The Devil's Sons (t.2) - Chloé Wallerand - ebook

The Devil's Sons (t.2) ebook

Wallerand Chloe

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Muza
  • Język: polski
Opis

Drugi tom fenomenu francuskiego Wattpada!

Avalone nie wie, komu może ufać.

Po tym jak na jaw wyszły niebezpieczne tajemnice, musi szybko oddalić się od Devil's Sons. Mimo tego, że dopiero co wydawało jej się, że znalazła wśród nich dom.

Dziewczyna nie ma pojęcia, kim jest, a niebezpieczeństwo czyha z każdej strony. Do tego wrogów przybywa.

Czy jednak można uciec od przeszłości i stworzyć siebie na nowo?

Przecież Devil's Sons nie zapominają. I nie pozwalają tak po prostu odejść...

Książka odpowiednia dla czytelników 16+

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 481

Rok wydania: 2024

Oceny
4,8 (9 ocen)
7
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marissvvastudying

Dobrze spędzony czas

Chociaż książka sama w sobie nie jest najlepiej napisana, to z chęcią spędzałam nad nią swój czas. To bardzo ciekawa historia, napewno sięgnę po następny tom
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

To najlepiej napisana książka jaką czytałam Ta autorka pisze z taką lekkością Przekazuje emocje , że momentami utozsamialam się z postaciami czekam na więcej
00
Magal767

Nie oderwiesz się od lektury

Tom 2 The Devil's Sons to lekka i wciągająca opowieść, która idealnie sprawdzi się jako wieczorna rozrywka. Pełna niespodziewanych zwrotów akcji, zaskakuje czytelnika ciekawym spojrzeniem na nordyckich bogów i ich wpływ na codzienność bohaterów. Młodzi ludzie w tej historii udowadniają, jak ważne są honor, przyjaźń i lojalność, jednocześnie mierząc się z trudami choroby i ciężarem „starej duszy” w młodym ciele. To książka, która bawi, wzrusza i inspiruje do refleksji nad własnymi granicami i wartościami.
00



Tytuł oryginału: The Devil’s Sons – Tome 2

Projekt okładki: Urszula Gireń

Redakcja: Anna Rozenberg

Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Beata Kozieł-Kulesza

Grafika rozdziałowa: Long Quattro/iStock

THE DEVIL’S SONS #2, by Chloé Wallerand © Éditions Plumes du Web, 2023. First published in France in 2023. This translation has been arranged in agreement with Leor Literary Agency.

All rights reserved.

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Natalia Zmaczyńska

Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko!

Ta książka porusza tematy i zawiera zachowania, które mogą urazić odbiorców bądź wywołać niepokój, zalecamy ostrożność podczas czytania.

Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.

Ostrzeżenie dotyczące treści: wulgarny język, nieuleczalna choroba, żałoba, przemoc seksualna, psychiczna i fizyczna.

ISBN 978-83-287-3295-7

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Wszystkim, którzy chcą odnaleźć swoje miejsce w świecie…

PROLOG

Większość ludzi pragnie tylko jednego: wieść proste życie. Tym razem do nich należę. Moja wytrzymałość osiągnęła swój kres. Nie jestem niczym więcej niż domkiem z kart, gotowym runąć wraz z kolejnym podmuchem wiatru. Przynajmniej tak teraz myślę.

Wyjechałam z zamiarem zrzucenia winy na cały świat, ale pomimo złamanego serca przeżyłam najlepsze wakacje w życiu. Pozwalam sobie jednak na złość w chwilach, gdy nie ma przy mnie mojego towarzysza podróży, który stara się odwrócić moją uwagę od przeszłości. A kiedy już skończę z urazą, nauczę się akceptować moją nową tożsamość.

Afirmacja, przystosowanie się – oto klucz. Klucz do szczęśliwego życia, pomimo komplikacji. Dawno już postanowiłam podążać tą drogą.

Dajcie mi tylko się zemścić. O to jedno proszę.

1.

Ktoś wyrywa mnie ze snu, kładąc mi dłoń na ramieniu, jednak nie otwieram oczu. Wiem, gdzie jestem i co wydarzyło się poprzedniego dnia, dlatego nie chcę mierzyć się z rzeczywistością. Proszę tylko o kilka sekund spokoju, a potem stanę twarzą w twarz z nieznajomym, który przerwał mój sen. Sen wypełniony Devil’s Sons kochającymi mnie za to, kim jestem. Bardzo zabawne!

Ze słuchawek w moich uszach nie płynie już muzyka, odgłos kroków na środku przejścia zmusza mnie do otwarcia powiek. Mój wzrok pada na mężczyznę w wieku około trzydziestu lat, stojącego przed dwoma siedzeniami, na których leżę zwinięta w kłębek. Jego tatuaże od razu kojarzą mi się z gangiem, więc rzucam mu groźne spojrzenie, jakby to on był odpowiedzialny za moje nieszczęścia. Tylko że to niesprawiedliwe i czuję się winna, gdy na jego twarzy pojawia się ciepły uśmiech.

Nie mówi ani słowa. Pewnie myśli, że go nie usłyszę, więc zdejmuję słuchawki.

– Robimy około piętnastominutową przerwę. Pomyślałem, że może chciałabyś rozprostować nogi.

Gdyby moje serce właśnie się nie wykrwawiało, doceniłabym jego troskę. Dziękuję mu krótko, wstaję, chwytam torbę i opuszczam niewygodny autobus.

Oddychanie świeżym powietrzem jest o wiele przyjemniejsze, niż myślałam. Delikatny wietrzyk pieści moje podrażnione łzami policzki, a piękna pogoda przegania mroczne myśli.

Pomimo żartów na temat skautów nie jestem szczególnie żądna przygód. Analizowanie położenia słońca na niebie w celu poznania godziny jest męczące.

Nieznajomy podchodzi do mnie, a ja go pytam:

– Wiesz, gdzie jesteśmy?

– Zagubieni w odległym zakątku Tennessee.

Gdyby Carter i Mike wiedzieli, że ich mała księżniczka Arinson jest obecnie sama pośrodku innego stanu, w obskurnym autobusie, wysłaliby swoich ludzi wraz ze starym, dobrym Pittem o perwersyjnym spojrzeniu, żeby przyprowadzili mnie z powrotem za uszy.

Zostawiam faceta bez słowa i idę do toalety.

Pocieram powieki i popycham drzwi do łazienki, a potem do kabiny. Kiedy mój pęcherz jest pusty, myję ręce i nie mogę nie zauważyć swojego odbicia w lustrze. Mam ogromne niebieskie cienie pod oczami, bladą cerę, spuchnięte od płaczu powieki i zmierzwione włosy.

Kategorycznie odmawiam pozostawienia na twarzy śladów smutku, kładę torbę u stóp i związuję włosy w kucyk. Odkręcam kran, przemywam twarz wodą, po czym nakładam krem nawilżający w nadziei, że będę wyglądać lepiej.

Nie zastanawiając się zbyt długo, zatrzymuję się przy automacie, kupuję tabliczkę czekolady i coś do picia. Schylam się w stronę komory, żeby zabrać wszystko, i syczę z bólu. Jestem obolała od stóp do głów i boli mnie brzuch. Zwijanie się w kłębek i spanie w niewygodnej pozycji nie pomogły w gojeniu się mojej rany.

