Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwszy tom serii Willa pod kasztanem – powieści opisujących losy dwóch sąsiadujących ze sobą w podkrakowskiej miejscowości rodzin.
Kraków rozbłysnął tysiącem świateł. Mieszkańcy przygotowują się do świąt. Lecz nie wszystkich przepełnia radość. Antek Milewski wraca do domu po latach, by zacząć wszystko od nowa i zapomnieć o życiowej porażce. W starej willi babci wracają wspomnienia z dzieciństwa, a jedno pytanie wciąż nie daje spokoju: z jakiego powodu jego kochający ojciec nagle porzucił sześcioletniego synka i żonę? Dlaczego nigdy nie próbował naprawić błędu? Czy chłopak będzie na tyle zdeterminowany, by znaleźć odpowiedzi?
Magda Łaniewska i jej dwaj bracia zawsze wyjeżdżają na święta do ciepłych krajów, ponieważ ten czas przypomina im śmiertelny wypadek rodziców. Tym razem jednak zostają, a chłopcy postanawiają pomóc siostrze w zorganizowaniu prawdziwej Wigilii, na której pragnie ugościć swojego chłopaka tradycjonalistę. Przed rodzeństwem pojawia się spore wyzwanie, tylko czy wybranek Magdy jest tego wart? W tę magiczną noc światła zapalą się nie tylko w domach, ale też w sercach mieszkańców Krakowa.
Ciepła, zabawna historia, opowiadająca o prawdziwym życiu zwykłych ludzi, którzy zmagają się z codziennymi kłopotami, niezmiennie szukając szczęścia. Rozpali wyobraźnię i ogrzeje serca w jesienne i zimowe wieczory.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Światła rozbłysły, zanim na dobre zapadł zmrok. Mieszkańcy osiedla domków jednorodzinnych z zapałem przygotowywali się do świąt. Stara dzielnica z tradycjami rozbłysła tysiącem lampek. Z dachów spływały kaskady świateł. Gwiazdki, sople i girlandy tworzyły wyjątkowy widok. Nawet w płatkach padającego śniegu odbijały się refleksy setek maleńkich żarówek.
Tylko dwa domy stały ciemne w tej feerii blasku, bez żadnych świątecznych akcentów, jakby uśpione. Piękna przedwojenna willa skryta w dużym ogrodzie i niewielki domek jednorodzinny przytulony do jej ogrodzenia niczym młodszy brat z nieprawego łoża. Ciche i pogrążone w mroku, nie pasowały do otoczenia.
Antek Milewski stanął przed zdobną w kiście winogron bramą starej willi. Zatrząsł się z zimna i zignorował kolejne ciekawskie spojrzenia przechodniów. On też nie pasował do tego miejsca. Był wysokim mężczyzną i zwracał na siebie uwagę postawną sylwetką. Jednocześnie jego strój pozostawał w zupełnym oderwaniu od pory roku. Antek miał na sobie dżinsowe spodnie z dziurami i jasne letnie buty. Na lnianą koszulę z krótkim rękawem zarzucił cienką kurtkę. Na plecach wisiał mu niedbale zawiązany szalik.
Jego ciałem wstrząsały dreszcze, a oczy miał zmrużone. Jakby nie chciał widzieć tego, co znajduje się wokół.
Nie chciał.
Ludzie co rusz się za nim oglądali. Wyglądał dziwnie w swoim prawie letnim stroju i nastroszonej ciemnej fryzurze pokrytej świeżymi płatkami śniegu. Przyjechał zatłoczonym autobusem MPK i szedł pieszo od oddalonego spory kawałek przystanku, szorując mokrymi butami po śniegu, ale nawet nie przyspieszył kroku. Jakby mu nie zależało, by wreszcie się schronić i ogrzać.
A było przed czym się chować. Padało od rana i mróz nie odpuszczał. Duże, miękkie płatki śniegu wirowały pod wpływem wzmagającego się wiatru. To w żadnym wypadku nie była pogoda na spacer.
Antek przeszedł zaledwie kilka kroków i miał dość. Z coraz większym oporem stawiał kolejne. Nie tylko z powodu niesprzyjającej pogody. Już wiedział, że pakuje się w kłopoty, a przecież wyjechał z Warszawy właśnie po to, by od problemów uciec.
Minął już tamten park, w którym ojciec uczył go jeździć na rowerze, a także ich ulubiony mostek idealnie nadający się, by w letni dzień rzucać patyki i patrzeć, dokąd poniesie je woda.
Bolało. Nawet nie czuł zimna, choć w przemoczonych butach temperatura sięgała poziomów odpowiednich raczej do hodowli pingwinów niż przechowywania własnych stóp i tylko te sympatyczne zwierzaki mogłyby się czuć usatysfakcjonowane panującym tam chłodem.
Są jednak gorsze rodzaje cierpienia niż to zwykłe fizyczne. Na przykład tęsknota za kimś, kto był wyjątkowy.
Słyszał nieraz, jak jego znajomi mówili: zdrada to nic takiego. Statystyki podają, że zdradza spory procent małżonków, w tym coraz więcej kobiet. Często to dla nich tylko przygoda, chwila zapomnienia, czysto fizyczny akt bez znaczenia.
Ale czasem zdrada oznacza, że jakiś dom zmiecie nawałnica. W jednej chwili i z taką siłą, że latami nie będzie można go odbudować. A ich dom był piękny. Z jasnowłosą, serdeczną mamą i męskim, opiekuńczym ojcem, który bardzo kochał swojego sześcioletniego syna. Troszczył się o niego i spędzał z nim dużo czasu. Był wzorem, autorytetem i całym światem. To mu jednak nie przeszkodziło nagle odrzucić własne dziecko niczym puste opakowanie po niesmacznym posiłku. Bezwartościowe i niepotrzebne.
Lodowata woda w butach jest niczym wobec tego. A czas nie zawsze przynosi ukojenie czy choćby tylko dystans. W tym przypadku mijające lata zmieniły niewiele. Synek wprawdzie dorósł, zmężniał i dobrze sobie radził, ale tęsknota i poczucie odrzucenia wciąż w nim mocno tkwiły. Czasem nawet na dłużej udawało się o nich zapomnieć, ale bywały chwile, gdy ból pojawiał się znienacka z taką siłą, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj.
Antek zaczerpnął powietrza.
To tylko przeszłość – powtarzał bez końca. – Teraz nie ma już żadnego znaczenia.
Był tak zły na samego siebie z powodu tych niepotrzebnych wspomnień, że aż robiło mu się ciepło mimo rosnącego z każdą chwilą mrozu. Nie rozumiał, dlaczego dał się namówić na ten szaleńczy pomysł, by to właśnie on pojechał do babci.
– Przy okazji – powiedziała mama. – Skoro i tak będziesz w Krakowie.
To nie miało jednak nic do rzeczy. Przesyłka, którą miał przekazać, z pewnością nie była tego warta. Można ją śmiało wysłać kurierem. Ale mama się uparła, a on nie chciał sprawiać jej przykrości.
Zanim nacisnął dzwonek, przyszło mu do głowy, że przecież nic nie jest jeszcze stracone. Może się odwrócić, wsiąść do autobusu i nadać paczkę z najbliższej poczty. Nikt się nie dowie.
Nie zdążył nawet zrobić kroku.
