The Agathas. Śledztwo w Castle Cove - Kathleen Glasgow, Liz Lawson - ebook

The Agathas. Śledztwo w Castle Cove ebook

Kathleen Glasgow, Liz Lawson

4,1

Opis

Poznaj Castle Cove - miasteczko niewyjaśnionych zniknięć i sekretów…

Co zrobiłaby Agatha Christie? Takie pytanie zadała sobie Alice Ogilvie zeszłego lata, kiedy rzucił ją Steve, gwiazda koszykówki. Potem Alice zniknęła. To, dokąd poszła podczas swojej pięciodniowej nieobecności, jest tajemnicą w Castle Cove.

Teraz zniknęła kolejna dziewczyna Steve'a: Brooke Donovan. I tym razem nie zanosi się na to, by Brooke miała wrócić...

Policja jest przekonana, że to Steve stoi za zniknięciem, ale Alice nie jest tego taka pewna, a mając po swojej stronie Iris, swoją korepetytorkę, może uda jej się udowodnić swoją teorię.

Policja ignoruje wiele wskazówek, a lista podejrzanych jest długa. Jasne jest tylko to, że wszystko jest wielką tajemnicą; Agatha Christie nigdy by tego nie zignorowała. Tylko że Alice i Iris nie mają pojęcia, jak wiele skrywa miasteczko Castle Cove... ani w jak wielkie niebezpieczeństwo mogą się wpakować...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 417

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (10 ocen)
3
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
_xx_Pysia_xx

Nie oderwiesz się od lektury

Miło się przez nią płynie. Kilka zwrotów akcji, które po części są do przewidzenia, ale nie niszczy to książki. Mam nadzieję, że będzie kolejna część przygód Alice i Irise
00
Solind

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, bardzo przyjemnie spędziłam z nią czas i czekam na kontynuację.
00
ewaa66

Całkiem niezła

Szukałam czegoś w stylu Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki albo Truly Devious i ta książka idealnie wpasowała się w te klimaty. Przeczytałam ją za jednym posiedzeniem. Pełna akcji i mocno wciągająca. Mimo tego, że bardzo szybko odgadłam, kto jest mordercą, to dobrze się przy czytaniu bawiłam. Z chęcią przeczytam drugi tom.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Aga­thas
Prze­kład: WIE­SŁAW MAR­CY­SIAK
Re­dak­tor pro­wa­dzący: AGATA TON­DERA
Re­dak­cja: ELŻ­BIETA WO­ŁO­SZYŃ­SKA-WI­ŚNIEW­SKA
Ko­rekta: ANNA SU­REN­DRA, SYL­WIA CHO­JECKA
Opra­co­wa­nie okładki: AGATA CHMIE­LEW­SKA, MAŁ­GO­RZATA ĆWIE­LUCH
Skład: MAŁ­GO­RZATA ĆWIE­LUCH
First pu­bli­shed in Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC Text co­py­ri­ght © 2022 by Ka­th­leen Glas­gow and Eli­za­beth Law­son Jac­ket art co­py­ri­ght © 2022 by Spi­ros Ha­la­ris Map art co­py­ri­ght © 2022 by Mike Hall © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2023
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8299-185-7
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.plwww.bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

De­dy­ku­jemy naj­lep­szym przy­ja­cio­łom,na­sto­let­nim de­tek­ty­wom z ca­łego świata!

.

AGA­THA CHRI­STIE,

właśc. Aga­tha Mary Cla­rissa Chri­stie,Lady Mal­lo­wan, DBE, z domu Mil­ler;ur. 15 wrze­śnia 1890 – zm. 12 stycz­nia 1976.

Bry­tyj­ska pi­sarka, na­pi­sałasześć­dzie­siąt sześć po­wie­ścii czter­na­ście opo­wia­dań de­tek­ty­wi­stycz­nych.

Za­sły­nęła jako au­torka be­st­sel­le­rówwszech cza­sów.

Było z niej także nie­złe ziółko.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

ALICE OGI­LVIE

31 PAŹ­DZIER­NIKA

7:50

Te blon­dynki, pro­szę pana, one spro­wa­dzają nie­mało kło­po­tów.

AGA­THA CHRI­STIE, DWA­NA­ŚCIE PRAC HER­KU­LESA,TŁUM. GRA­ŻYNA JE­SIO­NEK

ALICE OGI­LVIE ZWA­RIO­WAŁA!

Wy­razy na mo­jej szkol­nej szafce są wiel­kie, na­pi­sane czar­nym mar­ke­rem. Nie można ich prze­oczyć. Gdy pod­cho­dzę, wi­dzę je już z końca ko­ry­ta­rza. Pierw­szy dzień w szkole po po­wro­cie z aresztu do­mo­wego, a wita mnie coś ta­kiego. Dla­czego mnie to nie dziwi?

Re­becca Ken­nedy par­ska śmie­chem na dru­gim końcu holu, gdzie stoi ra­zem z He­len Park i Bro­oke Do­no­van. Ga­pią się. Moje dawne przy­ja­ciółki. Moje dawne naj­lep­sze przy­ja­ciółki.

Cie­kawa je­stem, czy któ­raś z nich to na­pi­sała. Nie Bro­oke; ni­gdy by nie zro­biła cze­goś ta­kiego, ale nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby zro­biła to Ken­nedy. Wła­śnie tak by po­stą­piła. Gdzieś w środku ro­dzi się ból, ale my­ślę so­bie: co by te­raz zro­biła Aga­tha Chri­stie? Czy po­zwo­li­łaby im do­brać się do sie­bie? Wy­bie­głaby ze szkoły? Czy tak wła­śnie po­stą­piła, kiedy zdra­dził ją jej pierw­szy mąż? Do dia­bła, nie. Pod­nio­sła się dum­nie i zo­stała mię­dzy­na­ro­dową au­torką be­st­sel­le­rów.

Od­wra­cam się i mie­rzę wzro­kiem całą trójkę. Uśmie­szek Ken­nedy słab­nie.

– Ma­cie ja­kiś pro­blem? – mó­wię swoim naj­lep­szym, znu­dzo­nym gło­sem. Nie chcę tylko, aby za­uwa­żyły, że mi za­leży.

Park, oczy­wi­ście, opiera się ple­cami o szafki, uda­jąc, że nie jest w to za­mie­szana, i po­zwala, by jej pro­ste, lśniące, czarne włosy za­sło­niły jej twarz. Nie po­trafi znieść kon­fron­ta­cji. Ken­nedy prze­wraca oczami. A Bro­oke... cóż, jej po­ma­lo­wane na czer­wono usta drżą, jak­bym to ja zro­biła tu­taj coś złego.

– Alice – mówi ci­cho, jakby za­raz miała przejść do rze­czy, w które wo­la­ła­bym się ni­gdy nie za­głę­biać.

Zmu­szam się, aby spoj­rzeć jej w oczy, i do­piero wtedy za­uwa­żam, w co jest ubrana. Roz­glą­dam się po in­nych na ko­ry­ta­rzu i nie­stety tak – wszy­scy są w prze­bra­niach. Tylko nie ja.

Prze­bra­nie. Bo dzi­siaj jest Hal­lo­ween. Świet­nie. Mój po­wrót do ży­cia to­wa­rzy­skiego w Li­ceum Ca­stle Cove już stał się ma­sa­krą.

Bro­oke, Ken­nedy i Park wło­żyły stroje cho­ler­nych che­er­le­ade­rek. Jak ory­gi­nal­nie. Cała trójka ma na so­bie krót­kie, nie­bie­sko-białe, pli­so­wane spód­niczki, ich włosy są per­fek­cyj­nie za­krę­cone. Dziew­czyny są całe po­pla­mione krwią, z wy­jąt­kiem twa­rzy. Nie chciały za bar­dzo an­ga­żo­wać się w przy­go­to­wa­nie prze­bra­nia i po­psuć so­bie ma­ki­jażu.

Na­to­miast ja wy­glą­dam głu­pio. Je­stem je­dyną osobą na tym ko­ry­ta­rzu – może w ca­łej szkole – która nie jest ubrana w ko­stium.

Jak­bym po­trze­bo­wała ko­lej­nego upo­mnie­nia, że już tu nie pa­suję, wszech­świat naj­wy­raź­niej po­sta­no­wił ten fakt za­zna­czyć. Usu­wam z twa­rzy emo­cje, od­rzu­cam włosy przez ra­mię i otwie­ram drzwi szafki. Wiem, że wszy­scy pa­trzą. Cze­kają, żeby zo­ba­czyć, co zro­bię. Czy za­re­aguję.

Ale nie zro­bię tego.

Bo mnie to nie ob­cho­dzi.

Sta­ram się nie za­snąć na trze­ciej lek­cji ma­te­ma­tyki, kiedy drzwi do klasy otwie­rają się i ja­kiś pierw­szak o za­ru­mie­nio­nej twa­rzy wsuwa głowę do środka, a wszy­scy jed­no­cze­śnie ob­ra­cają się w jego kie­runku.

– Hm – mówi ła­mią­cym się gło­sem. – Hm, prze­pra­szam. Mam list. – Pod­biega do pani Hol­li­ster i po­daje jej kartkę, ale za­nim na­uczy­cielka zdąży ją wziąć, pa­pier wy­śli­zguje się chłopcu spo­mię­dzy pal­ców i opada. Dzie­ciak ru­mieni się jesz­cze moc­niej, gdy pró­buje go zła­pać, za­nim spad­nie na li­no­leum. – Prze­pra­szam, prze­pra­szam. Pro­szę – mru­czy i wpy­cha go w rękę pani Hol­li­ster, po czym wy­biega z sali. Co za cyrk. Przy­naj­mniej na­uczy­cielka prze­stała glę­dzić o ra­chunku róż­nicz­ko­wym.

Hol­li­ster otwiera no­tatkę, czyta ją, a po­tem jej wzrok pada pro­sto na mnie.

– Alice – mówi no­so­wym gło­sem, do­ty­ka­jąc za­ska­ku­jąco dro­giego na­szyj­nika na szyi. Plecy mi sztyw­nieją. Trzy go­dziny w szkole i już mam kło­poty? Do­bry Boże, le­dwo zdą­ży­łam się wy­si­kać. – Je­steś we­zwana do ga­bi­netu pani West­ma­cott.

Żo­łą­dek mi się prze­wraca. Nie mam kło­po­tów. Jest dużo, dużo go­rzej.

Zo­sta­łam we­zwana do ga­bi­netu szkol­nej pe­da­gog.

Pu­kam ci­cho do drzwi, ma­jąc na­dzieję, że może pani West­ma­cott tam nie bę­dzie. Ale pra­wie na­tych­miast sły­szę nad­gor­liwe:

– Tak?

Ni­gdy wcze­śniej nie mia­łam przy­jem­no­ści prze­by­wa­nia w ga­bi­ne­cie pani West­ma­cott, ale sły­sza­łam plotki. Kiedy otwie­ram drzwi, wi­dzę, że lu­dzie mó­wili prawdę. Ona na­prawdę ma swoje imię wy­pi­sane gi­gan­tycz­nymi, zło­tymi, błysz­czą­cymi li­te­rami na ścia­nie za biur­kiem. Rze­czy­wi­ście jest tam też ta­blica ogło­szeń za­ty­tu­ło­wana: Ta­blica uczuć. I ten kąt, o któ­rym wszy­scy mó­wią. Ten z po­du­chami, gdzie może od­by­wać „jam ses­sions” z uczniami.

Trudno uwie­rzyć, ale to też jest praw­dziwe.

Nic dziw­nego, że Bro­oke nie chciała, żeby jej tata oże­nił się z tą ko­bietą.

– Cześć! – woła. – Wejdź! – Ma­cha do mnie, a ja pod­po­rząd­ko­wuję się głów­nie dla­tego, że nie mam wy­boru. – Usią­dziemy tam? – Wska­zuje na pufy.

Hm... nie.

– Mam... chore ko­lana – kła­mię. Nie ma mowy, że­bym usia­dła na pu­fie. – Może na krze­śle. – Sia­dam, za­nim zdąży za­pro­te­sto­wać.

Po chwili wa­ha­nia wsuwa się na krze­sło, składa ręce na biurku i się po­chyla.

– Cie­szymy się, że wró­ci­łaś, Alice. – Ma na so­bie tu­nikę z mnó­stwem dziw­nych kształ­tów na­kle­jo­nych wo­kół de­koltu, a kasz­ta­nowe włosy spięła z tyłu za po­mocą opa­ski. Uwaga, wcale nie faj­nej opa­ski, ale jed­nej z tych gru­bych, które wi­dzia­łam na zdję­ciach lu­dzi z lat dzie­więć­dzie­sią­tych. – Wiemy, że sprawy miały się... kiep­sko w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy. – Pe­da­gog robi współ­czu­jącą minę, a mnie skręca się żo­łą­dek. Wiem, na co się za­po­wiada. – My wszy­scy uzna­li­śmy, że naj­le­piej bę­dzie, jak obie znaj­dziemy tro­chę czasu na po­ga­wędkę. – Unosi brwi, jakby py­tała, ale wiem, że to nie py­ta­nie. Wiem, że nie mam wy­boru. – Mo­żemy po pro­stu po­ga­dać, po­roz­ma­wiać o tym, jak się sprawy mają. W jaki spo­sób je­steś trak­to­wana w szkole. O ta­kich te­ma­tach! – West­ma­cott się uśmie­cha.

– Uhm. – Tylko tyle przy­cho­dzi mi do głowy w od­po­wie­dzi.

Igno­ru­jąc mój brak en­tu­zja­zmu, kon­ty­nu­uje:

– Na po­czą­tek po­roz­ma­wiajmy o Bro­oke i Ste­vie. Cho­dzą ze sobą. Jak so­bie z tym ra­dzisz? Naj­wy­raź­niej nie było ci z tym ła­two...

Jezu, ona na­prawdę chce o tym mó­wić? Jest pierw­szą osobą, która bez­po­śred­nio wspo­mniała przy mnie tych dwoje, od­kąd to wszystko się wy­da­rzyło. Bro­oke, od­kąd pa­mię­tam, była moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką, więc za­wsze wie­dzia­łam, że ża­den z niej ide­alny anioł, któ­rego przede mną od­gry­wała (dwa słowa: Cole Fiel­ding). Kie­dyś to do­ce­nia­łam; po­trzeba tro­chę pie­przu, aby wszystko było in­te­re­su­jące. Ale ni­gdy się nie spo­dzie­wa­łam, że skrad­nie mi chło­paka sprzed nosa.

Steve i ja za­czę­li­śmy się spo­ty­kać, kiedy by­łam w dru­giej kla­sie, a on w pierw­szej i wła­śnie zo­stał gwiazdą szkol­nej dru­żyny ko­szy­kówki. Wcze­śniej za­wsze był w tle, spę­dza­jąc sporo czasu na obo­zach tre­nin­go­wych. Jego mama pra­co­wała na dwa etaty, żeby go było na nie stać. Ale chyba się opła­ciło, bo pew­nego dnia usły­sza­łam, jak dziew­czyny roz­ma­wiają o nim w ła­zience, o tym, że ja­kiś przy­pad­kowy uczeń, o któ­rym nikt ni­gdy nie sły­szał, prze­wo­dzi dru­ży­nie, a ja wie­dzia­łam, że mu­szę go mieć. Za­czę­li­śmy się spo­ty­kać kilka ty­go­dni póź­niej. Dzięki mnie stał się po­pu­larny. Da­łam mu ży­cie to­wa­rzy­skie. Do­stęp do mo­jego świata. A co on dał mi w za­mian? Rzu­cił mnie.

W czerwcu, po tym, jak po­wie­dział mi, że chce ze­rwać, po­nie­waż je­stem zbyt szorstka, po­je­cha­łam z mamą do Egiptu, żeby od­wie­dzić plan filmu, nad któ­rym pra­co­wała. Mój tata wy­je­chał z mia­sta w in­te­re­sach, jak to zwy­kle robi przez dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent czasu, a Bren­dzie miał się uro­dzić pierw­szy wnuk, więc z tej oka­zji po­je­chała do San Diego. Za­tem mia­łam do wy­boru po­je­chać z mamą albo snuć się po ką­tach w domu, sama. Po­my­śla­łam, że może to bę­dzie do­bra roz­rywka, może Steve za­tę­skni za mną, a kiedy mnie nie bę­dzie, może wy­my­ślę, jak na­pra­wić na­sze sprawy. Poza tym, je­śli mam być cał­ko­wi­cie szczera, co zwy­kle trudno mi przy­cho­dzi w kwe­stii uczuć, po­my­śla­łam, że może moja mama i ja bę­dziemy się do­brze ra­zem ba­wić.

Cóż, nikt się spe­cjal­nie nie zdzi­wił tym, że pod­czas ko­lej­nej po­dróży mama pra­co­wała przez dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, a ja sie­dzia­łam sama w po­koju ho­te­lo­wym. Dzięki Bogu za room se­rvice i po­wie­ści Aga­thy Chri­stie, które zna­la­złam w sa­lo­nie.

Po­wiedzmy, że moja mama i ja nie na­wią­za­ły­śmy więzi, ale Bro­oke i Steve z pew­no­ścią to zro­bili.

Drżę na wspo­mnie­nie o tym, jak Bro­oke po­ja­wiła się w moim domu ze łzami w oczach, aby po­in­for­mo­wać mnie, że ni­gdy nie chciała, żeby do tego do­szło – ona ni­gdy nie za­mie­rzała za­ko­chać się w Ste­vie. Kiedy Steve i ja cho­dzi­li­śmy ze sobą, on i Bro­oke za­wsze się do­ga­dy­wali – a ja by­łam na tyle głu­pia, by my­śleć, że to do­brze – naj­wy­raź­niej tak nie było.

– Ale czy to ko­nieczne? – Głos mi drży. Za­ci­skam usta. Opa­nuj się, Ogi­lvie.

Spoj­rze­nie West­ma­cott ła­god­nieje.

– Nie, oczy­wi­ście. Może za­czniemy od na­ucza­nia do­mo­wego? Po­wiedz mi, jak so­bie ra­dzi­łaś przez ostat­nie kilka mie­sięcy z na­uką w domu, kiedy by­łaś na... hm...

– W aresz­cie do­mo­wym? – koń­czę za nią.

– Hm, tak.

– Było do­brze. – Mocno za­pla­tam ręce na piersi.

– Wy­obra­żam so­bie, że mo­głaś czuć się tro­chę sa­motna.

– Było do­brze – po­wta­rzam. Boże, dla­czego ona tak bar­dzo na to na­ci­ska? – Ro­dzice ku­pili mi ko­nia – do­daję tylko po to, żeby uci­szyć ją jesz­cze na kilka se­kund. – Na uro­dziny, kilka mie­sięcy temu. Tuż przed... – Ury­wam.

Jej oczy się roz­ja­śniają.

– Ko­nia! To fan­ta­stycz­nie! Ja­kiej rasy?

To wcale nie jest fan­ta­styczne. Tak wła­śnie po­stę­pują moi ro­dzice: ku­pują mi coś – coś, czego nie mogę znieść – po­nie­waż jest dro­gie. Wzru­szam ra­mio­nami.

– Hm, brą­zo­wej?

– Czy trzy­masz go w Stajni na Zie­lo­nym Wzgó­rzu?

Przy­ta­kuję. Co za głu­pia na­zwa miej­sca dla tych po­twor­nych stwo­rzeń. Cho­ciaż naj­wy­raź­niej moi ro­dzice nie wie­dzą, że nie­na­wi­dzę koni od wa­ka­cji po czwar­tej kla­sie, kiedy mama zde­cy­do­wała, że córka, która jeź­dzi konno, bę­dzie do­bra dla jej wi­ze­runku, i za­pi­sała mnie na obóz jeź­dziecki. Po­go­dzi­łam się z tym, bo przy­naj­mniej chwi­lowo mama pa­mię­tała, że ist­nieję. To nie było ta­kie straszne... do­póki ta­kie się nie stało.

Kiedy ostat­niego dnia obozu pre­zen­to­wa­li­śmy na­sze ko­nie, Ma­rinda Kelly spa­dła ze swo­jego, ła­miąc bio­dro i obie nogi. Tak więc, mó­wiąc o trau­mie... Przy­je­chała ka­retka po­go­to­wia. Po tym ca­łym ba­ła­ga­nie przy­się­głam, że ni­gdy wię­cej nie zbliżę się do ko­nia bar­dziej niż na dzie­sięć me­trów. Tej przy­sięgi moi ro­dzice naj­wy­raź­niej nie pa­mię­tali.

– Ko­cham to miej­sce! Trzy­mam tam mo­jego Oli­vera! – mówi West­ma­cott, jak­by­śmy miały na­wią­zać bliż­sze sto­sunki za sprawą wspól­nej mi­ło­ści do koni.

Oczy­wi­ście, ona jest ko­niarą. Z całą pew­no­ścią.

– Świet­nie. – Co to za imię dla ko­nia... Oli­ver? Nie zdra­dzam mo­ich my­śli. Jesz­cze by mnie za­wie­siła pierw­szego dnia po po­wro­cie do szkoły. Przy­kle­jam uśmiech.

Opo­wiada o swo­ich ulu­bio­nych ko­niach, har­mo­no­gra­mie jazdy, ale przy­naj­mniej prze­stała za­da­wać mi py­ta­nia.

W końcu roz­lega się dzwo­nek ozna­cza­jący ko­niec lek­cji i moją szansę na ucieczkę. Wstaję, ale ona mnie po­wstrzy­muje.

– Po­cze­kaj, po­cze­kaj – mówi, ude­rza­jąc się dło­nią w czoło. – Za­po­mnia­łam, dla­czego cię tu w ogóle we­zwa­łam! Po­nie­waż prze­pa­dło ci kilka pierw­szych mie­sięcy szkoły, zna­leź­li­śmy dla cie­bie ko­re­pe­ty­tora. – Prze­rywa. – Hm, twoi ro­dzice to zor­ga­ni­zo­wali. Ja tylko po­śred­ni­czę.

Ko­re­pe­ty­tora?

– Daję so­bie radę – pro­te­stuję. – Nie po­trze­buję...

– Alice. – West­ma­cott unosi brew pod grubą oprawką oku­la­rów. – Twoje do­mowe wy­siłki były... po­wiedzmy, nie­wy­star­cza­jące. Je­dyny przed­miot, w któ­rym się bro­nisz, to fran­cu­ski. Po­trak­tuj to nie tyle jako su­ge­stię, co wy­móg. – Jej uśmiech znika, a na­zbyt we­soły głos staje się twardy. Czuję ciarki na ple­cach. – Do­brze?

Mru­gam oczami i ki­wam głową.

– Świet­nie! – Pe­da­gog klasz­cze w dło­nie, a jej głos wraca do prze­sad­nie en­tu­zja­stycz­nego tonu, jakby zu­peł­nie na mnie nie war­czała. – Przy­pi­sa­li­śmy cię do Iris Adams.

– Do kogo?

– Iris Adams. Nie znasz jej?

Wzru­szam ra­mio­nami. Dużo osób tu cho­dzi. Jak mogę znać wszyst­kie po na­zwi­sku?

West­ma­cott unosi brwi.

– Cho­dzi­cie ra­zem do szkoły od przed­szkola. – Jakby to miało oży­wić moją pa­mięć.

Kręcę głową.

West­ma­cott spo­gląda na kartkę w dłoni.

– Cóż, tu są wszyst­kie in­for­ma­cje. Przyj­dzie dziś do two­jego domu po szkole. Wszy­scy zgo­dzi­li­śmy się tak to usta­wić, po­nie­waż...

– Świet­nie. – Prze­ry­wam jej i za­bie­ram kartkę z ręki. – Dzię­kuję.

Wi­dzę chwi­lową iry­ta­cję na jej twa­rzy, za­nim znów się uśmiech­nie.

– Do­brze. Ide­al­nie. Och, Alice?

– Tak?

– Kiedy ży­cie daje ci cy­tryny, mo­żesz zro­bić le­mo­niadę!

Po­ka­zuję jej kciuk skie­ro­wany ku gó­rze.

Nie mogę się do­cze­kać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki