Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy zabójczy rok szkolny w życiu piątki nastolatków wmieszanych w główne wątki drugiego sezonu serialu „Szkoła dla elity”.
Oglądałeś serial „Szkoła dla elity”? Czy na pewno wiesz wszystko o losach jej bohaterów? Poznaj całą historię!
Gorka, Melena, Janine i Paula są już o rok starsi i zamierzają podnieść głowę niczym aksolotl – płaz zdolny do regeneracji i wygojenia własnych ran tak, by nie pozostała po nich blizna.
Wokół Las Encinas kręci się tajemnicza postać w szkolnym mundurku, która skrywa twarz za kominiarką, budząc panikę wśród uczniów. Jednak nasi bohaterowie muszą żyć dalej.
Gorka wplątał się w skomplikowany związek z Andreą, doskonałą pod każdym względem córką lewicowego polityka, nową w ich szkole. Melena porzuciła naukę, żeby pomóc matce w kawiarni i za wszelką cenę próbuje podtrzymać ich odnowioną relację. Janine obsesyjnie pragnie wyjaśnić tajemnicze przypadki śmierci i uchronić przyjaciół przed niebezpieczeństwem. Paula postanawia rzucić szkołę i podjąć pracę, musi więc zmierzyć się z dorosłym życiem.
Czy grupce zepchniętych na margines nastolatków uda się znaleźć swoje miejsce w toksycznym środowisku Las Encinas.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Epilog
Karta redakcyjna
Ściany sali operacyjnej pomalowano na niezbyt uspokajający jaskrawoniebieski kolor. Paula nie mogła się uwolnić od myśli, że to barwa smerfów. To skojarzenie tylko dodatkowo ją denerwowało. Wspomnienie kreskówek w czasie, gdy siedziała rozkraczona na fotelu porodowym w klinice aborcyjnej, jeszcze mocniej wszystko jej uświadamiało. Była dziewczynką. Dziewczynką z nogami rozłożonymi na szpitalnym łóżku. Nie było jej wygodnie, nie była spokojna, bała się bólu i tego, że zabieg pociągnie za sobą długofalowe skutki… Nie fizyczne – pani doktor już jej to wyjaśniła – lecz emocjonalne. Miała ochotę zeskoczyć z łóżka, zapiąć koszulę, żeby przestać świecić gołym tyłkiem i uciec stamtąd… Ale nie mogła… Nie mogła donosić tej ciąży z wielu powodów. W ogóle nie brała pod uwagę urodzenia tego dziecka. A przynajmniej tak powiedziała mamie, gdy zwierzyła się jej, że chyba jest w ciąży. Od dnia, w którym powiedziała rodzicom i ujrzała na ich twarzach przerażone miny, jakich nigdy wcześniej u nich nie widziała, ani przez minutę nie przestawała myśleć o Anie, bo tak w duchu ochrzciła swoją córkę.
Wiem, że to dziewczynka, to znaczy, że to byłaby dziewczynka. Wiem, że gdybym jej nie usunęła i pozwoliła jej urosnąć, to byłaby dziewczynka. Czuję to, wiem o tym. Czemu Ana? To pierwsze imię, jakie wpadło mi do głowy. Moja babcia tak się nazywała, a poza tym w dzieciństwie przeczytałam książkę – Ania z Zielonego Wzgórza – o takiej zbuntowanej dziewczynce. Jestem do niej podobna… i moja córka też by była. Ana. Cały czas do niej mówię. We wszystkim, co wiąże się z aborcją jesteś, mówiąc szczerze, straszliwie sama. No wiadomo, mama cały czas trzymała mnie za rękę, opiekowała się mną, gładziła po głowie, jakbym miała osiem lat, ale to wszystko jest dziwne, pełne sprzeczności, bo to temat tabu, o którym nie mówimy, a jednak cały czas wisi w powietrzu. Kiedy rano mama kładzie mi tosty na talerz, patrzą na mnie i krzyczą: „WYSKROBIESZ SIĘ, SUKO!”. Kiedy wkładam naczynia do zmywarki i wyjmuję tacę, by ustawić rzeczy, rozlega się coś w rodzaju „ZACHOWUJESZ SIĘ JAK ZAWSZE, ALE SIĘ WYSKROBIESZ!”. Milczenie, kiedy mama nocami siada w bujanym fotelu, krzyczy: „TWOJA CÓRKA USUNIE CIĄŻĘ! JESTEŚ NAJGORSZĄ MATKĄ NA ŚWIECIE!”. Przedmioty mówią o nas, cisza i nicość szepczą o tym, co rośnie w mojej macicy, ale my o tym nie wspominamy, chociaż jest mnóstwo do powiedzenia. Naprawdę mnóstwo. Więc kiedy mama gładzi mnie po głowie, jak już mówiłam, albo gdy patrzy na mnie z salonu, kiedy przechodzę przez werandę, albo gdy tata przygląda mi się podczas kolacji w restauracji – wiem, że myślą tylko o tym. To łańcuch powiązanych myśli, niczym schody. Pierwszy pokonywany stopień to aborcja, wiadomo, no i oczywiście nie jest nam na nim wygodnie, więc posuwamy się o kolejny schodek w dół i docieramy do piwnicy stosunków płciowych poprzedzających ciążę. Żaden rodzic nie lubi wyobrażać sobie swojej córki w łóżku albo na czworakach na tylnym siedzeniu auta i to nie ma nic, ale to nic wspólnego z tym, że jestem niepełnoletnia. Mogłabym mieć trzydzieści osiem lat, a tata i tak cierpiałby, wyobrażając sobie moją noc poślubną, rozumiesz? Rodzice nie chcą myśleć o tym, że jesteś płodna, możesz się pieprzyć, absolutnie nie chcą… Ale jeszcze bardziej nie chcą dopuścić do świadomości, że siedzisz rozkraczona na fotelu ginekologicznym, kiedy właśnie zabierają się, by wyskrobać ci „prawie płód” z samej głębi twojego jestestwa. Wszystko to jest do dupy.
A ja? Nie płakałam ani razu przez cały ten czas. Wszystko poszło błyskawicznie, było szybkie, a zarazem wieczne. Klasyka gatunku: „Powinnam już dostać. Boże, nie dostaję…”. A wówczas – wszystkie możliwe pytania. Sądziłam, że zawsze robiłam to z prezerwatywą, ale potem nie byłam już tego taka pewna, a jeszcze później pomyślałam, że któraś mogła być dziurawa albo przeterminowana. Rozważyłam wiele możliwości. Niektóre bardzo logiczne w rodzaju: „Gorka zrobił mi dziecko”, inne bardzo głupie: „Nie powinnam była siadać w tamtej publicznej toalecie”, a wreszcie już całkiem idiotyczne, zwłaszcza po Mrocznych niebach, filmie o kosmitach: „A jeśli zostałam uprowadzona przez obcych?”. Nie, nie, nikt mnie nie uprowadził ani nie zaszłam w ciążę w toalecie kina Cines Ideal. Nie. Zaszłam w ciążę, bo utrzymywałam stosunki płciowe i mój ekskolega wytrysnął we mnie wiele razy. Tyle. A wspomniałam o tym płaczu, bo jestem z siebie dumna, że nie robiłam dramatu. Zawsze byłam beksą, przecież wiesz. Na widok dwóch kreseczek na teście ciążowym przeszłam o dwa poziomy wyżej w dojrzałości, tak przypuszczam, ale ciąża wypełniła mi stopy cementem i poczułam się… nie wiem, jak to wyjaśnić, ciężka. Bach! Ciężka i zdolna pokierować własnym życiem. „Nie jestem już dzieckiem – powtarzam sobie – i nie płaczę”. „Nie jestem już dzieckiem – powtarzam sobie – i nie płaczę, nie płaczę…”.
Paula się rozszlochała. Od samego początku powstrzymywała łzy, jechała na zaciągniętym hamulcu ręcznym, nie zdając sobie z tego sprawy, a to – jakkolwiek by patrzeć – sprawia, że auto się psuje. Straszna była ta niebieska ściana, straszne myśli o smerfach, widok mamy po drugiej stronie z ustami wykrzywionymi w dziwnym, lekkim uśmiechu mającym ją natchnąć spokojem. Wszystko było straszne, czuła się dzieckiem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i się rozpłakała, ale po jej policzkach nie potoczyły się ciche łzy, nie. To był jeden z tych szlochów, od których trzęsie się broda, które próbujesz zatrzymać, ale im dłużej starasz się to zrobić, tym większa rośnie ci gula w gardle: jeden z tych właśnie. Płacz dziewczyny, która dopiero co skończyła siedemnaście lat. Czy dojrzała? No raczej! Ale dorastania nie da się porównać do odblokowania nowego poziomu w grze wideo. Owszem, odblokowujesz nowe zadania i nowe przygody, ale przecież nie pozbywasz się nagle, za jednym zamachem swoich lęków. Nie. Dojrzewanie to stawianie czoła nowym problemom, które widzisz z daleka lub nawet nie wiesz, że istnieją, ale to nie oznacza przecież, że jakimś cudownym sposobem otrzymujesz narzędzia, by sobie z nimi poradzić, rozumiesz? Paula tego nie rozumiała i dlatego płakała, dlatego chciała uciec, a zarazem wiedziała, że nie ma gdzie się schronić. Pomyślała, że dziecko z nią zostanie, jeśli nie pozwoli, by ta igła wbiła się w jej ciało. Zapomniała jakimś cudem wszystko, co wyjaśniła jej lekarka. Widziała tylko, że zbliża się do niej jakieś ostre narzędzie. Spojrzała na matkę, która dalej miała na twarzy tę dziwną minę, stanowiącą część dotychczas nieznanego jej repertuaru; spróbowała coś szepnąć, coś, czego nikt na sali prócz jej matki nie mógł zrozumieć.
– Przepraszam.
Czuła się dziwnie, że nie powiedziała nic Gorce; zajęło jej sporo czasu, zanim sobie uświadomiła, że chyba powinna z nim porozmawiać, ale uznała, że to już za wiele problemów, a chciała, żeby to wszystko szybko się skończyło, żeby nikt nie wiedział… I choć gdzieś w głębi serca dobrze wiedziała, że źle robi, bez trudu usprawiedliwiała się najróżniejszego rodzaju wymówkami, bardziej lub mniej przekonującymi. A Gorce już co innego było w głowie, zakochał się i umiał perfekcyjnie wykroić filety z łososia na mega profesjonalne sashimi.
Sashimi wychodzi mi zajebiście. Rodzice nie potracili głowy, ale strasznie mnie pilnują. Okropnie. Przesadnie. No jasne, wiadomo, o co chodzi. Koleżanka z mojej klasy, dziewczyna, która dorastała na naszych oczach i mieszkała kilka domów dalej, została brutalnie zamordowana.
Śmierć Mariny poruszyła całą okolicę i zmusiła rodziców do oderwania wzroku od ich komórek i tabletów, do odłożenia na chwilę na bok Skype’a z międzynarodowymi spotkaniami; teraz okazało się, że trzeba chwycić byka za rogi. W tym wypadku problem sprowadzał się do tego, że być może zaniedbali swoje dzieci.
Nie wszyscy rodzice wpadli od razu w panikę, nie wszyscy skupili uwagę na dzieciach. Niektórym przyszło do głowy, by z nimi porozmawiać i dowiedzieć się nieco więcej o ich życiu, co zresztą nie zawsze przynosiło oczekiwane efekty. Jednak rodzice Gorki tak, przestraszyli się, i to bardzo, odebrali śmierć Mariny jako nieoczekiwany sygnał alarmowy. Co zrobili? Zapomnieli o tym, czego się nauczyli wcześniej. Od kiedy chłopak skończył piętnaście lat, dawali mu dużo wolności, w efekcie wspaniałe relacje, jakie mieli wcześniej, zaczęły się rozluźniać z powodu emocjonalnej skrytości ich nastoletniego syna. W domu rzadko mówiło się o uczuciach, to wszystkich peszyło, ale trzeba było dać coś z siebie i zabrać się za to. To nie znaczyło, że jego rodzice winili rodziców Mariny za śmierć córki, ale w głębi duszy myśleli, że gdyby bardziej na nią uważali, być może dziewczyna nadal by żyła, dokazywała i cieszyła się swoim stypendium.
Zaczęli robić różne rzeczy całą rodziną, takie tam proste pomysły. Ponownie odwiedzali muzea, wychodzili razem na kolację lub nawet wspólnie oglądali filmy i seriale. Gorka był z natury miły i rozumiał troskę rodziców, zgadzał się więc na to pozornie bez oporu, jednak z największą chęcią zamieniłby każdy z tych wieczorów na możliwość zagrania kilku rundek w Call of Duty, taka prawda.
Kurs wyrafinowanej kuchni japońskiej dla smakoszy? Niezbyt mi to pasowało, ale co miałem zrobić? Powiedzieć rodzicom, żeby spadali na drzewo, zapewnić, że nie padnę ofiarą morderstwa, jeśli zostanę w domu albo pójdę na siłkę? No raczej nie. W sumie to tylko trzy wieczory w tygodniu i faktycznie nie był to typowy kurs. Piliśmy sake i białe wino. Tak, moim rodzicom zupełnie nie przeszkadza, że piję alkohol, pod warunkiem, że robię to z nimi. Wygląda to na sprzeczność przy całym tym gadaniu o odpowiedzialnej opiece i tak dalej, ale póki jestem pod ich nadzorem, uważają za całkiem normalne, że machnę sobie piwko.
Kurs odbywał się w dość szczególnym miejscu. Mówię szczególnym, bo wchodziłeś przez metalowe drzwi i docierałeś do czegoś w rodzaju zamkniętego ogrodu pełnego drzew, roślin i lampek na ścianach i suficie. Szmer wody dochodzący chyba z jakiejś fontanny, której nigdy nie udało mi się zlokalizować, tworzył fajną atmosferę, i choć czasami chciało się od tego sikać, w sumie było to dość relaksujące. Nie, nie miałem ochoty na ten kurs, ale kiedy po raz pierwszy tam wszedłem…
…zakochał się.
Zakochałem się.
Andrea właśnie robiła sobie kitkę, by długie i ciemne włosy nie wpadały jej na twarz. Uśmiechała się i szeptała coś ze swoją siostrą – Claudią, z którą manipulowały przy wielkim kawałku tuńczyka. Miss Yamabuki, ich nauczycielka, przedstawiła Gorkę i jego rodziców, przyłączając ich do grupy. Ledwo dziewczyna podniosła wzrok i napotkała spojrzenie chłopaka, powstało między nimi niezwykłe przyciąganie. Andrea nie wiedziała, dlaczego wciąż uporczywie na niego zerka, ale oblewała się rumieńcem, widząc, że z nim dzieje się to samo. Nie mogli oderwać od siebie wzroku.
Andrea myśli, że jest przystojny, a jego odstające uszy są bardzo seksi. Podoba się jej, że jest od niej wyższy o kilka centymetrów i hipnotyzuje ją sposób, w jaki porusza rękami. Przygląda się, jak kroi rybę i robi kulki z ryżu do nigri, a potem wyobraża sobie te ruchy w zwolnionym tempie. Słyszała, jak mówi, i choć pochodzi z dobrego domu – bo to słychać – ma też jakiś proletariacki akcent, co dodaje mu egzotycznego uroku.
Gorka myśli, że to mega atrakcyjna laska. Choć jej sylwetka nie przypomina klepsydry, czyli jego ulubionego typu – Gorka zalicza się do chłopaków, którzy na stronach porno zawsze szukają Latynosek – wydaje mu się, że szczupła talia dziewczyny rekompensuje niezbyt szerokie biodra. Podoba mu się też jej dziecinna twarzyczka i zaróżowione policzki na bardzo bladej cerze. I włosy. Te włosy doprowadzają go do szaleństwa.
Ma włosy jak Japonka. Proste, bardzo proste, długie, strasznie długie i czarne, do tego ta prosta grzywka, która przypomina mi bohaterki mangi. Piękne, pełne wargi i najdłuższe rzęsy, jakie kiedykolwiek widziałem. Poza tym kilka razy spojrzałem na nią z bliska i wiem, że nie ma na sobie ani grama makijażu.
Istotnie pierwszego dnia nie miała ani grama makijażu. Na drugi dzień, kiedy Gorka wpadł jej już w oko, wytoczyła ciężkie działa w postaci korektora i odrobiny błyszczyka w brzoskwiniowym tonie, który sprawił, że jej usta stały się błyszczące i ponętne. Nie była głupia i wiedziała, że wilgotne wargi przyciągają chłopaków niczym światło ćmy. Andrea nie planowała raczej nikogo uwodzić, nigdy nie poświęcała chłopakom zbyt wiele uwagi. Bardziej zależało jej na zdobyciu przyjaciół, bo niedawno wróciła z ekskluzywnego internatu w Monachium i wolała nie zmarnować tego nowego początku na zostanie czyjąś dziewczyną. Chciała się zdyscyplinować, skupić na nauce, dobrze zacząć… Jednak na jej nieszczęście te plany wzięły w łeb, gdy tylko Gorka wkroczył na scenę.
Wcale nie planowałam go podrywać, ale wydał mi się taki fajny, że postanowiłam nieco pomóc losowi i poszłam umyć ręce w tym samym czasie co on. No OK, moja siostra Claudia zachęciła mnie, żebym tak zrobiła, a ja potraktowałam to jak swego rodzaju zabawę. Nie wiedziałam, że zobaczę go jeszcze kiedykolwiek po zakończeniu trzydniowego kursu, dzięki któremu stawaliśmy się nastoletnimi znawcami japońskiej kuchni. A tam znów były te jego dłonie, namydlał je pod kranem. No i dobra, podeszłam.
Więc poszedł na całego.
– Takie ładne miejsce, szkoda, że kranu lepiej nie dopracowali. Proszę, proszę, ja już kończę… – powiedział z uśmiechem na ustach, a uśmiechając się, mrużył oczy.
Od słowa do słowa zaczęli rozmawiać o tym, jak trudno zrobić dobre sushi, banalne rzeczy, jasne, ale wystarczyły, żeby trochę się poznać, żeby się przekonać, że oboje mają ochotę na rozmowę. Uwagi w rodzaju: „mało się nie zaciąłem”, „bo te noże to… prawdziwe żylety”. W końcu ona posunęła się o krok dalej.
– Nie wydaje ci się, że Miss Yamabuki nie jest Japonką? Mam wrażenie, że na siłę mówi z akcentem, ale to Chinka…
Chłopak nie umiał powstrzymać śmiechu i dodał, że nie zastanawiał się nad tym, ale teraz nie będzie już mógł brać za dobrą monetę, kiedy ona mu powie, że robi „wsitko zle”.
– Jak masz na imię? Ja jestem Gorka.
– A ja Andrea.
– Nie widziałem cię wcześniej.
– Niedawno przyjechałam z zagranicy, to znaczy chodziłam za granicą do szkoły… przez jakiś czas.
Uśmiechała się, przez co robiła wrażenie rezolutnej w kontaktach towarzyskich, ale jasne było, że jest kłębkiem nerwów: jąkała się, jakby nie umiała znaleźć odpowiednich słów. On to zauważył i zrozumiał, że też jej się podoba.
Tamtego drugiego wieczora, po rozmowie koło kranu, Gorka jak nawiedzony zestalkował ją w mediach społecznościowych. Wystarczyło kilka kliknięć i dowiedział się o niej wszystkiego.
Imię: Andrea
Nazwisko: Batallán
Wiek: szesnaście lat
Liczba obserwujących: 230 tysięcy
Znak Zodiaku: Skorpion
Rodzina: ojciec to lewicowy polityk – Juanjo Batallán. Matka Carlota to blondynka z szerokim uśmiechem, o której niewiele wiadomo. Siostra Claudia ma dziewiętnaście lat i studiuje politologię. Obie uwielbiają jazdę konną.
Ulubiony serial: Trzynaście powodów
Muzyka: chętnie słucha utworów grupy The Vaccines i starych piosenek gościa nazwiskiem Leonard Cohen.
Lubi: konie, diabelski młyn, jedzenie, taniec funky i mandale do kolorowania, instagramowe konta brzydkich psów i grube skarpety.
Nie lubi: nietolerancji, machizmu, wysokich obcasów, okresu, gdy miała krótkie włosy, pająków, poniedziałków, małży, polowań, Gry o tron.
Tak naprawdę nie szukał dziewczyny, ale cóż… Jeśli los sam stawia na twojej drodze ideał, i to ideał, który w dodatku w kółko się do ciebie uśmiecha i wysyła sygnały, wkręcasz się…
Więc Gorka się wkręcił, nawet bardzo, i umówili się kilka razy. Pierwsze spotkanie nie wyszło najlepiej i było dziwne, bo oboje tak bardzo chcieli pokazać się z najlepszej strony, że nie pozwolili na niezręczne milczenie. Gadali jak najęci. Ich relacja nie opierała się na tym, że łączy ich wiele rzeczy, bo nie łączyło, ale na tym, że łatwo się dostosowywali. Na drugim spotkaniu nie byli już tacy spięci, dopuszczali się nawzajem do głosu; już nie było ciągłego słowotoku ani urwanych zdań. On głupiał, tonąc w jej jasnych oczach. Ona gubiła się w jego niezłomnym uśmiechu. Nie zdając sobie z tego sprawy, poruszali się po omacku, by wreszcie odnaleźć się w pocałunku. Oboje wiedzieli, że mają przed sobą wspólną historię. Taką prawdziwą, długą, rzeczywistą. Podobali się sobie w równym stopniu. Nie odgrywali żadnych dziwnych ról, nie szukali pola dla dominacji, było tylko wzajemne przyciąganie i cudowne kojące poczucie, że będąc razem, znajdują się na właściwym miejscu, u siebie, w domu. Ale tego nie mówię ja, to ona…
…Kiedy spotykam się z Gorką, czuję że jestem w domu. Brzmi to dziwnie, jak jakaś bzdura, ale spędziłam dużo czasu w szkołach z dala od rodziny, w internatach, nauczyłam się porozumiewać w obcym języku i znam dobrze to uczucie… uczucie, że jesteś u siebie, w domu. Z Gorką je mam. Nie, wcale nie szukałam chłopaka, ale jeśli los stawia go na mojej drodze, to co mam robić? Stracić okazję? Nie… nie. Nie.
I zaczęli ze sobą chodzić. Wszystko poszło bardzo szybko.
No tak, wiem, że zadajesz sobie to pytanie. Gorka tak łatwo zapomniał o Pauli? Odpowiedź brzmi – tak. Kiedy masz szesnaście lat, przeżywasz wszystko bardzo intensywnie, ale takie ekstremalne emocje są jak przejażdżka kolejką górską… wjeżdżasz na górę, zaczyna się szaleństwo, ale potem trasa nagle się kończy. No wiadomo, jak jesteś masochistą i lubisz cierpieć, możesz wjechać kilka razy pod rząd, ale Gorka miał już dosyć łażenia za nią i wysiadł z kolejki, gdy tylko nadarzyła się sposobność, a ponieważ Paula narzuciła dystans pomiędzy nimi, nie zobaczyli się od tamtej pory, co znacząco ułatwiło mu odesłanie jej w zapomnienie. Jasne, że czasami o niej myślał, ale tak naprawdę tęsknił jedynie za przyjacielską stroną ich znajomości, rozmowami i zwierzeniami, które łączyły ich, zanim się w niej zadurzył, zanim zaczęły się macanki i niszczące przyjaźń zawroty głowy. Pogodził się z tym, że ich drogi rozeszły się na dobre i nie przejmował się tym zanadto. Zaczął nowy rozdział, a ledwo to zrobił, poznał Andreę.
A zatem lato Pauli było masakryczne; lato Gorki wypełniły romantyczne uniesienia. A co słychać u Janine?
Moje wakacje? Phi… Jedna z bardziej dołujących rzeczy, jakie możesz sobie wyobrazić. Nie pojechaliśmy nigdzie, bo ciocia Emilia, siostra mamy, zachowywała się dziwnie i nie chcieliśmy zostawiać jej samej ani na chwilę. Powiedzieli nam, że ma jakąś rzadką chorobę, ale tak naprawdę miała gigantyczną deprechę, bo zerwała ze swoim facetem i nie chciało jej się wziąć w garść i zmierzyć z własnym życiem. Żadna rzadka choroba nie zmusza cię do histerycznego płaczu co chwila ani nie każe ci łazić przez cały dzień w piżamie i obżerać się lodami i chipsami, no gdzie tam, takie efekty wywołują tylko zerwania, wiem z wiarygodnego źródła, bo pasjami oglądam telenowele i seriale. W sprawach miłosnych może i nie mam zbyt wielu własnych doświadczeń, ale w teorii uważam się za eksperta. No więc moje wakacje, zajebiste, a jakże. Nie mam przyjaciół… i wszyscy się ode mnie odsunęli ze strachu, że znowu mi odwali i doniosę na kumpli. Jeśli dodasz do tego, że brutalnie zamordowano moją koleżankę z klasy i chodzą pogłoski, że morderca nadal pozostaje na wolności – bo nikt nie wierzy, że to sprawka Nana, którego zatrzymano – więc w efekcie gada się w kółko o jednym i rodzice wolą, żeby ich dzieci nie wychodziły i nie imprezowały… a wręcz przeciwnie, popierają wakacyjne zamknięcie. Po prostu zajebiście. Małe doprecyzowanie: jestem przyzwyczajona do samotności i bardzo ją lubię, ale tylko wtedy, gdy jest to mój własny wybór. Zrobiłam kurs edycji wideo przez YouTube’a, tak, myślałam, że może zostanę youtuberką, ale potem uświadomiłam sobie, że nie mam żadnych treści, które mogłabym tam wrzucać, niczego… więc darowałam sobie ten pomysł. Samotność podsyca moją kreatywność na maksa, zwłaszcza nocami. Nocami wpadają mi do głowy megapomysły, sama nie wiem, na powieść, komiks, film krótkometrażowy, ale potem rano wszystko to wydaje mi się jakąś porażką. Jak gdyby światło dzienne zderzało mnie na nowo i to cholernie boleśnie z rzeczywistością, a moja obecna rzeczywistość wygląda tak, jak już mówiłam: zero przyjaciół, zero planów, mnóstwo śmieciowego jedzenia, które mnie uszczęśliwia i mnóstwo telewizji z dubbingiem… tak, dawniej oglądałam wszystko w wersji oryginalnej, ale się rozleniwiłam… Nic mi się nie chce.
Łaknę września jak kania dżdżu. Będzie ciężko. Są ludzie, zwłaszcza kumple Maria, którzy mnie nienawidzą, ale w gruncie rzeczy wprowadzi to w końcu jakieś ożywienie, dużo większe niż program bliźniaków, którzy robią remonty, moje jedyne zajęcie… pomijając opiekę nad aksolotlem.
Na zakończenie roku szkolnego brat podarował mi aksolotla… Ja też nie miałam pojęcia, co to takiego, powiem więcej, kiedy go zobaczyłam, wydał mi się mega odrażającym przybyszem z podziemi. Wygląda, jakbyś zmiksował paskudną żabę z pomarszczonym fiutem jakiegoś starucha, jak jakiś kosmita… Ale kiedy uważnie mu się przyjrzysz, dostrzegasz, że właśnie w tym dziwacznym wyglądzie kryje się jego esencja. Jest jak albinos, ma czarne, błyszczące oczy i odnosisz wrażenie, że cały czas się dobrodusznie uśmiecha. Mój brat bardzo się przejął tą sprawą z Mariem i podarował mi go, bo aksolotle mają pewną szczególną właściwość: leczą własne rany, ale w takim już naprawdę odjechanym wymiarze, w rodzaju, utnij mi nogę, a ona i tak odrośnie. Mają genetycznie uwarunkowaną zdolność do samoregeneracji i nawet nie zostają im blizny, więc brat pomyślał, że to będzie dla mnie dobry przykład. Dosyć kiczowate, ale prawdę mówiąc, wzruszyło mnie to… I nawet jeśli trochę się go brzydzę, to symbolizuje coś pięknego. Tak, cała rodzina zauważyła, że nie najlepiej ze mną, że popadam w mroczne emo klimaty bardziej niż zwykle i w sumie… nie dziwi mnie, że spodziewają się, iż lada dzień rzucę się z mostu, ale nic z tego… Moje życie jest szare i do dupy, ale człowieku, i tak mi na nim zależy. Życie jest jak bieg z przeszkodami. Trzeba skakać, trzeba biec, ale jest piękne… tak przynajmniej uważam. Teraz mam gorszy okres, no wiadomo, nie da się ukryć, ale jadę dalej, w końcu przecież przyjdą lepsze czasy, tylko, błagam, NIECH TO BĘDZIE JUŻ!
Chciała nie tylko lepszego okresu, tak naprawdę chciała mieć chłopaka. Ale nic z tego. No tak, próbowała na Tinderze, ale nikt jej nie pasował. Już nawet nie chodziło o rozgłos wokół historii z Mariem, mówiło się o tym przez kilka tygodni, lecz potem zostało to oczywiście przyćmione przez śmierć Mariny. Za to Wendy, eks Maria wzięła na siebie trud rozsiewania ziarna nienawiści do Janine, opowiadała wszystkim, że ta ma nierówno pod sufitem, i że sama sobie wymyśliła całą tę historię o przemocy… No i wiadomo, chłopaki wolały się z nią nie zadawać. Niektórzy wiedzieli, że miała rację, ale i tak nie chcieli ryzykować. Janine wolałaby, żeby nigdy nie doszło do konfliktu z Mariem, nawet więcej, chciałaby, żeby poprzedni rok całkiem zniknął z jej życiorysu, ale to było niemożliwe, zwłaszcza że lada chwila miał się zacząć proces. Dostawała pogróżki na Instagramie, raniące komentarze od osób, których nawet nie znała, no ale w sieci tak już jest. Mario miał być osądzony przez sąd, Janine osądzali wszyscy użytkownicy Twittera i Instagrama, więc choć, obiektywnie biorąc, była ofiarą, wielu uważało ją za grubawą dziwaczkę, która za wszelką cenę pragnie zwrócić na siebie uwagę.
Kolejną sprawą, która ciążyła Janine, był katastrofalnie żałosny krąg przyjaciół, jakim dysponowała. Krąg ten zawsze był mały, lecz teraz jeszcze na dobitkę wyglądał, jakby przeszło po nim tornado. Gorka poznał jakąś dziewczynę i poświęcał jej cały swój czas, z małymi przerwami na siłkę. Paula całkiem gdzieś zniknęła, a Melena… nigdy nie przyjaźniły się zbyt blisko, a obecnie tym bardziej, bo dziewczyna była zajęta kawiarnią, którą otworzyły z matką, i nie miała czasu. Teraz pracowała, teraz miała rodzinę, teraz miała włosy, teraz miała jakieś życie…
Moje życie zmieniło się o… mnóstwo stopni, trzysta sześćdziesiąt tego nie oddaje. Kojarzysz te filmy, w których dziecko wypowiada jakieś bardzo szalone życzenie przy torcie urodzinowym lub jakiejś magicznej zabawce i to życzenie się spełnia? Wiesz, o co mi chodzi? Więc gdyby ktoś zapytał mnie o życzenie w zeszłym roku, powiedziałabym, że chcę mieć normalne życie i dokładnie takie mam… Byłam przyzwyczajona do wygód i to się zmieniło, ale jestem… szczęśliwa, aż boję się to mówić, ale wszystko idzie dobrze. Pewnie obiektywnie biorąc, moja sytuacja nie jest najlepsza, ale jeśli porównasz moje obecne życie z tym, jakie wiodłam w zeszłym roku szkolnym, trudno przeoczyć różnicę. Kłótnie z matką zmieniły się w dziwną relację, jak u bohaterek Kochanych kłopotów, która łączy nas teraz. Moje problemy z narkotykami zastąpiła potężna dawka doświadczeń związanych z restauratorstwem, a oschłą, zgorzkniałą minę zastąpił uśmiech…
No dobra, nie oszukujmy się, nie jestem jakąś pieprzoną reklamą podpasek. Lubię jointy i nie szkodzą mi specjalnie… Pewnie, widziałam filmy dokumentalne, gdzie mówią, że uszkodzenia powodowane przez zioło uwidaczniają się dopiero po wielu latach nadużywania… Ale czy ja wiem… jedna lufka przed snem to chyba jeszcze nie żadna tragedia, dla mnie nie, pomaga mi się rozluźnić i na razie nie zamierzam tego rzucać, ale muszę przyznać, że to nadal tabu i robię to ukradkiem… Z kawiarnią idzie super. Sprawdziłyśmy wiele opcji i w końcu zdecydowałyśmy się na bardzo fajną franczyzę, oni zajęli się wszystkim, tak że w parę miesięcy wszystko było gotowe, a my pracowałyśmy ramię w ramię. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że zostanę kelnerką… ale jestem nią, podoba mi się to i pomaga mi trochę w kontaktach z ludźmi. Nie żebym była jakimś mizantropem albo szczególnie trudno nawiązywała relacje z innymi, ale miałam już dosyć samej siebie i byłam dość dziwnym stworem. Za to teraz czuję się OK, jestem jak każda inna dziewczyna i wszystko idzie super, serio…
Pomijając ten drobny i głupi detal, że Melena nadal była zakochana w Gorce. Czy mogła go uważać za swojego przyjaciela? Tak, ale jako że mieli wiele górek i dołków w swoich relacjach – rzecz typowa dla dobrych przyjaciół, takich na całe życie, teraz cię lubię, teraz mam cię gdzieś, teraz cię potrzebuję, i tak w kółko – a w dodatku znalazł sobie akurat dziewczynę, więc ich kontakty bardzo się zredukowały. Widywali się czasem, przychodził niekiedy do kawiarni, ale nie dzwonili do siebie ani nie wysyłali błahych wiadomości, żeby skomentować codzienne zdarzenia… Melena przeżywała podręcznikowe zakochanie, ale jako bystra dziewczyna umiała dobrze analizować rzeczywistość, była realistką, to wychodziło jej doskonale. Nie miało najmniejszego sensu kochać się w chłopaku, który nigdy się nią nie zainteresuje, ale jej było wszystko jedno, nawet więcej, delektowała się swoimi miłosnymi doznaniami i wcale nie liczyła na coś więcej.
No kocham go, nie? I co z tego? Byłam tym trochę skołowana, bo zakochałam się jak jakaś prymitywna dzida. Najdziwniejsze, że nie mam erotycznych myśli na temat Gorki. Nie robię sobie dobrze z myślą o nim, nie, skąd… nie należę raczej do zbyt aktywnych seksualnie, ani ze sobą, ani z kimkolwiek innym. Mam niskie libido i nawet Gorka mnie nie pobudza. No dobra, gdyby wszedł do kawiarni i zrzucił filiżanki na podłogę, żeby zrobić to ze mną na którymś stoliku, to bym się nie opierała, ale nie jest to temat, który spędzałby mi sen z powiek.
Wiesz co? Lubię być w nim zakochana… brzmi to zajebiście dziwnie, ale lubię być w nim zakochana, przyzwyczaiłam się do tego stanu i gdyby to się skończyło, czułabym, że czegoś mi brak. Ludzie bardzo się mylą co do miłości. Filmy namieszały nam w głowach i to porządnie. To że kogoś kochasz, nie znaczy zaraz, że musisz walczyć o jego miłość, albo że twoim jedynym celem powinno być siedzenie razem z nim i całowanie się, nie, to wszystko bzdury… Jeśli lubisz muzykę, to nie znaczy od razu, że musisz wydać płytę albo założyć zespół. Tak właśnie mam z Gorką. Podoba mi się, OK, kocham go, do cholery, ale nie muszę z nim być, bo już zrozumiałam, że to się nigdy nie zdarzy, a jego dziewczyna, ta laska, ta brunetka, co wygląda jak królewna Śnieżka, jest bardzo w porządku i bardziej do niego pasuje niż ja… Chciałam przypomnieć, że Gorka myślał, że jestem jakąś cholerną zabójczynią i zaniósł mój pieprzony pamiętnik sfrustrowanej nastolatki na komisariat… Raczej nie zakochujesz się w dziewczynie, o której myślisz, że ma nierówno pod sufitem, nie? No to sprawa jasna. On jest z córką czerwonego polityka i tyle. Wszystko w porządku.
Poszłam do pierwszej komunii, zmusili mnie, mama sprzedała reportaż do czasopisma „Hola”, nic szczególnie pamiętnego, dwie kolorowe strony, na których udało jej się pięknie zarobić za cenę pokazania mediom córki ubranej w białą, nieznośnie pretensjonalną sukienkę. Ogółem jedyna rzecz, którą pamiętam z katechizmu, to zdanie z bardzo brzydkiego plakatu w salce parafialnej:
„Bóg daje ci spokój ducha, byś zaakceptował to, czego nie można zmienić, odwagę, byś zmienił to, co możesz, i mądrość, byś rozróżnił jedno od drugiego”.
Jeśli usuniesz z tego zdania Boga, uzyskasz moje motto:
„Miej spokój ducha, byś zaakceptował to, czego nie można zmienić, odwagę, byś zmienił to, co możesz, i mądrość, byś rozróżnił jedno od drugiego”.
Tę myśl powtarzam sobie od dziecka niczym mantrę. To znaczy nie chcę ujmować zasług Bogu, ale w niego nie wierzę, bo zawsze czułam, że on nie wierzy we mnie, wolałam więc polegać w całości na sobie i nie zależeć od jego boskich łask. No cóż, ateistka ze mnie.
Mario nie chciał jeszcze wracać do domu. Rodzice pewnie czekali na niego z kolacją. Kolacją pełną białka, zgodnie ze wszystkimi i każdą z osobna wskazówką dietetyka. Siłownia stała się sensem jego życia. Jedynym zajęciem, czymś, co pozwalało mu nie myśleć i wsłuchać się w siebie. Mario nie czuł pociągu do mistycznych tematów, nigdy go to nie interesowało, ale jak łatwo pojąć, po sporze z Janine w zeszłym roku szkolnym, w oczekiwaniu na datę rozprawy, wciąż analizował samego siebie, swoje życie, przyszłość, a nade wszystko przeszłość. Mario mógł się wydawać dupkiem bez skrupułów, beztroskim głupkiem rodem z Mujeres y Hombres y Viceversa1… i może nawet nim był, jednak wyrafinowane wykształcenie oraz kosztowne upodobania i przywileje, którymi cieszył się z uwagi na swój status, obudziły w nim pewne niepokoje. Nie był umysłowym leniem, nie, nie był obibokiem, po prostu miał w życiu inne priorytety i w rezultacie nigdy nie musiał poważnie się zastanawiać nad swoim postępowaniem. Aż do tej pory.
1 Mujeres y Hombres y Viceversa – hiszpański program telewizyjny z elementami reality show, podczas którego uczestnicy wybierają sobie partnera spośród grupy kandydatów zabiegających o ich względy (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Wieczorem po treningu, gdy wyładował gniew na worku bokserskim, przed powrotem do domu lubił trochę pospacerować. Nie zawsze szedł tą samą drogą. Nastawiał na maksa słuchawki bezprzewodowe i pozwalał, by muzyka prowadziła go w tej włóczędze od ósmej do dziesiątej. Dwie godziny na rozmyślania, wyrzuty sumienia i cieszenie się drobnymi i nic nie kosztującymi rzeczami, których nigdy dotąd nie spróbował, jak na przykład usiąść na ławce ot tak, na nic nie czekając, lub pójść nad jezioro i patrzeć na zmierzch. Stał się samotnikiem. O ile wcześniej był liderem swojej grupy, królem imprezy, a jego nazwisko stanowiło żelazną pozycję na wszystkich listach dyskotekowych na sobotę wieczorem, teraz stał się zwykłym człowiekiem, jednym więcej, a nawet gorzej – nikim. Kimś, kto rzadko się odzywa, nigdzie nie wychodzi i próbuje znaleźć rozrywkę we własnych rozterkach i samotności.
Godzina 21.47. Mario rozsiadł się na trawie nad jeziorem. Było mu zimno w tyłek. Choć wiedział, że jest już późno, wolał jeszcze trochę poczekać. Można powiedzieć, że jego rodzice przestrzegali swego rodzaju protokołu w kwestii pory kolacji: jeśli o wpół do dziesiątej nie zjawił się przy stole, jedli bez niego, i wolał, żeby tak właśnie się stało. Męczyło go siedzenie naprzeciw nich, co oznaczało wystawianie się na ich rozczarowane spojrzenia, od których czuł się jeszcze gorzej. Dlatego zawsze starał się przychodzić później, by nie załapać tuż przed snem jeszcze większej deprechy niż ta, która już i tak go gnębiła.
A więc Mario był zdołowany? No pewnie. Jednak ani on, ani jego rodzina nie zdawali sobie z tego w pełni sprawy. W ostatnią wrześniową niedzielę zapadł zmrok i bryza przestała nieść łagodną świeżość, zmieniając się w powiew przenikający do szpiku kości, którego nikt nie lubi. Mario czuł się smutniejszy niż zwykle. Dlaczego? Łatwo się domyślić. Była niedziela, ostatnia niedziela przed początkiem roku w Las Encinas, przed wystrzałem startera, który zapoczątkuje nowy semestr. Nie potrafił uwolnić się od wspomnienia emocji, jakie wcześniej wywoływała w nim ostatnia niedziela wakacji… Byłby gotów zapłacić, żeby znów się tak poczuć. Jednak teraz wszystko było inaczej, on oczywiście nigdy już nie zacznie żadnego roku szkolnego, a gorycz oczywiście na zawsze zabarwi wszystkie jego uczucia.
Zimny tyłek doskwierał mu coraz bardziej. Wilgoć przeniknęła przez gruby bawełniany dres, więc wstał. Ciemność spowiła wszystko i choć doskonale znał drogę, nie chciał wdepnąć w jakąś kałużę lub błoto, zapalił więc latarkę w komórce, ale nie starczyła mu na długo. Tyle muzyki na maksa i tyle 4G sprawiło, że jego bateria niemal natychmiast padła. Wszystko wokół skryła ciemność. Wszystko wokół czarne; bynajmniej nie w przenośni, noc była pochmurna.
Trzask! Odgłos złamanej gałęzi zaskoczył chłopaka, który obrócił się zaniepokojony. Nie udało mu się niczego dostrzec w gęstej roślinności. Zdjął słuchawki – bez sensu było w nich chodzić, skoro niczego nie słuchał – chciał je schować, kiedy usłyszał odgłos, który przestraszył go jeszcze bardziej i w efekcie jedna ze słuchawek upadła mu na ziemię. Cholera! – mruknął pod nosem.
Myślałem, że to jakiś pieprzony zwierzak psuje mi humor, ale zaraz mnie zmroziło, bo przypomniałem sobie, że w okolicy nie ma dużych zwierząt, a polna mysz przecież nie złamałaby gałęzi. Nigdy nie byłem specjalnie strachliwy, zawsze miałem jaja na swoim miejscu, ale kiedy zobaczyłem, że coś się porusza w ciemności, obleciał mnie strach. Pamiętam niewiele. Jak przez mgłę. Ktoś szedł w moją stronę.
Ktoś szedł w jego stronę. Mario tego nie zauważył, ale osoba ta miała na sobie szkolny mundurek z Las Encinas. Ciemności całkiem to skrywały, ale skąpe promienie księżycowego światła w pierwszej kwadrze odbiły się w haftowanym E z godła. Czy zobaczył twarz? Nie, twarz była całkiem zasłonięta kominiarką. Mario nic nie powiedział, nie krzyknął ani nie zapytał: „kto tu chodzi?”. Scena wydała mu się tak dziwna, że uczynił jedynie to, co dyktowały mu serce i nogi: zmył się stamtąd. Rzucił się do ucieczki, ale trudno, i to bardzo, biec po mokrej ziemi obok jeziora. Błoto, gałęzie i kałuże utrudniają wszystko, tym bardziej kiedy nie masz przy sobie latarki, więc Mario wkrótce upadł na ziemię i pobrudził swój markowy dres.
To było straszne. Wiele razy śnił mi się ten koszmar, że ściga mnie ktoś, kto chce mi zrobić krzywdę, a ja jestem wolniejszy niż zwykle, no ale to dlatego, że kiedy przyszedłem nad wodę, nie zauważyłem, że wszędzie jest pełno błota. Spróbowałem się poderwać, ale zanim zdążyłem oprzeć się na rękach, coś bardzo mocno uderzyło mnie w plecy. Nie widziałem, kto… poczułem tylko cios i znów upadłem. Ta osoba siadła mi na plecach i nie mogłem nic zrobić, chciałem się wyrwać i wtedy już faktycznie zacząłem krzyczeć, wzywać pomocy, ale usta wypełniły mi się ziemią i błotem, więc niewiele zdziałałem. Poczułem, że coś robi, a potem ten dziwny zapach, po którym straciłem przytomność…
Kiedy się ocknąłem, było już za późno, na wszystko, na cokolwiek. Nie miałem ani krzyny siły, najmniejszej woli walki ani nadziei, które skłoniłyby mnie do próby oporu. Było zimno, czułem ciężar błota na sobie. Ktoś wlekł mnie po ziemi. Ale nie za ramiona czy nogi, nie, za sznur, który miałem na szyi. Nie mogłem się poruszyć i choć mój mózg się budził, ciało nie odbierało rozkazów, które wysyłał. Wiem, że płakałem, może jęczałem, pamiętam też, że na tym etapie już się poddałem. Kamienie po drodze raniły mi plecy. Obróciłem głowę, próbując zobaczyć tego skurwiela, który mnie ciągnął. Dostrzegłem ciemną postać, być może kurtkę od szkolnego mundurka, sam nie wiem… nic nie wiem. Zamknąłem oczy i przestałem się opierać. Starałem się ważyć więcej niż w rzeczywistości, wyobraziłem sobie kowadła u swoich stóp, kotwice uniemożliwiające tej osobie, czy cokolwiek to było, przeciągnięcie mnie tam, gdzie sobie zaplanowała. Zatrzymał się. Zatrzymałem się. Przez chwilę pomyślałem, że to koniec udręki i poczułem ulgę, ale nie… tragedia dopiero się zaczynała. Chciałem znów krzyknąć, ale usta mnie nie słuchały, nie mogłem wydobyć głosu, chciałem przeprosić, jeżeli zrobiłem coś, co mu się nie spodobało, chciałem błagać i powiedzieć mu, że jestem bardzo młody i mam przed sobą całe życie, ale nie zdołałem wydusić z siebie żadnego dźwięku. Nic nie widziałem, ale wszystko słyszałem. Usłyszałem, jak zarzuca na gałąź drzewa drugi koniec liny, którą miałem zaciśniętą na szyi. I jak napina ją z całej siły. Napastnik nie był zbyt silny. Pociągnął, zaszlochał, pociągnął i niemal podniósł mnie z ziemi, ale upadłem i grzmotnąłem o glebę. Nie zabolał mnie ten upadek, nie panowałem nad własnym ciałem, co dawało mi także dziwną moc, bo nie czułem bólu, byłem jakby odrętwiały… Spróbował jeszcze raz, tym razem z większą siłą. Szarpnął za linę i mnie podniósł. Pomyślałem o mamie. Szarpnął za linę i mnie powiesił, pomyślałem o tacie. Zdołał przywiązać do czegoś koniec liny, a wtedy to faktycznie był już koniec. Tak. Zostawił mnie tam wiszącego. Sznur natychmiast zacisnął mi się na szyi, zgniatając ją niczym gąbkę. Pomyślałem o babci. Usłyszałem trzask, jakby coś we mnie pękło, może kark, może życie… i tam, pewnej wrześniowej niedzieli, cały ubłocony, nie wiedząc nawet, kto mi to zrobił… tam właśnie umarłem.
Pozbawione życia ciało Maria kołysało się powoli, bardzo powoli, obracając się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Czubki jego tenisówek niemal dotykały ziemi, dzieliło je od niej ledwie kilka milimetrów, co robiło wrażenie, jakby próbował stopami sięgnąć podłoża, ale było to jedynie złudzenie. Mario niczego już nie czuł i niczego nie mógł próbować. Życie całkiem z niego uszło. Rowerzystka, która znalazła go o szóstej rano, opisała chłopaka w słowach przejmujących dreszczem przerażenia. Mario przyzwyczaił się, że dziewczyny miały go za Adonisa o wydatnej szczęce i nieodpartym spojrzeniu, ale ta użyła jedynie dramatycznych i odrażających przymiotników, by opisać jego zwłoki. Otwarte usta, oczy wychodzące z orbit, jakby zaraz miały wystrzelić, twarz sina i zapuchnięta.
Nie można powiedzieć, że miejscowa policja była mało skuteczna lub leniwa, trzeba przyznać, że wszystko wskazywało na samobójstwo. Na Mariu ciążyło oskarżenie o przemoc i czekał go proces, co zrujnowało mu reputację i pozycję towarzyską. Jego rodzice przychylili się do teorii samobójstwa, mówiąc, że choć odsuwali od siebie te myśli, obawiali się, że ich syn może popełnić jakieś szaleństwo, bo nie był już sobą. Włóczył się bez celu z domu do siłowni i z siłowni do domu, nie wychodził na miasto, z nikim nie gadał. Śmierć Mariny była mocnym ciosem dla ich społeczności i nie mogli pozwolić sobie na dalsze pranie brudów, więc taka hipoteza była dla wszystkich wygodniejsza, bo śmierć Maria stawała się po prostu kolejnym samobójstwem nastolatka. Jego matka nie miała wątpliwości.
Z moim chłopcem było niedobrze. Wiedziałam, że to się może zdarzyć w każdej chwili. Próbowałam go chronić, naprawdę, ale to było jak próba podpierania ściany. Nie da się. Nie mogę przez cały czas trzymać warty pod ścianą… On już nie żył, był żywy, ale jakby całkiem nieobecny… zupełnie zgaszony, przykro było na to patrzeć. Starałam się podnieść go na duchu, myślałam, że to jedynie trudny okres i… przykro mi, nie chcę więcej o tym mówić. Naprawdę nie chcę mówić nic więcej…
Nie myśl, że wiadomość o samobójstwie Maria awansowała w Las Encinas do rangi wielkiego, tragicznego wydarzenia roku, nie. Ludzie – pomijając Janine i Wendy, byłą zmarłego – nie pamiętali za dobrze o konflikcie i przemocy ani o tym, że Mario porzucił szkołę przed końcem roku, bo chłopak wypadł już ze śmietanki towarzyskiej w Las Encinas, już się nie liczył. Dlatego owszem, ktoś tam usłyszał, że umarł i temat pojawił się w rozmowach dwóch czy trzech jego niby-przyjaciół, ale dramat stopniał równie szybko jak pianka na piwie latem w kawiarnianym ogródku. W okamgnieniu.
Janine wstała pełna energii. Dosyć już miała użalania się nad sobą i bycia nudną ofiarą, która spędza całe dnie w swojej prywatnej jaskini. Z werwą wyszczotkowała włosy i wypróbowała trzy czy cztery fryzury. Odrzuciła koński ogon, dwa warkoczyki z fikuśnymi gumkami z postaciami z Pora na przygodę! i to, co sama nazywała fryzurą na elfa, czyli dwa cieniutkie warkoczyki zaczynające się na skroniach i sczepione na karku z pomocą spinki w kształcie figowego listka. No dobra, dziwnie się z tym czuła i postanowiła rozpuścić włosy i założyć opaskę, taką najzwyklejszą, bo te w formie diademu albo wysadzane perełkami były zarezerwowane dla Lu. Nie spisano tej zasady na piśmie, ale wszyscy uważali to za oczywiste i wolała oszczędzić sobie jej groźnego spojrzenia. Zresztą faktycznie wydawało się, że Meksykanka ma głowę jakby stworzoną do noszenia takich ozdób i nikt nie mógł usunąć jej w cień.
Z rozpuszczonymi włosami i w nieskazitelnym mundurku Janine przekroczyła drzwi prowadzące na ten długi, szary korytarz, gdzie wydawało się, że czas stoi w miejscu. Była pełna dobrych chęci i niemal się uśmiechnęła, czując, że odzyskała anonimowość, za którą tak tęskniła.
Nigdy bym nie pomyślała, że zapragnę znów być przegrywem, z tych, co siedzą w głębi klasy, ale tak właśnie jest… Popularność to megasprawa, ale bycie niewidzialną niesie ze sobą pewne korzyści w kwestiach towarzyskich.
Wszystko szło dobrze, różne elementy ułożyły się na nowo w dogodnych miejscach i wyglądało na to, że Janine na powrót staje się niewidzialna.
Wtedy, gdy już mam wejść do klasy, w momencie, gdy czuję się jedną osobą więcej w tłumie, fajnym przegrywem, w tej właśnie cennej chwili ktoś – i mówię ktoś, bo nawet nie mam pojęcia, kto to był – mówi mi, że Mario nie żyje, że zszedł ze sceny, tak, zdaje się, że właśnie takiego sformułowania użył: „zszedł ze sceny”. Zejść ze sceny, myślę sobie. To znaczy z tej głównej, najważniejszej sceny, z życia. Łup. Czuję, że serce mi pęka, ale kości też. Chyba nie ustoję na nogach, chyba nie, przerywam nagle rozmowę i zostawiam tego kogoś w pół słowa. Muszę uciec, biec, oddychać, ale nie jestem w stanie zrobić dwóch kroków, siadam na schodach, a tymczasem tłum uczniów, pierwszoroczniaków przetacza się obok mnie niczym lawina, która nawet mnie nie muska. Mario nie żyje. Tak, chłopak, z którym zrobiłam to pierwszy raz na pościeli w zwierzątka uprawiające sport, pierwszy, który mnie… wszystko, ten właśnie, nie żyje. Już nie oddycha, nigdy się nie uśmiechnie ani nie otworzy oczu, by spojrzeć bezczelnie, pewien, że to on jest królem życia…
Oddech Janine stał się dziwny, podobnie jak ten pierwszy poranek nowego roku szkolnego. Wstała z trudem i wspierając się o ścianę, ruszyła do łazienki. Uczniowie weszli do sal, została sama. Cisza wypełniła wszystko, choć w jej głowie dudniły jakieś głosy. Głosy zaczerpnięte z różnych rozmów, rzeczywistych lub zmyślonych, które odbyła z Mariem. Jak gdyby ktoś włączył im wszystkim jednocześnie play, wywołując nieznośny jazgot, hałas zmieszanych słów i wspomnień, prawdziwych bądź fałszywych. Chciało jej się płakać i rozpłakała się z dłonią na klamce od drzwi łazienki, jak gdyby wiedziała, że wchodząc do środka, przestanie dbać o wszelkie pozory i to, co teraz było kilkoma łzami, utoruje drogę dla tsunami rozszalałych emocji. Nie myliła się. Gdybyś podejrzał przez jakąś dziurkę wybuch płaczu i usłyszał wrzaski, które wydobyły się z ust Janine, gdybyś zobaczył, jak zawodzi, kopie, przemywa twarz wodą, płucze usta, by się przekonać, czy uda jej się wypluć z siebie część bólu, płacze i szlocha, dosłownie rwie sobie włosy z głowy i wymierza kopniaki, jak gdyby ściany i szafki mogły je poczuć, gdybyś ją zobaczył, pomyślałbyś, że na całym bożym świecie nie ma osoby w większej rozpaczy. Obiektywnie rzecz biorąc, mogło się to wydać przesadzoną reakcją, ale Mario symbolizował wiele rzeczy w świecie Janine, był jednym z najmocniejszych filarów jej historii, był jednym z protagonistów jej losu. To tak jak gdyby strasznie ci się podobał czarny charakter z jakiegoś serialu i nagle z dnia na dzień go nie ma. Ten zły bohater jest konieczny, żeby ci dobrzy byli dobrzy. No i ona trochę tak właśnie się czuła. Teraz, gdy zniknął jeden z najistotniejszych bohaterów jej biografii, miała wrażenie, że wszystko to stało się okropnie nijakie. Ostatni spóźnialscy docierali do swoich klas, a tymczasem zdruzgotana Janine ruszyła w przeciwnym kierunku niż wszyscy. Miała już dosyć na dzisiaj, wolała wrócić do domu, zamówić cabify2, położyć się do łóżka i marzyć o tym, by mogła cofnąć się do niedzieli poprzedzającej ten fatalny poranek.
2 Hiszpański odpowiednik Ubera.
Andrea i Gorka siedli w osobnych ławkach. Chodzili do tej samej klasy i nie chcieli być typową parką zakochanych gołąbków, która flirtuje, gdy nauczyciele przynudzają. Nie zamierzali trzymać się za rączki. Ona miała silne postanowienie, żeby się uczyć i rozwijać, za cel postawiła sobie osiągnięcie dobrych wyników. Nie chciała, żeby wyszło na to, że rację mieli wszyscy ci dorośli idioci, którzy powtarzali, że miłość w wieku szesnastu lat może odwrócić twoją uwagę od rzeczy naprawdę istotnych. Gorka czuł się trochę dziwnie, ale z drugiej strony było mu na rękę, że jego związek pozostanie po części tajemnicą. Andrea była nowa w Las Encinas, a on nie miał, powiedzmy sobie, specjalnie dobrej reputacji i wolał, żeby nie wiedziała, że w szkole prawie się nie liczy. Obawiał się, że ktoś z najstarszej klasy podejdzie do jego najdroższej i rzuci coś w rodzaju: „po co się zadajesz z tym frajerem?”. Tak, trochę się tego obawiał, więc pasowało mu, że każde z nich będzie sobie radziło na własną rękę, chociaż, i to już była bardziej osobista kwestia, wkurzało go, że nie może się pochwalić swoją dziewczyną… bo była bardzo ładna, jemu wydawała się bardzo ładna, mało tego… była naprawdę super.
Rok szkolny nie mógł zacząć się spokojnie. Guzmán pobił się z Samuelem na korytarzu i Azucena weszła do nich, żeby wygłosić nieodzowny speech, że nie będzie tolerować takich zachowań i tak dalej. Wszyscy trzymali stronę Guzmána. Wystarczyło tylko zobaczyć jego nabiegłe krwią i cierpieniem oczy, by pojąć, że chłopak nie uporał się jeszcze ze śmiercią Mariny no i, wiadomo, nikt w stu procentach nie był pewien, że to Nano ją zabił, ale na razie to on siedział za kratkami, przez co pozycja towarzyska Samuela sytuowała się gdzieś na samym dnie pośród szlamu i mułu. Biedny Samuel… Pod ostrzałem, w tragicznej sytuacji, niezbyt typowej dla nastolatka… Co by się stało, gdyby Paula zakochana w nim od zawsze, zobaczyła to poranne starcie na korytarzu? Zapewne nic, bo Paula zupełnie nie zwracała na Samuela uwagi. Ciąża sprawiła, że wydoroślała i nie interesowały jej już głupie szkolne romanse. Jej nowa szkoła była… dość szczególna, przynajmniej jeśli porównać ją do elitarnego Las Encinas. Zacznijmy od tego, że uczniowie nie nosili mundurków, dzięki czemu dziewczyna mogła z łatwością wszystkich ocenić. Wcale nie była snobką. Może parę lat wcześniej, ale teraz już nie. Ale nie da się ukryć, że w wieku szesnastu lat wygląd mówi wiele o wewnętrznym bigosie.
Sala była w opłakanym stanie. Poczułam się trochę jak Michelle Pfeiffer na tym filmie z lat dziewięćdziesiątych, gdzie jest nauczycielką, która przychodzi do pracy w jakiejś okropnej szkole, nie pamiętam już tytułu, bo byłam bardzo mała… ale szkolne meble wyglądały jak przywleczone wprost ze śmietnika. Nie było mundurków, więc faktycznie od razu mogłeś się zorientować, przed kim trzeba się mieć na baczności. Chciałam uniknąć klimatu Legalnej blondynki z dobrego domu, która przybywa do szkoły dla ubogich, więc ubrałam się bardzo prosto, zbyt prosto. Gdyby zobaczyła mnie Carla albo Lu, zapytałyby, czy wszystko dobrze u mnie w domu, choć wcale się nie przyjaźnimy, ale zapytałyby o to…
Z jednej strony było paru emo, kilku podejrzanych typków wyglądających na niedorobionych skinów, jakieś blachary, no dobra, mnóstwo blachar, kilka bardziej „normalnych” osób w ciuchach z Inditexu sprzed trzech czy czterech sezonów i niewiele poza tym. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, nikt się ze mnie nie nabijał, ale też nikt mi niczego nie ułatwiał. Wcale nie o to chodzi, że czułam się od nich lepsza, no ale powiedzmy sobie szczerze, fakt, że zrobiłaś sobie skrobankę, chcesz czy nie, czyni cię nieco dojrzalszą od innych. Na przerwie usłyszałam głupie i banalne rozmowy o Operación Triunfo i innych reality show, ale takie rzeczy nigdy mnie nie interesowały, więc nawet gdybym bardzo chciała, i tak nie mogłabym się włączyć do rozmowy… ale w sumie to bez znaczenia, bo nie chciałam. Lekcje w pierwszym dniu były serią prościutkich prezentacji, podczas których szereg znudzonych nauczycieli wyjaśnił nam, jaki ekscytujący rok szkolny nas czeka, pełen tematów, które znałam już na pamięć. Moje życie towarzyskie nie musiało się pogrążyć w wyniku tego zejścia na niższy poziom, ale jeśli chodzi o naukę, roztoczyła się przede mną mocno jałowa panorama. Nie chcę iść na studia, no dobra, może nie tyle nie chcę, co widzę, że system nauczania, ten system, nie jest dla mnie. Postanowiłam zmienić szkołę z wielu powodów, ale teraz, gdy jestem już z dala od Las Encinas, uświadamiam sobie, że to także nie moja droga.
Co Paula chciała przez to powiedzieć? Coś bardzo prostego. Była jeszcze niepełnoletnia, ale czuła się bardzo dojrzała i miała wrażenie, że jej życie jest puste. Cały poprzedni rok szkolny zszedł jej na flirtach, zakochiwaniu się i odkochiwaniu, nie zastanawiała się nad sobą, nad tym, dokąd właściwie zmierza… Pewnie, że wolała nie mieć dziecka, nie mogła go mieć, ale nie mogła też ukryć, że jej życie utknęło na mieliźnie ani udawać, że nic się nie stało. Miała co do tego jasność, całkowitą jasność. Posadziła rodziców na bujanej ławce ogrodowej na werandzie, nawet nie zrzucając plecaka, jak najszybciej.
Gdybym nie zrobiła tego szybko, być może nigdy bym tego nie powiedziała, być może pozwoliłabym, żeby pociąg mi uciekł i zachowała dla siebie te słowa, nie wyjaśniła moich odczuć: „Mamo, tato… nie chcę… nie chcę się dalej uczyć. Wiem, że to was zszokuje i wiem, że od jakiegoś czasu oddalam się coraz bardziej od wizerunku przykładnej córki, ale czuję się pewna, spokojna i zdolna podejmować własne decyzje”.
Rodzice spojrzeli po sobie pewni, że zaraz wybuchnie bomba w rodzaju:
a) Chcę wstąpić do zakonu, Pan mnie wzywa.
b) Chcę pojechać do Formentery i sprzedawać tam klapki.
c) Wychodzę za mąż za pięćdziesięciolatka.
W sumie opcja b) nie była aż tak daleka od prawdy.
Sądzę, że dobrze mnie wychowaliście, żebym wierzyła w siebie, żebym była odpowiedzialną dorosłą osobą i wiem, że może się wydawać, że wcale taka nie jestem albo nie byłam, ale chcę rzucić szkołę… nie chcę się więcej uczyć. Czuję, że już niczego istotnego się nie nauczę, a to, czego mogę się nauczyć, mnie nie interesuje. Czuję… i bardzo proszę nie przerywajcie mi, że tak bardzo mnie chroniliście, że nie jestem na nic przygotowana w życiu i muszę się tego nauczyć, popełnić błędy, dojrzeć… No więc sądzę, że znalazłam się w martwym punkcie. To nie przez szkołę, naprawdę nie, to przeze mnie. Chcę mieć jakieś niepokoje, mieć cele i marzenia, a ich nie mam… Gdybym wybierała teraz kierunek studiów, zwyczajnie nie wiedziałabym, co zrobić, na co się zdecydować, czego tak na prawdę chcę w życiu, a nie chcę podejmować takich decyzji pod presją. To wcale nie znaczy, że w przyszłym roku nie będę chciała wrócić do szkoły, ale teraz chcę się uczyć innych rzeczy, czegoś, co będzie dla mnie ważne… Chcę się dowiedzieć wreszcie, kim, do cholery, jestem. Wybaczcie brzydkie słowo…
Rodzice odetchnęli głęboko i nie musieli na siebie patrzeć, by wiedzieć, co powinni odpowiedzieć. Nie byli rodzicami kastrującymi, a gdzież tam, raczej dość postępowymi i fajnymi, uważali za oczywiste, że tłamszenie wolności córki może jedynie wpędzić ich w jeszcze większe tarapaty. Ojciec pochylił się do przodu, zatarł dłonie i odpowiedział jej tonem pewnym i dobitnym, mówił jak dorosły z dorosłym, równy z równym.
– Paula, jeśli jesteś tego pewna, możesz liczyć na nasze wsparcie. Nie chcielibyśmy, żebyś robiła coś, co cię unieszczęśliwi, więc skoro uważasz, że to nie jest dobry moment na dalszą naukę, przekonamy się, co życie trzyma dla ciebie w zanadrzu.
Matka kiwaniem głowy potwierdzała każde słowo, a wreszcie wtrąciła:
– Bardzo cię kochamy, córeczko. Nie chcę, to znaczy nie chcemy, żebyś myślała, że ta historia z abor… – Ugryzła się w język. – Nie było to łatwe, ale najważniejsze, żebyś czuła się dobrze i o wszystkim nam mówiła. Jesteśmy tu po to, by ci pomóc, by być z tobą… A jeśli sama jeszcze nie wiesz, co dalej robić, to nie rób nic. Tylko ostrożnie, nie musisz zaraz łapać pierwszej lepszej pracy, jaka wpadnie ci w ręce… nie potrzebujemy pieniędzy, kochanie, i jeśli chcesz się czegoś nauczyć lub zobaczyć, jak to jest w pracy…
– Ale mnie wcale na tym nie zależy, mamo – przerwała jej dziewczyna. – Ani na jednym, ani na drugim… Jestem wam mega wdzięczna za wykształcenie, jakie otrzymałam, za wszystkie moje kaprysy, które spełniliście, ale chcę poradzić sobie bez tego, przekonać się, kim jestem bez waszej opieki. Wiem, że tu jesteście, niczym miękki materac, a ja jak ta akrobatka na trapezie… No ale właśnie, jestem akrobatką i chcę spróbować, OK?
– OK – odparli rodzice.
W tym właśnie momencie relacji rodzice–córka Paula oficjalnie przestała być siedemnastoletnią uczennicą, by przemienić się w… siedemnastoletnią bezrobotną, ale za to taką, która ma wielką potrzebę odnaleźć swoją życiową ścieżkę.
Po lekcjach Gorka poszedł do Andrei na obiad, ostatnio stało się to zwyczajem. Jej rodziców nie było w domu, a kucharka nie przejmowała się zanadto głodem na świecie – gotowała jak dla oddziału wojska. Dom Andrei był imponujący: obszerny, jasny, z mnóstwem wielkich okien i dwoma basenami, ale z przytulnym wystrojem. Mieszanka koncepcji dość nietypowa u dekoratora wnętrz. Sofa była stara, ale bardzo wygodna i wydarzyło się na niej tyle rzeczy, że rodzice nie chcieli jej wyrzucać. Po obiedzie najczęściej Andrea prowadziła do niej swojego chłopaka, popychała go na nią i wtulała się w niego, a potem całowali się, jak gdyby nic innego w życiu się nie liczyło. Dom był praktycznie pusty, nie musieli więc się hamować, gdy folgowali swoim językom. Całowali się całymi godzinami, przerywali czasem, ale tylko po to, żeby zaczerpnąć powietrza i wrócić do wcześniejszego zajęcia. Ich języki pasowały do siebie nadzwyczaj dobrze. To nie takie oczywiste, kiedy jesteś bardzo młody, no w sumie potem też nie. Usta Andrei zawsze były wilgotne i świeże, ale nie jak mięta, tylko jak przed chwilą zerwana w ogrodzie truskawka, a językiem poruszała, jakby sprawdzała wszelkie możliwości, jakie dawał ten mięsień. Teraz go obrócę, teraz wsunę głębiej, teraz tylko musnę nim twoje wargi… A Gorka dotrzymywał jej kroku. On też umiał się całować – Paula może to potwierdzić – a wielkiego specjalistę w tej kwestii czyniła zeń umiejętność dostosowania się do poruszeń partnerki, to zawsze się sprawdzało. Całuski, cmoknięcia, głębokie pocałunki z języczkiem czy bezlitosne ukąszenia, byli gotowi spędzać całe godziny przyssani do siebie. Czuł się szczęśliwy, potem wychodził z genitaliami nabrzmiałymi od miłości, tak to już jest, ale radził sobie z tym na własną rękę w domu. Jednak tamtego dnia coś się stało i wszystko poszło inaczej…
Andrea wzięła go za rękę i położyła ją sobie między nogami, niemal odruchowo, jakby wypełniając nakazy abecadła nastoletnich związków. Poczuł ciepło bijące od jej krocza i gwałtownie się odsunął; nie był szorstki, w żadnym razie, ale przerwanie w tak namiętnym momencie, w chwili gdy ona przejawiła inicjatywę, było jak wtargnięcie z krzykiem i włączonym na full reggaetonem do kościoła. Bardzo deprymujące. Spojrzała na niego, on na nią i po chwili milczenia trwającej ledwie trzy sekundy, które im wydały się nadzwyczaj długie, wstał, włożył rękę do spodni, żeby lepiej ułożyć swoją uwięzioną erekcję i powiedział:
– Idę.
– Co? – zapytała całkiem zbita z tropu.
– No… muszę już iść.
– Tak?
– Tak…
– Aha.
Gorka się zawahał, wydawało się, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie rozejrzał się wokół, pocałował dziewczynę w policzek i wyszedł, jakby nagle sobie przypomniał, że zostawił włączony gaz i jego dom lada chwila może wylecieć w powietrze.
CO SIĘ STAŁO? Zastanówmy się… może i nie mam za wielkiego doświadczenia z chłopakami, ale nie widzę wielkiej różnicy pomiędzy macaniem się, obściskiwaniem i dotykaniem wszędzie, a kiedy mówię WSZĘDZIE, to znaczy WSZĘDZIE, i tym, co zaproponowałam… No w końcu przecież nie zachęcałam go do niczego dziwnego, chciałam tylko posunąć się o kroczek dalej. Och, Boże, pewnie pomyślał sobie, że jestem jakąś napaloną laską i się przestraszył. Gorka rzeczywiście nie przejawia przy mnie zbyt wielkiej inicjatywy, ale zawsze myślałam, że to dlatego, bo mnie szanuje. Rozumiem, że a priori, biorąc pod uwagę mój image, nie wyglądam zbyt zmysłowo… ale to przecież nie znaczy, że nie mam ochoty się z nim przespać. WŁAŚNIE, ŻE MAM NA TO WIELKĄ OCHOTĘ, naprawdę wielką. Podoba mi się. Chodzimy ze sobą. A ja nie jestem żadną świętą, w dodatku jedną z tych nielicznych rzeczy, które wiem o jego wcześniejszych związkach jest to, że on też nie żył dotychczas w celibacie… Ale w takim razie DLACZEGO ZWIAŁ? Jestem paranoiczką, więc zaraz pomyślałam, że to moja wina, że może śmierdzę albo tusz mi się rozmazał i wyglądam jak panda, ale nie… Czasem, wszystko, co ma jakiś związek z… z moim ciałem, wpędza mnie w lekką obsesję. Czekaj, jak by ci to wyjaśnić, żeby nie wyjść na wariatkę… Ciało dziewcząt, nagie ciało dziewczyny… ma specyficzny zapach, no dobra, o tym akurat wszyscy wiedzą, raczej nie odczytałam w tym momencie kamienia z Rosetty. To normalne, że jeśli bierzesz rano prysznic, a potem idziesz do szkoły i masz WF i nie wykąpiesz się znowu, to twój… twoja osoba będzie wydzielała charakterystyczny zapaszek. Tak, dostawałam już totalnej paranoi na myśl, że zapach moich miejsc intymnych mógł go wystraszyć, ale to kompletna bzdura, bo potem poszłam do łazienki wziąć prysznic i wszystko było… w porządku. No to o co chodziło? Podobam mu się, ale… A może mu się nie podobam? Nie? Ależ tak… patrzy na mnie z miłością, dotyka mnie z czułością… no to… dlaczego nie dotknął mnie tam, gdzie chciałam? Jestem całkiem skołowana, wyślę mu wiadomość. Bardzo ostrożną i nie wprost, bo nie chciałabym też doprowadzić do kłótni albo żeby poczuł się dziwnie.
Hej, misiaczku, wszystko w porządku?Pisze…Pisze…Tak, już w drodze na siłkę.
No OK, unika tematu, zachowuje się jak gdyby nigdy nic… To ja też. Na pewno byłoby dojrzalej i lepiej, gdybym ośmieliła się zapytać go wprost: „dlaczego nie chciałeś mnie tam dotknąć?” albo „dlaczego wybiegłeś ode mnie z domu, jakby coś cię ugryzło?”. Ale ponieważ obawiam się kłótni, a między nami jest bardzo dobrze, lepiej to przemilczę, nic nie powiem i przekuję całą moją dezorientację w wiadomość na WhatsAppie takiej treści:
Świetnie, misiaczku! Daj czadu.
I dodam jeszcze emotikonkę z bicepsem i buźkę puszczającą oczko i jeszcze jedną z uśmiechem, który w ogóle nie oddaje mojego nastroju, bo zupełnie mi nie do śmiechu, ale to zupełnie. Chociaż to też prawda, że gadanie o takich rzeczach w wiadomościach jest głupie, lepiej osobiście. Jutro na przerwie z zaskoczenia przycisnę go do muru i lekkim tonem powiem, że chciałabym posunąć się dalej. Tak, tak będzie dojrzalej. Nie będę mu robić wyrzutów: NIE DOTKNĄŁEŚ MNIE! Załagodzę temat, zagaję po cichutku, kusząco: „Chcę, żebyśmy to zrobili, Gorka”.
Kawiarnia Meleny była miejscem, które najłatwiej dałoby się opisać odrażającym słowem „słitaśna”. Nie ja tak mówię, tylko opinie na Tripadvisorze:
„Słitaśne miejsce, dobre, żeby wpaść na kawę albo umówić się z przyjaciółmi. Tort marchewkowy jest dość suchy, ale kelnerki bardzo się starają i są miłe”.
„Przytulnie i rodzinnie. Po południu zatłoczone, ale jeśli przyjdziesz na koniec, jest OK”.
„Mają zarąbisty wybór kawy i chociaż czasem trzeba długo czekać, bo są tylko dwie kelnerki, lokal jest wporzo”.
„Tort marchewkowy przypomina podeszwę”.
„Mają wi-fi i dobrą kawę”.
Co możemy wywnioskować z tych opinii? Prawdę. Kawiarnia była fajna, interes szedł dobrze i często zarówno Melena, jak i jej matka Amanda nie nadążały ze wszystkim. Lokal miał miły klimat i kiepski tort marchewkowy, który oczywiście szybko wycofały ze sprzedaży.
W tamten poniedziałek, pierwszy w roku szkolnym, Melena wyszła chwilę przed zamknięciem, bo chciała wypróbować na kolację przepis, który znalazła w Internecie. Amanda była sama. Ostatni klient wyszedł i właścicielka lokalu ustawiała na stolikach krzesła, każde z inną tapicerką, żeby umyć podłogę. W kawiarni nadal pachniało świeżo zaparzoną kawą, chociaż ekspres już odpoczywał, wyłączony od dłuższej chwili. Azucena, dyrektorka szkoły, obserwowała ten obrazek z zewnątrz, niczym duch minionych świąt Bożego Narodzenia. Dziwnie było patrzeć na tę elegancką panią, smukłą i bardzo atrakcyjną, jak ubrana w fartuch wymachuje mopem. Wyraz jej twarzy różnił się bardzo od tego, co Azucena pamiętała z prasy, malował się na niej spokój i... choćby zabrzmiało to pretensjonalnie – jakaś harmonia i ukojenie. Amanda przerwała na chwilę, by poprawić sobie kitkę, w którą zebrała burzę włosów ze złotymi refleksami, gdy odezwał się dzwoneczek przy drzwiach.
– Już zamknięte – powiedziała miękko.
– Wiem – odparła Azucena. – Przyszłam, żeby z panią porozmawiać.
– Mam nadzieję, że nie chodzi o zdjęcia i tak dalej, proszę…
– Nie, nie, nie…
– No bo ludzie nie dają mi spokoju, chyba nie mogą zrozumieć, że teraz tu pracuję – wyjaśniła, wracając do przerwanego zajęcia.
– Pewnie ich to dziwi.
Amanda spojrzała na nią, czekając, aż powie coś więcej i tak właśnie się stało:
– Widzę, że mnie pani nie pamięta. Nie szkodzi, trochę się zmieniłam, do tego fryzura…
– Och, nie przypominam sobie.
– Jestem Azucena, dyrektorka Las Encinas.
Amanda lekko się zdenerwowała i odstawiła mop, opierając go o ladę.
– Moja córka już się tam nie uczy, zdaje się, że nie mam żadnych zaległości w czesnym, prawda?
– Nie, nie, niech się pani nie martwi… Przyszłam, bo… byłoby dobrze, gdyby pani córka wróciła do Las Encinas. Pewnie uzna to pani za szaloną propozycję, wiem, że ona tu pracuje, ale wystarczy przejrzeć jej teczkę, żeby się przekonać, że María Elena jest bardzo zdolną uczennicą.
Amanda nie chciała przechodzić do obrony, ale odebrała to jako zawoalowany atak.
– Uważa pani, że to źle, że moja córka tu pracuje? Sądzi pani, że kawiarnia to nie najlepsze miejsce dla siedemnastoletniej dziewczyny… Mnie w sumie też się tak wydaje.
– Skąd, nie o to chodzi. Mogę być z panią szczera?
– Tak, proszę…
Amanda gestem zaprosiła dyrektorkę, by…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Autor: Abril Zamora
Tłumaczenie: Magdalena Olejnik
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Agnieszka Knapek
Projekt graficzny okładki: Goldfinger Artur Krutowicz
Zdjęcie na okładce: © Netflix, 2020. Used with permission.
Zdjęcie autorki: © Jesūs Romero de Luque
eBook: Atelier Du Châteaux
Redaktor inicjująca: Maria Łakomik
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright Abril Zamora, 2020
© Netflix, Inc., 2020
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2021
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-863-8