Drzwi domu – piękne, o smakowicie czekoladowym kolorze – otworzyły się i w prostokącie światła stanęła babcia Kalina. Dobrze ją widział. Wyglądała jakby czas nie miał dla niej znaczenia. Jasna sukienka i ciepły sweter miękko ją otulały, kok z warkoczy dodawał godności, ale najważniejszy był ten jedyny na świecie pełen ciepła uśmiech.
Dorośli mężczyźni nie płaczą, więc z pewnością to płatek śniegu rozpuścił się właśnie na policzku Antka.
Babcia podbiegła do niego lekko i z wdziękiem, niczym młoda dziewczyna na spotkanie z ukochanym. To było trafne porównanie. Kochali się kiedyś wyjątkową miłością. Ale zawierucha zmiotła także to uczucie.
Nie widział babci od wielu lat. Tyle samo dzieliło go od ostatniego takiego uścisku, jak ten, w którym właśnie tonął. Antkowi przybyło sporo centymetrów wzrostu i objętości ramion, a jednak przez chwilę poczuł się znów pełnym ufności małym chłopcem, który wierzy, że świat jest bezpiecznym miejscem, a rodzice wszechmocnymi istotami zdolnymi rozwiązać każdy problem. To było niezwykłe doznanie i nic nie mogło się porównać z niewiarygodną ulgą i bezpieczeństwem podczas kilku sekund, zanim odsunął babcię na długość ramion.
Poznała go od razu. Bez żadnego trudu.
Myślał, że odda jej paczkę i natychmiast odejdzie. Był naiwny, ale trzeba mu wybaczyć. Zapomniał, co to znaczy mieć babcię.
Z serdecznością, jaką pamiętał z dzieciństwa, i dorównującą jej stanowczością babcia przeprowadziła swój zamiar i nie wdając się w żadne dyskusje, zagarnęła go do środka.
***
Dom babci wyraźnie szedł z duchem czasu. Wnętrze było świeżo odmalowane, jasnobrzoskwiniowe ściany przywodziły na myśl słoneczne lato, a na ich tle dobrze się prezentowały nowe, choć utrzymane w klasycznym stylu meble. Było przytulnie. W kominku płonął ogień, na kanapie i fotelach leżały puchate koce, a w rogach miękkie poduchy. Od samego patrzenia robiło się cieplej.
Babcia Kalina dbała o wystrój tego wyjątkowego miejsca, zamieszkanego przez rodzinę Milewskich od czterech pokoleń. Mogła sobie na to pozwolić. Ojciec zabezpieczył finansowo swoich bliskich. Zostawił polisy dla matki, żony i syna.
Antek nigdy nie skorzystał z tych pieniędzy. Nie chciał mieć z nimi do czynienia w żaden sposób. Mama czasem podbierała niewielkie kwoty ze swojej puli, kiedy zdarzyła się ważna potrzeba. A babcia korzystała w pełni.
To w symboliczny sposób pokazywało poziom żalu poszczególnych osób. Babcia przebaczyła synowi już dawno, choć i ją bardzo skrzywdził. Mama przestała żywić zapiekły żal kilka lat temu i na pogrzebie położyła dłoń na trumnie na znak pojednania. Tylko Antek nie potrafił znaleźć w sobie siły, ochoty ani sposobu na przebaczenie. Nie dał rady, mimo że chciał. Choćby tylko dlatego, że to przyniosłoby mu ulgę i pomogło żyć w spokoju. Zapisał się nawet na specjalną terapię, stosował różne metody, czytał, szukał rozwiązań, modlił się, próbował zapomnieć – nic nie pomogło.
To był jeden z powodów, dla których przez tyle lat nie odwiedził tego domu. Choć ściany jasnego, przestronnego salonu były świeżo pomalowane, meble nowe, a wnętrze dokładnie posprzątane, wszystko tutaj pachniało ojcem. Przywoływało utracone dzieciństwo. A on nie chciał teraz do tego wracać, denerwować się, dyskutować o przeszłości. Miał bardzo dużo aktualnych kłopotów i potrzebował siły, by je rozwiązać.
Ale był tutaj i wspomnienia płynęły same. Usiadł na kremowej kanapie i patrzył, jak wesołe ogniki wznoszą się i opadają wokół kilku kawałków drewna płonących w kominku. Powoli odmarzał. Babcia poszła do kuchni i krzątała się tam, a pobrzękiwanie talerzy, szum wody w czajniku i aromatyczne zapachy niosły nadzieję na smaczny poczęstunek. Antkowi zaburczało w brzuchu. Miał zamiar odmówić, wykręcając się pilnymi terminami, ale kiedy tylko usiadł na miękkiej kanapie, poczuł zmęczenie tak wielkie, że nie był już zdolny do oporu.
Poza tym wbrew logice czuł, że w pewnym sensie dotarł do celu i jego podjęta w kilka minut decyzja, by się przeprowadzić do Krakowa, która mogła sprawiać wrażenie nieprzemyślanej, była najlepsza w tej sytuacji. Musiał znaleźć drogę do korzeni i odpowiedzi na pytania dręczące go od lat. Inaczej nie miał szans ruszyć dalej.
Odetchnął i pomasował czerwone od zimna ręce.
Wraz z ciepłem tego pokoju do Antka wróciło zrozumienie jego sytuacji. Poniósł niewiarygodną klęskę. Stracił wszystko. Pracę, którą tak bardzo lubił, z trudem kupione niewielkie, ale własne mieszkanie, a co najgorsze, dobre imię i szacunek do samego siebie. Wczoraj wieczorem wykasował profil zawodowy, a zaraz potem prywatny na portalu społecznościowym. Wstyd mu było teraz z powodu każdego umieszczonego tam zdjęcia. Taki był z siebie dumny. Fachowiec, człowiek kreatywny, doradca, kierownik projektu. Uśmiechnięty, przystojny, otoczony przyjaciółmi. Cenił to, że wszystko zawdzięcza własnej pracy, inteligencji, uporowi w dążeniu do celów. Miał się za silnego, mądrego faceta, który nie popełniłby nigdy błędów ojca.
A jednak ostatecznie okazał się taki sam. Naiwny. Okłamała go kobieta, którą odruchowo otoczył opieką. Miła, sympatyczna dziewczyna o szczerym spojrzeniu. Miała kłopoty i chciał jej pomóc, wydawało mu się to naturalne. Potem się zakochał. Wyjątkowo mocno. Kiedy się dowiedział, w jak okropny sposób został oszukany, poczuł na własnej skórze, co to znaczy, że komuś ziemia usuwa się spod nóg. Skuł go mróz, wobec którego temperatury za oknem są niczym.
– Napij się. – Babcia postawiła przed nim ręcznie malowany jasnobrązowy kubek. Unosił się nad nim aromat goździków, pomarańczy, imbiru i cynamonu. Słynnej świątecznej herbaty.
Antek zwiedził wiele miejsc, służbowo i prywatnie. Bywał w ładnych restauracjach i skromnych górskich schroniskach. Pił wiele herbat, ale takiej nigdzie nie znalazł. Napój babci był doskonałym połączeniem słodkiego smaku, orzeźwiającej kwaskowej nuty i korzennego zapachu. Temperatura też była idealna, by ogrzać zziębnięte dłonie, ale jednocześnie nie za wysoka. Napił się i mimo wszystko poczuł ulgę. Jego sytuacja nie zmieniła się ani trochę, wciąż był na dnie. Jednak dno z babcią u boku prezentowało się nieco inaczej. Nie był specjalnie sentymentalny i do większości spraw podchodził z chłodną głową, jedzenie też traktował jak fizyczną konieczność, bez upajania się smakiem i zapachem.
