Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Avalone Lopez miała proste marzenia. Studiować, znaleźć przyjaciół, żyć jak inne nastolatki… Brzmi zwyczajnie, ale wrodzona wada serca Avy była jak tykająca bomba, która odmierza czas, gotowa wybuchnąć w każdej chwili.
Jasne, zamierzała się bawić i chodzić na imprezy, ale na liście jej celów nie było przemocy, flirtu z półświatkiem Michigan czy dołączenia do gangu Devil’s Sons – chłopaków, którzy oddają cześć nordyckim bogom.
Chociaż, jak Devil’s Sons, Avalone również wierzyła w nordyckich bogów, czuła, że powinna trzymać się od gangu z daleka. Przemoc, intensywne imprezy i podejrzany półświatek Michigan – to wszystko mogło przyśpieszyć jej śmierć.
Jednak zanim się obejrzała, była nie tylko zamieszana w ich podejrzane interesy, ale… zaczęła się z nimi przyjaźnić. Przynajmniej z większością.
Clark Taylor, najniebezpieczniejszy z Devil’s Sons, nie był taki jak większość. Był mroczniejszy, brutalniejszy, pełen tłumionej wściekłości. Na Odyna… dlaczego w takim razie ją tak pociągał? Zwłaszcza że jedyne, co im dobrze wychodziło, to skakanie sobie do gardeł.
A teraz musi mu pomóc. Jemu i innym członkom gangu.
Nawet jeśli zrobi to wbrew sobie...
Książka odpowiednia dla czytelników 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 477
Tytuł oryginału: The Devil’s Sons – Tome 1
Projekt okładki: Urszula Gireń
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Justyna Techmańska, Aleksandra Zok-Smoła
Grafika rozdziałowa: Long Quattro/iStock
Original edition published under the title: THE DEVIL’S SONS #1, by Chloé Wallerand © Éditions Plumes du Web, 2022. First published in France in 2022.
This translation has been arranged in agreement with Leor Literary Agency.
All rights reserved.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Natalia Zmaczyńska
Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko!
Ta książka porusza tematy i zawiera zachowania, które mogą urazić odbiorców bądź wywołać niepokój, zalecamy ostrożność podczas czytania.
Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.
Ostrzeżenie dotyczące treści: wulgarny język, nieuleczalna choroba, żałoba,
przemoc seksualna, psychiczna i fizyczna.
ISBN 978-83-287-3179-0
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Wszystkim, którzy pragną żyć…
Większość ludzi, zastanawiając się nad przyszłością, pragnie tylko jednego: wieść proste życie.
Ale to nie mój przypadek. Lubię komplikacje, bez nich nie byłabym tym, kim jestem dzisiaj. Nie jestem też osobą, która obwinia cały świat i zastanawia się: dlaczego ja? Niektóre rzeczy się zdarzają, a my nie jesteśmy w stanie zrobić nic, by im zapobiec. Nie wybieramy rodziny, nie możemy zmienić tego, co wydarzyło się przed naszymi narodzinami, więc po co się złościć? Po co użalać się nad sobą, zamiast po prostu nauczyć się żyć z tym, na co nie mamy wpływu?
Rozpamiętywanie przeszłości i zastanawianie się, jak by to mogło być, gdyby… to ogromna strata czasu. Akceptacja, przystosowanie się – oto klucz. Klucz do szczęśliwego życia, pomimo komplikacji. Dawno już postanowiłam podążać tą drogą.
Nie oceniam tych, którzy myślą inaczej niż ja: w końcu nie jestem wszechwiedząca. Nie mogę dowieść, że moje rozumowanie jest prawidłowe. Mam jednak przekonanie, że ludzie byliby szczęśliwsi, gdyby przestali patrzeć w przeszłość.
Może jestem totalną masochistką, nie wiem… Swojej codzienności nie zamieniłabym na nic innego, bo po prostu nie jestem stworzona do życia bez problemów. A rozpoczęcie nauki na uniwersytecie po raz kolejny mi to udowodni…
– CZAS IŚĆ! – wrzeszczy mama z kuchni.
Te dwa słowa wywołują we mnie jednocześnie podekscytowanie i niepokój, a nic nie jest w stanie zdominować tego drugiego.
Robię głęboki wdech i wydech, aż do całkowitego opróżnienia płuc. Z ostatnią torbą w ręku rozglądam się po pokoju i sprawdzam, czy o niczym nie zapomniałam.
Czuję ukłucie w sercu. Będzie mi brakować tego chwiejnego, ale ciepłego domu. Będę tęsknić za mamą, równie niestabilną, jednak kochaną. I za moimi przyjaciółmi też. Wszyscy ruszamy różnymi ścieżkami i już wiem, że nasza przyjaźń należy do przeszłości.
Opuszczam pokój i z nostalgią zamykam drzwi za sobą, a następnie wychodzę z domu. Świeże powietrze muska moją twarz, zabierając ze sobą odrobinę niepokoju. Budzi się piękny wrześniowy dzień. Wszystko zdaje się sprzyjać mojemu wyjazdowi, nawet bogowie.
Dołączam do matki w samochodzie i kładę torbę u stóp. Patrzy na mnie swoimi dużymi, niebieskimi, pełnymi emocji oczami, po czym uruchamia silnik.
Nie wyruszam do Kolumbii, jak żywił nadzieję mój ojciec, gdy byłam jeszcze zarodkiem w łonie mamy. Jadę na Uniwersytet Michigan. Nie ze względu na wyniki, nie, raczej z powodu braku środków. Matka jest byłą ćpunką i zaciągnęła zbyt dużo kredytów, aby pozwolić sobie na opłacenie studiów moich marzeń, ale nie mam jej tego za złe. Wiem, jak trudne może być życie. Nie obchodzi mnie więc, ile razy podgrzewała kryształ, żeby zaciągać się oparami. Liczy się tylko to, że jest tu dzisiaj, czysta i zdrowa.
Po kilku godzinach jazdy, podczas których bez przerwy mówiła, a ja patrzyłam na krajobraz przesuwający się przed moimi oczami, w końcu zatrzymuje się na parkingu wydziału.
– Spójrz, jak pięknie! – woła.
Racja. Kampus jest wspaniały. Świeży, zielony trawnik powinien zostać nagrodzony przez władze miasta. Jest idealnie skoszony, nie ma żadnej dziury. Drzewa są przycięte, a wspaniałe pnącza pokrywają gigantyczne budynki i kamienne arkady, nadając im staroświeckiego uroku. Wieże i duże okna przypominają te w letnich rezydencjach zamieszkanych przez renesansową szlachtę.
Odpinam pas i otwieram drzwi, mama jest już na zewnątrz. Liczni studenci idą z torbami lub pudłami w rękach, prawdopodobnie w poszukiwaniu nowego pokoju na nadchodzący rok. Nie mogę się doczekać, aż znajdę i zobaczę swój. Mam nadzieję, że moja współlokatorka będzie miła.
– Stoisko jest tutaj!
Mama wskazuje stół, za którym pod namiotem siedzi pięć osób.
Ostatecznie wydaje się znacznie bardziej podekscytowana niż ja. Gdyby dostanie się na studia nie oznaczało pozostawienia jej samej, prawdopodobnie skakałabym z radości. W końcu zawsze o tym marzyłam. Tyle że mama zaczęła brać narkotyki z powodu samotności spowodowanej śmiercią mojego ojca, zanim się urodziłam. Od tamtego dnia nie ma nikogo innego poza mną. Żadnego brata, siostry, teściów, jej rodzice zmarli dawno temu. Mimo że zawsze dobrze spełniała się w swojej roli, moim obowiązkiem było ją wspierać. Ona i ja przeciwko reszcie świata, i to od pierwszego dnia. Aktualnie nie wiem, jak się wszystko rozwinie, i czuję ucisk w żołądku.
Jest silna – powtarzam sobie. Dużo silniejsza niż ktokolwiek inny.
W kącikach moich ust pojawia się uśmiech, gdy sobie przypominam, jak walczyła niczym wściekła lwica o moje i własne szczęście. Nawet jeśli w tamtym czasie byłam tylko lwiątkiem dającym się czyścić, szybko nauczyłam się pokazywać kły, aby wspierać i chronić swoich, tak jak moja matka.
Czuję się nieco pewniej i podchodzimy do stoiska. Rudowłosa kobieta po trzydziestce uśmiecha się do mnie ciepło.
– Kierunek, nazwisko i imię?
– Literatura. Lopez Avalone.
Przeszukuje metalowe pudło wypełnione aktami i po znalezieniu mojego nazwiska wręcza mi mapę kampusu oraz pęk kluczy. Jego ciężar w mojej dłoni oznacza wagę zmian.
– Pokój trzysta siedem, witamy na uniwersytecie.
Przyjemny dreszcz przebiega mi po plecach. Uśmiecham się uprzejmie do rozmówczyni, po czym zwracam się do mamy, a ta patrzy na mnie z dumą.
Po zabraniu rzeczy z samochodu ruszamy w poszukiwaniu mojego pokoju. Wchodzimy do dużego budynku z kamienia w kolorze écru i wspinamy się na trzecie piętro. Idziemy korytarzem, uważając, żeby nikogo nie potrącić – inni też są obładowani jak osły – i docieramy do pokoju trzysta siedem.
Ona i ja zawsze będziemy przeciwko reszcie świata, powtarzam sobie, czując, jak serce wali mi w piersi.
Biorę głęboki oddech, wkładam klucz do zamka i otwieram drzwi. Robię zaledwie dwa kroki w głąb pomieszczenia, gdy na szyję rzuca mi się dziewczyna, przez co moje torby i pudła spadają na podłogę. Z powodu tego nagłego kontaktu staję jak słup soli – nie jestem szczególnie otwarta na dotyk obcych osób – i odliczam sekundy do momentu uwolnienia.
Wreszcie dziewczyna cofa się kilka kroków i widzę jej uśmiech, dziwnie przypominający ten należący do Kota z Cheshire z Alicji w Krainie Czarów.
– Przepraszam – mówi, podnosząc moje rzeczy. Kładzie je na łóżku. – Od dwóch lat trafiam na całkowicie niezrównoważonych lub naprawdę podejrzanych współlokatorów, a ponieważ wydajesz się całkiem normalna… jestem bardzo szczęśliwa i czuję ULGĘ.
Na widok jej zawstydzenia chichoczę, aby nie pozostawiać jej dłużej w kłopotliwej sytuacji.
Następnie zerkam ukradkiem na mamę, a ona bez słowa kiwa porozumiewawczo głową. Nie dawała tego po sobie poznać, ale również niepokoiła ją kwestia wspólnego mieszkania z kimś, gdyż mogło się to okazać katastrofą. Jednak uśmiech, który widzę przed sobą, sprawia, że moje lęki znikają. Ta dziewczyna wydaje się trochę odklejona, ale nie niemiła.
– Mam na imię Lola – przedstawia się, wyciągając do mnie drobną dłoń.
Ściskam ją serdecznie.
– Avalone. A to jest moja matka, Claire.
Lola wita ją tym samym olśniewającym uśmiechem, odsłaniając wszystkie zęby, a mama odwzajemnia go, po czym kładzie moje ostatnie torby na łóżku. Kiedy mnie przytula i znów czuję ukłucie w sercu, zdaję sobie sprawę, że chce to zrobić szybko, żebym nie miała możliwości analizować i się martwić.
– Zadzwoń, jeśli będziesz miała jakiś problem…
– Dopóki nie udowodnią inaczej, to ja jestem matką!
Śmieję się smutno. Mama kładzie dłonie na moich policzkach i całuje mnie w czoło, po czym, jak zwykle, przesuwa kciukami po moich powiekach.
– Będę tęsknić. Będzie mi brakować twojego pięknego spojrzenia…
– Ja za tobą też, mamo.
Cofa się o krok i obserwuje mnie, żeby się upewnić, czy wszystko w porządku, a ja korzystam z okazji, by zrobić to samo, ostatni raz zapamiętując rysy jej emanującej uczuciem twarzy.
Bierze torebkę, żegna się z Lolą i wychodzi z szerokim uśmiechem.
– Do widzenia, kochanie. Zdzwonimy się później, kocham cię!
Otwieram buzię, ale słowa zamierają mi na ustach w tej samej chwili, gdy zamykają się drzwi.
Kiedy obudzę się jutro rano, między nami będzie ponad czterysta osiemdziesiąt kilometrów, czyli pięć godzin jazdy… ale jestem bez samochodu.
Powoli odwracam się w stronę Loli, która z ciekawością obserwuje mój każdy najmniejszy ruch.
– Masz samochód? – pytam.
Energicznie kiwa głową, nadal się uśmiechając.
– Gdyby moja mama miała problem i musiałabym pilnie do niej pojechać do Indiany, pożyczyłabyś mi go?
– A gdyby jakiś idiota złamał mi serce, zjadłabyś ze mną lody, oglądając Pamiętnik?
Oceniamy się w milczeniu, jakbyśmy starały się sprawdzić, czy możliwa jest między nami przyjaźń. Na moich ustach pojawia się uśmiech, ale go ukrywam. Zamiast tego przechylam głowę na bok.
– Tylko jeśli następnego dnia pozwolisz mi skopać mu tyłek.
– Tylko jeśli pozwolisz mi pojechać z tobą pomóc matce.
Mrużę oczy, żeby zachować poważny wyraz twarzy, ale odpowiedź Loli w pełni mnie satysfakcjonuje. Dziewczyna daje mi do zrozumienia, że to ja trzymam wszystkie karty i jeśli ją zaakceptuję, może się narodzić między nami piękna przyjaźń. Pozwalam więc, by jej uśmiech mnie zaraził, i kiwam głową, przypieczętowując nasz pakt.
Cisza, która potem następuje, daje mi możliwość obejrzenia tego miejsca. Pokój nie jest zbyt przestronny, ale za to ładny. Pod przeciwległymi ścianami stoją dwa łóżka, a naprzeciwko drzwi wejściowych dwa biurka. W rogach znajdują się szafy z miejscem do przechowywania ubrań. Wspólne prysznice nie powodują u mnie okrzyków radości. Jednakże, ku mojej wielkiej uldze, pokój ma własną toaletę.
Odwracam się do Loli, która siedzi na łóżku i przygląda mi się swoimi dużymi oczami w kształcie migdałów, gestykulując przy tym, jakby z wielkim wysiłkiem starała się powstrzymać przed bombardowaniem mnie pytaniami. Coś mi mówi, że lada chwila eksploduje, więc opadam na materac sprężynowy i uśmiecham się do niej zachęcająco.
Zeskakuje gwałtownie ze swojego miejsca i siada obok mnie.
– Skąd pochodzisz?
Na widok jej entuzjazmu powstrzymuję się od śmiechu.
– Jestem z Madison, a ty?
– Z Waszyngtonu!
O mieszkańcach Waszyngtonu mówi się, że w ich słowniku istnieje tylko słowo „praca”. Jeśli taka jest prawda, nie stanowi to dla mnie problemu, bo jestem tu, żeby zaliczyć rok, a potem zrobić dyplom, omijając po drodze wszelkie przeszkody.
Lola i ja rozmawiamy, kiedy rozpakowuję swoje rzeczy. Dziewczyna studiuje na trzecim roku socjologii, a w przyszłości chciałaby zostać nauczycielką. Jej rodzice są nadal razem po dwudziestu pięciu latach małżeństwa i ma starszego brata. To energiczna dziewczyna i bardzo mnie bawi. Ma również w sobie mnóstwo uroku. Ciemnobrązowe, ścięte na boba włosy idealnie do niej pasują. Pod oczami i na nosie widnieją piegi przypominające gwiazdy na niebie. Drobna budowa i naprawdę malutkie dłonie jeszcze dodają jej wdzięku.
Po dobrej godzinie rozmowy o swoim życiu i najbardziej nietypowych anegdotach Lola proponuje, że mnie oprowadzi.
– Najlepszą rzeczą na tym kampusie jest kawa – mówi, gdy wchodzimy do kawiarni. – Jestem pewna, że nigdy nie piłaś tak dobrej. A tak przy okazji, prawie nic mi o sobie nie powiedziałaś! Czym zajmują się twoi rodzice?
– Moja mama jest sekretarką i kasjerką.
Lola zamawia dwie kawy i odwraca się do mnie.
– A ojciec?
– Nie żyje.
Nagle nieruchomieje i patrzy na mnie ze smutkiem, czego można się było spodziewać.
– Na oko Odyna[1], Ava… Jestem zbyt ciekawska, przepraszam.
Już mam jej odpowiedzieć, że wszystko w porządku, ale zamiast tego marszczę brwi i tylko gapię się na dziewczynę. Kiedy dociera do mnie, co właśnie usłyszałam, robię wielkie oczy, a serce wali mi w piersi. Gdybym się nie powstrzymała, wybuchnęłabym śmiechem ze zdziwienia i radości.
– Na oko Odyna?
Lola nie widzi kiełkującej we mnie nadziei. Odwraca wzrok, zakłopotana, i śmieje się nerwowo.
– Zostałam wychowana przez rodziców wierzących w nordyckich bogów.
Macha ręką, dając do zrozumienia, żebym zapomniała, ale na moich ustach pojawia się uśmiech. To odkrycie bardzo mi się podoba i ogarnia mnie błogie uczucie.
Bierzemy kawę i wychodzimy, by usiąść na trawie.
– Nie sądzę, żeby Odyn miał z tym cokolwiek wspólnego. Może Norny[2]?
– Możesz mieć rację. Chyba że bogowie żywili urazę do twojego ojca, to musiałyby być…
Ostatnie słowo zamiera jej na wargach. Spogląda na mnie i otwiera buzię tak szeroko, że boję się, że odpadnie jej szczęka. Zaciskam usta, żeby powstrzymać śmiech.
– T… ty też, czy ty…?
Uśmiecham się delikatnie, po czym biorę łyk gorącego napoju.
– Dorastałam, słuchając o wyczynach Thora[3] i szaleństwach Lokiego[4].
Tym razem muszę podnieść palcem jej podbródek, żeby zamknęła usta. Ale rozumiem to zdziwienie. W Stanach Zjednoczonych odsetek pogan nie przekracza jednej dziesiątej procenta, a oto moja współlokatorka wyznaje tę samą religię co ja.
Po kilku sekundach do Loli w końcu to dociera.
– Zostałyśmy stworzone, żeby się spotkać! – podsumowuje podekscytowana.
Nie wiem, czy bogowie lub Norny mają coś wspólnego z naszym spotkaniem, ale naprawdę się cieszę, że ją poznałam. Coś mi mówi, że będziemy się dobrze dogadywać. A poza tym fakt, że wyznaje moją religię, sprawia, że czuję się, jakbym miała kawałek domu tutaj, w tym nowym mieście.
Pogoda jest wspaniała, przyjemny wietrzyk unosi liście drzew.
Lola i ja cieszymy się ostatnimi promieniami słońca, wciąż siedząc w tym samym miejscu, co godzinę wcześniej.
Czuję się dobrze, naprawdę dobrze, a moja współlokatorka już wypełnia tę pustkę, której się obawiałam po odjeździe mamy. Gdyby ta dziewczyna nie istniała, trzeba by było ją wymyślić.
– Przysięgam – mówi ze śmiechem. – Oniemieli, myślałam nawet, że mojej babci wysiądzie serce, a we mnie uderzy piorun Thora! Sądzili, że oczyszczę honor rodziny po tym, co zrobił mój starszy brat, ale nie!
Wspominała różne osoby, ale o bracie mówiła najmniej, jakby był to temat tabu.
– Co zrobił twój brat?
Lola krztusi się kawą, co jeszcze bardziej wzmaga moją ciekawość, ale odwracam wzrok, by nie poczuła się obserwowana i zobowiązana do odpowiedzi na pytanie.
– Powiedzmy, że nie zrobił tego, czego oczekiwali od niego rodzice.
– O mnie mowa? – pyta nagle ochrypły głos za nami.
Obie odwracamy się gwałtownie. Przed nami stoi chłopak wyglądający dokładnie jak Lola.
Brązowe włosy, piegi, wyraziste, ale ciepłe rysy twarzy i znaczna muskulatura. Jej brat jest cholernie przystojny! Gdybym nie miała minimum kontroli nad swoim ciałem, ośliniłabym się – jak pewnie wszystkie dziewczyny na uniwersytecie.
Mój wzrok przesuwa się po jego czarnej skórzanej kurtce aż do palców z wytatuowanymi runami[5], świadczących o tym, że on również podziela moją wiarę, podobnie jak jego siostra.
– Miło mi! Jestem Set. A ty jesteś?
– Avalone.
Podnoszę ku niemu twarz i napotykam złośliwe spojrzenie, które naraz gwałtownie się zmienia, jednak chłopak nie odwraca wzroku. Za to blednie i wygląda, jakby obleciał go pierwotny strach.
Chciałabym powiedzieć, że jestem zaskoczona jego reakcją, ale tak nie jest. Nieliczni spotkani przeze mnie poganie interpretują moje spojrzenie jako zły omen. Z wyjątkiem mojej matki. I najwyraźniej też współlokatorki.
Lola pstryka palcami i jej brat wraca do rzeczywistości. Patrzy na nią, kręci głową, po czym ponownie skupia uwagę na mnie. Mierzy mnie wzrokiem, ale odsuwam się, przeklinając w myślach bogów za obdarowanie mnie tymi pomarańczowymi plamkami wokół tęczówek.
– Przepraszam… – Bierze się w garść. – Nieczęsto spotykam się z tak… destabilizującym pięknem.
Ledwo powstrzymuję się od przewrócenia oczami. Tymczasem Lola, wyraźnie spięta, nie może już wytrzymać w miejscu i kręci się we wszystkich kierunkach.
– Miło było cię poznać, Avalone. Miłego dnia!
Set przechodzi przed nami, po czym pewnym i zdecydowanym krokiem, choć nieco pospiesznym, oddala się w stronę drogi. Uwaga wszystkich skupia się na nim, zapewne ze względu na jego wygląd, jednak mnie w tej chwili interesuje tylko biały napis umieszczony z tyłu skórzanej kurtki. Nie jestem w stanie go odczytać, ale dostrzegam narysowaną pod spodem czaszkę i wyrytego na jej czole Vegvisira[6], symbol naszej religii.
– The Devil’s Sons.
Odrywam wzrok od pleców Seta i patrzę na moją nową przyjaciółkę.
– Tak jest napisane na jego kurtce – kontynuuje.
Spogląda na trawę, przebiera w niej palcami i wydaje się całkowicie skrępowana.
– Jest częścią gangu. I tak szybko byś się dowiedziała, więc równie dobrze możesz usłyszeć to ode mnie.
Otwieram szeroko oczy i dławię się głośno powietrzem, po czym zdaję sobie sprawę, że przeze mnie Lola czuje się jeszcze gorzej. Staram się uspokoić, ale moja twarz pozostaje spięta.
Gang na tym uniwersytecie? Poważnie? Chociaż Set ma liczne tatuaże i jest muskularny, nie wydaje się zdolny do popełniania potworności.
Kręcę głową, po czym uśmiecham się do Loli, żeby wiedziała, że nie musi się wstydzić. Jednak pomimo tego uśmiechu czuję w gardle gulę na myśl, że być może członkowie gangu to niebezpieczni przestępcy.
– Masz chłopaka? – pyta mnie Lola, żeby szybko zmienić temat.
Odpowiadam przecząco.
– Dlaczego?
Wzruszam ramionami i odwracam wzrok.
– Nie szukam nikogo. Poza tym trzeba przyznać, że kandydaci nie pchają się drzwiami i oknami! – mówię drwiąco.
Lola wybucha śmiechem, uderzając się w czoło, jakby znalazła brakujący element układanki mojego życia.
– Boją się ciebie!
Unoszę brwi, nic nie rozumiejąc, a moja nowa koleżanka wygląda na zszokowaną.
– No nie, Avalone, patrzyłaś na siebie w lustrze? Wcielenie pogańskiego piękna! I na wszystkich bogów, jesteś megalaską!
Skłamałabym, twierdząc, że nie jestem świadoma własnej urody, nawet jeśli nie każdemu się podobam.
Wiem, że mam dobre geny. Długie, falowane włosy w kolorze polarnego blondu, do tego zielone oczy przechodzące bliżej źrenic w tak jasny brąz, że wydaje się, że widać tam pomarańczowe plamki. Kiedy się uśmiecham, w moich policzkach pojawiają się dwa dołeczki, i pomimo diety mam kobiece kształty, prawdopodobnie dlatego, że nie wolno mi uprawiać sportu.
– Jednak najbardziej przeraża ich twoje spojrzenie – ciągnie Lola.
Mruży oczy, zaglądając w moje, a ja walczę, żeby się nie odwrócić, spodziewając się, że wyciągnie takie same wnioski jak inni.
– Jest tak piękne, ale z błyskiem nadającym mu niespotykaną twardość… Zabójcze spojrzenie!
I gdy się do mnie uśmiecha, nie wydaje się przestraszona, jakby nie rozpoznała złego omenu, jaki poganie widzą w pomarańczowych plamkach moich tęczówek. Płomienie Ragnarök[7].
– Jutro rozpoczynają się castingi na cheerleaderki, jeśli cię to interesuje.
Ulga, którą poczułam sekundę wcześniej, znika, ustępując miejsca rezygnacji. Lola to dostrzega, kładzie się na brzuchu i uważnie mi się przygląda.
– Avalone Lopez, możesz się przede mną otworzyć. Jeśli jeszcze mi nie ufasz, dam ci na mnie haka: do siedemnastego roku życia jadłam w ukryciu swoje gile.
Nagle z mojego gardła wydobywa się śmiech i wywołuję nim tę samą reakcję u dziewczyny. Kiedy zdajemy sobie sprawę, że kilka par oczu zwraca się w naszą stronę, moja współlokatorka nagle zmienia wyraz twarzy, przerażona myślą, że ktoś mógł usłyszeć jej wyznanie. Wydaje się, że czuje ulgę, gdy wszyscy wracają do swoich zajęć, nie robiąc sobie z niej żartów.
– Więc co ty na to? Wyznanie za wyznanie?
– Moje nie jest tak śmieszne, ostrzegam.
Zbywa moją uwagę nieokreślonym machnięciem ręki i mówi, że nie powinnyśmy różnicować emocji. I właśnie te słowa przekonują mnie do zwierzeń, bo przez zabawne odpowiedzi Loli znikają wszelkie ślady napięcia.
– Mam problemy z sercem, co uniemożliwia mi uprawianie sportu.
Zwykle na tym bym poprzestała. Ale ta dziewczyna sprawia, że mam ochotę powiedzieć jej wszystko. Przecież jestem jej to winna po wyznaniu na temat jej dość wątpliwych gustów kulinarnych.
– Moja mama brała metamfetaminę, gdy była młoda. Potem poznała mojego ojca. Rzuciła narkotyki i zaszła w ciążę, ale on zmarł, zanim się urodziłam, i znowu zaczęła brać. Wzięła, gdy byłam w jej brzuchu. Jeden raz. Jednak to wystarczyło, żebym urodziła się z wadą rozwojową, która doprowadziła do niewydolności serca. Moja mama jest już od dawna czysta, nigdy nie będę jej mieć tego za złe. Zrobiła dla mnie wszystko, będę jej wdzięczna do końca życia.
Oczy Loli błyszczą od łez, ale po raz pierwszy nie odwracam wzroku. Bo nie widzę w nich litości i osądzania, raczej zrozumienie.
– Naprawdę mi przykro, Avalone. Na pewno nie jest ci z tym łatwo.
Tej dziewczynie można bez trudu się zwierzyć. Nigdy nie otworzyłam się przed nikim tak szybko i szczerze mówiąc… jest to przyjemne uczucie. Czuję się lżejsza i dzięki temu nie boję się już momentu, w którym musiałabym opowiedzieć jej wszystko o mojej chorobie, wiszącej mi nad głową jak miecz Damoklesa.
Cieszymy się słońcem jeszcze przez mniej więcej trzydzieści minut, po czym w miłej atmosferze i z lekko zaczerwienionymi policzkami wracamy do pokoju.
– Co będziesz robić przez te trzy dni przed rozpoczęciem zajęć?
– Nie wiem, prawdopodobnie pójdę do biblioteki, żeby z wyprzedzeniem zacząć przerabiać to, co będzie na zajęciach – odpowiadam, siadając na łóżku.
– Jesteś typem kujonki? – pyta zaskoczona.
– Powiedzmy, że wolę być raczej do przodu niż do tyłu.
Widząc figlarny błysk w oczach Loli, grożę jej palcem.
– Nawet o tym nie myśl, nie będę odrabiać za ciebie zadań!
Podnosi ręce w geście niewinności, ale zdradza ją spojrzenie, co wywołuje mój uśmiech. Wiem, że jeszcze spróbuje, ale na razie ma zupełnie inny pomysł.
– Może wyjdziemy dziś wieczorem? Możesz pić pomimo problemów z sercem?
– Muszę unikać shotów, ale pić mogę! – kłamię, nie bez skrupułów.
Lola wykonuje coś w rodzaju tańca radości, jednocześnie wymieniając bary w Ann Arbor. Ponieważ nie znam jeszcze miasta, ma mnóstwo czasu na zastanowienie się nad miejscem, jednak ostatecznie nie zdradza mi nazwy lokalu.
Potem spogląda na zegarek i jej zachowanie całkowicie się zmienia. Mamy tylko dwie godziny na przygotowanie się i zjedzenie, co Loli wydaje się niewykonalne. Przemienia się więc w prawdziwe tornado. Chwyta bez słowa swoją kosmetyczkę i ciągnie mnie pod wspólne prysznice, o włos omijając studentów na naszej drodze.
Pod strumieniami wody moja nowa współlokatorka zaskakuje mnie, śpiewając w sąsiedniej kabinie na całe gardło. Kto by pomyślał, że tak małe ciało może mieścić taki wokal?
Do tego świetnie śpiewa!
Wracamy i pokój zamienia się w pole bitwy. Wszędzie latają ubrania i towarzyszą temu jęki frustracji Loli. W końcu znajduje piękną krótką czerwoną sukienkę i patrzy na mnie pytająco. Kiwam głową z aprobatą i w zamian otrzymuję gigantyczny uśmiech.
Teraz ja przeglądam szafę – nie wyrzucając jednak całej jej zawartości – i moją uwagę przyciągają krótka czarna satynowa spódniczka oraz beżowy top z rozszerzanymi rękawami. Moja współlokatorka unosi dwa kciuki i niczym dwie podekscytowane smarkule wkładamy nasze kreacje.
Robimy lekki makijaż, zakładamy obcasy i z torebkami w dłoniach idziemy do stołówki na posiłek. Ledwo znajdujemy miejsce wśród studentów i siadamy, kiedy nagle prosto w naszą stronę rusza z pośpiechem mężczyzna.
Jego surowa twarz w połączeniu z pięściami, które kładzie na naszym stole, i czarną skórzaną kurtką na plecach sprawia, że się wzdrygam.
Wściekły Devil’s Son.
– Widziałaś swojego brata? – warczy chłopak do Loli.
Zauważa moją obecność i rzuca okiem w moją stronę, po czym zatrzymuje na mnie spojrzenie. Jego reakcja jest natychmiastowa: wyraźnie blednie i przełyka z trudem. Cały też zastyga w miejscu.
Na wszystkich bogów, on też jest poganinem?
– Nie – odpowiada zirytowana. – Nie od dzisiejszego popołudnia, Sean.
Słowa Loli otrzeźwiają go i odwraca twarz tak szybko, jakbym go spoliczkowała. Jego gniew powraca. Uderza pięścią w stół tak gwałtownie, że aż podskakuję. Teraz, gdy sprawił, że wzrok wszystkich skierował się na nas, odchodzi tak szybko, jak przybył. I, co za niespodzianka, czaszkę na jego skórzanej kurtce zdobi Vegvisir!
– Każdy członek gangu jest poganinem? – pytam.
– Tak. W końcu kto byłby na tyle szalony, aby dołączyć do gangu, gdyby nie przestrzegał zasad etyki Ásatrú[8]?
„Siła, odwaga, honor, radość, pragmatyzm”.
– Czym dokładnie się zajmują?
Pytanie przechodzi przez moje usta, chociaż go nie przemyślałam. Czy naprawdę chcę poznać bliżej gang, którego członkowie są częścią uniwersytetu?
Lola w zamyśleniu bawi się jedzeniem.
– Nie wiem do końca, nigdy nie pytałam. Jednak ludzie mówią, że siedzą w narkotykach i broni. To znaczy w przemycie.
– Ale skoro wszyscy wiedzą, jak mogą prowadzić swoją działalność?
– Wszyscy w tym mieście ich znają. Mają wtyki, gliniarze przymykają oko, a ci, którzy nie są skorumpowani, nie znaleźli dowodów, aby ich zatrzymać.
Nic na to nie odpowiadam. Jestem zbyt zamyślona, żeby sklecić dwa zdania.
Gang prowadzący nielegalną działalność na moim uniwersytecie… A co, jeśli kogoś zabiją?
Drżę na samą myśl i robi mi się niedobrze. Uczepiam się jednak przekonania, że zanim Set zmierzył mnie uważnie wzrokiem, wydawał się raczej sympatyczny.
Muszą mieć przywódcę z licznymi kontaktami. W przeciwnym razie jak studenci mieliby wychodzić obronną ręką ze wszystkich zbrodni i wykroczeń, których dokonują?
Dopiero gdy docieramy do samochodu z napędem na cztery koła, stojącego na uniwersyteckim parkingu, atmosfera się rozluźnia i w końcu wraca ekscytacja. Wyjeżdżamy na ulice Ann Arbor i słuchamy głośno I Write Sins Not Tragedies zespołu Panic! at the Disco.
Po około dziesięciu minutach ognistego karaoke Lola parkuje wóz przed budynkiem, którego wygląd nie pozwala stwierdzić, co kryje się wewnątrz. Zatrzaskujemy za sobą drzwi i moja współlokatorka teatralnym gestem wyciąga ręce w stronę wejścia.
– Oto The Degenerate Bar!
Lola i ja ramię w ramię otwieramy dźwiękoszczelne drzwi baru. A tam panuje już tylko degeneracja.
Muzyka i imprezowe okrzyki opadają na mnie z taką siłą, że z zaskoczenia zatrzymuję się w miejscu. Gra świateł rozświetla po kolei każdy kąt lokalu, zalewając obecnych jasnością, by w następnej sekundzie pogrążyć ich w ciemności. Błyski zgrywają się z szalonym rytmem muzyki pop tak, że każdy epileptyk natychmiast znalazłby się w szpitalu.
Muszę dać swoim zmysłom kilka sekund na oswojenie się z atmosferą, zanim wejdę do środka pod kamiennym spojrzeniem dwóch bramkarzy. Wśród gęstego tłumu na środku sali rozciąga się gigantyczny, około dwudziestometrowy kontuar otoczony stołami.
Nie puszczając mnie ani na sekundę, Lola przepycha się łokciami i toruje nam drogę do baru, a tam od razu woła barmana. Na jej widok na ustach mężczyzny pojawia się szeroki uśmiech i podchodzi do nas z shakerami w dłoni.
– Lola! Kopę lat!
Wymieniają przez kontuar serdeczny uścisk, po czym dziewczyna przyciąga mnie do siebie i przedstawia swojemu przyjacielowi.
– Liamie, to Avalone, moja nowa współlokatorka.
Barman posyła mi olśniewający uśmiech i ściska moją dłoń. Gdy przygotowuje drinki, wymieniamy kilka uprzejmości. Trudno o więcej przy tak głośnej muzyce.
Siedzimy na wysokich krzesłach przed ladą, a Liam stawia przede mną i Lolą dwa drinki „na koszt firmy”. Dziękujemy i wznosimy toast, po czym pijemy pyszny nektar. Nie potrafię powiedzieć, z czego jest zrobiony, bo nie mam doświadczenia z alkoholem, ale jedno jest pewne – smakuje wyśmienicie. Nigdy nie piłam czegoś tak dobrego.
Atmosfera mi się podoba. Tylko śmiech, taniec i wspólne śpiewanie piosenek. W barze króluje imprezowa energia, którą wszyscy czują. Mój bagaż emocjonalny został przed dźwiękoszczelnymi drzwiami, żebym mogła tego wieczoru oderwać się od codzienności. Są toasty, sprzeczki, flirty. Lola i ja dajemy się porwać szaleństwu. Śpiewamy i śmiejemy się z całych sił, częściowo dzięki Liamowi i jego dowcipom – równie kiepskim, jak zabawnym. Próbuję ignorować jego spojrzenia, jakby nic się nie działo, przynajmniej dopóki moja nowa przyjaciółka nie postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i nie próbuje mnie popchnąć w jego kierunku, gdy jest odwrócony do nas plecami.
– Nie jestem tu po to, żeby szukać chłopaka. Chcę skoncentrować się na nauce, nie mam czasu na to, żeby ktoś zawracał mi głowę.
Lola patrzy na mnie osłupiała, a ja przewracam oczami z rozbawieniem.
– Ale to uniwerek! Powinnaś się dobrze bawić, to nasze ostatnie lata przed pracą i obowiązkami! Ostatnia szansa, by nacieszyć się życiem przed dorosłością!
Nie mam czasu jej odpowiedzieć, bo z parkietu dochodzi do nas jakiś gwar. Przenikliwe krzyki odbijają się echem w pomieszczeniu, imprezowicze gromadzą się, żeby być świadkami czegoś, co wygląda na bójkę.
– To Devil’s Sons! – rzuca jakiś mężczyzna, wznosząc swoje piwo.
Inni przyłączają się do jego toastu. Ci durnie im kibicują…
Odwracam się w stronę Loli, ale ona mija mnie migiem i wpada w tłum. Pewnie martwi się o swojego brata.
Cholera!
Zeskakuję z krzesła i popycham kilka osób, nurkując między ludźmi. Wspinam się na palce i szukam brązowej głowy, ale nie mogę jej zlokalizować. Gra świateł nie pomaga, gdyż zebrani ludzie co jakiś czas pogrążają się w ciemności. Z moich ust wydobywa się pisk, gdy ktoś nadeptuje na moją nogę, ale zaciskam zęby i idę dalej. Dwa razy prawie tracę równowagę, jednak w końcu przede mną pojawia się Lola. Po raz ostatni rozpycham się łokciami, żeby się do niej dostać, i z ulgą chwytam ją za ramię. Jednak moja współlokatorka nie zwraca na mnie najmniejszej uwagi. Zastygła w obliczu rozgrywającej się przed nami sceny.
To nie Set się bije, ale biorąc pod uwagę skórzaną kurtkę, z pewnością jest to jeden z Devil’s Sons.
Pochylony nad mężczyzną starającym się zachować przytomność, podnosi pięść i opuszcza ją z taką siłą, że podskakuję z przerażenia. Odgłos uderzenia odbija się echem w mojej czaszce i wywołuje mdłości, a to jeszcze nie koniec. Pomimo krwi spływającej po podłodze Devil’s Son ponownie unosi rękę. Nie widzę jego twarzy, a jednak czuję tę nienawiść. Jest dusząca, wyniszczająca. Wyraża ją, waląc raz jeszcze. Słychać złowieszczy trzask i tym razem jego rywal traci przytomność. Jednak członek gangu uderza znowu i znowu. Atakuje przeciwnika, a właściwie swoją ofiarę, jakby chciał ją wykończyć. I może mu się to udać, jeśli nikt go nie powstrzyma.
– Zabije go! – krzyczy przerażona Lola.
Rozgląda się i szuka kogoś, kto mógłby zainterweniować. Zachęty umilkły, pozostały tylko krzyki paniki oraz zszokowane i przerażone spojrzenia. Niektórzy uciekają, ale nikt nie wydaje się gotowy, by ingerować i uratować biednego człowieka z rąk tego psychopaty. Nawet bramkarze stoją w swoim kącie, mimo że są świadkami rzezi.
– Trzeba znaleźć jednego z Devil’s Sons, żeby go powstrzymał, bo inaczej go zabije! – krzyczy do mnie Lola ze łzami w oczach.
W powietrze lecą zęby, po czym upadają na ziemię, co w końcu mnie przekonuje. Bez zastanowienia biegnę naprzód, podczas gdy ramię członka gangu unosi się po raz kolejny.
– PRZESTAŃ, DO CHOLERY! – wrzeszczę, całkowicie przytłoczona sytuacją.
Łapię go za uniesioną rękę i cofam ją z całych sił, aby powstrzymać napastnika przed spowodowaniem dalszych obrażeń.
Słyszę, jak Lola wydaje okrzyk przerażenia, gdy chłopak gwałtownie wyrywa się z mojego uścisku i wstaje z zawrotną szybkością. Jest o głowę wyższy ode mnie. Zanim w ogóle zdaję sobie sprawę z tego, że zwrócił się w moją stronę, z przerażeniem patrzę, jak jego pięść unosi się nad moją twarzą.
Na wszystkich bogów…
Zaraz mnie uderzy.
Będzie bolało.
I prawdopodobnie stracę przytomność.
Jego imponująca i onieśmielająca budowa ciała paraliżuje mnie, nie wspominając o czarnym jak nicość spojrzeniu. Cały gniew dziewięciu światów[9] zebrał się w jego tęczówkach i jest to tak przerażające, że pewnie bym popuściła, gdybym wypiła jeszcze jednego drinka. Ale nie, nic się nie dzieje.
Chłopak nieruchomieje, gdy uświadamia sobie, że jestem tylko delikatną dziewczyną, której naprawdę stałaby się krzywda, gdyby uderzył ją w twarz. Pięść wisi w powietrzu, a jego szalone czarne spojrzenie stopniowo staje się przenikliwie zielone.
Nie oddycham z ulgą. Po prostu mnie zatyka w obliczu takiego piękna. Patrzę na prosty nos nad pełnymi, zmysłowymi, niemal wydętymi ustami.
Męskość podkreślona kwadratową szczęką. Rozczochrane czarne włosy z kilkoma kosmykami opadającymi na czoło. Tatuaże pokrywają prawie każdy centymetr jego opalonej skóry, z wyjątkiem twarzy. Jest duży, silny, potężny i emanuje zwierzęcą, nieprzyjazną aurą. Niebezpieczną.
Jego wrogość jakby się zmniejsza, gdy z lekko przechyloną głową patrzy mi w oczy. Dotychczas jego przyjaciele byli przerażeni tym, co w nich zobaczyli, ale on wydaje się zafascynowany.
Obserwuje mnie, przygląda się uważnie, jakby chciał poznać tajemnicę bogów, a odpowiedź kryła się w moich tęczówkach.
Kontakt zostaje przerwany, gdy jakiś mężczyzna skacze na niego i uderza go w żebra. Ale Devil’s Son nawet nie mruga, wydaje się, że nic nie poczuł. Zielone oczy wciąż są skierowane na mnie, ale widzę, jak znów stają się czarne i wypełniają się nieposkromioną wściekłością. Zanim odwraca się w stronę swojego nowego przeciwnika, napinając mięśnie, widzę jego sadystyczny, mrożący krew w żyłach uśmiech. I nie tylko ja zbladłam. Atakujący mężczyzna z trudem przełyka i cofa się o krok, żałując ciosu, jaki właśnie zadał jednemu z Devil’s Sons. Ale jest za późno. Członek gangu wbija pięść w brzuch swojej nowej ofiary, pozbawiając ją oddechu.
Nagle potężna ręka ciągnie mnie do tyłu, żebym uniknęła przypadkowego ciosu, i zostaję przyciśnięta do klatki piersiowej Seta, brata Loli. Skrupulatnie przygląda się mojej twarzy i z niepokojącym opanowaniem sprawdza, czy nic mi się nie stało. Strach, który w ciągu dnia poczuł za moją sprawą, zdaje się znikać pod wpływem ulgi, że jestem cała. Trwa to jednak krótko. Teraz jest wściekły.
– Co cię, kurwa, napadło? Oszalałaś?
Myślałam, że Set nie wygląda na członka gangu, ale bardzo się myliłam. Ściągnięte rysy całkowicie zmieniają teraz wyraz jego twarzy i czynią go przerażającym, niebezpiecznym.
Wyrywam się z jego uścisku, bo niezbyt podoba mi się ton, jakiego w stosunku do mnie używa, i zauważam obecność innego członka gangu u jego boku. Ma ogoloną głowę, tatuaże sięgają jego szyi i karku, kończąc się na czubku czaszki. Ma je nawet na skroniach i w kąciku prawego oka. Nie musi być wściekły, żeby wyglądać przerażająco. Za pozornym spokojem prawdopodobnie kryje się śmiertelna burza.
Kiedy dociera do nas niepokojący hałas, dwaj Devil’s Sons odwracają twarze w stronę swojego kumpla. Ten nie przestaje uderzać drugiej ofiary, teraz również nieprzytomnej. Wymyka im się szereg przekleństw i szybko interweniują, ale nie bez pewnego znużenia, jeśli chodzi o tego z ogoloną głową. Bezceremonialnie odpychają nieliczne osoby na swojej drodze i docierają do centrum walki, po czym chwytają kolegę z gangu za ramiona i zmuszają go do cofnięcia się, wykorzystując do tego całą swoją siłę.
Szaleniec gwałtownie wyrywa się przyjaciołom, a dziwne wrażenie, które odnoszę – że ich też jest w stanie uderzyć – przyprawia mnie o zawrót głowy. Nie zastanawiam się, czy zwymiotuję, ale raczej kiedy to zrobię. Bo jeszcze jeden cios i mój żołądek nie wytrzyma.
Set chwyta twarz kumpla w dłonie, domaga się jego uwagi i chce go uspokoić, ale ten się wyrywa, zaciskając i rozluźniając pięści. Mimo wszystko Set się nie poddaje. Powtarza operację i w końcu dostaje to, czego chce. Mówi coś, co słyszy tylko sam zainteresowany. Ten wściekle zaciska szczękę, ale wygląda na to, że zgadza się odpuścić. Rzuca ostatnie, nieprzyjazne spojrzenie swoim ofiarom, po czym jego wzrok pada na mnie. Zieleń tęczówek jest nadal ukryta za ciemnością duszy, a mimo to jego spojrzenie mnie przeszywa. Pogardliwie marszczy brwi i jestem pewna, że potrafię odczytać ukryty przekaz: „Nie zbliżaj się do mnie więcej, gówniaro!”. Następnie odwraca się na pięcie i wychodzi z baru tylnymi drzwiami, uprzednio otwierając je potężnym kopnięciem.
Set i drugi członek Devil’s Sons bezceremonialnie podnoszą rannych, którzy niebezpiecznie się zataczają, odzyskując przytomność. Pozwalają im nawet oprzeć się na sobie do czasu, aż odzyskają równowagę.
– Wypad i nigdy tu nie wracajcie! – mówi Set lodowatym tonem.
Pobici mężczyźni bez słowa opuszczają bar.
Imprezowicze stopniowo wracają do swoich zajęć, jak gdyby nic się nie stało, ale Lola i ja się nie ruszamy. Nasz wzrok utkwiony jest w zębach zaśmiecających podłogę i licznych plamach krwi. Drżąca dłoń Loli ściska moją. Dziewczyna szepcze do mnie, wciąż jest w szoku:
– Przedstawiam ci Clarke’a Taylora, najlepszego przyjaciela mojego brata.
A jeśli już mowa o bracie, to ten podchodzi groźnie w naszą stronę, po czym chwyta nas mocno za ramiona i ciągnie w kierunku wyjścia jak dwójkę dzieciaków, które należy ukarać za lekkomyślność.
– Co ty wyrabiasz? – protestuje Lola.
Set nie odpowiada i wypycha nas z baru przez drzwi, przez które kilka sekund wcześniej wyszedł Clarke.
– Wracajcie na kampus. Dzisiejsza noc jest niebezpieczna.
– O, nie! – mówi moja współlokatorka, kręcąc głową. – Jeśli chcesz, żebyśmy wróciły, potrzebujemy więcej wyjaśnień!
Set wzdycha, ale skrzyżowane na piersi ramiona jego siostry wskazują, że dziewczyna nie odpuści.
– Przywódca gangu stracił kontrolę nad swoimi ludźmi, a ci wchodzą na nasze terytorium, żeby nas prowokować.
Lola robi wielkie oczy, a jej ręce opadają, co jest wyraźnym znakiem kapitulacji. Jeśli chodzi o mnie, uświadamiam sobie, że Ann Arbor to plac zabaw dla gangów.
– To znaczy, że ci dwaj mężczyźni…
Set kiwa głową.
– …nie mieli prawa tu być. Clarke wybił im z głowy chęć zabawy z silniejszymi. A teraz wracajcie! Są jeszcze inni, którymi nie zdążyliśmy się na razie zająć.
Po tych wyjaśnieniach chłopak odwraca się i odchodzi. Lola i ja patrzymy na siebie z niepokojem, po czym bez słowa protestu idziemy w stronę samochodu. Nie mamy najmniejszej ochoty znaleźć się w środku porachunków między dwoma gangami.
Otwieram drzwi od strony pasażera, gdy nagle zaskakuje nas hałas. Set właśnie przycisnął Clarke’a do metalowego frontu garażu, tymczasem ten z ogoloną głową dłubie w paznokciach i sprawia wrażenie całkowicie obojętnego na sytuację.
– Carter nie może się dowiedzieć, co się stało, inaczej wszyscy zginiemy! – wrzeszczy Set.
Clarke chwyta swojego najlepszego przyjaciela za kołnierz skórzanej kurtki i zamienia się z nim miejscami. Krzywię się, gdy plecy Seta walą w drzwi, ale to nic w porównaniu z pięścią Clarke’a uderzającą go w twarz.
Lola wzdryga się i odwraca wzrok, po czym wsiada do samochodu. Natychmiast idę za jej przykładem, gotowa ją pocieszyć. Wbrew wszystkiemu nie wydaje się smutna. Wygląda po prostu na znużoną, zmęczoną martwieniem się o brata. Milczę więc, ale ona nagle wybucha nerwowym śmiechem.
– Naprawdę muszę cię nauczyć zasad panujących w tym mieście! Po pierwsze, jeśli zobaczysz, jak Clarke się bije, uciekaj. Kiedy jest w takim stanie, mógłby uderzyć szczeniaczka, i nie mówię o przypadkowych ciosach, które mogą w ciebie trafić. Po drugie, NIGDY nie interweniuj. Gdyby istniało słowo silniejsze niż NIGDY, użyłabym go, ponieważ zapewniam cię, że dziś wieczorem miałaś fenomenalne szczęście.
Na koniec wzdycha z ulgą. Musiała się o mnie bardzo bać.
– Podsumowując, jeśli zobaczysz Clarke’a, uciekaj jak najdalej. Bo jeśli mojego brata i innych członków gangu nie będzie w pobliżu, nikt nie zdoła go powstrzymać i wtedy…
Zdanie przechodzi w wysoki krzyk rozpaczy, gdy Lola wyobraża sobie, co mogłoby się wydarzyć. A ja nie mam jej zupełnie nic do powiedzenia, bo wciąż jestem zszokowana ogromem nienawiści, który widziałam. Nie sądziłam, że ciało może znieść tak wiele.
Wierzę mojej współlokatorce. Clarke Taylor ze swoim mrocznym spojrzeniem jest niezaprzeczalnie niebezpieczny. Do tego nieprzewidywalny i najwyraźniej dość silny, aby w pojedynkę dać radę dwóm mężczyznom prawie tak mocnym jak on.
Dotarcie do kampusu i naszego pokoju nie zajmuje nam dużo czasu. Po wieczornej toalecie kładziemy się w swoich łóżkach, a Lola zaczyna się śmiać, tym razem z większą lekkością. Odwracam głowę w jej stronę, nie rozumiejąc.
– Jesteś nieźle stuknięta, nie mogę dojść do siebie! Powstrzymałaś Clarke’a Taylora w trakcie bójki! Nigdy nikt, poza członkami jego gangu, nie odważył się zainterweniować.
Krzywię się, patrząc w sufit, i myślę o jego potężnej pięści tuż przed moją twarzą. Serio myślałam, że dostanę.
– Co robią w życiu poza gangiem?
– Wszyscy są na tym uniwersytecie, ale rzadko widać ich na zajęciach. Działalność pochłania cały ich czas.
Znów myślę o Clarke’u, o zżerającej go nienawiści. To musi być dziura bez dna, nieskończone źródło.
– Co przeszedł, że jest tak pełen wściekłości?
Sądząc po jej ciemniejącym spojrzeniu, Lola wie, o kim mówię. I zna odpowiedź na moje pytanie.
– Jego rodzice zostali zastrzeleni na jego oczach. Miał czternaście lat.
Serce ściska mi się w piersi, po czym opada na dno żołądka, ciężkie jak kamień. Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Kto morduje rodziców na oczach ich własnego dziecka? Nie rozumiem, jak można być tak nieludzkim. Ale teraz ciemność we wzroku Clarke’a jest uzasadniona. Nigdy bym się nie otrząsnęła, gdybym była świadkiem morderstwa własnej matki. Ta prosta myśl wywraca mój świat do góry nogami.
– Ma w sobie taki gniew, że stał się najbardziej brutalnym członkiem Devil’s Sons – kontynuuje Lola. – Jest nie do okiełznania. Jeśli myślałaś, że dzisiejsza bójka była brutalna, to na szczęście nie widziałaś go kilka dni temu, kiedy wysłał trzech typów do szpitala. Wszyscy członkowie Devil’s Sons tam byli i go powstrzymywali, choć miałam wrażenie, że nigdy nie uda im się tego zrobić.
Z trudem przełykam ślinę, a mój głos jest jedynie szeptem, gdy mówię:
– I nadal jest na wolności…
– Dzięki Carterowi, ich szefowi. To, że wszyscy boją się tego, co Devil’s Sons mogą im fizycznie zrobić, jest wynikiem geniuszu Cartera. Rzadko się go widzi, siedzi za biurkiem i planuje najróżniejsze numery. On rządzi, a jego ludzie wykonują rozkazy. Niewiele osób jest w stanie się przeciwstawić temu pięćdziesięcioletniemu milionerowi. Może z wyjątkiem samych Devil’s Sons. Wygląda na to, że szef szczególnie liczy się ze zdaniem Jessego, tego z ogoloną głową, nawet jeśli to Clarke jest jego zastępcą.
Siadam na łóżku i zwracam się do Loli, bo denerwuje mnie, że nie rozumiem jednej rzeczy.
– Dlaczego to robią? Nie pojmuję, co im to daje!
Niezdecydowana wzrusza ramionami.
– Oddaliby za siebie życie. Są rodziną. Kiedy Clarke’a prawie wyrzucono z gangu z powodu jego niekontrolowanej przemocy, chłopaki walczyli z Carterem, aby zmienił zdanie, ale …myślę, że ich… ich szef tak naprawdę nie miał zamiaru go wywalać. Nie może się obejść bez Clarke’a, nie tylko ze względu na jego reputację. Najwyraźniej chłopak cieszy się dużym zainteresowaniem innych gangów.
Po chwili pytam Lolę, czy jest blisko z bratem. Kiedy wyznaje mi, że dobrze się z nim dogaduje, ale nie spędzają razem czasu, uspokajam się. Nie chcę znajdować się w pobliżu Devil’s Sons, bo jasne jest, że przebywanie w ich towarzystwie nie przyniesie mi nic dobrego. Może nie są najgorszymi szumowinami na świecie, ale nadal są agresywni, a ich działalność pozostaje nielegalna. To przestępcy, kryminaliści i nigdy nie powinnam być z nimi powiązana, bezpośrednio ani pośrednio.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Główny bóg w mitologii nordyckiej. Ojciec wszystkiego, jest jednym z trzech bogów stwórców Wszechświata (pozostali dwaj to jego bracia). Tutaj na oko Odyna odnosi się do oka, które złożył w ofierze i wrzucił do studni Mímir, aby zdobyć mądrość. (Wszystkie przypisy pochodzą od autorki).
[2] W mitologii nordyckiej Norny odgrywają rolę determinującą przeznaczenie każdego człowieka i boga. Trzy najważniejsze Norny to Urd, Verdandi i Skuld. Ich imiona można przetłumaczyć jako Przeszłość, Teraźniejszość i Przyszłość.
[3] Thor, syn Odyna, to bóg piorunów. Znany ze swojej legendarnej siły i młota Mjöllnira. Jest wrogiem gigantów i obrońcą ludzi i bogów.
[4] Pomimo swojej natury olbrzyma, wroga bogów, Loki zostaje przyjęty w Asgardzie przez Odyna, z którym zawiera pakt krwi, stając się jego bratem krwi. Jako bóg oszustwa i niezgody Loki wielokrotnie stawia innych bogów w trudnej sytuacji. Czasem jest ich wrogiem, czasem sojusznikiem.
[5] Runy to magiczne symbole, z którymi możemy się połączyć w celach wróżbiarskich, uzdrawiających, a nawet duchowych. Służyły także ludom germańskim jako alfabet.
[6] Vegvisir to symbol, magiczny kompas, służący jako przewodnik dla tych, którzy go noszą, by uniknąć zagubienia i utraty z oczu swojego przeznaczenia.
[7] W mitologii nordyckiej Ragnarök oznacza koniec światów. Zacznie się od trzyletniej zimy bez słońca, po czym odbędzie się wielka bitwa na równinie Vígríd, gdzie staną naprzeciw siebie bogowie i olbrzymi pod wodzą Lokiego. Ziemię zaleje woda, większość bóstw i olbrzymów zginie, a dziewięć światów zniknie w płomieniach. Pozostali przy życiu bogowie, w tym Baldur, syn Odyna, staną się suwerenni, a z pary ludzi, których nie pochłonęły płomienie, odrodzi się ludzkość.
[8] Ásatrú to nowoczesna rekonstrukcja starożytnych wierzeń skandynawskich powiązanych z mitologią nordycką. Termin ten można przetłumaczyć jako „wiara w Asów”. Asowie to główni bogowie panteonu nordyckiego zamieszkujący Ásgard, związani lub spokrewnieni z Odynem.
[9] W mitologii nordyckiej istnieje dziewięć światów połączonych przez Yggdrasil, Drzewo Świata. Ásgard, świat bogów Asów; Álfheim, świat elfów światła; Vanaheim, świat bogów Wanów; Muspellheim, świat ognia i magmy; Midgard, świat ludzi; Jötunheim, świat olbrzymów; Svartalfheim, świat mrocznych elfów (od tłumaczki: w wielu źródłach krasnoludów); Niflheim, świat mgły i lodu; i Helheim, świat umarłych.
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz