Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Okrutna tajemnica wspaniałej nadmorskiej rezydencji pełnej wielu ponurych wspomnień.
Tajemniczy i groźny stwór zamieszkujący normandzki las Cavenmore.
Tę powieść mógłby napisać młody Julian Carax, bohater "Cienia wiatru".
Jest rok 1936, Simone Sauvelle po śmierci męża zostaje praktycznie bez środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę jako ochmistrzyni normandzkiej rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek. Pani Sauvelle wraz z dziećmi: 14-letnią Irene i młodszym Dorianem wyjeżdża do Normandii. Na pierwszy rzut oka nadmorska rezydencja wywiera na nich jak najgorsze wrażenie. I mimo że gospodarz okazuje się miłym człowiekiem, to rodzina cały czas czuje się nieswojo w nowym miejscu. Być może intuicja nie zawodzi pani Sauvelle i jej dzieci? Budząca grozę, wypełniona armią mechanicznych zabawek rezydencja jest siedliskiem uśpionych mrocznych sił z przeszłości?
Podczas pierwszej wizyty u gospodarza rodzina Sauvelle zostaje oprowadzone po części domu pełnego przedziwnych mechanicznych zabawek. Dowiaduje się również o dziwnej chorobie żony Lazarusa. Po pewnym czasie Irene zaprzyjaźnia się z Hannah, kucharką wynalazcy, dzięki której poznaje Ismaela. Kiedy Hannah zostaje odnaleziona martwa, Irene i Ismael postanawiają zgłębić tajemnicę jej śmierci. Aby tego dokonać, będą musieli rozwiązać szereg zagadek związanych z Lazarusem i jego żoną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 237
Tytuł oryginału: Las luces de septiembre
Projekt okładki: Katarzyna Konior/studio.bluemango.pl
na podstawie projektu Planeta Arte & Diseño
Ilustracje na okładce © Opalworks
© W. Phokin/Shuterrstock
Redakcja: Redaktornia.com
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa)
© Carlos Ruiz Zafón 1995, DragonStudiosLLC 2017.All rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2011, 2022
© for the Polish translation by Katarzyna Okrasko and Carlos Marrodán Casas
ISBN 978-83-287-2486-0
You&YA
MUZA SA
Wydanie III
Warszawa 2022
– fragment –
Drogi Czytelniku,
Światła września były moją trzecią powieścią; ukazały się po raz pierwszy w Hiszpanii w 1996 roku. Czytelnicy, którzy znają mnie przede wszystkim jako autora Cienia wiatru i Gry Anioła, mogą nie wiedzieć, że moje pierwsze cztery powieści wydano w kategorii literatury młodzieżowej. Choć powstały z myślą o młodzieży, miałem nadzieję, że przypadną do gustu wszystkim czytelnikom, bez względu na wiek. Przyświecała mi chęć napisania książek, które pragnąłbym przeczytać nie tylko w dzieciństwie, ale również jako nastolatek, młody, dwudziestotrzyletni mężczyzna, czterdziestolatek czy osiemdziesięcioletni starszy pan.
Nadszedł wreszcie czas, gdy po latach trudnych batalii o prawa autorskie książki mogły zostać udostępnione czytelnikom na całym świecie. Mimo że od pierwszego wydania minęło wiele lat, powieści wciąż cieszą się popularnością zarówno wśród młodych, jak i starszych odbiorców, co mnie ogromnie cieszy. Sądzę, że istnieją historie o uniwersalnym wydźwięku, dlatego mam nadzieję, iż dorośli czytelnicy moich późniejszych książek zechcą sięgnąć również po te, które opowiadają o magii, mrocznych tajemnicach i przygodach.
Wszystkim zaś nowym czytelnikom chciałbym życzyć wielu wspaniałych przygód w świecie literatury.
Z życzeniami bezpiecznej podróży
Carlos Ruiz Zafón
luty 2010
Kochana Irène!
Światła września nauczyły mnie wspominać ślady Twoich kroków rozmywane przez wody przypływu. Już wtedy wiedziałem, że nadchodząca zima zatrze całkowicie miraż owego lata, które spędziliśmy razem w Błękitnej Zatoce. Zdziwiłabyś się, widząc, jak niewiele się tutaj od tamtego czasu zmieniło. Wieża latarni morskiej wciąż wznosi się niczym wartownik pośród mgieł, a szosa biegnąca wzdłuż Plaży Anglika jest coraz mniej uczęszczana i powoli zaczyna przypominać wiejską drogę wijącą się donikąd pośród piasków.
Ruiny Cravenmoore, nieme i osnute całunem mroku, nadal zarysowują się nad gęstwiną lasu. Gdy wypływam na wody zatoki (choć szczerze mówiąc, czynię to coraz rzadziej), widzę potłuczone szyby w oknach skrzydła zachodniego błyskające we mgle niczym fantasmagoryczne sygnały. Czasami, sprowadzony na manowce przez wspomnienie owych dni, podczas których przecinaliśmy wody zatoki, wracając o zmierzchu do przystani, mam wrażenie, iż znowu widzę migające w ciemności światła. Chociaż wiem, że nikogo tam nie ma. Nikogo.
