Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do ekskluzywnej prywatnej szkoły trafiają uczniowie z biednych dzielnic. Zderzenie dwóch światów, różnica kultur, nieuczciwa konkurencja, nieszczęśliwa miłość, zazdrość. Do czego doprowadzi ta burza negatywnych emocji u młodzieży?
Oglądałeś serial „Szkoła dla elity”?
Czy na pewno wiesz wszystko o zabójstwie Mariny?
W szkole był jeszcze ktoś, kto życzył jej śmierci… W cieniu szkolnych gwiazd żyją przecież też inni uczniowie…
Poznaj całą historię!
Paula cierpi z powodu nieszczęśliwej miłości, o której nie może nikomu powiedzieć. Janine, dziewczyna w rozmiarze 40, skrywa tajemnicę, której ujawnienie naraziłoby ją na niebezpieczeństwo. Jej przyjaciel Gorka, ogarnięty obsesją na punkcie seksu, zaczyna czuć coś więcej do nieodpowiedniej osoby, a Mario, drugoroczniak i ekspert od prześladowania innych, odkrywa, że po raz pierwszy sam padł ofiarą szantażu. Na Maríę Elenę wszyscy w Las Encinas mówią Melena (Czupryna), bo kiedyś z powodu problemów emocjonalnych straciła włosy. Nikt jednak nie wie, że za fasadą bogactwa i przepychu kryje się smutna historia rodzinna.
• Czy Melena, Janine, Mario, Paula i Gorka są zamieszani w zabójstwo?
• Jaką tajemnicę skrywa pamiętnik, który trafił w ręce policji?
• Czy autor dziennika ma coś wspólnego ze zbrodnią, czy to tylko kolejna intryga?
Trzeba będzie wrócić na początek roku szkolnego, by połączyć elementy łamigłówki i poznać całą prawdę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Epilog
Karta redakcyjna
Twarz Mariny nie wyrażała żadnych emocji. Widniało na niej coś na kształt zapowiedzi uśmiechu, jakby spokój… jakby mnóstwo różnych rzeczy, jednak nie było żadnego uczucia. Człowiek myśli, że kiedy ktoś umiera gwałtowną śmiercią, w tym wypadku z głową otwartą ciężkim narzędziem, na jego twarzy powinno się malować przerażenie lub zaskoczenie. Ostatnim, co pokazała Marina, zanim na zawsze zniknęła w worku na zwłoki, było jednak… nic. Pustka.
Żadnych poszlak, poza najbardziej oczywistymi w takich sprawach, i zbyt wiele pytań. Czy zabójstwa dokonał jeden czy wielu morderców? Nic nie było jasne i w śledztwie niemal nie było punktu zaczepienia.
Nagle coś wylądowało na stole pani inspektor. Różowy pamiętnik z kartonu podłej jakości, pewnie kupiony na jakimś wschodnim bazarze. Okładka z tęczą i dwoma przytulonymi do siebie kotkami w żadnym razie nie zapowiadała nienawiści skumulowanej wewnątrz.
– A to? – zapytał z nadzieją młody policjant, który przyniósł zeszycik.
Spojrzała na niego, jakby chodziło o kiepski żart.
– Ktoś wrzucił to do skrzynki skarg i wniosków na komisariacie. Bez koperty, bez nadawcy.
Inspektor opuściła wzrok na pamiętnik i otworzyła go. Wystarczyło przewrócić nie więcej niż dwie strony, by odkryć, że chodzi o przepełniony nienawiścią do Mariny paszkwil: wyzwiska, pogarda i skreślenia na czterdziestu pięciu różowych stronach.
Coś tam niechybnie znajdą, nie miała wątpliwości. Trzeba zidentyfikować autora. Jeśli na niego trafią, pewnie uda im się wyjaśnić zabójstwo Mariny…
Paula nie wierzyła własnym oczom: do jej klasy właśnie wszedł kelner z baru La Cabaña. No tak, wiedziała, że szkoła San Estebán się zawaliła, ale nie przypuszczała, że niektórzy z uczniów zostaną przeniesieni do Las Encinas… Pauli było trochę głupio, że cieszy się z katastrofy, ale to właśnie z tego powodu Samuel będzie w jej klasie przez cały rok szkolny… Podczas tego roku Paula zamierzała użyć swoich najbardziej wyrafinowanych sztuczek – choć jeszcze sama do końca nie wiedziała, co to za sztuczki – by zwrócić na siebie jego uwagę.
Nazywa się Samuel. To wszystko, co o nim wiem: jego imię. Samuel. No dobra, wiem jeszcze, gdzie mieszka. To nieładnie, ale parę razy go śledziłam, w sumie bez żadnych specjalnych zamiarów, po prostu nie mogłam się powstrzymać. Kiedy jakiś chłopak na maksa wpadnie ci w oko, a nic was nie łączy wymyślasz, co bądź, żeby się do niego zbliżyć, by dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Nie mamy żadnego wspólnego znajomego… i chyba pochodzimy z zupełnie różnych środowisk, ale nie umiem zapanować nad tym, co czuję, gdy on zbliża się do mnie po zamówienie w barze z hamburgerami La Cabaña, w którym pracuje.
Co podoba mi się w Samuelu najbardziej? Czy ja wiem… Może ten zadarty nos. Uśmieszek. No tak, jeszcze podbródek, i te czarne, megagęste rzęsy… Niech będzie, wszystko mi się podoba. A najbardziej jego poczciwa gęba: od razu widać, że nie skrzywdziłby muchy. Wiem, że musi dźwigać na barkach ciężar odpowiedzialności za swoją rodzinę, i to wydaje mi się takie słodkie… Ale ze mnie idiotka. Chociaż nie, nie jestem kretynką. Gadam od rzeczy, bo zawrócił mi w głowie, ale tak naprawdę nie jestem taka głupia. Skąd wiem, że to miłość? Raczej proste. To taki proces… chemiczny, fizjologiczny. Ciało reaguje. Robię, co mogę, by nad tym zapanować, ale kiedy on się zbliża, i tak zasycha mi w ustach, drżą mi kolana i nie mogę wytrzymać jego spojrzenia. Samuel to pierwsze, o czym myślę rano po przebudzeniu, a kiedy idę spać… To samo! Normalnie nie mogę zasnąć, jeśli nie pomyślę o nim przez chwilę, choćby taką maleńką chwilunię. Nie jakieś świństwa zaraz… nie zawsze. Myślę o wszystkim. Zwykłe sprawy. Wyobrażam go sobie na diabelskim młynie, w wesołym miasteczku albo skulonego na mojej sofie, gdzie padł i zasnął, bo to człowiek pracujący, albo jak oglądamy jakiś serial na Netflixie. Wyobrażam go sobie w niedzielę rano w spodniach od dresu i bez koszulki… takiego roześmianego (uśmiech obowiązkowo). Sądzę, że życie Samuela nie jest proste, ale i tak cały czas się uśmiecha i to jest fajne. No a nawiasem mówiąc, to jeszcze mega przypomina Harry’ego Pottera, a ja zawsze byłam jego fanką, ale o tym wolę tu za wiele nie opowiadać. Szczególnie, że w Las Encinas ludzie korzystają z najmniejszej okazji, by skoczyć ci do gardła, by cię ośmieszyć. To zapewne normalka w wyścigu szczurów: im więcej głów ukręcisz, tym wyżej zajdziesz.
Ludzie myślą, że skoro tutejsza młodzież pochodzi z dobrych domów, to na pewno jest też dobrze wychowana albo przynajmniej umie stwarzać takie pozory, ale gdzie tam, zapomnij… Uważam, że jestem fajną, ładną dziewczyną, tak, wcale nie zadzieram nosa, ale, człowieku, zawsze byłam niezłą laską… Mam długie blond włosy i jestem w tym typie co moja babcia za młodu. Była aktorką filmową, wiesz? No, to dlaczego nie jestem popularna? To akurat bardzo proste: sprawa krwi. Nie, nie zabiłam nikogo, o ile mi wiadomo. Ale w trzeciej klasie ESO1 po raz pierwszy w życiu dostałam okresu. Tylko że niestety przyszedł niczym fala czerwonego obciachu akurat podczas lekcji matematyki. Chciałam wstać i pójść do łazienki, ale na nic się to zdało. W tamtym momencie przeklinałam tego, kto wymyślił, że mundurki dla dziewcząt są ze spódniczką; gdybym miała sensowne spodnie, pewnie udałoby mi się to jakoś ukryć. A tak wszyscy się ze mnie śmiali… OK, może i zareagowałam trochę przesadnie, ale to dlatego, że inne dziewczyny z klasy miesiączkowały już od jakiegoś czasu, a ja nie.
1 ESO (Educación Secundaria Obligatoria) – czteroletnia szkoła ogólnokształcąca dla uczniów w wieku 12–16 lat, w Hiszpanii obowiązkowa (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Czytałam kiedyś, że dziewczyny, które mają beznadziejnych ojców, szybciej dostają okresu, żeby wcześniej zostać kobietami, bo muszą być silne, ale mój tata to człowiek z sercem na dłoni i zawsze o mnie dbał… Może właśnie dlatego tak późno dostałam miesiączki? Od tamtego czasu wszyscy zaczęli na mnie mówić Carrie, przez tę krew, i w ogóle. Masakra. Ale właściwie po co o tym piszę? Ach, tak: przyczyna mojego braku popularności… W sumie nigdy mi to nie przeszkadzało, a nawet tak jest zdecydowanie lepiej. Gdybym była fejmem, nie mogłabym się zbliżyć do Samuela, a anonimowość dodaje mi pewności siebie. Niczym nie ryzykuję, na nic się nie narażam…
Paula nie zauważyła jednak, że gdy tylko Samuel przekroczył próg klasy, od razu zerknął na Marinę, siostrę Guzmána. Dlaczego? Któż to wie. Może dlatego, że Marina pierwsza się uśmiechnęła, a może dlatego, że Paula siedziała za bardzo z tyłu i kręcone loczki tamtej ograniczyły kelnerowi pole widzenia.
Wyjaśnijmy sobie jedno: to, że Paula nie jest fejmem, nie znaczy przecież, że nie ma przyjaciół, w żadnym razie. To normalne, że gdy oglądasz zdjęcie jakiejś klasy, w pierwszej kolejności zwracasz uwagę na tych, którzy się wyróżniają. Wiadomo, że najpierw zatrzymasz wzrok na Carli, Lu, Guzmánie, Polu, Anderze… Ale jeśli dobrze się przyjrzysz, obok nich lub w rzędzie za nimi zobaczysz resztę uczniów, i to wcale nie są jakieś paszczury. To nie ma za wiele wspólnego z urodą, po prostu ich charyzma została przyćmiona przez silną grupę osobników alfa.
Paula to faktycznie bardzo ładna dziewczyna, jest zgrabna i ma fajne włosy, które z gracją prezentuje, ale nigdy nie posiadała zdolności interpersonalnych, które wyniosłyby ją na szczyty popularności w Las Encinas.
A taki Gorka na przykład ma odstające uszy, co często jest przedmiotem żartów, ale w istocie, o czym on nie wie, za kilka lat do tych uszu będzie wzdychało całe mnóstwo dziewczyn, bo z czasem to, co nas wyróżnia, staje się atutem, a nawet okazuje się sexy. Jego uszy to właśnie ten przypadek, chociaż jego koledzy jeszcze tego nie rozumieją. Faktycznie nie jest za wysoki, ale katuje się brzuszkami w sypialni koło łóżka. Nie afiszuje się z tym, jednak podnosi koszulkę przy każdej sposobności.
Janine jest fajna, elokwentna i czarująca, ale nosi rozmiar 40 (40, masz pojęcie?!), a to sprawia, że… no, jak to powiedzieć… No, nie nadaje się do szkolnej rodziny królewskiej.
I mamy wreszcie Maríę Elenę, lepiej znaną jako Melen2. Dlaczego? Ta „Melena” to osobna historia. Córka słynnej międzynarodowej modelki, miss Hiszpanii z połowy lat dziewięćdziesiątych nie jest tak ładna i smukła jak matka, to na pewno, ale też niczego jej nie brakuje. W czwartej klasie ESO jej problemy się skumulowały i stres wywołał łysienie plackowate. To przypadłość psychogenna, która sprawiła, że w niektórych miejscach na głowie wypadały jej włosy. Wyobraź sobie Księżyc. A teraz, że ma włosy. Teraz wyrwij włosy ze wszystkich kraterów. No więc tak właśnie wyglądała głowa biedaczki. Była na wpół łysa, a jej koledzy, bardzo złośliwie, zmienili jej imię w przezwisko. Łysienie trwało krótko i włosy odrosły. Ścięła się na Demi Moore w filmie Uwierz w ducha i wszyscy zapomnieli o jej chorobie, ale ksywka została i już nikt nie mówił do niej po imieniu. Właściwie gdyby ktoś zwrócił się do niej Elena albo María Elena, nawet by się nie obejrzała… No i Melena, która nigdy nie rzucała się w oczy, teraz, na początku roku, znalazła się w centrum zainteresowania, bo jeszcze nie pojawiła się w klasie, a jej przyjaciele stracili ją z oczu na całe wakacje. Gorka, o tak, widział sprawę jasno.
2Melena (hiszp.) – długie włosy, grzywa.
No weź, chłopie, słyszałem mnóstwo historii i plotek o Melenie. Ludzie? Ludzie są najgorsi i tworzą ploty z byle czego. Stary, co ci będę ściemniał, wkurwia mnie, że nie odebrała ode mnie telefonu przez całe lato, bo zawsze powtarza, że jest moją najlepszą przyjaciółką, może nie? Tak, zawsze tak mówi, a najlepszego kumpla nie wystawiasz do wiatru przez całe wakacje. Zresztą nie brakowało mi jej specjalnie, bo bawiłem się na wypasie w domu ciotki, w baseniku i w szkole surfu przy kempingu… Ale gdybym miał jakąś pilną sprawę? Gdybym chciał jej coś powiedzieć, pokazałaby mi fucka, tak? No tak.
Co niby o niej mówią? Co tylko zechcesz. WSZYSTKO. Że wyjechała do Londynu na skrobankę, bo poznała starszego gościa, który zostawił ją z brzuchem. Że wybrała się do Kolumbii, zrobić sobie cycki, liposukcję i nie wiem jakie jeszcze gówno. To akurat na pewno bzdura, bo nie potrzebuje, a widziałem ją w bikini setki razy. Słyszałem też, jak sąsiadki gadały, że matka zabrała ją na wakacje w podróż po całym świecie. Po całym, nie? Albo że zupełnie wyłysiała, jak Charles Xavier, tak, cholera, ten z X-Menów, ten, kurde, z wózka inwalidzkiego, i dlatego nie chciała wychodzić z domu… Zwyczajnie nie mam pojęcia, ale liczę na to, że wkrótce wszystko mi wyjaśni. Jest mi to winna, nie? W efekcie przemyślałem nasze ostatnie spotkanie pod każdym kątem. To chyba był botellón3 w garażu u niej w domu i nie wydarzyło się nic szczególnego, nie obraziła się ani nic takiego, żeby się teraz nie odzywać. Wręcz przeciwnie, wznieśliśmy się na wyżyny przyjaźni, wspominaliśmy historie z dzieciństwa, gadaliśmy o pokemonach, jakbyśmy, cholera, mieli po dziesięć lat… Ja zawsze byłem za Charmanderem, a ona za Jigglypuffem.
3Botellón (hiszp.) – spotkanie towarzyskie organizowane w celu wspólnego picia alkoholu przy muzyce, najczęściej na świeżym powietrzu.
Wszyscy o niej mówili, a tymczasem Melena siedziała na tylnym siedzeniu luksusowego wozu w kolorze szarym marengo swojej matki. Szofer już jakiś czas temu zaparkował przed wejściem do Las Encinas, ale ona nie chciała wysiąść, do czego kierowca podchodził ze spokojem. Znów zapaliła jointa i posłała mu w lusterku ostrzegawcze spojrzenie. Nic nie powiedziała, ale jej wzrok był pełen pogróżek: „Jak coś powiesz matce, przysięgam, że cię zwolni, przeklęty kretynie”. Nie, wcale nie była taka ostra, ale lubiła mieć poczucie, że to ona dyktuje warunki, zresztą miała kiepski okres. Przyciemnione szkło chroniło ją przed spojrzeniami kolegów, którzy spragnieni nowego roku szkolnego wchodzili do budynku jak baranki.
Zaciągnęła się po raz ostatni, nabrała powietrza i szybko otworzyła drzwiczki. Wysiadła i poprawiając swój koński ogon, ruszyła ku imponującej bramie. Nie była fałszywa, ale, ciach!, ale uzbroiła twarz w wielki uśmiech od ucha do ucha i nawet policzki jej się zaróżowiły, jakby pod bladą skórą kryła się zdrowa nastolatka. Przeszła obok Carli stojącej z Lu i zapytała je, jak tam wakacje. One uśmiechnęły się miło i odpowiedziały uprzejmie. Przyjaźniły się? Cóż… Dawniej tak, ale przyjaźń zaczęła się sypać w czwartej ESO z tą samą prędkością, z jaką włosy wypadały z głowy dziewczyny. Z tą różnicą, że włosy jej odrosły, a relacja z koleżankami zmieniła się już nieodwracalnie. Gdy tylko Melena przeszła przed dwoma najpopularniejszymi dziewczynami w Las Encinas, te, rzecz jasna, zaczęły szeptać między sobą, ale też bez przesady, na zasadzie: „A ta? Skąd się urwała?” Melena nie była ważna, nie zamierzały tracić śliny na patroszenie jej, już nie.
Wchodząc do klasy, Melena przywitała się z Janine, Gorką i Paulą, jasne, ale nie zachowywała się jak dawniej… Takie pozdrowienie – uśmiech półgębkiem i pomachanie rączką – to nie było w jej stylu. Nie widzieli się przez całe lato! Nikt nie zdążył do niej podejść, żeby o cokolwiek zapytać. Przyszedł nauczyciel i musieli obejść się smakiem.
Gdy tylko rozległ się dzwonek obwieszczający koniec pierwszej lekcji, Melena wstała, wyszła z klasy i ruszyła w kierunku toalety. Niewiele myśląc, Gorka wybiegł za nią. Zatrzymał ją na środku korytarza.
– Co z tobą, do cholery?! – krzyknął z odległości kilku metrów, zanim zdążyła wejść do damskiej łazienki.
– Słucham? – zapytała w odpowiedzi.
– Co, kurwa, do mnie masz? Przez całe lato ani jeden pieprzony raz nie poświęciłaś mi chwili uwagi. Ani jednej wiadomości, ani jednego pieprzonego komentarza pod zdjęciem na Instagramie. Coś zrobiłem nie tak?
– Gorka, nie zamierzam ci się tłumaczyć. Byłam w różnych miejscach… – Melena próbowała rozładować atmosferę.
– I nie miałaś zasięgu? – cisnął.
– Pozwolisz mi pójść do kibla? Zaraz się posikam, a nie chcę się spóźnić na następną lekcję, OK? Jeszcze pogadamy.
Nie dając mu czasu na ripostę, schroniła się w łazience. Gorka został z odpowiedzią na końcu języka i mrucząc coś pod nosem, wrócił do klasy.
Melenie tak naprawdę wcale nie chciało się siku, nie, pragnęła po prostu zostać sama, schować się gdzieś, gdzie nie będzie musiała się uśmiechać, być miła i towarzyska. Źle się czuła i nie chciała tu być. Nie dziś. Przemyła twarz wodą, zwilżyła kark i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Pokręciła głową i wyszła uzbrojona w swój fałszywy optymizm.
*
Christian, jeden z uczniów szkoły, która się zawaliła, biegał goły po korytarzu. Wszystko dlatego, że kiedy brał prysznic po wuefie, ktoś dla żartu schował mu ubranie w szatni. To była jedna z lekcji powitalnych, jakie dostawało się tu, kiedy nie pasowało się do wzorca ustalonego przez ważniaków.
Nagi chłopak mknął w dół korytarza, a tymczasem Gorka zatrzymał Paulę. Nic takiego, tylko zapytał, czy pójdą razem na imprezę, którą Marina organizuje w ten weekend i na którą zaprosiła całą klasę. Nietypowa dla niego nerwowość i brak pewności siebie zastanowiły Paulę, ale tylko się uśmiechnęła i odparła:
– Jasne, Gorka, pójdziemy razem.
– Super.
– Super. – Znów się uśmiechnęła. – Pewnie pójdzie z nami Janine.
Chłopak przełknął ślinę i poluzował trochę węzeł krawata.
– Jasne, jasne. – Niechcący ugryzł się od środka w policzek, przeciągnął dłonią po karku. – No tak, miałem na myśli, czy pojedziemy jednym autem, i tak dalej… No wiesz, żeby pojechać razem, ale nie jako… To znaczy jako…
Ratunek przyszedł w ostatniej chwili. Ostatni dzwonek – dosłownie. Na dźwięk dzwonka wszyscy wrócili do klasy, korytarz opustoszał. Tego dnia niektórzy, na przykład Janine, nie zdołali zanotować ani jednego zdania. Siedziała w ławce i wyglądała przez okno. W głowie wciąż kołatała jej się myśl, że nie może w to uwierzyć.
Nie mogę w to uwierzyć. Marina zaprosiła mnie na swoją imprezę. To co najmniej… No OK, prawda, zaprosiła wszystkich, całą klasę, ale ja nigdy się z nią nie kolegowałam, sądzę, że zamieniłyśmy dotąd raptem ze dwa słowa… Jak jesteś nowobogacką, trudno ci znaleźć wspólny język z takimi, co są bogaci od zawsze. Moi rodzice wygrali na loterii. Dosłownie. Dlatego mamy tyle kasy. Nie zdobyliśmy jej własnym wysiłkiem ani nic takiego. Mój tata rzucił pracę w piekarni, przeprowadziliśmy się tutaj i rodzice zapisali mnie do Las Encinas, żebym w przyszłości mogła stać się bogata własnymi siłami, a nie dzięki jakiejś absurdalnej grze hazardowej. Rzecz w tym, że poza Gorką i Paulą nie mam przyjaciół. Zresztą nie potrzebuję ich, radzę sobie sama. Mam mangę, anime, OVA i w ogóle… Nie muszę wypełniać ciszy głupawymi rozmowami ani idiotycznym obgadywaniem innych. Ja nie. Mimo wszystko przyznaję, że zaproszenie Mariny sprawia, że czuję się… włączona. Normalna.
Normalna jestem. Aż za bardzo. Totalnie normalna. Zresztą „normalna” to określenie, które dosyć wkurza, ale co mam powiedzieć? Wiele razy czułam się dyskryminowana albo marginalizowana w klasie i fakt, że Marina, laska, która… no, jest na fali, zaprosiła mnie na swoją imprezę, sprawia, że czuję się częścią grupy, a to bardzo podbudowuje. Problem: NIE WIEM, CO, KURKA, NA SIEBIE WŁOŻYĆ! Tak, jasne, mogę iść z mamą na zakupy, ale nie mam takiego ciała jak Paula czy Carla albo Marina, też mega ładna, choć tego nie eksponuje. Ja jestem grubokoścista, wcale nie gruba, choć parę razy nabazgrali mi to na szafce. Wisi mi to, nie podkopuje to mojego poczucia własnej wartości… skąd, w ogóle. W OGÓLE. Przyznaję, że czuję lekką zazdrość wobec dziewczyn z klasy, które mogą sobie kupować ciuchy w dowolnym sklepie. Chyba wiesz, że są w mieście sklepy, które mają rzeczy tylko do rozmiaru 36? To żałosne, sądzę, że wpędzają wiele dziewczyn w zaburzenia odżywiania, ale nie mnie. Gdzie tam, ja uwielbiam jeść. Wolałabym tego nie robić, ale mam z tego frajdę, a w wieku szesnastu lat, zapewniam, że mało… bardzo malutko jest rzeczy, które sprawiają ci przyjemność. Dlatego też nie zamierzam z tego rezygnować.
Obawiam się trochę, bo wiem, że na imprezie u Mariny będzie morze alkoholu, a ja muszę dochować dość ważnej tajemnicy. Obiecałam, że nigdy nikomu o tym nie powiem, ale przez caaaały czas mam to na końcu języka, a wiem, że jak tylko wezmę pierwszy szot jägera, zaraz wszystko wypaplam, jak nadarzy się okazja, a nie chcę. Nie chcę. No dobra chcę, ale nie mogę. Nie powinnam. Więc będę trzymać gębę na kłódkę. Spróbuję. CO ZAŁOŻYĆ?! Chcę umrzeć. No OK, nienawidzę moich ciuchów. Wrrr!
*
Omar, Marokańczyk, który dostarczał Melenie jointy, zatrzymał rower na placu. Czekała na niego, wciąż mając na sobie szkolny mundurek. Mówili niewiele, jak zawsze. Nie był gadatliwy i niespecjalnie interesowało go życie klientów. Ograniczał się do pytania „ile?”, rzucenia ceny i zainkasowania cashu. Kiedy jesteś dilerem nastolatków, lepiej nie zawierać zbyt bliskich znajomości. Melenie to akurat bardzo pasowało, bo w ostatnim roku zaczęła przypominać puszkę Pandory. Zamknięta na cztery spusty, pełniutka mrocznych sekretów.
– Myślałem, że rzucasz – mruknął Omar, podając jej działkę haszyszu za dwadzieścia euro.
– Bo rzuciłam – odparła beznamiętnie.
– Nie masz lekcji?
– Coś tam mam…
– Ale olewasz, co?
– A ty? – odgryzła się.
– Ja nic.
Mówiąc to, uniósł brwi, z tajemniczą miną zmrużył swoje niemal czarne oczy i znów popedałował pod górę.
Co się działo z Meleną? Czemu miała taką kwaśną minę? Dlaczego przed nikim nie chciała się otworzyć? I czemu udawała, że wszystko jest w porządku, kiedy było jasne, że zbierała się nad nią gigantyczna burzowa chmura z piorunami, gradem i tak dalej?
Przyszła na lekcje dość późno i wymyśliła bajeczkę o przebitej na szosie oponie, a zrobiła to, trzepocząc rzęsami, uśmiechając się i prosząc o wybaczenie. Matematyka szła jej fatalnie, za to kłamstewka były jej ulubionym przedmiotem… Wyćwiczyła się w nich w domu, zwłaszcza w kontakcie z matką. Musiała udoskonalić swoje techniki, bo rodzicielka już nie puszczała jej niczego płazem. Jej matka… Nie da się ukryć, że ich relacja była, powiedzmy, złożona.
Matka mnie nienawidzi. Żałuje, że nie wyskrobała mnie w Meksyku. Nie chciała mnie i zjawiłam się w najgorszym momencie, akurat kiedy jej kariera nabierała rozpędu. Kiedy jesteś słynną modelką z tytułem miss Hiszpanii, trudno ci rzucić w diabły karierę, bo zaszłaś w ciążę. No, a ona zaszła. Młoda, piękna, z obłędnym majątkiem i z bębnem, który zamknął jej drogę na najważniejsze wybiegi. Matka mnie nienawidzi, bo przeze mnie zrobiło jej się mnóstwo rozstępów na brzuchu, zawsze to mówi, a i jeszcze dlatego, że twarz jej się zmieniła po porodzie. Powtarza, że przy bólach partych i pęknięciu krocza, które spowodowałam, wychodząc – a ważyłam niemal pięć kilo – cierpiała tak bardzo, że twarz jej zgorzkniała i na zawsze straciła swoją słodycz. Matka mnie nienawidzi. Wiem o tym, bo mamrocze to pod nosem, kiedy się obraża albo kiedy ją rozczarowuję, czyli ze trzy lub cztery razy dziennie. Sądzi, że nie zdaję sobie z tego sprawy, ale jej wargi wypełnione kwasem hialuronowym poruszają się lekko, wymawiając bezgłośnie „nienawidzę cię”. Jednak nie przejmuję się tym, bo ja też jej nienawidzę. Nienawidzę zdjęć ukazujących jej kilometrowe nogi, nienawidzę jej przeszłości, teraźniejszości i wolałabym stracić ją z oczu w przyszłości.
Kiedy dobiję do osiemnastki, spadam. Nie mam pojęcia, co zrobię z moim życiem, ale wiem, że cokolwiek będzie się działo i cokolwiek wymyślę, nie chcę być w pobliżu tej kretynki, którą mam za matkę. Tak, nazywam ją kretynką, mówię to jej również prosto w twarz, bo nie lubię nikogo obgadywać za plecami. Ona mnie nienawidzi, ja jej nienawidzę i próbujemy się znosić, ale nie bardzo nam to wychodzi. Nic nam nie wychodzi. Ja zawsze oblewam matmę, a ona macierzyństwo. Ja zaliczam na szóstkę kłamanie, a ona upijanie się w pięć minut. Przypuszczam, że wydatnie pomagają jej w tym tabletki, które zapija rumem z coca-colą, bo choć jest do szpiku kości żałosną bufonką, w piciu ma prostackie upodobania. Inne matki uczniów z Las Encinas upijają się mega drogim czerwonym winem z ą szczepu i ę rocznika, a moja matka manifestuje swoje prymitywne gusta, żłopiąc najgorszy rum z Mercadony. Ale i tak, jebana, trzyma się dobrze, i nieraz mogę podziwiać, jak snuje się po domu niczym duch w swoim japońskim jedwabnym szlafroku po schodach w górę, to znów w dół… Mam nadzieję, że któregoś dnia się wyrypiesz i rozwalisz sobie czerep. Chociaż jestem pewna, że nie zostawisz mi ani grosza w testamencie. Dlaczego? Dlatego, że mnie nienawidzisz i mam to gdzieś. Czemu? Bo ja też cię nienawidzę.
*
I tak oto nadszedł dzień imprezy. Właśnie zaczął się rok szkolny, więc uczniowie mieli doskonały pretekst, by sobie pofolgować, zabawić się i popić. Zwłaszcza że to pomagało zapomnieć o problemach. Gorce nie dawało spokoju, że Melena go ostentacyjnie olewa, a równocześnie pogłębia zażyłość z Lu i Carlą. W sumie może nie była to wielka zażyłość, ale Melena wyraźnie dokładała starań, żeby dziewczyny przyjęły ją do swojego grona. We trójkę chichotały na lekcjach, zniżając się do poziomu ładnych i płytkich lasek, które nie zaprzątają sobie głowy poważnymi problemami.
Janine wybrała na imprezę nieco zbyt śmiałą sukienkę. Paula powiedziała jej, że chyba jest za obcisła, ale ona strasznie chciała ją założyć. W fioletowym z pewnością było jej do twarzy, ale wyglądała trochę jak kiełbaska. Na szczęście tutorial makijażowy z YouTube’a zrobił swoje i ostatecznie wyszło bosko. W zbyt opiętej sukience, ale bosko. Niczym piękna paróweczka z wargami czerwonymi od szminki Rouge Pur Couture Yves Saint Laurent.
Gorka wpadł po nie i faktycznie był pod wrażeniem, gdy zobaczył obie dziewczyny tak… tak… no takie. Paula prezentowała się ślicznie w różowym komplecie składającym się z topu i spódnicy, i w skórzanej kurtce, dzięki której jej look nie był przesadnie grzeczny. Przy swojej urodzie nie musiała się bardzo starać, by wyróżnić się na tle innych. I miała tę superpraktyczną fryzurę, którą mogła suszyć na wietrze, a i tak zawsze układała się idealnie, dziko uporządkowana.
– Wow – wymamrotał Gorka.
– Wow, wow, zaszczekał pies. – Janine rzuciła żarcik, który rozśmieszył tylko ją.
– Idziemy?
Wsiedli we troje do auta ojca Gorki i pojechali na imprezę Mariny.
– Rany! – Janine rozglądała się wokół z otwartymi ustami.
Wchodząc do tej posiadłości, nieuchronnie zaczynałeś postrzegać rzeczywistość jak na zwolnionym filmie. Wszystko było tak piękne, że nawet życie spowalniało, by należycie wyeksponować każdy detal.
Rany! Ogród wspaniale podświetlono tymi malutkimi lampkami, które dawniej wieszano na święta, a które teraz święciły tryumfy na modnych tarasach. Dekorację wieńczyły wielkie litery składające się w imię młodej gospodyni. Była to impreza typu debiut towarzyski. Złośliwcy mówili, że w gronie ludzi o wysokim statusie urządzano tego rodzaju pozerstwo, żeby młodzi nawiązywali znajomości, flirtowali i trochę lepiej się poznawali. Tak jakby chciano przygotować grunt pod przyszłe małżeństwa osób o podobnej pozycji.
Janine nie wiedziała o tym wcześniej, bo dopiero niedawno osiągnęła wystarczającą siłę nabywczą, by bywać na takich salonach, ale dla innych była to tajemnica poliszynela.
Wysoki i umięśniony Mario z wyraźnie zarysowanym podbródkiem nie wyglądał wcale na nastolatka. Choć miał osiemnaście lat, prezentował się jak dorosły facet w pełnym tego słowa znaczeniu. Był typem gościa, którego nigdy nie legitymują na bramce w dyskotece, nie dlatego, że jest przy kasie, choć był – jego ojciec zrobił grube miliony na apce AparcaCar, która informowała, gdzie jest wolne miejsce do parkowania – lecz ponieważ zawsze sprawiał wrażenie nieco starszego niż reszta. W sumie była to jedynie kwestia fizis, bo w środku nadal pozostawał wielkim dzieciakiem… Ale przynajmniej dzieciakiem z wdziękiem i stylem, ze strategicznie ufryzowanym włosem. Mario chodził do ostatniej klasy Las Encinas, a jego atrakcyjność była odwrotnie proporcjonalna do wyników w nauce. Ponieważ nauczyciele nie na wszystko mogli przymykać oko, parę razy już powtarzał rok. Gdybyś spytał dowolnego ucznia z Las Encinas powiedziałby ci, że…
…takich jak Mario nazywamy Álvaro. Obija się na lekcjach, ale zawsze zdaje, drań. Co tydzień lansuje się z inną laską uwieszoną na szyi. Podobno stracił dziewictwo w wieku dwunastu lat i przespał się z jedną nauczycielką… Tak słyszałam, ale nie sądzę, aby to była prawda, szczególnie że tu są same stare, a nie pasuje do niego porno MILF. W każdym razie to gość z tych, co zawsze są zapraszani, siedzą przy najlepszych stolikach w najfajniejszych knajpach na najbardziej topowych imprezach i mają sto dwadzieścia tysięcy obserwatorów na Instagramie. Pewnie kupionych, ale mają, choć nie wrzucają tam nic szczególnego. Popatrz tylko… Same sześciopaki, ikonki i hasztagi po angielsku. Ale nie ulega kwestii, że Mario wymiata. Wymiata na maksa…
Właśnie stał obok baru, mega fejm z Las Encinas, z kieliszkiem szampana w dłoni, otoczony wianuszkiem przystojniaków, choć nie tak atrakcyjnych jak on, i czterema czy pięcioma próżnymi chichoczącymi dziuniami.
Impreza rozwijała się jak zwykle. Ktoś tam tańczył, ktoś się obściskiwał, jakieś frywolne sekreciki… Jeśli zrobiłbyś turystyczny objazd po domu Mariny, zobaczyłbyś, że Melena rozmawia z Carlą i jej chłopakiem Polem, Lu podchodzi jakoś dziwnie do Nadii, nowej dziewczyny w hidżabie, Ander, syn dyrektora i gwiazda tenisa, uwala się, jakby miało nie być jutra, a w rogu dostrzegłbyś Paulę, Janine i Gorkę pociągających z przemyconej butelki Jägermeistera. Alkohol na imprezie był w porządku, lecz imprezka bez jägerowego szocika to już nie to.
Janine miała opory, wolała darować sobie szoty
– Nie chcę, nie, nie powinnam, nie chcę. Nie, Gorka, weź tę butlę ode mnie, nie chcę, nie chcę, nie chcę… – Ale w końcu się poddała. – No dobra, dajesz.
BŁĄD. Dlaczego? Jasna sprawa… Kiedy rezygnujesz z kolacji, żeby wepchnąć się w obcisłą sukienkę, a potem ładujesz pięć szocików tej czarnej mikstury pod rząd, kwadrans później kręcisz się jak bąk, co nie ma znaczenia, jeśli jesteś na jakiejś tam dyskotece, ale na imprezie u Mariny Nunier Osuny to raczej kiepski pomysł.
Rozbrzmiało Perdona (ahora sí que sí)4 Caroliny Durante. Janine podkręciła się przesadnie i porzuciła przyjaciół, by pobiec na zaimprowizowany w ogrodzie parkiet. Wszystko wirowało, ona również. Naprawdę tańczyła super, kiedy nie była pijana… Ale teraz była. I to bardzo. Biedaczka.
4 Przepraszam (teraz naprawdę).
– Te pido perdón por no ser mejor que nadie5 – nuciła na głos, jakby była na koncercie.
5 Przepraszam, że nie byłem lepszy niż inni.
Brak popularności ma swoje zalety, a najwspanialsza z nich to moc pozostawania niewidzialnym. Niestety tę moc właśnie straciła, bo jej taniec bardzo zwracał uwagę. Przynajmniej nie wygadała jeszcze swojego sekretu, ale słowa pulsowały już w jej ustach, szukając ujścia. Obijały się o zęby, przepychały między wargami, ale wracały do środka z haustami łykanego powietrza… Tak, szaleńczy taniec wyczerpuje i oddychasz z trudnością. Gdyby jakiś jasnowidz wszedł na salę i wziął za rękę dziewczynę w rozmiarze 40, rzuciłby stanowcze: „Nadciąga katastrofa”. Jednak na jej nieszczęście nie było jasnowidzów na sali, tylko oczy Maria i jego posągowy podbródek przykuwały wzrok w tłumie… No i bach!
Janine przestała tańczyć i stanowczym krokiem podeszła do niego, wciskając się przed grupkę dziewczyn, które niemal robiły za obstawę. Czuła się, jakby otwierała sobie przejście pod scenę na jakimś koncercie.
– Cześć, Mario.
Nie musiał nic mówić, żeby cała grupa umilkła. Wszyscy patrzyli na nią z uwagą, jak gdyby to na niej spoczywał ciężar prowadzenia rozmowy. Ale nic nie powiedziała. Uśmiech zszedł jej z ust, za to wykwitł na wargach tamtych. No tak, śmiali się z niej.
– Mario…
Nie wypowiedział słowa, staksował ją spojrzeniem, coraz bardziej marszcząc brew, wreszcie rzucił lekko: „Fuj, co za gruba krowa”. Wszyscy odeszli od baru, chichocząc i komentując między sobą zdarzenie. Załamana Janine nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. „Co za gruba krowa”, cztery słowa, które zrykoszetowały wszystkie organy jej ciała.
Co: cios w śledzionę.
Za: bomba w żołądek.
Gruba: kopniak w nery.
Krowa: uderzenie w płuca.
Nie mogła złapać tchu, znów poczuła w ustach smak jägera, który jej przypomniał, że sama jest wszystkiemu winna. Pobiegła do łazienki, ale uprzedziła ją Lu. Ktoś zwymiotował jej na spódnicę i miała wkurzoną minę.
– Zajęte, pulpeciku – rzuciła Meksykanka i zamknęła Janine drzwi przed nosem.
Janine wydała z siebie odgłos podobny do zwierzęcego ryku i ruszyła korytarzem do pustego salonu. Wszyscy byli w ogrodzie, i całe szczęście, bo pilnie potrzebowała jakiegoś ciemnego kąta. Usiadła i ukryła twarz w dłoniach. Tak, wszystko wokół wirowało… głowa, serce. Lekka fala mdłości sprawiła, że odchyliła się do tyłu i położyła na sofie. Czuła się jak unoszona przez fale Ofelia, widziała kiedyś taki obraz, chociaż pewnie bardziej przypominała dziewczynę, która spadła z czwartego piętra wprost na asfalt.
Ktoś wszedł do pomieszczenia, ale nie chciało jej się wstawać. Zresztą na tym etapie podniesienie się stanowiłoby nie lada wyzwanie; straciła kontrolę nad własnym ciałem. Leżała więc dalej. Dopóki ten ktoś nie uderzył jej w nogę. Mocny cios. Kopniak. Janine podniosła wzrok i w półmroku obszernego salonu dostrzegła postać Maria. Z jego miny wywnioskowała, że raczej nie przyszedł, by zapytać ją o samopoczucie.
– Jesteś głupią cipą czy co? – warknął, pochylając się nad nią. – Za kogo ty się, kurwa, uważasz, żeby tak się do mnie odzywać przy wszystkich?! Co?! Odpowiadaj! Chcesz, żebym cię zniszczył? Tego chcesz? Słuchaj no, jebana idiotko… Letnie przygody skończyły się latem. Byłem pijany, a ty skorzystałaś z okazji, ale na trzeźwo nigdy w życiu nie tknąłbym takiego paszteta jak ty. Nie podobasz mi się, jesteś pieprzonym dziwadłem i wątpię, żebyś mogła spodobać się komuś przy zdrowych zmysłach. Jesteś paskudna. Słyszysz? PASKUDNA! Więc będzie lepiej, jak zamkniesz ryj, a kiedy się gdzieś spotkamy, masz spuszczać wzrok i nawet na mnie nie patrzeć. Słyszysz?!
NAWET NIE PATRZ! – podsumował, podkreślając każdą sylabę. Oczy nabiegły mu krwią. – Ja pierdolę, nie mogłem siedzieć spokojnie na dupie?! Nie, musiałem bzyknąć szkolnego paszteta… To nie jest ostrzeżenie ani groźba. To pieprzone ultimatum, dociera? Jeśli zbliżysz się do mnie na mniej niż dziesięć metrów, jeśli znów się do mnie odezwiesz albo wspomnisz o mnie, dowiem się i zatłukę cię jak pluskwę, jak jakiegoś pieprzonego insekta. NIE PATRZ NA MNIE, CHOLERA!
Nie, Janine nie mogła odpowiedzieć, leżała jak sparaliżowana i cała się trzęsła. Znów oddychała z trudem, wzburzona całą sceną, chłopak tymczasem zdecydowanym krokiem wyszedł z salonu.
No dobra, Janine wcale nie liczyła na to, że będą przyjaciółmi, a tym bardziej na nic więcej, ale on zachował się jak… jak… skończony drań. A teraz siedziała w ciemności, nie wiedząc, co począć ze swoją tajemnicą: miała na koncie przygodę z najpopularniejszym chłopakiem w szkole. Wcale nie skorzystała z okazji. Nie. Był pijany, ale sam przejawił inicjatywę. Tak bywa na wiejskich zabawach. Spędzali wakacje w tej samej miejscowości. On przyjechał tam ze swoimi rodzicami, Janine ze swoimi i na ulicznej zabawie, przy muzyce z samochodu, po kilku kubłach tinto de verano coś między nimi zaiskrzyło. Może gdyby go zapytano, powiedziałby, że to był jakiś koszmar, ale ona stwierdziłaby, że…
…to było cudowne. Nigdy bym nie sądziła, że on zwróci na mnie uwagę, i w normalnych okolicznościach by nie zwrócił, ale wakacje to nie są normalne okoliczności. Tak, doszło do czegoś między nami: najpierw piliśmy, tańczyliśmy i śmialiśmy się, a on był czarujący, mega miły. Jestem fanką Grease i japońskich historii o szkolnych miłościach, ale nie uważam się za romantyczkę. Jednak wtedy wszystko potoczyło się jak w tych filmach, w których chłopak poznaje dziewczynę i widzi w niej dużo więcej niż fizyczność. Nie miał pojęcia, że chodzimy do tej samej szkoły, i nie powiedziałam mu o tym… Co by się stało, gdybym powiedziała? Nie zaprosiłby mnie do siebie? Możliwe…
Weszliśmy po schodach, a on przycisnął mnie do ściany i pocałował. To był pocałunek z języczkiem, ale czuły, zaprawiony odrobiną namiętności, on panował nad sytuacją, to było jasne. Włosami zahaczyłam o ramkę z jego zdjęciem z pierwszej komunii i strąciłam je na podłogę., Zaśmialiśmy się, ale w sumie nie miało to znaczenia, bo świetnie się bawiliśmy. Weszliśmy do jego pokoju w letnim domu, urządzonego jeszcze w czasach, gdy był chłopcem, całkiem jakbyśmy wsiedli do deloreana z Powrotu do przyszłości i wylądowali w przeszłości. Małe łóżko w meblościance, przyozdobione nalepkami i plakatami z gry Ben 10 albo Wojowniczych Żółwi Ninja, nie pamiętam już dokładnie… Podprowadził mnie do łóżka i zdjął koszulkę. Położył się na mnie, a jego łańcuszek uderzał mnie w pierś, był zimny i ocierał się o mój dekolt, cichutko pobrzękując… to było takie… miłe. Zdjęłam bluzkę, rozpiął mi stanik, chciał ściągnąć spódnicę, ale zamek się zaciął i znów się śmialiśmy. Wrócił na mnie i pocałował, romantyzm został wyparty przez chaos: jego usta, moje, jego język, moja ślina… Zanim się zorientowałam, poczułam między nogami jego rękę. Chciałam już ją odsunąć, niemal odruchowo, powiedzieć, że nigdy tego nie robiłam… ale powstrzymałam się, pozwoliłam mu działać.
Nagle poderwał się i zaczął czegoś szukać… potem się domyśliłam, że chodzi o prezerwatywy, co mimo wszystko zwiększyło troszkę moje poczucie bezpieczeństwa, a reszta to historia… i to jaka. Nie trwało to długo, nie było ładne ani hipnotyczne, żadnych zmian tempa… Tak, oglądałam filmy, widziałam wiele nagrań, dziewczyny też je oglądają, i chłopaki zmieniają rytm, a ich miednice robią jakby falę nad skałą… Sama nie wiem, trudno to wyjaśnić. Więc nie, nasz numerek miał partyturę złożoną jedynie z dwóch akordów, yyy i aaa skrzypiącej ramy starego łóżka. Jasne, że nie tak to sobie wyobrażałam. Nigdy bym nie pomyślała, że mój pierwszy raz będzie szybki i mało zaskakujący. To był tylko jego penis wchodzący do mojej pochwy, nic więcej, bez jakichkolwiek ozdobników i bez żadnej magii; ale podobało mi się i wiem, że jemu też. Przykryłam się pościelą, taką z rysunkowymi zwierzątkami sportowcami. Pamiętam słonia rzucającego oszczepem, żyrafę grającą w badmintona, lwa skaczącego przez płotki i kangura boksera. Była to naprawdę bardzo stara i zmechacona pościel, ale to nie miało znaczenia. On, ja, wszystko skąpane w blasku księżyca. Och…
Porozmawialiśmy przez chwilę i zaczęłam się ubierać, nie chciałam, żeby rodzice zaczęli coś podejrzewać i poddali mnie zwiększonej inwigilacji. Mario zapytał, czy mam Insta i wielka szkoda, że nie zaprzeczyłam. Ale podałam mu: @Janine_Sakura12, wszedł zaraz na mój profil, a wtedy nastąpiła katastrofa, bo odkrył moje zdjęcia w mundurku jego szkoły. JEGO szkoły. Wszystko źle. To nigdy nie powinno się stać, nie mogę nikomu nic mówić… Bla, bla, bla… A ja byłam tak zadowolona po tym, co się stało, że nie przejęłam się tym specjalnie. Nie zobaczyłam go więcej, aż do pierwszego dnia szkoły, a wtedy – jak można się było spodziewać – udał, że mnie nie zna. Mogłam tak to urządzić, by się do niego nie odzywać, nie patrzeć na niego, skoro sobie tego nie życzył, ale tego przeżycia, mojego pierwszego razu i pościeli w zwierzątka, nigdy nie zdołam wymazać z pamięci.
Impreza… impreza dobiegała końca i prawdę mówiąc, Paula była nieco rozczarowana, bo nie zamieniła z Samuelem ani słowa. Wieczór, po którym tyle sobie obiecywała, okazał się jednym z wielu.
Janine podeszła do Gorki i do niej z dość niewyraźną miną, ale nie zatrzymała się, by porozmawiać z przyjaciółmi.
– Słuchajcie, zmuliło mnie po jägerze, zbieram się.
Paula i Gorka spojrzeli po sobie nieco zaskoczeni, ale jeżeli Janine mówiła, że wychodzi, to wychodziła, a Gorka wolał zostać z Paulą sam na sam, nie da się zaprzeczyć.
– To ja też pójdę, nie? – powiedziała Paula. – Jest trochę lipnie i boli mnie głowa. Zadzwonisz po ojca?
W tym właśnie momencie, kiedy nie mógł już zrobić nic, by ją zatrzymać, Gorka uświadomił sobie, że jest w niej kompletnie i nieodwracalnie zakochany.
Nienawidzę Mariny. N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę-M-A-R-I-N-Y.
Och, gdyby tak poderżnąć jej gardło, własnymi rękoma rozsunąć brzegi rany na szyi, splunąć i patrzeć, jak moja ślina spływa do środka i miesza się z jej krwią…
Marina przywiązana do deski w środku dżungli amazońskiej, a malutkie mięsożerne mrówki panoszą się w jej ciele skuszone tym wspaniałym all inclusive. Robactwo bez przeszkód wchodzi jej do uszu i pożera mózg. Mróweczki raczą się śniadankiem przy szwedzkim stole jej otwartych oczu. Niech nic nie zostanie z tej dziwki. Tylko gołe kości. Niech poczuje udrękę każdego malutkiego ugryzionka, bolesnego niczym przypalanie ogniem, i niech ten ogień każe jej płonąć i umierać w rozdzierającym krzyku. Gilotyna. Garota. Szubienica. Wszystko to błahostki w porównaniu z tym, co przychodzi mi do głowy… Tysiące sposobów na zniszczenie tej idiotki. Umrzyj, a potem zgnij, ale przede wszystkim UMRZYJ.
Inspektor czytała te słowa z mieszaniną wstrętu i ciekawości. Nie wiedziała, czy wysłać dziennik do analizy natychmiast, czy lepiej najpierw przeczytać go w całości, a może w ogóle nie warto zaprzątać sobie nim głowy, bo to jakaś wściekła dziecinada… Czy nie byłoby zbyt proste, gdyby to zabójca był autorem tych słów nienawiści?
Czasem najprostsza droga okazuje się tą właściwą… Ale czy zabójca byłby na tyle głupi, by zostawić dowód, który tak bardzo go obciążał? Kto znalazł dziennik i dlaczego nie przekazał im żadnej innej wskazówki? Dlaczego nie powiedział, gdzie go znalazł? Niewątpliwie inspektor nigdy nie miała do czynienia z tak drastyczną sprawą, ale mimo wszystko… Kogo obciąża różowy pamiętnik kupiony u Chińczyka? Będzie musiała to ustalić. Skserowała kartki i wysłała oryginał do analizy w nadziei, że technicy znajdą jakieś ślady… Taka dawka nienawiści z pewnością musiała pozostawić jakiś ślad.
Samuel nie zwraca na mnie uwagi. Nie tylko nie zwraca uwagi: czasem wręcz zastanawiam się, czy w ogóle wie o moim istnieniu… Nie wie. Pewnie nawet nie wie, jak mam na imię. Liczę na to, że jednak wie, tak, powinien wiedzieć… Albo nie. Rozumiem, że ma milion rzeczy na głowie, że się uczy, pracuje, że musi się zaaklimatyzować w nowej szkole i poradzić sobie z rodzinnymi problemami. Jego brat Nano to też przystojniak, ale drań, i to niebezpieczny… To komplikuje życie, a mnie nie pasują takie klimaty. Ja wolę co innego: spokój, harmonię, spacery… i oczywiście liczę na to, że przeżyję to wszystko kiedyś z Samuelem, że będę mogła wziąć go za rękę i przedstawić jako mojego chłopaka. Mojego chłopaka… Nie bardzo mnie bawią świąteczne klimaty, ale muszę przyznać, że czasem lubię sobie wyobrażać Wigilię z moją rodziną, z ciocią Amalią – mocno walniętą, nawiasem mówiąc – z bliźniakami, z Richardem i jego chłopakiem. No a tam, pośród nas – Samuel. Najpierw czułby się speszony, ale potem, kiedy już kuzynka Concha wygłosiłaby obowiązkowy speech o swoim rozwodzie, a babcia jak co roku zakomunikowała, że to z pewnością jej ostatnie święta… rozluźniłby się, położyłby mi rękę na kolanie i uśmiechałby się, jakby chciał mi powiedzieć: „Wszystko w porządku, cieszę się, że tu jestem, bądź spokojna”.
Przypuszczam, że w świecie rzeczywistym te wizje nieprędko się ziszczą. Za to w świecie moich fantazji… spotykam się z Samuelem od kilku miesięcy. No dobrze, w mojej głowie brzmiało to jakby trochę lepiej… Ale jestem pewna, że potrafisz zrozumieć to uczucie, prawda? Kochać kogoś z rozmachem, kochać na całego. Każdy był kiedyś zakochany, ale ja nie… Nigdy aż tak… Nigdy tak bardzo. Jasne, nieraz sądziłam, że jestem zakochana, oczywiście, ale potem zawsze przychodzi jeszcze silniejsza miłość i myślisz sobie, że twoja poprzednia historia była drobnostką. Wydawało mi się, że kocham Leonarda Beltrána, z którym jako dziewięciolatka chodziłam na lekcje pisania na klawiaturze… Siadałam za nim i jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w jego kark. To była prawdziwa miłość: trwała dwa tygodnie i przeszła mi jak ręką odjął, gdy rodzice kupili mu nowe okulary. Nie znosiłam okularów w plastikowej oprawce, więc motylki w moim brzuchu zmieniły się w zwykłe ćmy, które z kolei przepoczwarzyły się w obojętne larwy, te zaś w dojmujące odczucie głodu i moje zamiłowanie do ciasteczek Phoskitos, ale to już odrębny temat. No właśnie, jako dziewięciolatka nie zaliczałam się do zbyt rozgarniętych… ale potem zmieniłam szkołę i tam, w mojej nowej klasie, był Bernard, blondynek z Kanady, u którego już w wieku dwunastu lat odznaczała się pod koszulką klata (klateczka)…
Pewnie to wszystko składało się na moje seksualne przebudzenie, bo, wiadomo, bawiłam się w lekarza z kuzynkami i całowałyśmy się w usta podczas zabawy w ducha, ale nigdy… nie fantazjowałam o chłopaku, a przy Bernardzie zaczęłam wyobrażać sobie rzeczy, które zbulwersowałyby moją mamę i wszystkie sąsiadki. Rzeczy w sumie normalne, ale przypuszczam, że one uznałyby za przedwczesne, iż dwunastoletnia dziewczynka wyobraża sobie kanadyjskiego surfera, który przewraca ją na łóżko i dotyka delikatnie przez majtki. Nie byłam aż taką perwerą… Wyobrażałam sobie trochę świńskie sceny, ale nigdy bez bielizny. Wyobrażałam sobie, że Bernard dotyka mnie przez majtki albo że Juan Carlos Saltre, kolega mojego taty, atrakcyjny gej – o czym wiem teraz – całuje mnie po szyi i maca przez koszulkę ze SpongeBobem. To żaden skandal, w końcu to były tylko fantazje… Na przykład taka scena, kiedy tata mówi mu: „Możesz zostać na chwilę z małą”, i facet mnie maca, ale gdyby to zdarzyło się naprawdę, gdyby jakiś mężczyzna lub chłopak mnie tknął… rozpłakałabym się i pewnie posikała, bo miałam takie skłonności.
Samuel. I seks z Samuelem. Nie, nigdy nie wyobrażam sobie Samuela w taki sposób, sądzę, że już o tym wcześniej mówiłam, ale jednak czasem umysł zdradza mnie we śnie, ukazując mi go w różnych gorących scenach, takich, że budzę się zlana potem i z walącym sercem. Ostatni sen był dość dziwny i bielizna okazała się już całkiem zbędna.
Znajdowałam się w audytorium, teatrze czy czymś takim, pośród tłumu ludzi, ale ubywało ich z każdą chwilą, aż zostałam na widowni sama. Samuel siedział na brzegu sceny. Miał inne spojrzenie, już nie takie grzeczne, nawet powiedziałabym, że lubieżne… O Boże, nie powinnam tego opowiadać. Nie, na pewno nie… Nie. Tak. Opowiem. W rozchylonych ustach zbierała mu się ślina, połykał ją, a grdyka podjeżdżała mu do góry niczym mała winda. Dostrzegł mnie na widowni, samotną, wbił we mnie wzrok, jakby istniał jakiś magnes pomiędzy naszymi oczami… Prawą rękę wsadził sobie w spodnie i dotykał się, powtarzając „ciii”, jakby nie chciał, żebym się odzywała… więc się nie odzywałam. Byłam posłuszna. Skinieniem głowy pokazał mi, żebym do niego podeszła. Stanęłam przed nim, a on cały czas trzymał rękę w spodniach, wyjął ją i przez tkaninę zobaczyłam, że mu stanął, a choć nie za wiele razy w życiu widziałam wzwód z bliska, to wydał mi się dość imponujący, wręcz przesadny. Wziął moją dłoń, tak, tą samą ręką, którą dotykał się przed chwilą, i chciał ją włożyć sobie w spodnie, ale w tym momencie rozbłysły reflektory, obróciłam się, a na widowni siedziało mnóstwo cyrkowych klaunów, byle jakich i źle umalowanych. Nie śmiali się. Byli zszokowani, bo moja dłoń już prawie znajdowała się w spodniach Samuela. I właśnie wtedy w teatrze lunął rzęsisty deszcz. Oj!… Freud miałby tu sporo do powiedzenia. No i tyle, sen się skończył, a ja się obudziłam, prawie jak w tym teatrze ze snu. Mokra, jakby spadła na mnie rzęsista ulewa. Więc z Samuelem takich snów jak ten mam całe mnóstwo: w parkach, w sklepach lub w wypożyczalni kaset wideo, która działała w pobliżu, kiedy byłam mała, a którą potem przekształcili w sklepik z e-papierosami. No, to tam też. Czasem wkładam mu rękę w spodnie, a czasem nie ma potrzeby, bo czeka na mnie z już spuszczonymi.
No cóż, fantazje to tylko fantazje, a sny niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, bo jeśli wziąć pod lupę dzisiejszy poranek w szkole, to nawet na mnie nie spojrzał ani się nie przywitał. Potem, kiedy nauczyciel powiedział, że mamy wykonać pracę w parach, sądziłam już, że niebo otwiera się przede mną i podsuwa mi szansę, żeby podejść do niego i rzucić: „Cześć, Samuel, zrobisz to ze mną? To znaczy tę pracę?”. Ale ponieważ życie to nie komedia romantyczna, Samuel zdążył już znaleźć sobie inną do pary: Marinę, znów tę Marinę, w kółko Marina… Kolejna stracona okazja, żeby rzeczywistość wzbogacić o kilka nut fantazji, mojej własnej zresztą.
Jeśli pominąć kontekst, kryzys Pauli wywołany niemożnością wykonania pracy w parach z jej ukochanym Samuelem mógłby wydawać się drobnostką, kaprysem typowym dla nastolatki. Gdyby życie było serialem, na widok dziewczyny, która zamyka się w łazience, wzdycha i nerwowo łapie powietrze zdołowana z powodu utraconej okazji, widzowie napisaliby na Twitterze: „Cierpi, bo jest głupia, bo nie zdobyła się na inicjatywę”, „Jeżeli nigdy nic nie mówi, to na co się skarży?”, „Nie potrafi powiedzieć dwóch składnych zdań do Samuela. Na co więc liczy?”, „Ale ryczy, co za dziecinada…”.
Owszem, płakała, owszem, była głupia, ale wszystko to wynikało z przepełniającej ją miłości. Uczucie to było tak poza kontrolą, tak złożone i tak podstawowe zarazem, że wypełniało cały jej świat bez reszty, w stu procentach. A kiedy widzisz, że laska z kręconymi włosami cieszy się, mało tego, jeszcze flirtuje i uśmiecha się do tych twoich stu procent, podczas gdy ty jesteś dla niego tylko statystką, to boli. Paula zachowywała się superdyskretnie, naprawdę, nikt by nie zauważył, że od środka trawią ją zimne ognie (lub po prostu ognie), kiedy chłopak podobny do Harry’ego Pottera przechodzi obok. Nie, nikt by się tego nie domyślił, bo z zewnątrz cała była spokojem, fejkowym spokojem. Najzabawniejsze w tym wszystkim, że zachodził tu klasyczny przypadek: A kocha B, która kocha C. A zatem była inna osoba, która czuła to samo do niej. Ale w życiu wciąż wszystko jest źle porozdzielane, jak choćby niedobrane pary.
Paula dogadała się z Janine. Gorki nikt nie zaprosił do pary. Melena też została sama, więc podeszła do chłopaka, który aż do tego roku był jej najlepszym przyjacielem, lecz zanim zdążyła otworzyć usta, on powiedział:
– Dobra, zrobię to z tobą, ale tylko dlatego, że nie mam wyboru… W przeciwnym razie umówiłbym się z kimkolwiek innym.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pogładziła go po głowie, na co on zareagował ruchem brwi mówiącym, że wcale mu nie pasują te poufałości.
Zasadniczo praca polegała na stworzeniu dla kolegi profilu w mediach społecznościowych. Chodziło o to, żeby uczniowie lepiej się poznali. W założeniu było to proste, ale wymagało poświęcenia przynajmniej kilku wieczorów na rozmowy, zorientowanie się w upodobaniach, wykonanie zdjęć. W porze obiadowej Melena i Gorka spotkali się w jednym z zewnętrznych ogrodów w Las Encinas. Gorka czuł się dziwnie, bo od powrotu z wakacji nie zamienili więcej słów niż te, które rzucili na korytarzu pierwszego dnia lekcji. Tylko tyle plus jeszcze kilka ukradkowych spojrzeń. Nie rozumiał, skąd ten dystans, nie dostał żadnego wyjaśnienia i nie wiedział, czy czymś zawinił lub czy któraś z plotek krążących o miejscu pobytu dziewczyny latem była prawdziwa. A poza tym wszystkim zbijało go z tropu, że Melena jest taka dziwnie powierzchowna, taka uśmiechnięta i niemal fałszywa, kiedy podchodzi do Carli i Lu, które nieraz wcześniej krytykowała, kiedy siedzieli u niego z puszką piwa.
– Dla mnie zrobienie pracy o tobie, Mele, to prościzna – zaczął Gorka. – Do tego formularza trzeba wpisać cechy charakteru i tak dalej… Świetnie. Mogę wpisać, że jesteś fałszywą hipokrytką i że masz supermoc znikania z mapy bez śladu. Jesteś ładna, tak, nie mogę zaprzeczyć, ale pisząc o przeszłości, uwzględnię to, że byłaś łysa. Co tam jeszcze… Upodobania: picie i uniki, olewanie przyjaciół, szczególnie najfajniejszego i najlepiej umięśnionego z nich, i kłótnie z twoją szajbniętą matką. Co mam wpisać w rodzinie? Twoją powaloną matkę i ciebie, nie? Jeżeli masz chłopaka… Któż to wie, już nic mi przecież nie mówisz. A przyjaciele… O! Dobre pytanie! Wpiszę Lu i Carlę, te dziewczyny, które twoim zdaniem były takie puste i umiały gadać tylko o butach i makijażu, a teraz okazuje się, że są twoimi bratnimi duszami. Dać to? Tak. No, to prześlij mi zdjęcie i sprawa załatwiona.
Melena najpierw myślała, że to żarty, ale potem twarz jej stężała, zwłaszcza kiedy dwukrotnie wspomniał o jej matce, i atak, który z początku uznała za zasłużony, wydał jej się przesadny. Zamknęła więc swoje pudełko śniadaniowe z sałatką makaronową i wstała.
– Wal się – rzuciła mu raczej bez przekonania, strzepując trawę ze spódniczki, po czym spokojnie odeszła.
Gorka mógłby ją zatrzymać, zrobić tak jak w filmach, powtórzyć jej imię trzy lub cztery razy, nie biegnąc za nią, ale nie zrobił nic. Tyle tylko, że stracił apetyt, całkowicie. No dobra, niech będzie, wymierzył karę sprawiedliwą, lecz zbyt surową, ale nie zamierzał teraz błagać jej na kolanach o wybaczenie. Bo choć w głębi serca nadal ją lubił i uważał za przyjaciółkę, to był przekonany, że ona też powinna dać coś od siebie i wyjawić prawdę. Chętnie powiedziałby jej coś w stylu: „Melena, poważnie, powiedz, co robiłaś, czemu zniknęłaś na całe lato, nie będę cię osądzał, jestem twoim przyjacielem, jestem tu, żeby ci pomóc, w czym będzie trzeba…”.
Tymczasem w chwili szczerości rzucił jej prosto w twarz tonę gówna. Czasem trudno wyjaśnić innym, o co nam chodzi, i zdradzają nas wyuczone schematy. Mówimy to, co teoretycznie powinniśmy powiedzieć, to, co pasuje do naszych wyobrażeń. Te się jednak zmieniają i to, co dobrze by brzmiało w ustach Gorki w trzeciej ESO, teraz może już nie pasowało do jego osobowości. On jednak dalej zachowywał się jak głupi, nawet jeśli tylko chwilami. Nikt nie chce uchodzić za cieniasa czy mięczaka, zwłaszcza jeżeli jest znany z idealnie wyrzeźbionego brzucha – to jakby trochę nie pasuje, nie? Trudno zresetować nasz styl bycia, przynajmniej jemu nie przychodziło to łatwo i choć nie uciekł, choć zachował godność, źle się czuł z tym, że ją zranił. Wiedział zresztą, że Melena nie jest krucha ani zrobiona z tworzywa wysoce podatnego na uszkodzenia. Jest jak pancernik, który nawet pozbawiony skóry potrafi zwinąć się w kulkę, kiedy wymaga tego sytuacja. Bez skóry, ale twarda jak tur. (Uwaga: tak, wyrażenie brzmi „silny jak tur”, ale matka Gorki nauczyła się go w takiej postaci i zawsze tak właśnie mówiła. Ocaliła swoją wersję od zapomnienia, przekazując ją dzieciom i przyjaciołom. Zdarza się. Często powtarzamy zdania, które gdzieś słyszeliśmy, chociaż nie wiemy, czy są poprawne. I co?).
*
Janine czuła się jak gówno. Jej żałosny występ na imprezie u Mariny odbijał jej się w głowie czkawką, jak jäger tamtej nocy. Masakra. Nie należała do specjalnie płochliwych, ale kiedy wrzuca ci gość, który cię rozdziewiczył, kiedy kopie cię w nogę i mówi, żebyś nie ważyła się nawet na niego spojrzeć, jeśli miniecie się na korytarzu, to trudne. W Las Encinas jest zbyt wiele korytarzy, by cały czas się pilnować.
Od dnia imprezy Janine chodziła, rozglądając się na wszystkie strony, sparaliżowana obawą, że wpadnie na niego, co zresztą było nieuniknione: wcześniej czy później musieli się na siebie natknąć, a to okropnie szargało biedaczce nerwy. Odrobiła tę lekcję, chociaż nie wiedziała, że sprawa była tak strasznie na serio. Jedyną bezpieczną strefą wydawała się damska łazienka. Mario raczej nie mógł się tam pojawić, chociaż krążyły pogłoski, że czasem używał jej jako miejsca schadzek… „Jaki świntuch”, myślała, dobrze przynajmniej, że wtedy założył prezerwatywę, bo Janine była nieco bojaźliwa, z lekką skłonnością do hipochondrii i na pewno już by rozmyślała o mnóstwie chorób przenoszonych drogą płciową, a tak tylko odetchnęła głęboko i przepędziła tę myśl z głowy. Nie umiała jednak tak łatwo zapomnieć, że w każdej chwili może na niego niechcący wpaść albo ich spojrzenia przypadkiem się spotkają, a on nakrzyczy na nią przy wszystkich.
Prawdziwy niefart, że jej pierwszy raz, chwila, którą powinna wspominać jako wyjątkową, okazał się narzędziem tortury.
Janine nie czuła potrzeby, by bez końca paplać o wszystkim. Ploteczki? Trochę, tak w sam raz. Ale to, że nie mogła nikomu opowiedzieć o swoim erotycznym chrzcie bojowym, a nawet pochwalić się, że stało się to z ich lokalnym fejmem, najlepszym w całej szkole, było trochę frustrujące, dla niej na pewno. Wręcz miała to wymalowane na twarzy. Ta spięta mina. Brew zmarszczona, wargi zaciśnięte bez powodu, jak gdyby zbierało jej się na mdłości, krótko mówiąc, strute oblicze. Paula, która też miała nie najlepszy okres, siedziała naprzeciw niej, szykując się do pracy w parach. Obie milczały, wreszcie jedna się odezwała:
– Co ci jest? – spytała Paula.
– Mnie? Mnie? Bo? Bzdura, nic mi nie jest… Po prostu nie chce mi się robić tych prac, w ogóle nie mam ochoty. W dodatku nawet nie można tego ściągnąć z netu – odparła Janine, przesadnie wymachując rękami.
– Aha.
– No OK, mam doła, Paula, ale nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi, więc nie pytaj więcej, proszę.
– Jak chcesz.
– I tak nic ci nie powiem.
– OK. Rozumiem.
– Cholera, niech ci będzie, bo ja… już nie jestem dziewicą.
– Serio?
Przy tym słowie Paula pochyliła się do przodu, przez co rozmowa stała się bardziej poufna, choć w szkolnej stołówce nikt nie patrzył w ich kierunku, nie przyciągały niczyjej uwagi. Mogłyby bez obaw się rozebrać i zaśpiewać piosenkę C. Tangany, drąc się wniebogłosy, i nikt nawet by nie spojrzał. Ale ledwo Janine – którą, przypomnijmy, słowa parzyły w język – zdecydowała się zacząć opowieść: „Poznałam chłopaka na festynie na wsi”, już sobie uświadomiła, że wyznając wszystko, popełniłaby błąd. Przypomniał jej się głos Maria i jego pogróżki. Ugryzła się więc w język i powiedziała co innego:
– Poznałam chłopaka, poszliśmy do niego i… normalnie… ten… I nie mam ochoty o tym mówić.
– Serio, Janine? Hej? Straciłaś dziewictwo i nie masz ochoty o tym gadać? To wiesz co? Ja mam zajebistą ochotę! Wyrzuć to z siebie.
Janine denerwowała się coraz bardziej i nie wiedziała za dobrze, jak umknąć z matni, w którą sama się wpędziła. A sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, kiedy niemal w trybie slow motion do stołówki wszedł Mario ze swoją świtą kretynów i kretynek. Zwolniło wszystko oprócz serca Janine, które przyspieszyło ponad miarę, do tego stopnia, że wydało jej się, iż Paula to słyszy. Całkiem jak w tym opowiadaniu Edgara Allana Poego Zdradzieckie serce, które musiała przeczytać na lekcji angielskiego. Teraz to jej serce było zdrajcą. Na szczęście chłopak nawet nie zauważył jej obecności i wyszedł tą samą drogą, którą wszedł, rzuciwszy trzy czy cztery bzdurne uwagi do jednego z nowych kolesi z trzeciej.
Widząc jej minę, Paula naciskała dalej:
– Janine! Co się stało?
– Co? Co? Och, proszę cię, Paula, nie bądź dzieckiem. Naprawdę, nudzisz. Nic specjalnego. Pocałowaliśmy się parę razy, obciągnęłam mu, założył gumkę, wsadził mi i już. Tyle.
– OK, niech ci będzie – odparła Paula, widząc, że nie jest to dobry moment.
– Może lepiej zajmiemy się tą pracą, co?
I tak oto dziewczyna w rozmiarze 40 ucięła rozmowę i udawała, że nic się nie stało, choć umierała z pragnienia, by wykrzyczeć na cztery strony świata: ZALICZYŁAM MARIA, PAULA, ZALICZYŁAM GO, ON MNIE NIENAWIDZI, ALE JEGO FIUT BYŁ W MOJEJ POCHWIE. TYLE W TEMACIE.
Jednak raz jeszcze ugryzła się w język.
*
Po spięciu z Gorką Melena siedziała na popołudniowych lekcjach jak na szpilkach, odliczając czas do ostatniego dzwonka, a potem poszła prosto na mały placyk, odszukała Omara i wzięła kolejną działkę haszu za dwadzieścia euro.
Coraz szybciej jej schodził, ale nie potrafiła ograniczyć, a zresztą nie chciała: lubiła palić w samotności. Paląc, czuła, że nie musi być towarzyska, uśmiechać się, podtrzymywać relacji społecznych, a to już właściwie luksus. Milczeć, być sam na sam ze sobą. Na nieszczęście drugie „ja” podobało jej się dużo bardziej niż ta pierwsza Melena: samotna, mroczna, która nie dzieli niczego z nikim, nie otwiera się, ma świat wewnętrzny pełen różnych rzeczy, paranoi, pytań, fragmentów nigdy nienapisanych wierszy, nigdy nieskomponowanych piosenek… to była jej ciemna strona.
Jej spokój nie trwał długo. Samochód matki przejechał tuż przed nią i zatrzymał się, gdy tylko ją zobaczyła. Matka wyglądała przez tylne okno, jak zwykle ubrana powyżej swoich możliwości. Wszystko, co robiła, było powyżej jej możliwości: język powyżej możliwości, bo nie skończyła szkoły (nie potrzeba przecież wykształcenia do pokazów w Cibeles), loki powyżej możliwości, z doczepkami sombre, bo sama miała trzy mysie włoski na krzyż (tak, problemy z włosami były po części rodzinne), buty powyżej możliwości, nie dlatego, żeby były szczególnie drogie, tylko po prostu wysokie obcasy nie komponowały się zbyt dobrze z rumem z coca-colą i vicodinem. Matka Meleny niewątpliwie była ładna, zdobyła przecież niegdyś koronę miss, jednak jej apatia naznaczyła ją przeciętnością i jeśli patrzyłeś na nie razem, nie miałeś wątpliwości, że obie wywodzą się z tego samego drzewa genealogicznego. Tak, jeszcze były bogate, ale pieniądze ulatniały się bardzo szybko, naprawdę bardzo.
Zdjęła okulary i przez szerokość jezdni zawołała do córki:
– Nie masz szkoły?
– Jest wpół do szóstej! – odkrzyknęła Melena.
Zaczęły dziwną rozmowę na odległość. Matka zażądała, żeby Melena wróciła z nią do domu, więc dziewczyna wsiadła do auta.
– Umówisz się dziś wieczorem na bzykanko z jakimś nowym bogatym dupkiem, mamo? – zapytała, ledwo zamknąwszy za sobą drzwiczki.
Co też musiał sobie pomyśleć szofer, słysząc tak straszną rozmowę, w której dziewczyna mówi do matki: „Umówisz się dziś wieczorem na bzykanko z jakimś nowym bogatym dupkiem?”, na co ta bez wahania odpowiada coś w rodzaju: „Gdybyś nie wciągała kasy jak gąbka, szłoby nam dużo lepiej, niewdzięczna idiotko”.
Dyskusja przerodziła się w fukanie i kłótnię, walkę dwóch kocic z szoferem w roli niewzruszonego świadka. Są dobre matki, są matki gorszego sortu, są matki, które usiłują przyjaźnić się ze swoimi dziećmi, i inne, które wolą zachowywać dystans. Niektóre robią to najlepiej, jak potrafią, a inne dają się porwać impulsowi płynącemu z samego faktu bycia matką, ale przypadek tych dwóch to całkiem inna historia… Nie potrzeba było opinii wielkiego socjologa czy psychologa, aby się zorientować, że mają tylko jeden problem, za to naprawdę duży. Tak duży jak ego matki lub jak kompleks córki. Były do siebie podobne: dwie samice alfa zamknięte w swoich złotych klatkach pełnych drogich rupieci i z mnóstwem przykrych rzeczy, które mogły sobie rzucać prosto w twarz: „Obyś mnie nigdy nie miała”, „Gdyby nie ty, zaszłabym bardzo daleko”, i tak dalej. Ciężkie słowa, które odzwierciedlały ich prawdziwe myśli.
Gdyby matka nie była tak infantylna jak córka, może nie zabrnęłyby w ten zaułek. Gdyby córka nie była tak pokręcona i dumna jak matka, może zaciągnęłyby hamulec ręczny, przytuliły się, rozpłakały i obie pozbyłyby się tego gorzkiego wyrazu twarzy przypominającego uśmiech na wspak. Ale pewnie już było za późno, bo sytuacja zrobiła się nieznośna. Potrzebowały się? Raczej nie. Ale czy koniecznie musiały się rozumieć? Jak najbardziej. To normalne, że wielu nastolatków nienawidzi swoich rodziców na pewnym etapie, i normalne, że rodzice stresują się buntem swoich dzieci, ale konflikt między nimi wywindował się już na inny poziom, odblokował mechanizm nienawiści i była to droga bez powrotu.
*
Następnego dnia rano Gorka ze zdziwieniem odkrył, że dostał maila od swojego wychowawcy Martína, który prosił go, żeby przyszedł do szkoły pięć minut wcześniej, bo chce z nim o czymś porozmawiać. Rok szkolny dopiero się zaczął, więc nie mógł jeszcze zauważyć, jak mało chłopak przykłada się do nauki. Gorka zjadł szybkie śniadanie, jak zawsze: szklanka cola cao – nigdy nie zrozumiał kawy, wciąż czuł, że to coś dla dorosłych (alkohol nie, ale kawa wydawała mu się nieodpowiednia dla osoby w jego wieku) – kilka magdalenek i ruszył w drogę.
Korytarze szkoły były niemal puste, podopieczni Las Encinas są bardzo pilni, ale tylko w godzinach zajęć i jedynie nieliczni przychodzą wcześniej lub wychodzą dużo później. Uczniowie szkół państwowych czasem korzystają z biblioteki, żeby uczyć się w okresie zaliczeń, ale bogata młodzież z Las Encinas ma w domu swoje własne biblioteki albo przynajmniej wspaniałe i doskonale wyposażone gabinety, więc nie musi zostawać dłużej w szkole.
Gorka dotarł na miejsce z koszulą w lekkim nieładzie, biegł korytarzem, żeby wychowawca zobaczył, że potraktował jego prośbę poważnie. Nigdy nie wiadomo, na czym można zyskać parę punktów, a kiedy jesteś przeciętnym uczniem, lepiej je sobie zbierać, gdzie się da. Nie przypuszczał, że to spotkanie raczej mu ich ujmie.
– Co masz do Eleny, Gorka? – zapytał nauczyciel, gestem zaprosiwszy go bliżej swojego biurka.
Pytanie całkiem zbiło chłopaka z tropu.
– Nie patrz tak na mnie. Przyszła wczoraj po lekcjach, powiedziała mi, że bardzo trudno jej się z tobą pracuje, i pytała, czy mogłaby wykonać zadanie sama. Sens tej pracy i jej cel zasadzają się na działaniu w parach, a ona rzeczywiście wyglądała na bardzo przygnębioną.
Gorka nie miał pojęcia, co powiedzieć. Mógł przejść do uwag osobistych i zrzucić winę na nią, mówiąc, że zachowuje się jak bipolarna małolata. Mógł. Ale wolał pokazać się od bardziej dyplomatycznej strony i odpowiedział wymijająco.
– Przykro mi. Myśleliśmy, że dobrze będzie nam się razem pracowało, ale okazało się, że kiepsko się dogadujemy. Pewnie powinniśmy wypracować jakiś kompromis, ale sadzę, że na tym etapie będzie trudno. Czy mamy jakąś alternatywę?
Martín, pozostając pod wrażeniem wyważonych słów chłopaka, postanowił tym razem przymknąć oko. Jeśli oni oboje tak jasno widzieli problem i spodziewali się komplikacji, da im możliwość samodzielnego wykonania swoich prac, ale pod warunkiem, że nie będą o tym rozpowiadać.
Jeśli Gorka czuł się zraniony nieobecnością swojej przyjaciółki, przejawami jej hipokryzji i uporem, to teraz jeszcze bardziej zniesmaczyło go, że poszła się poskarżyć nauczycielowi, jakby byli w przedszkolu. Przecież przyjaźnili się od dawna i kłócili się już tysiące razy, jak wszyscy przyjaciele, ale tak się nie robi. Zawsze sami wyjaśniali swoje problemy. Czasem za pomocą bijatyki (kiedy byli dziećmi), kłótni, w których przejściowo odkładali na bok wzajemny szacunek, lub zagorzałych dyskusji… Ale pójść na skargę jak jakaś smarkula… to nie było w stylu Meleny ani nie godziło się osobie w jej wieku, nawet jeżeli poprzedniego dnia zachował się jak dupek. Wiedziała przecież, że może nie grzeszy przesadną bystrością, ale jest rozsądny i ostatecznie da się z nim dogadać.
Gorka zawsze starał się rozumieć innych, stawiać się w ich położeniu, a ona o tym wiedziała, dlatego zupełnie nie pojmował niedojrzałego postępowania przyjaciółki. To on zawsze był tym niedojrzałym. To on dzwonił do drzwi i uciekał. On podkradał słodycze w sklepie. To jego zawsze przyłapywano na kłamstwie. Do tego stopnia, że aż było to zabawne i wzbudzało śmiech. Po prostu Gorka był fajnym chłopakiem, cholera (tak myślał), i uważał, że to nie w porządku, że Melena spłukuje w kiblu tyle lat przyjaźni, tyle dobrych wspomnień. Jak wtedy, kiedy oboje zatruli się tortillą i wylądowali w szpitalu. Albo jak nie spali setki godzin, grając razem w Zeldę, aż w końcu prawie przegapili końcówkę. Albo kiedy wspólnie wypalili pierwszego w życiu papierosa. Kiedy zakochiwali się w kimś szaleńczo, a potem przeżywali rozczarowania miłosne i chcieli umrzeć. Kiedy planowali założyć sektę w okresie emo, który minął im po dwóch tygodniach. Kiedy ukazał im się ten złośliwy duch wywoływany z ouija…
A zatem wspomnienia piękne i bolesne, ale na pewno ważne, które wyznaczają pewien etap w życiu. Odbył podróż przez nie wszystkie niczym duch minionych świąt Bożego Narodzenia, poddał je recyklingowi i przetworzył je w jedną krótką wiadomość na WhatsAppie, bardzo jasną i szczerą:
Głupia cipa z ciebie.
Zapytaj dowolnej osoby powyżej czterdziestki, a powie ci, że dojrzewanie jest trudnym okresem, emocjonalną jazdą bez trzymanki, kiedy człowiek wyolbrzymia wszystkie rzeczy bez umiaru. Ciekawe, że wszyscy dorośli o tym wiedzą, tak twierdzą, a potem bagatelizują problemy nastolatków, nie przywiązują do nich wagi, niemal nimi gardzą. Jako nastolatek przeżywasz wszystko bardzo intensywnie, ale nie wiesz o tym, dopóki nie minie parę lat i nie nadejdzie zalew innych problemów, no i w sumie okazuje się, że nie warto było cierpieć, ale tego sobie człowiek sam nie wybiera. Nie mówisz sobie przecież: OK, pocierpię trochę z tego powodu, wkurzę się tym na maksa i będę płakał do świtu… Czasem trochę tak, bo nastolatek potrafi być uczuciowym masochistą, ale zwykle rzeczy po prostu się dzieją, i tyle, nikt nie może uniknąć pocisku nieszczęśliwej miłości, zdrady, zwłaszcza jeśli idzie przez życie z odkrytą piersią. Owszem, to pociski metaforyczne, ale bolą całkiem jak prawdziwe.
Jeśli nie wierzycie, spytajcie Pauli, która tego właśnie dnia dostała strzałką prosto w twarz, strzałką, której nikt nie rzucił, która po prostu czekała zawieszona w powietrzu, a do której Paula podeszła i zaliczyła cios.
Z tematem Samuela radziła sobie nie najgorzej. Toczyła tę rozgrywkę sama ze sobą, nie musiała więc nikomu nic tłumaczyć, czekać na odpowiedź i tak dalej. Podróżowała jedynie po wszystkich cudach, które roztaczało przed nią to sekretne uczucie, i starała się jak najmniej cierpieć, wiedząc, że jest nieosiągalny, że jest daleko, a ona czuje się nikim i całkiem brak jej pewności siebie. Paula miała wrażenie, że przypomina w tej sprawie wybitną wokalistkę, która zgłasza się do Szansy na sukces, ale w dniu castingu traci głos z powodu klimy albo dlatego, że przemokła wcześniej na deszczu. Czuła, że pasowaliby do siebie z Samuelem idealnie, ale istniały dwa czynniki zewnętrzne, które nie pozwalały mu tego odkryć: po pierwsze – jej niepewność i obawa przed odrzuceniem, po drugie – Marina. Dlatego za każdym razem, gdy tamta posyłała mu jakąś minkę, za każdym razem, gdy widziała ich, jak wygłupiają się na korytarzu, serce Pauli rozpadało się na kawałki. Czuła wyraźnie rozrywający ból w piersi i ucisk w splocie słonecznym, który niemal zapierał jej dech.
Właśnie tak się poczuła, gdy zobaczyła ich, jak…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Autor: Abril Zamora
Tłumaczenie: Magdalena Olejnik
Redakcja: Mariusz Kulan
Korekta: Zuzanna Wierus
Projekt graficzny okładki: Goldfinger Artur Krutowicz
Zdjęcie na okładce: © Netflix, 2020. Used with permission.
Zdjęcie autorki: © Jesūs Romero de Luque
eBook: Atelier Du Châteaux
Redaktor inicjujący: Maria Łakomik
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright Abril Zamora, 2019
© Netflix, Inc., 2019
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal