42,00 zł
„Lynette Noni to mistrzyni opowieści. Must read dla wszystkich, którzy kochają fantasy!”
Sarah J. Maas
Fenomenalny finał trylogii „The Prison Healer”.
Zawiodła ich. Wszystkich. I teraz za to zapłaci.
Kiva sądziła, że wie, czego chce. Pragnęła zemsty, lecz uczucia się zmieniają, podobnie jak ludzie... i wszystko inne.
Po zajściachw pałacu Kiva rozpaczliwie próbuje się dowiedzieć, czy jej rodzina i przyjaciele są bezpieczni i czy ci, których skrzywdziła, kiedykolwiek jej wybaczą. Tyle tylko, że wojna wisi na włosku, Kiva znajduje się daleko od centrum wydarzeń, a gra toczy się o stawkę wyższą niż jej złamane serce.
Nowy rozdział w jej życiu zaczyna się od niebezpiecznej wyprawy, podczas której śmiertelni wrogowie i niechętni sojusznicy zmuszeni są do pośpiesznego zjednoczenia sił, by ocalić nie tylko Evalon, ale i cały Wenderall. Kiva już wie, o co walczy: nie tylko o swoje przetrwanie, ale i o to, w co wierzy, o tych, w których wierzy. Z każdej strony jednak zagraża im śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy Kiva zdoła stawić czoło złu, czy poniesie porażkę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 595
Drodzy Czytelnicy!
W niniejszej serii powieści od samego początku przewija się poważna tematyka, lecz jak wskazuje zakończenie Złotej klatki, Kiva musi wyruszyć w podróż, żeby sprostać wyzwaniom trudniejszym niż kiedykolwiek. Pisząc tę książkę, dołożyłam wszelkich starań, żeby poruszać pewne kwestie z wielką ostrożnością, niemniej mogą wywołać niespodziewaną reakcję niektórych czytelników.
Dla wszystkich, którym zdarzyło się zwątpić,
lecz nie ustali w wysiłkach
i w staraniach,
nie tracili nadziei
i przetrwali.
Ta książka jest dla nas.
PROLOG
Kobieta płakała.
Spływające z jej policzków potoki łez zbierały się na brodzie i moczyły tunikę. Musiała milczeć. Nikt nie mógł się dowiedzieć o jej rozpaczy.
Bo nikt by nie zrozumiał.
Objęła kolana rękami i zapatrzyła się w ciemność w namiocie, modląc się do dawno zapomnianych bogów. Błagała ich o przebaczenie, choć była świadoma, że na to nie zasługuje i nigdy nie zasłuży.
Nie po tym, co zrobiła. Nie po tym, co stworzyła.
Jej ciałem wstrząsnął szloch.
– Popełniłam błąd – wyszeptała bezgłośnie. – Chcę to cofnąć. Muszę to cofnąć.
W takim stanie ją znalazł, zalaną łzami, roztrzęsioną z żalu.
Zamarł w wejściu do jej namiotu, po czym ruszył do niej i przyklęknął obok.
– Co się stało, moja droga? – zapytał, ujmując jej rozdygotane dłonie w swoje. – Zachorowałaś? Jesteś ranna?
Popatrzyła na niego załzawionymi oczami.
– Myliłam się – wychrypiała.
– W jakiej sprawie? – Zmarszczył brwi.
Po jej policzkach spłynęło jeszcze więcej łez.
– W każdej.
Nawet nie próbował ukryć zaskoczenia ani lęku.
– Źle się czujesz – powiedział. – Poproszę Zuleekę, żeby tu przyszła i uleczyła...
– Nie! – krzyknęła kobieta i wyrwała ręce z jego uścisku.
Napięcie w namiocie było wręcz namacalne. Mężczyzna usiadł i przyjrzał się jej uważnie.
– Co się stało? – powtórzył łagodnie.
Przez dłuższy czas kobieta milczała.
– Zuleeka ich zabiła – odparła w końcu pełnym bólu, zachrypniętym głosem. – Jednym machnięciem ręki skręciła im karki.
Mężczyzna pobladł.
– Kogo zabiła?
– Mieszkańców miasteczka – każdego, kogo mijała. Każdego, kto krzywo na nią spojrzał. Każdego, kto nie chciał do nas dołączyć. – Przełknęła ślinę. – Wszyscy myślą, że to ja, ale... – Pokręciła głową, po czym wyszeptała: – Wiedziałam, że jej moc rośnie, jednak to... Coś takiego nie miało się stać. Nigdy tego nie pragnęłam. Obiecała, że więcej jej nie użyje, nie po ostatnim razie. Wtedy Zuleeka... wtedy ja...
– Ostatnim razem ją powstrzymałaś – powiedział mężczyzna kojącym i jednocześnie stanowczym głosem. – Nie pozwoliłaś jej zabić księcia ani jego strażniczki. Żyją i mają się dobrze.
– Strażniczka straciła dłoń.
– Straciłaby o wiele więcej, gdybyś nie uwolniła jej od magii, która ją uwięziła. A następca tronu już by nie żył. – Po chwili dodał cicho: – Jeszcze niedawno właśnie tego chciałaś. Jednego Vallentisa mniej.