– Niezły obiad mistrzów!

Za mną stoi mężczyzna, który mnie obudził. Jego wesoły uśmiech już mnie denerwuje. Mijam go i wracam do autobusu, ale idzie zaraz za mną.

– Nie jesteś rozmowna po przebudzeniu.

– A ty jesteś za bardzo.

– Jestem Ty.

– Avalone.

– Miło cię poznać, Avalone.

Drzwi autobusu są zamknięte, kierowca jeszcze nie wrócił. Uwięziona, stoję twarzą w twarz z Tyem i mierzę go od stóp do głów, zapominając o dobrych manierach. Ironia losu: poza tym, że wszędzie ma tatuaże, jest też zbudowany jak Clarke. Ma brązowe włosy, a jego policzki pokrywa zarost. Patrzy przeszywająco niebieskimi oczami, jakby widział we mnie zagadkę do rozwiązania.

– Przed czym uciekasz?

Unoszę brwi, zaskoczona jego pytaniem.

Coś mnie ominęło? Przechodzimy od wymiany imion do tak osobistego pytania?

– Przed idiotami.

Ty śmieje się szczerze, co mnie rozluźnia i denerwuje. Jego śmiech działa kojąco, a ja nie mam najmniejszej ochoty na ukojenie. Mam wszelkie powody, żeby mieć za złe całemu światu, więc zamierzam to wykorzystać.

– W takim przypadku prawdopodobnie będziesz długo uciekać.

– Jeśli nadal będziesz za mną łaził, nie ma co do tego wątpliwości.

Ku mojej wielkiej uldze kierowca pojawia się ponownie. Wchodzę do autobusu i wracam na swoje miejsce. Jednak mój spokój nie trwa długo. Ty siada tuż za mną.

– Będziemy się dobrze bawić, Alone. Nie masz nic przeciwko, żebym cię tak nazywał?

Sama.

Kładzie dłonie na moich ramionach i lekko je przyciska.

– Wolałabym, żebyś tego nie robił – syczę przez zaciśnięte szczęki.

Odpycham jego palce, a on wstaje, zdejmuje moją torbę z siedzenia i zajmuje miejsce obok mnie.

Ten facet ma większy tupet niż Devil’s Sons, to niemożliwe!

Wyrywa mi się agresywny pomruk, który miał dać mu do zrozumienia, że jego towarzystwo nie jest mile widziane, choć wydaje się, że ma to zupełnie gdzieś.

– Intrygujesz mnie i wzbudzasz moją ciekawość.

Obserwuje mnie przez swoje gęste rzęsy, odwracam więc twarz w stronę okna, żeby uciec przed jego badawczym spojrzeniem.

– Jesteś niegrzeczny i bardzo niemile widziany.

– Dlaczego tak się bronisz?

– Dlaczego zadajesz tyle pytań? – odpowiadam.

– Mówiłem ci, jestem ciekawski.

Zgrzytam zębami. Serio mnie wkurza, nie tak wyobrażałam sobie mój wypad.

– Skąd jesteś?

– Ann Arbor – warczę.

– Studiujesz na Uniwersytecie Michigan?

Rzucam mu spojrzenie kątem oka.

– Nie wiem, jesteś psychopatycznym seryjnym mordercą?

Znowu się śmieje pokrzepiającym tonem, co denerwuje mnie trochę mniej. Jednak ponieważ jestem uparta, postanawiam nie porzucać złego humoru i nie oddawać się tej samej przyjemności, co on. Opieram łokieć o rant okna, a następnie kładę brodę na dłoni.

– Nie, nie martw się.

– Gdyby tak było, nie odpowiedziałbyś twierdząco.

– Gdybyś myślała, że mam skłonności do morderstwa, nie zadałabyś mi tego pytania.

Punkt dla niego.

– Ach, wiedziałem, że jesteś do tego zdolna! – woła.

Wskazuje na mnie, marszczę brwi, zanim zdaję sobie sprawę, że w kąciku moich ust pojawił się delikatny uśmiech. Najwyraźniej nie jestem w stanie oprzeć się jego wesołości.

Zirytowana na siebie, odpycham jego palec wskazujący, uderzając go w dłoń.

– Tak.

Przygląda mi się, a ja narzekam w duchu na jego brak koncentracji, który zmusza mnie do wyjaśnienia:

– Tak, studiuję na Uniwersytecie Michigan.

Jego oczy rozbłyskują z radości, rozprostowuje nogi pod siedzeniem i wyciąga ręce nad głowę, szczęśliwy jak głupek.

– Też tam studiowałem! Najlepsze lata mojego życia!

– Cieszę się, że dla kogoś ta uczelnia okazała się sukcesem.

– Ach! Przed tym uciekasz, Alone!

Patrzę na niego ponuro, przyjmując postawę obronną.

– Nie uciekam od uniwersytetu, uciekam od idiotów z tego miasta!

Robi zamyśloną minę, wydymając usta, po czym wzrusza ramionami.

– Jeśli cię to interesuje, to ja unikam mojego brata bliźniaka.

– Dlaczego?

– I kto jest teraz ciekawski?

Rusza brwiami w górę i w dół, co sprawia, że falują, i muszę przyznać, że jest to prawdziwy talent. Ale również bardzo denerwuje. A może jestem w takim nastroju, że wszystko mnie irytuje?

Bez skrępowania kładę dwa palce na jego brwiach, żeby powstrzymać ich ruch, po czym zagłębiam się w siedzeniu i ignoruję go.

– Moja mama jest chora, leży w szpitalu. Nie chcę się tam zjawić, więc jeśli brat mnie dorwie, damy sobie po mordzie.

Nie mogę się powstrzymać i odwracam twarz w jego stronę. Lepiej niż ktokolwiek inny rozumiem, jakie uczucia może budzić szpital, rozumiem też niechęć do pojawienia się tam. Jednak z tonu głosu pojmuję, że jego matka umiera.

– Będziesz żałował, jeśli nie zobaczysz mamy, zanim umrze.

– Zawsze jesteś taka szczera? – pyta, nie tracąc uśmiechu. – Spodziewałem się tandetnego tekstu w stylu: „Przykro mi z powodu twojej mamy, to musi być cudowna kobieta i nie zasługuje na to, co się jej przydarzyło”.

– Mówiąc prawdę, zyskujemy czas.

Zamyślony, kiwa głową. Wyciąga słuchawki i bez mojej zgody wkłada mi jedną do ucha.

W pierwszym odruchu chcę wepchnąć mu ją do gardła, ale muszę przyznać, że podoba mi się jego spontaniczność. Słychać pierwsze dźwięki „Hotel California” zespołu Eagles. Bez słowa cieszymy się piosenką. Ty kiwa głową w rytm muzyki, po czym zaczyna śpiewać tekst, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Kiedy śpiewa, jakby był pod prysznicem, patrzę na niego krzywo.

– Kogo to obchodzi, wyluzuj!

Z moich ust wydobywa się stanowcze „nie”. Mężczyzna wyłącza muzykę, odwraca się do mnie i patrzy poważnym wzrokiem.

– Avalone. Umiem całkiem nieźle rozgryzać ludzi. Pomimo twojego focha i opuchniętych od płaczu oczu myślę, że jesteś typem szalonej laski, która nie boi się zrobić z siebie głupka. Jeśli więc chcesz wkurzyć cały świat, jak sugeruje twój wyraz twarzy, co może być lepszego, niż zacząć od rozdrażnienia pasażerów autobusu?

Nie odpowiadam, zdumiona jego słowami i rozumowaniem.

Opada na siedzenie, ponownie włącza muzykę i kontynuuje śpiewanie. Zerkam przez ramię i widzę kilka osób, ale nie zwracają na niego uwagi.

Opieram głowę na zagłówku i postanawiam posłuchać jego rady.

– There were voices down the corridor, I thought I heard them say.

Ty rzuca mi figlarne spojrzenie i uśmiecha się, pokazując wszystkie zęby.

– Welcome to the Hotel California. Such a lovely place, such a lovely face.

Wszystkie głowy zwrócone są w naszą stronę, ale nie obchodzi mnie to. Im dłużej płyną słowa, tym bardziej ośmielam się śpiewać głośno i wyraźnie. Dobrze mi to robi, presja i złość powoli znikają.

Kolejne utwory następują po sobie, wymieniamy rozbawione spojrzenia, śmiejemy się, a nawet kłócimy o wybór kolejnego artysty.

Miałam w planach rozpaczać. Ten pomysł upadł. Zastąpiła go przyjemna lekkość. Nie sądziłam, że w najbliższym czasie będę w stanie się uśmiechać, a co dopiero śmiać, ale Ty to powiew świeżości, prawdziwe chodzące szczęście. Dzięki niemu nie myślę już o tych, którzy mnie skrzywdzili.

Docieramy do Alabamy, nie zauważając upływu czasu. Dopiero gdy autobus się zatrzymuje, zdaję sobie sprawę, że bez mojego towarzysza podróży znów będę ponura. Planowałam, że z dala od Ann Arbor będę smutna. Tylko że po pojawieniu się radości już mi to nie odpowiada. Użalanie się nad sobą nie jest w moim stylu.

Pasażerowie odbierają bagaże i wysiadają. Ty i ja wychodzimy ostatni i prawdę mówiąc, jestem zagubiona i trochę przerażona. Nie mam zielonego pojęcia, gdzie iść ani co będę robić… Nigdy wcześniej nie byłam poszukiwaczką przygód.

– Dobra, dokąd idziemy?

Gapię się na Tya i zastanawiam, czy może z powodu niepokoju wyobraziłam sobie te słowa.

– No co? Ty uciekasz, ja uciekam. Poza tym, nie odbierz tego źle, ale nie wyglądasz na taką, co wskakuje do pierwszego lepszego autobusu. Twój zdezorientowany i przerażony wyraz twarzy rzuca się w oczy. Spotkaliśmy się nie bez powodu, równie dobrze możemy cieszyć się tym razem.

Robi wielkie oczy, zanim w ogóle zdążę odpowiedzieć.

– Nie mam na myśli pieprzenia, ej! To nie tak, że mi się nie podobasz, wręcz przeciwnie, jesteś wspaniałą kobietą… Z drugiej strony mogłabyś być moją młodszą siostrą, a to naprawdę nie moja bajka.

Widzę, jak się rumieni, jego bełkot bardzo mnie bawi.

– Idę z tobą!

Gdyby Lola mnie usłyszała, zemdlałaby, ale ja mam dobry instynkt. To znaczy, to instynkt kazał mi zaufać Devil’s Sons. W związku z tym ewidentnie nie jest tak dobry. Jednak Ty sprawił, że zapragnęłam cieszyć się tą podróżą, a bez niego nie mogłabym tego zrobić.

Unosi brwi, zaskoczony, po czym patrzy surowo.

– Czy nikt cię nigdy nie uczył, żeby nie iść z nieznajomym, szczególnie gdy nie znasz danego miejsca? Nie żebym był niebezpieczny, masz szczęście, że trafiłaś na mnie, ale mimo wszystko, Alone!

– Dobra, idziemy?

Kiwa głową, po czym wracają jego uśmiech i podekscytowanie. Łapie moją torbę i ciągnie mnie za sobą.

Ten facet jest totalnie stuknięty, uwielbiam go!

Przecinamy główną drogę i przemierzamy ruchliwe ulice. Nie wiem, w jakim mieście jestem, co nie jest zbyt rozsądne. Gdyby coś mi się stało, nie byłabym w stanie wysłać nawet wezwania o pomoc, moja bateria padła.

– Ile masz lat? – pyta zaciekawiony Ty.

– Dziewiętnaście.

– O cholera, czuję się staro!

– A ty?

– Dwadzieścia osiem.

Jego smutna mina bawi mnie bardziej niż sama liczba. Nie przeszkadza mi ten fakt, tym bardziej że jestem przyzwyczajona do spędzania czasu z członkami Devil’s Sons, co najmniej cztery lata starszymi ode mnie.

– Masz dzieci? – pytam mimochodem, tylko po to, żeby go dobić.

Jego smutek zmienia się w przerażenie. Dopiero gdy śmieję się pod nosem, dociera do niego, że się z nim droczę.

– Mała szelma…

Mój uśmiech blednie na myśl o przezwisku, które nadał mi Jesse. S. Ale nie mam czasu na cierpienie. Muszę skoncentrować się na marszu, aby utrzymać szybkie tempo, jakie narzucają mi długie kroki Tya. Łapie mnie za nadgarstek i szybko ciągnie w nowym kierunku, aż w końcu przechodzimy przez drzwi miłego, małego hotelu.

– Poproszę dwa pokoje – zwraca się do recepcjonistki.

Idę na środek pomieszczenia i oglądam wnętrze wyrzeźbione w drewnie. Nie widać innego materiału.

– Skąd znasz to miejsce?

– Często uciekam od problemów – śmieje się Ty.

Podchodzę do kontuaru i przeszukuję torbę w poszukiwaniu pieniędzy.

– O nie, ja płacę. Po raz pierwszy zabieram ze sobą nieznajomą na moją wyprawę. A poza tym pracuję. Jesteś studentką, więc nie ma sensu negocjować.

Potrząsam głową.

– Nie mogę się na to zgodzić.

– Oczywiście, że możesz! Nie zmienię zdania.

Patrzę na niego z wahaniem, ale on już podaje pieniądze w zamian za klucze. Prowadzi mnie na piętro, idziemy korytarzem i zatrzymujemy się przed sąsiadującymi drzwiami.

– Bądź gotowa za godzinę! To happy hour.

Jego oczy błyszczą z podniecenia, po czym znika.

Ten facet świetnie dogadywałby się z Lolą, oboje mają nadmiar energii. Zastanawiam się, kto kogo wykończyłby pierwszy.

Biorę torbę, którą Ty położył u moich stóp, i wchodzę do pokoju. Nie jest duży, ale bardzo uroczy i schludny. Wszystkie meble są z jasnego drewna, a okno wychodzi na miasto pogrążone w ciemnościach wczesnego wieczoru. Rzucam swoje rzeczy na łóżko i idę pod prysznic, o którym marzyłam od dzisiejszego ranka.

Gdy jestem nago, przypomina mi o sobie moja rana. Opatrunek zabarwia plama krwi, ale nie mam jak go zmienić ani zdezynfekować. Trudno, będę się musiała obejść bez tego, dopóki nie znajdę apteki.

Wymyta i wysuszona, wyglądam już lepiej i cieszę się zapachem żelu pod prysznic przenikającym moją skórę. Wracam do głównego pokoju i zakładam świeże ubrania, ale w chwili gdy wciągam koszulkę, drzwi do pomieszczenia otwierają się z hukiem. Ty, czysty, otwiera szeroko oczy, po czym je mruży, przyglądając się mojej ranie.

– Kurwa! Co ci się stało?

Gwałtownymi ruchami kończę zakładanie T-shirtu.

– Nigdy nie pukasz, zanim wejdziesz? – pytam zirytowana.

Naprawdę nie chcę nikomu tłumaczyć, że dołączyłam do gangu i przyjęłam kulę, żeby zapobiec wojnie o terytorium. I tak by mi nawet nie uwierzył.

– Mogłaś je zamknąć, jeśli nie chciałaś, żeby ci przeszkadzano – odpowiada, wzruszając ramionami.

Wchodzi i pada na moje łóżko.

– No więc, co ci się stało?

– Nic poważnego.

Krzyżuje ręce za głową i ten ruch powoduje, że podciągają się jego krótkie rękawy. Na bicepsie widzę nowy tatuaż.

Moje ruchy spowalniają, nagle robi mi się gorąco i żółć podchodzi mi do gardła.

Ta sama czcionka co u chłopaków, te same czternaście znaków, te same trzy słowa.

The Devil’s Sons.

Nagle elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Jesse opowiadał mi o bliźniakach, którzy byli członkami gangu, gdy do niego dołączył, podobnie jak Clarke. A Ty jest jednym z nich. Dla mnie nie do rozpoznania, ale na wieki wierny Carterowi.

Mój świat znów zaczyna się chwiać, mimo że już stąpałam po kruchym lodzie. Nienawiść, którą czułam poprzedniego dnia, natychmiast wraca, krew gotuje mi się w żyłach.

Ty patrzy na mnie. Kiedy chce coś powiedzieć, uprzedzam go i rzucam kosmetyczką, która rozbija się o ścianę kilka centymetrów od jego głowy. Wyskakuje z łóżka i podnosi ręce na znak niewinności.

– Ty śmieciu! Carter cię przysłał!

To nie jest pytanie, to stwierdzenie. Nienawiść płonie we mnie niszczycielskim ogniem. Nienawidzę z całych sił Devil’s Sons, mojego ojca chrzestnego, moich rodziców, całego świata. I Tya. Tya, któremu udało się mnie rozśmieszyć w środku tego całego bałaganu, jakim stało się moje życie. Tya, który zaraził mnie swoją radością życia i dobrym humorem. Tya, któremu myślałam, że mogę zaufać, ale ostatnio mój pieprzony instynkt całkowicie wariuje.

2.

– Kto?

– NIE UDAWAJ, CARTER BROWN!

Chwytam but i rzucam w niego z całej siły. W ostatniej chwili się uchyla i patrzy na mnie z zakłopotaniem.

Nie ma pojęcia, o co mi chodzi, jakbyśmy mówili w różnych językach, ale po chwili trybiki w jego głowie zaczynają znowu się obracać. Na jego twarzy pojawia się wyraz kompletnego zaskoczenia, a we mnie rodzi się zwątpienie.

– Znasz Cartera? Cartera Browna z Devil’s Sons?

Tym razem rzucam w niego poduszką z fotela. Robi unik, pochylając się, ale nie wydaje się zdenerwowany.

– Okej, okej! Studiujesz na Uniwersytecie Michigan, oczywiście, że wiesz, kim on jest.

Nie jest nawet w połowie drogi do prawdy i pojmuje to, gdyż marszczy brwi i się prostuje.

– Czekaj… Dlaczego myślisz, że mnie przysłał?

Mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów, jakby mógł znaleźć wskazówkę na moim ciele, a ja czuję się równie zagubiona, jak on. Jest jednym z bliźniaków z Devil’s Sons, co do tego nie ma wątpliwości.

Jeśli jednak Carter nie kazał mu mnie śledzić, to dlaczego tu jest?

– Masz wytatuowany Vegvisir[1] na szyi – stwierdzam. – Jesteś poganinem.

Patrzymy na siebie, zachowując bezpieczną odległość, jako że każde z nas może okazać się niebezpieczne.

– Ty też, skoro rozpoznajesz ten symbol, choć trzy czwarte ukryte jest pod koszulką.

Ty o zaraźliwym uśmiechu nagle wydaje się groźny ze względu na swój wzrost, budowę ciała i spojrzenie. Nie ma w nim już nic życzliwego, stał się innym człowiekiem.

– Carter cię nie przysłał – uznaję.

Gdyby tak było, nie byłby wobec mnie podejrzliwy. Teraz wie, że znam przywódcę gangu i przed nim uciekam. I myśli, że jakoś im zaszkodziłam.

– Nie jestem już częścią Devil’s Sons. Nie miałem wieści od Cartera od prawie pięciu lat.

Norny[2] naprawdę sobie ze mnie kpią. Ledwo pozbyłam się gangu, a już stawiają na mojej drodze jego byłego członka.

– Teraz ty mi powiedz, kim jesteś i dlaczego uciekasz przed szefem.

Nie jest już jednym z nich, a mimo to martwi się, że mogłam im wyrządzić jakąś krzywdę. Tylko że to oni mnie zranili. Ja próbowałam im wyłącznie pomóc.

Poza tym świadomość, że Ty nie został wysłany przez Cartera, przynosi mi ulgę. Nie zniosłabym, gdyby po raz kolejny mnie oszukano.

Parskam śmiechem, zmęczona całą tą historią, co ma tę zaletę, że były przestępca się odpręża. Opadam na fotel, gotowa do wyznań.

– Reasumując…

– Nie – przerywa mi.

Z uśmiechem na ustach zajmuje miejsce na łóżku.

– Chcę długą wersję. Wydaje się to bardzo interesujące.

Powrócił beztroski Ty i takiego go wolę. Na bogów, trzeba przyznać, że ten facet wie, jak wyglądać groźnie.

– Dorastałam w przekonaniu, że mój ojciec zmarł, zanim się urodziłam.

Opowiadam mu o bliskiej relacji, jaka łączyła mnie z mamą, a także o mojej chorobie. Opowiadam mu o moim spotkaniu z gangiem Devil’s Sons i o tym, jak zostałam z nimi związana. Następnie opisuję szantaż Cartera i fałszywe zeznania, i wszystkie wydarzenia, które po nim nastąpiły, dobre i złe.

Ty śmieje się, kiedy ja się śmieję, i traci swój uśmiech, kiedy ja tracę mój. Idealnie odzwierciedla mój wyraz twarzy i jestem pewna, że mnie rozumie.

– Wiedziałeś, że Carter i Mike Arinson są braćmi? Bo ja nie. Do czasu negocjacji.

– Jaja sobie robisz?

Ten człowiek jest jak otwarta księga. Na jego twarzy pojawiło się jednocześnie pół tuzina emocji, tak wiele, że ostatecznie nie potrafię odróżnić jednej od drugiej. Wydaje się, że byli członkowie gangu nie wiedzą o tym pokrewieństwie. Carter musiał powiadomić tylko tych, którzy odegrali rolę w moim powrocie. I nie spodziewał się, że Ty będzie tego częścią.

Opowiadam mu, jak przebiegły negocjacje, a potem o tym, jak dostałam kulkę. Gwiżdże przez zęby, jakby przypominał sobie ból towarzyszący takiej sytuacji.

Jaka była szansa, że spotkam byłego członka Devil’s Sons, gdy właśnie uciekam przed gangiem, do którego kiedyś należał?

Kontynuuję, przytaczając na wpół fałszywe rewelacje Cartera na temat BloodBro, i widzę, jak mojemu towarzyszowi podróży krew odpływa z twarzy. Zna legendarną nazwę najpotężniejszego gangu w Ameryce i na myśl o tym, że szef w taki czy inny sposób ma z nimi powiązania, wyraźnie blednie.

– Po oszustwie Mike’a BloodBro w odwecie zażądali śmierci pierwszego dziecka z rodziny Arinson. Jego ciężarna żona zdołałaby uciec, gdyby nie to, że z powodu pośpiechu zdarzył się wypadek samochodowy, który kosztował życie ją i dziecko. Przynajmniej tak mi wmawiał Carter.

Biorę głęboki wdech i z bólem serca wyznaję mu moje straszne odkrycie.

– Ale to dziecko nigdy nie umarło razem z matką, a nawet było już na świecie. Carter i Mike zorganizowali to tak, żeby wszyscy tak pomyśleli.

Mija kilka sekund ciszy, w czasie których Ty przyswaja informacje, po czym powoli się podnosi, wytrzeszczając oczy.

– Czekaj… – szepcze.

Patrzy uważnie na każdy rys mojej twarzy i z trudem przełyka. Kiwam głową, potwierdzając jego domysły.

– Jestem Avalone Arinson. Wszystko, co kiedykolwiek uważałam za prawdę, było kłamstwem. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie uznał za stosowne ujawnić mi mojej tożsamości. W oczach gangu Devil’s Sons byłam tylko jednym z zadań: chronić córkę Arinsona i sprowadzić ją do domu.

Zszokowany Ty otwiera szeroko usta ze zdziwienia. Wymawia sylabę, a potem zmienia zdanie. Odgrywa tę scenkę przez długi czas, po czym nagle wstaje.

Dominują w nim dwie emocje.

Niewiara.

Zaskoczenie.

– Cholera jasna!

Przeczesuje dłońmi włosy, chwyta je i kręci się z szeroko otwartymi ustami. Potem w końcu wybucha śmiechem.

– Na Hlidskjálf [3], to szaleństwo! Spotykam jedną z Devil’s Sons, do tego córkę Mike’a i bratanicę szefa…

Macha ramionami we wszystkich kierunkach, a jego nogi zaczynają się poruszać. Krąży po pomieszczeniu i wydaje się, że myśli o wskazówkach, które Carter mógł mu podrzucić, ale które najwyraźniej przeoczył.

– Cholera, cholera, cholera…

Od patrzenia, jak chodzi tam i z powrotem po pokoju, zaczynam dostawać zawrotów głowy. Dzięki bogom zatrzymuje się i staje przede mną z opiekuńczym wyrazem twarzy.

– Lubię Cartera i Devil’s Sons, ale ich postępowanie jest dyskusyjne. Miałaś rację, wsiadając do tego autobusu. Kiedy nie jesteś już w zgodzie z miastem i wszystkim, co się w nim znajduje, nie ma nic lepszego niż ucieczka. Sugeruję więc, żebyś spędziła tu tyle czasu, ile chcesz, a potem, kiedy poczujesz się gotowa, zabiorę cię z powrotem do Michigan.

Jeśli do tej pory nie byłam pewna, czy mogę mu zaufać w kwestii mojego bezpieczeństwa, teraz już to wiem. Były członek Devil’s Sons nigdy by mnie nie zaatakował. A jeśli chodzi o moje serce, Ty działa na nie jak kojący balsam.

– Pod dwoma warunkami. Po pierwsze, nie kontaktujesz się z gangiem, żeby poinformować ich, że jestem tu z tobą. A po drugie, nie mów mi o moim powrocie do Michigan. Chcę się cieszyć, a nie myśleć o końcu wolności.

– Umowa stoi!

Uśmiechamy się szeroko, pokazując całe uzębienie. Ty wyciąga do mnie rękę, a ja ją ściskam, aby przypieczętować nasz pakt.

– Och… Powinnaś wyłączyć telefon, jeśli nie chcesz, żeby Carter cię zlokalizował.

Parskam śmiechem, ale poważny wyraz twarzy mojego towarzysza podróży odbiera mi ochotę do żartów.

– Mówię poważnie. Może nawet Devil’s Sons są już w drodze.

Tego już dla mnie za wiele, w końcu kręcę głową.

– Bateria padła mi w nocy.

– Doskonale! Spędźmy wspaniały wieczór, podczas gdy chłopaki przetrząsają całe Ann Arbor w poszukiwaniu ciebie.

Na moich ustach pojawia się mściwy uśmiech.

Lubię chłopaków, nie mogę udawać, że jest inaczej. Przy nich zawsze czułam spokój, pomimo kłótni. Nasza więź była silna, jakbym urodziła się, żeby przebywać w ich towarzystwie. Dlatego było mi tak smutno, gdy dowiedziałam się o ich zdradzie. A teraz czuję potrzebę utrudniania im życia.

Podekscytowana chwytam kurtkę, a następnie Ty i ja wychodzimy z hotelu. Nagle zatrzymuje się na środku ulicy i odwraca do mnie z nerwowym śmiechem, wyglądając na zakłopotanego.

– Wybacz mi moje wcześniejsze zachowanie, wtedy gdy uświadomiłem sobie, że Carter cię szuka. Wiem, że pomimo swoich złych manier nie jest potworem. Więc skoro udało ci się przed nim uciec, wydawało mi się oczywiste, że coś im zrobiłaś. Raz Devil’s, na zawsze Devil’s, rozumiesz?

Zbywam te przeprosiny machnięciem ręki. Jego reakcja mnie nie zraniła, wprost przeciwnie. Od samego początku uważałam, że więź łącząca członków gangu jest wspaniała. Są rodziną i nią pozostaną, nawet po latach.

Idziemy dalej, trzymając się pod ramię, i słucham, jak opowiada mi o swoich różnych podróżach.

– Wiesz, co lubię w zabraniu plecaka i czekaniu na autobus? Nie zastanawiasz się nad niczym, masz tylko sekundę na wybór kierunku podróży, zanim wręczą ci bilet. Tylko sekunda i już cię nie ma. Nie masz zielonego pojęcia, gdzie będziesz spać, kogo spotkasz i co będziesz jeść. Nie myślisz już o swoich obowiązkach, problemach i tworzysz niezapomniane wspomnienia.

Przypominam sobie moje pojawienie się na dworcu autobusowym w Ann Arbor i się uśmiecham. W tamtym momencie nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Norny lub bogowie zdecydowanie czerpią złośliwą przyjemność z fundowania mi emocjonalnego rollercoastera. Ale Ty ma rację. Ten brak planu jest wyzwalający.

– Ile razy wyjechałeś gdzieś pod wpływem chwili?

– Ten jest szesnasty.

Robię wielkie oczy, a dawny członek Devil’s Sons się śmieje.

– Przecież mówiłem, że często uciekam od problemów.

– Które stany odwiedziłeś?

– Hmm, zastanówmy się… Dakotę Południową dwa razy. Tak samo Nevadę, Massachusetts i Arizonę. Alabama to już trzeci raz. Byłem w Teksasie, Kansas, Georgii, Karolinie Północnej i Vermont.

Jestem zdumiona i wręcz zazdrosna. Dla mnie to pierwszy raz. Nigdy nie opuściłam Madison przed pójściem do college’u.

– Szczególnie podobały mi się Dakota Południowa, Nevada i Arizona. Relaksujące okolice.

Marzyłam o wyjeździe do Dakoty. Kiedy byłam dzieckiem, moja mama dobrze się bawiła, gdy z okazji mojego powrotu ze szpitala dekorowała mój pokój dziesiątkami plakatów przedstawiających ten stan. Tygodniami udawałyśmy, że tam jesteśmy. Pamiętam, że śmiałam się tak bardzo, aż bolał mnie brzuch.

Pewnego dnia Norny odpowiedzialne za nasze nieszczęście zostaną wypędzone i zastąpione innymi, życzliwymi. Obiecuję ci, Avalone, zwiedzimy Dakotę, przysięgła mi, patrząc na dziki zachód Stanów Zjednoczonych. Dziś wiem, że te złośliwe Norny to tylko gang BloodBro oszukany przez mojego ojca.

Przemierzamy ruchliwe ulice miasta, po czym Ty zatrzymuje się na chwilę przed witryną zamkniętego supermarketu. Nie ukrywam zdziwienia, kiedy udaje mu się otworzyć drzwi, i gdy już mam zaprotestować, prowadzi mnie do środka tego bardzo ciemnego miejsca, czegoś w rodzaju niekończącego się korytarza. Następnie idziemy przez ciemność w stronę małego światełka, coraz jaśniejszego w miarę jak się do niego zbliżamy. Skręcamy w prawo, pod kątem niesugerującym żadnego przejścia, a jednak jasność oślepia mnie do tego stopnia, że muszę zamknąć oczy i się zatrzymać. Ty pozostaje przy mnie, dając mojemu wzrokowi czas na przystosowanie się. Kiedy zaczynam widzieć wyraźnie, czuję się, jakbym śniła.

W dużej sali wypełnionej ludźmi są śpiewacy i muzycy jazzowi grający na małej scenie. Tancerze ubrani w kostiumy z lat pięćdziesiątych poruszają się rytmicznie po kontuarze lub wokół stołów. Porywają ze sobą klientów do boogie-woogie godnego podróży w czasie. Wszystko jest kolorami, śmiechem, świętowaniem i nikt nie stoi z boku.

– Imponujące, prawda?

Powoli kiwam ze zdumieniem głową.

Ten bar jest jak fantazja lub stary, dobry film, ale na pewno nie rzeczywistość. Jak to wszystko może nadal istnieć w tak spójny sposób? Jak taka radość życia może wypływać z każdego człowieka? Nie ma pijaków śpiących na barze i mężczyzn gotowych kogoś uderzyć. Panuje tu serdeczność, jakiej nigdzie indziej nie widziałam. Życzliwość i uśmiechy rozjaśniające pomieszczenie, wymiana partnerów i cudowny śmiech w uszach. Szacunek i uprzejmość widać w stosunku do każdego i to chyba najbardziej mnie zaskakuje.

– To jest fantastyczne – szepczę.

Ty robi pełną zrozumienia minę, po czym wchodzi w tłum. Idziemy pomiędzy tancerzami, niektórzy popychają nas w ferworze zabawy, po czym przepraszają i na nowo zaczynają tańczyć. Każda kobieta, która spotyka moje spojrzenie, uśmiecha się do mnie – wszystkie są serdeczne – i żaden mężczyzna nie złości się, gdy depczę mu palce.

Były członek Devil’s Sons prowadzi nas do baru i jego twarz rozjaśnia się na widok starszego pana za kontuarem.

– Ty! Kopę lat! Brakowało tylko ciebie, żeby rozpalić ten lokal!

– Gary! Jakże się cieszę, że cię znowu widzę!

Mój przyjaciel przeskakuje przez lakierowane drewno i przytula barmana. Ta wymiana uczuć wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Ty bardzo różni się od innych Devil’s Sons. Nigdy nie kryje swoich uczuć, wszystko wydaje się z nim łatwe, jakby każda relacja była naturalna.

– Przedstawiam ci Avalone, moją przyjaciółkę.

Gary patrzy na mnie, po czym unosi brwi, zwracając się do byłego członka gangu:

– Przyjaciółkę czy dziewczynę?

Ty mruga do mnie z rozbawieniem.

– Przyjaciółkę. Jest moją podopieczną.

Mężczyzna podnosi klapę w kontuarze, przechodzi przez nią i serdecznie mnie ściska.

– Ty jest moim podopiecznym, więc ty również nią jesteś. Dziś wieczorem pijecie, ile chcecie na nasz koszt!

Mój towarzysz podróży prowadzi mnie już na parkiet, kiedy rzuca do Gary’ego:

– Nie spodziewałem się po tobie niczego innego, staruszku!

– Jeszcze mogę zmienić zdanie i wyrzucić cię za drzwi, durniu!

Ty wybucha głośnym śmiechem, a ja chichoczę pod nosem. Może i różni się od obecnych Devil’s Sons, ale z pewnością ma ich legendarny tupet.

Prześlizgujemy się pomiędzy tancerzami i stajemy naprzeciwko siebie.

– Umiesz tańczyć boogie?

– Absolutnie nie – wyznaję.

Wzrusza ramionami i analizuje ruchy otaczających nas profesjonalistów. Na jego twarzy pojawia się niepewna mina.

– Ja też nie. Będziemy improwizować.

Łapie mnie za rękę i obraca z dużą prędkością. Pomimo naszych prób, aby z wdziękiem zwolnić, wpadam na niego.

Naśladujemy ruchy innych tancerzy najlepiej, jak potrafimy. Podskakuję i wykonuję szybkie kroki w przód i w tył, a potem od prawej do lewej. Rezultat jest katastrofalny, ale wywołuje u nas wybuchy śmiechu. Ty i ja jesteśmy tak beznadziejni, że wpadamy na jakąś parę, przepraszamy ich, nie mogąc złapać oddechu. Ofiary naszego braku talentu śmieją się z nas i ostatecznie uczą, jak wykonać prawidłowe kroki taneczne.

Spędzamy w ich towarzystwie dużo czasu w dobrym nastroju. Muzyka zmienia się wraz z urzekającymi głosami wokalistów jazzowych i magicznymi palcami muzyków.

– Poddaję się – chichocze kobieta, gdy Ty i ja prawie upadamy, zaplątani we własne nogi. – Piękna z was para, ale najwyraźniej nie jesteście stworzeni do boogie.

Śmiejemy się z całego serca i łapiemy równowagę. Mój nowy przyjaciel dziękuje, ja im macham i padamy na kontuar, umierając z pragnienia.

– Co pije nasza dwójka najlepszych tancerzy? – pyta rozbawiony Gary.

Inne osoby siedzące przy barze śmieją się z uwagi szefa, co oznacza, że nie pozostaliśmy niezauważeni i wszyscy ubawili się tą katastrofą.

– Dwa Coco Hard Still, w tym jeden virgin – zamawia Ty.

Zapewnia mnie, że będzie mi smakować, a ja zwracam uwagę na troskę: poprosił o drinka bezalkoholowego. Dla wielu może się to wydawać banalne, ale dla mnie ma znaczenie. Kiedy spotykasz osobę w mojej sytuacji, a sam nie jesteś chory, rzadko myślisz o jej ograniczeniach żywieniowych.

Po kilku minutach przygotowań dostajemy kieliszki i wznosimy toast.

– Za nasze przypadkowe spotkanie, które, tak czuję, przerodzi się w coś wspaniałego!

Ty czule czochra moje włosy. W dobrym humorze wkładam słomkę do ust i pociągam łyk.

– Pyszne!

– Wiedziałem! – krzyczy dumny z siebie. – Ale… skoro nie możesz pić alkoholu, mam coś dla ciebie.

Wsuwa rękę do kieszeni dżinsów, wyjmuje jointa i wyciąga go przed siebie triumfalnie.

– Nie mam…

– Nie zawiera tytoniu, jest w stu procentach organiczny!

Biorę blanta i zeskakuję z krzesła. Mój towarzysz podróży chwyta swojego drinka, po czym wychodzimy z sali, kołysząc biodrami w rytm muzyki.

Zostawiłam swój bagaż emocjonalny na dworcu, co nie byłoby możliwe, gdybym nie spotkała Tya. Bez niego leżałabym w łóżku w pokoju hotelowym, pielęgnując w sobie nienawiść do Devil’s Sons. Mówi się, że „jeden zgubiony, dziesięć znalezionych”, ale w moim przypadku jest odwrotnie.

Na zewnątrz jesteśmy znowu w realnym świecie. Muzyka już do nas nie dociera, cisza wydaje mi się dziwna.

Ty siada na stopniach prowadzących do frontowych drzwi i wskazuje ręką miejsce obok siebie.

– Zamierzasz wybaczyć tym dupkom z Devil’s?

Siadam i wzdycham. Żadne słowa nie przychodzą mi do głowy, jest zbyt wcześnie, żebym mogła myśleć o przyszłości.

– Źle zrobili, ukrywając przed tobą prawdę, zasługują na twój gniew. Masz prawo wyrzucić ich ze swojego życia, ale musisz wiedzieć, że rozkazy Cartera są bezdyskusyjne. Nieposłuszeństwo wobec niego jest tak samo niebezpieczne jak wpakowanie sobie kuli w stopę. Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia, jak bym się zachował, gdybym był na ich miejscu.

– Wiem – przyznaję. – Jestem tego świadoma. Tylko że złościć się na nich za ukrywanie przede mną prawdy jest łatwiejsze, niż złościć się na nich za to, że nie czują do mnie tego, co ja czuję do nich.

– I o to chodzi.

Ty podaje mi zapalniczkę i ostatecznie moja potrzeba sprawowania kontroli mierzy się z pragnieniem posłania całego świata do diabła. Pierwsza wygrywa, rezygnuję z możliwości zapalenia. W sumie nie mam władzy nad moim chorym sercem i moje życie przyjęło niespotykany dotąd obrót. Jeśli nie będę miała jasnego spojrzenia, co mi pozostanie?

– Nie jest moją rolą przekonywanie cię, że cię kochają, to do nich należy udowodnienie ci tego. Jednak powiem ci, co myślę. Carter rozkazał im cię chronić i sprowadzić z powrotem. A nie polubić. Znam Seana, Jessego i Clarke’a. Nie potrafią udawać miłości i ty o tym wiesz, bo też ich znasz. Więc tak, na początku byłaś w ich oczach tylko misją. Ale to nie znaczy, że wszystko, co razem przeżyliście, nie było szczere. Jedno drugiemu nie przeszkadza.

Chciałabym wierzyć w te słowa, ale za bardzo boję się cierpieć jeszcze mocniej. Myślę tylko o ochronie siebie.

– Całe moje życie zostało podane w wątpliwość, nie wiem już, komu i w co wierzyć.

– Cholera, Alone, jesteś bardziej uparta niż Sean!

Wybucham śmiechem i zapewniam go, że nikt na świecie nie jest bardziej uparty. Potem wywiązuje się dyskusja, którą wygrywam. Opowiadam mu, jak Tucker podpuścił Seana, żeby doprowadzić go do stanu, z którego na pewno wyniknie jakaś głupota. Pierwszy twierdził, że idealnie równe zderzenie dwóch nabojów wystrzelonych z pistoletów spowoduje ich rozpad. Drugi stawiał hipotezę, że przody pocisków spłaszczą się pod wpływem uderzenia. Chłopcy, żeby doprowadzić Seana do szału, zgodzili się z Tuckerem.

„JESTEŚCIE UPOŚLEDZENI CZY CO? NIE ROZPADNĄ SIĘ!”

Ależ się śmialiśmy z jego furii! Ani przez sekundę nie podejrzewał, że sobie z niego żartujemy i że się z nim zgadzamy. A przecież to było oczywiste!

Chłopcy się z niego nabijali, aż Sean stracił panowanie nad sobą. Niewyobrażalnie uparty, chcąc wszystkim udowodnić, że ma rację, wziął dwa pistolety. Nikt nie przypuszczał, że będzie chciał przeprowadzić eksperyment do końca. Jednakże ułożył je płasko na stole, lufa naprzeciwko lufy. Śmiech ustał, ostrzegliśmy go o niebezpieczeństwie, ale on się nakręcił.

Oparł się całym ciężarem na kolbach pistoletów, żeby się nie poruszyły, i pociągnąłby jednocześnie za spusty, gdyby Devil’s Sons na czas go nie unieruchomili, krzycząc, że straci obie ręce, jeśli nadal będzie trwał w uporze.

– Posłuchaj swojego serca, Avalone. Błądzić jest rzeczą ludzką, a nawet boską. Przebaczenie jest czymś znacznie ponad to wszystko. Nie pozwól, aby duma uniemożliwiała ci przyjęcie ich przeprosin. A poza tym, jeśli zemsta jest bardziej satysfakcjonująca niż rozgrzeszenie, zawsze możesz zaspokoić potrzebę tego pierwszego, a drugiego udzielić później. Wyjazd do innego stanu bez poinformowania ich to niezła zemsta, nie sądzisz?

Spoglądam na niego, a on uśmiecha się porozumiewawczo.

– Byłbyś bardzo dobrym psychologiem, wiesz?

– Ludzie często mi to mówią.

Myślę o jego słowach, ale w tej historii nic nie jest proste.

– Nie ma znaczenia, czy naprawdę mnie kochają. Carter jest ich przywódcą, zawsze będzie nade mną. Wyda im nowe rozkazy i będą posłuszni, nawet jeśli mnie to skrzywdzi. Nie mogę zaakceptować takiej przyjaźni.

Kiedy Ty chce odpowiedzieć, przerywam mu:

– Nie mów nic, co mogłoby zmienić mój pogląd na sytuację. Muszę się złościć, żeby nie być smutna.

Kiwa głową i szanuje mój wybór. Wydaje się nawet, że mnie rozumie, i to sprawia, że czuję się naprawdę dobrze.

– Co dokładnie jest twojej mamie?

– Choroba degeneracyjna. Od kilku miesięcy wiedzieliśmy, że to tylko kwestia czasu, zanim ona… Przygotowałem się na to. Cóż, tak sądziłem. Ale nigdy nie jest się gotowym, aby pożegnać się z kimś, kogo się kocha.

Kładę swoją dłoń na jego dłoni, chcę wyrazić swój smutek. Nie znałam ojca, nie musiałam nikogo opłakiwać. Nie rozumiem, co czuje Ty. Z drugiej strony mogę go wspierać i to właśnie zrobię. Moje serce i dusza są związane z rodziną Devil’s Sons, więc bliźniacy nie będą sami. Obiecuję sobie, że będę przy nich, tak jak Ty przy mnie.

– Ile czasu jej zostało?

Wpatruje się w niewidzialny punkt i po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, jego głos jest słaby, gdy odpowiada:

– Nie wiadomo. Kilka tygodni.

Nie miałam pojęcia, że koniec jest tak blisko. Ty ma taką radość życia, cały czas się uśmiecha i rozśmiesza każdego, kto stanie mu na drodze, podczas gdy w środku jest załamany, a kobieta, która go urodziła, umrze przedwcześnie.

– Ty…

– Wiem, co powiesz – przerywa mi – i masz rację. Ale nie wypowiadaj tych słów. Muszę odetchnąć i pomyśleć o czymś innym.

Pełna zrozumienia, milczę. Patrzę na jointa w mojej dłoni i waham się, czy mu go podać.

Nie, wystarczająco cierpi. Może go to zrelaksuje, ale to świństwo wyrządzi mu więcej szkody niż pożytku.

Stopniowo uśmiech i dobry humor przeganiają małą chmurkę nad jego głową.

– Co robiłeś po Devil’s Sons i studiach?

– Przeniosłem się do Charleston w Wirginii. Z Alekiem, moim bratem. Byłem menadżerem w kilku dużych firmach, ale nigdy mi to nie odpowiadało. Opuszczałem więc stan za każdym razem, gdy odczuwałem niepohamowaną potrzebę ucieczki.

Śmieje się ze swojej kariery.

– Więc nie utrzymuję się długo na stanowisku. Znajduję pracę, wywalają mnie, gdy nie pojawiam się przez kilka dni, i szukam nowej, kiedy wracam z wyprawy.

– Musisz mieć cholernie dobre CV!

Śmiejemy się, po czym Ty obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie w porozumiewawczym geście.

– Moja mama jest bliską przyjaciółką Cartera, chociaż nigdy nie widzieliśmy ich razem, co jest trochę dziwne, muszę przyznać. Dużo wtedy pracowała, więc poprosiła szefa, żeby się nami zaopiekował, a jedno doprowadziło do drugiego i dołączyliśmy do Devil’s.

– Nie miała za złe Carterowi? – zapytałam ze zdziwieniem.

Rozbawiło go moje zaskoczenie.

– Nie. Zawsze miała do niego ślepe zaufanie. Mocno wierzyła, że u jego boku nie grozi nam nic poważnego. Skąd ta wiara? Nigdy się nie dowiedzieliśmy, ale musi być jakiś powód.

Milczę, zamyślona. Kolejna zagadka do rozwiązania. Lista robi się zdecydowanie za długa jak na mój gust, jednak nie mogę powiedzieć, że się nudzę.

– „Raz Devil’s, na zawsze Devil’s” uważam za piękne – szepczę.

Na jego ustach pojawia się nostalgiczny uśmiech. Wyobrażam go sobie w kurtce, jadącego na Harleyu z pistoletem w tylnej kieszeni dżinsów. To zresztą pomyślałam w chwili, gdy go zobaczyłam. Ma typowy wygląd Devil’s Son.

– To nasze credo. Nigdy nie słyszałaś, żeby chłopaki je wypowiadały?

Odpowiadam przecząco.

– To nie najgorzej.

– Dlaczego?

– Powiedzmy, że gdy te słowa są wypowiadane, na ogół nie jest to z radości. To rodzaj modlitwy.

Doskonale rozumiem, do czego zmierza, ale nie chcę skupiać się na znaczeniu tych słów ani się o nich martwić. Potrząsam głową, żeby odgonić obawy, i zrywam się na nogi.

– No, wstawaj! Idziemy tańczyć!

Na poparcie moich słów poruszam biodrami. Ty się zgadza i razem wracamy do baru.

Wystrój wydaje mi się jeszcze bardziej zdumiewający niż wcześniej. Po raz drugi nieruchomieję na widok energii emanującej z zawodowych tancerzy w akcji. Kobiety ubrane są w czarne sukienki w białe kropki lub czerwone spódnice w te same wzory. Na ich zaczesanych do tyłu włosach błyszczą kokardy. Mężczyźni mają koszule, dżinsy z szelkami i berety. Podoba mi się ta stylizacja, nie mówiąc już o efektownych choreografiach, których nie udało nam się wcześniej odtworzyć.

Ty wypija duszkiem drinka i wchodzimy na parkiet. Nie próbujemy już naśladować kroków innych. Każdy tańczy tak, jak chce, i nikt go nie ocenia.

Muzyka przepływa przez moje ciało i mnie unosi. Jestem wolna od wszelkich negatywnych myśli, pozbawiona smutku, strachu i obaw. Żyję chwilą obecną, w transie, tak jak Ty. Tańczymy czasem twarzą w twarz, czasem obok sobie. Nasze uśmiechy są najpiękniejsze w Yggdrasil[4], a śmiechy – najgłośniejsze. Kiedy zaczyna mi brakować tchu, mój partner wsadza mnie na ramiona i tańczy za mnie. W następnej chwili leżę nad głowami wszystkich, przechodząc z rąk do rąk wśród gwizdów Tya.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Vegvisir to symbol, magiczny kompas, służący jako przewodnik dla tych, którzy go noszą, by uniknąć zgubienia się i utraty z oczu swojego przeznaczenia. (Wszystkie przypisy pochodzą od autorki).

[2] W mitologii nordyckiej Norny odgrywają rolę determinującą przeznaczenie każdego człowieka i boga.

[3] Hlidskjálf to w mitologii nordyckiej tron Odyna. Kiedy na nim siedzi, może obserwować dziewięć światów i zrozumieć wszystko, co napotka jego wzrok.

[4] Yggdrasil to Drzewo Świata, na którym spoczywa dziewięć światów mitologii nordyckiej. Jest to ogromny jesion z trzema korzeniami.

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz