Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Morgan Albright w końcu zapuściła korzenie w przyjaznej dzielnicy niedaleko Baltimore. Jej przyjaciółka i współlokatorka Nina pomaga jej w spłacie kredytu hipotecznego, podobnie jak praca w barze. Gdy Morgan i Nina organizują swoje pierwsze przyjęcie - na którym uczestniczy Luke, kokieteryjny informatyk, który zagadywał ją w barze - jej starannie zbudowany świat legnie w gruzach. Ktoś wybija szybę, kradnie gotówkę i biżuterię, jej samochodu nie ma, a Nina leży martwa na podłodze.
Wkrótce wychodzi na jaw przerażająca prawda: to Morgan wpuściła potwora do środka. „Luke” to bezlitosny oszust o imieniu Gavin, który bierze na cel określonego typu kobiety, okrada je nie tylko z dóbr, zawłaszcza też ich tożsamość, a następnie przechodzi do meritum: morduje.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 630
Cele i marzenia Morgan Albright nie były ani szczególnie liczne, ani zbyt skomplikowane. Jako córka wojskowego przez całe dzieciństwo przeprowadzała się z kraju do kraju, z kontynentu na kontynent. Jej korzenie, kształtowane przez pracę ojca, nie mogły wrosnąć głęboko. Musiały być krótkie i płytkie, by nie utrudniać przesadzania. Z bazy do bazy, z domu do domu, ze stanu do stanu, z kraju do kraju – i tak przez pierwszych czternaście lat życia, aż do rozwodu rodziców.
Nigdy nie miała wyboru.
Po rozwodzie przez pełne trzy lata matka ciągała ją z miejsca na miejsce. A to małe miasteczko, a to duże miasto. W poszukiwaniu… Morgan nigdy właściwie nie rozumiała czego.
W wieku siedemnastu, a właściwie prawie osiemnastu lat sama wyrwała się z korzeniami i przesadziła do college’u. Dopiero tam mogła rozeznać własne cele, marzenia i wybory.
Uczyła się pilnie, studiując na dwóch kierunkach jednocześnie. Biznes oraz turystyka i hotelarstwo, bo to prowadziło ją prostą drogą do spełnienia marzeń.
Marzeń o tym, by wreszcie zapuścić gdzieś korzenie. Marzeń o własnym domu, o własnej firmie.
Własnej.
Studiowała mapy, analizowała wady i zalety życia w poszczególnych rejonach kraju i coraz bardziej zawężała wybór miejsca, w którym po zdobyciu dyplomu zapuści korzenie. To miała być stara, najlepiej szanowana dzielnica, w pobliżu sklepów, restauracji, barów – i ludzi.
Bo w przyszłości miała zamiar zostać właścicielką nie tylko domu, lecz również baru.
Jej cele były proste i jasne.
Mając już w kieszeni oba dyplomy, zdecydowała się na przedmieścia Baltimore w stanie Maryland. Stare, samodzielne domy, każdy z własną działką i dobrze zapowiadającym się statusem, były tu w przystępnych cenach.
Przez cały okres nauki w college’u pracowała. Początkowo jako kelnerka, a potem, po skończeniu dwudziestu jeden lat, za barem. I oszczędzała.
Ojciec – pan pułkownik – nie zjawił się na rozdaniu dyplomów. I choć skończyła studia z wyróżnieniem, nie przysłał jej nawet gratulacji.
Nie zdziwiło jej to. Wiedziała, że z chwilą, kiedy wysechł atrament pióra, którym złożył podpis na dokumentach rozwodowych, przestała dla niego istnieć.
Matka i dziadkowie z jej strony przyjechali. Morgan nie wiedziała, że będzie to jej ostatnie spotkanie z dziadkiem. Dziarski, krzepki siedemdziesięciolatek, aktywny i zdrowy starszy pan zmarł zimą, kilka miesięcy po tym, jak skończyła college. Poślizgnął się i spadł z drabiny. Jeden fałszywy krok. Był, a po sekundzie go nie było.
Morgan – mimo że pogrążona w żalu – zapamiętała to jako cenną lekcję.
Po dziadku zostało jej dwadzieścia tysięcy dolarów i wspomnienia wspólnych letnich wędrówek po górach Green Mountains w stanie Vermont.
Dzięki temu kapitałowi przeprowadziła się z małego mieszkanka do niewielkiego domu. Ciasnego, ale własnego. Domu, który wymagał pracy, za to miał ogród. Ogród, który również wymagał pracy.
Trzy niewielkie sypialnie i dwie malutkie łazienki oznaczały, że Morgan może wziąć lokatora, by ułatwić sobie spłacanie kredytu i sfinansować konieczne prace remontowe.
Pracowała na dwóch etatach: w ciągu dnia prowadziła biuro rodzinnej firmy budowlanej, a wieczorami, pięć lub sześć razy w tygodniu, obsługiwała klientów lokalnego baru Next Round.
Swoją przyszłą współlokatorkę poznała w pobliskim centrum ogrodniczym, gdzie pojechała kupić parę pierwszych roślin do ogrodu i kręciła się, skonsternowana, nie wiedząc, co wybrać. Nina Ramos pracowała w szklarni i świetnie znała się na tych sprawach. Dzięki jej poradom Morgan wyszła z zakupów zadowolona. Nina wprowadziła się do niej pierwszej wiosny, kiedy ogród Morgan właśnie budził się do życia.
Dobrze im się razem mieszkało. Żyły w zgodzie i obie doskonale wyczuwały, kiedy lepiej zostawić tę drugą w spokoju.
W wieku dwudziestu pięciu lat Morgan spełniła więc swoje pierwsze marzenie. Co do celu numer dwa, przewidywała, że osiągnie go jeszcze przed trzydziestką.
Jedyne szaleństwo, na jakie sobie pozwoliła, parkowało na wąskim podjeździe przed domem. Morgan zdawała sobie sprawę, że spłata toyoty priusa to obciążenie na parę lat, ale w zamian dostała ekonomiczny i bezpieczny dojazd do pracy.
Przy ładnej pogodzie jeździła do pierwszej pracy rowerem, ale kiedy potrzebowała samochodu, miała go do dyspozycji. Nina nazywała auto podcelem Morgan.
Mały domek na Newberry Street chełpił się ślicznym ogródkiem, świeżą białą farbą i nowymi drzwiami wejściowymi pomalowanymi na delikatny, radosny niebieski kolor.
Szef Morgan, właściciel firmy budowlanej Greenwald’s Builders, pomógł jej odnowić stare drewniane podłogi, sprzedał farby z upustem i wtajemniczył ją we wszystko, co wiąże się z remontem i utrzymaniem domu.
Morgan zapuściła korzenie i czuła, że rozkwita.
Dziś uśmiechała się na widok żonkili grających na swych złotych trąbkach wzdłuż świeżo wybrukowanej ścieżki do domu. Końcówka marca przyniosła zmienną pogodę, ale również miłe zwiastuny wiosny. Jesienią zasadziły z Niną dereń i teraz Morgan z przyjemnością patrzyła na pączki, które już prawie pękały, by za parę dni wybuchnąć.
Już niedługo – powiedziała sobie w myślach, prowadząc rower do stojaka, żeby go przypiąć.
Mieszkała w dobrym sąsiedztwie, ale po co kusić los.
Otworzyła drzwi, a ponieważ wiedziała, że Nina jest w domu, bo wzdłuż krawężnika parkował jej stary samochód, krzyknęła:
– To ja, jestem spóźniona! – Przeszła przez salon i jak zawsze pomyślała, o ile byłby przestronniejszy, gdyby usunąć ściankę działową między nim a kuchnią.
Odłożyła już na to pieniądze, więc być może jesienią. Albo przed świętami. Może.
– A ja nie! – zawołała Nina. – I do tego mam randkę!
Nina bez przerwy randkowała. No ale – pomyślała Morgan – była piękna, pełna życia i miała tylko jedną pracę.
Przystanęła przed otwartymi drzwiami sypialni Niny.
Na łóżku bezładnie leżało kilkanaście ciuchów, które najwyraźniej odpadły z konkursu, a Nina mierzyła kolejny przed wysokim stojącym lustrem. Jej kruczoczarne włosy opadały na plecy obcisłej czerwonej sukienki, podkreślającej każdą krągłość jej drobnego ciała. Ciemne oczy, odbite w lustrze, błyszczały.
– Co sądzisz?
– Czasem sądzę, że cię zwyczajnie nie znoszę. Dobra, mów, dokąd idziesz i z kim?
– Sam zaprosił mnie na kolację, idziemy do Fresco’s.
– No, no! Tak, czerwona jest super. Zdecydowanie wymiata. – Trochę jej tego zazdrościła. Jedyne prawdziwe rozczarowanie współlokatorką polegało na tym, że Morgan była szczupła i wysoka, a Nina drobna i o bardzo kobiecej budowie, więc nie mogły wymieniać się ciuchami. – Nie idź w żadnej innej. Czy mi się wydaje, czy minęły już bite trzy tygodnie, odkąd spotykasz się wyłącznie z przystojniakiem Samem?
– Prawie cztery. – Nina zrobiła piruet. – Więc…
– Jak wrócę z pracy, będę cichutko.
– Naprawdę go lubię, Morgan.
– Ja też.
– Nie, no mówię serio.
– Aha. – Morgan przekrzywiła głowę i uważnie przyjrzała się przyjaciółce. – Wiem, że jeśli chodzi o niego, to sprawa jest absolutnie poważna. Przepadł na całego. Więc jeśli zmierzasz w tym samym kierunku, masz moje całkowite błogosławieństwo.
Machnąwszy swoimi cudownymi włosami, Nina marzycielsko westchnęła.
– To jasne, że zmierzam w tym samym kierunku.
– Wspaniale. Lecę się przebrać do pracy.
– Z pracy do pracy. Muszę to wszystko poodwieszać na miejsce i zrobić tu trochę porządku. Nie chcę, by Sam pomyślał, że jestem fleją.
– Nie jesteś, nie jesteś.
Trochę chaotyczna, z tym się zgodzę – pomyślała Morgan. Na szczęście Nina nie rozsiewała swojego chaosu po całym domu.
Trzeciej sypialni, mniej więcej tak dużej jak szafa, Morgan używała jako gabinetu. Tu było jej sanktuarium. Spokojne niebieskie ściany, parę obrazków kupionych od artystów sprzedających swe prace na ulicach Baltimore, biała kapa i poduszki, niewielki, ale miły fotel do czytania.
Zdjęła biurowe ubranie – szare spodnie, białą koszulę, granatowy rozpinany sweter, i włożyła barmańskie – czarne spodnie i czarną koszulę. W łazience otworzyła szufladę, w której trzymała kosmetyki do makijażu poukładane tak porządnie, żeby móc wszystko łatwo znaleźć. I zmieniła makijaż dzienny na nocny.
Krótkie blond włosy z podciętym wyżej tyłem pasowały do obu prac, ale barowy klimat wymagał bardziej wyrazistego podkreślenia oczu i mocniejszego koloru ust.
Dzięki latom wprawy przemiana wizerunku nie trwała dłużej niż dwadzieścia minut.
Ponieważ jej nikt nie zaprosił na elegancką kolację do Fresco’s, pomknęła do kuchni po jogurt. Wyjęła go z lodówki i jadła na stojąco. Wyobrażała sobie, jak to wnętrze będzie wyglądać bez ściany, z nowymi drzwiczkami szafek, nowymi sprzętami, paroma otwartymi półkami, i jeszcze…
– Amiga mia, musisz jeść normalne jedzenie.
– Jogurt to jedzenie.
Nina, jeszcze w szlafroku, oparła ręce na biodrach.
– Normalne jedzenie to coś, co wymaga użycia noża i widelca oraz przeżuwania. Masz cholerne szczęście, że nie musisz się martwić o figurę, ale jeśli nie będziesz się odżywiać, to zostaną z ciebie skóra i kości i będziesz nędznie wyglądać. Bez żartów, któraś z nas powinna się nauczyć gotować. – Wycelowała palcem zakończonym koralowym paznokciem prosto w Morgan. – Nominuję ciebie.
– Jasne, zajmę się tym w wolnym czasie. A tak w ogóle to ty masz matkę, która bosko gotuje.
– Zapraszam na niedzielny obiadek. Tylko nie wykręcaj się pracą. Żadnych arkuszy kalkulacyjnych ani nic. Wiesz, że moi rodzice cię uwielbiają. Będzie też mój brat. Rick.
Z jogurtem w jednej i łyżeczką w drugiej ręce Morgan wykonała taki ruch, jakby ścierała tablicę.
– Nie ma mowy, nie umówię się z twoim bratem, choćby był najfajniejszy na świecie. To prosta droga do zguby. Nie zamierzam stracić współlokatorki, bo prześpię się z jej bratem, a potem z nim zerwę.
Nina przytrzymała przy jednym uchu dużą złotą obręcz, a przy drugim trzy wiszące kółka.
– Co lepsze?
Morgan wskazała kółka.
– Bardziej wyszukane.
– Dobrze. A skąd wiesz, jak będzie? Może ty i Rick się spotkacie i zakochacie się w sobie na wieki?
– Nie mam czasu. Daj mi dwa lata, może trzy, wtedy zobaczę.
– Też lubię planować, ale nie w przypadku miłości. No i przez ciebie zgubiłam wątek. Masz coś zjeść.
– Zjem coś w barze.
– Obiad w niedzielę – powtórzyła stanowczo Nina, a Morgan wyrzuciła pojemniczek i opłukała łyżeczkę. – Powiem mamie, że będziesz, a kiedy jej to powiem, nie będziesz miała odwrotu.
– Poszłabym z przyjemnością. Serio. Niech tylko przebrnę przez ten tydzień. W Greenwald’s mamy urwanie głowy. Na wiosnę wszyscy wpadają w szał remontów, chcą przebudowywać, malować albo budować tarasy.
Złapała torebkę i skierowała się do wyjścia, wołając:
– Udanego wieczoru!
– Masz to jak w banku. Zadzwonię do mamy, zanim włożę moją wystrzałową kieckę.
Morgan pobiegła do samochodu. Zadowolona, że wciąż ma zapas czasu, spokojnie pokonała pięć i pół mili dzielących dom od centrum miasteczka.
Sklepy usytuowane przy ulicy zwanej przez miejscowych Market Mile, czyli Mila Targowa (która w rzeczywistości miała nie milę, lecz półtorej mili długości), miały zostać zamknięte już za godzinę, ale w restauracjach i kawiarniach życie będzie się toczyć do późnych godzin nocnych.
W większości budynków z różowej lub pomalowanej na biało cegły na parterze znajdowały się lokale usługowe lub handlowe, a na górnych piętrach mieszkania. Bar Next Round nie stanowił wyjątku, a pokoje nad barem dostępne były na wynajem dla pracowników i klientów.
Z Market Mile Morgan skręciła w boczną uliczkę, którą dojechała na parking na tyłach budynku. Zamknęła samochód i po chrzęszczącym pod stopami żwirze przeszła do tylnych drzwi kuchni. Kiedy je otworzyła, z wnętrza buchnęły na nią hałas i gorąco.
W Next Round można było zjeść burgera, owoce morza na parze, frytki z dodatkami i sosami do nachosów, krążki cebulowe, smażone pikle i skrzydełka w trzech odmianach.
We własnym lokalu planowała szersze menu z większym wyborem mniej oczywistych dań.
Ale powinna najpierw nauczyć się gotować, bo nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie pomóc załodze i samej stanąć przy kuchni.
– Hej, Frankie! – zawołała do kobiety obsługującej grill i odwiesiła kurtkę na wieszak. – Co tam słychać?
– Nie najgorzej. – Frankie, której puszyste, czarne jak atrament włosy przykryte były białym czepkiem, przewróciła trzy grube burgery. – Roddy z ferajną przyszli się posilić przed turniejem w darta. Ciesz się, że cię tu nie było w czasie happy hour. Mieliśmy huk roboty.
– Nie mam nic przeciwko hukowi roboty.
Przywitała się z dwojgiem kucharzy liniowych, nastolatką na zmywaku i kelnerkami, które akurat wpadły po zamówienie.
Choć miała jeszcze dziesięć minut do rozpoczęcia pracy, weszła do głównego pomieszczenia.
Też hałas, ale inny – pomyślała. Mięso nie skwierczy na grillu, noże nie stukają o deski, nie brzęczą naczynia. Przestronny lokal z długim czarnym barem, stolikami i boksami wypełniały głosy. Z głośników leciała muzyka na tyle cicho, by nie zagłuszać rozmów.
Zobaczyła stałych bywalców – Roddy’ego z braćmi. Siedzieli w tym samym boksie co zawsze, pod tarczą do rzutek, z piwem i orzeszkami. Roddy i jego brat Mike pili coorsa, a Ted – heinekenna. Gdyby był z nimi ojciec, zamówiłby beczkowe i szota z whisky.
Weszła za bar, gdzie krzątali się barmani.
Miała zmienić Wayne’a, który właśnie dodawał plasterek limonki do butelki corony.
– Mamy chwilę spokoju – relacjonował, posyłając jej swój promienny uśmiech. – Gość na końcu baru pije na kreskę. Ma już drugą wódkę z tonikiem, więc uważaj.
Podał coronę innemu klientowi siedzącemu na wysokim stołku, zamienił z nim kilka słów i znów podszedł do Morgan.
– Czeka na dziewczynę, ma randkę z Match.com, pierwszą. Stresuje się, bo ona się spóźnia.
Fajny – pomyślała Morgan – chociaż wygląda trochę zbyt nerdowato. Mogę się założyć, że ma salon zawalony sprzętem do gier.
– Jasne – powiedziała na głos.
– W takim razie spadam. Miłej wachty.
Morgan jak zawsze sprawdziła, czy bar jest dobrze zaopatrzony w lód, limonki i cytryny, oliwki, wiśnie. Przygotowała kilka zamówień do stolików i już miała przesuwać się w stronę faceta z coroną, kiedy zauważyła wchodzącą do lokalu na oko trzydziestolatkę, która przez chwilę nerwowo się rozglądała, a potem podeszła do gościa przy barze.
– Dave? Jestem Tandy. Przepraszam, trochę się spóźniłam.
Nerd od razu się rozpromienił.
– Nie ma sprawy. Miło cię poznać. Wolisz tu czy przy stoliku?
– Nie, tu jest dobrze. Dla ciebie też okej? – Wsunęła się na stołek obok niego.
Morgan przesunęła się w ich stronę, podczas gdy oni uśmiechali się do siebie z nadzieją, ale i niepokojem.
– Dzień dobry, co dzisiaj podać?
– Och, uhm. Mogę kieliszek chardonnay?
– Oczywiście. Piękne ma pani kolczyki.
– Och. – Tandy podniosła dłoń do lewego ucha. – Dziękuję.
– Rzeczywiście, śliczne – dodał Dave. – W ogóle pięknie wyglądasz.
– Dziękuję. Ty też. – Zaśmiała się, kiedy Morgan nalewała wino. – Człowiek sam nie wie, co robić, prawda? Tak się zestresowałam, że obeszłam cały kwadrat ulic, dlatego jestem później.
– Ja z kolei z nerwów przyjechałem o dwadzieścia minut za wcześnie.
No, to lody przełamane – pomyślała Morgan, podając wino.
To był właśnie jeden z powodów, dla których lubiła pracę w barze. Nigdy nie wiadomo, co może się zacząć, co skończyć, co może rozkwitnąć, a co zgasnąć w miłym miejscowym lokalu.
Kiedy Roddy z braćmi pochłonęli burgery, do baru zaczęli napływać klienci. Para z Match.com postanowiła jednak przesiąść się do stolika i zamówić porcję nachosów.
Morgan założyła się w duchu z samą sobą, że na drugą randkę też przyjdą tutaj.
Facet od wódki z tonikiem zapłacił, zostawił marny napiwek.
Rzutki waliły w tarczę, kibicujący krzyczeli i gwizdali.
W pewnej chwili do lokalu wszedł na oko trzydziestoletni facet, który od razu skojarzył się Morgan z występującą incognito gwiazdą filmową. Miał ciemnoblond włosy, mocno rzeźbione rysy i wysportowaną sylwetkę. Ubrany był w dżinsy, buty za kostkę i bladobłękitny sweter, który wyglądał jak kaszmirowy.
Kiedy usiadł za barem, Morgan podeszła, żeby go obsłużyć.
– Witamy w Next Round. Na co ma pan ochotę?
– O, na wiele rzeczy. – Uśmiechnął się swobodnie, z wdziękiem. – Ale zacznę od piwa. Macie jakieś tutejsze, beczkowe?
– Oczywiście. – Choć wydrukowane listy piw stały w przezroczystych stojakach na barze, Morgan wyrecytowała wszystko z pamięci.
– Proszę mi coś zaproponować.
– A czego pan szuka?
– Kolejne niejednoznaczne pytanie.
Uśmiechnęła się do niego. Oceniła, że przyszedł pogadać, nie tylko się napić. Nie miała nic przeciwko.
– W piwie.
– Czegoś, co nie będzie zbyt wyraziste, ale i nie za mdłe. Aromatyczne, ale bez przesady. Bardziej w stronę ciemnych.
– Proszę spróbować tego. – Wzięła szklankę do degustacji i odkręciła kranik.
Próbując, przyglądał jej się znad brzegu szklanki.
– Poproszę. Dobry wybór.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zjawiła się jedna z kelnerek.
– Tamten babski stolik utknął w latach dziewięćdziesiątych, Morgan. Cosmopolitan razy cztery.