Pewnie jesteś ciekawa, co stało się z Domem na Cyplu. No więc stoi na swoim miejscu, odosobniony, i spogląda z krawędzi klifu na bezkresny ocean. Zeszłej zimy sztorm zniszczył resztki pomostu przy plaży. Majętny jubiler przybyły z miasta, którego nazwy już nie pamiętam, skusił się niemal, by go kupić za śmieszną kwotę, ale zachodnie wiatry i huk fal roztrzaskujących się o skały odwiodły go ostatecznie od tego zamysłu. Sól morska dokonuje spustoszeń w białym drewnie domu. Sekretna ścieżka prowadząca ku zatoce zarosła gęstwiną nie do przebycia.
Od czasu do czasu, kiedy pozwala mi na to moja praca na nabrzeżu, wsiadam na rower i jadę na cypel, by oglądać zachód słońca z ganku wiszącego nad przepaścią klifu, i nikogo tu nie ma poza mną i stadem mew, które osiedliły się tutaj niczym dzicy lokatorzy, nikogo nie prosząc o pozwolenie. Patrzę stamtąd na księżyc, który unosząc się nad widnokręgiem, kreśli srebrną girlandę prowadzącą do Groty Nietoperzy.
Pamiętam, że opowiedziałem Ci fantastyczną historię okrutnego korsarza, którego statek pewnej nocy w tysiąc siedemset czterdziestym szóstym roku został wessany przez grotę. Kłamałem. Nie było nigdy przemytnika ani porywczego bukaniera, który by się odważył zapuścić w mroki owej jaskini. Na swoją obronę mogę tylko powiedzieć, że było to jedyne kłamstwo, jakie ode mnie usłyszałaś. Zresztą pewnie wiedziałaś o tym od samego początku.
Dziś rano, kiedy wyciągałem sieci zarzucone tuż przy skałach, znowu mi się to przydarzyło. Przez sekundę wydawało mi się, iż widzę Ciebie, jak wychodzisz na ganek Domu na Cyplu, by w milczeniu patrzeć na horyzont. Kiedy mewy wzbiły się do lotu, zrozumiałem, że nikogo tam nie ma. A w dali, wyłaniając się spośród mgieł, majaczyło Wzgórze Świętego Michała, niczym ulotna wyspa zakotwiczona przez przypływ.
Czasami mam wrażenie, że wszyscy uciekli gdzieś daleko od Błękitnej Zatoki i tylko ja zostałem schwytany w pułapkę czasu, nadaremnie oczekując, że purpurowy przypływ września przywróci mi coś więcej niż tylko wspomnienia. Nie zważaj zbytnio na to, co mówię. Morze takie już jest, po jakimś czasie oddaje wszystko, szczególnie zaś wspomnienia.
Wydaje mi się, że to już setny list, który wysyłam na Twój ostatni paryski adres, jaki udało mi się zdobyć. Czasami zastanawiam się, czy którykolwiek z tych listów do Ciebie dotarł, czy mnie jeszcze pamiętasz i czy pamiętasz ten świt na Plaży Anglika. Mam nadzieję, że tak rzeczywiście jest, mam nadzieję, że życie pozwoliło Ci uciec daleko stąd i daleko od tego wszystkiego, co przyniosła wojna.
Życie było wówczas znacznie prostsze, pamiętasz? Pewnie się łudzę, na pewno tego nie pamiętasz. Coraz częściej zaczynam dopuszczać myśl, że tylko ja, naiwny głupek, żyję wspomnieniem wszystkich dni tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego roku i każdego z nich z osobna, dni, kiedy byłaś jeszcze tutaj, przy mnie…
Paryż, 1936
Ci, co pamiętają ową noc, kiedy zmarł Armand Sauvelle, zarzekają się, że purpurowy błysk przeciął sklepienie nieba, pozostawiając po sobie ślad żarzących się popiołów; błysk, którego Irène, córka zmarłego, nigdy nie widziała, ale który pojawiał się w jej snach przez wiele lat.
Był mroźny zimowy świt i szyby sali numer czternaście szpitala Saint George pokryła delikatna warstewka lodu, przez którą widać było rozmywające się w złocistym półbrzasku akwarele miasta.
Życie Armanda Sauvelle’a zgasło cichutko, bez westchnienia skargi. Jego żona Simone i córka Irène uniosły wzrok, gdy pierwsze błyski dnia zaczęły pruć fastrygi nocy, rozsypując po sali szpitalnej niteczki światła. Jego syn Dorian drzemał na krześle. Salą zawładnęło przejmujące milczenie. Nie trzeba było słów, żeby zrozumieć, co się stało. Po sześciu miesiącach bezlitosny upiór choroby, której nazwa nigdy nie przeszła Armandowi Sauvelle’owi przez gardło, pokonał go. Najzwyczajniej w świecie.
Tak zaczął się rok, który w pamięci rodziny Sauvelle’ów miał się zapisać jako najgorszy w jej historii.
* * *
Armand Sauvelle zabrał do grobu swój urok i zaraźliwy śmiech, ale w tę ostatnią drogę nie wyruszyły z nim bynajmniej jego rozliczne długi. Rychło kohorty wierzycieli i wszelkiego rodzaju dyplomowanych sępów w surdutach zaczęły nękać niezapowiedzianymi wizytami siedzibę Sauvelle’ów przy bulwarze Haussmanna. Po początkowych, pełnych chłodu i typowej dla kauzyperdów kurtuazji wizytach nastąpiły zawoalowane groźby. A po nich przyszedł czas na egzekucje komornicze.
Renomowane szkoły i nienagannie skrojone stroje musiały zostać zastąpione pracami zleconymi i skromniejszym przyodziewkiem dla Irène i jej młodszego brata. To był początek zawrotnego zejścia Sauvelle’ów na ziemię. Najdotkliwiej odczuła to Simone. Choć znów zaczęła pracować jako nauczycielka, jej zarobki były o wiele za niskie, by sprostać płynącym zewsząd roszczeniom. Co chwila pojawiała się kolejna umowa wierzytelności, kolejny weksel podpisany przez Armanda, kolejna czarna dziura długów…
W owym to czasie mały Dorian nabrał podejrzeń, że połowę mieszkańców Paryża stanowią adwokaci i lichwiarze, specyficzny gatunek szczurów, zamieszkujących nie w kanalizacji, ale na powierzchni. Wówczas również Irène, w tajemnicy przed matką, podjęła pracę fordanserki. Najczęściej tańczyła z młodymi, przerażonymi żołnierzami, za parę groszy (które o świcie wrzucała do blaszanego pudełka trzymanego przez Simone pod zlewozmywakiem w kuchni).
Rodzina Sauvelle’ów odkryła również, iż liczne dotąd zastępy przyjaciół i osób, na których można było polegać, zaczęły nagle topnieć niczym szron w pierwszych promieniach słońca. Niemniej gdy nadeszło lato, Henri Leconte, stary przyjaciel Armanda Sauvelle’a, zaproponował rodzinie przeprowadzkę do małego mieszkanka znajdującego się nad sklepem z artykułami malarskimi, który prowadził na Montparnassie. Zgodził się, by zapłacili mu czynsz, kiedy finanse im na to pozwolą, na razie w zamian poprosił tylko, by Dorian pomagał mu jako chłopak na posyłki, bo jemu nogi odmawiały już niestety posłuszeństwa. Żadne słowa nie były zdolne oddać wdzięczności, jaką odczuwała Simone wobec starego sklepikarza, choć Leconte i tak jej nigdy nie oczekiwał. W świecie pełnym szczurów spotkali anioła.
Kiedy na ulicach pojawiły się pierwsze oznaki nadchodzącej zimy, Irène skończyła czternaście lat, choć czuła się, jakby miała dwadzieścia cztery. Ten jeden raz, za pieniądze zarobione na dancingu, kupiła tort, by uczcić urodziny z matką i z bratem. Tego dnia odczuli szczególnie boleśnie brak ojca. Cała trójka zdmuchnęła razem świeczki na torcie w maleńkim saloniku mieszkania na Montparnassie, życząc sobie, by razem z płomykami świeczek zgasło również widmo niedoli prześladujące ich od wielu miesięcy. Tym razem ich życzenie miało się spełnić. Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale ów ponury rok dobiegał właśnie końca.
* * *
Kilka tygodni później światełko nadziei nieoczekiwanie zabłysło dla rodziny Sauvelle’ów. Dzięki rozległym znajomościom monsieur Leconte’a pojawiła się oferta godziwej pracy dla ich matki w małym miasteczku Błękitna Zatoka leżącym na północnym wybrzeżu, daleko od szarości Paryża, daleko od smutnych wspomnień ostatnich dni Armanda Sauvelle’a. Zamożny wynalazca i fabrykant zabawek Lazarus Jann poszukiwał ochmistrzyni, która zajęłaby się zarządzaniem jego rezydencją w lesie Cravenmoore.
Wynalazca mieszkał w przestronnym pałacu, do którego przylegała stara, nieczynna już fabryka zabawek. Żył tam tylko z żoną Alexandrą, cierpiącą na nieuleczalną chorobę i od dwudziestu lat przykutą do łóżka. Wynagrodzenie było hojne, a poza tym Lazarus Jann oferował możliwość zamieszkania w niewielkim Domu na Cyplu wzniesionym na klifie, po drugiej stronie lasu Cravenmoore.
W połowie czerwca tysiąc dziewięćset trzydziestego siódmego roku monsieur Leconte pożegnał rodzinę Sauvelle’ów na szóstym peronie dworca Austerlitz. Simone i jej dwoje dzieci zajęli miejsca w pociągu, który miał ich zawieźć na wybrzeże Normandii.
Stary Leconte, obserwując znikające w oddali światła ostatniego wagonu, uśmiechnął się w duchu, przeczuwając, że historia Sauvelle’ów, ich prawdziwa historia, dopiero się rozpoczęła.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz