Szkic. Hanka i Jacek Fedorowiczowie w rozmowie z Patrycją Bukalską - Patrycja Bukalska - ebook

Szkic. Hanka i Jacek Fedorowiczowie w rozmowie z Patrycją Bukalską ebook

Patrycja Bukalska

3,6

Opis

Opowieść o codziennej odwadze i poczuciu odpowiedzialności, które łączą ludzi w chwilach próby.

 

Był bal maturalny w liceum plastycznym w Gdyni Orłowie, a rok był 1953. Jacek Fedorowicz stał na scenie, a Hanka, wtedy jeszcze Rytlówna, zanosiła się śmiechem na widowni. Od tego czasu są zawsze razem. Łączy ich sztuka, film, teatr, poczucie humoru, psy, koty i polityka. Mają też wyjątkowe szczęście do ludzi.

Z przeprowadzonych przez Patrycję Bukalską wielogodzinnych rozmów o zwykłym życiu i niezwykłych zdarzeniach powstała czasem zabawna, czasem gorzka opowieść o Hance i Jacku oraz o ludziach, których Fedorowiczowie spotkali na swej drodze. Postaciach wybitnych, wpływowych, barwnych jak: Maja Komorowska, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Danuta Szaflarska, Zbigniew Bujak, Marek Edelman, Wiktor Kulerski, Stefan Bratkowski, ks. Jerzy Popiełuszko czy Zbigniew Herbert.

Opowieść toczy się wokół malowanych przez Hankę portretów przyjaciół i znajomych oraz zdarzeń z nimi związanych. Wiele z nich prezentowanych jest po raz pierwszy dopiero w tej książce. To obraz czasów i ludzi,których nie można zapomnieć.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
1
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


De­dy­ku­jemy

na­szym pra­wnucz­kom i pra­wnu­kom

Dzię­ku­jemy

– tym, co ode­szli, a są z nami

– pod­zie­miu, że było i do­pro­wa­dziło

ZA­MIAST WSTĘPU

– Por­trety, które ro­bi­łam w cza­sie stanu wo­jen­nego, to były no­tatki o tych lu­dziach dla mnie – mówi Hanka Fe­do­ro­wicz, przy­go­to­wu­jąc do se­sji fo­to­gra­ficz­nej na­ma­lo­wane przed laty ob­razy.

O tych por­tre­tach i o tym, jak po­wsta­wały w nie­spo­koj­nych la­tach sie­dem­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, roz­ma­wia­ły­śmy od po­nad roku, cią­gle jed­nak od­kła­da­jąc wy­cią­gnię­cie ich ze schow­ków, z te­czek i za­ka­mar­ków pra­cowni.

– To są ta­kie po­rządki. Nie za­wsze przy­jemne. Prze­glą­dam do­ku­menty, szkice. Trzeba to zro­bić, ale to bar­dzo mę­czące. Mó­wie­nie też jest mę­czące. Bo to są strzępki – mó­wiła na po­czątku na­szych spo­tkań Hanka. – Ja tylu rze­czy nie pa­mię­tam do­kład­nie... O da­tach na­wet nie ma co mó­wić. Całe szczę­ście, że jest Ja­cek! On wszystko pa­mięta.

Strzępki ka­wa­łek po ka­wałku po­skła­dały się w opo­wieść o lu­dziach, któ­rych Hanka i Ja­cek spo­tkali w cza­sie stanu wo­jen­nego w ko­ściele Świę­tego Mar­cina i jesz­cze wcze­śniej. To też hi­sto­ria ich sa­mych. Te­raz trzeba wy­jąć ob­razy, o któ­rych do tej pory tylko roz­ma­wia­li­śmy. Jest ko­niec czerwca 2022 roku, jedno z wielu upal­nych po­po­łu­dni tego lata. Cze­ka­li­śmy na do­bre świa­tło.

Fo­to­grafka Be­ata Ja­rzęb­ska mon­tuje, jak to okre­ślił Ja­cek, pro­wi­zo­ryczną kom­natkę, w któ­rej bę­dzie można sfo­to­gra­fo­wać pa­stele bez wyj­mo­wa­nia ich spod szkła. Tłem jest czarny ak­sa­mit.

– Jesz­cze z cza­sów Pe­erelu – mówi Hanka, po­ka­zu­jąc ma­te­riał. – Ja wtedy szy­łam, ku­po­wa­łam więc, co się da. A czarny ak­sa­mit za­wsze się przyda.

Pierw­szy na szta­lugi, go­towy do sfo­to­gra­fo­wa­nia, tra­fia por­tret Marka Edel­mana. Ma­rek po­zo­wał jesz­cze w po­przed­nim miesz­ka­niu Hanki i Jacka, na są­sied­niej ulicy, też na Po­wi­ślu.

– To Bo­żena Urbań­ska. Jej por­tret to moja ka­ta­strofa pa­ry­ska – mówi o ko­lej­nym ob­ra­zie Hanka. Po­wstał w Pa­ryżu, kiedy Hanka od­wie­dziła tam córkę.

Na szta­lugi przed obiek­tyw tra­fia Ola Wa­towa, też ry­so­wana w Pa­ryżu. Po­tem por­trety Ma­rii Chwa­li­bóg i Jo­anny Szczę­snej, o któ­rych ma­lo­wa­niu roz­ma­wia­ły­śmy bar­dzo długo. („Mańka tro­chę sie­działa, po­tem wy­szła nie­za­do­wo­lona jak zwy­kle, jed­nak ją na­ma­lo­wa­łam” – te­raz krótko już pod­su­mo­wuje Hanka). I jesz­cze je­den por­tret Ma­rii.

– Mańka. Zo­staw tu­taj, niech leży. Te ob­razki są bez po­sza­no­wa­nia prze­cho­wy­wane, bo mia­łam do nich za­raz wró­cić... A jak są na pa­pie­rze, pa­ste­lami, nie­za­bez­pie­czone, to oczy­wi­ście bar­dzo się nisz­czą. Naj­chęt­niej wiele z nich bym wy­rzu­ciła, ale Ja­cek ni­gdy nie po­zwa­lał mi nic wy­rzu­cać i dla­tego te­raz mam tu tyle kno­tów. Po­win­nam je po­pra­wić, ale za trudno do nich wró­cić. – Po chwili do­daje: – Są już obce.

Hanka, jak wy­ja­śnia Ja­cek, ni­gdy swo­ich prac nie koń­czy, ni­gdy nie uważa, że ob­raz jest go­towy, za­wsze chce coś jesz­cze zmie­nić, po­pra­wić.

Por­tretu Jacka Hanka ni­gdy nie na­ma­lo­wała. I to też jest część tej hi­sto­rii – por­trety, które nie po­wstały.

Ob­razy wy­peł­niają prze­strzeń na ścia­nach miesz­ka­nia, a na pół­kach i re­ga­łach stoją zdję­cia, jakby na dru­gim pla­nie, choć być może na­wet waż­niej­sze, jako za­pis ży­cia Hanki i Jacka. Są na nich psy – na czarno-bia­łym zdję­ciu Ja­cek głasz­cze dal­ma­tyń­czyka Pe­piego, dru­giego psa ma na ko­la­nach. Na tej sa­mej półce z książ­kami fo­to­gra­fia Wła­dy­sława Bar­to­szew­skiego z Ja­nem No­wa­kiem-Je­zio­rań­skim, który przez ostat­nie lata ży­cia był nie tylko czę­stym go­ściem w miesz­ka­niu Fe­do­ro­wi­czów, są­sia­dem na Po­wi­ślu, ale i kimś dla nich bar­dzo waż­nym.

Obok ze zdję­cia spo­gląda ruda psina uło­żona na nie­bie­skiej ka­na­pie.

– To Wiórka. Część Wie­wiórki, bo kie­dyś spo­tkały się nos w nos z wie­wiórką przez szklane drzwi wyj­ściowe do parku. Stały wpa­trzone w sie­bie, róż­niły się tylko ogo­nami. My­śla­łam, że nie lu­bię ma­łych psów, ale ona to zmie­niła. Stała się bli­ską mi osobą. Była ra­do­sna, miała wła­sne układy ta­neczne i wiele in­nych za­baw­nych pro­po­zy­cji.

Wiórka nie ma por­tretu jak nie­które inne psy, ale spo­gląda – za­kło­po­ta­nym wzro­kiem – z ko­lej­nych zdjęć.

Obok po­ja­wiają się koty. Były za­wsze, ale te­raz są już tylko dwa i to one wła­dają miesz­ka­niem: Olga i By­czek wy­ła­niają się nie­spo­dzie­wa­nie z za­ka­mar­ków i z ko­ry­ta­rzy, wska­kują na stół, wspi­nają się na me­ble i gzymsy w kuchni. Koty de­cy­dują też o ma­lo­wa­niu.

– Tu jest koci ter­ror. Z po­wodu ko­tów nie mogę roz­kła­dać ob­ra­zów. Są cie­kaw­skie, prze­py­chają się i wszystko prze­wra­cają. Huk wtedy jest po­tworny, By­czek ucieka, po dro­dze coś jesz­cze po­trąca... – wzdy­cha Hanka. – Mu­szę cze­kać, aż za­sną. Wtedy mogę ma­lo­wać.

W tamto czerw­cowe po­po­łu­dnie koty się po­cho­wały. Za duży ruch i za­męt.

Li­piec, wciąż upal­nie, ale o dzie­sią­tej rano jesz­cze czuje się przy­jemną po­ranną świe­żość, ho­sty przed blo­kiem na Po­wi­ślu cie­szą się cie­niem rzu­ca­nym przez drzewa. W miesz­ka­niu pa­nuje ci­sza, chwila let­niego za­wie­sze­nia. Dziś nie wy­cią­gamy ob­ra­zów, nie ukła­damy szki­ców. Jest już po ko­lej­nej se­sji fo­to­gra­ficz­nej, peł­nej od­kryć i nie­spo­dzia­nek.

Na szta­lu­gach przed obiek­ty­wem Be­aty sta­nęły ko­lejne por­trety osób, które w ży­ciu Fe­do­ro­wi­czów były ważne, które w ich domu by­wały jako przy­ja­ciele, ale też lu­dzi, któ­rzy tylko przez ich dom prze­mknęli.

Te­raz można się za­sta­no­wić, czy coś jesz­cze jest do zro­bie­nia lub czy wy­ję­cie por­tre­tów coś zmie­niło.

– Może tro­chę. Po dłu­gim roz­sta­niu, kiedy źle o nich my­śla­łam, jak je zo­ba­czy­łam, że ta­kie nie­skoń­czone albo tylko szkice, po­my­śla­łam o so­bie w naj­gor­szych sło­wach. I ta­kie mam nie­od­parte wra­że­nie, że to ja je­stem nie­skoń­czona. Jak pra­wie wszystko, co ro­bi­łam. Prze­ry­wa­łam, bo coś znacz­nie waż­niej­szego się zda­rzało. Ale my­śla­łam: wrócę do tego, zro­bię to po­tem. Ba­nal­nie, nie­spo­dzie­wa­nie, sześć­dzie­siąt, sie­dem­dzie­siąt, osiem­dzie­siąt i za­sko­czyła mnie sta­rość. I nie ma już tego „po­tem”! Zo­stał szkic.

1.STO PRAC HANKI, CZYLI ZA­CZY­NAMY

Ma­rzec 2021

Pierw­sze umó­wione spo­tka­nie, pod­czas któ­rego mamy za­cząć pracę. Włą­czony dyk­ta­fon, otwo­rzony ze­szyt, za­stru­gane ołówki. Ja­cek zro­bił kawę, Hanka pod­suwa śliwki w cze­ko­la­dzie. Koty po­dejrz­li­wie mi się przy­glą­dają. Za­czy­namy...

Ja­cek Fe­do­ro­wicz: Ni­gdy nie za­czy­nał­bym opo­wie­ści od stanu wo­jen­nego. Bo niby dla­czego? Dla­czego o to pani pyta? Stan wo­jenny i na­sza dzia­łal­ność w Świę­tym Mar­ci­nie to rze­czy­wi­ście wy­jąt­kowy czas. Lata osiem­dzie­siąte to jest na­sze po­wsta­nie, tym ra­zem wy­grane! I w na­szych ży­cio­ry­sach ta­kie sfor­mu­ło­wa­nie coś zna­czy. Stan wo­jenny jed­nak był zwro­tem ak­cji, która od dawna się to­czyła. Nie można mó­wić o sa­mym zwro­cie, nie mó­wiąc o tym, co było wcze­śniej. Ale o czym w ogóle ma być ta książka?

Hanka Fe­do­ro­wicz: To się okaże!

JF: Ja nie wiem, nie mam planu. Gdy­bym miał, to­bym usiadł i za­czął pi­sać. Je­stem czło­wie­kiem, który pi­sze, który w spo­sób, jak umie naj­traf­niej­szy, od­daje swoje prze­my­śle­nia, sie­dząc nad kla­wia­turą ma­szyny do pi­sa­nia. Je­żeli coś ma być do czy­ta­nia, to two­rze­nie tego po­przez mó­wie­nie jest mi do tego stop­nia obce, że za­cho­wam po­zy­cję czło­wieka, który usiadł i przy­pa­truje się, jak po­wstaje coś cie­ka­wego za sprawą wa­szej roz­mowy. Ja się tylko mogę do­rzu­cić.

Pa­try­cja Bu­kal­ska: Pro­szę się do­rzu­cać. Ale mu­simy od cze­goś za­cząć. Chcemy roz­ma­wiać o dzia­łal­no­ści obojga pań­stwa w ko­ściele Świę­tego Mar­cina, a nie można o tym mó­wić, nie wspo­mi­na­jąc o sta­nie wo­jen­nym.

JF: Do­brze, ale do tego trzeba kilka zdań wstępu...

HF: Nie, nie, nie – my­śmy wcale nie chcieli tej książki. To zna­czy ja nie chcia­łam. Tylko ten Święty Mar­cin jest dla mnie czymś, o czym chcę opo­wie­dzieć. Dla­czego? Bo to wszystko złe i pa­skudne, co dzieje się te­raz w Ko­ściele i z Ko­ścio­łem, jest dla mnie dra­ma­tyczne. By­łam wy­cho­wana wśród wie­rzą­cych, choć nie de­wo­tów. Moje spo­tka­nia z Ko­ścio­łem przez całe dzie­ciń­stwo, rów­nież w cza­sie po­wsta­nia war­szaw­skiego i po­tem, były istotne. Uwa­żam, że Ko­ściół jest po­trzebny, jest ważny, na­wet dla nie­wie­rzą­cych. Jest coś nad­zwy­czaj­nego, coś po­nad wszyst­kim, coś, czego nie ogar­niamy.

Wy­daw­nic­two się na mnie ja­koś na­brało, pani Mo­nika Mielke uznała, że bę­dzie cie­ka­wie, gdy po­wiem, dla­czego dwoje sta­rych lu­dzi się nie roz­wio­dło, nie za­gry­zło, że tyle lat ra­zem – jak to moż­liwe? A to moż­liwe na wiele spo­so­bów, ja jed­nak nie mam ochoty o tym mó­wić ani się w to za­głę­biać.

PB: Ale o pań­stwa ży­ciu ra­zem też mu­simy po­roz­ma­wiać. Gdyby nie ta re­la­cja, nie uda­łoby się pań­stwu tak sku­tecz­nie dzia­łać w opo­zy­cji an­ty­ko­mu­ni­stycz­nej, tyle prze­trwać.

Wspólna zna­joma. Wy­je­chała z Pol­ski po­nad czter­dzie­ści lat temu. Mimo to pra­wie każdy, kto do nas przy­cho­dzi i wi­dzi ten por­tret, wy­krzy­kuje: „O! Ja ją znam!”.

HF: Je­dyna rzecz, na któ­rej mi za­leży – cho­ciaż nie wiem, czy to wy­star­czy na książkę – to roz­mowa o nie­praw­dach do­ty­czą­cych re­la­cji Ko­ściół – świeccy w tam­tym cza­sie. To chcia­ła­bym wy­ja­śnić. Wtedy wy­da­wało się nam, że Ko­ściół jest nad­zwy­czajny, że jest z nami i dla lu­dzi – a nie był.

PB: I nie chcą pań­stwo roz­ma­wiać o swo­ich mo­ty­wa­cjach, prze­ko­na­niach? Spra­wach fun­da­men­tal­nych, ta­kich jak Pol­ska i pa­trio­tyzm? Prze­cież to dla was ważne.

HF: Pa­trio­tyzm to słowo za­mę­czone i w ogóle to są po­ważne sprawy, jak mówi Ja­cek. Po­ważne, ale co­dzienne, ja bym do­dała: ciężko-lek­kie, bo za­wsze, przez całe ży­cie, we wszyst­kim, co było naj­gor­sze, złe, smutne, za­wsze zda­rzało się coś tak śmiesz­nego, ir­ra­cjo­nal­nego, idio­tycz­nego, że gdyby tego za­bra­kło, wszystko nie mia­łoby sensu. I tylko dla­tego można było żyć.

Je­stem starą sta­ruszką i we mnie są tylko strzępki, strzępki wspo­mnień. Na­wet ze Świę­tego Mar­cina...

JF: Ja pro­po­nuję, że­by­śmy za­częli od tego, że w domu mamy sto prac Hanki i z każ­dym por­tre­tem coś nam się ko­ja­rzy. A te­raz mogę od­po­wie­dzieć na pani py­ta­nie, jak wy­glą­dał pierw­szy dzień stanu wo­jen­nego. Bo to w ja­kimś sen­sie był punkt prze­ło­mowy w moim ży­ciu.

2.STAN WO­JENNY:JA­CEK JE­DZIE PO CÓRKĘ

Stan wo­jenny zo­stał wpro­wa­dzony w Pol­sce 13 grud­nia 1981 roku. Po­in­for­mo­wał o tym ge­ne­rał Woj­ciech Ja­ru­zel­ski w prze­mó­wie­niu nada­nym przez Pol­skie Ra­dio o go­dzi­nie 6 rano, a póź­niej po­wta­rza­nym przez te­le­wi­zję. Już w nocy roz­po­częły się aresz­to­wa­nia. Tylko w ciągu pierw­szego ty­go­dnia w wię­zie­niach i ośrod­kach in­ter­no­wa­nia zna­la­zło się kilka ty­sięcy dzia­ła­czy opo­zy­cji. Na uli­cach miast po­ja­wiły się od­działy woj­ska, wozy bo­jowe i czołgi. Zo­stały wy­łą­czone te­le­fony i ogra­ni­czono moż­li­wość prze­miesz­cza­nia się.

JF: Trzy­na­stego grud­nia sze­dłem na dzie­siątą rano na ko­lejny dzień ob­rad Kon­gresu Kul­tury Pol­skiej. Przed wej­ściem do Te­atru Dra­ma­tycz­nego, gdzie się to wszystko od­by­wało, już stał tłu­mek lu­dzi, któ­rych nie wpusz­czono do środka i któ­rzy opo­wia­dali, kogo aresz­to­wano, kto jest po­szu­ki­wany, a kto usi­łuje się ukryć. Już było wia­domo, że Ja­ru­zel­ski zro­bił to świń­stwo. Ja do końca będę uwa­żał, że to było świń­stwo i błąd!

Pa­dło ha­sło: „Idziemy do Świę­tej Anny”, bo tam jest ja­kaś zbiórka. I pro­szę so­bie wy­obra­zić, że z ko­ścioła wy­cho­dzimy z Krzy­siem Oczkow­skim, moim ko­legą z Ra­dia „So­li­dar­ność” Re­gionu Ma­zow­sze. Oby­dwaj ro­bi­li­śmy tam kre­cią ro­botę po­zy­ty­wi­styczną, wy­pusz­cza­li­śmy – jak to okre­ślił Ste­fan Brat­kow­ski – „ga­zety sa­mo­po­wie­la­jące się”. To zna­czy go­dzinne ka­sety z ma­te­ria­łami an­ty­ko­mu­ni­stycz­nymi, ka­sety, które były po­tem prze­gry­wane...

HF: Kraj był tym wy­peł­niony.

JF: To była od­noga głów­nego za­ję­cia za­czę­tego jesz­cze w cza­sach le­gal­nej „So­li­dar­no­ści” – ofi­cjal­nie roz­pro­wa­dzane go­dzinne au­dy­cje dla ra­dio­wę­złów, dla se­tek ty­sięcy słu­cha­czy. Z Krzy­siem Oczkow­skim więc wy­szli­śmy wtedy z ko­ścioła Świę­tej Anny i on mówi: „To ja te­raz idę na­gry­wać”. Było dla mnie oczy­wi­ste, że on bę­dzie cho­dził po mie­ście i na­gry­wał wszystko, bo on żył z ma­gne­to­fo­nem. Ja okre­sami zresztą też, ale nie pa­mię­tam, czy wtedy mia­łem swo­jego phi­lipsa...

HF: Oczy­wi­ście, że mia­łeś! Na Kon­gre­sie by­łeś go­ściem ofi­cjal­nym, ale przy oka­zji oplą­ta­nym ka­blami...

JF: Tak, przy oka­zji na­gry­wa­łem. Zresztą cztery dni wcze­śniej z tym ma­gne­to­fo­nem wdar­łem się do straj­ku­ją­cych stra­ża­ków...

HF: O stra­ża­kach mu­simy opo­wie­dzieć, bo też byli w Świę­tym Mar­ci­nie, ale to inna hi­sto­ria. Jesz­cze do niej wró­cimy.

JF: Opo­wia­dam o pierw­szym dniu stanu wo­jen­nego na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, bo ten mo­ment oka­zał się dla mnie bar­dzo ważny. Sto­imy więc z Krzy­siem przed ko­ścio­łem, a ulicą Mio­dową kro­czy or­kie­stra woj­skowa i gra ra­do­snego mar­sza! Woj­sko de­fi­luje w rytm mu­zyki mar­szo­wej i to jest jak plu­cie w twarz wszyst­kim lu­dziom na ulicy, plu­cie ra­do­ścią, try­um­fem... Ale jed­no­cze­śnie gdy zo­ba­czy­łem tę try­um­fu­jącą or­kie­strę, na­gle do mnie do­tarło, że oni się z tego błędu nie pod­niosą. Pa­mię­ta­łem to przez cały stan wo­jenny i przez cały stan wo­jenny utwier­dza­łem się w prze­ko­na­niu, że to myśl słuszna. Wpro­wa­dza­jąc stan wo­jenny, oni prze­grali walkę o rząd dusz.

W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych nie mia­łem żad­nej na­dziei. Wy­da­wało mi się, że oni wy­grali, że spo­łe­czeń­stwo jest już zso­wie­ty­zo­wane. I pew­nie było... Tak uwa­ża­łem, ale po­sta­no­wi­łem upra­wiać swoje an­ty­ko­mu­ni­styczne po­letko. I na tym po­letku udało mi się parę rze­czy. W po­ło­wie lat sie­dem­dzie­sią­tych uka­zała się moja książka W za­sa­dzie tak – uznana za naj­bar­dziej an­ty­ko­mu­ni­styczną książkę, która wy­szła za zgodą cen­zury i za pie­nią­dze ko­mu­ni­stów...

Po­tem lata po­wsta­nia KOR-u i przy­jazd pa­pieża na­gle uświa­do­miły mi, że nie jest tak źle, jak my­śla­łem. I „So­li­dar­ność”. „So­li­dar­ność” po pro­stu mnie upa­jała. W cza­sie le­gal­nej „So­li­dar­no­ści” mia­łem jed­nak cały czas obawę, że oni pro­pa­gandę ro­bią bar­dzo zręcz­nie, że być może będą po­tra­fili wmó­wić lu­dziom, że to przez strajki jest taka zła sy­tu­acja... Jed­nym sło­wem, ba­łem się, że rząd dusz jesz­cze nie jest przez nas wy­grany. Ale wpro­wa­dze­nie stanu wo­jen­nego uzna­łem za ich błąd, z któ­rego już się nie wy­gra­molą. I mia­łem ra­cję.

PB: Wra­ca­jąc do tam­tego gru­dnio­wego po­ranka: gdzie pani była?

HF: W domu. Zła, że Ja­cek po­szedł sam. Za­wsze mia­łam mu to za złe, ale wie­dzia­łam, że za­pro­sze­nie na Kon­gres było ważne, a liczba miejsc ogra­ni­czona. Pa­mię­tam, jak tuż przed sta­nem wo­jen­nym ma­lo­wa­łam Jurka Mar­ku­szew­skiego, kilka dni przed Kon­gre­sem Kul­tury.

Mar­ku­szew­ski był re­ży­se­rem STS-u [Stu­dencki Te­atr Sa­ty­ry­ków – przyp. PB] i lu­bia­nym przez nas czło­wie­kiem. Przy­jaź­ni­li­śmy się. Za­wsze umiał mnie roz­śmie­szyć. Kiedy by­łam w ciąży, bar­dzo mnie de­ner­wo­wało cho­dze­nie z tym brzu­chem, nie po­do­bało mi się, że się lu­dzie pa­trzą... Pa­mię­tam, jak szli­śmy główną ulicą w Gdań­sku, a ja po­wie­dzia­łam, jak nie­na­wi­dzę, że lu­dzie się tak za mną oglą­dają. Ju­rek wziął mnie mocno pod rękę i po­wie­dział gło­śno do lu­dzi wo­kół: „No w ciąży, w ciąży, no to co?”. Sam miał wtedy chyba więk­szy brzuch niż ja...

Ju­rek był uro­czy to­wa­rzy­sko, dow­cipny, zna­jący wszyst­kie plotki i plo­teczki żar­tow­niś, a jed­no­cze­śnie bar­dzo lu­bił spra­wiać wra­że­nie osoby ma­ją­cej wpływ na sztukę i po­li­tykę. Gdy po­wstał KOR, Ju­rek zbie­rał od nas składki, da­jąc nam do zro­zu­mie­nia, że tylko kon­takt przez niego jest moż­liwy. Wtedy w grud­niu 1981 roku Ju­rek mi po­zo­wał i za­py­tał, co robi Ja­cek. Wspo­mnia­łam, że Ja­cek do­stał za­pro­sze­nie i wy­biera się na Kon­gres Kul­tury, i Ju­rek się bar­dzo obu­rzył, że jak to, że on nic nie wie. Tak się zde­ner­wo­wał, że prze­stał mi po­zo­wać, po­wie­dział, że musi na­tych­miast pójść do Ha­liny Mi­ko­łaj­skiej, żeby za­ła­twiła za­pro­sze­nie, i po­gnał... Ranga tego wy­da­rze­nia była więc bar­dzo wy­soka.

PB: Trzy­na­stego grud­nia pan Ja­cek po­szedł więc na Kon­gres, a pani zo­stała w domu?

HF: Tak. Po wyj­ściu Jacka włą­czy­łam ra­dio i usły­sza­łam Ja­ru­zel­skiego. Z osłu­pie­nia sta­łam jak spa­ra­li­żo­wana, na­tych­miast po­my­śla­łam, że musi z nami być na­sza córka Jo­anna, która stu­dio­wała w Ka­to­wi­cach...

JF: Trzeba było ją przy­wieźć, kiedy więc wró­ci­łem, wsia­dłem do sa­mo­chodu...

HF: Po­cze­kaj! Ale wcale nie tak to było. Ty wró­ci­łeś do domu, a u nas już był Woj­tek Urba­niak, ko­szy­karz, przy­ja­ciel Jo­anny ze szkoły, który wpadł z okrzy­kiem: „Trzeba przy­wieźć Jo­annę”. Za chwilę ty wsze­dłeś i po­wie­dzia­łeś to samo. Woj­tek za­py­tał, czy może się za­brać, i po­je­cha­li­ście we dwóch, co, nie kryję, bar­dzo mnie ucie­szyło. Ba­łam się, bo wie­dzia­łam, że wszę­dzie jest woj­sko.

PB: Można było wtedy jesz­cze prze­je­chać sa­mo­cho­dem taki ka­wał kraju?

JF: Tak, je­cha­li­śmy tym fia­tem, któ­rego nam po­tem spa­lili. To był pierw­szy dzień stanu wo­jen­nego, wszę­dzie były po­ste­runki, ale te po­ste­runki nie wie­działy, co ro­bić.

HF: By­łam w mak­sy­mal­nej fu­rii i ner­wach i szy­ko­wa­łam miesz­ka­nie na przy­jazd na­szego dziecka, czyli Jo­anny z jej dziec­kiem. Ma­te­usz, nasz wnuk, był wtedy ma­lutki, nie wiem, czy miał rok... Mu­sia­łam wszystko w miesz­ka­niu prze­wró­cić do góry no­gami, żeby mieli ja­kie ta­kie wa­runki. No­si­łam więc różne rze­czy, upy­cha­łam je na paw­la­czu, by­łam w far­tu­chu, usma­ro­wana, włosy mia­łam roz­czo­chrane i wtedy... dzwo­nek do drzwi. „Dzielni” pa­no­wie w cy­wilu, wia­domo, SB... „Co?” – ryk­nę­łam wście­kła przez lekko uchy­lone drzwi. „Bo my­śmy chcieli...” – za­częli, ale nie da­łam im skoń­czyć i znów ryk­nę­łam: „Co­ście chcieli?!”. Ni­gdy wcze­śniej się tak nie za­cho­wa­łam. Nie­zwy­kłe było to, że oni się bali roz­wście­czo­nej baby.

PB: Szu­kali pana Jacka?

HF: Tak, py­tali, gdzie mąż. „Nie wiem, to wy po­win­ni­ście wie­dzieć – od­po­wie­dzia­łam. – Nie wiem, kiedy wróci, a jak wróci, to wróci z ma­łym dziec­kiem”. By­łam wście­kła i opry­skliwa, a oni tak nie­śmiało py­tali: „To kiedy my mo­żemy przyjść?”. To było na­prawdę za­bawne.

PB: Nie mar­twiła się pani, że rze­czy­wi­ście wrócą i za­biorą pana Jacka?

HF: Oczy­wi­ście, że się ba­łam, ale ja­kie to miało zna­cze­nie? Wy­zna­czy­łam im ter­min i zro­zu­mia­łam, że wście­kła, agre­sywna ko­bieta wiele może. Przy­szli po po­łu­dniu na­stęp­nego dnia. Po­trze­bo­wa­li­śmy tego czasu, żeby się ogar­nąć z Jac­kiem, na­ra­dzić, urzą­dzić Jo­annę.

JF: Ja jed­nak mu­szę do­dać, że rze­czy­wi­ście przy­szli na­stęp­nego dnia, ale nie żeby mnie aresz­to­wać, tylko z lo­jalką, któ­rej nie pod­pi­sa­łem. Post fac­tum wnio­skuję, że ich ła­godne po­dej­ście wy­ni­kało z pa­nu­ją­cego na gó­rze prze­ko­na­nia, że ci, do któ­rych się idzie z lo­jalką, jesz­cze nie są naj­gorsi i nie trzeba ich bić ani rzu­cać na pod­łogę.

HF: Pa­mię­tam jesz­cze, że pod­czas tej bar­dzo krót­kiej roz­mowy za­py­tali cię: „Pa­nie Jacku, a co pan bę­dzie ro­bił?”. „To za­leży od tego, co wy bę­dzie­cie ro­bili” – od­po­wie­dzia­łeś.

JF: Tego pierw­szego dnia jesz­cze mie­li­śmy po­czu­cie siły. To trwało przy­naj­mniej przez ty­dzień lub dwa, a u nie­któ­rych...

HF: Do końca!

JF: Po­czu­cie siły było jesz­cze wtedy po­wszechne.

HF: I chęć walki!

JF: Ja­dąc do Ka­to­wic, zu­peł­nie się nie przej­mo­wa­łem ani woj­skiem, ani po­ste­run­kami, i prze­je­cha­łem dość gładko. Za­ła­do­wa­łem Jo­annę i Ma­te­usza do auta, przy­wio­złem ich tu­taj i tyle. Roz­czu­liło mnie, że Jo­anna, mimo że nie było te­le­fonu ani żad­nej łącz­no­ści, była pewna, że po nią przy­jadę, że prę­dzej czy póź­niej się tam zja­wię.

HF: Bo to było oczy­wi­ste...

Mama Jacka. Była bar­dzo ładną ko­bietą, ale jej uroda po­le­gała też na tem­pe­ra­men­cie, ra­do­snym cha­rak­te­rze. Była en­tu­zjastką ży­cia. Jej por­tret olejny po­pra­wia­łam pa­ste­lami, żeby za­pa­mię­tać, co chcę zro­bić, ale ktoś w trak­cie sprzą­ta­nia sta­ran­nie prze­tarł go szmatką.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt gra­ficzny okładkito/stu­dio
Zdję­cie na okładceZ ar­chi­wum ro­dzin­nego Anny i Jacka Fe­do­ro­wi­czów
Zdję­cia ob­ra­zówBe­ata Ja­rzęb­ska
Re­dak­tor pro­wa­dzącaMo­nika Koch
Re­dak­cjaJan Ja­ro­szuk
Ko­rektaJu­styna Do­ma­gała Te­resa Zie­liń­ska
Co­py­ri­ght © by Pa­try­cja Bu­kal­ska, 2023 Co­py­ri­ght © by Anna i Ja­cek Fe­do­ro­wi­czo­wie, 2023 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2023
ISBN 978-83-8032-837-2
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.