Ta herbata była magiczna. Czuł to nawet on, choć w żadną magię nie wierzył.
Popatrzył na babcię. Jeśli myślał, że będą teraz milczeć, zastanawiając się nad dzielącą ich przepaścią czasu, mylił się. Jeśli sądził, że dla babci jest dorosłym człowiekiem z dowodem osobistym w kieszeni, ukończonymi studiami, bogatym CV oraz prestiżem zawodowym, był w błędzie.
– Jak matka mogła cię wypuścić z domu w takich butach?! – To były pierwsze słowa, które usłyszał po tylu latach rozłąki. – A twoja koszula też woła o pomstę do nieba! Fakt, że len stał się modny, popieram. To dobre dla naszego przemysłu i skóry każdego człowieka, ale moja tolerancja wobec krótkich rękawów skończyła się trzy miesiące temu. Co się dzieje? Ubierałeś się po ciemku i na oślep?
– W pewnym sensie tak – zaczął się odruchowo tłumaczyć. – Miałem ważniejsze sprawy na głowie niż ciuchy. Spieszyłem się.
– Zdejmij te mokasyny – poleciła twardo. – Zaraz ci przyniosę coś lepszego. Nie bywa u mnie w domu wielu mężczyzn, stąd z odpowiednim obuwiem jest, przyznam szczerze, pewien problem. Ale wymyślimy jakiś sposób. Mam! – zawołała z radością i wróciła do salonu z parą wyraźnie damskich góralskich kapci obficie obszytych owczą wełną.
– Dziękuję – odparł stanowczo Antek, machając obronnie obiema rękami i, mimo całego stresu, roześmiał się. Kapcie były obłędne. – Zdejmę swoje buty – zaproponował szybko kompromis. – Wysuszę i będzie w porządku. Mogę chodzić boso. Tu jest naprawdę ciepło.
Tak zrobił. Położył swoje całkiem zniszczone mokasyny z cienkiej skóry pod kaloryferem i wystawił w stronę kominka duże stopy.
– Niech będzie – ustąpiła babcia. Jednak upływające lata miały na nią wpływ. Kiedyś nie zgodziłaby się na chodzenie bez pantofli. Ale czas, gdy Antek był łatwym do okiełznania sześciolatkiem, minął bezpowrotnie.
– Przywiozłem ci paczkę od mamy – powiedział rzeczowo. – Są tam zdjęcia. Wiele razy miała ci je odesłać, ale jakoś się nie składało. Nie wiem, dlaczego właśnie teraz się tak uparła, ale kiedy tylko usłyszała, że jadę do Krakowa, wymogła na mnie obietnicę, że je przekażę do rąk własnych. Proszę. – Podał jej niewielkie pudełko.
Zaraz potem się odwrócił. Nie chciał być niegrzeczny. To było instynktowne zachowanie na wszelki wypadek, gdyby babcia chciała w jego obecności zajrzeć do środka. Ale ona odłożyła pakunek na stół.
Stanęła na chwilę i spojrzała mu w oczy. Poczuł straszne wyrzuty sumienia. Że przyjechał dopiero teraz. Cokolwiek wydarzyło się między rodzicami, miał do siebie żal, że pozwolił, by do tego stopnia zaważyło na jego relacji z babcią. Nie powinien słuchać tylko matki, lecz sprawdzić, co ma na ten temat do powiedzenia także druga strona.
Podszedł do babci i przytulił ją niezgrabnie. Najpierw nieśmiało, potem mocniej.
– Przepraszam – powiedział. – Dawno powinienem był cię odwiedzić. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę minęło tyle lat.
– Nie gniewam się – odpowiedziała. – Każdy z nas ma sobie coś do zarzucenia. Ja też nieraz niepotrzebnie się odezwałam, wtrąciłam. Próbowałam ratować rodzinę, jakoś to wszystko scalić, ale było z tego powodu tylko gorzej. Twoja mama słusznie ma do mnie żal.
– Już chyba nie – powiedział. – Może dlatego mnie tutaj wysłała.
– Bez względu na powody jestem jej bardzo wdzięczna. Tęskniłam za tobą. Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała. – Otarła zwilgotniałe nagle oczy. – Ale dość o tym. Szkoda psuć dobre chwile starymi pretensjami. Chodźmy do kuchni – zaproponowała. – Przygotuję kolację. Mam pyszną pieczeń i dobry domowy chleb. Wprawdzie to na jutro, ale człowieka z drogi zawsze trzeba poczęstować. Ciebie piątkowy post nie dotyczy.
– Upiekłaś to wszystko dla siebie? – zdziwił się, że mieszka sama, a dysponuje takimi zapasami.
– Nie. – Pokręciła głową i poprawiła fałdy pomarańczowej sukienki. W tym kolorze tylko jej mogło być do twarzy. Był szaleńczy, a jednak babcia Kalina prezentowała się w nim dobrze i godnie. – Pieczeń jest dla sąsiadki – wyjaśniła. – Magda znowu nie zdąży zrobić zakupów. Pracuje do późna. Czasem jej pomagam.
– Czy to jakaś twoja koleżanka? – zapytał, zaglądając ciekawie do garnka. Pieczeń z jasnobrązową chrupiącą skórką w otoczeniu kolorowych warzyw nie tylko wspaniale pachniała, lecz także świetnie się prezentowała. Był pewien, że i smak ma doskonały.
– Nie pamiętasz Magdy Łaniewskiej? – zapytała babcia, spoglądając na niego z równym głodem w oczach, jak ten, który on kierował w stronę jedzenia. Tak bardzo tęskniła za widokiem tego chłopaka. Tyle lat czekała, żeby znów móc go ugościć i nakarmić.
– A powinienem? – Z trudem oderwał wzrok od zawartości garnka.
– To młodsza siostra Michała i Bartka – wyjaśniła z ciepłym uśmiechem i wyciągnęła talerz z szafki.
– Ach, to dziecko – przypomniał sobie Antek.
– Już kobieta. – Babcia się uśmiechnęła. – Młodsza od ciebie tylko o dwa lata. Kiedyś była to prawdziwa przepaść. Wiecznie za wami biegała, ale nigdy nie mogła nadążyć. Dziś niejeden z was miałby kłopot, żeby ją dogonić. Wyrosła na świetną dziewczynę.
To go nie ciekawiło. Gdyby porównać wszelkie tematy tego świata, z fenomenologią języka włącznie, nikt nie znalazłby takiego, który interesowałby go mniej niż świetne dziewczyny. Jakiekolwiek dziewczyny.
– Mógłbyś odwiedzić przy okazji dawnych kolegów. – Babcia Kalina nie porzuciła swojego tematu tak łatwo.
– Nie zdążę – powiedział. – Mam mało czasu. Wpadłem tylko na chwilę. Poza tym pewnie mnie już nawet nie pamiętają. To było tak dawno.
– Ależ skąd. Michał często o ciebie pyta. Trochę się nimi opiekowałam po śmierci ich rodziców.
Poprawił rozpinający się zawsze w nieodpowiednim momencie guzik koszuli i zaczerpnął powietrza.
– Bardzo mi przykro – powiedział. – Nie miałem pojęcia, że zostali sami. Dawno?
– Wiele lat temu, i na dodatek w Wigilię. – Babcia przerwała nakrywanie do stołu i spojrzała wnukowi w oczy. Takie same, brązowe, jak u Arkadiusza, jej jedynego syna. – Był wypadek samochodowy – powiedziała drżącym głosem, wciąż nie umiała o tym spokojnie opowiadać. – Dzieci czekały pod choinką na rodziców, ale oni nigdy już nie wrócili. Od tej pory zawsze na święta wszyscy troje wyjeżdżają za granicę. Magda mówi, że od samego zapachu świerku kręci jej się w głowie.
– Szczerze współczuję – westchnął ciężko. Dobrze wiedział, co to znaczy stracić bliską osobę.
Babcia patrzyła na niego czujnie, jakby czekała jeszcze na jakąś reakcję, ale nic więcej nie powiedziała.
– Dziękuję za poczęstunek. – Antek usiadł przy stole i spojrzał na spory kawałek pieczeni, który hojną ręką nałożyła mu babcia. – Chętnie zjem, ale zaraz potem muszę uciekać. Zostało mi dużo do zrobienia.
– Dobrze. – Babcia znów potulnie się zgodziła.
Nie taką ją pamiętał. Kiedyś trzymała krótką ręką zarówno jego, jak i trójkę dzieci sąsiadów, a wobec jej stanowczości nawet dorośli zachowywali respekt.
Nie zdołał jednak znaleźć przyczyny tej zmiany. Może był to tylko upływ czasu?
Zajął się jedzeniem. Z przyjemnością zatopił zęby w pieczeni wołowej. Miała w sobie cechy ideału. Soczystą miękkość otoczoną chrupiącą skórką i doskonałe połączenie przypraw.
– Babciu, gotujesz najlepiej na świecie – powiedział zupełnie szczerze.
– Dziękuję – westchnęła. – Bardzo mi brakowało takich słów. Czekałam cierpliwie i los mnie wynagrodził.
Antek włożył do ust kolejny kawałek pieczeni, żeby uniknąć skomentowania wypowiedzi babci. Nie był zbyt dobry w głębokich podsumowaniach ani w układaniu ciepłych słów pociechy. Wciąż czuł też wyrzuty sumienia. Bez względu na stanowisko mamy w tej sprawie już dawno powinien był odwiedzić babcię Kalinę. Po śmierci syna została przecież zupełnie sama. Ale kojarzyła mu się z ojcem. Stała po jego stronie i z tego powodu wytworzyła się między nią a synową i wnukiem ogromna przepaść. Antek nie zdołał jej przeskoczyć.
– Pokój jest przygotowany – powiedziała babcia, kiedy zauważyła, że talerz robi się pusty. – Prześpij się spokojnie, a jutro pojedziesz dalej. Dzisiaj i tak niczego nie załatwisz. Wszystko o tej porze już zamknięte.
– Da się bez tego. – Wskazał na swojego smartfona. Jedyne, co mu pozostało po dobrej przeszłości.
– Tym lepiej. – Uśmiechnęła się. – W tym domu internet hula jak dziadek na naszym weselu, więc możesz korzystać do woli. Nawet dzieci sąsiadów czasem mi się wkradają do ogrodu i próbują złamać hasło, bo u mnie zawsze limit niewykorzystany.
– Założę ci takie blokady, że im się nie uda – zaproponował.
– Daj spokój. Niech się dzieciaki cieszą.
– Nie wiedziałem, że masz teraz takie liberalne poglądy na tematy wychowawcze. – Pokręcił głową. – Mnie ograniczałaś nawet telewizję.
– Im też. Postraszyłam, że mam podgląd i kto będzie tracił czas na głupoty, wyrzucę.
Roześmiał się. Babcia Kalina zawsze taka była. Chciała wychować cały świat. Każdego zmienić na lepsze. Nieraz się zastanawiał, dlaczego miała tylko jedno dziecko. Było w niej tyle macierzyńskich instynktów, że mogłaby obdzielić nimi pół miasta. Ale nie zapytał o to. To sprawa zbyt osobista, a oni stąpali po kruchym lodzie. Tak naprawdę przecież wcale się nie znali. Czymże był kontakt z tamtym sześciolatkiem wobec całego czasu, jaki upłynął od ich ostatniego spotkania?
Jednak Antek czuł się swobodnie. Jak w domu. I stwierdził, że to właściwie dobry pomysł, żeby przenocować. Od czegoś musiał w Krakowie zacząć. Nie miał tutaj żadnych znajomych. Zaplanował dzień, kierując się starymi służbowymi przyzwyczajeniami. Przyjazd do nowego miasta, logowanie na odpowiednim portalu, znalezienie noclegu, szybka rezerwacja, taksówka, kolacja w restauracji, wieczorna praca, prysznic, książka, sen.
To wszystko wymagało pieniędzy. A on już ich nie miał. Delegacja też mu się nie należała. W jego portfelu została niewielka kwota, wobec której stanowczo powinien zachować daleko idącą ostrożność. Musiała wystarczyć, by zacząć od nowa. Kto wie, na jak długo. Spędzenie pierwszej nocy tutaj było niezłym rozwiązaniem. Mógł się spokojnie zastanowić i przygotować. Przyjechał ze stolicy pod wpływem impulsu, kompletnie nieprzygotowany i prosto z mieszkania kolegi, u którego zostawił swoje rzeczy w pudłach. Własne wymarzone M2 musiał sprzedać w trybie pilnym. Nawet nie próbował szukać właściwych ubrań, nie pamiętał, gdzie co spakował. Był w szoku.
Jego bagaż charakteryzował się dużą przypadkowością. Ale dobrze, że miał chociaż to. Trochę kosmetyków, telefon i laptop. Jakaś bielizna na zmianę i dwa podkoszulki. Z mniejszymi zasobami ludzie zaczynali swoją drogę i kończyli ją dobrze. On też nie zamierzał się poddawać.
Propozycja przenocowania właściwie spadła mu z nieba. Mógł się w spokoju zastanowić nad kolejnym krokiem.
Ale nie przewidział jednego.
Że babcia przygotuje mu łóżko w tamtym pokoju.
Bożonarodzeniowa gorączka jest równie groźną chorobą jak ta, która opanowywała kiedyś poszukiwaczy złota. Skutkuje takim samym oszołomieniem, niezdolnością do podejmowania racjonalnych decyzji i stadnym pędem nie wiadomo właściwie za czym.
Widać to było szczególnie w bankach.
Zbliżała się pora zamknięcia, a klientów wcale nie ubywało. Nie pomagał komunikat płynący z głośników. Kolejne osoby wchodziły i zajmowały miejsce na końcu długiej kolejki. Większość przyszła po pieniądze. Pół biedy, jeśli po własne. Ale najczęściej ludzie pragnęli cudzych, krótko mówiąc, kredytów. Podkręcali własną zdolność finansową, poddawali zarobki zabiegom upiększającym niczym modelki swoje zdjęcia tuż przed publikacją. Udawali, że mniej wydają, a więcej zarabiają, byle tylko dostać pieczątkę na firmowym dokumencie i móc wydawać jeszcze więcej. A przecież gdyby mówili prawdę o swojej świetnej sytuacji finansowej, nie musieliby stać w ten zimowy wieczór w długiej kolejce, by prosić kogoś o wsparcie. Mieliby oszczędności, by zorganizować święta lub dość rozsądku, by nie pragnąć życia ponad stan.
Magda czasem bardzo nie lubiła swojej pracy. Dzisiaj był właśnie taki dzień. Ostatni przed urlopem, więc zmęczenie i oczekiwanie na koniec dyżuru dawały o sobie znać. Ale też sprawy, które przyszło jej dzisiaj załatwiać, były wyjątkowo trudne. Zwłaszcza ta ostatnia. Magda sprawdzała właśnie dane czterdziestolatka, który sprawiał wrażenie tak znużonego życiem, jakby miał za sobą co najmniej kilka dziesięcioleci więcej. Wmawiał jej, że nie ma żadnego innego zadłużenia prócz kredytu hipotecznego, ale system międzybankowy wyraźnie pokazywał kilka zakupionych na raty sprzętów, niespłacanych w terminie zaległości za letnie wakacje, jak również debet na koncie i trzy wykorzystane do dna karty kredytowe. Co miała mu powiedzieć?
Ty naiwny kłamco! Myślisz, że dzisiaj jakakolwiek informacja o tobie jest twoją własnością? Bank może sprawdzić wszystko. Na co i w jakim tempie wydałeś ostatnią wypłatę. Ile za tobą błędnych decyzji. A nawet na podstawie historii konta oszacować twoje szanse na zdrowie i szczęście w małżeństwie. Na dodatek z bardzo dużą szansą na prawidłowy wynik.
W dobie płatności elektronicznych system zbierał niewiarygodną liczbę informacji o kliencie. Jeśli ktoś był fachowcem i miał odpowiednie narzędzia, mógł się dzięki nim dowiedzieć o wiele więcej, niż właściciele kont chcieliby zdradzić.
Tego mężczyznę Magda oceniała słabo. Kłamał, a to oznaczało, że był zdesperowany. Nie wiedziała, kto czeka na niego w domu. Żona stawiająca mu nierealne wymagania finansowe czy dzieci, dla których Boże Narodzenie było uroczystością ku czci świętego smartfona i nie wyobrażały sobie Wigilii bez nowego modelu?
Magda nie sądziła, by ten zmęczony mężczyzna szukał dodatkowych pieniędzy na własne świąteczne marzenia. Zrobiło jej się go żal. Ale nie dała tego po sobie poznać. Czuła na bladym policzku, pozbawionym już choćby najmniejszych śladów zeszłorocznej opalenizny, surowy wzrok szefowej. Musiała się zachowywać profesjonalnie. Wszyscy byli już zmęczeni długim dniem niekończących się kolejek. Jednak uśmiechy na ich twarzach miały pozostawać promienne niczym o poranku w letni dzień, kiedy człowieka czeka tylko błogie lenistwo i leżak nad brzegiem morza.
Magda poprawiła jasnobrązową grzywkę i wyprostowała się. Szefowa jej nie lubiła, więc musiała bardzo uważać. Ale zaraz humor jej się poprawił. Konstanty, kierownik działu kredytowego, też wyraźnie patrzył w jej stronę. Z ciepłem i podziwem w oczach.
Pal sześć wszystko inne. Tak naprawdę tylko to się liczyło.
Zmarnowany czterdziestolatek nie załapał się na świąteczną promocję kredytową i pełen rezygnacji opuścił ramiona, po czym zgarbiony wyszedł z banku. Magda posłała mu dobrą myśl, ale nie miała pewności, czy to mu w czymkolwiek pomoże.
Komunikat o zamknięciu oddziału kolejny raz wybrzmiał z głośników i powoli dało się zauważyć pewną zmianę. Niektórzy klienci wyszli natychmiast, a innych trzeba było nakłonić delikatną perswazją do złożenia wizyty w następnym terminie. Tak czy inaczej, oddział stawał się pusty. Pracownicy zaczęli zamykać swoje stanowiska.
Magda podniosła głowę i złapała kolejny uśmiech Konstantego. Nie wiedziała, co o tym sądzić. Spotykali się już od wielu tygodni, ale jak dotąd nic konkretnego z tego nie wynikało. Od czasu do czasu Konstanty zapraszał ją na kolację czy do kina. Chodzili do baru na przerwę, świetnie się razem bawili, a także prowadzili długie rozmowy przez telefon i na czacie. Od początku zastanawiała się, do czego to wszystko zmierza. Czy dopisywać tej historii jakiś głębszy sens? Poszukiwać objawów wzajemności wobec uczucia, które ją od pierwszej chwili porwało bez reszty, a pogłębiało się z każdą wspólnie spędzoną chwilą? Głowiła się, czy warto być pierwszą, która zada pytanie wprost.
Bała się, że zostanie odrzucona i niepotrzebnie się skompromituje. Konstanty spotykał się na lanczu nie tylko z nią. Cieszył się dużym powodzeniem wśród kobiet i najwyraźniej odpowiadała mu taka sytuacja. Wobec każdej koleżanki w dziale był wyjątkowo miły. W jego przypadku łatwo było pomylić czarującą uprzejmość z uczuciowym zaangażowaniem.
Ostatnio często wspominał, że znalazł się w takim punkcie życia, że najbardziej chciałby stabilizacji. To sprawiło, że emocje, jakie buzowały wokół niego, zyskały jeszcze wyższą temperaturę. Niejedna koleżanka marzyła, by stworzyć razem z nim prawdziwy dom.
Ciężkie spojrzenie szefowej było znakiem, że może jednak to właśnie Magdzie w tej sprawie się poszczęści. Zazdrość wpływowej rywalki wydawała się wręcz namacalna. Coś było na rzeczy. Uśmiechy Konstantego to nie tylko zwykła uprzejmość. Zwierzchniczka wyczuwała zagrożenie dla własnych planów. Luiza Jarząbek też pozostawała pod ewidentnym wpływem szefa działu kredytów, a on żartował z nią równie często i lekko.
Ale Magdzie trudno było uwierzyć, że ten wyjątkowy mężczyzna wybrał zwykłą szarą konsultantkę zamiast wpływowej, eleganckiej i zadbanej szefowej. Luiza była niewiarygodnie atrakcyjną kobietą. Ponoć na Instagramie każdy podkręca swój wizerunek i poprawia zdjęcia. Ona nie musiała. Była chodzącym instagramowym marzeniem tysięcy kobiet. W jakiejkolwiek pozie by stanęła, jej brzuch zawsze był płaski, włosy proste, a makijaż bez zarzutu. Piękny uśmiech ukazywał garnitur bielutkich zębów.
Mogła mieć wielu mężczyzn, lecz upatrzyła sobie Konstantego. Nie bez powodu. Pracował wprawdzie w banku, ale pochodził z zamożnej rodziny i wiadomo było, że za kilka lat przejmie firmę ojca. Na razie poznawał życie z każdej strony i sam się utrzymywał, to było jednak coś zupełnie innego niż w przypadku większości ludzi. Po ośmiu godzinach pracy Konstanty wracał do luksusowego domu, a mama podawała mu elegancką kolację na drogiej porcelanie.
Magda zakochała się w nim z innego powodu. Nie liczył się dla niej stan konta jego ojca. Lubiła go, bo był świetnym facetem. Dowcipnym, pracowitym, serdecznym, który z każdego szarego dnia umiał zrobić święto. Nie za pomocą karty kredytowej, lecz swojej osobowości.
Lubiła go to było zdecydowanie za słabe słowo. Tak naprawdę kompletnie straciła dla niego głowę. Był niczym nieustannie iskrzące się źródło szczęścia i radości. Jak chodząca latarnia o niewyczerpanej mocy. Nigdy wcześniej kogoś takiego nie spotkała. W jej domu od lat panowały szarość i stonowane emocje. Uśmiechali się czasem, ale delikatnie. Nawet żartowali. Ale nikt nie śmiał się w głos i normą była raczej powaga. W pokojach królowała cisza. Strach było ją burzyć, by nie wywołać śpiących w każdym kącie wspomnień. Zazwyczaj dziecko prędzej czy później uczy się, że gorącego żelazka nie warto dotykać. To boli. Oni też zrozumieli już dawno, że nie należy nawet zbliżać się do niektórych tematów.
