilę usta, co było jedyną oznaką jej zniecierpliwienia. Gdy odwróciła się, jej oczy były chłodne, niezmącenie niebieskie.
– Przykro mi, że tak to odbierasz. Jako twoja matka robię to, co moim zdaniem jest dla ciebie najlepsze.
– A to według ciebie oznacza, że powinnam postępować, mówić, myśleć, działać i chcieć tak jak ty, żeby w końcu stać się twoją kopią, o czym zdecydowałaś za mnie, zanim zapłodniłaś się starannie wybraną spermą!
Usłyszała, że podnosi głos, ale nie potrafiła się kontrolować, napływały jej do oczu palące łzy, których nie mogła powstrzymać.
– Mam już dość bycia obiektem twojego eksperymentu. Mierzi mnie życie, którego każda minuta jest odgórnie zorganizowana, zaaranżowana i wyreżyserowana. Chcę dokonywać własnych wyborów, sama kupować sobie ubrania, czytać książki, na które mam ochotę. Chcę żyć własnym życiem, a nie twoim!
Susan uniosła brwi w wyrazie umiarkowanego zainteresowania.
– No cóż. Taka postawa, zważywszy na twój wiek, nie jest zaskakująca, niemniej jednak wybrałaś bardzo niedogodny moment na kłótnię i prowokacyjne zachowanie.
– Przepraszam. Tego nie było w harmonogramie.
– Sarkazm jest również typowy, ale niestosowny. – Susan otworzyła teczkę i sprawdziła jej zawartość. – Porozmawiamy o tym po moim powrocie. Umówię cię do doktor Bristoe.
– Nie potrzebuję terapii! Potrzebuję matki, która mnie słucha, a nie takiej, którą gówno obchodzą moje odczucia.
– Twój język świadczy jedynie o braku dojrzałości oraz intelektu.
Rozzłoszczona Elizabeth wyrzuciła ręce do góry i zaczęła się kręcić w kółko. Jeśli nie może być tak opanowana i racjonalna jak jej matka, zachowa się jak dzikuska.
– Gówno! Gówno! Gówno!
– Przeklinanie na nic się nie zda. Do końca weekendu masz czas na zastanowienie się nad swoim zachowaniem. Przygotowane dla ciebie posiłki są w lodówce albo w zamrażarce, każdy z odpowiednią nalepką. Listę rzeczy do spakowania masz na biurku. Zamelduj się na uczelni u pani Vee w poniedziałek o ósmej rano. Uczestnictwo w tym kursie zapewni ci miejsce w Harvard Medical School na jesieni. A teraz, proszę, znieś moją walizkę na dół. Taksówka przyjedzie za chwilę.
Och, te ziarna kiełkowały, pokonując ugór, mozolnie przedzierały się na powierzchnię. Po raz pierwszy w życiu Elizabeth popatrzyła matce prosto w oczy i powiedziała:
– Nie.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, a potem zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni. Rzuciła się na łóżko i zamglonymi od łez oczami wpatrywała w sufit. Czekała.
Zaraz, już za chwilę, powtarzała sobie w duchu. Jej matka wejdzie, domagając się przeprosin, żądając posłuszeństwa. Ale Elizabeth nie zrobi ani jednego, ani drugiego.
Pokłócą się, naprawdę się pokłócą, będą prośby i groźby konsekwencji. Może nawet nakrzyczą na siebie. Pewnie gdyby się darła, jej matka w końcu by ją wysłuchała.
Może podczas kłótni wyrzuciłaby z siebie to wszystko, co leżało jej na sercu w ostatnim roku. Uczucia, które – teraz wiedziała – żyły w niej od zawsze.
Nie chciała zostać lekarzem. Nie chciała spędzać każdej minuty dnia według ścisłego, z góry ustalonego porządku ani ukrywać głupich dżinsów, ponieważ nie pasowały do stylu jej matki.
Chciała spędzać czas z przyjaciółmi, a nie tylko spotykać się z rówieśnikami na oficjalnych szkolnych uroczystościach. Chciała słuchać takiej samej muzyki jak dziewczyny w jej wieku, wiedzieć, o czym szepczą, plotkują albo z czego się zaśmiewają za jej plecami.
Nie chciała być ani geniuszem, ani żadnym wyjątkowym talentem.
Chciała być normalna. Taka jak inni.
Otarła łzy, usiadła skulona na łóżku i wpatrywała się w drzwi.
Już za sekundę, pomyślała znów. Lada chwila. Jej matka musi być zła. Przyjdzie, żeby potwierdzić swój autorytet. Na pewno.
– Proszę – wymamrotała Elizabeth, gdy sekundy przeciągnęły się w minuty. – Nie zmuszaj mnie, żebym znów się poddała. Proszę, proszę, nie zmuszaj mnie, żebym się poddała.
Okaż mi swoją miłość. Choć ten jeden raz.
Ale minuty mijały i w końcu Elizabeth zerwała się z łóżka. Wiedziała, że cierpliwość jest najpotężniejszą bronią matki. Dzięki niej oraz niezłomnemu przeświadczeniu o własnej racji miażdżyła wszystkie przeciwności. A kto jak kto, ale córka na pewno nie była dla niej godnym przeciwnikiem.
Z poczuciem klęski wyszła ze swego pokoju i skierowała się do sypialni matki.
Duża walizka, teczka oraz podręczna walizeczka na kółkach zniknęły. Gdy Elizabeth zeszła na dół, zrozumiała, że matka odjechała.
– Zostawiła mnie. Po prostu mnie zostawiła.
Rozejrzała się po ładnym uporządkowanym salonie. Wszystko tu było doskonałe – obicia, kolory, dzieła sztuki, aranżacja. Antyki, które dziedziczyły kolejne pokolenia Fitchów – kwintesencja elegancji.
I pustka.
Zdała sobie sprawę, że nic się nie zmieniło. I nic się nie zmieni.
– A więc ja się zmienię.
Nie pozwoliła sobie na zastanawianie się, wątpliwości ani rozterki. Pomaszerowała z powrotem na górę i chwyciła z biurka nożyczki.
W łazience przyjrzała się swojej twarzy w lustrze – karnacji, którą odziedziczyła po rodzicach – rudawym włosom, gęstym jak u matki, ale bez miękkich, ładnych fal. Wysokie, ostre kości policzkowe miała po matce, a głęboko osadzone zielone oczy, jasną skórę i szerokie usta po biologicznym ojcu – kimkolwiek był.
Pomyślała, że fizycznie jest nawet atrakcyjna; w końcu zależało to od DNA, a jej matka nie zdecydowałaby się na jakiś pośledni materiał. Ale nie była tak urzekająco piękna jak Susan, co to, to nie. Tego, jak się okazało, nawet jej matka nie mogła załatwić.
– Dziwoląg. – Elizabeth przycisnęła dłoń do lustra, nienawidząc swego wyglądu. – Jesteś dziwolągiem. Ale teraz przynajmniej nie jesteś tchórzem.
Nabierając w płuca powietrze, podniosła pasmo długich do ramion włosów i ucięła je.
Z każdym ciachnięciem nożyczek czuła przypływ siły. Jej włosy, jej wybór. Obcięte kosmyki spadały na podłogę. Gdy tak przycinała i strzygła, w jej umyśle zrodził się pewien obraz. Mrużąc oczy i przechylając głowę na bok, przyjrzała się sobie. W gruncie rzeczy – doszła do wniosku – prosta geometria i fizyka. Akcja i reakcja.
Pomyślała, że właśnie uwolniła się od ciężaru – i w sensie fizycznym, i w przenośni. Dziewczyna w lustrze wyglądała delikatniej. Oczy wydawały się większe, twarz nieco pełniejsza, mniej spięta.
Elizabeth uznała, że wygląda… jak nowa.
Ostrożnie odłożyła nożyczki i zdając sobie sprawę, jak szybko unosi się i opada jej klatka piersiowa, zrobiła świadomy wysiłek, aby uspokoić oddech.
Ale krótkie! Dotknęła ręką obnażonej szyi, uszu, a potem przeczesała palcami grzywkę. Zbyt równa, zdecydowała. Odszukała nożyczki do manikiuru i spróbowała swoich sił w cieniowaniu.
Nieźle. Nie rewelacyjnie, przyznała, ale inaczej. O to chodziło. Wyglądała i czuła się inaczej.
Ale to jeszcze nie koniec.
Pozostawiwszy ścięte włosy na podłodze, poszła do sypialni, gdzie przebrała się w swój schowany zestaw ubrań. Potrzebowała produktów do stylizacji – tak nazywały to dziewczyny. Kosmetyków do włosów. Zestawu do makijażu. I więcej ubrań.
Musiała odwiedzić galerię handlową.
Podekscytowana wślizgnęła się do gabinetu matki i wzięła zapasowe kluczyki. Gdy pędziła do garażu, serce waliło jej z podniecenia. Usiadła za kierownicą i na moment przymknęła oczy.
– No to jazda – szepnęła do siebie, po czym pilotem otworzyła drzwi garażu i wyjechała tyłem.
Przekłuła sobie uszy. To było śmiałe, aczkolwiek odrobinę bolesne posunięcie, a potem – dokładnie się sobie przypatrzywszy i po starannym namyśle – dobrała farbę do włosów. Kupiła też wosk, taki jaki widziała u jednej z dziewczyn w college’u, i pomyślała, że może naśladować jej wygląd. Mniej więcej.
Wydała dwieście dolarów na kosmetyki do makijażu, bo nie była pewna, które jej będą pasować.
Przysiadła na chwilę, ponieważ trzęsły jej się kolana. Ale obserwując przechodzące stada nastolatków, grupki kobiet oraz całe rodziny, Elizabeth uświadomiła sobie, że jest dopiero w połowie drogi. Musiała dokończyć swoją metamorfozę.
Potrzebowała ubrań, nie miała jednak planu, listy ani programu zakupów. Impuls kupowania był ekscytujący, ale i wyczerpujący. Gniew, który zawiódł ją tak daleko, wywołał jednocześnie tępy ból głowy, a uszy jej lekko pulsowały.
Racjonalnie byłoby teraz wrócić do domu i na chwilę się położyć. A potem wszystko metodycznie zaplanować, sporządzając listę zakupów.
Ale taka była dawna Elizabeth. Tej nowej wystarczy złapać oddech.
Problem, przed którym teraz stała, polegał na tym, że nie wiedziała, do jakiego sklepu lub sklepów powinna się udać. Było ich całe mnóstwo, na wszystkich wystawach góry rzeczy. No cóż, pospaceruje, obserwując dziewczyny w jej wieku. Pójdzie ich śladem.
Zebrała torby, wstała – i zderzyła się z kimś.
– Przepraszam… – zaczęła, ale w tej chwili rozpoznała dziewczynę. – Och, to ty, Julie.
– Taak. – Blondynka o gładkich, doskonale ostrzyżonych włosach i oczach koloru czekolady obrzuciła Elizabeth zdziwionym spojrzeniem. – Czy my się znamy?
– Prawdopodobnie nie. Chociaż chodziłyśmy razem do szkoły. Zastępowałam nauczycielkę hiszpańskiego w twojej klasie. Elizabeth Fitch.
– Elizabeth, oczywiście. Nasz mózgowiec. – Julie zmrużyła w zamyśleniu pochmurne oczy. – Wyglądasz jakoś inaczej.
– Och, ja… – Elizabeth z pewnym zażenowaniem dotknęła głowy. – Obcięłam włosy.
– Fajnie. Myślałam, że się wyprowadziłaś albo co.
– Wyjechałam do college’u. Jestem teraz w domu na lato.
– No tak, wcześniej zrobiłaś maturę. Niespotykane.
– Chyba tak. A ty wybierasz się jesienią do college’u?
– Mam w planach Brown.
– Wspaniała szkoła.
– Okej. No to…
– Robisz zakupy?
– Jestem spłukana. – Julie wzruszyła ramionami, a Elizabeth przyglądała się jej ubraniu – obcisłe dżinsy opadające bardzo nisko na biodra, opięta, odsłaniająca brzuch koszulka, ogromna torba na ramię i sandały na koturnach. – Przyszłam tu spotkać się z moim chłopakiem, a właściwie byłym chłopakiem, ponieważ właśnie z nim zerwałam.
– Przykro mi.
– Pieprzyć go. On pracuje w Gapie. Mieliśmy dziś wieczorem razem wyjść, a teraz on mi mówi, że musi pracować do dziesiątej, a potem chce wyskoczyć gdzieś ze swoimi braćmi. Mam tego dość, więc go rzuciłam.
Elizabeth miała na końcu języka, że nie można kogoś karać za dotrzymywanie zobowiązań, ale Julie nie dała jej dojść do głosu, a Elizabeth przemknęło nagle przez głowę, że odkąd się poznały w szkole, nie zamieniły ze sobą więcej niż tuzin słów.
– Lecę teraz do Tiffany, może ona ze mną gdzieś wyskoczy, ponieważ nie mam już chłopaka na lato. No i dupa. A ty pewnie kręcisz z kolesiami z college’u. – Julie spojrzała na nią znacząco. – Rozbierane imprezy albo piwne popijawy i temu podobne, co nie?
– Ja… Na Harvardzie jest wielu chłopaków.
– Daj spokój z Harvardem. – Julie przewróciła oczami. – Spędza któryś lato w Chicago?
– Nie potrafię powiedzieć.
– Facet z college’u, oto, kogo mi trzeba. Co mi tam po jakimś przegranym kolesiu pracującym w sklepie. Potrzebuję faceta, który umie się zabawić, zabierze mnie w fajne miejsca, postawi alkohol. No ale nici z tego, jeśli nie dostaniesz się do klubu. Bo oni tam właśnie przesiadują. Trzeba zdobyć fałszywy dowód.
– Mogę ci go podrobić. – Już w chwili, gdy wypowiadała te słowa, zastanowiła się, co jej strzeliło do głowy. Ale Julie natychmiast chwyciła ją za ramię i uśmiechnęła się, jakby były prawdziwymi przyjaciółkami.
– Nie ściemniasz?
– Nie. Zrobienie fałszywego dokumentu tożsamości wcale nie jest takie trudne, oczywiście gdy ma się odpowiednie narzędzia. Szablon, fotografie, laminat i komputer z Photoshopem.
– Prawdziwy z ciebie mózgowiec. Co to kosztuje takie fałszywe prawko?
– Tak jak wspomniałam, szablon…
– Nie, Jezu. Pytam, ile ty za to chcesz?
– Ja… – Elizabeth zrozumiała, że to transakcja. Handel wymienny. – Muszę sobie kupić ciuchy, ale nie wiem jakie. Potrzebuję kogoś do pomocy.
– Kumpelę do zakupów?
– Tak. Kogoś, kto się na tym zna. Rozumiesz.
Oczy Julie już nie były ponure, w jej głosie zabrzmiało ożywienie. Rozpromieniła się.
– Moja w tym głowa. Pomogę ci wybrać rzeczy, a ty podrobisz dla mnie papiery, tak?
– Tak. Ale ja też chcę pójść do klubu. I na tę okazję potrzebuję ubrań.
– Ty? Clubbing? Zmieniłaś nie tylko włosy, Liz.
Liz. Była teraz Liz.
– Będzie mi potrzebne zdjęcie, no i zrobienie tych dokumentów zabierze trochę czasu. Może zdążę na jutro. Do którego klubu pójdziemy?
– Możemy spróbować do najbardziej szpanerskiego w mieście. Warehouse 12. Brad Pitt go odwiedził, gdy był w Chicago.
– Znasz go?
– Chciałabym. Okej, ruszajmy na zakupy.
Doznała zawrotu głowy, ale nie z powodu sposobu, w jaki Julie prowadziła ją do sklepu, a potem, ledwie rzuciwszy okiem, chwytała gorączkowo odpowiednie sztuki ubrania. Chodziło o samą ideę. Kumpelka do zakupów. Nie jakaś tam stylistka, która dokonywała wstępnej selekcji tego, co uznała za stosowne, i czekała na akceptację z jej strony, tylko ktoś, kto żywiołowo łapał rzeczy, kazał je przymierzać, a potem mówił, że wyglądasz atrakcyjnie, odjazdowo, a nawet seksownie.
Dotąd nikt nawet nie wspomniał Elizabeth, że może wyglądać seksownie.
Gdy zamknęła się w przymierzalni z całą tą masą kolorów, błyszczącymi cekinami i mieniącym się metalikiem, musiała się najpierw uspokoić.
Wszystko działo się za szybko. Jakby porwało ją tsunami. Spiętrzona fala wprost ścięła ją z nóg.
Drżącymi palcami rozebrała się, a potem starannie złożyła swoje rzeczy i przyglądała się ubraniom powieszonym w maleńkim pomieszczeniu.
Co włożyć? Co do czego pasuje? Skąd ma to wiedzieć?
– Znalazłam obłędną kieckę! – Julie bez pukania wpakowała się do środka.
Elizabeth instynktownie skrzyżowała ramiona na piersiach.
– Jeszcze niczego nie przymierzyłaś?
– Nie wiem, od czego zacząć.
– Zacznij od tego cuda. – Julie podała jej sukienkę.
Sądząc po długości, to raczej tunika, pomyślała Elizabeth, do tego w krzykliwej czerwieni i zbluzowana po bokach. Cieniutkie ramiączka błyszczały srebrem.
– Co mam do tego włożyć?
– Zabójcze szpilki. Nie, najpierw zdejmij stanik. Nie możesz nosić stanika do tej sukienki. Masz naprawdę niezłe ciało – zauważyła Julie.
– Mam dobre geny, a poza tym dzięki regularnym codziennym ćwiczeniom utrzymuję się w formie i zdrowiu.
– Co ty powiesz?
Nagie – lub prawie nagie – ludzkie ciało jest przecież naturalne, przypomniała sobie Elizabeth na pocieszenie. Po prostu skóra, mięśnie, kości i nerwy.
Zdjęła stanik, a potem, cała dygocząc, narzuciła na siebie sukienkę.
– Jest bardzo krótka – zaczęła z wahaniem.
– Musisz pozbyć się tych przedpotopowych majtek i kupić sobie stringi. Klub jest tego wart.
Elizabeth odetchnęła i odwróciła się do potrójnego lustra.
– Och.
Kto to jest? Kim jest ta dziewczyna w krótkiej czerwonej sukience?
– Wyglądam…
– Obłędnie – skonstatowała Julie, a Elizabeth przyglądała się, jak uśmiech rozkwita na jej twarzy.
– Obłędnie.
Kupiła tę sukienkę oraz dwie inne. I spódnice. Kupiła bluzki odsłaniające pępek i spodnie biodrówki. Dała się namówić również na stringi. Niesiona falą tsunami sprawiła sobie zabójcze szpilki ze srebrnymi obcasami, w których będzie musiała nauczyć się chodzić.
I śmiała się jak zwykła dziewczyna, która robi z koleżanką zakupy w centrum handlowym.
Kupiła aparat cyfrowy, a potem obserwowała, jak Julie maluje się w łazience. Zrobiła jej zdjęcie oraz kilka dodatkowych ujęć na tle jasnoszarego przepierzenia.
– Uda się?
– Postaram się. Ile chcesz mieć lat? Myślę, że najlepiej trzymać się możliwie blisko naszego prawdziwego wieku. Mogę posłużyć się twoim ważnym prawem jazdy i tylko zmienić datę urodzenia.
– Robiłaś to już przedtem?
– Eksperymentowałam. Dużo czytałam na temat kradzieży tożsamości i o przestępstwach w sieci. To interesujące. Chciałabym…
– Chciałabyś co?
– Chciałabym na serio poświęcić się studiom nad przestępstwami komputerowymi i ich zapobieganiem, nad prowadzeniem śledztw. Chciałabym pracować potem w FBI.
– Żartujesz? Jak Dana Scully?
– Nie znam jej.
– Z Archiwum X, Liz. Czy ty nie oglądasz telewizji?
– Wolno mi najwyżej godzinę tygodniowo.
Julie przewróciła dużymi czekoladowymi oczami.
– Ile ty masz lat, sześć? Jezu Chryste!
– Moja matka jest bardzo zasadnicza.
– Na litość boską, jesteś w college’u. Możesz oglądać, co chcesz. W każdym razie przyjadę do ciebie jutro wieczorem. Powiedzmy o dziewiątej? Weźmiemy taksówkę. Ale zadzwoń do mnie, gdy skończysz robotę, okej?
– Dobrze.
– I powiem ci coś, zerwanie z Darrylem było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Inaczej to wszystko by mnie ominęło. Wybierzemy się na imprezkę, Liz. – Śmiejąc się, Julie wykonała w łazience krótki taniec, kołysząc biodrami. – Będzie super. No, to lecę. O dziewiątej. Tylko mnie nie wystaw.
– Nie. Nie zawiodę.
Zarumieniona po emocjach całego dnia Elizabeth zaniosła torby do samochodu. Teraz już wiedziała, o czym rozmawiają dziewczyny w centrach handlowych.
O chłopakach. O robieniu tego. Julie i Darryl to robili. O ciuchach. Muzyce. Miała w pamięci listę muzyków, którą musi zgłębić. O aktorach telewizyjnych i filmowych. O innych dziewczynach. O tym, w co inne dziewczyny były ubrane. Która z nich zrobiła to, i z kim. I znowu o chłopakach.
Rozumiała, że te rozmowy oraz ich tematy były społecznym i pokoleniowym środkiem wyrazu. Ale aż do dziś była z tego wykluczona.
Pomyślała, że Julie ją lubi, a przynajmniej trochę. Może zaczną spędzać razem czas. Może pozna również Tiffany, przyjaciółkę Julie – która zrobiła to z Mikiem Dauberem, gdy przyjechał do domu na wiosenną przerwę.
Znała Mike’a Daubera albo raczej chodziła z nim na zajęcia. Raz dał jej liścik. A właściwie podał jej liścik, żeby przekazała go dalej, ale to było już coś. Jakiś kontakt.
W domu położyła torby na łóżku.
Tym razem nieodwołalnie z wszystkim się rozstanie. Usunie, co jej się nie podoba – czyli prawie wszystko – i przekaże organizacji dobroczynnej. I jeśli zechce, będzie oglądać Z Archiwum X oraz słuchać Cristiny Aguilery i ‘N Sync, i Destiny’s Child.
I zmieni kierunek studiów.
Na myśl o tym serce podskoczyło jej do gardła. Będzie studiować to, co chce. A gdy uzyska dyplomy z kryminologii i informatyki, złoży podanie o pracę w FBI.
Wszystko się zmieniło. Dzisiaj.
Zdeterminowana, wyciągnęła farbę do włosów. Przygotowała akcesoria w łazience i zrobiła zalecany test antyalergiczny. Czekając, posprzątała obcięte włosy, następnie przeprowadziła czystkę w szafie oraz na toaletce i starannie powiesiła i ułożyła nowe ubrania.
Była głodna, zeszła więc na dół, podgrzała sobie jeden z przygotowanych posiłków i posilając się, czytała na ekranie laptopa artykuł o podrabianiu dokumentów tożsamości.
Pozmywała i wróciła na górę. Z obawą, a jednocześnie z podnieceniem nałożyła farbę na włosy, stosując się do instrukcji na opakowaniu, i nastawiła minutnik. Gdy minutnik tykał, zdążyła przygotować wszystko, co było potrzebne do podrobienia dokumentów. Rozpakowała płytę CD Britney Spears, poleconą przez Julie, i wsunęła ją w stację dysków laptopa.
Podkręciła głośność, żeby słyszeć, gdy będzie zmywać farbę pod prysznicem.
Spływała taka czarna woda!
Spłukiwała i spłukiwała, i spłukiwała, aż w końcu oparła dłonie o ścianę kabiny, czując mdłości z podniecenia, ale ani odrobiny strachu. Gdy wreszcie leciała czysta woda, wytarła się ręcznikiem, a drugim owinęła głowę.
Kobiety od wieków zmieniały kolor włosów, przypomniała sobie Elizabeth. Używały jagód, ziół, korzeni. To był… rytuał przejścia, uznała.
Osobisty wybór.
W szlafroku stanęła przed lustrem.
– Mój wybór – powiedziała i zerwała ręcznik z włosów.
Wpatrywała się w dziewczynę o jasnej skórze i szeroko rozstawionych zielonych oczach, dziewczynę z krótkimi, nastroszonymi czarnymi włosami, okalającymi szczupłą twarz o wyrazistych rysach. Uniosła rękę i przesunęła palcami po włosach, wyczuwając ich strukturę i obserwując, jak się poruszają.
Wyprostowała się i uśmiechnęła.
– Cześć, jestem Liz.
Elizabeth uznała, że zważywszy na okazaną jej przez Julie pomoc, najpierw zajmie się jej prawem jazdy. We wszystkich materiałach na ten temat, z którymi się zapoznała, twierdzono, że wygląd dokumentu tożsamości zależy głównie od jakości papieru i laminatu.
Z tym nie było najmniejszego problemu, ponieważ jej matka nie oszczędzała na sprzęcie.
Za pomocą skanera i komputera wyprodukowała wystarczająco przyzwoitą replikę, a posługując się Photoshopem, dodała cyfrową fotografię i dopracowała ją.
Rezultat był dobry, ale niewystarczająco dobry.
Dopiero po kilku godzinach i trzech kolejnych próbach uznała, że wreszcie stworzyła coś, co ma szansę przekonać bramkarzy w nocnym klubie, a nawet z powodzeniem przejść bardziej rygorystyczną kontrolę policyjną. Miała jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Odłożyła na bok gotowy dokument Julie.
Było już zbyt późno na telefon. Gdy sprawdziła godzinę, okazało się, że dochodzi pierwsza w nocy.
Pomyślała, że zadzwoni do Julie rano, i zajęła się własnym dokumentem.
Najpierw zdjęcie, zdecydowała. Prawie godzinę poświęciła nowemu makijażowi, starannie kopiując poszczególne kroki Julie, którą obserwowała w łazience w centrum handlowym. Przyciemniła oczy, rozjaśniła usta, położyła na policzki róż.
Nie spodziewała się, że zabawa z tymi wszystkimi kolorami, pędzelkami i kredkami dostarczy jej tyle uciechy i będzie tak pracochłonna.
Liz wygląda na starszą, pomyślała, przyglądając się rezultatowi. Co więcej, wygląda na ładną, pewną siebie – i normalną.
Zarumieniona z emocji, sięgnęła po kosmetyki do włosów.
Układanie fryzury wymagało większej wprawy, ale przy odpowiedniej praktyce zdobędzie tę umiejętność. Spodobały jej się bezładne, nieco nastroszone kosmyki. Krótka, stercząca fryzurka w błyszczącej czerni w niczym nie przypominała jej rudawych, długich i prostych, potwornie banalnych włosów.
Liz była jak nowa. Liz mogła – i będzie – robić rzeczy, o których Elizabeth się nie śniło. Liz słuchała Britney Spears i nosiła dżinsy poniżej pępka. Liz chodziła do nocnych klubów z przyjaciółką, tańczyła, śmiała się i… flirtowała z chłopakami.
– A chłopcy flirtowali z Liz – mruknęła pod nosem – ponieważ Liz jest ładna, zabawna i niczego się nie boi.
Obliczywszy i ustawiwszy kąty i tło, użyła swojego nowego aparatu z samowyzwalaczem do zrobienia kilku zdjęć.
Mimo że praca z drugim dokumentem okazała się prostsza, skończyła dopiero po trzeciej. Zanim pochowała wszystkie przyrządy, wyłączyła sprzęt oraz starannie zmyła makijaż, dochodziła czwarta. Była pewna, że w ogóle nie zaśnie – jej umysł pękał od wirujących myśli.
Zasnęła, ledwie zamknęła oczy.
Po raz pierwszy, nie licząc przypadków, gdy chorowała, spała mocno aż do południa. Po obudzeniu natychmiast podbiegła do lustra, żeby sprawdzić, czy to nie był sen.
Od razu zadzwoniła do Julie.
– Gotowe? – spytała tamta, odbierając w połowie sygnału.
– Tak. Mam wszystko.
– W porządku? Nadadzą się?
– To znakomite falsyfikaty. Nie przewiduję problemów.
– Super! O dziewiątej. Wezmę taksówkę, zaczeka na nas, więc bądź gotowa. I popracuj nad swoim wyglądem, Liz.
– Zeszłej nocy próbowałam się umalować. Dziś po południu poeksperymentuję z makijażem i włosami. I poćwiczę chodzenie na obcasach.
– Koniecznie. Do zobaczenia. Czas na imprezkę!
– Tak, ja… – Ale Julie już się rozłączyła.
Spędziła cały dzień nad czymś, co nazwała Projektem Liz. Ubrała się w przykrótkie spodnie i top, umalowała twarz, popracowała nad włosami. Chodziła w nowych butach, a kiedy poczuła, że opanowała tę sztukę, zaczęła tańczyć.
Znalazła stację radiową nadającą muzykę pop i ćwiczyła przed lustrem. Tańczyła już tak przedtem, sama przed lustrem, ucząc się ruchów podpatrzonych podczas potańcówek w szkole, na których smętnie podpierała ścianę, zbyt młoda i pospolita, żeby jakikolwiek chłopak zatrzymał na niej wzrok.
Na obcasach jej ruchy i obroty były trochę niepewne, ale podobało jej się, jak lekko tracąc równowagę, rozluźnia biodra i kolana.
O szóstej wyjęła z lodówki kolejny pojemnik opatrzony nalepką i jedząc, sprawdziła pocztę. Ale nic nie przyszło, ani słowa od matki. A była pewna, że coś wyśle – jakąś reprymendę, instrukcje, cokolwiek.
Cierpliwość Susan była bezgraniczna, a dramatyzm jej milczenia mistrzowski.
Ale tym razem to się nie uda, postanowiła Elizabeth. Tym razem Susan czeka szok.
Zostawiła w domu Elizabeth, po powrocie zastanie Liz. A Liz nie rozpocznie letniego kursu na uniwersytecie. Co więcej, w następnym semestrze dokona zmian w swoim planie studiów oraz innych zajęciach.
Liz ani myśli zostać chirurgiem. Liz będzie pracować w FBI nad cyberprzestępczością.
Poświęciła pół godziny na przegląd najwyżej notowanych uniwersytetów, w których prowadzono kierunki, jakie chciała studiować. Niewykluczone, że będzie musiała się przenieść, co może stworzyć pewien problem. Bądź co bądź jej środki finansowe na studia pochodzą z funduszu powierniczego założonego przez jej dziadków, ci zaś mogą go zablokować, ulegając radom i opinii swojej córki.
Jeśli tak, wystąpi o stypendium. Osiągnięcia w nauce ją do tego upoważniają. Straci semestr, ale dostanie pracę. Będzie musiała pracować. Zarobi na swoją drogę do celu.
Wyłączyła laptop, przypomniawszy sobie, że dzisiejszy wieczór to czas zabawy, nowych wrażeń. Nie pora na zmartwienia ani snucie planów na przyszłość.
Poszła na górę, żeby się ubrać na swoje pierwsze w życiu wielkie wyjście. Na pierwszy wieczór prawdziwej wolności.
Wyszykowana zbyt wcześnie Elizabeth zostawiła sobie za dużo czasu na myślenie, wątpliwości i rozterki. Doszła do wniosku, że nadmiernie się wystroiła, za słabo umalowała i ma fatalną fryzurę. Nikt nie zaprosi jej do tańca, tak jak to dotąd bywało.
Julie ma osiemnaście lat, jest starsza, bardziej doświadczona, wie, jak się ubrać, jak zachować w towarzystwie, jak rozmawiać z chłopakami. A ona na pewno zrobi lub powie coś nieodpowiedniego. Julie naje się przez nią wstydu i już nigdy się do niej nie odezwie. Wątła nić przyjaźni zostanie na zawsze zerwana.
Doprowadziła się do stanu takiego nerwowego podniecenia, że czuła się wyczerpana, jakby trawiła ją gorączka. Walcząc z atakami paniki, dwukrotnie usiadła i włożyła głowę między kolana. Niewiele pomogło. Usłyszawszy dzwonek, otworzyła Julie drzwi ze spoconymi dłońmi i walącym sercem.
– O rany!
– Coś nie tak? Źle wyglądam. – Potwierdziły się jej wszystkie wątpliwości i obawy; czuła wstręt do siebie i upokorzenie, gdy Julie taksowała ją wzrokiem. – Przepraszam. Możesz wziąć swój dokument.
– Twoje włosy…
– Nie wiem, co wpadło mi do głowy. Chciałam tylko spróbować…
– Są obłędne! Wyglądasz fantastycznie. Nie poznałabym cię. Och, mój Boże, Liz, wyglądasz na dwadzieścia jeden lat i jesteś sexy!
– Naprawdę?
Julie oparła rękę na biodrze.
– Ukrywałaś się.
Puls w jej gardle tętnił jak w otwartej ranie.
– A więc w porządku? Dobrze wyglądam?
– Wyglądasz rewelacyjnie. – Julie z cielęcym spojrzeniem zakreśliła palcem kółko w powietrzu.
– Obróć się, Liz. Zobaczmy całość.
Elizabeth, zarumieniona i bliska łez, okręciła się na palcach.
– Och, tak. Dokonamy dziś podboju.
– Ty też wyglądasz fantastycznie. Jak zawsze.
– Jesteś naprawdę miła.
– Podoba mi się twoja sukienka.
– To mojej siostry. – Julie zrobiła obrót i upozowała się w czarnej mini z odkrytymi plecami. – Zabije mnie, jeśli się dowie, że ją wzięłam.
– Czy to fajnie? Mieć siostrę?
– Nie jest źle mieć starszą siostrę, która nosi taki sam rozmiar, nawet jeśli przeważnie zachowuje się jak jędza. Pokaż mi prawko. Licznik bije, Liz.
– Och, tak. – Liz otworzyła wieczorową torebkę, którą wybrała z kolekcji matki, i wyjęła fałszywe prawo jazdy Julie.
– Wygląda jak prawdziwe – powiedziała Julie po wnikliwym obejrzeniu, po czym popatrzyła na Elizabeth szeroko otwartymi ciemnymi oczami. – To znaczy, no wiesz, autentyczne.
– Wyszły bardzo dobrze. Chociaż gdybym miała lepszy sprzęt, zrobiłabym je jeszcze lepiej. Ale na dziś wystarczą.
– Nawet w dotyku jest jak prawdziwe – wymamrotała Julie. – Masz zdolności, dziewczyno. Mogłabyś zbić na tym kasę. Znam dzieciaki, które dużo by dały za takie papiery.
Znów ogarnął ją popłoch.
– Nikomu o tym nie mów! To tylko na dzisiejszy wieczór. Wiesz, że to nielegalne, i jeśli ktoś się dowie…
Julie przytknęła palec do serca, a potem do ust.
– Nie dowiedzą się tego ode mnie. – No może oprócz Tiffany i Amber, pomyślała. Posłała Elizabeth szybki uśmiech, pewna, że potrafi przekonać swoją Najlepszą Dozgonną Przyjaciółkę do sfabrykowania jeszcze dwóch takich dokumentów.
– No to jazda.
Elizabeth zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz, a Julie wzięła ją za rękę i pociągnęła do czekającej taksówki. Wsiadła, podała kierowcy nazwę klubu, a potem odwróciła się do Elizabeth.
– A teraz plan akcji. Po pierwsze: chłód.
– Powinnam zabrać sweter?
Julie wybuchnęła śmiechem, a potem, widząc, że Elizabeth mówi poważnie, przewróciła oczami.
– Mam na myśli, że musimy być spokojne i zachowywać się swobodnie, jakbyśmy stale chodziły do klubów. Jakby to nie było dla nas wielkie halo, tylko kolejny sobotni wypad.
– Chodzi ci o to, żeby zachować spokój i wtopić się w tłum?
– Dokładnie. A gdy już będziemy w środku, zajmujemy stolik i zamawiamy koktajle cosmo.
– Co to jest?
– No wiesz, drinki, jakie piją dziewczyny w Seksie w wielkim mieście.
– Nie znam ich.
– Nieważne. To jest na topie. Mamy po dwadzieścia jeden lat, Liz, jesteśmy w modnym klubie, zamawiamy modne drinki.
– Aha. – Elizabeth pochyliła się i ściszyła głos. – A twoi rodzice nie zorientują się, że piłaś?
– Rozstali się zeszłej zimy.
– Och, przykro mi.
Julie wzruszyła ramionami i przez chwilę patrzyła w okno.
– To się zdarza. W każdym razie nie zobaczę ojca aż do środy, a mama wyjechała na weekend ze swoimi nudnymi przyjaciółmi. Emma wyszła na randkę, a poza tym i tak ją nie obchodzę. Mogę robić, co chcę.
Elizabeth skinęła głową. Obydwie były w pewnym sensie w podobnej sytuacji. W domu nie było nikogo, kto by się nimi interesował.
– A więc pijemy cosmo – podjęła.
– Rozmawiamy. I rozglądamy się. Dlatego na początku tańczymy tylko ze sobą; to nam da czas, żeby wyczaić facetów, a im pozwoli nam się przyjrzeć.
– To dlatego dziewczyny tańczą razem? Zastanawiałam się nad tym.
– Poza tym to jest zabawne, zresztą wielu chłopaków nie tańczy. Masz komórkę?
– Tak.
– Jeśli nas rozdzielą, zdzwaniamy się. Jeśli jakiś facet poprosi cię o numer telefonu, nie podawaj mu domowego. Komórka jest okej, chyba że twoja matka ją sprawdza.
– Nie. Nikt do mnie nie dzwoni.
– Z takim wyglądem jak dziś to się zmieni. Jeśli nie chcesz, żeby miał twój numer, podaj mu fałszywy. Następna sprawa. Zresztą ty już jesteś w college’u, a więc znasz się na tym. Mówimy, że mieszkamy w jednym pokoju. Ja studiuję nauki humanistyczne. A ty w czym się specjalizujesz?
– Mam iść na medycynę, ale…
– Lepiej się tego trzymaj. Mów prawdę, gdy tylko to możliwe. Wtedy się nie poplączesz.
– A więc będę na medycynie, zaczynam staż. – Nawet sama myśl o tym przygnębiała ją. – Ale nie chcę rozmawiać o studiach, chyba że będę musiała.
– Faceci lubią głównie rozmawiać o sobie. Och, Boże, jesteśmy już prawie na miejscu. – Julie otworzyła torebkę, sprawdziła twarz w małym lusterku i poprawiła błyszczyk na ustach, a więc Elizabeth zrobiła to samo. – Możesz zapłacić za taksówkę? Wzięłam stówkę ze schowka matki, ale prócz tego jestem bez kasy.
– Oczywiście.
– Oddam ci. Mojego ojca łatwo zbajerować.
– Mogę zapłacić. – Elizabeth wyliczyła pieniądze za taksówkę, dodając napiwek.
– O rany, mam gęsią skórkę. Nie mogę uwierzyć, że idę do Warehouse 12! To prawdziwa bomba!
– Co teraz? – spytała Elizabeth, gdy wysiadły.
– Ustawiamy się w kolejce. Wiesz, nie wpuszczają do środka każdego, nawet z dokumentem.
– Dlaczego?
– To szpanerski klub, a więc zatrzymują rozmaitych palantów. Ale zawsze wpuszczają gorące laski. Takie jak my.
Była długa kolejka i ciepły wieczór. Obok szumiał normalny uliczny ruch, zagłuszając rozmowy czekających na wejście. Elizabeth napawała się tą chwilą, dźwiękami, zapachami, widokami. Sobotni wieczór, pomyślała, a ona stoi w kolejce przed modnym klubem w modnym towarzystwie. Ma na sobie nową sukienkę – czerwoną sukienkę – oraz buty na wysokich, bardzo wysokich obcasach, w których czuje się duża i silna.
Nikt nie dawał jej wzrokiem do zrozumienia, że tu nie pasuje.
Mężczyzna, który w drzwiach sprawdzał dokumenty, miał na sobie garnitur i buty wyczyszczone na wysoki połysk. Włosy związał z tyłu w kucyk, odsłaniając twarz. Przez lewy policzek biegła blizna. W prawym uchu błyszczał kolczyk.
– To bramkarz – szepnęła Elizabeth do Julie. – Zrobiłam rozeznanie. Wyrzuca ludzi sprawiających kłopoty. Wygląda na bardzo silnego.
– Musimy go minąć spokojnie i wejść do środka.
– Klub należy do Five Star Entertainment. Na czele firmy stoją Michaił i Siergiej Wołkowowie. Uważa się, że są powiązani z rosyjską mafią.
Julie przewróciła oczami.
– Mafia jest włoska. Nie znasz Soprano?
Elizabeth nie rozumiała, jaki związek może mieć śpiew z mafią.
– W Rosji od czasu upadku komunizmu rośnie przestępczość zorganizowana. Właściwie była już nieźle zorganizowana wcześniej…
– Liz, oszczędź mi lekcji historii.
– Jasne. Przepraszam.
– Po prostu pokaż mu swój dokument, nie przestając do mnie mówić. – Julie podniosła głos, ponieważ podchodziły do drzwi. – Porzucenie tego cieniasa było najlepszą rzeczą, którą zrobiłam od miesięcy. Mówiłam ci, że dziś dzwonił do mnie trzy razy? O Boże, albo coś koło tego. – Przelotny uśmiech do bramkarza i Julie, kontynuując rozmowę z Elizabeth, podsunęła mu swój dokument. – Powiedziałam mu, żeby spadał. Jeśli nie ma dla mnie czasu, znajdzie się ktoś inny.
– Najlepiej nie przywiązywać się do jednej osoby, a już zdecydowanie nie na tym etapie.
– Co ty powiesz? – Julie wyciągnęła dłoń do podstemplowania. – Jestem gotowa sprawdzić innych facetów. Stawiam pierwszą kolejkę.
Julie minęła bramkarza, a gdy ten powtarzał procedurę, stemplując rękę Elizabeth, jej uśmiech był tak szeroki, że Elizabeth zdziwiła się, że nie pochłonął bramkarza w całości.
– Dziękuję – powiedziała, gdy postemplował wierzch jej dłoni.
– Dobrej zabawy, moje panie.
– Same jesteśmy zabawne – rzuciła do niego Julie, po czym złapała Elizabeth za rękę i pociągnęła do środka, gdzie panował ogłuszający hałas.
– Och, mój Boże, jesteśmy w środku! – Julie wydała z siebie triumfalny pisk, który niemal utonął w muzyce, a potem podskoczyła i uściskała Elizabeth.
Oszołomiona tym uściskiem Elizabeth zesztywniała, a Julie podskoczyła jeszcze raz.
– Jesteś genialna!
– To prawda.
Julie roześmiała się, a jej oczy dziko zabłysły.
– A teraz stolik, cosmopolitany, taniec i podryw.
Elizabeth miała nadzieję, że muzyka zagłusza walenie jej serca, tak samo jak stłumiła pisk Julie. Mrowie ludzi. Nie była przyzwyczajona do przebywania w takim tłumie. Wszyscy poruszali się albo coś mówili, podczas gdy muzyka dudniła, dudniła, dudniła jak wodospad i przesycała każdy haust powietrza. Ludzie kłębili się na parkiecie, podrygując, kręcąc się w kółko i pocąc. Tłoczyli się w boksach, wokół stolików, wzdłuż długiego, zakręconego stalowego baru.
Starała się zachować „chłód”, więc sweter na pewno nie był potrzebny. Całe jej ciało pulsowało.
Przeciskanie się przez tłum – wymijanie, kluczenie, wpadanie na siebie – wprawiło serce Elizabeth w galop. Niepokój ściskał ją za gardło, przytłaczał klatkę piersiową. Tylko mocny chwyt Julie powstrzymywał ją przed ucieczką.
Julie zmierzała najkrótszą drogą do stolika wielkości talerza.
– Bingo! Och, mój Boże, wygląda, że są tu wszyscy, którzy się liczą. Musimy złapać jakiś stolik bliżej parkietu. Tu jest strasznie. Didżej nas zagłusza. – W końcu zatrzymała wzrok na twarzy Elizabeth. – Hej, dobrze się czujesz?
– Tu jest taki tłok i gorąco…
– No jasne. Kto by chodził do zimnego i pustego klubu? Posłuchaj, musimy się napić, więc idę do baru. Ja stawiam, skoro ty zapłaciłaś za taksówkę. Zorientuję się w terenie. Ty zrób tutaj to samo. Dwa cosmopolitany nadchodzą!
Pozbawiona kotwicy, jaką była ręka Julie, Elizabeth nerwowo zacisnęła dłonie. Rozpoznając oznaki paraliżującego strachu i klaustrofobii, skupiła się na świadomym uspokojeniu oddechu. Nie spanikowała tylko dlatego, że została wchłonięta przez tłum. Nakazywała swemu ciału spokój, poczynając od palców u nóg, a potem coraz wyżej.
Gdy dotarła do brzucha, napięcie na tyle opadło, że mogła przyjąć rolę obserwatora. Właściciele – i ich architekt – dobrze zaprojektowali przestrzeń dawnego magazynu, wykorzystując postindustrialne motywy w postaci odsłoniętych kanałów wentylacyjnych i rur oraz starych ceglanych ścian. Stal – baru, stolików, krzeseł i stołków – odbijała migające kolorowe światła, które miarowo pulsowały w rytm muzyki.
Otwarte żelazne schody prowadziły na drugą kondygnację, również otwartą. Ludzie tłoczyli się na galerii albo wokół stolików. Prawdopodobnie na tamtym poziomie jest drugi bar, pomyślała. Drinki przynoszą dochód.
Tu na dole, na szerokiej podwyższonej platformie, pod migającymi światłami, pracował didżej. Kolejny obserwator, stwierdziła Elizabeth, wyniesiony na godną i zaszczytną pozycję, skąd mógł przypatrywać się tłumowi. Miał długie ciemne włosy, którymi płynnie poruszał podczas pracy. Był ubrany w koszulkę z nadrukiem. Z odległości nie mogła rozpoznać wzoru, widziała jedynie jakąś grafikę w zjadliwym pomarańczowym kolorze na czarnym tle.
Dokładnie pod jego stanowiskiem kilka kobiet wyginało ciała, kołysząc zapraszająco biodrami.
Teraz już spokojna, Elizabeth wsłuchiwała się w muzykę. Podobała jej się – mocny, powtarzający się rytm, dudnienie bębnów i ostry, metaliczny brzęk gitary. I podobało jej się, że tancerki wybierały różne sposoby poruszania się do tego rytmu. Ramiona uniesione nad głową albo zgięte jak u boksera, dłonie zaciśnięte w pięści, wysunięte łokcie, stopy płasko, stopy do góry.
– Wow! Po prostu wow. – Julie postawiła na stoliku wysokie szklanki i usiadła. – Omal nie rozlałam po drodze, co by mnie dobiło. Osiem dolców każda.
– Napoje alkoholowe przynoszą klubom i barom największe dochody.
– Pewnie tak. Ale są dobre. Upiłam trochę mojego i jest jak cios Batmana! – Roześmiała się i pochyliła nad stolikiem. – Powinnyśmy tak pić, żeby starczyły, aż znajdziemy jakichś facetów, którzy postawią nam następne.
– Dlaczego mieliby stawiać nam drinki?
– O matko! Bo jesteśmy gorące i chętne laski. Wypij trochę, Liz, i wstajemy zaprezentować nasze walory.
Elizabeth posłusznie pociągnęła łyk.
– Dobry. – Smakując, wypiła jeszcze jeden. – I bardzo ładny.
– Chcę się wstawić i wyluzować! Hej, uwielbiam tę piosenkę. Czas się trochę poruszać.
Znów chwyciła Elizabeth za rękę.
Gdy okrążył ją tłum, Elizabeth zamknęła oczy. To tylko muzyka, pomyślała. Tylko muzyka.
– No, no, ładnie się ruszasz.
Elizabeth ostrożnie otworzyła oczy i skupiła uwagę na Julie.
– Słucham?
– Obawiałam się, że będziesz drętwa, no wiesz. Ale nieźle ci idzie. Potrafisz tańczyć – uzupełniła Julie.
– Och. Muzyka towarzyszyła ludziom od wieków i odgrywała rolę stymulującą. Taniec to jedynie kwestia koordynacji nóg i bioder. I naśladownictwa. Często podpatrywałam, jak inni tańczą.
– Mów sobie, co chcesz, Liz.
Elizabeth podobało się to poruszanie biodrami. Podobały jej się obcasy, przydawały jej pewności siebie, a sukienka ocierająca się o skórę wprowadzała element seksualny. W tych światłach wszystko wyglądało surrealistycznie, a muzyka zdawała się być wszechogarniająca.
Dyskomfort związany z przebywaniem w tłumie zmniejszył się, a więc gdy Julie zderzyła się z nią biodrami, wybuchnęła szczerym śmiechem.
Tańczyły i tańczyły. Wróciły do miniaturowego stolika, wypiły do końca swoje drinki, a gdy kelnerka przechodziła obok, Elizabeth beztrosko zamówiła następne.
– Po tańcu chce mi się pić – powiedziała do Julie.
– Już czuję miły szumek w głowie. A tamten facet gapi się na nas bezceremonialnie. Nie, nie patrz!
– Jak mogę go zobaczyć, jeśli nie spojrzę?
– Uwierz mi na słowo, że jest całkiem do rzeczy. Zaraz rzucę mu powłóczyste spojrzenie i odchylę głowę do tyłu, a ty, jakby nigdy nic, obróć krzesło. To ten blondyn z lekko falującymi włosami. W obcisłej białej koszulce, czarnej marynarce i dżinsach.
– Och, tak. Widziałam go już wcześniej, przy barze. Rozmawiał z długowłosą blondynką w jaskraworóżowej sukience z głębokim dekoltem. Ma złoty okrągły kolczyk w lewym uchu, a na środkowym palcu prawej ręki złoty sygnet.
– Jezu, ty naprawdę masz oczy dookoła głowy, jak moja mama zwykła mówić o sobie. Skąd wiesz, skoro nie patrzyłaś?
– Widziałam go przy barze – powtórzyła Elizabeth. – Zauważyłam go, ponieważ wydawało się, że ta kobieta jest na niego wściekła. A pamiętam, ponieważ mam pamięć ejdetyczną.
– Czy to śmiertelne?
– To nie jest choroba ani ułomność. Och! – Lekko się rumieniąc, Elizabeth zgarbiła plecy. – Przecież żartujesz. Zwykle używa się określenia pamięć fotograficzna, ale to nie jest dokładnie to samo. To coś więcej niż tylko zdolność odtwarzania obrazów.
– Tak czy owak, przygotuj się.
Ale Elizabeth była bardziej zainteresowana przypatrywaniu się Julie – jak z przechyloną na bok głową uśmiecha się leniwie i tajemniczo i strzela oczami spod rzęs. Potem nastąpiło szybkie potrząśnięcie i odrzucenie głowy do tyłu, dzięki czemu jej włosy uniosły się na chwilę, a potem znów opadły.
Czy to gest wrodzony? Czy raczej wyuczony? A może kombinacja jednego i drugiego? W każdym razie Elizabeth pomyślała, że potrafi go naśladować, chociaż nie ma już długich włosów, które mogłaby podrzucać.
– Wiadomość odebrana. Och, jaki ma uroczy uśmiech. Och, mój Boże, podchodzi do nas. Naprawdę tu podchodzi.
– Przecież tego chciałaś. Dlatego… dałaś mu znak.
– Tak, ale… założę się, że ma co najmniej dwadzieścia cztery lata. Jak nic. Zachowuj się jak ja.
– Przepraszam?
Elizabeth podniosła wzrok tak samo jak Julie, ale nie zaryzykowała uśmiechu. Musiała go najpierw poćwiczyć.
– Zastanawiam się, czy nie mogłybyście mi pomóc.
Julie wykonała drugą wersję podrzutu włosami.
– Może.
– Niepokoję się, czy pamięć przypadkiem mi nie szwankuje, ponieważ nigdy nie zapominam pięknych kobiet, a nie mogę sobie przypomnieć żadnej z was. Powiedzcie mi, że nigdy tu nie byłyście.
– Jesteśmy tu pierwszy raz.
– No to wszystko jasne.
– Przypuszczam, że często tu bywasz?
– Co wieczór. To mój klub… to znaczy – dodał z olśniewającym uśmiechem – mam w nim udziały.
– A więc jesteś jednym z Wołkowów? – spytała mimochodem Elizabeth, a potem, gdy przeszył ją palącym spojrzeniem niebieskich oczu, poczuła, że robi jej się jeszcze cieplej.
– Alex Gurewicz. Jestem ich kuzynem.
– Julie Masters. – Julie wyciągnęła rękę, a Alex szarmancko pocałował jej dłoń. – A to moja przyjaciółka, Liz.
– Witajcie w Warehouse 12. Dobrze się bawicie?
– Muzyka jest super.
Gdy podeszła kelnerka z drinkami, Alex porwał rachunek z tacy.
– Pięknym kobietom, które po raz pierwszy przychodzą do mojego klubu, nie wolno płacić za drinki.
Julie szturchnęła stopę Elizabeth pod stołem, a sama uśmiechnęła się promiennie do Aleksa.
– A więc będziesz musiał się do nas przyłączyć.
– Z wielką chęcią. – Mruknął coś do kelnerki. – Zwiedzacie Chicago?
– Mieszkamy tu, od urodzenia – odpowiedziała Julie, pociągając spory łyk swego drinka. – Obydwie. Przyjechałyśmy do domu na wakacje. Studiujemy na Harvardzie.
– Harvard? – Przechylił głowę na bok; jego oczy lśniły. – Piękne i mądre. Już prawie się zakochałem. Jeśli jeszcze potraficie tańczyć, jestem zgubiony.
Julie wypiła kolejny łyk.
– Będziesz więc potrzebował mapy.
Roześmiał się i wyciągnął do niej obie dłonie. Julie ujęła jedną i wstała.
– Chodź, Liz. Pokażmy mu, jak tańczą dziewczyny z Harvardu.
– Och, ale on chce tańczyć z tobą.
– Z obydwiema. – Alex trzymał wyciągniętą rękę. – Co czyni mnie najszczęśliwszym mężczyzną w tym lokalu.
Zaczęła się wymawiać, ale Julie zza pleców Aleksa zrobiła kolejną dramatyczną minę polegającą na przewracaniu oczami, ruszaniu brwiami i innych grymasach. A więc wzięła go za rękę.
Właściwie nie prosił jej do tańca, ale Elizabeth doceniła jego dobre maniery, ponieważ mógł zostawić ją przy stoliku samą. Robiła, co w jej mocy, aby być z nimi, a jednocześnie im nie zawadzać. Mniejsza z tym, kochała taniec. I muzykę. Kochała panujący wokół niej hałas, ruch, zapachy.
Gdy się uśmiechnęła, nie było to wyuczone, ale naturalne wygięcie warg. Alex puścił do niej oczko i z szerokim uśmiechem położył dłonie na biodrach Julie.
Następnie uniósł podbródek, dając komuś za nią jakiś znak.
Gdy Elizabeth odwracała się, żeby spojrzeć, ktoś chwycił ją za rękę i tak szybko nią zakręcił, że prawie potknęła się na obcasach.
– Jak zawsze mój kuzyn jest zachłanny. Ma dwie kobiety, podczas gdy ja nie mam żadnej. – W jego głosie pobrzmiewał egzotyczny, rosyjski akcent. – Chyba że się zlitujesz i ze mną zatańczysz.
– Ja…
– Nie odmawiaj, piękna damo. – Przyciągnął ją bliżej i zakołysał. – To tylko taniec.
Żeby mu się przyjrzeć, musiała podnieść wzrok. Był wysoki, miał ciało twarde, umięśnione. W przeciwieństwie do Aleksa był brunetem o długich falujących włosach i prawie czarnych oczach w śniadej twarzy. Gdy się do niej uśmiechał, na jego policzkach ukazywały się dołeczki. Serce wykonało w jej piersi salto i zadrżało.
– Masz ładną sukienkę – skomplementował.
– Dziękuję. Jest nowa.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– I to w moim ulubionym kolorze. Mam na imię Ilia.
– A ja… Liz. Jestem Liz… Prijatno poznakomitsja.
– Miło mi również. Mówisz po rosyjsku.
– Tak, trochę…
– Piękna dziewczyna, w sukni w moim ulubionym kolorze, która w dodatku mówi po rosyjsku. Mam dziś szczęśliwy wieczór.
Nie, pomyślała Liz, gdy nadal ją przytulając, uniósł jej dłoń do swoich ust. Och, nie. To jest jej szczęśliwy wieczór.
Najlepszy wieczór w jej życiu.
Przenieśli się do zacisznej loży. Wszystko toczyło się gładko, płynnie, jak w zaczarowanym śnie. Było tak magiczne, jak efektowny różowy drink, który ni stąd, ni zowąd pojawił się przed nią.
Czuła się jak Kopciuszek na balu, a do północy była jeszcze cała wieczność.
Gdy usiedli, nie odstępował jej, nie spuszczał z niej oczu i pochylał się ku niej tak blisko, jakby tłum i muzyka nie istniały. Dotykał jej, gdy mówił, a każde muśnięcie jego palców po dłoni czy ramionach budziło w niej niesamowity dreszcz.
– Co studiujesz na Harvardzie?
– Medycynę. – To nie będzie prawdą, ale chwilowo brzmiało wiarygodnie.
– A więc doktor. Na to trzeba wielu lat, prawda? Jaką specjalizację wybierzesz?
– Moja matka chce, żebym została neurochirurgiem.
– Chirurg mózgu? No, no, wielki, ważny lekarz krojący mózgi. – Przesunął opuszkiem palca po jej skroni. – Musisz być bardzo zdolna.
– Jestem. Bardzo zdolna.
Roześmiał się, jakby powiedziała coś niezwykle zabawnego.
– Dobrze jest znać swoje możliwości. Mówisz, że tego chce twoja matka. A ty też tego chcesz?
Upiła łyk drinka i pomyślała, że on również jest bardzo inteligentny, a przynajmniej bystry.
– Nie, właściwie nie.
– A jaką specjalizację chcesz robić?
– Wcale nie chcę zostać lekarzem.
– Nie? A kim?
– Chcę zajmować się przestępstwami komputerowymi i pracować w FBI.
– FBI? – Jego ciemne oczy otworzyły się szerzej.
– Tak. Chcę prowadzić śledztwa dotyczące zaawansowanych technologii, oszustw internetowych – terroryzmu, seksualnego wykorzystywania. To ważna dziedzina, która stale się zmienia wraz z rozwojem technologii. Im więcej ludzi korzysta i uzależnia się od komputerów i elektroniki, tym więcej przestępców to wykorzystuje. Złodzieje, oszuści, pedofile, a nawet terroryści.
– To twoja pasja?
– Tak… tak sądzę.
– A więc musisz iść tą drogą. Zawsze powinniśmy realizować nasze pasje, prawda? – Kiedy musnął jej kolano, poczuła ciepło powoli rozchodzące się po brzuchu.
– Nigdy tego nie robiłam. – Czy właśnie to jest namiętność, zastanawiała się. To leniwie ciepło przepływające przez ciało? – Ale chcę zacząć.
– Musisz szanować matkę, ale ona powinna również szanować ciebie. Dorosłą kobietę. Każda matka chce, żeby jej dziecko było szczęśliwe.
– Ona chce, żebym nie zmarnowała swojego intelektu.
– Ale ten intelekt jest twoją własnością.
– Zaczynam w to wierzyć. Jesteś w college’u?
– Skończyłem naukę. Teraz pracuję w rodzinnym biznesie. To przynosi mi satysfakcję. – Zanim Elizabeth zdała sobie sprawę, że jej szklanka jest prawie pusta, skinął na kelnerkę, aby przyniosła kolejną.
– Ponieważ to jest twoja pasja.
– Właśnie. Podążam za swoimi pasjami.
Zamierzał ją pocałować. Co prawda przedtem nikt jej nie całował, ale często to sobie wyobrażała. Nagle odkryła, że wyobraźnia nie jest jej najmocniejszą stroną.
Wiedziała, że pocałunek przekazuje biologiczne informacje przez feromony, że stymuluje zakończenia nerwowe znajdujące się w wargach i na języku, wywołując reakcję chemiczną, która jest przyjemna. To wyjaśnia, dlaczego, poza kilkoma wyjątkami, występuje we wszystkich kulturach.
Ale okazało się, że praktyka to zupełnie co innego niż teoria.
Delikatnie pocierał jej usta swoimi miękkimi i gładkimi wargami, stopniowo zwiększając ich nacisk, a jednocześnie przesuwał rękę do góry, od jej bioder do klatki piersiowej. Jej serce biło nierówno pod jego dłonią, gdy wsunął język do jej ust i powoli przesuwał nim po jej języku.
Wstrzymała oddech, a potem wydała z siebie bezwiedny jęk, prawie bólu – i cały świat wokół niej zawirował.
– Jak słodko – wymamrotał, a wibracja słów na jej wargach i ciepło jego oddechu wewnątrz jej ust, wywołały dreszcz na plecach. – Bardzo słodko. – Przygryzł zębami jej dolną wargę, a potem cofnął się i popatrzył na nią z uwagą. – Podobasz mi się.
– Ty też mi się podobasz. Lubię cię całować.
– A więc musimy to powtórzyć w tańcu. – Pomógł jej wstać, jednocześnie muskając jej usta. – Ty nie jesteś… och, brak mi słowa… zblazowana. Chyba to jest właściwe. Nie jesteś podobna do dziewczyn, które przychodzą tu potańczyć, napić się i poflirtować z facetami.
– Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w tych sprawach.
W jego czarnych oczach pulsowały ogniki.
– A więc inni mężczyźni nie mają tyle szczęścia co ja.
Gdy Ilia prowadził ją na parkiet, Elizabeth zerknęła do tyłu na Julie i zobaczyła, że jej przyjaciółka również się całuje. Nie tak delikatnie, gwałtowniej, ale wydawało się, że Julie się to podoba, w pełni się angażowała, a więc…
Potem Ilia wziął ją w ramiona i kołysali się na parkiecie, wolno, inaczej niż pozostali, dynamicznie podrygujący i obracający się jakby w pośpiechu. Oni po prostu kołysali się, a jego usta błądziły po jej ustach.
Przestała myśleć o reakcjach chemicznych i zakończeniach nerwowych. Zamiast tego starała się w pełni odwzajemniać pieszczoty. Instynktownie objęła go ramionami za szyję. Gdy wyczuła w nim zmianę, napór jego stwardniałego ciała, wiedziała, że to normalna, bezwiedna fizyczna reakcja.
Mimo wszystko to ją zdumiało. Bo to ona wywołała tę reakcję. Po raz pierwszy w życiu ktoś jej pożądał…
– Co ty ze mną wyprawiasz – szeptał jej do ucha. – Twój smak, twój zapach.
– To feromony.
Popatrzył na nią ze ściągniętymi brwiami.
– Co takiego?
– Nic. – Wtuliła twarz w jego ramię.
Wiedziała, że alkohol osłabia jej percepcję, ale miała to w nosie. Chociaż znała przyczynę własnej słabości, znów uniosła twarz do pocałunku, tym razem sama go inicjując.
– Powinniśmy usiąść – powiedział po dłuższej chwili. – Przy tobie miękną mi kolana.
Wziął ją za rękę i wrócili do stolika. Julie z rozpłomienionymi oczami i zarumienioną twarzą podniosła się raptownie. Zatoczyła się lekko i ze śmiechem porwała torebkę.
– Zaraz wracam. Chodź, Liz.
– Dokąd?
– A jak myślisz? Do łazienki.
– Och, przepraszam.
Julie wzięła ją pod rękę trochę ze względu na zachowanie równowagi, trochę w geście solidarności.
– Och, mój Boże. Dajesz wiarę? Poderwałyśmy najbardziej gorących facetów w klubie. Jezu, są tacy sexy. A twój ma jeszcze ten uroczy akcent. Chciałabym, żeby mój też go miał, no ale całuje się o niebo lepiej niż Darryl. Praktycznie jest właścicielem tego klubu, wiesz? I ma dom nad jeziorem. Zaraz się stąd zmyjemy i pojedziemy tam.
– Do jego domu? Myślisz, że powinnyśmy?
– No jasne. – Julie z rozmachem otworzyła drzwi do łazienki i spojrzała na rząd zamkniętych kabin. – Jak zwykle, a mnie naprawdę chce się sikać! Wypiłam morze alkoholu! A jak ten twój facet, dobrze się całuje? Powtórz jeszcze raz, jak mu na imię?
– Ilia. Tak, jest w tym bardzo dobry. Podoba mi się, nawet bardzo, ale nie jestem pewna, czy powinnyśmy z nimi jechać do domu Aleksa.
– Och, wyluzuj, Liz. Nie możesz mnie teraz zawieść. Chcę iść na całość z Aleksem, a nie mogę pojechać z nim tam sama, nie na pierwszej randce. Nie musisz tego robić z Ilią, jeśli jesteś dziewicą.
– Seks to akt naturalny i konieczny nie tylko dla prokreacji, ale również, przynajmniej u ludzi, dla przyjemności i odreagowania stresu.
– Załapałaś. – Julie wzięła ją pod rękę. – A więc nie uważasz mnie za dziwkę, bo chcę to zrobić z Aleksem?
– To przetrwały produkt uboczny społeczeństwa patriarchalnego, że kobiety uznaje się za dziwki lub lekkiego prowadzenia, gdy dla przyjemności uprawiają seks z mężczyznami, podczas gdy mężczyzn uważa się jedynie za pełnych temperamentu. Dziewictwo nie powinno być nagrodą do zdobycia ani przeszkodą. Błona dziewicza nie ma nadzwyczajnych właściwości, nie dodaje tajemnej siły. Kobiety, tak jak mężczyźni, powinny – nie, muszą – mieć prawo do zaspokajania własnych potrzeb seksualnych, niezależnie, czy celem jest prokreacja, czy związek, niekoniecznie monogamiczny.
Wysoki i chudy rudzielec, stroszący włosy przed lustrem, uśmiechnął się promiennie do przechodzącej Elizabeth.
– Śpiewaj o tym głośno, siostrzyczko!
Elizabeth przysunęła się do Julie, podczas gdy kobieta kontynuowała swoje zajęcie.
– Dlaczego miałabym śpiewać? – wyszeptała.
– To tylko takie powiedzonko. Wiesz, Liz, wyobrażałam sobie ciebie jako taką niedotykalską piczkę, która zaciska nogi i robi to tylko w ubraniu.
– Brak doświadczenia nie czyni mnie pruderyjną.
– Kapuję. Wiesz, tak sobie z początku myślałam, że gdy już dostaniemy się do środka, zostawię cię na lodzie i podłączę się do kogoś innego, ale jesteś naprawdę zabawna, nawet jeśli często gadasz jak belfer. Wybacz mi, że tak myślałam.
– W porządku. Nie zrobiłaś tego. Przecież wiem, że nie jestem podobna do twoich przyjaciółek.
– Hej. – Julie objęła ramieniem Elizabeth i ją uścisnęła. – Teraz jesteś moją przyjaciółką, prawda?
– Mam nadzieję. Ja nigdy…
– Och, dzięki Bogu! – Z okrzykiem ulgi Julie chwiejnym krokiem ruszyła do przodu, gdy jedna z kabin się zwolniła. – A więc jedziemy do Aleksa, zgoda?
Elizabeth rozejrzała się po zatłoczonej łazience. Wszystkie kobiety czekające w kolejce poprawiały makijaż i włosy, zaśmiewały się i rozmawiały. Prawdopodobnie była tu jedyną dziewicą.
Dziewictwo nie jest nagrodą, przypomniała sobie. Ale ciężarem też nie. Należało do niej, mogła je zatrzymać albo stracić. Jej wybór. Jej życie.
– Liz?
– Tak. – Biorąc uspokajający oddech, Liz pomaszerowała do następnej zwolnionej kabiny. – Tak – powtórzyła, zamykając drzwi i zaciskając powieki. – Pojedziemy. Razem.
Przy stoliku Ilia podniósł szklankę z piwem.
– Jeśli te dziewczyny mają po dwadzieścia jeden lat, to ja mam sześćdziesiąt.
Alex tylko się roześmiał i wzruszył ramionami.
– Ale wystarczająco dużo. A ta moja jest napalona, naprawdę.
– Ona jest pijana, Aleksiej.
– No i co z tego? Nie wlewałem jej drinków do gardła. Mam ochotę na świeże mięso i, kurwa, dziś wieczór będę się pieprzył. Tylko mi nie mów, bratku, że nie planujesz przelecieć tej gorącej czarnulki.
– Jest urocza. – Usta Ilii rozciągnęły się w uśmiechu. – I trochę niedojrzała. Nie upiła się tak jak ta twoja. Jeśli będzie chciała, wezmę ją do łóżka. Podoba mi się jej umysł.
Alex wykrzywił usta.
– Dajże, kurwa, spokój.
– Mówię serio. To czegoś dodaje. – Powiódł wzrokiem po sali. Wszystkie prawie takie same, pomyślał o przechodzących kobietach, zbyt przewidywalne. – Orzeźwiająca – oto dobre słowo.
– Blondynka kombinuje, żebyśmy pojechali do mnie. Wszyscy. Powiedziała, że pojedzie tylko z przyjaciółką. Możecie zająć pokój gościnny.
– Wolę własne mieszkanie.
– Posłuchaj, albo obie, albo żadna. Zainwestowałem ponad dwie godziny, żeby ją podochocić, nie po to, żeby teraz zabrała swoją świetną dupę w troki, ponieważ ty nie możesz dobić interesu z przyjacielem.
Oczy Ilii stwardniały nad szklanką piwa.
– Potrafię dobić interesu, dwojurodnoj brat.
– A jak myślisz, kuzynie, gdzie dobijemy go przyjemniej? W kiepskim mieszkaniu, w którym nadal tkwisz, czy w moim domu nad jeziorem?
Ilia wzruszył ramionami.
– Wolę swoje przytulne mieszkanie, ale zgoda. Pojedziemy do ciebie. Tylko żadnych prochów, Aleksiej.
– Och, na litość boską.
– Żadnych narkotyków. – Ilia nachylił się, stukając palcem w stół. – Trzymaj się prawa. Nie znamy ich, a tej mojej, jak sądzę, wcale by się nie spodobały. Chce pracować w FBI.
– Jaja sobie robisz.
– Nie. Żadnych dragów. Inaczej nie jadę, a ty tracisz bzykanko.
– Dobrze. Wracają.
– Wstawaj. – Ilia szturchnął Aleksa pod stołem. – Udawaj dżentelmena.
Podniósł się i wyciągnął rękę do Liz.
– Z przyjemnością stąd wyjdziemy – oświadczyła Julie, wieszając się na ramieniu Aleksa. – Z chęcią obejrzymy twój dom.
– Tak właśnie zrobimy. Nie ma to jak prywatne przyjęcie.
– A co z tobą? – mruknął Ilia, gdy ruszyli.
– W porządku. Julie bardzo chce jechać, a ponieważ jesteśmy razem, więc…
– Nie pytam o to, czego chce Julie. Pytam, czy ty tego chcesz.
Spojrzała na niego i westchnęła z drżeniem. Miało dla niego znaczenie, czego ona chce.
– Tak. Chcę z tobą wyjść.
– To dobrze. – Wziął jej dłoń i trzymał na sercu, gdy przeciskali się przez tłum. – Chcę z tobą być. Opowiesz mi więcej o Liz. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
– Julie powiedziała, że chłopaki… to znaczy mężczyźni chcą tylko mówić o sobie.
Roześmiał się i otoczył jej talię ramieniem.
– W takim razie, jak poznają fascynujące kobiety?
Gdy dotarli do drzwi, zbliżył się do nich jakiś mężczyzna w garniturze i klepnął Ilię w ramię.
– Chwileczkę – rzucił Ilia do Liz, a potem odszedł na bok.
Niewiele słyszała; rozmawiali po rosyjsku. Ale mogła zauważyć, przelotnie zerkając na profil Ilii, że nie był zadowolony z tego, co usłyszał.
Warknięcie czort wozmi z pewnością było przekleństwem. Kazał mężczyźnie zaczekać, po czym wyprowadził Liz na dwór, gdzie stali już Alex z Julie.
– Muszę jeszcze coś załatwić. Przepraszam.
– W porządku. Rozumiem.
– Do kurwy nędzy, Ilia, wysłużże się kim innym.
– To moja praca – uciął krótko Ilia. – Nie zabierze mi dużo czasu, najwyżej godzinę. Jedź z Aleksiejem i swoją przyjaciółką. Przyjadę, gdy tylko skończę.
– Och, ale…
– Chodź, Liz, wszystko w porządku. Zaczekasz na Ilię u Aleksa. On ma muzykę, jaką chcesz, i kino domowe.
– Poczekaj. – Ilia pochylił się i złożył na ustach Elizabeth długi i głęboki pocałunek. – Będę niebawem. Jedź ostrożnie, Aleksiej. Wieziesz cenny towar.
– A więc znów mam dwie piękne kobiety. – Nie mogąc się powstrzymać, Alex objął ramionami obie dziewczyny. – Ilia wszystko traktuje zbyt serio. A ja lubię się bawić. Jesteśmy za młodzi na powagę.
Ciemny SUV zahamował przy krawężniku. Alex dał znak i złapał kluczyki, które rzucił mu szofer. Otworzył drzwi. Liz w poczuciu obowiązku wobec Julie wślizgnęła się na tylne siedzenie. Gapiła się jeszcze na wejście do klubu, wykręcając szyję, gdy Alex odjeżdżał, a Julie na przednim siedzeniu śpiewała do wtóru melodii lecącej ze stereo.
Coś było nie tak. Bez Ilii opadło podniecające oczekiwanie, pozostała zaś banalna i nudna rzeczywistość. Kombinacja alkoholu i jazdy na tylnym siedzeniu wywołała atak choroby lokomocyjnej. Czując mdłości i nagłe potworne zmęczenie, Elizabeth oparła głowę o boczną szybę.
Nie potrzebują jej, pomyślała. Oboje, Julie i Alex, śpiewali i zaśmiewali się nie wiadomo z czego. Alex prowadził zdecydowanie za szybko, pokonując zakręty tak, że żołądek podchodził jej do gardła. Nie zwymiotuje. Nawet gdy zalewał ją żar, zmuszała się, żeby oddychać – wolno i równomiernie. Nie upokorzy się, wymiotując na tylnym siedzeniu SUV-a Aleksa.
Uchyliła leciutko okno; powietrze owionęło jej twarz. Chciała się położyć, usnąć. Za dużo wypiła i teraz doświadczała kolejnej reakcji chemicznej.
Nie tak przyjemnej, jaką wyzwalał pocałunek.
Skoncentrowała się na oddychaniu, na powietrzu smagającym jej twarz, na domach, samochodach, ulicach. Na wszystkim, byle nie na swoim wirującym żołądku i głowie.
Gdy jechał krętą Lake Shore Drive, pomyślała, że są bardzo blisko jej domu w Lincoln Park.
Gdyby tak mogła pojechać do domu, położyć się w spokoju i przespać nudności i zawroty głowy. Gdy jednak Alex zatrzymał się przed ładnym piętrowym domem zbudowanym w tradycyjnym stylu, pomyślała, że przynajmniej może wysiąść z samochodu i stanąć na twardym gruncie.
– Mam tu kilka pięknych widoków – powiedział Alex, gdy on i Julie wysiedli. – Myślałem nad kupieniem apartamentu, ale cenię sobie prywatność. Mnóstwo miejsca do zabawy i nikt nie narzeka na zbyt głośną muzykę.
Julie zachwiała się i parsknęła trochę szalonym śmiechem, kiedy Alex ją złapał i ścisnął dłonią jej pośladek.
Elizabeth wlokła się z tyłu niczym żałosne piąte koło u wozu, targana mdłościami.
– Mieszkasz tu sam? – zagadnęła.
– W towarzystwie pustych pokoi. – Otworzył frontowe drzwi i zaprosił je gestem. – Damy przodem.
Wymierzył Elizabeth żartobliwego klapsa, gdy przekraczała próg.
Chciałaby mu powiedzieć, że ma piękny dom, ale prawdę mówiąc, wszystko było tu zbyt błyszczące, zbyt nowe i nowoczesne. Wszędzie ostre krawędzie, lśniące powierzchnie i gładka skóra. Błyszczący czerwony bar, ogromna czarna skórzana sofa i gigantyczny telewizor na ścianie dominowały w salonie, którego kluczowym punktem był taras za wielkimi szklanymi drzwiami i oknami.
– Och, mój Boże, cudownie! – Julie natychmiast rzuciła się na sofę i wyciągnęła na niej jak długa. – Co za dekadencja.
– I o to chodzi, mała. – Podniósł pilota, wcisnął guzik i dudniąca muzyka wypełniła pokój. – Przygotuję wam drinki.
– Możesz mi zrobić cosmopolitana? – poprosiła Julie. – Uwielbiam cosmo.
– Zaraz przyniosę.
– Mogłabym dostać szklankę wody? – poprosiła Elizabeth.
– Och, Liz, nie bądź taką sztywniaczką.
– Jestem trochę odwodniona. – I Boże, Boże, potrzebowała więcej powietrza. – Mogę wyjść na zewnątrz? – Ruszyła w kierunku drzwi na taras.
– Oczywiście. Mi casa es su casa.
– Chcę potańczyć!
Julie gwałtownie się poderwała i zaczęła kręcić się i podrygiwać, a Elizabeth otworzyła szeroko drzwi balkonowe i wyszła na taras. Niepewnym krokiem podeszła do barierki i oparła się o nią. Wyobrażała sobie, że zobaczy cudowny widok, ale wszystko było jakieś zamazane.
Co one robią? Co sobie myślały? To był błąd. Głupi, lekkomyślny błąd. Muszą stąd wyjść. Trzeba przekonać do tego Julie.
Ale śmiech Julie bełkotliwy po kolejnym drinku słychać było nawet przez muzykę.
Usiądzie na kilka minut, zbierze myśli, poczeka, aż jej żołądek się uspokoi. Może powiedzieć, że dzwoniła matka. Czymże było jeszcze jedno kłamstwo wśród całej reszty. Wymyśli jakąś wymówkę, jakieś dobre, logiczne wytłumaczenie, żeby stąd wyjść. Musi tylko zebrać myśli.
– Tu jesteś.
Odwróciła się, gdy podszedł Alex.
– Do wyboru. – Stał w złotej poświacie bijącego z dołu światła, w jednej ręce trzymając szklankę z wodą i lodem, a w drugiej koktajlówkę z efektownym różowym drinkiem, którego widok przyprawiał ją teraz o mdłości.
– Dziękuję. Poproszę tylko wodę.
– Trzeba się dobrze odżywiać, mała. – Ale odstawił drink na bok. – Nie musisz tu być sama. – Przysunął się i przycisnął ją plecami do drabinki. – Zabawimy się we trójkę. Zajmę się wami obiema.
– Nie sądzę…
– Nie wiadomo, czy Ilia przyjedzie. Praca, praca, praca, oto jego motto. Chociaż wpadłaś mu w oko. Mnie też. Chodź do środka. Będzie dobra zabawa.
– Myślę… że zaczekam na Ilię. Potrzebuję skorzystać z łazienki.
– Twoja strata, maleńka. – Chociaż wzruszył ramionami, pomyślała, że widzi jakąś migoczącą iskierkę w jego oczach. – Na lewo. Za kuchnią.
– Dzięki.
– Zawsze możesz zmienić zdanie – zawołał za nią, gdy pobiegła do drzwi.
– Julie. – Chwyciła Julie za ramię, gdy ta starała się wykonać jakiś karkołomny piruet na podłodze.
– Świetnie się bawię. To najlepsza noc w moim życiu.
– Julie, za dużo wypiłaś.
Wydając nieokreślony dźwięk, Julie odtrąciła Elizabeth.
– W żadnym razie.
– Musimy iść.
– Musimy zostać i bawić się!
– Alex powiedział, że może wziąć nas obie do łóżka.
– Ooch! – Parskając śmiechem, Julie znów zakręciła się w kółko. – On się tylko wygłupia, Liz. A ty się nie wymądrzaj. Twój chłopak będzie tu za kilka minut. Spoko, strzel sobie jeszcze jednego.
– Nie chcę już nic pić. Niedobrze mi. Chcę jechać do domu.
– Nie pojedziesz. Nikt się tam tobą nie zajmie. Chodź, Lizzy! Zatańcz ze mną.
– Nie mogę. – Liz przycisnęła dłoń do żołądka, czując, że się poci. – Muszę… – Niezdolna do walki, pospieszyła na lewo, zerkając na Aleksa, opartego o drzwi na taras i uśmiechającego się do niej szeroko.
Połykając łzy i potykając się, przebiegła przez kuchnię i niemal padła na kafelki, zatrzaskując za sobą drzwi łazienki.
W pół sekundy zdążyła je zablokować i już klęczała nad sedesem. Zwymiotowała paskudną lepką różową ciecz i ledwie chwyciła oddech, zwymiotowała ponownie. Łzy lały się z jej oczu strumieniami, gdy podźwignęła się, przytrzymując umywalki. Prawie oślepiona, puściła zimną wodę, wypłukała usta i opryskała twarz.
Dygocząc, uniosła głowę i zobaczyła w lustrze twarz – białą jak wosk z sinymi zaciekami od tuszu pod oczami. Większość tuszu ciekła jej po policzkach strugami niczym czarne łzy. Ogarnął ją wstyd, ale następna fala mdłości rzuciła ją znów na kolana.
Świat wirował wokół niej. W końcu wyczerpana skuliła się na kafelkach podłogi i rozpłakała. Oby tylko nikt nie zobaczył jej w takim stanie.
Chciała pojechać do domu.
Chciała umrzeć.
Leżała tak, cała się trzęsąc, z policzkiem przytulonym do zimnej podłogi, aż wreszcie uznała, że może spróbować usiąść. W pomieszczeniu cuchnęło wymiocinami i potem, ale nie mogła wyjść, dopóki nie doprowadzi się do ładu.
Umyła się jak najstaranniej mydłem i wodą, trąc twarz aż do żywej skóry, przerywając tylko na chwilę, by się pochylić i zwalczyć kolejną falę mdłości.
Twarz miała bladą, szkliste oczy otaczała czerwona obwódka. Ale ręce jej się trzęsły, więc próby poprawienia makijażu skazane były na porażkę.
Musi przełknąć upokorzenie, wyjść na taras, na świeże powietrze, i czekać na Ilię. Poprosi, żeby odwiózł ją domu. Miała nadzieję, że ją zrozumie.
Już nigdy nie będzie chciał jej widzieć. Nigdy jej nie pocałuje.
Przyczyna i skutek, przypomniała sobie. Kłamała, kłamała i kłamała, a w rezultacie doznała nowego upokorzenia i, co gorsza, przebłysku tego, co mogłoby być, gdyby sprawy potoczyły się inaczej.
Opuściła klapę sedesu, usiadła i kurczowo ściskając torebkę, przygotowywała się na następny krok. Znużona, ściągnęła na chwilę buty. Jakie to ma znaczenie? Bolały ją stopy, a dla Kopciuszka nieodwołalnie wybiła północ.
Z całą godnością, jaką mogła z siebie wykrzesać, poszła do kuchni umeblowanej na czarno, gdzie tylko blaty świeciły bielą. Gdy obróciła się w stronę salonu, zobaczyła Aleksa i Julie – nagich, uprawiających seks na skórzanej kanapie.
Stanęła jak wryta. Oszołomiona i zafascynowana przyglądała się, jak tatuaże na plecach i ramionach Aleksa falują w rytm ruchów jego bioder. Leżąca pod nim Julie wydawała z siebie gardłowe jęki.
Zawstydzona tym widokiem, Elizabeth po cichu się wycofała i przez kuchnię wyszła na taras.
Posiedzi w ciemności, na powietrzu, dopóki nie skończą. Nie jest przecież pruderyjna. W końcu to tylko seks. Ale wolałaby, naprawdę by wolała, żeby uprawiali go za zamkniętymi drzwiami sypialni.
Pożałowała, że nie ma ze sobą wody na zmaltretowane gardło oraz koca, ponieważ zrobiło jej się zimno. Czuła chłód, pustkę i wielką, obezwładniającą słabość.
Potem skulona w fotelu, zasnęła w ciemnym kącie tarasu.
Nie wiedziała, co ją obudziło – głosy, łoskot – ale ocknęła się sztywna i przemarznięta na fotelu. Spojrzała na zegarek, spała zaledwie kwadrans, czuła się jednak jeszcze gorzej niż przedtem.
Musi wrócić do domu. Ostrożnie przemknęła pod drzwi balkonowe, żeby sprawdzić, czy Julie i Alex już skończyli.
Nie widziała Julie, tylko Aleksa, który miał na sobie jedynie czarne bokserki, oraz dwóch całkowicie ubranych mężczyzn.
Zagryzając wargę, podeszła trochę bliżej. Może przyjechali, żeby powiedzieć Aleksowi, że Ilia się spóźni. Och, Boże, tak bardzo chciała, żeby przyjechał i zawiózł ją do domu.
Pamiętając o tym, jak fatalnie wygląda, chowała się w cieniu, podkradając się pod drzwi, które Alex zostawił otwarte.
– Do kurwy nędzy, mówże po angielsku. Ja urodziłem się w Chicago. – Alex, wyraźnie rozzłoszczony, podszedł do barku i nalał sobie szklankę wódki. – Co takiego do mnie masz, Korotkij, co nie mogło poczekać do jutra?
– Po co odkładać do jutra? Czy mój amerykański ci wystarczy?
Mężczyzna, który to mówił, miał muskularne, atletyczne ciało. Krótkie rękawy koszulki opinały mu bicepsy. Na jego ramionach widniały tatuaże. Podobnie jak Alex był przystojnym blondynem. Krewny? – przemknęło Elizabeth przez myśl. Podobieństwo było nikłe, ale istniało.
Jego towarzysz był wyższy, starszy i stał jak żołnierz na warcie.
– Taak, ty pieprzony jankesie. – Alex wypił wódkę jednym haustem. – Jestem już po godzinach pracy.
– A ty tak ciężko pracujesz. – Aksamitny głos Korotkija prześlizgiwał się po słowach. Ale pod gładkim, intrygującym akcentem kryła się twarda i brutalna nuta, chropawa jak wyszczerbiony kamień. – No tak, trzeba ciężko pracować, żeby okradać wuja.
Alex, zajęty odsypywaniem białego proszku z plastikowej torebki na małe, kwadratowe lusterko leżące na barku, przerwał tę czynność.
– O czym ty gadasz? Nie okradam Siergieja.
– Kradniesz z klubów i restauracji, bierzesz działkę z oszustw internetowych, z dochodów z kurew. Ze wszystkiego, co możesz dopaść. To nie jest okradanie wuja? Uważasz go za idiotę?
Uśmiechając się szyderczo, Alex podniósł cienki metalowy przyrząd i zaczął nim ugniatać proszek.
Kokaina, zorientowała się Elizabeth. Och, Boże, co ona najlepszego zrobiła! Po co tu przyjechała!
– Jestem lojalny wobec Siergieja – stwierdził Alex, dzieląc kokainę na porcje. – A jutro pogadam z nim o tych zasranych bredniach.
– Myślisz, że on nie wie, skąd miałeś na roleksa, Armaniego, Versacego, ten dom i resztę swoich zabawek i na twoje narkotyki, Aleksiej? Myślisz, że on nie wie, że wszedłeś w układ z glinami?
Narzędzie stuknęło o blat, gdy Alex je upuścił.
– Nie zadaję się z glinami.
Kłamie, pomyślała Elizabeth. Widziała to w jego oczach, słyszała w jego głosie.
– Zatrzymali cię dwa dni temu, za posiadanie. – Korotkij z wyraźnym obrzydzeniem pokazał gestem kokainę. – A ty zawarłeś z nimi układ, mudak1. Zdradziłeś rodzinę w zamian za wolność, za swoje wygodne życie. Wiesz, jaki los spotyka złodziei i zdrajców, Aleksiej?
– Porozmawiam z Siergiejem. Wyjaśnię. Musiałem rzucić im coś na pożarcie, ale to były pierdoły. Same pierdoły. Ograłem ich.
– Mylisz się, Aleksiej, to oni ograli ciebie. To ty przegrałeś.
– Porozmawiam z Siergiejem. – Gdy cofnął się o krok, drugi mężczyzna ruszył ku niemu – zwinnie jak na swoją posturę – i złapał Aleksa od tyłu za ramiona.
– Nie rób tego, Jakow. – Na twarzy Aleksa pojawiło się przerażenie i znów przeszedł na rosyjski. – Jesteśmy przecież kuzynami. Nasze matki są siostrami. Jesteśmy jednej krwi.
– Okryłeś hańbą swoją matkę, całą rodzinę. Na kolana.
– Nie. Nie rób tego.
Ten drugi popchnął Aleksa na podłogę.
– Nie. Proszę. Jesteśmy rodziną. Daj mi szansę…
– Tak, błagaj. Błagaj o swoje nędzne życie. Kazałbym Jegorowi rozerwać cię na strzępy, ale twój wuj życzył sobie, by okazać ci litość, ze względu na jego siostrę.
– Proszę. Miej litość.
– Oto ona. – Korotkij wyciągnął z tyłu zza paska broń, przystawił ją do czoła Aleksa i wystrzelił.
Nogi ugięły się pod Elizabeth. Upadła na kolana i przycisnęła dłoń do ust, aby stłumić krzyk.
Korotkij, mamrocząc coś pod nosem, przyłożył broń do skroni Aleksa i strzelił jeszcze dwa razy.
Jego twarz nie wyrażała żadnego uczucia, była jak maska. Nagle nabrał czujności; podniósł wzrok i spojrzał w stronę kuchni.
– Jest mi niedobrze, Alex. Muszę się położyć albo może powinniśmy… Kim jesteście?
– O kurwa – wybełkotał Korotkij i z miejsca, bez namysłu, dwukrotnie strzelił do Julie. – Dlaczego nie wiedzieliśmy, że jest ze swoją dziwką?
Drugi mężczyzna podszedł do Julie i pokręcił głową.
– To jakaś nowa. Bardzo młoda.
– I starsza nie będzie.
Elizabeth pociemniało przed oczami. To był sen. Koszmar. Ponieważ tyle wypiła i chorowała. Za chwilę się obudzi. Skulona w ciemności wpatrywała się w ciało Aleksa. Zauważyła, że prawie nie było krwi. Gdyby to się działo naprawdę, czy nie powinno być więcej krwi?
Obudź się. Obudź się. Obudź się.
Jej przerażenie wzrosło, gdy zobaczyła wchodzącego Ilię.
Zabiją go. Ten facet go zastrzeli. Musi mu pomóc. Musi…
– Kurwa mać, co ty zrobiłeś?
– To, co mi kazano.
– Kazano ci tylko połamać mu ręce, i to jutro wieczorem.
– Rozkazy się zmieniły. Nasz informator doniósł, że Aleksiej wszedł w romans z glinami.
– Chryste! Co za skurwysyn!