Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzymająca w napięciu opowieść o owianej tajemnicą polskiej szkole szpiegów w Starych Kiejkutach. Jak wyglądało szkolenie asów polskiego wywiadu? Czy uczyli się zabijać? Pić alkohol, żeby nie stracić głowy? Uwodzić kobiety? Łamać szyfry? Ścigać się samochodami? Przetrzymywać ból? Manipulować ludźmi? Pasjonująca historia oparta na faktach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 263
Copyright © Piotr Pytlakowski, Czerwone i Czarne
Projekt okładki FRYCZ I WICHA
Zdjęcia: Czarek Sokołowski/AP/East News (okładka); archiwum prywatne.
Redaktor prowadząca Katarzyna Litwińczuk
Korekta Katarzyna Kaźmierska
Skład Tomasz Erbel
Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A.Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. S.K.A. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki
Wpaździerniku 1972 r. przecięto wstęgę w Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach. Uroczystości nie pokazała telewizja, a gazety nawet o tym doniosłym wydarzeniu nie wspomniały. Trudno się dziwić, placówka była tajna, podobnie jak miejsce, w którym ją zlokalizowano.
Dzisiaj powiedzielibyśmy, że wszystko, co dotyczyło Szkoły Szpiegów, jak nieformalnie nazwano ośrodek w Starych Kiejkutach, było objęte najwyższymi klauzulami poufności. Tu przecież kształcono przyszłych oficerów polskiego wywiadu cywilnego. Ich nazwiska i twarze musiały być skrzętnie ukryte. Po zakończeniu kursu ruszali w świat, aby wypełniać szpiegowskie misje, ku chwale ojczyzny, ale i swojej własnej. Przeważnie do końca życia pozostawali anonimowi, ale były od tej zasady wyjątki.
W każdym państwie świata istnieje potrzeba kreowania bohaterów po to, aby rozpalać ambicje następców. W latach 70. w Polsce pokazano publicznie takiego bohatera wyobraźni masowej. Nazywał się Andrzej Czechowicz i był tzw. szpiegiem nielegalnym. W slangu branżowym nazywano takich nielegałami.
Czechowicz jako nielegał penetrował środowisko Radia Wolna Europa od wewnątrz. Pracował w rozgłośni RWE w Monachium i na użytek polskiego wywiadu rozpracowywał osoby tam zatrudnione. Kim są, jakie mają słabe punkty, jakie poglądy, co planują. Kiedy zaczął palić mu się grunt pod nogami i zagrożony wpadką uciekł do Polski, tu posłużył do potężnej propagandowej kampanii. Występował w telewizji i udzielał wywiadów, aby demaskować, jak to określano, zdradzieckie knowania zaprzańców, którzy w Wolnej Europie za amerykańskie srebrniki opluwali ojczyznę.
Kapitan Czechowicz, jak go przedstawiano, chociaż stopień oficerski nadano mu na wyrost i bez zachowania zasad – nie był oficerem wywiadu, ale pozyskanym agentem – spełnił swoje zadanie. W języku branży szpiegowskiej Czechowicz został ukadrowiony, czyli w aktach Departamentu I MSW przeniesiono jego teczkę z szafy agentów do szafy oficerów – zyskał wszelkie uprawnienia pracownicze, urlop, wysługę lat do emerytury, opiekę medyczną. Dzięki niemu polski wywiad wyszedł z głębokiego cienia. Młodzi dostali postać bohatera, na którym mogli się wzorować. Przedstawiano go jako nieustraszonego, który przez lata ukryty w jaskini wroga, ryzykując życiem, zdobywał szpiegowskie informacje. Prawdziwych szczegółów jego działalności, rzecz jasna, nie ujawniono, bo bohater powinien być spiżowy. Marzenia wielu potencjalnych naśladowców kpt. Czechowicza poszybowały wysoko – zaroiło się od kandydatów na szpiegów.
Skoro już jesteśmy przy nielegałach, to warto poznać kilka innych pojęć ze słownika szpiegowskiego.
Departament I MSW – wywiad cywilny.
Śpioch – nielegał usadowiony na terenie kraju obcego, często od wielu lat, posiadający obce obywatelstwo lub prawo stałego pobytu, niepodejmujący jeszcze działalności szpiegowskiej, czekający na rozbudzenie, czyli sygnał z centrali, że już pora.
Agent – pozyskany lub zwerbowany współpracownik wywiadu prowadzony przez oficera.
Kontakt informacyjny lub agent nieświadomy – osoba, która pozostając w relacjach np. towarzyskich z oficerem, nielegałem lub agentem, udziela mu informacji, nie wiedząc, że uczestniczy w łańcuszku szpiegowskim.
Agent wpływu – jego zadaniem jest szerzenie dezinformacji.
Zdrajca – szpieg, który przeszedł do wroga i ujawnił mu posiadaną wiedzę.
Szpieg koronny lub agent odwrócony – agent zdekonspirowany i pozyskany przez obcy wywiad, aby przekazywać fałszywe informacje swojemu dotychczasowemu pracodawcy.
Oficer operacyjny – kadrowy pracownik wywiadu działający na terenie obcego państwa.
Rezydent – oficer wyższy rangą ulokowany najczęściej pod przykryciem dyplomaty w placówce zagranicznej, nadzorujący oficerów operacyjnych i ich agenturę.
* * *
Szkołą Szpiegów określano ośrodek szkoleniowy należący do Departamentu I Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, ale powstało też pojęcie: polska szkoła szpiegów. Wywiad cywilny PRL w latach 70. XX wieku wyrósł na potęgę. Według amerykańskich ekspertów szpiegowskiej branży polski wywiad liczył się jako trzecia siła szpiegowska w ówczesnym świecie, za wywiadami USA i ZSRR, w jednym szeregu z Wielką Brytanią i Francją.
Polska była wówczas elementem pozostającego pod przemożnym wpływem ZSRR obozu krajów demokracji ludowej. Skryta za żelazną kurtyną, zniewolona i niesamodzielna. Powyższa kwestia jest istotna, aby czytelnik miał pełną świadomość, że ocenianie działalności wywiadu cywilnego PRL musi być zniuansowane, bo nic tu nie jest ani tylko białe, ani wyłącznie czarne. Sukcesy polskich szpiegów były w dużej mierze dyskontowane przez Kreml. Najnowocześniejsze systemy radarowe wykradzione przez superszpiega Mariana Zacharskiego w USA trafiły do ZSRR i umożliwiły Kremlowi kontynuację wyścigu zbrojeń. Ale jednocześnie zdobycze szpiegów z wydziału naukowo-technicznego Departamentu I MSW pozwalały rozwijać się polskiemu przemysłowi chemicznemu, farmaceutycznemu czy elektronicznemu.
Na pytanie: po co Polsce służby wywiadowcze? – odpowiedź nasuwa się sama. Każde państwo świata korzysta ze szpiegów, bo to oczy i uszy do pozyskiwania najbardziej skrywanych informacji. Słynny filozof chiński mistrz Sun w swoim dziele „Sztuka wojny” zauważył: „Mądrzy władcy i przebiegli dowódcy pokonują przeciwników i dokonują wybitnych czynów, ponieważ z wyprzedzeniem zdobywają wiedzę o wrogu”.
Struktura Departamentu I MSW zmieniała się co kilka lat, bo dostosowywano ją do okoliczności zewnętrznych. Była to jednostka samodzielna, a dyrektor wywiadu posiadał pozycję wysoce autonomiczną. Od lat toczą się spory, czy Departament I w czasach PRL wchodził w skład Służby Bezpieczeństwa PRL. W jakiejś mierze wywiad (Departament I), kontrwywiad (Departament II) i SB (Departamenty od III w górę) można było łączyć w jedną formację w ramach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Formalnie jednak dopiero w grudniu 1989 r., a więc już po pierwszych w połowie demokratycznych wyborach do parlamentu i po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak, który w rządzie reprezentował wciąż istniejącą Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, wydał zarządzenie nr 00102, na mocy którego m.in. Departament I stał się jednostką operacyjną Służby Bezpieczeństwa MSW.
W latach 70. i aż do powstania Urzędu Ochrony Państwa, który w 1990 r. przejął wywiad, Departament I składał się z dziewiętnastu wydziałów. Najważniejsze z nich były:
wydział I – kierowanie operacjami przeciwko RFN;
wydział II – tzw. amerykański;
wydział III – NATO i Watykan;
wydział X – kontrwywiad zagraniczny;
wydział XI – zwalczanie dywersji ideologicznej;
wydział XIV – wywiad nielegalny (nadzór nad nielegałami).
Samodzielną pozycję miał posiadający od 1973 r. własny zarząd wydział naukowo-techniczny (WNT). Po reorganizacji w 1977 r. związanej z ucieczką na Zachód oficera polskiego wywiadu por. Andrzeja Kopczyńskiego zarząd pozostał, ale zadania WNT rozbito między cztery osobne wydziały zajmujące się m.in. zdobywaniem informacji z zakresu przemysłu ciężkiego, elektromaszynowego, chemicznego i farmaceutycznego.
Do zadań wywiadu należało zdobywanie tajnych dokumentów i informacji dotyczących planów skierowanych przeciwko PRL, rozpracowywanie za granicami obcych wywiadów, zdobywanie dokumentacji wynalazków technicznych, dywersja ideologiczna i rozpracowywanie środowisk emigracji politycznej, zapewnienie łączności szyfrowej oraz prowadzenie w krajach kapitalistycznych przedsięwzięć operacyjnych o charakterze politycznym. W Departamencie I pracowało od 1600 do 2 tys. osób (w różnych okresach), z czego ok. 500 jako oficerowie wywiadu w centrali i rezydenturach w osiemnastu krajach zachodnich. Liczba agentów współpracujących z Departamentem I oscylowała między 300 a 400. Liczby nielegałów nigdy nie ujawniono, ale przyjmuje się, że było ich kilkudziesięciu, w tym część tzw. uśpionych.
Poza USA, Niemcami Zachodnimi i ważnymi krajami NATO oraz Watykanem rezydentury polskiego wywiadu cywilnego były umieszczone m.in. w Austrii i Szwajcarii, czyli państwach, na terenie których wywiady światowe tradycyjnie rezydowały i prowadziły swoje międzynarodowe operacje, a także w Szwecji, Brazylii, Meksyku, Izraelu oraz w innych państwach bliskowschodnich.
Polski wywiad rozkwitł w pełni dopiero za rządów Edwarda Gierka. Za czasów Władysława Gomułki jeszcze nie doceniano znaczenia tej formy zdobywania informacji. Gomułka lekceważył i nie miał zaufania do szpiegów. Gierek przeciwnie – uznał, że przy ich pomocy Polska nadgoni opóźnienia cywilizacyjne. Dlatego w jego okresie nie skąpiono środków na wywiad, czego wyrazem była na przykład budowa ośrodka w Starych Kiejkutach.
* * *
W tej książce opowiem o Szkole Szpiegów, ale i o samych szpiegach. Jak ich werbowano, jak uczono i co z tą wiedzą pozyskaną w ośrodku na Mazurach zdziałali w światowych zmaganiach wywiadów. Czy byli polskimi Jamesami Bondami, czy raczej przypominali diabolicznego Don Pedro, szpiega z krainy deszczowców z książki Porwanie Baltazara Gąbki, który wodził za nos Smoka Wawelskiego i kucharza Bartolomeo Bartoliniego?
A na pytanie, które po lekturze tej książki niechybnie padnie, a mianowicie dlaczego środowisko polskich oficerów wywiadu podzieliło się na skłócone koterie, odpowiem od razu. Bo to krew z krwi naszej, kość z naszej kości, są więc dokładnie tacy, jakie jest całe społeczeństwo żyjące nad Wisłą i Odrą. Lud dzielny, bitny, ciekawy świata, ale też skory do swarów, czasem zawistny, często megalomański i przekonany o własnej wyższości.
Rok 1973. Wizyta z okazji zakończenia pierwszego kursu dla szpiegów. W tle budynki ośrodka szkoleniowego w Starych Kiejkutach. W cywilu wiceminister spraw wewnętrznych gen. Mirosław Milewski, obok dyrektor Departamentu I płk Józef Osek, po bokach oficerowie z kadry ośrodka.
Jest piątek, szósty października 1972 r., siódma rano. Młodzi mężczyźni z różnych stron Warszawy powoli docierają na Ujazdów. Mają walizki i torby podróżne. Kilku jedzie taksówkami, większość komunikacją miejską. Wszyscy zmierzają pod ten sam adres – ul. 29 Listopada, siedziba Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych.
Poranek jest bezchmurny i ciepły. Przez poprzedni tydzień lało i wiało, a teraz wróciło babie lato. Warszawiacy śpieszą się do pracy, na uczelnie i do szkół. W autobusach jak zwykle tłok.
Przy ul. Bokserskiej na Mokotowie tłum rodziców ze swoimi pociechami czeka na przecięcie wstęgi. Opóźniona budowa przedszkola nr 274 dobiegła końca. Maluchy wchodzą do budynku. Ogólna radość.
Tego dnia w meksykańskim mieście Saltillo ogólna rozpacz! W pociągu wybucha pożar, w którym ginie 208 osób, wiadomość do Polski dotrze następnego dnia i szczerze mówiąc, nikogo szczególnie nie poruszy. Polacy interesują się głównie swoimi kłopotami. Mają ich bez liku.
Szóstego października 1972 r. weszło w życie rozporządzenie Rady Ministrów o utworzeniu powiatu bieszczadzkiego i osobnego powiatu miejskiego w Sanoku. Za trzy lata powiaty znikną, powstanie 49 województw.
Na wieczór zaplanowano kinową premierę filmu „Bolesław Śmiały”. To patriotyczna opowieść o polskim królu, który, aby zapewnić krajowi bezpieczeństwo przed zagrożeniem z Zachodu, a konkretnie ze strony cesarza niemieckiego, szuka sprzymierzeńca na Rusi. W roli tytułowej wystąpił Ignacy Gogolewski. Odniesienia do współczesności były dla widzów na tyle czytelne, że nie odnotowano rekordów oglądalności.
Na ul. 29 Listopada w pobliżu Łazienek przed bramą Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych gromadzi się mały tłumek mężczyzn z torbami podróżnymi. Nazwa ulicy upamiętnia datę wybuchu Powstania Listopadowego. W szkołach uczą, że to był patriotyczny zryw.
Młodzi mężczyźni na patriotycznej ulicy to starannie wyselekcjonowani przyszli oficerowie polskiego wywiadu cywilnego, czyli Departamentu I MSW. Jest ich pięćdziesięciu wyłonionych z grupy ponad tysiąca chętnych. Za godzinę wyruszą do nowego ośrodka szkolenia kadr wywiadowczych, potocznie zwanego Szkołą Szpiegów. Będą pierwszym rocznikiem polskich agentów 007 wyszkolonych w supertajnym obiekcie podlegającym MSW, ukrytym gdzieś na mazurskim bezludziu.
Nie znają się. Wcześniej zostali ostrzeżeni – nie rozmawiać z nikim, o nic nie pytać, na nic nie odpowiadać. Milczeć i czekać.
Milczą i czekają. Omijają się wzrokiem. Udają kompletną obojętność. Zachowują kamienny spokój. Jak przystało na przyszłych szpiegów, tak przynajmniej im się wydaje.
Wartownik otwiera bramę i nakazuje wejść. Dokładnie sprawdza legitymacje i „powiastki” – kwity z wezwaniem do stawienia się w określonym dniu i o określonej porze. W legitymacje większość z zebranych wyposażono całkiem niedawno. Mają ciemne okładki i wielkie pieczęcie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Legitymacja służbowa przydaje im znaczenia, ale tylko tu i teraz. Za jakiś czas, jeżeli spełnią się ich marzenia, legitymacje schowają głęboko w szufladach. Marzeniem szpiega jest wyjazd do dalekiego kraju i praca, jak mówią, na linii. Będą udawać dyplomatów lub handlowców. To tzw. przykrycie. Ich prawdziwym zajęciem będzie zdobywanie informacji, werbowanie agentów, pozyskiwanie współpracowników. Tworzenie siatki tzw. źródeł osobowych. Typowa robota oficera operacyjnego. Po latach takiej służby mogą awansować na rezydentów trzymających w ręku nitki wiodące do oficerów operacyjnych i ich siatek. Tak z grubsza wygląda pajęczyna, jaką każdy wywiad świata misternie tka w rejonach, o których chce wiedzieć wszystko. A przy tym zadbać, aby tamci o nas nie wiedzieli nic. Dlatego legitymacje służbowe oficerów-szpiegów będą bezużyteczne i ukryte.
Oficer dyżurny wprowadza cywilnych gości dźwigających swoje ciężkie torby do sali konferencyjnej. Wchodzi jakiś pułkownik. Wita ich i krótko, po żołniersku informuje, co dalej. Podjedzie autobus, torby do luku bagażowego, a potem zajmować miejsca, jak popadnie. Nie pchać się, nie naciskać, dla każdego starczy miejsc.
– Gdzie jedziemy? – pyta jeden z młodych mężczyzn.
– Nie zadawać pytań! – po swojemu odpowiada pułkownik. – Jedziecie tam, gdzie dojedziecie. My wiemy, a wy się dowiecie, kiedy przyjdzie pora.
Wydaje komendę: – Dooo autobusu!!!
Autobus wlókł się niemiłosiernie. Najpierw drogą nr 7 na Gdańsk. W Nidzicy skręcił na Szczytno. Szosa wiła się wśród lasów. Jesień barwiła się na żółto i czerwono. Na jednym z zakrętów drogę blokował radiowóz milicyjny z błyskającym na niebiesko kogutem. Zabezpieczał miejsce wypadku, białe auto marki Warszawa wbiło się w drzewo, spod roztrzaskanej maski unosił się dym. Autobus zwolnił, a sierżant z drogówki, machając nerwowo lizakiem, nakazał się zatrzymać. – Weźmiecie lżej rannego i wrócicie do Nidzicy, do szpitala. Karetka się spóźnia, cholera jasna! – rzucił do kierowcy.
– Nie wezmę, spieszę się – oświadczył kierowca i podał milicjantowi dokument opatrzony pieczęcią. Sierżant wyprostował się na baczność, sztywno zasalutował. Autobus ruszył w dalszą drogę.
Pasażerowie drzemali i większość nie zauważyła tego incydentu. Aleksandra Stępińskiego, dla przyjaciół Alexa, 21-letniego świeżo upieczonego magistra prawa, z drzemki wyrwał warkot silnika, który w momencie ruszania wzbił się na wyższy poziom i rozpaczliwe zarzęził. Aleksander miał niejasne wrażenie, że na szosie za nimi coś się wydarzyło, ale nie był pewny, czy to mu się po prostu nie przyśniło.
Miał 17 lat, kiedy dowiedział się, że jest synem szpiega. Wcześniej jeździł z rodzicami po świecie i nie zastanawiał się, jak ważną figurą musi być ojciec, skoro wysyłają go raz do Londynu, raz do Waszyngtonu. Traktował to jako coś najzwyklejszego, co każdemu może się przytrafić, bo w gruncie rzeczy nie miał pojęcia, że jest obywatelem kraju, gdzie paszport nie przysługuje każdemu.
Jako 6-latek trafił do londyńskiej szkoły. Nie znał języka, więc przez pół roku wcale się nie odzywał. Ale potem już mówił jak prawdziwy Anglik, a kiedy po czterech latach wrócił z rodzicami do Warszawy, miał problem z płynnym mówieniem po polsku. W 1965 roku jako 14-latek został uczniem szkoły w Waszyngtonie. Po trzech latach ojca wezwano do Warszawy i właśnie wtedy ujawnił synowi, czym tak naprawdę się zajmuje. Alex nie zapamiętał okoliczności tej rozmowy, ale być może miała związek z pytaniami, jakie zaczął zadawać. Interesowało go, dlaczego tata zmienił nazwisko. Wcześniej nazywał się Mackiewicz. I ojciec powiedział mu dlaczego.
Kiedy był już na studiach, ojciec zapytał go kiedyś, czy praca szpiega by go interesowała, bo może mu to załatwić. Być szpiegiem? Jasne! Nie zastanawiał się nawet. Ojciec umówił go z jakąś szarżą z MSW. Tak się odbył werbunek Aleksandra. Wytypowano go na kurs w nowo otwartym Ośrodku Szkolenia Kadry Wywiadowczej. Można powiedzieć, że załapał się po znajomości, ale trzeba wiedzieć, że na całym świecie pierwszeństwo w kolejce do elitarnej profesji oficera wywiadu mają członkowie rodzin sprawdzonych szpiegów. Wychodzi się z założenia, że szpiegowanie mają we krwi.
Mówi Alex: – W tym autobusie nikogo nie znałem. Byłem podekscytowany, bo moje życie zaczęło pędzić, chociaż akurat w tym pojeździe jednostek nadwiślańskich nie dało się tego odczuć. Poruszał się w tempie żółwia.
W czerwcu zostałem magistrem, lipiec spędziłem w Morągu na obozie wojskowym. Ćwiczyliśmy na poligonie. Któregoś dnia przyjechał minister obrony narodowej Wojciech Jaruzelski w ramach spotkania ze studentami. To była pewna odmiana, a poza tym kadra na wieść, że przybywa minister, wpadła w przerażenie i na gwałt nadawali koszarom ludzki wygląd. Włączono wodę do mycia. Nawet latryny nam zreperowali. Pokazówa. Bez żalu zakończyłem przygodę wojskową.
W tym autobusie było nas z pięćdziesięciu i żaden nie wiedział, gdzie jedziemy, tylko ogólny kierunek: Mazury.
Wjechaliśmy do jakiejś wsi, brama, wartownik. Widać było, że jest to teren wojskowy. Pilnowali go żołnierze z jednostek nadwiślańskich. A za bramą inny świat.
Miałem wrażenie, że trafiłem do jakiegoś kurortu. Wszystko było supernowe i eleganckie. Trwały jeszcze jakieś prace wykończeniowe, ale wszystko było gotowe do zamieszkania. Olbrzymi teren, budynki świeżutko otynkowane, takie w stylu skandynawskim, dużo drewnianych elementów. Alejki, rzeźby jak w parku pałacowym. Potem dowiedziałem się, że to były dzieła słynnego Alfonsa Karnego. Po jakimś czasie w centralnym miejscu stanęła drewniana figura Światowida. Miała wszystko jak trzeba, a przede wszystkim cztery twarze na cztery strony świata, symbol wywiadu. Wystrugali go uzdolnieni artystycznie kursanci, ja w tym udziału nie brałem. Podobno Światowid stoi do dzisiaj. Nie wiem, czy nadal, ale w tamtych latach odbywały się pod tą figurą ślubowania kolejnych roczników.
Wysiedliśmy z autobusu i kazali nam się zebrać w holu budynku mieszkalnego. Tam dostaliśmy pierwsze wskazówki i numery pokojów, w których nas zakwaterowano. Mieszkaliśmy po dwóch. Mnie przydzielono starszego kolegę. Nie wiem, czy to się odbywało według jakiegoś porządku, czy na chybił trafił.
W tych mieszkaniach wszystko było w takim standardzie, jaki znałem z Zachodu. Drewno, aluminium, wysoki standard, łazienki świetnie wyposażone, przy każdym pokoju było WC i umywalka. Dla mnie było miłym zaskoczeniem, że wszystko jest na takim poziomie.
Pierwszy dzień to było dobieranie mundurów. Chodziliśmy w nich jak żołnierze, ale bez żadnych dystynkcji. Raz w tygodniu, jak w wojsku, wydawano nam bieliznę. Były dwa rodzaje mundurów: codzienne i poligonowe. Nie wiem, po co nas umundurowali, ale może ze względów psychologicznych, bo człowiek w mundurze zachowuje się bardziej karnie i ma świadomość, że jest elementem większej całości, podlega rozkazom. A poza tym chyba był to też element kamuflażu. Gdyby miejscowa ludność i turyści dostrzegli nas za parkanem, byliby przekonani, że to regularne wojsko ćwiczy, a nie jacyś tajni szpiedzy. Ale nie wiem, czy ktokolwiek z zewnątrz był w stanie nas zauważyć. Teren był na okrągło pilnie strzeżony, a nam nie wolno było wychodzić na zewnątrz. Przez dziewięć miesięcy kursu nigdy nie widziałem nikogo z miejscowych. Dzieliła nas jakaś niewidzialna ściana.
W ciągu kilku dni zaczęły się normalne zajęcia. Każdy dzień był taki sam. O szóstej rano pobudka, potem 3,5 km przebieżki. Trenerem był pan o przezwisku Gutek, bardzo zasadniczy i wymagający. Biegaliśmy w stronę lasu. Później kąpiel, śniadanie i od 8 do 14 zajęcia szkolne. Następnie obiad i potem nauka własna, czyli przygotowywanie się do zajęć następnego dnia. Po 17-tej każdy mógł iść sobie do baru na drinka. Do baru przychodzili też opiekunowie. Popijaliśmy z nimi, rozmawialiśmy. Niektórzy się upijali. Z raz czy dwa były jakieś pijackie incydenty, ale też temu ten bar służył, żeby kadra mogła zorientować się, kto potrafi się upić w sposób kontrolowany, a kto dostaje świra. W wywiadzie trzeba umieć pić alkohol.
Rano zawsze odbywały się zajęcia językowe, nauka najnowszymi metodami audiowizualnymi, ja chodziłem wtedy na francuski, lektorka w ogóle nie używała języka polskiego, od początku wszystko po francusku. Podzielono nas na grupy po 8, 10 osób. Każda grupa dostała opiekuna, który był doświadczonym oficerem, co najmniej po dwóch placówkach.
Do nauki używaliśmy skryptów. Było ich wiele i omawiały każdy temat związany z wywiadem. Opisywały, jak werbować źródła, jak pracować z agentem, jak podejmować obserwację i jak się przed nią bronić. Były też zajęcia seminaryjne, gdzie zapoznawaliśmy się z jakimś tekstem, później była dyskusja, opiekunowie dzielili się swoimi doświadczeniami.
Najważniejszy był werbunek. Werbowało się agenta, którym był obywatel zagraniczny świadomie współpracujący. Pozyskiwało się kontakty operacyjne, czyli obywateli Polski, którzy pomagali wywiadowi za granicą lub w Polsce. Pośrednia kategoria to kontakt informacyjny. To był obywatel obcy, który nieświadomie dostarczał wywiadowi informacji. Czasami te kontakty informacyjne dostarczały informacje lepsze niż agenci.
Zajęcia i skrypty poukładane były w takiej kolejności, że krok po kroku uczyły nas, jak dojść do momentu werbunku. Najpierw należało kandydata do werbunku opracować, czyli zdobyć o nim wszelkie informacje. Życiorys, powiązania, cechy charakteru, słabości. Potem przygotować taktykę werbunkową, napisać raport o zgodę na werbunek, a na końcu sam werbunek. Uczono nas trzech podstaw werbunku: z powodów patriotyczno-ideologicznych, za pieniądze i na podstawie szantażu. Czasami kojarzyło się ze sobą dwie metody.
Szantażu tak wprost nie nazywaliśmy. Uczono nas, że należy być bardzo ostrożnym przy jakiejś formie nacisku, bo zawsze narusza się godność człowieka. Względy etyczne nam nie przyświecały, to była pragmatyczność. Chodziło o to, że jeżeli się naruszy czyjąś godność i zbyt mocno go naciśnie, to on się zgodzi współpracować, bo nie będzie miał wyboru, ale przy pierwszej okazji odwinie się tak, że to pójdzie wywiadowi w pięty. W związku z tym szantaż trzeba było stosować w inteligentny sposób. Najlepiej było pokazać mu, co na niego mamy, i postępować tak, żeby on miał wrażenie, że sam dokonał wyboru. Najlepiej jest, jeżeli agent jest przyjacielem, bo najlepszy agent to ten, który w pewnym momencie zaczyna pozyskiwać informacje z własnej inicjatywy. Jeżeli podstawą są pieniądze, to wie, że im więcej dostarczy dobrych informacji, tym lepszy będzie miał zarobek. Agent dla oficera wywiadu jest największym dobrem. Od umiejętności pozyskiwania dobrych agentów zależała kariera każdego szpiega.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1974. Gen. Józef Osek (na pierwszym planie) i komendant szkoły szpiegów płk Dionizy Gliński wręczają dyplom ukończenia II kursu. Nazwisko na dyplomie fikcyjne.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1974. Wiceminister spraw wewnętrznych Mirosław Milewski w jednej z sal szkoleniowych ośrodka w Kiejkutach. Obok gen. Józef Osek (ten z orderami). O procesie szkolenia opowiada jeden z wykładowców.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1973. Uroczyste odsłonięcie obelisku symbolizującego postać Światowida w centralnym punkcie ośrodka w Kiejkutach. Wstęgę przecina minister spraw wewnętrznych Stanisław Kowalczyk.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1973. Popiersie gen. Karola Świerczewskiego autorstwa Alfonsa Karnego w budynku dla kursantów. Obok goście ośrodka z wiceministrem Mirosławem Milewskim i płk. Józefem Oskiem.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Narada na temat zadań dla wywiadu cywilnego w pałacyku MSW przy ul. Zawrat w Warszawie. Pierwszy (pilnie notuje) dyrektor wywiadu Józef Osek, obok I sekretarz KC PZPR Edward Gierek, ostatni – syn Edwarda, Adam Gierek.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Józef Osek i Mirosław Milewski w rozmowie z wykładowcą Szkoły Szpiegów.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1973. Uroczyste zakończenie pierwszego kursu w Starych Kiejkutach. Od lewej siedzą: płk Edward Kocemba, I sekretarz Komitetu zakładowego PZPR przy Departamencie I MSW, płk Józef Osek, dyrektor Departamentu I, prymus kursu ppor. Gromosław Czempiński, minister spraw wewnętrznych Stanisław Kowalczyk, płk Dionizy Gliński, komendant szkoły, Mirosław Milewski, wiceminister spraw wewnętrznych.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1972. Pracownia nauki języków obcych w ośrodku w Starych Kiejkutach. Od lewej Adam Krzysztoporski, wicedyrektor Departamentu I, oraz jego szef płk Józef Osek.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1972. Inauguracja ośrodka w Starych Kiejkutach. Przedstawiciel kadry wita ministra spraw wewnętrznych Stanisława Kowalczyka. Obok wicedyrektor Departamentu I Adam Krzysztoporski. Z tyłu w cywilu wiceminister spraw wewnętrznych Mirosław Milewski i dyrektor Departamentu I Józef Osek.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1972. Inauguracja ośrodka w Starych Kiejkutach. Prezentuje się oddział Jednostek Nadwiślańskich, a przed nim defiluje minister Stanisław Kowalczyk i jego świta.
Zdjęcie dostępne w pełnej wersji eBooka.
Rok 1972. Pożegnanie oficjalnych gości uroczystości inauguracji pracy ośrodka szkoleniowego dla szpiegów w Starych Kiejkutach. Od lewej wicedyrektor Departamentu I Adam Krzysztoporski (tyłem), minister Stanisław Kowalczyk, dyrektor Departamentu I płk Józef Osek, komendant szkoły płk Dionizy Gliński (tyłem). Obok służbowy mercedes ministra spraw wewnętrznych.