Odniosła tacę z pustym szkłem do kuchni, a Morgan zabrała się do pracy.
– Od razu widać, że pani wie, co robi – rzucił nowy klient, gdy przygotowywała koktajle.
– No chyba. Przyjechał pan w interesach?
– Nie wyglądam na miejscowego?
Prawie, prawie – pomyślała. Jego strój wskazywał na wyższą półkę, ale bezpośredniość jej zaprzeczała.
– Do tej pory pana tu nie widziałam.
Z drugiego końca baru dobiegł zbiorowy okrzyk.
– Turniej w rzutki – wyjaśniła.
– Właśnie widzę. Taki na poważnie?
– No, na swój sposób. Mogę jeszcze coś podać? Może chciałby pan zobaczyć menu?
– Warto u was zjeść?
– Oczywiście. – Wyjęła kartę i położyła obok niego. – Proszę zerknąć. Nie ma pośpiechu.
Przygotowała drinki i przesunęła się na drugi koniec baru. Przyjęła zamówienia, przygotowała je, jak zawsze nie przestając gawędzić ze stałymi bywalcami. Po chwili wróciła do tej części baru, gdzie siedział nowy klient.
– Spróbuję burgera Market Street, chyba że mi pani odradzi.
– To klasyk, nie bez powodu. Jeżeli lubi pan coś ostrzejszego, polecam pikantne frytki.
Uniósł ręce.
– Do tej pory mnie pani nie zawiodła.
Morgan się zaśmiała i wprowadziła zamówienie do systemu.
Roddy, który mierzył metr dziewięćdziesiąt i ważył sto dwadzieścia kilo, podszedł do baru.
– Jeszcze kolejkę, skarbie. Jak leci? – zagadnął leniwie przystojniaka, podczas gdy Morgan szykowała zamówienie.
– Zimne piwo, piękna barmanka, sport na żywo. Słowem, niczego sobie.
– A, tak. W półfinałach wyszedłem na prowadzenie. Życz mi szczęścia w finałach, Morgan.
Morgan nachyliła się nad barem i dotknęła ustami jego ust.
– Walcz i zwyciężaj.
– Tak jest. – Roddy wziął piwa i odszedł.
– Chłopak?
Morgan spojrzała na klienta.
– Nie, nie. Roddy z braćmi, ci, którzy grają w rzutki, to nasi stali goście. Tak się składa, że z jego dziewczyną pracuję w drugiej pracy.
– Dwie prace? Ambitnie. A ta druga to co?
– Prowadzę biuro w firmie budowlanej. A pan, co pan robi?
– Chciałbym móc powiedzieć, że to, co lubię, ale przynajmniej się staram. Pracuję w branży IT. A tu w okolicy jestem od paru miesięcy, zajmuję się konsultingiem.
– Skąd pan jest?
– Właściwie ciągle w drodze. Pochodzę z San Francisco, ale teraz mieszkam w Nowym Jorku, przynajmniej przez większość czasu. A pani? To pani rodzinne miasto?
– Teraz tak.
Podeszła kelnerka z zamówieniem.
– Mój ojciec był wojskowym – wyznała Morgan, przygotowując drinki.
– Więc pani wie, czym jest życie w podróży.
– Oj, tak. I cieszę się, że już się z nim pożegnałam.
Kiedy postawiła przed nim talerz z zamówionym daniem, przyjrzał mu się z uwagą.
– Nie żałujecie tu jedzenia.
– No, nie. Nie woli pan przesiąść się do stolika?
Uśmiechnął się do niej z wdziękiem.
– Nie, ten widok mi się podoba. Jestem Luke – dodał. – Luke Hudson.
– Morgan, bardzo mi miło.
Zjadł, zamówił drugie piwo i został do końca turnieju.
Zadawał pytania, ale nie był natrętny. Taka zwykła barowa rozmowa – myślała Morgan. Ona też pytała.
Zatrzymał się w pobliskim hotelu. Jego firma miała mu wynająć dom, ale lubił hotele, a poznawanie miejscowych smaczków podczas podróży sprawiało mu przyjemność.
Zapytał, gdzie stacjonował jej ojciec i w których miejscach czuła się najlepiej. Taka tam lekka pogawędka prowadzona od niechcenia przy miksowaniu drinków, ścieraniu kontuaru i zagadywaniu do innych klientów.
– Będę się zbierał – powiedział. – Nie planowałem tak długo siedzieć, ale zdaje się, że znalazłem swoją ulubioną knajpę.
– Knajpa jest w porządku.
– W takim razie do zobaczenia. – Wstał i zaskoczył ją ręką wyciągniętą do uścisku. Kiedy trzymał jej dłoń, z uśmiechem patrzył jej prosto w oczy. – Naprawdę miło było spędzić czas w twoim towarzystwie, Morgan.
– Fajnie się rozmawiało.
– Musimy to powtórzyć.
Zapłacił gotówką, zostawiając bardzo hojny napiwek.
*
Parę dni później Luke pojawił się w barze również podczas jej zmiany. W Next Round trwał akurat wieczór quizów i panował wielki zamęt, bo grupy siedzące przy różnych stolikach wykrzykiwały swoje odpowiedzi.
– Spróbowałbym jakiegoś innego lokalnego, też z beczki – powiedział. – Czegoś… odważniejszego. – Obejrzał się przez ramię na uczestników quizu. – Dziś nie rzutki?
– Wieczór quizów. Każdy może brać udział, więc krzycz do woli.
– A o co grają?
– O satysfakcję. – Podała mu szklaneczkę z porcją degustacyjną.
– Ciekawe, odważne – stwierdził. – Ma posmak dojrzałej wiśni. Zdecyduję się.
Nalewając mu piwo z kranika, Morgan spytała z uśmiechem:
– Podać coś do piwa?
– Nie, na razie muszę się napić. Miałem ciężki dzień.
– Życie w świecie elektroniki daje się we znaki?
– Jest jak piwo: ciekawe i odważne. A jak sprawy w twoim świecie?
– Jestem bardzo zajęta, ale ja lubię być zajęta.
Szykowała zamówienia, poruszając się płynnie za barem, ale ponieważ quiz trwał w najlepsze, miała względny spokój.
– A co robisz, kiedy nie jesteś zajęta? – spytał.
– Powiem ci, jak to się kiedyś zdarzy.
– Musisz trochę odsapnąć. Umysł, ciało i duch, i tak dalej. No, namaluj mi wizję swojego wolnego dnia.
– O, namaluj, dobrze to ująłeś. Mój dom potrzebuje malowania, ale jeszcze nie jestem gotowa. Idzie wiosna, więc raczej będziemy coś sadzić.
– Będziemy?
– Tak, mieszkamy w dwie osoby.
– I twój współlokator się na tym zna?
– Współlokatorka. Tak, jest genialna, jeśli chodzi o rośliny, obsadzanie ścieżek. Pracuje w centrum ogrodniczym. Wystrój wnętrz to nie jej bajka, ale za to moja.
– Praca w firmie budowlanej. – Pokazał na nią palcem. – Dlatego się na tym znasz.
– Tak, to trochę pomaga.
– Z utrzymaniem domu jest sporo zachodu. Pewnie dlatego nigdy o tym nie myślałem. Nie jestem w tym za dobry. Ale rozumiem, jak to się stało. – Znowu wskazał na nią palcem. – Córka wojskowego, potrzeba zapuszczenia korzeni.
– Zgadza się.
Zmiksowała whiskey sour i nalała dwa piwa, zanim znów odciągnął jej uwagę.
– Dlaczego wybrałaś akurat tę okolicę? Jeśli nie masz nic przeciwko temu, że pytam.
– Mam to, czego chciałam. Cztery pory roku, blisko do miasta, ale nie w mieście, nie za małe miasteczko, ale i nie za duże. Wszystko gdzieś pośrodku.
Postawiła przed nim miseczkę precelków.
– To miła okolica – przyznał. – Rozwojowa, jej status będzie stopniowo rósł, między innymi właśnie dzięki takim jak ty, którzy podnoszą standard własnego domu. I stąd ja się tu wziąłem. Prywatni właściciele i firmy chcą inwestować w lepszą, nowoczesną technologię do zarządzania domem. Powstaje parę osiedli, trzeba będzie wyposażyć te domy w inteligentne systemy. Są też stare domy, które ludzie kupują, by je szybko wyremontować i sprzedać. Albo po prostu odświeżyć. – Wzruszył ramionami. – Zajmuję się właśnie taką infrastrukturą. Wszyscy mają teraz domowe biura, a ja mogę im pomóc je uruchomić. Ty pewnie też takie masz.
– Mam. Nieszczególnie wyszukane, ale działa.
Quiz zakończył się aplauzem, krzykami i gwizdami, a także następną kolejką przekąsek i napojów. Krzątając się, Morgan zauważyła, że Luke rozmawia z osobą siedzącą na stołku obok. O baseballu. Zdawało się, że jego wiedza na ten temat wystarcza do podtrzymania rozmowy.
– Gotów na następne piwo?
– Tak, chętnie. A ty, Larry? Ja stawiam.
– Nie odmówię. Jak tam samochód Niny?
– Ledwie dycha.
Larry pokręcił głową i potarł krótką brodę.
– Niech go wreszcie przyprowadzi.
– Przekażę jej. Larry to najlepszy mechanik stąd do Baltimore – wyjaśniła Luke’owi. – Wóz Niny jeździ tylko dzięki niemu, mimo że jest dawno po dacie ważności.
– Zrobię, co w mojej mocy. A ty nadal lubisz tego swojego priusa?
– Uwielbiam.
Postawiła przed nimi drinki, po czym przygotowała następną kolejkę dla stolika numer sześć. Larry przeszedł na temat samochodów i silników, a Luke najwyraźniej orientował się w temacie na tyle, by nie zgubić wątku.
– Ja będę powoli leciał – powiedział w pewnym momencie Larry, wstając ze stołka. – Żona już wróciła albo właśnie wraca. Dziś dzień spotkań jej klubu książki, a to tylko wymówka dla wina i plotek. Miło było pogadać, Luke. Dzięki za piwo.
– Nie ma sprawy.
– Jeszcze kolejkę? – spytała Morgan.
– Nie, z zasady nie piję więcej niż dwa. Też muszę lecieć, jutro i mnie czeka sporo roboty. – Uregulował rachunek, zostawiając ponadprzeciętny napiwek. – Poradziłbym ci, żebyś się nie przepracowywała, ale i tak nie posłuchasz. Miło było cię widzieć.
– Powodzenia w świecie technologii!
Uśmiechnął się do niej i wyszedł z baru.
*
Kolejny raz zjawił się piątkowy wieczór, gdy bar pękał w szwach. Morgan pracowała ramię w ramię z barmanem, który przychodził tylko w weekendy do pomocy w czasie największego ruchu. Luke oparł się o kontuar po jej stronie baru, bo wszystkie stołki były już zajęte.
– Nie uwierzysz. Miałem znakomity tydzień.
– Gratuluję. A weekend wolny?
– Tak, jutro muszę trochę posiedzieć nad papierami i coś poplanować, ale ogólnie wolny. Może masz dla mnie jakieś wskazówki, jak go spędzić?
– Możesz się wybrać do Baltimore. Jest tam port, akwarium, aha, i zaczyna się sezon baseballowy w Camden Yards.
– Wybrałabyś się ze mną, żeby mnie oprowadzić?
Nie była nieprzygotowana na tę propozycję. Potrafiła rozpoznać, kiedy mężczyzna jest nią zainteresowany. Rozegrała to swobodnie. To stanowiło część jej pracy.
– Niestety, nie dam rady. W sobotę mam sporo do zrobienia w domu, a wieczorem pracuję tutaj. Niedziela też już zajęta. Ale dzięki za propozycję.
Spróbował piwa, które dla niego wybrała.
– Jestem pilnym uczniem, jeśli chodzi o lokalne browary. Dobre. Nalej mi, proszę. – Zaczekał, aż go obsłuży. – Słuchaj, jeśli ci się narzucam albo kogoś masz, to po prostu powiedz. Nie ma sprawy, bez urazy. A jeśli nie, może chciałabyś któregoś wieczoru zjeść ze mną kolację? W dniu, kiedy nie pracujesz? Bez napinki – dodał po chwili, widząc, że Morgan się waha. – Zjemy i porozmawiamy. Lubisz pizzę?
Z niezrozumiałej przyczyny jego swobodny ton ją uspokoił.
– Nie ufam nikomu, kto nie lubi – powiedziała.
– W Luigi’s dają dobrą.
– Widzę, że celujesz w górną półkę.
– Dobrze, to może pizza i wino. Możemy się spotkać na miejscu.
Nie była na prawdziwej randce od… wolała sobie nawet nie przypominać. W sumie dlaczego nie?
– W poniedziałek wieczorem mam wolne.
– O siódmej w Luigi’s?
– Jasne. Może być.
– Wymienimy się numerami? Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania, ale na wypadek, gdybyś jednak zmieniła…
Wyjęła z kieszeni i podała mu swój telefon, a sama wzięła jego, by wpisać swój numer.
– Jeśli masz zamiar zostać i chciałbyś usiąść, to para siedząca na tamtych stołkach będzie wychodzić, jak tylko skończą jeść.
– Dzięki, postoję sobie.
Uśmiechnęła się do niego i wróciła do pracy.
Luke zaczekał na wolny stołek, wypił dwa piwa i zaraz po północy wyszedł.
– Do poniedziałku – rzucił. – Miłego weekendu.
– Wzajemnie.
– Niezły towar. – Kelnerka Gracie obejrzała się za nim, gdy wychodził. – Wpadłaś mu w oko, kochana.
– Być może. Wydaje się miły. Stabilny. I przyjechał tu tylko na parę miesięcy.
– Kuj żelazo, póki gorące.
– Nie mówię nie.
Sobotnie przedpołudnie spędziła na typowo domowych zajęciach: praniu, sprzątaniu, marzeniach o burzeniu ścian, świeżej farbie i nowych blatach. Zrobiła weekendowe zakupy, w tym z listy zostawionej przez Ninę, a rachunek przypięła do tablicy wiszącej w kuchni, by rozliczyć się ze współlokatorką na koniec miesiąca.
Kiedy po południu Nina wróciła do domu z wielopakiem bratków oraz kilkoma workami ziemi i torfu, we dwie wyciągnęły doniczki ze schowka. Pewnego dnia – myślała Morgan – sprawię sobie skrzynki w oknach. Marzyła też o okiennicach i małym, sympatycznym ganku od frontu.
Zgodnie z obliczeniami będzie mogła sobie na to pozwolić za rok, wiosną. A na razie stać ją było na bratki.
– Opowiedz coś więcej o tym Luke’u.
Morgan, w zapiętej bluzie i z naciągniętym na głowę kapturem, chroniącym przed mało kwietniowym wiatrem, ubiła ziemię wokół świeżo posadzonych uśmiechniętych bratków.
– Niewiele mogę ci powiedzieć. Pracuje w IT i musi być w tym dobry, bo inaczej firma nie wysłałaby go na wiele tygodni, a może miesięcy, jako swojego przedstawiciela. Czy jak to tam nazywają. Poza tym ładnie się ubiera. Bez szpanu, ale po prostu dobrze.
– Mówiłaś, że jest uroczy.
– Bo jest. Ma dobre maniery, jest miły. Nie pije więcej niż dwa piwa. To wyjście na pizzę z facetem, który ciągle się przeprowadza. Nie wybieram porcelany.
Nina zsunęła z czoła słomkowy kapelusz.
– A kiedy ostatnio wychodziłaś z facetem na pizzę? Albo w ogóle wychodziłaś?
– Nie idź w tę stronę.
– To ty nie idziesz, bo zawsze się tylko uśmiechasz i odmawiasz. To dlaczego teraz się nagle zgodziłaś? Bo jest uroczy?
Morgan z zakłopotaniem wzruszyła ramionami.
– Bo to nic nie boli. Mogę to potraktować powierzchownie. Ale on jest interesujący, a do tego nie tylko mówi. Jeszcze słucha. To jest fajne. Wydaje się miły.
– I tymczasowy.
– Tak, tymczasowy, a w tej chwili zaliczam mu to na plus. Równie przyjemnie będzie zacząć coś stałego za pięć, sześć, może nawet siedem lat. – W jej oczach w kolorze butelkowej zieleni, identycznych jak oczy pułkownika, zalśniło rozmarzenie. – Zakochać się, trochę odczekać i zacząć myśleć o założeniu rodziny. Ale najpierw muszę zrealizować plany. Boże, te kwiaty są takie śliczne. Ale byłam sprytna, że znalazłam sobie współlokatorkę ogrodniczkę, co?
– Najsprytniejsza – przyznała Nina i dodała: – Sam zostawił konkurencję daleko w tyle, więc kiedy przyjdzie czas na mnie, działka musi być ogromna, bo zamierzam mieć ogromny, zwariowany ogród. Mały dom mi nie przeszkadza, ale ogród koniecznie ma być gigantyczny. – Położyła się na chłodnej trawie. – Drzewa dające cień i rośliny, ścieżki wijące się wśród rabat z kwiatami ozdobnymi i miododajnymi. Wszędzie budki dla ptaków i poidełka. Chcę to wszystko mieć.
Morgan wyciągnęła się obok niej.
– Powinnyśmy sobie sprawić jakąś zwariowaną budkę dla ptaków. Nie mam pojęcia, co to jest rabata z kwiatami ozdobnymi, ale też chcę ją mieć.
– Mogę ci to załatwić. – Nina sięgnęła za głowę i uścisnęła dłoń Morgan. – Uwielbiam to miejsce. Nie jest to wprawdzie gigantyczny ogród z moich snów, ale ma potencjał. Zwłaszcza że pozwalasz mi się w nim rządzić.
– Wykorzystuję twoje mocne strony.
– Powinnaś zaprosić Pana Uroczego na kolację.
– Przecież nie gotujemy.
– Mogłybyśmy spróbować coś upichcić wspólnymi siłami. Zapytam mamę o coś prostego, ale imponującego. Na pewno mi coś podsunie. A teraz posprzątajmy tu, a potem chodźmy pomyśleć, w co się ubierzesz na randkę.
– To będzie tylko pizza, Nino.
– Dziś tylko pizza, a jutro kto wie co? Wykorzystaj moje mocne strony – przypomniała jej Nina, siadając. – Randkowanie to moja domena. Myślę, że pizza z Tymczasowym Panem Uroczym oznacza coś swobodnie seksownego.
– Obawiam się, że mogę nie mieć w szafie niczego, co by spełniało to kryterium.
– Coś na to poradzimy. Uwierz mi.
*
Zastanawiała się, czy Tymczasowy Pan Uroczy zjawi się w Next Round w sobotni wieczór, a kiedy się nie zjawił, zadawała sobie pytanie, o czym świadczy jej rozczarowanie.
Wytłumaczyła sobie, że to nawet dobrze, bo znów mieli huk roboty. Wzięła też krótką zmianę w niedzielę po południu, bo okazało się, że jedna z barmanek ma zapalenie wyrostka robaczkowego.
Prosto z pracy pojechała do rodziców Niny na kolację, gdzie raczyła się pyszną paellą i serdeczną atmosferą.
W poniedziałek rano pojechała do pracy rowerem. Ponieważ w weekend miała trochę czasu, by zagłębić się nieco w swoje finanse i zaplanować ewentualne wydatki, zapytała szefa o koszty wyburzenia ściany i remontu kuchni: zakupu nowego sprzętu AGD, nowych blatów i szafek. Czyli przeprowadzenia wymarzonych prac.
Obracając tę sumę w głowie, pedałowała do domu. Marzenia i plany trzeba było dostosować do możliwości finansowych. Zamiast wymieniać szafki, można je pomalować, przynajmniej na razie, ale wyspy kuchennej nie zamierzała odpuścić.
Kiedy parkowała rower, w drzwiach pojawiła się Nina.
– Zostawiasz sobie wąski margines.
– Mam półtorej godziny. Prawie. Wyrobię się.
– No chodź już, amiga mia. Jest robota do zrobienia. Pozwól, że zajmę się twoim makijażem.
– Potrafię się malować.
– Potrafisz się malować jako sekretarka i jako odrobinę flirciarska barmanka. Ale czy potrafisz sobie zrobić swobodnie seksowny makijaż na pizzową randkę?
– Bardzo precyzyjne wymaganie, ale sądzę, że raczej tak.
– Nie ma żadnych „raczej”. – Nina nakreśliła palcem w powietrzu „ptaszka”, jakby coś odhaczała. – Do mojej łazienki. Wszystko przygotowane. Czeka nawet stołek, bo jesteś ode mnie jakieś piętnaście centymetrów wyższa.
– Dokładnie szesnaście.
– Uhm, drażnij się, drażnij.
Prawie połowę czasu, który Morgan miała do dyspozycji, Nina poświęciła na stworzenie makijażu idealnego.
– Mam wrażenie, że moja twarz jest o dobre trzy kilo cięższa.
– Efekt jest wart dźwigania każdych dziesięciu deka. Spójrz tylko na siebie. Twoje zielone oczy zawsze są cudne, ale teraz zrobiły się niesamowite. Wiem, co robię.
Morgan nie mogła się z tym spierać. Jej oczy wydawały się ogromne, a zieleń – głęboka jak nigdy. Skóra lśniła świeżością mimo (a może dzięki) nieskończonej liczbie warstw podkładów i kosmetyków upiększających.
– Czerwony połysk na wargach rzeczywiście działa jak trzeba – stwierdziła Nina, przyglądając się efektom swojej pracy. – Matowa szminka skręciłaby za bardzo w zmysłowość. Jest dobrze. Masz usta doskonałe: idealnie pełne i idealnie szerokie. Idź się ubierać.
– A ty co robisz dziś wieczorem?
– Zostaję w domu. – Nina poszła za nią do sypialni. Tylko po to, by się upewnić, że Morgan ubierze się w to, co wcześniej wybrała.
– Serio?
– Wczoraj przywiozłam od mamy sporo resztek. Zamierzam odpocząć i urządzić sobie małe spa. Wanna z pianą, maska na włosy, maska na twarz. Długa kąpiel z kieliszkiem wina i przy świecach. Wieczór tylko dla siebie. A potem chcę usłyszeć szczegółową relację z randki.
– Nadal przypominam, że idę tylko na pizzę. – Nadmiar przygotowań sprawił tyle, że Morgan zaczęła się denerwować.
– Od czegoś trzeba zacząć. Boże, ale ty masz tyłek – powiedziała Nina, kiedy Morgan wbiła się w wąskie dżinsy. – Nogi do nieba zakończone mikroskopijną pupcią.
Morgan przejrzała się w lustrze.
– Przystawiasz się do mnie?
– Jeżeli Tymczasowy nie zacznie, to znaczy, że coś z nim nie halo.
– Nie szukam tego. – Morgan włożyła jaskrawoniebieski sweter. – No, powiedzmy, że może mogłabym zaakceptować jakiś przystaw w wersji mini.
Pod czujnym okiem Niny zmieniła kolczyki na dłuższe, wiszące, włożyła wysokie buty i grafitową skórzaną kurtkę – prezent gwiazdkowy od mamy.
– Ujdzie?
– Oto swobodna uwodzicielka we własnej osobie. – Nina wyjęła z torebki małą buteleczkę z atomizerem. – A teraz przejdź przez chmurę – nakazała, rozpylając zapach.
Morgan wywróciła oczami i przeszła.
– Świetnie. Jeszcze się napijemy.
– Napiję się do kolacji.
– Już teraz wypijesz kieliszek, dla kurażu. A jeżeli zaszalejesz i wypijesz do kolacji dwa kieliszki, zabierz go na spacer po Market Street, potem do parku, nad staw i z powrotem. Wiesz co? Weź tę moją niebieską apaszkę w kwiaty. Będzie ci idealnie pasowała.
Punktualnie o siódmej mimo przykazań Niny, żeby nie przychodziła na czas, Morgan weszła do Luigi’s.
W środku panował lekki szum, typowy – jak sobie wyobrażała – dla dobrej restauracji. Pachniało sosem, przyprawami i topionym serem.
Z ulgą stwierdziła, że Luke siedzi już przy stoliku. Uśmiech, którym ją powitał, ani odrobinę nie zranił jej ego.
Wysunął się z boksu, ujął jej dłoń i lekko pocałował ją w policzek.
– Pięknie wyglądasz.
– Dzięki. Mam nadzieję, że długo nie czekasz.
– Dopiero przyszedłem. Świetna kurtka – powiedział, pomagając jej ją zdjąć.
– Prezent od mamy.
– Mama ma świetny gust. Zamówiłem już butelkę czerwonego wina. Mam nadzieję, że lubisz. Ale możemy zmienić na coś innego, jeśli wolisz.
– Lubię czerwone. Jak minął weekend?
– Wydajnie. Posłuchałem twojej rady i wybrałem się do Inner Harbor.
Uśmiechnął się do kelnerki, która przyniosła wino.
– Już są państwo gotowi, żeby złożyć zamówienie?
– Nie, potrzebujemy paru minut.
– Oczywiście. Proszę się nie spieszyć.
Luke podniósł kieliszek.
– Za przyjemny wieczór w miłym towarzystwie. Naprawdę się bałem, że zmienisz zdanie.
– I co, pizza przeleci mi koło nosa?
Roześmiał się.
– Z czym lubisz?
– Ze wszystkim, z czymkolwiek albo z niczym. Nie odmówię żadnej.
– Jakbym słyszał siebie. A jak twój weekend?
– Też wydajny. Posadziłyśmy z Niną bratki. Teraz się uśmiecham za każdym razem, gdy przychodzę do domu albo wychodzę.
– Współlokatorka z centrum ogrodniczego?
– Zgadza się.
– Przyjaźnicie się?
– Owszem. – To była pierwsza prawdziwa, dłuższa przyjaźń w całym jej życiu nomady. – Świetnie jest mieć kogoś, kto nadaje na tych samych falach. Zasadniczo wychodzi do pracy, zanim ja wstanę, a kiedy wracam z baru, już śpi.
– O, to zapewne dzięki temu dobrze się dogadujecie. Każda ma swój grafik i swoją przestrzeń.
– Tak, więc kiedy jesteśmy razem, mamy z tego frajdę. Nie przeszkadza ci, że nie masz regularnego grafiku, sąsiadów, przyjaciół?
– W tej chwili całkiem mi to odpowiada. – Odchylił się na oparcie. Sprawiał wrażenie mężczyzny pewnego siebie, który dobrze się ze sobą czuje. Morgan stwierdziła, że bardzo ją to przekonuje.
– Kiedyś, w przyszłości, pewnie będę chciał się ustatkować, gdzieś osiąść. Ale dzięki temu trybowi życia, jaki prowadzę teraz, mogę sporo zobaczyć, poznać ciekawych ludzi. – Szybki, olśniewający uśmiech. – Takich jak ty.
Miał niezłe wyczucie, uznała. Flirtował, ale dokładnie tyle, ile trzeba.
– Musisz lubić swoją pracę i pewnie dzięki temu jesteś w niej naprawdę dobry.
– Uwielbiam ją. Tworzenie nowoczesnych systemów dla konkretnego klienta. Rozwiązywanie problemów, ułatwianie ludziom życia, poszerzanie horyzontów. Może kiedyś pokażesz mi swój dom, to też podrzucę ci jakieś pomysły.
– Może.
Znowu się uśmiechnął.
– No dobra, to teraz pizza.
Ostatecznie Morgan wypiła dwa kieliszki wina i cieszyła się każdą chwilą tego wieczoru. Luke opowiadał jej różne historie, na przykład o tym, jak projektował oprogramowanie dla rancza w Butte w Montanie, obserwując pasące się na polu stado bizonów.
I słuchał o jej planach zmian w kuchni, wtrącał swoje uwagi. Nadające się do tego, by je wciągnąć na listę nadziei i marzeń.
Zaproponował spacer.
Wieczorny wiaterek wiał dość ostro, ale po wyjściu z rozgrzanego wnętrza przyjemnie chłodził twarz. I tyle czasu minęło, odkąd z kimś spacerowała. Odkąd ktoś trzymał ją za rękę.
Gdy wróciła do samochodu, była prawie dziesiąta – dużo później, niż planowała.
– Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. To znaczy takie jak dziś. Nie żeby było mi szczególnie przykro wysiadywać na stołku przy barze, kiedy pracujesz. W każdym razie czekam na kolejny raz. Mam ruchomy grafik, mogę się dostosować do twojego.
Być może Nina wpełzła jej do głowy, bo Morgan ze zdziwieniem usłyszała, jak zaprasza go na kolację.
– To może w następny poniedziałek u mnie. To dla mnie najlepszy termin.
– Gotujesz?
– Nie. Będę musiała to wciągnąć na listę umiejętności do opanowania. Na razie nie.
– W takim razie Nina gotuje?
– Nie, ale jej mama gotuje, więc nas czegoś nauczy. Jeśli oczywiście jesteś gotowy podjąć ryzyko.
– Przygoda to moja druga natura. Siódma jest okej?
– Tak, siódma.
– To będę. Podasz mi adres?
Wyciągnęła rękę po jego telefon i dodała swój adres do jego kontaktów.
– Mogę ci powiedzieć, jak się do mnie jedzie.
– Jestem za pan brat z wujkiem Google’em. I będę jeszcze wpadał do baru. Może nawet któregoś dnia spróbuję swoich sił w rzutki.
– Z Roddym nie masz szans.
– Zaryzykuję.
Wtedy się do niej nachylił. Tak, nazwałaby to przystawem. Właśnie takim w wersji mini, akurat takim, jakiego trzeba, by usta dotknęły ust. Nie nachalnie, lecz na tyle mocno, by pozostawić po sobie ślad. Motyle w brzuchu, których nie czuła od bardzo, bardzo dawna, były idealnym zwieńczeniem tego wieczoru.
– Dobranoc, Morgan.
– Dobranoc. Naprawdę było mi bardzo miło.
– Mnie również. Uważaj na siebie po drodze.
Przez całą drogę unosiła się na fali pożegnalnego pocałunku.
Nina, z cerą jaśniejącą po zabiegach domowego spa, czekała na nią w piżamie.
– Okej, wystarczy jedno spojrzenie, żebym zgadła: pierwsza randka była wielkim sukcesem. Opowiadaj! I co, przystawiał się?
– W idealnym stopniu. No, podoba mi się. – Morgan z westchnieniem szczęścia opadła na krzesło. – Dobrze się z nim rozmawia, swobodnie i zabawnie. Był w wielu miejscach i umie o tym opowiadać. No i słucha.
Wyprostowała ramiona, po czym je zwiesiła.
– A kiedy mnie pocałował na pożegnanie, miałam motyle w brzuchu.
– Jak pocałował? Opis poproszę.
– Powiedziałabym, że delikatnie, ciut marzycielsko. Nienachalnie. Lekko, ale skutecznie. Nie wiem, jak to się stało, ale zaprosiłam go do nas na kolację. Za tydzień w poniedziałek.
– A niech to! – Nina zerwała się i odtańczyła szybki taniec. – Ale nie dosypał ci niczego do wina, co? Albo czymś nie otumanił?
– Jest miłym, przystojnym, interesującym facetem. Tylko tyle.
– W zupełności wystarczy. Poprosimy mamę, żeby nam pomogła. Albo może wolisz, żebym zniknęła w poniedziałek?
– Absolutnie. – Odpowiedź była szybka i stanowcza. – Proszę, nie znikaj. Nie zapraszałabym go, gdyby miało cię nie być.
– A zaprosić Sama?
– Chyba tak, dla równowagi. Ale niech to nie będzie nic wystawnego, Nino, tylko zwyczajna, miła kolacja. Bez zadęcia.
– Swobodnie uwodzicielska. Mamy to, Morgan.
– Jeśli same nic nie przygotujemy, to coś zamówimy. – Morgan wstała. – Muszę się kłaść. Ty też, zaczynasz o ósmej.
– Idę już, idę, ale jeszcze napiszę do mamy, żeby już zaczęła myśleć, co byśmy mogły upichcić. Nie będę ci życzyła słodkich snów, bo masz je zapewnione. Do zobaczenia jutro. Och, nie mogę się doczekać faceta, którego Morgan Albright zaprosiła na kolację!
*
Luke wpadł do baru w czwartkowy wieczór. Od razu zaczął rozmowę z Morgan, a także z niektórymi miejscowymi. Poćwiczył trochę grę w rzutki, wcale nie był w tym zły. Wypił swoje dwa piwa i zjadł skrzydełka.
– No i sprawiłaś sobie chłopaka. – Gracie porozumiewawczo uniosła brwi.
– Nie, będzie tu tylko parę miesięcy.
– Nie powiedziałam, że to chłopak na całe życie. – Światła mrugnęły, dając sygnał do ostatniego zamówienia, a Gracie wzruszyła ramionami. – Z całą pewnością ma ogładę. Jeśli o mnie chodzi, nie ufam takim. Jakieś piętnaście lat temu prawie za takiego wyszłam. Gładki był, oj, gładki. Taki gładki, że prosto z mojego łóżka wślizgnął się do łóżka mojej kuzynki Bonnie.
– Całe szczęście, że ja jeszcze za niego nie wyszłam. Nawet prawie.
– Więc możesz się cieszyć jego ogładą.
Dlaczego by nie – pomyślała Morgan, kiedy Luke przyszedł na wieczór quizów. Tym, że włączył się do gry, zyskał parę dodatkowych punktów w jej oczach.
Oto miała interesującego adoratora i – wziąwszy pod uwagę obie prace – niewiele czasu na spotkania. Ale, jak się zdawało, żadnemu z nich to nie przeszkadzało.
Nie oznaczało to jednak, że na myśl o poniedziałkowym wieczorze nie czuła obawy, że podjęła się przygotowania kolacji, oraz stresu związanego z syndromem drugiej randki.
Korzystając z elastycznego czasu pracy, wyszła z biura o godzinę wcześniej. Kwietniowe ciepło, które wreszcie dawało się wyczuć w powietrzu, trochę podniosło ją na duchu, gdy jechała rowerem.
Za parę tygodni wiosna rozkręci się na dobre i pokaże światu swoje kolory. Morgan widziała już w niektórych ogrodach kwitnące na żółto forsycje, a gałęzie wielkiej wierzby rosnącej u wylotu jej ulicy okryły się bladozieloną mgiełką.
W jej ogrodzie rozkwitły czerwone jak szminka tulipany, a azalie, kupione dzięki radzie Niny podczas ich pierwszego spotkania, miały już duże pąki, które lada dzień buchną słodkim różem.
Może to było głupie, ale fakt, że zasadziła je w swoim ogrodzie, wzbudzał w niej poczucie przynależności do dzielnicy.
Zaparkowała rower, uśmiechnęła się do bratków i weszła do domu, w którym głośno grała muzyka.
Oczywiście Nina wróciła z pracy pierwsza.
Morgan wrzuciła klucze do miski na stoliku przy drzwiach, odwiesiła kurtkę do szafy, razem z kurtką zamykając w szafie torebkę, a potem weszła do kuchni, gdzie panował potężny chaos.
Nina z włosami związanymi w kucyk i w fartuszku pochlapanym Bóg wie czym stała przy kuchence. Fartuch dostała od mamy, która taki sam podarowała Morgan.
Niewielki blat zastawiony był butelkami, słoikami i pojemnikami z przyprawami. Morgan miała wrażenie, że plamy na fartuszku Niny pochodzą od wszystkich tych rzeczy naraz.
– Zrobiłam to! – Szeroko otwarte oczy Niny patrzyły trochę dziko. – Zrobiłam marynatę do mięsa. Udało mi się, Morgan! – Z rozmachem otworzyła lodówkę. – Widzisz?
Morgan ostrożnie nachyliła się nad półką, na której stała miska nakryta przezroczystą folią kuchenną, również specjalnie przywiezioną od mamy.
– Zrobiłam to tymi rękami!
– Wygląda – Morgan nachyliła się bliżej i powąchała – i pachnie tak, jak powinno. Potrzebujesz odpocząć?
– Być może. Ty masz zrobić ziemniaki. Obecność mężczyzn na kolacji oznacza mięso i ziemniaki. A ponieważ mamy kwiecień, również szparagi. I musimy jeszcze to wszystko ugotować, nakryć do stołu i sprawić, żeby ładnie wyglądało. I żebyśmy my ładnie wyglądały.
– Co myśmy sobie myślały? – przeraziła się Morgan.
– Teraz już za późno się nad tym zastanawiać. Stół to nie problem, poradzisz sobie. Gdybyś nie miała pomysłu, to pomogę. Na HGTV1 ciągle pokazują aranżacje stołów.
– Wezmę się do tych głupich ziemniaków. Skoro ty potrafiłaś zrobić marynatę, to ja dam radę z ziemniakami. No, dalej, dopuść mnie do blatu.
Morgan włożyła fartuch. Kiedy wyszorowała ziemniaki i pokroiła je na ćwiartki, jak nakazywał przepis mamy Niny, nagle ogarnął ją strach, bo kawałki wyszły różnej wielkości. I co teraz? Pocieszyło ją to, że jej fartuch nie przypominał dzieł Jacksona Pollocka w takim samym stopniu jak fartuch Niny.
Wypełniała zalecenia mamy Niny co do słowa, co wcale nie było takie proste, bo zamiast dokładnych miar mama posługiwała się określeniami „na oko” lub „do smaku”.
Przystąpiła do dzieła. Wymieszała przyprawy w misce, powąchała, obejrzała. Wrzuciła w to ziemniaki, dodała olej i z nadzieją na udany efekt rozłożyła warzywa na blasze z piekarnika.
Stół pozostawiła Ninie, która szła jak burza, a sama ruszyła sprzątać kuchnię.
Wykończona, przebrała się z biurowych ciuchów w spodnie khaki nad kostkę i jaskraworóżową koszulkę. Zastanawiała się, i to szczerze, jak niektórzy ludzie to robią, że gotują codziennie.
Czekało je jeszcze przygotowanie szparagów i odgrzanie bułeczek. Znowu włożyła fartuch.
W przedpokoju natknęła się na Ninę, świeżą jak wiosenny poranek.
– Jeszcze oliwki, ser i jakieś warzywa. Z tym damy radę. Szkoda, że ta kuchnia jest za mała na wspólne przesiadywanie.
– Poczekaj jeszcze rok – obiecała Morgan. – Wiesz co? Naprawdę dobrze tu pachnie. Pachnie tak, jakbyśmy potrafiły gotować. – W kuchni stanęły obok siebie i zajrzały do piekarnika. – Wygląda też całkiem całkiem. Jesteś pewna, że szparagom wystarczy tylko dziesięć minut?
– Mama wie najlepiej – odparła Nina z powagą. – Ale trzeba je najpierw przyciąć, więc zróbmy to teraz. A potem je wstawimy, gdzieś piętnaście po siódmej. Które pięć minut wolisz? Smażenie czy para?
– Boże, Boże. Para.
– Ja też para. W takim razie zagrajmy o to – Nina wyciągnęła pięść – na trzy.
– A niech to – syknęła Morgan, kiedy kamień Niny zmiażdżył jej nożyce.
Zanim wybiła siódma, muzyka została ściszona do przyjemnego szmeru, piekarnik przestawiony na niższą temperaturę, a przekąski przygotowane.
Pukanie do drzwi rozległo się idealnie na czas.
– Zdejmujemy fartuchy! – zakomenderowała Nina.
Otworzyły razem. Na progu stało dwóch mężczyzn.
– Przyjechaliśmy jednocześnie. – Cudowny Sam w okularach w rogowych oprawkach podał Ninie bukiet różowych tulipanów, a Morgan – butelkę wina.
– A ja na odwrót. – Luke wręczył Morgan fioletowe hiacynty w przezroczystym wazonie w kształcie kuli, a Ninie wino. – Cześć, Nino, jestem Luke.
Mimo obaw i pracy włożonej w gotowanie spotkanie okazało się sukcesem.
Najpierw wszyscy skupili się w ciasnej kuchni, a potem, z kieliszkami w rękach, wyszli do aneksu jadalnego. Wydawało się, że Luke i Sam szybko złapali kontakt. Specjalista od IT i zapalony gracz mieli ze sobą sporo wspólnego.
Z nadzieją, że pomyślne wiatry ich nie opuszczą, Morgan wrzuciła masło na patelnię, by obsmażyć szparagi.
– Nie ma nic lepszego niż domowy posiłek, kiedy człowiek ciągle tuła się z dala od domu. – Luke cmoknął ją w policzek. – Naprawdę to doceniam.
– Miejmy nadzieję, że to będzie przypominać domowy posiłek, a nie wołanie o pomoc – odparła.
Luke się roześmiał.
– Pachnie fantastycznie. Chętnie umyłbym ręce.
– Proszę bardzo. W lewo korytarzem i drzwi po prawej stronie.
– Zaczynamy odliczanie. Dziesięć minut – ogłosiła Nina, a Sam otoczył ją ramieniem.
– Nie chce mi się wierzyć, że same to wszystko przygotowałyście, dziewczyny. Cały dzień w pracy, a potem jeszcze to.
– Nie chwal, póki nie spróbujesz – upomniała go Morgan.
– Cały dzień w pracy – powtórzył Sam i pocałował Ninę w czubek głowy. – A potem tyle czasu w kuchni.
Zadowolona Nina wystawiła twarz do pocałunku.
– Dobra, uwaga. – Morgan zsunęła szparagi na roztopione masło i ustawiła minutnik w telefonie na pięć minut. Mieszała i potrząsała patelnią, próbując posolić i popieprzyć danie „na oko” i „do smaku”.
Kiedy ona stała przy patelni, Sam pomógł Ninie wyjąć kotlety i ziemniaki z piekarnika, a zamiast nich włożyć tam bułeczki do podgrzania.
– Praca zespołowa. Skończyłam swoje pięć minut, teraz ty, Nino.
Zamieniły się miejscami. Morgan ułożyła kotlety na półmisku pożyczonym, rzecz jasna, od mamy Niny, i – jak mama kazała – udekorowała je świeżym rozmarynem.
– Przepraszam. – Wrócił Luke. – Telefon mi zadzwonił, dlatego tak długo.
– Nie ma problemu, właśnie kończymy. – Morgan na niego zerknęła. – Wszystko w porządku?
– Tak, to tylko mała zmiana planów na jutro. Mogę w czymś pomóc?
– Otwórz wino, na wypadek, gdybyśmy chcieli się napić.
Kiedy po skończonym gotowaniu i serwowaniu usiedli wreszcie przy stole, Sam wziął do ust pierwszy kęs.
– Skarbie – zwrócił się do Niny, a potem uśmiechnął się do Morgan. – Drugi skarbie.
Nina spróbowała mięsa.
– U, la la. Jesteśmy w tym niezłe, Morg. Co to będzie dalej?
– Za domowy posiłek dla tułacza, moje panie. – Luke podniósł kieliszek. – Zdrowie szefowych kuchni.
– I zdrowie mamy. Nie powstydziłaby się nas, Morgan – dodała Nina.
Mimo trudów dnia Morgan cieszyła się każdą chwilą wieczoru. To było prawdziwe przyjęcie. U niej w domu. Pierwsze samodzielnie przygotowane, bez jedzenia kupionego na wynos lub zamówionego z dostawą. Rozmowy, śmiech i od czasu do czasu przelotny dotyk dłoni Luke’a.
Gdy faceci uparli się, że posprzątają ze stołu, uznała to za urocze, a potem z przyjemnością siedziała przy kawie i kupionym w cukierni czerwonym torcie przekładanym warstwami białego kremu.
– Z wielkim żalem, ale muszę przerwać tę sielankę. Dzisiejszy wieczór to punkt kulminacyjny mojego pobytu w tych stronach. Niestety, plany na jutro uległy zmianie i okazało się, że już o ósmej muszę być u klienta.
– A gdzie ten klient?
– Wysyłają mnie do Baltimore. Inwestor kupił dwa szeregowce i chce je połączyć w jeden. To ma być inteligentny dom. Wygląda na to, że będę miał tam sporo roboty. Pewnie trzeba będzie zostać jakieś dwa dni. Może trzy. – Wzruszył ramionami. – Wcisnęli mi to w grafik pod koniec zeszłego tygodnia. Ten gość to znajomy jednego z szefów.
– O ósmej w Baltimore. Trzeba będzie wcześnie wstać – powiedziała Nina.
Luke skinął do niej głową.
– Tak, prawda, ale też czeka mnie miłe wyzwanie. Zamienić dwa stare szeregowce w jedną inteligentną miejską minirezydencję, zachowując jednocześnie ducha okolicy. – Rozejrzał się. – Chętnie zająłbym się też twoim domem, Morgan. Jest tu na czym bazować.
– Też tak sądzę – przyznała. – Jak zlikwiduję tę ścianę, być może oprócz powiększenia przestrzeni zainwestuję też w jakąś inteligencję.
– Daj mi znać, jeśli się zdecydujesz. Na pewno znajdę dla ciebie czas. Obiecuję. Dzięki, Nino, i podziękuj mamie. – Wstał. – Wszystko było fantastyczne. Cieszę się, że cię poznałem, Samie. W przyszłym tygodniu postaram się zerknąć na twój system. Zawsze da się coś usprawnić.
– Byłoby świetnie.
Morgan odprowadziła go do drzwi.
– Jak wrócę, zajrzę do baru. Za kilka dni. Mogę napisać do ciebie parę esemesów, kiedy będę cierpiał na samotność w hotelowym pokoju w Baltimore? – zapytał.
– Jasne.
– A po powrocie zaprosić cię na kolację? Może tym razem na coś lepszego niż pizza? Coś odrobinę bardziej wyrafinowanego?
– Będzie miło.
Kiedy ją pocałował, tym razem trochę bardziej intensywnie niż za pierwszym razem, bliżej przysuwając ciało, pomyślała, że właściwie to będzie bardzo miło.
– Powodzenia w Baltimore.
– Jeśli jesteś w czymś dobry, nie potrzebujesz powodzenia, ale dzięki. Dobranoc i jeszcze raz dzięki za kolację.
Patrzyła w ślad za nim, kiedy szedł do samochodu zaparkowanego wzdłuż ogrodzenia. Kwietniowy wieczór zasnuwała mgiełka lekko siąpiącego deszczu.
Kiedy zatrzasnął drzwiczki, pomyślała, że może jakimś dziwnym trafem rzeczywiście ma chłopaka. Tymczasowo.
Nina wytknęła głowę za drzwi.
– Słyszałam trzaśnięcie drzwiczek, więc chcę powiedzieć, że… podoba mi się, serio!
– Mnie też – dodał Sam, również wychylając głowę za drzwi.
– Mnie również, więc jesteśmy jednomyślni – dodała Morgan.
– W następną niedzielę musisz go zabrać na kolację do mamy. To twoja mama w Maryland i będzie nim zachwycona – zaproponowała Nina.
– Może. Zastanowię się. A tymczasem mówię dobranoc. Widzimy się rano, Sam, tak?
– Sondaże mówią, że tak – odparła Nina, a Sam się uśmiechnął.
*
Kiedy Morgan położyła się spać, przyszedł esemes od Luke’a.
Do środy, najpóźniej czwartku. Będę tęsknił.
Mimo uśmiechu, który mimowolnie wypłynął na jej twarz, i rozlewającego się po jej ciele ciepła, Morgan przez chwilę się zawahała. Ale pokręciła głową i odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Ja też. Dobranoc.
Kiedy wyciągnęła się wygodnie w łóżku, nadal się uśmiechała.
Jeśli wziąć pod uwagę wiek i brak jakiejkolwiek uwagi ze strony właścicielki, nie było niczym dziwnym, że we wtorek rano samochód Niny odmówił współpracy.
Sam podrzucił ją do sklepu, a kręcący głową z dezaprobatą Larry odholował wóz do swojego warsztatu.
Nina wróciła z pracy, narzekając na drapanie w gardle i złe wieści od Larry’ego w sprawie zakresu napraw.
– Nowy akumulator koniecznie, coś z paskami wentylatora, coś jeszcze i coś jeszcze i do tego skrzynia biegów. Larry przewiduje pięć stówek. – Pstryknęła palcami. – No, to już mogę się z nimi pożegnać.
– Przykro mi. Szczerze. – Ponieważ Morgan naprawdę tak myślała, mocno uścisnęła przyjaciółkę. – Dobrze ci zrobi herbata z miodem. Zaczekaj, zrobię ci.
– Dzięki. – Nina klapnęła na fotel. Powieki same jej opadały, a piękna cera była blada. – Nienawidzę tych wiosennych przeziębień, a przeczuwam, że to właśnie ono. To plus tych pięć stówek i wystarczy, żebym się czuła jak wrak.
– Może zjadłabyś zupy? – Morgan otworzyła kuchenną szafkę i wyjęła puszkę. – Rosół z makaronem gwiazdki. Nijak się ma do rosołu twojej mamy, ale zawsze to rosół.
– Chętnie. Chyba wezmę gorący prysznic, a potem zapakuję się pod kołdrę z rosołem, gwiazdkami, tostami oraz herbatą i puszczę sobie jakiś podnoszący na duchu film. I prześpię resztę tego parszywego dnia.
– To wskakuj pod prysznic i pod kołdrę, a ja ci przyniosę jedzenie na tę całą parszywość.
– Najlepsza wynajmująca, jaką znam. Uściskałabym cię, amiga mia, ale nie chcę ci sprzedać tego, co właśnie zaczyna mnie brać.
Kiedy Morgan przyszła z tacą, Nina siedziała w łóżku z laptopem i pudełkiem chusteczek.
– Dzięki. Wielkie, wielkie dzięki. Już mi lepiej.
– Może powinnaś wziąć jutro wolne i zostać w łóżku? – Morgan odstawiła tacę i przyłożyła rękę do czoła Niny. – Gorączki raczej nie masz.
– Głupie kwietniowe przeziębienie. A w pracy oczywiście jak we młynie.
– Możesz wziąć mój samochód, jeśli chcesz jutro pojechać.
– Mam podwózkę w tę i z powrotem, ale wielkie dzięki za propozycję. Wielkie, większe i największe. – Nina podniosła kubek z herbatą, podmuchała i upiła łyk. – Och, właśnie tego mi było trzeba. Jestem twoją dłużniczką.
– A pamiętasz mój wirus żołądkowy jesienią? Kto się wtedy mną opiekował?
– Ja, bo jesteśmy przyjaciółkami. Wcześnie pójdę spać i prześpię to draństwo.
– Pisz, gdybyś czegoś potrzebowała. Ja nie będę się odzywać na wypadek, gdybyś spała, ale jak wrócę, zajrzę sprawdzić, czy wszystko gra – zaproponowała Morgan.
– Mam wszystko, czego mi trzeba, a potem łyknę sobie NyQuil, to mnie na pewno uśpi. – Nabrała łyżkę zupy. – Wprawdzie to nie rosół mamy, ale każdy rosół z gwiazdkami robi swoje. Miłej pracy.
Kiedy Morgan w nocy wróciła z baru, Nina mocno spała. A rano, obudziwszy się w pustym domu, założyła, że współlokatorka doszła do siebie i pojechała do pracy.
*
Około południa Luke wysłał wiadomość, że najprawdopodobniej będzie musiał spędzić w Baltimore jeszcze jeden dzień. Morgan przeczytała ją pomiędzy wystawianiem faktury za remont łazienki a odebraniem telefonu w sprawie ustalenia terminu budowy tarasu.
Siedziała na swoim miejscu, stanowiącym połączenie biura i recepcji, z widokiem na parking. Widok jej nie przeszkadzał, bo dzięki niemu miała na oku wszystkich, którzy wchodzili do firmy i z niej wychodzili.
W kącie piętrzyła się olbrzymia sansewieria, posadzona podobno przez żonę pierwszego szefa firmy przed mniej więcej dwudziestoma laty. Roślina miała teraz dobre dwa metry i rosła w czerwonej donicy tak dużej, że trudno byłoby ją objąć ramionami.
Bill Greenwald, syn pierwszego właściciela firmy, mawiał, że jego matka uparcie twierdzi, że ta roślina to talizman – tak długo, jak pięknie rośnie, rodzinny biznes będzie prosperować.
Żona Billa, Ava, nadal zakładała kask i pas na narzędzia i ruszała z ekipą na plac budowy. A tam wszyscy wiedzieli, że nie należy z nią zadzierać.
Brat Billa, miejscowy prawnik, zajmował się stroną prawną biznesu. Bill i Ava mieli dwoje dzieci, Jacka i Ellę, którzy pracowali razem z rodzicami.
Morgan często myślała, że kiedy już otworzy własny bar, będzie jej brakowało pracy z Greenwaldami i ich bardzo zżytej, choć stale się o coś spierającej rodziny.
Kiedy czytała esmesa, wszedł Bill. Miał na sobie robocze dżinsy, T-shirt i rozpiętą flanelową koszulę.
Spod czapeczki z daszkiem z logo Greenwald’s Builders wystawały szpakowate włosy, a zza prostokątnych okularów w metalowych oprawkach patrzyły życzliwe oczy. Ramiona Billa były gruzłowate od mięśni.
– Uwaga, widzę tę minę! Dostałaś wiadomość od nowego chłopaka?
– Jest nowy, ale nie nazwałabym go swoim chłopakiem.
Bill wycelował w nią palec.
– Czasami to się po prostu wie. Avę zatrudnił mój tato. Pracowałem z nią przez jakiś miesiąc czy dłużej. Na początku myślałem o niej tylko tyle, że zna się na rzeczy, potrafi się dobrze zamachnąć młotkiem i nie da sobie w kaszę dmuchać. Dopiero pewnego dnia, kiedy się zaśmiała… zresztą sama znasz ten śmiech.
Głośny i wręcz nieprzyzwoity.
– No, znam.
– Ten śmiech mnie rozłożył. Pomyślałem sobie: To ona, Bill. Nie ma co się wahać. Równie dobrze możesz już zacząć się do niego przyzwyczajać. We wrześniu minęło dwadzieścia siedem lat i w miarę się do niego przyzwyczaiłem. Więc sama będziesz wiedziała, czy to to, czy nie to. No, a teraz ruszam na spotkanie z inspektorem na budowie u Morenich. Wracając, zahaczę o tę prezentację dla Langstonów, zobaczę, czy załapię się na ten śmiech. Jeśli wszystko pójdzie gładko, powinienem być z powrotem koło trzeciej. A jak nie, to dam znać.
– Będę na posterunku.
– Jak zawsze.
I bardzo to lubię – pomyślała Morgan, kiedy Bill wyszedł. Zabrała się do załatwiania kolejnych spraw.
Napełniła butelkę wodą ze źródełka, usiadła za biurkiem i odpisała Luke’owi.
Mam nadzieję, że to oznacza, że wszystko idzie dobrze. Jeżeli wrócisz i będziesz wolny w niedzielę, może masz ochotę wpaść z nami na kolację do rodziców Niny?
Opowiedział po paru minutach.
Brzmi świetnie! Wszystko idzie dobrze, będę z powrotem.
Fajnie. Niedzielna kolacja, tylko wcześniej. Zwykle jedziemy około czwartej, a jemy około piątej. Bądź gotów na dużo ludzi, dużo hałasu i dużo jedzenia.
Jestem gotów. Wpaść po ciebie o czwartej?
Tak.
Mam nadzieję, że spotkamy się w piątek wieczorem, a jak nie, to na pewno w niedzielę. Na razie.
Na końcu wiadomości dodał kwiatek.
*
Kiedy na ekranie pojawiła się wysłana przez Morgan emotka z uśmiechniętą buzią, otworzył żałośnie lichy zamek w tylnych drzwiach.
Niektórzy ludzie są tacy durni, zwłaszcza kobiety.
Wszedł i rozejrzał się po domu, który w jego rankingu plasował się bardzo nisko. No dobra, ale solidna konstrukcja i niezła lokalizacja sprawiają, że warto.
Tylko wejść i wyjść – upomniał się w duchu i ruszył prosto do jej gabinetu. Tam odinstaluje z jej laptopa program wgrany w czasie, gdy przed poniedziałkową kolacją musiał skorzystać z łazienki.
Nie zostawi po sobie ani okruszka.
Dzięki temu za parę godzin zakończy się kilka bardzo intratnych tygodni jego życia. Będzie po wszystkim.
A ona zobaczy go wcześniej, niż się spodziewa.
Wyobraził sobie, jak ją zabija na parkingu za barem, obok samochodu. Gdyby jednak nie wychodziła jako ostatnia – chociaż zawsze wychodziła – to zrobi to w samochodzie, na przytulnym tylnym siedzeniu.
To będzie niespodzianka! A potem finał. Wyrzuci gdzieś jej ciało, a samochód odwiezie do znajomka w Baltimore. Wymieni sobie tego jej priusa na inne auto i beztrosko odjedzie w dal.
Przynajmniej nie będzie musiał się z nią przedtem pieprzyć. Jako człowiek, który dobrze poznaje swoje ofiary, od dawna wiedział, że Morgan Albright nie będzie łatwym łupem. Więc po co ma tracić czas, szarpać się i zawracać sobie głowę.
Za to okazała się taka łatwa, jeśli chodzi o wszystkie inne sprawy.
Rękami w chirurgicznych rękawiczkach otworzył laptop.
Włączył go, szczerze nie rozumiejąc, dlaczego ta kobieta nie wydała ani dolara ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy na nowszy sprzęt.
Właśnie kliknął „Odinstaluj”, kiedy usłyszał z tyłu ciche kroki.
Odwrócił się z niewinnym uśmiechem na twarzy dokładnie w tej chwili, kiedy Nina, która nie wyglądała najlepiej, stanęła w drzwiach.
– Luke? – spytała ochryple i zakaszlała. – Co tu robisz?
– Hej! Namówiłem Morgan, żeby mi pozwoliła zainstalować nowsze oprogramowanie na laptopie. Wszedłem od tyłu, nie chciałem cię budzić. – Nie było wątpliwości, że jest chora, stwierdził więc, że należało improwizować. Przywołał na twarz minę pełną współczucia. – Mówiła, że niezbyt dobrze się czujesz, pewnie śpisz. Przepraszam, jeśli cię obudziłem.
– Wiosenne przeziębienie. Fuj, nie cierpię. Szefowa odesłała mnie do domu. Odwiozła mnie. Właśnie… Ale skąd Morgan wiedziała, że jestem w domu? Angie do niej zadzwoniła?
Uznał, że sprawa robi się zbyt skomplikowana. Nina musiała dostrzec coś w jego oczach, bo zobaczył to na jej twarzy. To był rozkaz ucieczki.
Zanim zdążyła go zrealizować, chwycił laptop i mocno się nim zamachnął. Komputer uderzył w bok jej głowy, a drugi bok jej głowy mocno łupnął o framugę.
Nawet nie pisnęła.
Kiedy się przewracała, znowu zamachnął się laptopem – nie szkoda go, to zwykły szajs – i wymierzył jej kolejny cios.
Wszystko mu spieprzyła. Teraz już nie będzie mógł zakończyć sprawy z Morgan tak jak należy.
A więc trudno, coś za coś.
– Znalazłaś się w złym miejscu – mruknął, ukląkł i przewrócił ją na plecy, by objąć palcami jej gardło. – I wybrałaś sobie zły czas na chorowanie, suko. Nie jesteś tą dziewczyną, o którą mi chodziło, ale na razie będziesz musiała wystarczyć.
Zalała go fala podniecenia, taka jak zawsze, kiedy wyciskał z człowieka życie.
Choć w jej oczach pokazało się białko, a pięty załomotały o podłogę, nie była w pełni przytomna.
Zostawił zarówno ją, jak i roztrzaskany laptop na podłodze.
Rozejrzał się po kuchni, znalazł worek na śmieci. Zapakował do niego laptop Niny, jej telefon, jakąś przypadkową biżuterię, niewartą nawet tego, by ją oddawać do lombardu, oraz sto pięćdziesiąt osiem dolarów – część w jej portfelu, a część w szufladzie z bielizną.
Przeszukał pokój Morgan. Ta chociaż miała parę sztuk naprawdę porządnej biżuterii. Brylantowe kolczyki – malutkie, ale w dobrym kolorze i szlifie, złoty medalion – raczej stary, pewnie pamiątka rodzinna. Wrzucił też do worka trochę byle jakiego chłamu.
Niczego nie marnuj, a nigdy nie będziesz w potrzebie – pomyślał, ładując rzeczy do worka.
Ofiary zawsze chomikowały w domach gotówkę. Znalazł pięć zrolowanych dwudziestek, które Morgan ukryła w sportowych skarpetkach.
Złapał kluczyki leżące w misce na stoliku w przedpokoju, a potem wycofał się tą samą drogą, którą przyszedł.
Łokciem zbił jedną z szyb w tylnych drzwiach.
Włamanie w biały dzień skończyło się źle, wręcz tragicznie. Tak to będzie wyglądało.
Jaka szkoda, jaki żal.
Otworzył samochód Morgan pilotem, wrzucił worek z łupem na tylne siedzenie.
Wycofał z podjazdu i ruszył w kierunku przeciwnym niż centrum miasteczka. Nucąc razem z Billie Eilish cover Yesterday, jechał do Baltimore.
*
Gdy Morgan miała wychodzić z pracy, właśnie się rozpadało. Sprawdziła pogodę w telefonie. Przelotne opady szybko przesuwające się na zachód.
Postanowiła przeczekać. Napisała do Niny, że będzie później i spytała, czy przywieźć jej chińszczyznę.
Brak odpowiedzi sprawił, że zmarszczyła brwi.
– Może choroba nie odpuszcza – mruknęła pod nosem, wpatrzona w deszcz. – Pewnie położyła się po pracy i zasnęła.
Na wszelki wypadek zamówiła dodatkową porcję nudli z krewetkami w sosie słodko-kwaśnym.
Po kwadransie wyszło słońce i Morgan mogła ruszać. Jechała rowerem, wdychając wilgotne powietrze. Odebrała zamówione dania i ostrożnie umieściła je w koszyku.
Spodziewała się raczej spokojnej zmiany w Next Round, jak to zwykle w środę. Nie otworzyli jeszcze ogródka przed lokalem, ale to już tylko kwestia dni.
Kiedy będzie miała własny bar, urządzi przed nim taras otoczony pergolą. Ustawi tam specjalne promienniki ciepła, by goście mogli siedzieć na dworze w każdą pogodę, oczywiście oprócz najgorszych mrozów i deszczy.
Więcej miejsc, lepsza sprzedaż, większy zysk.
Kiedy zobaczyła, że na podjeździe przed domem nie ma jej samochodu, serce załomotało jej w piersi. Zrozumiała, że to Nina musiała go pożyczyć. Może pojechała po kolejne opakowanie NyQuilu.
Ale przecież zawsze pytała.
Morgan weszła do domu i skinęła głową na widok pustej miski na klucze. Odwiesiła kurtkę, schowała torebkę do szafy i ruszyła prosto do pokoju Niny.
Musiała wrócić do domu i znowu wyjść – domyśliła się. Pudełko chusteczek nadal leżało na łóżku. „Zrobię jej jeszcze herbaty z miodem” – postanowiła i poszła do kuchni odłożyć torbę z jedzeniem i nastawić czajnik.
Na widok wybitej szyby w tylnych drzwiach i odłamków rozsypanych na podłodze zamarła.
Wycofała się i sięgnęła do kieszeni po telefon. Już zabrakło jej tchu. Mózg odmawiał współpracy. Pamiętała tylko, że ma wybrać numer alarmowy.
– Numer alarmowy, słucham?
– Włamanie. Miałam włamanie. Przez drzwi kuchenne.
Zerknęła w stronę sypialni, a potem w stronę gabinetu.
I zobaczyła jej rękę, przedramię, krew na podłodze.
– Boże! Boże! To Nina! – Rzuciła się do gabinetu, padła na podłogę. – Szybko, błagam, szybko, Newberry Street 229! Jest ranna, jest krew. Nie rusza się.
– Wysyłam pomoc. Jak się pani nazywa?
– Morgan. Nina jest ranna, krwawi. Myślę… Myślę, że ona nie żyje. Nie, nie, nie! Co mam robić? Co mogę zrobić?