W tym celu co roku starannie omijali świętowanie Bożego Narodzenia, choć wobec natłoku reklam wcale nie było to takie łatwe. Ale mieli sporą wprawę. Stworzyli całkiem sprawny system. Wystarczyło nie oglądać telewizji, tylko korzystać z serwisów filmowych, a od wystaw sklepowych zwyczajnie odwracać wzrok. W fazie szczytowej, to znaczy dwa dni przed Wigilią, zazwyczaj byli już daleko na ciepłych wyspach, by odciąć się całkowicie od tego, co dzieje się w przywiązanym do tradycji kraju. Nie było to może idealne rozwiązanie, ale w ich sytuacji i tak najlepsze. W tym roku również tak właśnie planowali postąpić.
– Cześć. – Konstanty podszedł tak cicho, że całkiem ją zaskoczył. Od razu się uśmiechnęła. Ten chłopak miał w sobie naturalny wyzwalacz radości. – Zmęczona?
– O, tak – przyznała. – Wyjątkowo ciężki dzień. Mam wrażenie, że dzisiejsze osiem godzin trwało o wiele dłużej.
– Zgadzam się. Powinni nam płacić podwójnie za takie dniówki, ale tego wniosku jako przyszły pracodawca nie złożę. – Uśmiechnął się.
– Może ja to zrobię? – Magda przyłożyła kartę do czytnika i z przyjemnością weszła na zaplecze. Było to wprawdzie zwykłe, ciasne pomieszczenie z szafkami i niewielkim aneksem kuchennym, ale kojarzyło się z przerwą lub końcem pracy.
– Znajdziesz czas, by wypić ze mną dobrą herbatę albo lampkę wina? – Konstanty podszedł do niej bliżej niż zwykle. Do tej pory mieli za sobą tylko kilka pocałunków, które właściwie można było uznać za przyjacielskie, parę chwil przytulania i trzymanie się za rękę. Nic więcej. Dlatego Magdzie tak trudno było określić tę relację.
– Chciałbym ci coś ważnego powiedzieć. Wyjdziesz ze mną dzisiaj wieczorem na miasto? – Konstanty przysunął się jeszcze bliżej. Oparł się jedną dłonią o ścianę, przy której stała właśnie Magda. Pochylił się w jej stronę, tworząc naturalną osłonę. To było bardzo przyjemne. Jego ramiona zamykały przestrzeń wokół i można było poczuć się pewnie i bezpiecznie. Dla Magdy były to zdecydowanie priorytetowe wartości. Lubiła czasem czuć się małą kobietką.
Na zapleczu zapanowało dziwne milczenie, chyba wszyscy oczekiwali na odpowiedź. Nikt nie odważył się spojrzeć w stronę szefowej. Luiza Jarząbek zastygła, jakby w jej żyłach płynęło dotąd rozpalone żelazo, które nagle pod wpływem tego pytania stężało i unieruchomiło ją na kilka długich sekund.
– Bardzo chętnie – odpowiedziała Magda, nie do końca wierząc, że cała ta sytuacja ma miejsce naprawdę. Zebrani wokół pracownicy ubierali się i udawali, że wcale nie podsłuchują.
Konstanty szybko oderwał się od ściany, włożył swoją firmową kurtkę wartą średnią krajową pensję i starannie zawinął szalik. Magda ubierała się dłużej. Lekko drżącymi palcami zapinała suwak i układała fałdy ciepłej chusty. Zastanawiała się przez chwilę nad włożeniem czapki. Rozsądek za tym przemawiał, za oknami mróz bił kolejne rekordy i padał śnieg. Uznała jednak, że względy urody są ważniejsze. Rozpuściła dyskretnie włosy, wcisnęła czapkę w kieszeń i podała rękę Konstantemu.
Właśnie dział się na jawie piękny sen. Czuła, że jest to pierwszy krok do życia pełnego miłości, o którym marzy tak wiele osób. Magda cieszyła się nie tylko ze względu na siebie. Nie ona jedna trwała w zawieszeniu niczym uśpiona dziewczyna z bajki. Nieruchome i zamrożone pozostawało też życie jej braci. Funkcjonowali. Michał punktualnie wychodził co dzień rano z domu, żeby z zaangażowaniem wspinać się po szczeblach korporacyjnej kariery. Młodszy Bartek wciąż szukał swojego miejsca w życiu. Wieczny chłopczyk, którego dorastanie zatrzymało się w pamiętną Wigilię, sprawiał wrażenie, jakby emocjonalnie wciąż tkwił w tamtym punkcie.
Żaden z nich nigdy nie związał się z dziewczyną na stałe. Nawet w przyjaźniach pilnowali, by nie przekroczyć pewnej granicy. Najbardziej na świecie bali się stracić kogoś bliskiego.
Magda chciała dać im namacalny przykład, że zmiana jest możliwa. Pokazać, że miłość potrafi być piękna i bezpieczna. Odczarować zło, które kiedyś się wydarzyło. Zacząć wreszcie nowy rozdział. Konstanty był dla niej darem niebios. Nie ze względu na swoją pozycję społeczną, ale energię życiową, optymizm i dobre emocje płynące z każdego jego słowa. Magda wychodziła z biura i czuła, jak rosną jej skrzydła. Była pewna, że kurtka na plecach podnosi się w odpowiednich miejscach. Poziom endorfin przekraczał wszystkie znane normy.
Nie widziała miny swojej szefowej. Ani tego, że zaraz po ich wyjściu Luiza wzięła do ręki telefon i wybrała numer ojca Konstantego. W oczach miała determinację osoby gotowej na wszystko.
Aż mu dech zaparło, kiedy zamknął za sobą drzwi. Nie spodziewał się tego widoku. Babcia wskazała mu pokój, a on wrzucił torbę, wyciągnął niewielką saszetkę z kosmetykami i poszedł pod prysznic. Marzył o chwili odpoczynku. Nie spał porządnie od trzech dni. Do tej pory, nakręcany adrenaliną, nie zważał na to. Ale ciepła herbata i trzask ognia na kominku przypomniały mu o zmęczeniu. Niewiarygodnym znużeniu, jakiego nie doświadczył jeszcze nigdy w życiu. Wiedział, że musi iść do łazienki szybko, jeśli bowiem choć na moment usiądzie na łóżku, już się z niego nie podniesie.
Nie rozglądał się wokół. Dopiero teraz stanął w progu z ręcznikiem owiniętym wokół umięśnionego brzucha i dotarło do niego, że to ten pokój. Usiadł, jakby mu ktoś podciął nogi, a na coś takiego nigdy przecież nie pozwalał. Pracował na co dzień przy biurku i był inżynierem, ale umiał się bić. W razie potrzeby na wiele sposobów bronił swoich racji.
To go jednak pokonało.
W całym domu panowały cisza i ciemność. Światła starannie pogaszono. Babcia już spała albo udawała, że śpi. Fakt, że umieściła go właśnie tutaj, nie mógł być dziełem przypadku. Dom miał sporą powierzchnię i bez problemu mogła zaproponować mu inne miejsce.
Zacisnął powieki ze złością. Walczył z pokusą, by ubrać się i natychmiast stąd wyjść. Ale na samą myśl, że miałby znowu włożyć swoje przemoczone buty i ruszyć na mróz, po czym udać się w niewiadomym kierunku, poczuł kolejną falę zmęczenia.
Położył się, rzucił mokry ręcznik na podłogę i postanowił po prostu się przespać. Bez podtekstów i doszukiwania się głębszych znaczeń. Zwyczajnie przenocować. Jak w hotelu. Zignorować fakt, że łóżko znajduje się w dawnym pokoju ojca. Że wystrój wnętrza sprawia wrażenie, jakby się weszło bez biletu do muzeum lat siedemdziesiątych. Meblościanka z błyszczącą politurą, stare biurko, radio z tamtych czasów i wiszące wszędzie modele sklejanych samolotów. Widział je, mimo iż zgasił lampę.
I pamiętał. To było jedno z największych marzeń jego dzieciństwa. Pobawić się nimi. Ale tata nie pozwalał, ponieważ modele były zbyt delikatne. Za to obiecał, że kiedy Antek podrośnie, nauczy go je kleić i będą to robić razem. A potem wszystkie mu podaruje. Nigdy się to nie stało.
Zamknął oczy. Chrzanił plastikowe samoloty. Chciał tylko spać.
***
To była wyjątkowo urokliwa restauracja. A może Magdzie tylko się wydawało. Znajdowała się w takim stanie, że na cokolwiek spojrzała, wszystko jej się podobało. Kelner wyprzystojniał, serwetki na stolikach miały głębszy odcień bieli, a kwiaty w wazonikach pachniały, choć z tej odległości nie mogła tego poczuć. Zdjęła kurtkę, a Konstanty zaniósł ją szatniarzowi. Poprawiła bluzkę. Nie czuła się odpowiednio ubrana, ale nie chciała sobie psuć humoru z tego powodu.
Zamierzała czerpać z radości tego wieczoru pełnymi garściami.
Konstanty poprowadził ją w stronę stolika. Miał rezerwację, więc dla niego najwyraźniej nie był to spontaniczny odruch, lecz zaplanowana akcja. Wybrał najlepsze miejsce. Tuż przy oknie, z widokiem na krakowski rynek i stojące rzędem dorożki. Otulone łagodnie spadającymi płatkami śniegu, wyglądały niezwykle romantycznie. Kelnerka w bordowej sukience podeszła szybko i uśmiechając się serdecznie, podała karty.
Magda miała ochotę na wszystko. Czuła szczęście tak wielkie, że aby w pełni je przeżyć, brakowało jej sił. Chciała zjeść każdą zupę i danie główne, a potem deser, najlepiej kilka. W tej jedynej, wyjątkowej chwili nie przeszkadzały jej nawet świąteczne ozdoby rozwieszone nad oknami ani stojąca w rogu sali choinka. Ale usiadła tak, by na nią nie patrzeć.
Złożyli zamówienie, a Konstanty przywitał się z właścicielem lokalu. Jak się okazało, dobrym znajomym. Wymienili kilka grzecznych uwag, a pan Wiktor pochwalił się zdjęciem pięciomiesięcznego synka. Wreszcie odszedł i zostali sami.
Takie długie spojrzenie prosto w oczy nie zdarza się często. Kiedy patrzysz i płynie wyznanie, choć nie pada jeszcze ani jedno słowo. Coś się zmieniło. Konstanty wyraźnie podjął decyzję. Już to wiedziała. Nie musiała spoglądać na jego dłoń, która zanurzyła się w kieszeni marynarki, by wyciągnąć z niej granatowe pudełeczko. Nie zdziwiła się, że nie było to tradycyjne czerwone serce. Konstanty nie lubił ogranych schematów. Jednak w tym jednym ustąpił tradycji. Kupił dla Magdy pierścionek.
Kiedy go zobaczyła, w jej dużych oczach zakręciły się łzy. Sala rozbłysła jeszcze mocniej, bo wszystkie światełka się lekko rozmyły, a jasne oczko pierścionka zyskało wiele dodatkowych iskier.
– Wiesz, o co chciałbym cię zapytać?
Kiwnęła głową.
– Mam nadzieję, że nie płaczesz z tego powodu, że zaraz mi odmówisz, a szkoda ci takiego ładnego pierścionka.
Roześmiała się.
– Nie – odpowiedziała i otarła łzy.
– Chciałbym, żeby nasz związek wszedł w jakąś bardziej formalną fazę – powiedział. – Nie proponuję ci jeszcze ustalania daty ślubu. Niech to się spokojnie rozwija. Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że jesteś dla mnie kobietą wyjątkową i jedyną.
Na nic się zdało osuszanie oczu. Łzy wzruszenia znów popłynęły.
– Dziękuję – powiedziała drżącym głosem i podała mu dłoń.
Tak pięknego pierścionka jeszcze nie widziała. Choć Konstanty pracował jak wszyscy i dostawał taką samą wypłatę, pochodził jednak z innego świata i czasem wyraźnie było to odczuwalne. Na przykład teraz.
Podszedł i pocałował ją delikatnie.
Ta restauracja nie bez powodu cieszyła się renomą. Przystawki były już gotowe, a jednak kelnerka stała u szczytu schodów i czekała taktownie, by nie zepsuć ważnej chwili. Dopiero gdy Konstanty usiadł na swoim miejscu, a Magda po raz kolejny otarła policzki, dziewczyna podeszła i postawiła przed nimi talerz z wyborem maleńkich przekąsek.
Magda nie czuła już głodu. Z wrażenia zapomniała o wszystkich innych czynnościach prócz przeżywania nieogarnionego szczęścia.
– W niedzielę zapraszam cię do nas na obiad – powiedział Konstanty, z charakterystyczną dla niego energią przechodząc do kolejnego punktu. – Mama już się nie może doczekać, żeby cię poznać. W kółko zadaje mi podstępne pytania, żeby się czegoś więcej o tobie dowiedzieć. Była nawet u nas w banku z misją wywiadowczą. Ale ty miałaś akurat wtedy drugą zmianę.
– Boję się. – Magda aż zadrżała. – Nigdy nie byłam dobra w przechodzeniu testów. Nawet egzamin na prawo jazdy zdawałam kilka razy.
– Zupełnie nie ma czego się obawiać. – Konstanty się uśmiechnął, a ona poczuła, jak spływa na nią spokój. – Mama jest mądrą, ciepłą kobietą i nie ma zwyczaju wtrącać się w moje życie. Teraz tylko przeżywa wyjątkowe emocje, bo po raz pierwszy kupiłem pierścionek.
– Rozumiem ją.
– Na pewno cię polubi. Nie przyznaje się do tego, ale od lat marzy o tym, żebym założył rodzinę. Jestem najmłodszy. Mój brat i siostra dawno się ustatkowali i budują honor rodziny oraz dobrobyt kraju przez gorliwe przysparzanie mu nowych obywateli, a dla moich rodziców to jedyny model szczęścia. Praca i szczęśliwa rodzina.
– Tu się akurat z nimi zgodzę.
– Wiem. Masz w sobie coś takiego, co niewiarygodnie kusi. Wiedziałem to już od pierwszego momentu, kiedy cię zobaczyłem w pracy. Jesteś prawdziwą kobietą, strażniczką ogniska. Coraz mniej takich wokół. A ja się trochę wyszumiałem, przyznaję. Ale w głębi duszy cały czas szukałem kogoś takiego.
Od nadmiaru komplementów, głodu i wypitego na pusty żołądek wina Magdzie zaczęło się lekko kręcić w głowie.
– Spotkamy się w niedzielę całą rodziną – mówił dalej Konstanty. – Czuję, że sobie przypadniecie do gustu. To wesoła kompania. Tradycjonaliści, ale z humorem i dystansem do siebie.
– Już ich lubię – powiedziała szczerze.
– A na później mam genialny pomysł. Moja mama uwielbia święta. Wiem, że wy zwykle wyjeżdżacie, ale pomyślałem, że to świetny moment, żeby się poznać. Może wpadlibyśmy do ciebie z rewizytą w Wigilię?
Chyba zabrakło prądu. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć gwałtowny przypływ zimna, jaki poczuła? Światła przygasły. Nic już nie błyszczało. Nawet pierścionek nagle poszarzał, a przechodząca obok kelnerka zaczęła wyglądać na zmęczoną i przepracowaną. Restauracja okazała się nawet w połowie nie tak urokliwa, jak na początku.
Magda zdrętwiała. Nie tłumaczyła Konstantemu, dlaczego w ich domu nie celebruje się świąt i do jakiego stopnia jest to bolesny temat. Czekała na lepszy moment, była to bowiem bardzo osobista opowieść i dotyczyła nie tylko jej, lecz także braci. Chciała mieć pewność, że zostanie dobrze zrozumiana.
Jej dom nie był zwyczajny. Zapach świerku mógł skutkować napadami smutku. Nie jadano serników ani makowców nawet w środku lata. Zimą zasłony w domu były szczelnie zasunięte, by uliczne dekoracje zbytnio nie rzucały się w oczy. Mogło się to wydawać przypadkowemu obserwatorowi nieco paranoiczne. Tego nie był w stanie pojąć nikt, kto jako dziecko nie czekał na rodziców w dniu Wigilii pod pięknie udekorowaną choinką, by ostatecznie późnym wieczorem zostać zbudzonym ze snu wieścią, że oni nigdy już nie wrócą.
Konstanty nie znał szczegółów tej historii. Wychował się w pełnym domu i był bardzo przywiązany do świątecznej celebry. Dla jego rodziny Boże Narodzenie to były najważniejsze dni w roku. Wiedziała o tym. Zaczerpnęła powietrza. Musiała jakoś zareagować. Konfrontacja z przeszłością była nieunikniona.
Czuła to od dłuższego czasu. Dłużej nie sposób było tak żyć. Zarówno ona, jak i jej bracia musieli w końcu zostawić za sobą dzieciństwo i zacząć własne życie. Byli już dorośli.
Nadszedł moment, w którymś ktoś odważny musiał wykonać pierwszy krok. Powiedzieć „dość” całej tej sytuacji. Wyglądało na to, że los wskazał właśnie na nią, choć była najmłodsza.
– Planowaliśmy wprawdzie wyjazd – powiedziała cicho. – Ale chętnie zostaniemy. – Nie mogła się nadziwić, że te słowa jednak przeszły jej przez gardło.
– Cieszę się. – Cała sylwetka Konstantego potwierdzała jego słowa. – Nie zamierzam wpraszać się do was na samą kolację, domyślam się, że wolicie spędzić ją razem, a nie z obcymi w gruncie rzeczy ludźmi, ale może przyjdziemy później.
– Nie – zaprotestowała. – Spotkajmy się przy wigilijnym stole. Przygotuję wszystko tak, jak się to robi u nas. To idealny moment, by się poznać.
– O, zgadza się. – Miała wrażenie, że Konstanty zaraz klaśnie w dłonie z zadowolenia. – Sposób, w jaki spędza te wyjątkowe dni, wiele mówi o człowieku i jego bliskich. Ja uwielbiam zimę tylko z powodu świąt. Zaczynam się cieszyć już miesiąc wcześniej. Chciałbym cię poznać od tej strony bardziej domowej, rodzinnej. Czuję, że u was to też niesamowity czas.
Magda złożyła dłonie na kolanach, by opanować ich drżenie. Wróciły wspomnienia dotychczasowych kolacji świątecznych. Zwykle spędzanych na jakichś wyspach. Owoce morza, pizza i makaron. Sałatki, lody. Żadnych życzeń, kartek, prezentów, kolęd. A także świątecznych potraw. Z pewnością nie o to chodziło Konstantemu.
Kompletnie nie znała się na gotowaniu. W jej domu nie było tradycji, bo zabrakło w nim rodziców. Ale jednak trwała przy swoim spontanicznym, szaleńczym pomyśle. Chciała przygotować wigilię stulecia. Taką, która będzie symbolem wszystkiego, co w polskiej tradycji najpiękniejsze. Każdego dobrego pomysłu minionych pokoleń. Miał to być fundament, na którym zamierzała zbudować nowe życie, swoje i ukochanych braci. Dzięki magii tej wyjątkowej nocy odprawić czary i na dobre zamknąć przeszłość.
Wymyśliła sobie, że jeśli przygotuje w tym domu prawdziwe święta, obudzi go z letargu, w jaki zapadł, a tym samym uratuje też braci. Kochała ich najbardziej na świecie. Obawiała się nawet, że mocniej niż Konstantego, ale o tym nie musiała mu mówić.
A on był w pełni zadowolony. Nawet nie przypuszczał, jak wiele kosztowało ją przyjęcie jego zaproszenia. Przez co będzie musiała przejść, by całą sprawę przeprowadzić. Na samą myśl o rozmowie z braćmi cierpła jej skóra. Ale podjęła mocne postanowienie i zamierzała się go trzymać. Do świąt zostały prawie dwa tygodnie. To dość czasu, by się przygotować i wszystkiego nauczyć.
Wyprostowała plecy i zamrugała powiekami, żeby przywrócić światu naturalną kolorystykę. Udało się. Lampy znów rozbłysły. Zignorowała skurcz strachu, który ścisnął jej żołądek. Równie dobrze przecież mógł to być głód.
– Częstujmy się – powiedziała. – To wszystko wygląda obłędnie.
– Bardzo chętnie – powiedział Konstanty i zabrał się do jedzenia.
Nie był świadomy burzy, jaką wywołał swoją propozycją. Cieszył się na wspólne święta. Choć był dość nowoczesny w wielu sprawach, lubił swój tradycyjny dom. Spotykał się z różnymi kobietami, ale na żonę upatrzył sobie taką, która przypominała mu jego matkę. Wydawała się idealną kandydatką na dobrą, kochającą, serdeczną panią domu.
Magda, nieświadoma, że ktoś tak właśnie o niej myśli, przełknęła kilka kęsów i zaczęła mieć wątpliwości, czy związek, który zostanie zbudowany na braku zaufania i niedomówieniach, ma jakąś szansę, ale nie była gotowa na podjęcie ryzyka.
Kochała Konstantego i ponad wszystko na świecie chciała być zwyczajnie szczęśliwa. Odciąć się wreszcie od traumatycznych wspomnień. Nie musiała zaczynać nowego związku od opowieści o tragicznych wydarzeniach z dzieciństwa. Miała dość cierpienia i ciągnących się za nią wspomnień.
Konstanty był w jej życiu czymś nowym. Szansą nie tylko na szczęście, ale też na normalne, spokojne życie.
Antek obudził się następnego dnia dopiero późnym popołudniem. Spojrzał na telefon i w pierwszym momencie pomyślał, że wcale nie zasnął. Była godzina siedemnasta. Wydawało mu się, że jest ten sam dzień. Ale data wyraźnie wskazywała, że minęło wiele czasu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki