Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Żeby dostać się do jednostki specjalnej musisz przejść selekcję. Chodzi o to, czy masz odpowiednie predyspozycje psychiczne do bycia specjalsem“. Tak swoją opowieść rozpoczyna Krzysztof Przepiórka, współtwórca Gromu, który w rozmowie z Dominikiem Rutkowskim zdradza nie tylko tajniki swojej służby, ale opowiada także o słynnych akcjach bojowych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 298
Copyright © Dominik Rutkowski, Czerwone i Czarne
Projekt okładki Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcia: na okładce: Sławomir Dynek / CogitoMedia, Shutterstock; wewnątrz książki: archiwum prywatne
Korekta Agnieszka Gzylewska
Skład Tomasz Erbel
Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa
Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl
ISBN 978-83-7700-297-1
Warszawa 2017
Dopóki walczysz,
Moim dzieciom
Zadzwonił pager. Pi-pip! Pi-pip! Krzysztof, sięgając po przypięte do paska spodni urządzenie, miał nadzieję, choć wątłą, że uda mu się przynajmniej dokończyć kolację. Rząd cyfr, które pojawiły się na wyświetlaczu, nadziei tej go pozbawił. Kiedy słyszał charakterystyczne pikanie przeznaczonego do realizacji systemów alarmowych nowego gadżetu, w który przed kilkunastoma miesiącami została wyposażona jego jednostka, wiedział, że w zasadzie istnieją jedynie trzy możliwości. Albo ma się stawić w siedzibie natychmiast, albo w czasie swojej gotowości bojowej, która na ten wieczór dla oddziału Krzysztofa ustawiona była na cztery (to znaczy na cztery godziny od odebrania wezwania), ewentualnie powiadomienie mogło oznaczać odbój, czyli odwołanie alarmu. Każda z opcji zarządzana była odpowiednią sekwencją cyfr. Ponieważ w systemie dowodzenia preferowanym przez pułkownika Petelickiego sposób komunikacji przez pager nie był nadużywany, kapitan Przepiórka był pewien, że tym razem wieczorne wezwanie najprawdopodobniej jest pilne. Nie mylił się. W jednostce musiał zameldować się w możliwie najkrótszym czasie.
Krzysztof Przepiórka: Z pagerów byliśmy bardzo dumni. To był początek lat dziewięćdziesiątych. Wówczas nikt poza nami czymś takim się nie posługiwał. A już na pewno nie w wojsku. Ale zdarzało się, że odzywały się w zupełnie nieodpowiednich momentach. Pamiętam, jak siedzieliśmy niemal całą jednostką – to były nasze początki, więc było nas jeszcze niewielu, raptem kilkudziesięciu – na ślubie Majki, dziewczyny z mojego oddziału z innym chłopakiem z GROM-u. W kościele. Ksiądz akurat kończył kazanie, i nagle ze wszystkich ławek rozległo się pikanie pagerów. Alarm! Większość z nas dostała wezwanie do natychmiastowego stawienia się w jednostce. Zaczęliśmy się podnosić. Mszę celebrował nasz kapelan. Zawiesił głos, a potem powiedział piękne słowa: „Tak, służba może dotknąć w każdym miejscu i o każdym czasie”. Okazało się, że tamto wezwanie nie było ćwiczeniem. Mieliśmy zatrzymać w Lublinie, a następnie eskortować do Warszawy ściganego listem gończym, pochodzącego z ZSRR amerykańskiego biznesmena Davida Bogatina.
Tym razem Krzysztof nie miał pewności, czego dotyczy wezwanie. Czy to jedynie ćwiczenia gotowości bojowej oddziału, czy może jednak rozpoczęcie rzeczywistej akcji, do jakich się szkolił? Komunikacja przez pager nie przewidywała przekazywania takich informacji. Spojrzał na siedzących naprzeciw synów, na żonę.
– Muszę lecieć – rzucił krótko, wstając od stołu.
Regina wiedziała, że nie ma sensu zadawać żadnych pytań. Przez pierwsze trzy lata swojego istnienia, do momentu wysłania oddziału na misję na Haiti w 1994 roku, JW 2305, czyli Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego (GROM) działała w pełnej konspiracji. Żołnierze posługiwali się nazwiskami operacyjnymi, a sama jednostka funkcjonowała pod legendą szkolenia pododdziałów do ochrony polskich placówek dyplomatycznych rozsianych po całym świecie. Nikt nie miał prawa wiedzieć, gdzie Krzysztof i jego koledzy tak naprawdę służą i czym się zajmują. Nawet rodziny. Nawet żony.
Krzysztof Przepiórka: Z żonami to nie była taka prosta sprawa. Rzeczywiście wiedziały niewiele. Jednak z doświadczeń jankeskich wynikało, że mimo wszystko dobrze by było, żeby żony wiedziały, gdzie służymy, w jakiej jednostce. Dlaczego? Skoro mamy być głęboko zakonspirowani? Po to, żeby żonom uświadomić, jakie mogą być skutki na przykład gadulstwa. Bo jeśli ktoś nie ma o tym pojęcia, nawet niewiele wiedząc, może w prywatnej rozmowie coś wypaplać, na przykład, że ja w robocie posługuję się innym nazwiskiem. Powiedzmy koleżance. A ta potem rozpierdoli to po całym mieście. Do tego nie można było dopuścić. Dlatego Regina wiedziała, że służę w jednostce antyterrorystycznej, jak poważna jest moja służba i jak ważne jest zachowanie pełnej tajemnicy. Wiedziały też inne żony. Ale o niczym więcej. Żadnych szczegółów.
A tajność jednostki udało się utrzymać. Przez bite trzy lata. Zresztą każdy z nas podpisywał kwit zobowiązujący do zachowania tajemnicy, nawet po opuszczeniu służby.
Dlatego Regina nie zadawała żadnych pytań: ani dokąd Krzysiek idzie, ani kiedy wróci. Zresztą przez wszystkie wspólne lata, jakie ze sobą spędzili, miała czas przywyknąć do tego, że służący w 1 Batalionie Szturmowym, najpierw w Dziwnowie, a później w Lublińcu mąż w każdym roku niemal sześć miesięcy spędzał na poligonach. Wzywany nieraz na manewry o dziwnych porach, wychodził zupełnie niespodziewanie, równie niespodziewanie z tych manewrów wracał. Teraz zmieniało się tylko jedno, za to różnica była zasadnicza: Krzysiek mógł być wezwany nie tylko na ćwiczenia, pikający pager równie dobrze mógł oznaczać rozpoczęcie rzeczywistej akcji, w której mąż ryzykował życie i zdrowie.
Krzysztof przekręcił kluczyk w stacyjce swojej skody. Z Gocławia do Rembertowa nie było daleko. O tej porze zaledwie kilka minut jazdy. Wszyscy mieszkali w pobliżu. Niektórzy w samym Rembertowie, inni w okolicy. Z początku, kiedy tylko GROM przeniósł się z ulicy 29 Listopada do poradzieckich koszar w Rembertowie, jak wielu jego kolegów Krzysztof mieszkał w internacie na terenie jednostki. Nie było to komfortowe rozwiązanie, miał już wówczas trzech synów. Później otrzymał służbowe mieszkanie.
Na parkingu stało już kilka samochodów. Szybkim krokiem skierował się do budynku.
– Krewa, bierz oddział i w pełnej gotowości zapierdalaj z chłopakami na lotnisko X. – Oficer dyżurny nie bawił się we wstępy. – Jak najszybciej. Wozy są już przydzielone. Na miejscu zameldujecie się w sztabie kryzysowym, w wieży kontroli lotów. Prawdopodobnie będziecie robić samolot.
Magazyn stał otwarty. Wewnątrz przy swoich szafkach kręciło się już paru chłopaków. Wyciągali z wnętrza spakowane wcześniej i przygotowane na takie sytuacje torby ze sprzętem. Kilku, korzystając z tego, że jeszcze nie wszyscy zdążyli się pojawić w jednostce, zrzucało cywilki i zakładało nomexy. Ci, którzy dotrą później, będą musieli to zrobić w samochodach. Krzysztof chwycił za uszy torby i pociągnął. Zestaw alarmowy – kilkanaście kilogramów sprzętu. Kamizelka kuloodporna, kamizelka taktyczna, pakiet medyczny, hełm, mundur, buty, środki łączności, noktowizor… Każdy miał zapakowane to, co uważał za niezbędne w akcji. Teraz należało udać się do magazynu broni. Szafy były otwarte. Trzeba było zdecydować się na broń osobistą i zapasową. Zanosiło się na to, że ewentualna walka będzie prowadzona na krótkim dystansie, do tego najlepiej nadawał się niemiecki MP5, Rolls-Royce wśród pistoletów maszynowych – celny, szybki, niezawodny, najskuteczniejszy do walki w pomieszczeniach o małej kubaturze. Do tego pistolet – każdy z żołnierzy GROM-u miał własny, wybrany indywidualnie – jako broń zapasowa. Amunicja, magazynki zapasowe. Na wypisywanie kwitów nie było czasu, to zrobi się później, po akcji. W tej chwili liczyła się każda minuta.
Krzysztof Przepiórka: Kiedy jest na to czas, załóżmy przed zaplanowanymi ćwiczeniami, to bierze się oddział najpierw na strzelnicę. I niech się chłopaki strzelają. Niech napakują łapy robotą. Przy okazji sprawdzą broń, amunicję. Potem gładko wchodzą w ćwiczenia.
Tym razem tego czasu nie było.
Przed budynkami czekały już z włączonymi silnikami należące do wyposażenia jednostki czarne mercedesy terenowe. Oddział, którym dowodził kapitan Krzysztof Przepiórka, pseudonim operacyjny Krewa, zaledwie w godzinę od odebrania sygnału z pagera był gotowy do wyjazdu.
Krzysztof Przepiórka: Kiedy kolumna pojazdów należąca do GROM-u udaje się na ćwiczenia, nawet jeśli znajduje się w pełnej gotowości bojowej, po drogach publicznych porusza się zgodnie z przepisami ruchu drogowego. Inaczej jest, jeśli udaje się na akcję. Szczególnie taką, w której liczy się czas. Wtedy przejazd należy udrożnić. Trzeba pamiętać, że taka akcja nigdy nie jest realizowana w próżni, w wyizolowaniu od innych służb. Dlatego w takich sytuacjach zapierdala się w asyście policji czy żandarmerii wojskowej na bombach, żeby na miejscu znaleźć się jak najszybciej, wykluczając wszelkie elementy spowalniające przemieszczanie się. Eskorta dostarcza oddział do portu lotniczego – czy w inne miejsce akcji – oczywiście w taki sposób i w taki punkt, aby terroryści nie mogli nas dostrzec ani usłyszeć. To musi być zrobione z wyczuciem. Bardzo łatwo jest jakimś nierozważnym wjazdem, powiedzmy na płytę lotniska, narobić nieszczęścia i wszystko zesrać.
Sztab kryzysowy umiejscowiony w wieży kontroli lotów był pełen ludzi. Szef policji, straży pożarnej, ochrona lotniska, fachowcy odpowiadający za media – elektrycy, gazownicy, spece od wodociągów – służby medyczne, łącznościowcy, mediatorzy. Wszystko ogarniał szef sztabu kryzysowego. W sytuacji, kiedy planowane jest rozwiązanie siłowe, szefem tym jest zazwyczaj dowódca jednostki antyterrorystycznej, która będzie realizowała to zadanie, w tym wypadku pułkownik Sławomir Petelicki, dowódca GROM-u. To on zbiera wszystkie informacje, on po naradzie podejmuje ostateczne decyzje, do niego należy też koordynacja działań wszystkich służb, zabezpieczenie szpitali, które przyjmą rannych, krwi i miejsca jej podania, sposobu łączności – wewnątrz jednostki i pomiędzy różnymi działającymi na lotnisku służbami – nadzór nad policją, która przejmie uwolnionych zakładników, ustawienie pierścieni ochronnych, a przede wszystkim wybór taktyki. Sprawna koordynacja działań wszystkich służb to podstawa sukcesu każdej operacji antyterrorystycznej. Do czego może doprowadzić niewłaściwa koordynacja, pokazała akcja odbicia zakładników na moskiewskiej Dubrowce. Tam Alfa spisała się perfekcyjnie, zawiodło współdziałanie pozostałych służb. Efekt? 133 ofiary śmiertelne wśród zakładników.
Wszyscy powinni mieć jasno postawione zadania i doskonale wiedzieć, co mają robić. W pomieszczeniu rozstawione były plansze, na których miały być rozrysowywane możliwe scenariusze akcji. Na stole przed pułkownikiem leżała rozłożona teczka, tak zwany folder.
Kapitan Krewa w asyście dowódców grup zameldował się przed pułkownikiem. Wreszcie miał się dowiedzieć, co się dzieje. Pół godziny wcześniej na płycie lotniska wylądował porwany przez terrorystów boeing 767. Liczba porywaczy nie była znana. Według listy pasażerów na pokładzie znajdowało się kilkoro dzieci, była też osoba chora na serce, która wymagała pilnej pomocy lekarskiej, negocjatorzy starali się doprowadzić do ich uwolnienia. Pojawiła się też dobra wiadomość: terroryści zażądali skierowania samolotu na skraj pasa startowego, w odosobnione miejsce, z którego teoretycznie mieli rozległy widok na okolicę, a dookoła rozciągał się płaski teren, pozbawiony jakichkolwiek przeszkód, za którymi mogliby się ukryć antyterroryści.
Krzysztof Przepiórka: Terroryści nie są idiotami. Chcą mieć pełne pole obserwacji. Dookoła, żeby nikt niepostrzeżenie nie podszedł. Na takim lotnisku jest niewiele „mebli”, które można wykorzystać do schowania się. Ale mimo wszystko oddalenie samolotu to sprzyjająca okoliczność. My sobie poradzimy z podejściem w sposób niezauważony, wiemy, gdzie są tak zwane pola martwe. A samolot stojący gdzieś w pobliżu budynków to poważne zagrożenie. Trzeba pamiętać, że jest on napakowany paliwem. W razie jakiegoś nieszczęścia podczas ataku, i nie tylko wtedy, wybuchu, któremu nie uda się zapobiec, gdy nastąpi to w pobliżu jakichś zabudowań, pojawiają się dodatkowe komplikacje, kolejne ofiary. Tego zawsze staramy się uniknąć.
Planowanie zaczyna się już od momentu pierwszej wiadomości o pojawieniu się zagrożenia. Potem stosownie do spływających kolejnych informacji plan jest modyfikowany, przez cały czas. Mówi się wtedy o operacji planowanej, presja czasu nie jest w niej tak odczuwalna. Czym innym jest tak zwane wejście nagłe. Ma ono miejsce w sytuacji, kiedy na przykład terroryści zaczynają rozstrzeliwać zakładników. Nie ma wówczas czasu na zastanawianie się, planowanie, trzeba natychmiast powstrzymać rzeź. Tym razem bezpośredniego zagrożenia życia zakładników jeszcze nie było. Negocjatorzy wykonywali swoją robotę. Był czas na planowanie.
Komandosi pochylili się nad otwartą na blacie stołu teczką, folderem. Budynki rządowe, ratusz, metro, dworce, muzea, ambasady, nawet Pałac Kultury i Nauki posiadają swoje przygotowane wcześniej foldery, w których znajdują się niezbędne informacje potrzebne przy planowaniu operacji antyterrorystycznej. Są w nich rozrysowane dokładne plany budynków, z naniesionymi miejscami usytuowania wyłączników prądu, gazu i wody, pokazane rozmieszczenie okien i drzwi wraz z informacjami, z jakiego materiału są wykonane i w którą stronę się otwierają, zaznaczone są grubości murów. Dalej znajduje się mapa okolicy ze wskazanymi najdogodniejszymi stanowiskami snajperskimi, w różnych możliwych wariantach. W teczce są również klucze do pomieszczeń wewnątrz budynków, ale także na przykład do włazów na dachy, gdzie mają być rozmieszczeni snajperzy. Foldery są na bieżąco uaktualniane. W razie ataku terrorystycznego przed szefem sztabu kryzysowego lądują również, deponowane zazwyczaj na właściwej dla danego terenu komendzie policji, tak zwane „koperty bezpieczne”, wypełnione wiadomościami na temat pracowników obiektu, w którym zostali wzięci zakładnicy, ich profile psychologiczne, ewentualnie choroby, na jakie cierpią… To cenne źródło informacji dla negocjatorów, ale także dla operatorów. Swoje foldery posiadają również lotniska i wszystkie typy samolotów, które lądują w naszych portach lotniczych. Zawarte są w nich informacje o kubaturze statku powietrznego, rozmieszczeniu i liczbie wejść, usytuowaniu wyjść awaryjnych, pokazane jest, gdzie się zrzuca trap, jakie są pola martwe, zapisane, jakich należy użyć dopasowanych wcześniej drabinek… Dziś foldery to zapewne napakowane megabitami danych pliki komputerowe, w latach dziewięćdziesiątych były to zwykłe szare teczki kancelaryjne. Swój folder posiadało lotnisko X i stojący na nim Boeing 767-300ER z zakładnikami na pokładzie.
Pułkownik podszedł do jednej z plansz, do której przypięta była mapa lotniska.
– Samolot stoi dokładnie w tym miejscu. Rozmieszczamy cztery pary snajperskie. Tu na dachu terminalu, tu na wysięgniku straży pożarnej oraz w krzakach na skraju pasa startowego tu i tu. – Zaznaczał krzyżykami odpowiednie miejsca na planszy. – Proszę, to są klucze do pomieszczenia. Dalej mamy jeszcze dwa pierścienie zabezpieczeń. Stały w postaci ogrodzenia i ruchomy utworzony przez policję, tutaj, bliżej samolotu. To jest plan obiektu. Osiem wejść…
– Panie pułkowniku! – zawołał negocjator z wnętrza sztabu. Petelicki zwrócił głowę w jego stronę. – Porywacze żądają wycofania policjantów.
– Kapitanie Krewa, proszę zaplanować wejście siłowe do samolotu i uwolnienie zakładników. Na razie nie działamy w reżimie czasowym. Wykonać! – Pułkownik wydał rozkaz kapitanowi Przepiórce, po czym udał się w stronę negocjatora.
Do „zrobienia” samolotu potrzeba osiemdziesięciu członków jednostki. Są to: wywiadowcy, planiści, negocjator, zabezpieczenie medyczne, transport, grupa zabezpieczenia, na którą składają się drabiniarze oraz żołnierze przejmujący i odprowadzający zakładników, do tego operatorzy i strzelcy wyborowi. Około połowa z tej osiemdziesiątki – grupa szturmowa realizująca wejście do samolotu plus snajperzy – znajduje się pod bezpośrednią komendą dowódcy kierującego akcją siłową, w tym wypadku, na lotnisku X, kapitana Krzysztofa Przepiórki. Jednostka zebrała się w pomieszczeniu przylegającym do hangaru. Rozstawiono plansze. Przyszedł czas na postawienie rozkazu bojowego.
Krzysztof Przepiórka: Kiedy ja stawiam rozkaz bojowy, to przekazuję: jakie jest nasze zadanie, jak je wykonujemy, ilu jest terrorystów, jakie mamy ewentualne wsparcie, kto gdzie wchodzi... To nie jest tak, że dopiero w tym momencie zaczyna się planować, co należy zrobić. Jednostka do tego typu zadań szkoli się przez lata, dlatego każdy z jej członków doskonale wie, jak działać w akcji. Dodatkowo operatorzy szkolą się w taki sposób, aby potrafili zrealizować każdy z elementów zadania. Dlatego rolą dowódcy na tym etapie jest przydzielenie poszczególnym grupom odpowiednich ról. Wejścia określa się stronami samolotu, licząc od ogona, strona prawa to P1, P2, P3 i P4 i analogicznie lewa: L1, L2, L3 i L4. Mówi się więc: P1 – ty, ty i ty, P2 – ty, ty i ty... i tak dalej. Potem: drabina na P1 ty, zabezpieczenie trapu na P3 ty i ty... W ten sposób przy planszy przechodzi się wszystkie stanowiska. W międzyczasie spływają informacje ze sztabu, na które reaguje się na bieżąco.
– Czy wszystko jasne? – Krzysztof zwrócił się do dowódców grup szturmowych. – Dowódco – wskazał stojącego najdalej – jak zrozumiałeś swoje zadanie?
– Wchodzę z zespołem przez P2, w razie P2 zajętego przesuwam się i zabezpieczam kokpit…
Krzysztof Przepiórka: Już w rozkazie bojowym omawia się warianty działania. Trzeba przewidzieć jak najwięcej ewentualności. Czasem są to zaledwie niuanse, ale czym więcej szczegółów, tym później mniejsze straty czasu w razie komplikacji.
Teraz pora na sprawdzenie łączności z podległymi sobie i nadrzędnymi komórkami. Krzysztof łączył się ze wszystkimi po kolei. Najpierw z dowódcą jednostki. Następnie ze snajperami.
– Snajperzy? Sprawdzanie łączności.
– Snajper jeden na stanowisku.
– Snajper dwa na stanowisku – odzywały się głosy w słuchawce. Nie ma czasu i miejsca na notowanie, wszystkie dane należy zapamiętać, zakodować w głowie. Krzysztof działał jak dobrze zaprogramowany automat.
Dalej następowało łączenie z dowódcami poszczególnych grup szturmowych:
– Sprawdzanie łączności, P1, jak mnie słyszysz?
– Słyszę cię na pięć.
– P2?
– Na piątkę.
Krótkie informacje, jak najkrótsze, żeby nie zaśmiecać eteru. Słuchawka w uchu, maleńki mikrofon przy ustach i włącznik na palcu lewej ręki.
Krzysztof Przepiórka: Sztab słyszy wszystko. Moją korespondencję z operatorami, ze snajperami, ma łączność ze wszystkimi służbami. Ja mam łączność z dowódcą i moimi ludźmi, którzy z kolei w słuchawkach słyszą tylko mnie.
Role zostały rozdzielone, łączność sprawdzona, snajperzy znajdowali się na stanowiskach, teraz pozostało jedynie oczekiwanie na sygnał do ataku.
– Dowódco – Krzysztof usłyszał w słuchawce głos Petelickiego – porywacze postawili ultimatum. Grożą rozstrzeliwaniem zakładnika o każdej pełnej godzinie. Pozostały 53 minuty. Działaj w reżimie czasowym!
– Przyjąłem.
Wszystko stawało się jasne, zakładnicy znajdowali się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, w związku z tym przed wyznaczoną przez terrorystów godziną upłynięcia ultimatum oddział musiał znaleźć się pod samolotem w określonych miejscach, w pełnej gotowości do ataku.
– Wychodzimy – zakomenderował kapitan.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.