– Nie zdawałam sobie sprawy... – Kobieta ponownie pokręciła głową. – To tylko chłopiec, jeszcze młodszy od Torella. Na jego widok... – Zamknęła oczy i powtórzyła: – To tylko chłopiec.
– A jednak jego rodzina stoi ci na drodze do celu. On stoi na tej drodze.
– Są inne sposoby przejęcia władzy. Nie trzeba przy okazji krzywdzić tych, których kocham. – Stłumiła szloch. – Nie mogę stracić nikogo więcej. Nie w taki sposób. Zabije się, jeśli będzie używała mocy do krzywdzenia innych. Magia zniszczy ją od środka.
– Nie możesz obwiniać siebie za czyny Zuleeki – powiedział mężczyzna, starannie dobierając słowa. – To jej wybór.
– Mylisz się, Galdricu. Wszystko, co robi, robi przeze mnie – odparła kobieta, zamykając się w sobie, skupiona na tym, co wydarzyło się zaledwie kilka godzin wcześniej. Myślała o pękających kościach, skręconych karkach, ciałach osuwających się na ziemię. O błyskawicznej śmierci mężczyzn, kobiet i dzieci. – Nauczyłam ją wszystkiego, co wiem. To moja wina.
Zapadło ponure milczenie, które w końcu przerwał Galdric.
– Jakie rozkazy, królowo?
W tamtej chwili Tilda Corentine wbiła w niego spojrzenie szmaragdowych oczu. Jej najbliższy przyjaciel, najbardziej zaufany doradca, rozumiał i nie protestował, gdy wyszeptała odpowiedź. Gdy błagała go o pomoc.
I wtedy, dyskretnie i bez świadków, razem obmyślili plan.
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Kiva Corentine płonęła.
Ogień trawił jej ciało, krew gotowała się w jej żyłach, a ona sama jęczała, rzucając się i odpychając ręce, które ją przytrzymywały.
– Jest rozpalona – rozległ się szorstki męski głos. – Przynieście jej trochę wody.
Obezwładnił ją dławiący smród, a gdy zrozumiała, że to jej wymiociny, znów zrobiło jej się niedobrze.
Była chora. Nie, nie chora.
Podświadomie wiedziała, że nie cierpi z powodu choroby.
Powróciły do niej mgliste wspomnienia niebiesko-złotych oczu i nabrzmiałych od pocałunków ust, mrocznych cieni i rozbitego szkła, karmelowego pyłu i żelaznych prętów. Potem jednak te myśli się rozproszyły, uciekły z jej głowy. Pozostał jedynie bezlitosny żar i nic poza nim.
– Obraz nędzy i rozpaczy – rozległ się pełen obrzydzenia damski głos.
Ktoś wepchnął w usta Kivy brzeg drewnianego kubka. Woda spłynęła do jej wysuszonego gardła i zalała brodę.
– Owszem – przytaknął mężczyzna. – Ale to twoja sprawa. Szkoda mojego czasu dla trupów.
Ręce podtrzymujące Kivę zniknęły. Próbowała usiąść, ale ogień tańczył wokół jej torsu. Otworzyła oczy na kilka krótkich sekund, jednak nie widziała płomieni. Piekło szalało w niej, w jej wnętrzu.
– Nie jest trupem – zauważyła kobieta.
– Kwestia czasu – odparł mężczyzna z oddali, jakby odchodził. – Przyjęła za dużo towaru, żeby bez niego przeżyć. Najlepiej zostawić ją w spokoju albo z litości zabić, jeśli dasz radę. – Parsknął śmiechem. – Pewnie nie miałabyś skrupułów.
– Jesteś więziennym uzdrowicielem – powiedziała kobieta ze złością. – Masz obowiązek jej pomóc.
Mężczyzna ponownie się zaśmiał.
– Teraz nikt nie zdoła jej pomóc.
Przez dudnienie w uszach Kiva ledwie słyszała odgłos jego oddalających się kroków. Jej serce biło nienaturalnie szybko. Niebezpiecznie szybko.
Jakaś jej cząstka wiedziała, że powinna się tym zaniepokoić, ale ta cząstka nie mogła nic zrobić, nawet myśleć, z powodu wszechogarniającego bólu, który trawił ciało Kivy.
Strumień przekleństw przedarł się przez ból Kivy, po czym pokryta odciskami ręka chwyciła ją za kark i bezceremonialnie pociągnęła w górę. Znowu poczuła, że ktoś przyciska kubek do jej warg.
– Pij – zażądała kobieta, wlewając w nią wodę. – Jeśli chcesz przeżyć, musisz pić.
Kiva usiłowała jej posłuchać, krztusząc się i zastanawiając, po co to wszystko. Jeśli tak wyglądało życie, to lepiej było umrzeć. Mężczyzna mówił o zabójstwie z litości i Kiva właśnie tego chciała – szybkiego końca płonącego piekła, zniknięcia wielkiej dziury w sercu.
Dziury, która nie miała nic wspólnego z jej obecnym stanem.
Niebiesko-złote oczy raz jeszcze błysnęły w jej pamięci i ten ulotny obraz przyniósł ze sobą inny rodzaj bólu, nim znowu zniknął.
– Pij, Kiva, do cholery – warknął kobiecy głos.
Jednak Kiva nie mogła już pić. Jej ciałem wstrząsały dreszcze, płomienie walczyły teraz z lodem. Zlana potem trzęsła się z zimna, ale kiedy ktoś zarzucił na nią koc, jęknęła i zaczęła błagać, żeby go zabrano.
Za gorąco.
Za zimno.
Za mocno.
– Proszę – wychrypiała, nie wiedząc, do czego – albo do kogo – się zwraca. – Proszę.
– Tak nie umrzesz – oświadczyła kobieta stanowczo. – Nie tak.
Kiva jej nie uwierzyła. Chciała, żeby to wszystko wreszcie się skończyło.
I kiedy nie mogła już dłużej wytrzymać cierpienia, z ulgą wpadła w kojące objęcia nieświadomości.
Gdy otworzyła oczy, najpierw dostrzegła węża.
Pomieszczenie wokół niej wirowało. Było słabo oświetlone, pełne pustych posłań i wytartych koców, a dominujący tu gryzący zapach ożywił jej wspomnienia.
„Jesteś w lecznicy”, pomyślała jakaś jej cząstka. „W lecznicy w Zalindovie”.
Kiva poczuła ukłucie niepokoju, ale nie była w stanie się przestraszyć, bo w ustach miała smak karmelu, a wąż otworzył paszczę, żeby przemówić.
– Weź się w garść! – syknął i brutalnie nią potrząsnął.
Jego głos brzmiał jak głos kobiety, która wcześniej wlewała jej wodę do gardła.
Kiva zachichotała i wyciągnęła rękę, żeby go dotknąć, ale ktoś odepchnął jej dłoń.
– Musisz iść za mną do tuneli albo cię zabiją. Rozumiesz? Jeśli nie będziesz pracować, zginiesz.
Słysząc zniecierpliwienie w głosie węża, Kiva usiadła i mimowolnie przechyliła na bok zbyt ciężką głowę. Jak przez mgłę zobaczyła, że ma na sobie poplamioną szarą tunikę, i zmarszczyła nos, gdy poczuła fetor własnych wymiocin.
– Bogowie, nie masz pojęcia, co się dzieje, prawda? – wymamrotał wąż. Owinął się wokół pleców Kivy i pomógł jej wstać. – W drodze odurzali cię mnóstwem anielskiego pyłu i teraz nie jesteś w stanie bez niego funkcjonować. – Wąż pociągnął ją za sobą przez lecznicę. – Udało mi się załatwić niewielką porcję, akurat tyle, żebyś przeżyła parę następnych dni. Musisz odstawiać go powoli, inaczej szlag trafi twoje organy wewnętrzne. Rozumiesz teraz, co do ciebie mówię?
– Gadające węże – powiedziała Kiva z rozmarzeniem, potykając się, gdy wąż wyciągał ją na słońce. Uniosła ręce i uśmiechnęła się do tęczowych kolorów wokół siebie. – Ładny dzień.
Wąż paskudnie zaklął.
– Kiva, to ja, Cresta – oznajmił przez zaciśnięte zęby. – Weź się w garść.
Cresta.
Czyli nie wąż. Ale prawie.
Cresta Voss. To nazwisko przywołało falę niechęci i strachu, czemu towarzyszył obraz muskularnej młodej kobiety o potarganych rudych włosach, orzechowych oczach, z wytatuowanym wężem po jednej stronie twarzy. Cresta pracowała w kamieniołomach w Zalindovie i była kimś, kogo Kiva znała od pięciu lat. Kimś, kto przez te pięć lat otwarcie jej nienawidził. Kimś, kto był przywódczynią więziennych buntowników, oddaną siostrze Kivy, Zuleece, obecnie królowej Evalonu zasiadającej na skradzionym tronie po tym, jak odebrała Kivie wszystko i wszystkich.
– Niedobry wąż – wymamrotała Kiva, próbując uwolnić się od uścisku Cresty. – Idź sobie.
– Przestań – warknęła Cresta, zacieśniając uścisk. Sprowadziła Kivę ze żwirowej ścieżki na wyschniętą trawę, po czym ruszyły ku centralnie usytuowanemu kamiennemu budynkowi zwieńczonemu kopułą. – Beze mnie nie przetrwasz nawet jednego dnia.
– Właśnie że tak. – Kiva znów się potknęła na kępie wyschniętej trawy. Nieustannie wirujące przed jej oczami kolory odbijały się od wapiennych murów. – Albo nie. Wszystko jedno.
– Czy ty w ogóle siebie słyszysz? – spytała Cresta.
Właśnie ominęły wielki dół w ziemi, który przyciągnął uwagę rozkojarzonej Kivy. Z wysiłkiem przywołała wspomnienie o tym, jak wieża strażnicza zawaliła się po wybuchu. Teraz pozostał po niej jedynie olbrzymi lej w miejscu, w którym kiedyś stała.
– Mot. – W krótkiej chwili przytomności Kiva z trudem wypowiedziała imię człowieka, który wysadził wieżę. – Gdzie Mot?
– Nie żyje – odparła Cresta beznamiętnie. – Zginął z ręki naczelnika tuż po zamieszkach. Zamieszkach, które wykorzystałaś, żeby stąd uciec.
Kiva poczuła ukłucie żalu na myśl o pracującym w kostnicy Mocie, który się o nią troszczył i pomagał jej przetrwać próby. Smutek jednak minął równie szybko jak powiew wiatru. Pokręciła głową, usiłując się pozbyć wirujących kolorów i przypomnieć sobie, co mówił wąż.
– Nikt nie ucieknie z Zalindovu. – Wybuchnęła obłąkańczym śmiechem. – Nawet kiedy ucieknie.
Cresta już miała odpowiedzieć, ale powstrzymała się na widok kolejnych ubranych na szaro więźniów, którzy szli sztywnym krokiem przez wyschnięty trawnik. Na ich twarzach malowało się zmęczenie, gdy zmierzali w kierunku zwieńczonego kopułą budynku.
– Musisz wziąć się w garść, zanim dotrzemy do tuneli, albo strażnicy ześlą cię do Otchłani – wymamrotała Cresta ostrzegawczo. – Może nawet nie będą zawracać sobie głowy.
– No i dobra – wybełkotała Kiva, wlokąc się za nią.
Cresta ścisnęła ją tak mocno, że zabolało.
– Kiedyś mi powiedziałaś, że jestem silna i potężna i zdołam wszystko przetrwać. I że muszę znaleźć powód do życia, bo jestem to sobie winna. Teraz ja mówię ci to samo, Kivo Meridan.
Kiva zwiotczała w jej uścisku.
– To nie jest moje nazwisko.
– Jest.
– Nie.
– Jesteś tym, kim chcesz – oznajmiła Cresta surowym głosem. – Jesteś tym, czym chcesz. I teraz musisz wybrać życie, resztę rozpracujesz później.
Nawet w swoim opłakanym stanie Kiva nie puściła tych słów mimo uszu, jednak sugestia, że ma wpływ na cokolwiek, była niedorzeczna. Przez dziesięć lat w Zalindovie Kiva musiała się podporządkowywać innym, dzień po dniu walcząc o przetrwanie. Kiedy w końcu posmakowała wolności, decyzje, które podjęła, doprowadziły ją tam, gdzie zaczynała, a ich koszt okazał się niewyobrażalnie wysoki.
Dziura w jej sercu dała o sobie znać. Nawet anielski pył nie mógł całkiem zamaskować bólu.
– Nie myśl, że mi na tobie zależy – ciągnęła Cresta bezlitośnie. – Ale kiedyś ocaliłaś mi życie i z tego powodu mam u ciebie dług honorowy. Więc przetrwasz dzisiaj i przetrwasz jutro, i później, aż twój organizm przestanie się domagać tego przeklętego narkotyku. Potem zdecydujesz, co do diabła chcesz ze sobą zrobić, do tego czasu jednak będziesz mnie słuchać. A ja ci każę zacisnąć zęby i przygotować się na najgorszy dzień w życiu.
Kiva była tak skupiona na przemowie Cresty, że nawet nie zauważyła, kiedy dotarły do budynku z kopułą i ustawiły się w rzędzie razem z innymi więźniami, szykującymi się do zejścia po drabinie do tuneli.
Próbując nadal trzeźwo myśleć, Kiva zapytała:
– Dlaczego tu jesteś?
Cresta prychnęła z frustracją.
– Przecież właśnie ci to powiedziałam – odparła.
Oszołomiona Kiva pokręciła głową. Najwyraźniej dostała mniejszą porcję anielskiego pyłu niż ta, która zwalała ją z nóg przez ostatnich kilka tygodni. Dzięki temu była dość przytomna, żeby sprecyzować pytanie.
– Dlaczego nie ma cię w kamieniołomie? – wybełkotała niewyraźnie.
Cresta wahała się przez chwilę, zanim odparła:
– Po zamieszkach Rooke przydzielił mi nową pracę. Nie spodobało mu się, że tak długo żyję, więc teraz haruję w tunelach i czekam, aż mnie dopadnie nieuchronna śmierć z wyczerpania.
Creście zostało sześć miesięcy, najwyżej rok. Taki los czekał tunelarzy w Zalindovie, w tym również Kivę, skoro nie była już więzienną uzdrowicielką.
Powinna czuć przerażenie, ale nadal nic jej to nie obchodziło. Z jakiegoś powodu uznała, że to nie działanie anielskiego pyłu.
– Następny – rozległ się znudzony głos.
Kiva oderwała wzrok od wyschniętej trawy, żeby sprawdzić, czy dotarły już do wejścia, gdzie para strażników kierowała więźniów do drabin wystających z prostokątnego dołu w ziemi.
– Wiem, że teraz mało co do ciebie dociera – powiedziała Cresta z naciskiem, kiedy więźniowie przed nimi zniknęli w szybie. – Ale cokolwiek robisz, nie puszczaj drabiny. – Na widok pustego spojrzenia Kivy dodała w pośpiechu: – Pomyśl o czymś ważnym. O dzieciaku, tym jąkale. Kochasz go. Trzymaj się drabiny dla niego.
Tipp.
Mgliste wspomnienie piegowatego, szczerbatego chłopca przemknęło przez głowę Kivy i ból w sercu powrócił.
– Następny – powtórzył strażnik i machnął ręką na Kivę i Crestę.
– Szczebel po szczeblu – powiedziała Cresta. – Zrób to dla chłopca. Będę tuż obok ciebie.
Kiva bezmyślnie skinęła głową, która ciążyła jej na ramionach, ale jednocześnie wydawała się niemożliwie lekka. Potknęła się o własne stopy, kiedy Cresta pchnęła ją do przodu.
Strażnicy patrzyli na nią z rozbawieniem. Wiedzieli, kim była, i cieszyło ich, że tak nisko upadła.
Poczuła, że robi jej się gorąco, ale anielski pył ugasił płomień, zanim jeszcze wyciągnęła dłonie w kierunku metalowych szczebli.
Kiva ruszyła w dół jednej z dwóch połączonych śrubami drabin. Cresta dotrzymała obietnicy i towarzyszyła jej przez całą drogę na pierwszy podest, a potem podczas zejścia po następnych dwóch zespolonych drabinach. Pokonywały szczebel za szczeblem, mijając podest za podestem, podczas gdy Cresta mamrotała cicho słowa zachęty. Kiva patrzyła na swoje ręce, jakby należały do kogoś innego. Nic nie czuła i ledwie zdawała sobie sprawę z tego, że schodzi, że palą ją mięśnie i że jest coraz zimniej, a powietrze śmierdzi stęchlizną.
Tipp. Musiała się trzymać dla Tippa.
Nawet jeśli po tym, czego się dowiedział... Po tym, co zrobiła, z pewnością nienawidził jej z całego serca.
Z ust Kivy wydobył się pełen bólu jęk i Cresta spojrzała na nią z niepokojem. Szybko jednak zastąpiła go ulga, bo w tym momencie zeszły z ostatniej drabiny.
Były bezpieczne.
Chociaż niezupełnie.
Zanim Kiva zdążyła złapać oddech, ktoś popchnął ją wzdłuż oświetlonego luminium tunelu za innymi więźniami, karnie maszerującymi gęsiego. Poczuła przypływ paniki wywołanej znajomą klaustrofobią, ale stłumionej przez anielski pył.
Ostatnim razem nie towarzyszyli jej inni więźniowie, ale i nie była sama.
Niebiesko-złote oczy. Rozkołysany magiczny płomień. Idealna śnieżniczka.
Tym razem to nie narkotyk rozwiał ten obraz, ale ona, z własnej woli. Nie mogła myśleć o tym, co się wtedy wydarzyło. Nie mogła myśleć o nim.
Jej uwagę przyciągnął odgłos chlupania i spojrzała w dół, gdzie ziemia zamieniła się najpierw w błoto, a potem w płytką wodę, która wkrótce sięgnęła jej do kolan. Kiedy jeden z nadzorujących strażników kazał więźniom się zatrzymać, Kiva uświadomiła sobie, że gdzieś po drodze ktoś wepchnął jej kilof w dłonie. Sprawdziła jego wagę, machając nim przed sobą kilka razy.
Caldon jej pokazał, jak to robić, kiedy ćwiczyła z drewnianym mieczem.
Kiva zamknęła oczy i odepchnęła od siebie to wspomnienie, pozwalając, żeby anielski pył przyćmił obudzony na nowo ból. Opuściła ręce i próbowała sobie przypomnieć, gdzie jest, dlaczego tu jest i co musi zrobić.
Pracować w tunelu.
Była teraz robotnicą tunelową i musiała kopać w poszukiwaniu wody, a także drążyć tunele, żeby umożliwić jej przepływ do zbiornika w warstwie wodonośnej.
To był najgorszy przydział w całym Zalindovie. Ta najbardziej wyczerpująca praca, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, najszybciej prowadziła do śmierci.
– Myśl o chłopcu – odezwała się Cresta u boku Kivy. – Nie przestawaj o nim myśleć.
Kiva posłuchała jej władczego głosu, więc kiedy strażnicy dali rozkaz do kruszenia twardych wapiennych ścian, skupiła się tylko i wyłącznie na twarzy Tippa.
Raz za razem tłukła żelaznym kilofem w nieustępliwą skałę. Ciosy wstrząsały jej ramionami, a od towarzyszącego uderzeniom huku rozbolały ją zęby. Pieczenie w gardle nasilało się przy każdym zamachnięciu, niemal nic nie widziała, gdyż wokół wzbiła się chmura pyłu, i prawie ogłuchła od łoskotu setek kilofów wgryzających się w lity kamień. Ledwie zdawała sobie sprawę z tego, że Cresta pracuje u jej boku i przypomina jej o Tippie i o tym, żeby ryć dalej. Nie mogła przestać – gdyby to zrobiła, ściągnęłaby na siebie uwagę strażników. Teraz krążyli między więźniami, gotowi w każdej chwili użyć swoich biczów i pałek. Nie daj im pretekstu, mówiła Cresta. Nie przestawaj. Nie przestawaj. Nie przestawaj...
Krew z pękniętych pęcherzy i zdartych odcisków spływała po trzonku kilofa Kivy, która czuła ból, lecz przytłumiony, jak wszystko dookoła.
Ale to się zmieniło.
Podczas gdy sekundy zmieniały się w minuty, a minuty w godziny, anielski pył stopniowo przestawał działać.
Zaczęło się od niewielkiego, ale uporczywego bólu w potylicy. Później poczuła smak miedzi na języku, a następnie drżenie palców, utrudniające jej trzymanie śliskiego od krwi kilofa. Kiedy strażnicy wreszcie dali znać, że dzisiejsza zmiana się skończyła, Kiva trzęsła się z zimna mimo ciężkiej harówki. Oprzytomniała na tyle, żeby zdać sobie sprawę, że to, co przeszła, jest niczym w porównaniu z tym, co ją czeka.
– Okropnie się czuję – jęknęła, kiedy stały w kolejce do drabin, żeby wrócić na górę.
– No pewnie – mruknęła Cresta. – Masz w tej swojej lecznicy coś, co mogłoby pomóc?
– To już nie jest moja lecznica – odparła Kiva, chwiejąc się ze zmęczenia.
Po odzyskaniu wolności mogła swobodnie jeść i trenować, co, w połączeniu ze znieczulającym działaniem anielskiego pyłu, dało jej dość sił, żeby przetrwała dzień pracy. Teraz jednak czuła jej efekty, bolała ją każda cząstka ciała. Po raz pierwszy od wielu tygodni mogła względnie trzeźwo myśleć, więc próbowała się skupić i wymienić listę roślin, które łagodziły objawy odstawienia.
– Nie masz innego wyjścia, musisz przez to przejść – zauważyła Cresta z miną mędrca i odgarnęła rude loki z mokrej od potu twarzy. – Zobaczę, co uda mi się pozbierać.
Kiva wymamrotała odpowiedź, niepewna, jakie słowa padły z jej ust, bo dreszcze się nasiliły i cała dygotała. Nie mogła sobie przypomnieć, jak się wydostała z tuneli, nie pamiętała też, że Cresta podtrzymywała ją przez całą drogę do bloku sypialnego i bezceremonialnie pchnęła na posłanie, chociaż Kiva była pokryta pyłem i błotem, a jej brudna tunika śmierdziała wymiocinami.
Nie miała pojęcia, jak długo tak leżała, trzęsąc się i pocąc. Bolały ją wszystkie mięśnie, a zakrwawione dłonie bezlitośnie pulsowały.
– Pokaż ręce – usłyszała znajomy głos.
Nie wiedziała, na jak długo zniknęła Cresta i kiedy dokładnie wróciła. Wytatuowany wąż był niemal niewidoczny pod warstwą brudu.
Kiva poczuła wilgoć na dłoniach, a potem ostre pieczenie. Próbowała wyrwać ręce, ale Cresta trzymała je w mocnym uścisku.
– Musisz dbać o ich czystość, inaczej wda się zakażenie.
Kiva zamarła, gdy te słowa rozniosły się echem po jej głowie. Słyszała je wcześniej. Sama je kiedyś wypowiedziała.
„Musisz dbać o ich czystość, inaczej wda się zakażenie”.
Silne ręce, silne ciało, zmierzwione złocistobrązowe włosy, idealne usta rozciągnięte w znaczącym uśmiechu, błyszczące niebiesko-złote oczy.
Dziura w sercu Kivy powiększyła się jeszcze bardziej, a ból okazał się tak silny, że powstrzymał dreszcze, choć tylko na moment. Nie znajdowała się jednak w lecznicy, on również nie.
Nie tym razem. Już nigdy.
– Połknij je – zażądała Cresta. ponownie skupiając na sobie uwagę Kivy.
Wyciągnęła przed siebie garść cienkich zielonych cebulek, mieszankę żółtych i pomarańczowych kwiatów, a do tego bryłkę czarnego zwęglonego drewna.
Kiva nie zapytała, jak Creście udało się wymknąć do ogródka medycznego, nie myślała też o tym, że węgiel drzewny z pewnością pochodził z krematorium, ale wepchnęła to wszystko do ust, krzywiąc się na kredową konsystencję węgielka.
– Nie wspomniałam o węglu drzewnym – zauważyła.
– Nie jesteś pierwszą osobą z objawami odstawienia, jaką widziałam – mruknęła Cresta, nadal czyszcząc dłonie Kivy. – Wchłonie toksyny z twojej krwi.
Kivę korciło, żeby zapytać, komu jeszcze pomogła Cresta, ale nagle poczuła skurcz w żołądku tak silny, że z jękiem zwinęła się w kłębek.
– Musisz jeść – powiedziała Cresta.
W jej głosie nie było ciepła ani troski o zdrowie Kivy – po prostu stwierdziła fakt.
– Nie mogę... – kolejny spazm wstrząsnął Kivą – ...bo zwymiotuję.
Cresta zaczęła protestować, jednak Kiva jej nie słyszała, gdyż skurcze żołądka były tak intensywne, że skupiła się wyłącznie na nich. Wiedziała, że minie trochę czasu, zanim cebulki wierzbówki, tilkonia i płatki jaskierki zadziałają, ale i wtedy ulga będzie ograniczona. Jeśli Cresta naprawdę zamierzała jej pomóc w odstawieniu anielskiego pyłu, to czekała ją ciężka noc.
Cresta wepchnęła jej do ust chleb nasączony rosołem. Czoło Kivy pokrywał pot, a skóra na przemian płonęła i robiła się zimna jak lód.
– Nie – jęknęła Kiva, odwracając twarz.
– Potrzeba ci energii, żebyś przetrwała jutrzejszy dzień – oznajmiła Cresta i wcisnęła jeszcze więcej chleba w usta Kivy. – Nie zdołasz przeżyć tylko na anielskim pyle.
– Anielski pył – wychrypiała Kiva z rozpaczą, krztusząc się jedzeniem. – Proszę... potrzebuję... odrobinę.
Mętnym wzrokiem patrzyła na zaciętą twarz Cresty.
– Potrzebujesz jedzenia i snu. Dam ci więcej rano.
Kiva z uporem kręciła głową, a jej zęby zazgrzytały, gdy ciałem wstrząsnął dreszcz.
– Potrzebuję pyłu teraz.
– Jedz. – Cresta wepchnęła jej do gardła więcej chleba.
Kiva się zakrztusiła, ale Cresta zatkała jej usta dłonią i zmusiła ją do przełknięcia.
– Węgiel powinien pomóc na odruch wymiotny – powiedziała. – Masz przed sobą nie tylko fizyczną, ale i psychiczną walkę. Musisz chcieć walczyć.
Kiva jęknęła, kiedy do jej ust trafiła kolejna porcja chleba. Cresta była niewzruszona, głucha na błagania Kivy, nie chciała jej dać nawet ociupiny anielskiego pyłu i pomóc przetrwać nocy.
Godzinami toczyły ze sobą wojnę, a Kiva wyła, gdy jej organizm domagał się czegoś, co przyniosłoby mu choć minimalną ulgę.
– Możesz ją uciszyć? Próbujemy tu spać! – mamrotali inni więźniowie, którzy leżeli na tyle blisko, żeby słyszeć, jak Kiva cierpi.
– Idź się wypłacz mamusi – warczała Cresta w odpowiedzi, ignorując ich skargi tak samo jak narzekania Kivy.
W pewnej chwili, jakoś w środku nocy, Kiva, popadła w istne szaleństwo i wrzasnęła na tyle głośno, żeby obudzić połowę bloku:
– DAJ MI TO! POTRZEBUJĘ TEGO! MUSISZ MI TO...
Cresta zaklęła i zatkała Kivie usta, po czym ściągnęła z posłania jej spocone, drżące ciało i powlokła je za sobą wzdłuż prycz piorunujących ich wzrokiem zaspanych więźniów. Zatrzymała się dopiero, kiedy weszły do pogrążonej w mroku łaźni, gdzie Cresta wepchnęła Kivę pod prysznic i odkręciła lodowatą wodę.
Krztusząc się i plując, Kiva próbowała uciec, ale Cresta ją przytrzymywała, a przy okazji sama przemokła do suchej nitki.
– PUSZCZAJ! – ryknęła Kiva.
– Nic z tego, dopóki się nie uspokoisz, do cholery – wycedziła Cresta, ani na chwilę nie rozluźniając uścisku.
Kiva usiłowała się uwolnić, ale bezskutecznie, jej ciało było na to zbyt słabe. Już po chwili dysząc ciężko, całym ciężarem oparła się o Crestę.
– Skończyłaś? – zapytała Cresta.
Kiva ledwie zdołała kiwnąć głową. Zabrakło jej siły i ducha walki.
Woda przestała się lać, a Kiva osunęła się na ziemię obok Cresty. Siedziały w milczeniu, oparte o ścianę w łaźni, ociekając wodą i drżąc, a ich przyśpieszone oddechy rozlegały się w ciemności.
– Jesteś strasznie upierdliwa, wiesz? – jęknęła Cresta.
Kiva ujrzała oczami duszy Caldona, który nieraz jej to powtarzał. Mimo ukłucia w sercu poczuła, jak kąciki jej ust niemal niezauważalnie drgnęły.
– Nie ty pierwsza mi to mówisz – wychrypiała, szczękając zębami.
– I pewnie nie ostatnia.
– P-przepraszam – wyszeptała Kiva. Lodowaty prysznic otrzeźwił ją na tyle, że czuła się zbulwersowana swoim zachowaniem, mimo że odpowiadał za nie narkotyk. – I dziękuję. Za p-pomoc.
– To nie koniec – ostrzegła ją Cresta. – Czeka cię jeszcze długa droga.
Kiva dobrze o tym wiedziała. Wiedziała również, że kiedy już ją pokona – jeśli ją pokona – będzie musiała znaleźć sposób na odwdzięczenie się przywódczyni więziennych buntowników, nawet jeśli Cresta tylko spłacała dług.
– Wspomniałaś, że już k-komuś p-pomogłaś p-podczas odwyku – odezwała się, zadowolona, że zimno pomaga jej trzeźwo myśleć. – K-kto to był?
Cresta milczała tak długo, że Kiva straciła nadzieję na odpowiedź. W końcu jednak w ciemności łaźni rozległ się jej niemal niedosłyszalny glos:
– Kiedy byłam dzieckiem, na długo przed Zalindovem, moja siostra znalazła ukryty zapas anielskiego pyłu. Nie wiedziała co to, przedawkowała i omal nie umarła. Nie odchodziłam od jej łóżka, dopóki nie wyzdrowiała.
– Ile m-miałaś l-lat?
– Dziesięć – odparła Cresta. – A ona osiem.
Były takie małe...
– A rodzice?
– W domu się nie układało – oznajmiła Cresta beznamiętnie. – Siostra była najłagodniejszą istotą pod słońcem, ale mój ojciec uważał to za słabość. Nie chciał w domu potulnego dziecka, więc machnął na nią ręką. Było mu wszystko jedno, co się z nią stanie. A matka... usiłowała jedynie przeżyć przy ojcu. Moja siostra miała tylko mnie.
W jej głosie słychać było ból, choć próbowała go ukryć.
– I c-co d-dalej? – zapytała Kiva, nadal szczękając zębami.
– Pomogłam jej przejść przez przedawkowanie, a potem przy odwyku. Od tamtego czasu trzymała się z dala od anielskiego pyłu.
Kiva potarła ramiona, żeby się rozgrzać. – C-co się stało z t-twoją rodziną?
Tym razem milczenie Cresty trwało znacznie dłużej.
– Nie mam rodziny. Już nie.
Kiva zamknęła oczy, słysząc głębokie emocje zawarte w tych słowach. Kiedy ponad pięć lat temu Cresta trafiła do Zalindovu, miała może szesnaście lat. Dlaczego się tu znalazła... czy straciła rodziców i siostrę... Kiva wiedziała stanowczo zbyt mało, żeby mieć jakiekolwiek pojęcie o jej przeszłości.
– Jak...
– Czas na opowiastki minął – oświadczyła Cresta zimnym głosem, żeby przypomnieć Kivie, że nie są przyjaciółkami. Do niedawna, a właściwie nawet teraz, można je było nazwać wrogami. – Spróbuj się przespać.
Kiva zamrugała w mroku łaźni.
– Tu-tutaj?
– Nie możesz wrócić do bloku. Jeszcze jeden taki incydent i zjawią się strażnicy – odparła Cresta i usiadła nieco wygodniej.
– Ale j-jest st-strasznie zimno.
Już kiedy Kiva wypowiadała te słowa, zrobiło jej się gorąco. Szok wywołany lodowatym prysznicem minął i objawy odstawienia powróciły. I choć woda była zimna, temperatura późnowiosennej nocy okazała się całkiem znośna. Kiva pomyślała, że kiedy wyschnie, nie będzie tak źle. Sypiała już w gorszych miejscach – chociaż nie w trakcie odwyku.
– Śpij – zażądała Cresta, ignorując jej skargę. – Dopóki jeszcze możesz.
Kiva chciała się sprzeciwić, zadać jej milion pytań, korzystając z tego, że chwilowo trzeźwo myśli, nacieszyć się przytomnością, zanim znowu rano podda się działaniu anielskiego pyłu. Cresta jednak miała rację – powinna spać, gdy jej organizm na to pozwalał, by nabrać sił przed trudem, który ją czekał, fizycznym i psychicznym.
Wobec tego zagryzła zęby, walcząc na przemian z gorącem i zimnem pod skórą, zamknęła oczy i pozwoliła, by wyczerpanie ukołysało ją do snu.
Następne trzy dni okazały się najgorsze w życiu Kivy, kolejne cztery były niemal równie straszne, a tydzień po nich prawie tak samo nieprzyjemny.
Przez ten cały czas Cresta spłacała swój dług, towarzysząc Kivie. Każdego ranka podawała jej coraz mniej anielskiego pyłu, akurat tyle, żeby Kiva zdołała przetrwać dzień pracy, a nocą spała obok niej w bloku sypialnym. Kiva często darła się i wiła na posłaniu, z całych sił walcząc z Crestą. Równie często Cresta przytrzymywała włosy Kivy, gdy ta pozbywała się zawartości żołądka. Węgiel drzewny już nie pomagał przy śladowych ilościach anielskiego pyłu, za to mdłości, skurcze żołądka, poty i dreszcze nie ustępowały. Bolał ją każdy centymetr ciała, nie tylko po monotonnej pracy w tunelach – z której ledwie zdawała sobie sprawę, gdyż spędzając godziny pod ziemią, oblepiona brudem i pyłem, była otępiała z bólu – ale i z powodu niekończącej się nocnej walki z uzależnieniem.
To było zbyt ciężkie, zbyt trudne, zbyt ciężkie.
Codziennie marzyła o śmierci, nie mogąc dłużej znieść cierpienia, i to nie tylko tego po odstawieniu anielskiego pyłu. Gdy narkotyk przestawał działać, powracały wspomnienia o tym, czego była świadkiem, o tym, co zrobiła. I o ludziach, którym to zrobiła.
To był inny rodzaj bólu, ten najgorszy. Ten, który nie miał nigdy minąć. Nie zasłużyła na to, żeby minął.
Odsuwała od siebie te wspomnienia i skupiała się na cierpieniu towarzyszącym odwykowi, aż po dwóch tygodniach od jej przybycia do Zalindovu dreszcze w końcu ustały, mdłości ustąpiły, a desperacja osłabła.
Było już po wszystkim.
Ale najgorsze miało dopiero nadejść.