Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zwariowany jak Monk, przenikliwy jak Poirot.
Samuel Hoenig, miłośnik baseballu i Beatlesów, postanowił wykorzystać swój niezwykły dar, zespół Aspergera, aby odpowiadać na pytania wymagające wyjątkowej wnikliwości i logicznego myślenia. Otworzył nawet biuro, w którym przyjmuje osoby zainteresowanie korzystaniem z jego usług.
Pewnego dnia zgłasza się do niego klientka z dosyć nietypową sprawą. Chce dowiedzieć się czegoś więcej na temat… własnego męża, a raczej poznać prawdziwą tożsamość mężczyzny podającego się za niego. Samuel Hoenig zgadza się kobiecie pomóc, licząc na to, że w sprawach związanych z delikatną materią małżeńską, o której sam zbyt wiele nie wie, będzie mógł skorzystać z pomocy swej dawnej współpracowniczki, niezastąpionej Janet Washburn.
Z początku całkiem nieźle im idzie, potem jednak znajdują we własnym biurze… ciało rzeczonego małżonka. Samuel dochodzi do wniosku, że ktoś sobie z nim pogrywa, więc tym chętnie zgadza się udzielić odpowiedzi na kolejne pytanie: kto zabił rzekomego męża?
Błyskotliwa i wartka historia kryminalna.
"Publishers Weekly"
Urokliwie świeża i dowcipna opowieść detektywistyczna. W trakcie lektury zabawnego i niebanalnego tekstu czytelnik jednocześnie śledzi klasyczną zagadkę kryminalną i poznaje rzeczywistość osoby z zespołem Aspergera. Niechże się i z detektywem Monkiem kojarzy, ponieważ ten specjalista od pytań stosuje metody dedukcji godne Sherlocka, Colombo i Monka właśnie. Czysta rozkosz.
"Mystery Scene"
Zgrabnie napisana opowieść z wątkiem aspergerowskim (…) pozwala czytelnikowi spojrzeć na proces rozwiązywania zagadki kryminalnej z oryginalnej perspektywy, a jednocześnie uwrażliwia go na specyfikę tego często nie do końca dobrze rozumianego zespołu cech.
"Booklist"
Duet Copperman-Cohen pokazuje nam, że osoby z zespołem Aspergera z pewnymi rzeczami mogą mieć trudności, z niektórymi jednak radzą sobie wyjątkowo dobrze.
"Ellery Queen’s Mystery Magazine"
Książka napisała błyskotliwie i z pysznym humorem.
"CrimeSpree Magazine"
E.J. Copperman to pseudonim literacki Jeffa Cohena, pochodzącego z New Jersey autora zabawnych powieści kryminalnych. Cohen publikuje również teksty w licznych tytułach prasowych, m.in. "New York Timesie", "Entertainment Weekly" i innych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Tytuł oryginału
THE QUESTION OF THE UNFAMILIAR HUSBAND:
AN ASPERGER’S MYSTERY
Copyright © 2015 by E. J. Copperman and Jeff Cohen.
All rights reserved.
Projekt okładki
Ellen Lawson
Ilustracja na okładce
James Steinberg/Gerald and Cullen Rapp
Adaptacja projektu okładki oryginalnej
Ewa Wójcik
Redaktor inicjująca
Milena Rachid-Chehab
Opieka redakcyjna
Magdalena Gołdanowska
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8234-788-3
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla Seymoura M. Cohena i Byrona T. Coppermana,
naszych ojców, którzy pokazali nam,
jakim powinno się być mężem.
Dla Jessiki Oppenheim, dzięki której bycie mężem
jest naprawdę fajne.
OD AUTORÓW
Książka Tajemnica brakującej głowy spotkała się z niesamowicie ciepłym przyjęciem, nie tylko ze strony rodzin na co dzień stykających się z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, lecz także samych autystyków. Z pokorą przyjmujemy wszystkie listy, które do nas napływają, i jesteśmy wdzięczni za każdą uwagę (nawet te nieco zgryźliwe). Staramy się wiernie oddawać rzeczywistość, ale mamy świadomość, że perfekcja pozostaje – przynajmniej dla nas – nieosiągalnym celem. Czasem na pewno coś nam nie wyjdzie. Dzięki Waszym listom możemy nie powtarzać dwa razy tego samego błędu.
Niektóre wiadomości i opowieści poruszyły nas do żywego. Jesteśmy dumni i szczęśliwi, że możemy stać z Wami niemal ramię w ramię na linii frontu. Bitwa o zrozumienie cały czas trwa.
Moment zakończenia pracy nad książką to czas podziękowań i w tym przypadku nie jest inaczej. Nawet dwóch autorów nie mogłoby dokonać tego dzieła własnymi tylko siłami. E.J. pragnie podziękować przede wszystkim Jeffowi za hamowanie jego ckliwych zapędów, Jeff zaś cieszy się, że E.J. wyprawił Samuela na randkę.
Dość już jednak o nas.
Dziękujemy niezawodnemu D.P. Lyle’owi za Reglan. Tego nam dokładnie było trzeba! Lekarz jest niezastąpiony, gdy człowiek potrzebuje trucizny!
Za wsparcie jak zawsze chcielibyśmy podziękować Terri Bischoff i Nicole Nugent z Midnight Ink. To dzięki nim całość ledwo tylko zrozumiała przeistoczyła się w coś zrozumiałego. Jakże to miło być potraktowanym jak człowiek, a nie jak maszyna do produkcji słów. Bo my jesteśmy ludźmi, naprawdę!
Na serdeczne podziękowania zasługują Josh Getzler, Danielle Burby i cały zespół z HSG Agency – za to, że zwrócili uwagę Terri na Samuela i za to, że dzięki nim cały świat mógł go poznać. To dzięki Wam Samuel jest dziś znany czytelnikom z różnych krajów, posługującym się różnymi językami. Całe szczęście Josh mieszka sobie wygodnie na Manhattanie, inaczej nic by z tego nie wyszło. Wielkie słowa uznania dla Chrisa Grabensteina.
Każdemu, kto kiedykolwiek przeczytał jakąkolwiek naszą książkę, należą się wyrazy podziwu. Tak, zdajemy sobie sprawę, że to dziwnie zabrzmi, ale wielką dumą napawa nas myśl, że nasze książki czytają nie tylko członkowie naszej rodziny i nasi najbliżsi przyjaciele. Serdecznie Wam wszystkim za to dziękujemy.
Jeff Cohen i E.J. Copperman,
gdzieś w mrocznym zakątku New Jersey,
czerwiec 2015
ROZDZIAŁ 1
Drzwi się otworzyły i do środka weszła kobieta.
Siedziałem właśnie przed komputerem, pracując nad odpowiedzią na pytanie, które klient zadał mi tydzień wcześniej. Dotyczyło żmii, trampoliny i określenia ilości burbonu, nie wydaje mi się jednak, aby w tym miejscu warto się tym było zajmować. Zgodziłem się udzielić odpowiedzi, ponieważ nie pracowałem od sześciu dni i odczuwałem niedosyt aktywności intelektualnej. Nie bez znaczenia było też wynagrodzenie, które miałem z tego tytułu otrzymać.
Biuro Odpowiedzi na Pytania działało już pół roku. Mieściło się w lokalu usługowym przy Stelton Road siedemset trzydzieści pięć w Piscataway w stanie New Jersey. Wybrałem to miejsce z uwagi na odległość od domu, w którym mieszkaliśmy z matką, adekwatność do moich minimalnych potrzeb i przystępną cenę najmu. Postanowiłem zareklamować swoją działalność, a choć robiłem to raczej skromnie, ogłoszenia w połączeniu z pocztą pantoflową – zupełnie tego wyrażenia nie rozumiem – zapewniały mi zajęcie przez większość czasu od dnia otwarcia biura.
Kobieta miała mniej więcej dwadzieścia siedem lat. Mierzyła sto sześćdziesiąt siedem centymetrów. Włosy i oczy miała ciemne. Rozglądała się po moim biurze jakby z niepokojem. Wielu potencjalnych klientów tak się zachowuje.
Przedtem mieściła się tu pizzeria San Remo, więc na wyposażeniu zostały mi piece do wypieku dania oferowanego w tego typu restauracjach. Nie miałem okazji ich używać, choć przyznam, że czasami korciło mnie, by sprawdzić, jak działają.
W sporych rozmiarów pomieszczeniu – większym, niżbym potrzebował, ale wygodnie dużym, ponieważ stwarzającym szerokie możliwości w zakresie prowadzenia eksperymentów – znajdowało się jeszcze ustawione centralnie biurko, przy którym aktualnie siedziałem, rozkładany fotel, w którym siadała moja matka podczas wizyt w biurze Odpowiedzi na Pytania, oraz dwa filary wspierające sufit. Poza tym było w zasadzie pusto, choć czysto. Sugerowano mi, że warto by odmalować ściany, ale ja nie widziałem sensu takiego działania. Nie znam żadnych danych, które by sugerowały, że ludzie chętniej zadają ciekawe pytania w świeżo odmalowanych pomieszczeniach.
– Czy mogę pani jakoś pomóc? – zapytałem.
Nauczyłem się używać tego pytania. W pierwszym odruchu najchętniej czym prędzej przystąpiłbym do zgłębiania istoty pytania potencjalnego klienta, matka jednak twierdzi, że ludzie mogliby to uznać za wścibstwo. Nigdy nie używam sformułowania: „W czym mogę pomóc?”. Zawsze jestem zbity z tropu, gdy w sklepie słyszę to pytanie z ust ekspedienta. Przecież nie mam żadnych podstaw, aby sądzić, że ten konkretny człowiek jest w stanie mi w czymkolwiek pomóc. Sam oczywiście jestem w stanie pomóc większości osób, które przychodzą do mnie z jakimś pytaniem, ale statystycznie to przecież niemożliwe, żebym znał odpowiedź na każde.
Jeszcze się nie zdarzyło, żebym nie był w stanie odpowiedzieć, ale teoretycznie jest to możliwe.
– Sama nie wiem – odparła kobieta. – A czy ta agencja to taka jakby agencja detektywistyczna?
Odpowiedź sama cisnęła mi się na usta, ponieważ moja praca nie ma nic wspólnego z pracą agencji detektywistycznej.
– Nie – powiedziałem. – Udzielam odpowiedzi na pytania.
To powiedziawszy, wskazałem kartkę wywieszoną we frontowym oknie. Permanentnym markerem zapisałem na niej nazwę mojej firmy. Matka wciąż powtarza, że powinienem zainwestować w bardziej profesjonalny szyld. Ona zwykle ma rację w takich sprawach, więc pewnie powinienem.
Zamiast się zniechęcić, kobieta zrobiła pięć kroków w moim kierunku. Ja tymczasem wstałem, ponieważ doktor Mancuso nauczył mnie, że niegrzecznie jest rozmawiać na siedząco z kimś, kto stoi. Wyciągnąłem rękę w wystudiowanym geście.
– Pani pozwoli, że się przedstawię – powiedziałem. – Nazywam się Samuel Hoenig. Jestem właścicielem Odpowiedzi na Pytania.
– Hm… Mam pytanie, które wymaga przeprowadzenia pewnych czynności śledczych. Nie wiem zatem, czy pan sobie z tym poradzi.
Teoretycznie nie było to pytanie, ale z tonu jej głosu wywnioskowałem, że tak powinienem tę wypowiedź interpretować.
Postanowiłem założyć, że taka właśnie była jej intencja.
– To zależy od pytania – odparłem. – W przypadku większości pytań konieczne jest zgromadzenie pewnych informacji, nie zawsze niezbędne są natomiast czynności śledcze prowadzone gdzieś poza biurem.
– Zajmował się pan przecież sprawą kryminalną – powiedziała, jakby dla przypomnienia. – Czytałam o tym w „The Star-Ledger”.
Przygryzłem lekko wargę. Owszem, tak faktycznie było. Trzy miesiące temu udzieliłem odpowiedzi na pytanie dotyczące morderstwa, ale stało się tak tylko dlatego, że wiązało się ono z innym pytaniem, na które szukałem odpowiedzi – a także dlatego, że matka mnie przymusiła, zadając mi pytanie o morderstwo i wręczając mi jednodolarowy banknot w ramach opłaty.
– Owszem, zajmowaliśmy się taką sprawą – przyznałem. – Nie jest to jednak podstawowy zakres naszej działalności. Jeśli potrzebuje pani pomocy w sprawie przestępstwa, sugerowałbym zwrócić się raczej do prywatnego detektywa lub na policję.
Przeszło mi przez myśl, że gdybym w tym momencie usiadł, dałbym kobiecie do zrozumienia, że nasza rozmowa dobiegła końca. Za nic nie chciałem jednak, aby odebrała moje zachowanie jako nieuprzejme. Trudno mi było jednoznacznie ten dylemat rozstrzygnąć, więc stałem.
– Nie wiem, czy szukam kogoś, kto mógłby pomóc w sprawie przestępstwa – powiedziała kobieta. – Nie wiem, czy w ogóle do jakiegokolwiek przestępstwa doszło. – Rozejrzała się pobieżnie wokół siebie, zatrzymując wzrok na fotelu mojej matki. – Czy mogę usiąść?
Mojej matki akurat nie było i nie spodziewałem się jej w najbliższym czasie, więc skinąłem głową. Uznałem, że jeśli kobieta spocznie, to ja też będę mógł to zrobić. Kobieta zasiadła w rozkładanym fotelu, ale z podnóżka nie skorzystała. Ja tymczasem wróciłem za biurko.
– A jakie ma pani do mnie pytanie? – zagadnąłem.
Nie byłem pewien, czy nie dopytuję zbyt nachalnie, uznałem jednak, że powinienem zrobić coś, dzięki czemu rozmowa potoczy się dalej. Zależało mi na tym, aby czym prędzej wrócić do kwestii żmii.
– Nazywam się Sheila McInerney – powiedziała kobieta, choć nie prosiłem jej, żeby się przedstawiła. Zgodnie z moimi przewidywaniami zaraz potem przeszła płynnie do niezbędnych wyjaśnień. – Jestem grafikiem i pracuję w agencji reklamowej w mieście.
Mówiąc o „mieście”, ludzie z północy stanu New Jersey mają na myśli Nowy Jork, a najczęściej Manhattan. Ludzie z południa stanu używają zaś tego samego słowa w odniesieniu do Filadelfii. Pani McInerney miała na myśli Manhattan.
Nie odzywałem się, ponieważ dotychczas nie usłyszałem nic, co mogłoby mnie naprowadzić na trop pytania, z którym przyszła do mnie pani McInerney.
– Zawsze lubiłam moją pracę, ale chciałam też mieć dom i rodzinę, i w ogóle – ciągnęła, nadal nie sugerując niczego konkretnego. – Umawiałam się na randki, jak to się zwykle robi, zarejestrowałam się nawet w jednym z tych internetowych serwisów, ale dotychczas nie spotkałam jeszcze nikogo, kto by mi odpowiadał.
Wydawało mi się, że powinienem coś powiedzieć. Nie chciałem jednak, żeby pani McInerney pomyślała, że jestem nieuprzejmy albo niecierpliwy.
– A czy te poszukiwania mają jakiś związek z pani wizytą tutaj? – zapytałem po namyśle.
Wydawało mi się bardzo mało prawdopodobne, aby algorytm komputerowy wskazał mnie jako mężczyznę jej marzeń. Jeśli jednak jakimś sposobem doszła do takiego wniosku, prawdopodobnie powinienem czym prędzej rozwiać jej nadzieje.
Dobierałem słowa ostrożnie, a mimo to pani McInerney zdawała się niemile zaskoczona moim wtrętem.
– Właśnie do tego zmierzam – odparła. – Chciałam dać panu jasno do zrozumienia, że ja nie z tych, co to, no wie pan, zadowolą się w sferze romantycznej byle czym. Szukam mężczyzny, który mógłby być nie tylko kochankiem, ale też partnerem i przyjacielem.
Nie podobał mi się kierunek, w jakim zmierza ta rozmowa. Przeszło mi przez myśl, czyby nie powiedzieć pani McInerney, że jestem z kimś związany. Aby jednak taką deklarację złożyć, musiałbym skłamać, a matka twierdzi, że kłamstwo nigdy w niczym nie pomaga. Teoretycznie mógłbym się z nią nie zgadzać, ale w praktyce słaby ze mnie kłamca, więc zwykle podążam w tej kwestii za jej radą.
Na szczęście pani McInerney po prostu zaczerpnęła powietrza. Nie oczekiwała odpowiedzi.
– Chcę przez to powiedzieć, że ja nie z tych, które natychmiast idą z facetem do łóżka.
Od lat doskonalę się w sztuce nawiązywania i podtrzymywania kontaktu wzrokowego podczas rozmowy, gdy jednak pojawia się jakiś niewygodny dla mnie temat, mam z tym duże trudności. Teraz wgapiałem się więc w ekran monitora, na którym wyświetlała się strona poświęcona różnym gatunkom burbona. Patrzyłem na litery, nawet nie próbując czytać tekstu.
– Rozumiem – powiedziałem.
Teoretycznie była to prawda, ponieważ sens jej komunikatu był dla mnie jasny. Na razie nie potrafiłem tylko pojąć, po co właściwie mi to wszystko mówi.
– Doskonale – ucieszyła się pani McInerney, jakby moja deklaracja była dla niej ważna. – Czyli mamy punkt wyjścia. To pomoże panu zrozumieć istotę mojego problemu.
Są takie słowa, na które reaguję niemal odruchowo. Gdy na przykład ktoś wspomina o „problemie”, odpowiadam niemal automatycznie.
– Nie zajmuję się rozwiązywaniem problemów – odparłem. – Moja firma nazywa się Odpowiedzi na Pytania. Ja odpowiadam na pytania.
Już miałem zasugerować kilka opcji, z których pani McInerney mogłaby skorzystać, aby rozwiązać dręczący ją problem, ona jednak nie dała mi dojść do słowa.
– No dobrze, panie Hoenig – powiedziała. – W takim razie mam do pana pytanie: Kim jest mężczyzna, który sypia w moim łóżku i twierdzi, że jest moim mężem?
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI