The Prison Healer. Tom 3. Zdrada krwi - Lynette Noni - ebook

The Prison Healer. Tom 3. Zdrada krwi ebook

Noni Lynette

0,0
42,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Lynette Noni to mistrzyni opowieści. Must read dla wszystkich, którzy kochają fantasy!”

Sarah J. Maas

Fenomenalny finał trylogii „The Prison Healer”.

Zawiodła ich. Wszystkich. I teraz za to zapłaci.

Kiva sądziła, że wie, czego chce. Pragnęła zemsty, lecz uczucia się zmieniają, podobnie jak ludzie... i wszystko inne.

Po zajściachw pałacu Kiva rozpaczliwie próbuje się dowiedzieć, czy jej rodzina i przyjaciele są bezpieczni i czy ci, których skrzywdziła, kiedykolwiek jej wybaczą. Tyle tylko, że wojna wisi na włosku, Kiva znajduje się daleko od centrum wydarzeń, a gra toczy się o stawkę wyższą niż jej złamane serce.

Nowy rozdział w jej życiu zaczyna się od niebezpiecznej wyprawy, podczas której śmiertelni wrogowie i niechętni sojusznicy zmuszeni są do pośpiesznego zjednoczenia sił, by ocalić nie tylko Evalon, ale i cały Wenderall. Kiva już wie, o co walczy: nie tylko o swoje przetrwanie, ale i o to, w co wierzy, o tych, w których wierzy. Z każdej strony jednak zagraża im śmiertelne niebezpieczeństwo. Czy Kiva zdoła stawić czoło złu, czy poniesie porażkę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 595

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału THE BLOOD TRA­ITOR
Co­py­ri­ght © 2022 by Ly­nette Noni Co­py­ri­ght © 2025 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Co­ver de­sign © 2022 by Jim Tier­ney
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki i map, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że w ten spo­sób wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8416-015-2
2025.1
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

W ni­niej­szej se­rii po­wie­ści od sa­mego po­czątku prze­wija się po­ważna te­ma­tyka, lecz jak wska­zuje za­koń­cze­nie Zło­tej klatki, Kiva musi wy­ru­szyć w po­dróż, żeby spro­stać wy­zwa­niom trud­niej­szym niż kie­dy­kol­wiek. Pi­sząc tę książkę, do­ło­ży­łam wszel­kich sta­rań, żeby po­ru­szać pewne kwe­stie z wielką ostroż­no­ścią, nie­mniej mogą wy­wo­łać nie­spo­dzie­waną re­ak­cję nie­któ­rych czy­tel­ni­ków.

Dla wszyst­kich, któ­rym zda­rzyło się zwąt­pić,

lecz nie ustali w wy­sił­kach

i w sta­ra­niach,

nie tra­cili na­dziei

i prze­trwali.

Ta książka jest dla nas.

PRO­LOG

Ko­bieta pła­kała.

Spły­wa­jące z jej po­licz­ków po­toki łez zbie­rały się na bro­dzie i mo­czyły tu­nikę. Mu­siała mil­czeć. Nikt nie mógł się do­wie­dzieć o jej roz­pa­czy.

Bo nikt by nie zro­zu­miał.

Ob­jęła ko­lana rę­kami i za­pa­trzyła się w ciem­ność w na­mio­cie, mo­dląc się do dawno za­po­mnia­nych bo­gów. Bła­gała ich o prze­ba­cze­nie, choć była świa­doma, że na to nie za­słu­guje i ni­gdy nie za­służy.

Nie po tym, co zro­biła. Nie po tym, co stwo­rzyła.

Jej cia­łem wstrzą­snął szloch.

– Po­peł­ni­łam błąd – wy­szep­tała bez­gło­śnie. – Chcę to cof­nąć. Mu­szę to cof­nąć.

W ta­kim sta­nie ją zna­lazł, za­laną łzami, roz­trzę­sioną z żalu.

Za­marł w wej­ściu do jej na­miotu, po czym ru­szył do niej i przy­klęk­nął obok.

– Co się stało, moja droga? – za­py­tał, uj­mu­jąc jej roz­dy­go­tane dło­nie w swoje. – Za­cho­ro­wa­łaś? Je­steś ranna?

Po­pa­trzyła na niego za­łza­wio­nymi oczami.

– My­li­łam się – wy­chry­piała.

– W ja­kiej spra­wie? – Zmarsz­czył brwi.

Po jej po­licz­kach spły­nęło jesz­cze wię­cej łez.

– W każ­dej.

Na­wet nie pró­bo­wał ukryć za­sko­cze­nia ani lęku.

– Źle się czu­jesz – po­wie­dział. – Po­pro­szę Zu­le­ekę, żeby tu przy­szła i ule­czyła...

– Nie! – krzyk­nęła ko­bieta i wy­rwała ręce z jego uści­sku.

Na­pię­cie w na­mio­cie było wręcz na­ma­calne. Męż­czy­zna usiadł i przyj­rzał się jej uważ­nie.

– Co się stało? – po­wtó­rzył ła­god­nie.

Przez dłuż­szy czas ko­bieta mil­czała.

– Zu­le­eka ich za­biła – od­parła w końcu peł­nym bólu, za­chryp­nię­tym gło­sem. – Jed­nym mach­nię­ciem ręki skrę­ciła im karki.

Męż­czy­zna po­bladł.

– Kogo za­biła?

– Miesz­kań­ców mia­steczka – każ­dego, kogo mi­jała. Każ­dego, kto krzywo na nią spoj­rzał. Każ­dego, kto nie chciał do nas do­łą­czyć. – Prze­łknęła ślinę. – Wszy­scy my­ślą, że to ja, ale... – Po­krę­ciła głową, po czym wy­szep­tała: – Wie­dzia­łam, że jej moc ro­śnie, jed­nak to... Coś ta­kiego nie miało się stać. Ni­gdy tego nie pra­gnę­łam. Obie­cała, że wię­cej jej nie użyje, nie po ostat­nim ra­zie. Wtedy Zu­le­eka... wtedy ja...

– Ostat­nim ra­zem ją po­wstrzy­ma­łaś – po­wie­dział męż­czy­zna ko­ją­cym i jed­no­cze­śnie sta­now­czym gło­sem. – Nie po­zwo­li­łaś jej za­bić księ­cia ani jego straż­niczki. Żyją i mają się do­brze.

– Straż­niczka stra­ciła dłoń.

– Stra­ci­łaby o wiele wię­cej, gdy­byś nie uwol­niła jej od ma­gii, która ją uwię­ziła. A na­stępca tronu już by nie żył. – Po chwili do­dał ci­cho: – Jesz­cze nie­dawno wła­śnie tego chcia­łaś. Jed­nego Val­len­tisa mniej.

– Nie zda­wa­łam so­bie sprawy... – Ko­bieta po­now­nie po­krę­ciła głową. – To tylko chło­piec, jesz­cze młod­szy od To­rella. Na jego wi­dok... – Za­mknęła oczy i po­wtó­rzyła: – To tylko chło­piec.

– A jed­nak jego ro­dzina stoi ci na dro­dze do celu. On stoi na tej dro­dze.

– Są inne spo­soby prze­ję­cia wła­dzy. Nie trzeba przy oka­zji krzyw­dzić tych, któ­rych ko­cham. – Stłu­miła szloch. – Nie mogę stra­cić ni­kogo wię­cej. Nie w taki spo­sób. Za­bije się, je­śli bę­dzie uży­wała mocy do krzyw­dze­nia in­nych. Ma­gia znisz­czy ją od środka.

– Nie mo­żesz ob­wi­niać sie­bie za czyny Zu­le­eki – po­wie­dział męż­czy­zna, sta­ran­nie do­bie­ra­jąc słowa. – To jej wy­bór.

– My­lisz się, Gal­dricu. Wszystko, co robi, robi przeze mnie – od­parła ko­bieta, za­my­ka­jąc się w so­bie, sku­piona na tym, co wy­da­rzyło się za­le­d­wie kilka go­dzin wcze­śniej. My­ślała o pę­ka­ją­cych ko­ściach, skrę­co­nych kar­kach, cia­łach osu­wa­ją­cych się na zie­mię. O bły­ska­wicz­nej śmierci męż­czyzn, ko­biet i dzieci. – Na­uczy­łam ją wszyst­kiego, co wiem. To moja wina.

Za­pa­dło po­nure mil­cze­nie, które w końcu prze­rwał Gal­dric.

– Ja­kie roz­kazy, kró­lowo?

W tam­tej chwili Tilda Co­ren­tine wbiła w niego spoj­rze­nie szma­rag­do­wych oczu. Jej naj­bliż­szy przy­ja­ciel, naj­bar­dziej za­ufany do­radca, ro­zu­miał i nie pro­te­sto­wał, gdy wy­szep­tała od­po­wiedź. Gdy bła­gała go o po­moc.

I wtedy, dys­kret­nie i bez świad­ków, ra­zem ob­my­ślili plan.

ROZ­DZIAŁ

PIERW­SZY

Kiva Co­ren­tine pło­nęła.

Ogień tra­wił jej ciało, krew go­to­wała się w jej ży­łach, a ona sama ję­czała, rzu­ca­jąc się i od­py­cha­jąc ręce, które ją przy­trzy­my­wały.

– Jest roz­pa­lona – roz­legł się szorstki mę­ski głos. – Przy­nie­ście jej tro­chę wody.

Obez­wład­nił ją dła­wiący smród, a gdy zro­zu­miała, że to jej wy­mio­ciny, znów zro­biło jej się nie­do­brze.

Była chora. Nie, nie chora.

Pod­świa­do­mie wie­działa, że nie cierpi z po­wodu cho­roby.

Po­wró­ciły do niej mgli­ste wspo­mnie­nia nie­bie­sko-zło­tych oczu i na­brzmia­łych od po­ca­łun­ków ust, mrocz­nych cieni i roz­bi­tego szkła, kar­me­lo­wego pyłu i że­la­znych prę­tów. Po­tem jed­nak te my­śli się roz­pro­szyły, ucie­kły z jej głowy. Po­zo­stał je­dy­nie bez­li­to­sny żar i nic poza nim.

– Ob­raz nę­dzy i roz­pa­czy – roz­legł się pe­łen obrzy­dze­nia dam­ski głos.

Ktoś we­pchnął w usta Kivy brzeg drew­nia­nego kubka. Woda spły­nęła do jej wy­su­szo­nego gar­dła i za­lała brodę.

– Ow­szem – przy­tak­nął męż­czy­zna. – Ale to twoja sprawa. Szkoda mo­jego czasu dla tru­pów.

Ręce pod­trzy­mu­jące Kivę znik­nęły. Pró­bo­wała usiąść, ale ogień tań­czył wo­kół jej torsu. Otwo­rzyła oczy na kilka krót­kich se­kund, jed­nak nie wi­działa pło­mieni. Pie­kło sza­lało w niej, w jej wnę­trzu.

– Nie jest tru­pem – za­uwa­żyła ko­bieta.

– Kwe­stia czasu – od­parł męż­czy­zna z od­dali, jakby od­cho­dził. – Przy­jęła za dużo to­waru, żeby bez niego prze­żyć. Naj­le­piej zo­sta­wić ją w spo­koju albo z li­to­ści za­bić, je­śli dasz radę. – Par­sk­nął śmie­chem. – Pew­nie nie mia­ła­byś skru­pu­łów.

– Je­steś wię­zien­nym uzdro­wi­cie­lem – po­wie­działa ko­bieta ze zło­ścią. – Masz obo­wią­zek jej po­móc.

Męż­czy­zna po­now­nie się za­śmiał.

– Te­raz nikt nie zdoła jej po­móc.

Przez dud­nie­nie w uszach Kiva le­d­wie sły­szała od­głos jego od­da­la­ją­cych się kro­ków. Jej serce biło nie­na­tu­ral­nie szybko. Nie­bez­piecz­nie szybko.

Ja­kaś jej cząstka wie­działa, że po­winna się tym za­nie­po­koić, ale ta cząstka nie mo­gła nic zro­bić, na­wet my­śleć, z po­wodu wszech­ogar­nia­ją­cego bólu, który tra­wił ciało Kivy.

Stru­mień prze­kleństw przedarł się przez ból Kivy, po czym po­kryta od­ci­skami ręka chwy­ciła ją za kark i bez­ce­re­mo­nial­nie po­cią­gnęła w górę. Znowu po­czuła, że ktoś przy­ci­ska ku­bek do jej warg.

– Pij – za­żą­dała ko­bieta, wle­wa­jąc w nią wodę. – Je­śli chcesz prze­żyć, mu­sisz pić.

Kiva usi­ło­wała jej po­słu­chać, krztu­sząc się i za­sta­na­wia­jąc, po co to wszystko. Je­śli tak wy­glą­dało ży­cie, to le­piej było umrzeć. Męż­czy­zna mó­wił o za­bój­stwie z li­to­ści i Kiva wła­śnie tego chciała – szyb­kiego końca pło­ną­cego pie­kła, znik­nię­cia wiel­kiej dziury w sercu.

Dziury, która nie miała nic wspól­nego z jej obec­nym sta­nem.

Nie­bie­sko-złote oczy raz jesz­cze bły­snęły w jej pa­mięci i ten ulotny ob­raz przy­niósł ze sobą inny ro­dzaj bólu, nim znowu znik­nął.

– Pij, Kiva, do cho­lery – wark­nął ko­biecy głos.

Jed­nak Kiva nie mo­gła już pić. Jej cia­łem wstrzą­sały dresz­cze, pło­mie­nie wal­czyły te­raz z lo­dem. Zlana po­tem trzę­sła się z zimna, ale kiedy ktoś za­rzu­cił na nią koc, jęk­nęła i za­częła bła­gać, żeby go za­brano.

Za go­rąco.

Za zimno.

Za mocno.

– Pro­szę – wy­chry­piała, nie wie­dząc, do czego – albo do kogo – się zwraca. – Pro­szę.

– Tak nie umrzesz – oświad­czyła ko­bieta sta­now­czo. – Nie tak.

Kiva jej nie uwie­rzyła. Chciała, żeby to wszystko wresz­cie się skoń­czyło.

I kiedy nie mo­gła już dłu­żej wy­trzy­mać cier­pie­nia, z ulgą wpa­dła w ko­jące ob­ję­cia nie­świa­do­mo­ści.

Gdy otwo­rzyła oczy, naj­pierw do­strze­gła węża.

Po­miesz­cze­nie wo­kół niej wi­ro­wało. Było słabo oświe­tlone, pełne pu­stych po­słań i wy­tar­tych ko­ców, a do­mi­nu­jący tu gry­zący za­pach oży­wił jej wspo­mnie­nia.

„Je­steś w lecz­nicy”, po­my­ślała ja­kaś jej cząstka. „W lecz­nicy w Za­lin­do­vie”.

Kiva po­czuła ukłu­cie nie­po­koju, ale nie była w sta­nie się prze­stra­szyć, bo w ustach miała smak kar­melu, a wąż otwo­rzył pasz­czę, żeby prze­mó­wić.

– Weź się w garść! – syk­nął i bru­tal­nie nią po­trzą­snął.

Jego głos brzmiał jak głos ko­biety, która wcze­śniej wle­wała jej wodę do gar­dła.

Kiva za­chi­cho­tała i wy­cią­gnęła rękę, żeby go do­tknąć, ale ktoś ode­pchnął jej dłoń.

– Mu­sisz iść za mną do tu­neli albo cię za­biją. Ro­zu­miesz? Je­śli nie bę­dziesz pra­co­wać, zgi­niesz.

Sły­sząc znie­cier­pli­wie­nie w gło­sie węża, Kiva usia­dła i mi­mo­wol­nie prze­chy­liła na bok zbyt ciężką głowę. Jak przez mgłę zo­ba­czyła, że ma na so­bie po­pla­mioną szarą tu­nikę, i zmarsz­czyła nos, gdy po­czuła fe­tor wła­snych wy­mio­cin.

– Bo­go­wie, nie masz po­ję­cia, co się dzieje, prawda? – wy­mam­ro­tał wąż. Owi­nął się wo­kół ple­ców Kivy i po­mógł jej wstać. – W dro­dze odu­rzali cię mnó­stwem aniel­skiego pyłu i te­raz nie je­steś w sta­nie bez niego funk­cjo­no­wać. – Wąż po­cią­gnął ją za sobą przez lecz­nicę. – Udało mi się za­ła­twić nie­wielką por­cję, aku­rat tyle, że­byś prze­żyła parę na­stęp­nych dni. Mu­sisz od­sta­wiać go po­woli, ina­czej szlag trafi twoje or­gany we­wnętrzne. Ro­zu­miesz te­raz, co do cie­bie mó­wię?

– Ga­da­jące węże – po­wie­działa Kiva z roz­ma­rze­niem, po­ty­ka­jąc się, gdy wąż wy­cią­gał ją na słońce. Unio­sła ręce i uśmiech­nęła się do tę­czo­wych ko­lo­rów wo­kół sie­bie. – Ładny dzień.

Wąż pa­skud­nie za­klął.

– Kiva, to ja, Cre­sta – oznaj­mił przez za­ci­śnięte zęby. – Weź się w garść.

Cre­sta.

Czyli nie wąż. Ale pra­wie.

Cre­sta Voss. To na­zwi­sko przy­wo­łało falę nie­chęci i stra­chu, czemu to­wa­rzy­szył ob­raz mu­sku­lar­nej mło­dej ko­biety o po­tar­ga­nych ru­dych wło­sach, orze­cho­wych oczach, z wy­ta­tu­owa­nym wę­żem po jed­nej stro­nie twa­rzy. Cre­sta pra­co­wała w ka­mie­nio­ło­mach w Za­lin­do­vie i była kimś, kogo Kiva znała od pię­ciu lat. Kimś, kto przez te pięć lat otwar­cie jej nie­na­wi­dził. Kimś, kto był przy­wód­czy­nią wię­zien­nych bun­tow­ni­ków, od­daną sio­strze Kivy, Zu­le­ece, obec­nie kró­lo­wej Eva­lonu za­sia­da­ją­cej na skra­dzio­nym tro­nie po tym, jak ode­brała Ki­vie wszystko i wszyst­kich.

– Nie­do­bry wąż – wy­mam­ro­tała Kiva, pró­bu­jąc uwol­nić się od uści­sku Cre­sty. – Idź so­bie.

– Prze­stań – wark­nęła Cre­sta, za­cie­śnia­jąc uścisk. Spro­wa­dziła Kivę ze żwi­ro­wej ścieżki na wy­schniętą trawę, po czym ru­szyły ku cen­tral­nie usy­tu­owa­nemu ka­mien­nemu bu­dyn­kowi zwień­czo­nemu ko­pułą. – Beze mnie nie prze­trwasz na­wet jed­nego dnia.

– Wła­śnie że tak. – Kiva znów się po­tknęła na kę­pie wy­schnię­tej trawy. Nie­ustan­nie wi­ru­jące przed jej oczami ko­lory od­bi­jały się od wa­pien­nych mu­rów. – Albo nie. Wszystko jedno.

– Czy ty w ogóle sie­bie sły­szysz? – spy­tała Cre­sta.

Wła­śnie omi­nęły wielki dół w ziemi, który przy­cią­gnął uwagę roz­ko­ja­rzo­nej Kivy. Z wy­sił­kiem przy­wo­łała wspo­mnie­nie o tym, jak wieża straż­ni­cza za­wa­liła się po wy­bu­chu. Te­raz po­zo­stał po niej je­dy­nie ol­brzymi lej w miej­scu, w któ­rym kie­dyś stała.

– Mot. – W krót­kiej chwili przy­tom­no­ści Kiva z tru­dem wy­po­wie­działa imię czło­wieka, który wy­sa­dził wieżę. – Gdzie Mot?

– Nie żyje – od­parła Cre­sta bez­na­mięt­nie. – Zgi­nął z ręki na­czel­nika tuż po za­miesz­kach. Za­miesz­kach, które wy­ko­rzy­sta­łaś, żeby stąd uciec.

Kiva po­czuła ukłu­cie żalu na myśl o pra­cu­ją­cym w kost­nicy Mo­cie, który się o nią trosz­czył i po­ma­gał jej prze­trwać próby. Smu­tek jed­nak mi­nął rów­nie szybko jak po­wiew wia­tru. Po­krę­ciła głową, usi­łu­jąc się po­zbyć wi­ru­ją­cych ko­lo­rów i przy­po­mnieć so­bie, co mó­wił wąż.

– Nikt nie uciek­nie z Za­lin­dovu. – Wy­buch­nęła obłą­kań­czym śmie­chem. – Na­wet kiedy uciek­nie.

Cre­sta już miała od­po­wie­dzieć, ale po­wstrzy­mała się na wi­dok ko­lej­nych ubra­nych na szaro więź­niów, któ­rzy szli sztyw­nym kro­kiem przez wy­schnięty traw­nik. Na ich twa­rzach ma­lo­wało się zmę­cze­nie, gdy zmie­rzali w kie­runku zwień­czo­nego ko­pułą bu­dynku.

– Mu­sisz wziąć się w garść, za­nim do­trzemy do tu­neli, albo straż­nicy ze­ślą cię do Ot­chłani – wy­mam­ro­tała Cre­sta ostrze­gaw­czo. – Może na­wet nie będą za­wra­cać so­bie głowy.

– No i do­bra – wy­beł­ko­tała Kiva, wlo­kąc się za nią.

Cre­sta ści­snęła ją tak mocno, że za­bo­lało.

– Kie­dyś mi po­wie­dzia­łaś, że je­stem silna i po­tężna i zdo­łam wszystko prze­trwać. I że mu­szę zna­leźć po­wód do ży­cia, bo je­stem to so­bie winna. Te­raz ja mó­wię ci to samo, Kivo Me­ri­dan.

Kiva zwiot­czała w jej uści­sku.

– To nie jest moje na­zwi­sko.

– Jest.

– Nie.

– Je­steś tym, kim chcesz – oznaj­miła Cre­sta su­ro­wym gło­sem. – Je­steś tym, czym chcesz. I te­raz mu­sisz wy­brać ży­cie, resztę roz­pra­cu­jesz póź­niej.

Na­wet w swoim opła­ka­nym sta­nie Kiva nie pu­ściła tych słów mimo uszu, jed­nak su­ge­stia, że ma wpływ na co­kol­wiek, była nie­do­rzeczna. Przez dzie­sięć lat w Za­lin­do­vie Kiva mu­siała się pod­po­rząd­ko­wy­wać in­nym, dzień po dniu wal­cząc o prze­trwa­nie. Kiedy w końcu po­sma­ko­wała wol­no­ści, de­cy­zje, które pod­jęła, do­pro­wa­dziły ją tam, gdzie za­czy­nała, a ich koszt oka­zał się nie­wy­obra­żal­nie wy­soki.

Dziura w jej sercu dała o so­bie znać. Na­wet aniel­ski pył nie mógł cał­kiem za­ma­sko­wać bólu.

– Nie myśl, że mi na to­bie za­leży – cią­gnęła Cre­sta bez­li­to­śnie. – Ale kie­dyś oca­li­łaś mi ży­cie i z tego po­wodu mam u cie­bie dług ho­no­rowy. Więc prze­trwasz dzi­siaj i prze­trwasz ju­tro, i póź­niej, aż twój or­ga­nizm prze­sta­nie się do­ma­gać tego prze­klę­tego nar­ko­tyku. Po­tem zde­cy­du­jesz, co do dia­bła chcesz ze sobą zro­bić, do tego czasu jed­nak bę­dziesz mnie słu­chać. A ja ci każę za­ci­snąć zęby i przy­go­to­wać się na naj­gor­szy dzień w ży­ciu.

Kiva była tak sku­piona na prze­mo­wie Cre­sty, że na­wet nie za­uwa­żyła, kiedy do­tarły do bu­dynku z ko­pułą i usta­wiły się w rzę­dzie ra­zem z in­nymi więź­niami, szy­ku­ją­cymi się do zej­ścia po dra­bi­nie do tu­neli.

Pró­bu­jąc na­dal trzeźwo my­śleć, Kiva za­py­tała:

– Dla­czego tu je­steś?

Cre­sta prych­nęła z fru­stra­cją.

– Prze­cież wła­śnie ci to po­wie­dzia­łam – od­parła.

Oszo­ło­miona Kiva po­krę­ciła głową. Naj­wy­raź­niej do­stała mniej­szą por­cję aniel­skiego pyłu niż ta, która zwa­lała ją z nóg przez ostat­nich kilka ty­go­dni. Dzięki temu była dość przy­tomna, żeby spre­cy­zo­wać py­ta­nie.

– Dla­czego nie ma cię w ka­mie­nio­ło­mie? – wy­beł­ko­tała nie­wy­raź­nie.

Cre­sta wa­hała się przez chwilę, za­nim od­parła:

– Po za­miesz­kach Ro­oke przy­dzie­lił mi nową pracę. Nie spodo­bało mu się, że tak długo żyję, więc te­raz ha­ruję w tu­ne­lach i cze­kam, aż mnie do­pad­nie nie­uchronna śmierć z wy­czer­pa­nia.

Cre­ście zo­stało sześć mie­sięcy, naj­wy­żej rok. Taki los cze­kał tu­ne­la­rzy w Za­lin­do­vie, w tym rów­nież Kivę, skoro nie była już wię­zienną uzdro­wi­cielką.

Po­winna czuć prze­ra­że­nie, ale na­dal nic jej to nie ob­cho­dziło. Z ja­kie­goś po­wodu uznała, że to nie dzia­ła­nie aniel­skiego pyłu.

– Na­stępny – roz­legł się znu­dzony głos.

Kiva ode­rwała wzrok od wy­schnię­tej trawy, żeby spraw­dzić, czy do­tarły już do wej­ścia, gdzie para straż­ni­ków kie­ro­wała więź­niów do dra­bin wy­sta­ją­cych z pro­sto­kąt­nego dołu w ziemi.

– Wiem, że te­raz mało co do cie­bie do­ciera – po­wie­działa Cre­sta z na­ci­skiem, kiedy więź­nio­wie przed nimi znik­nęli w szy­bie. – Ale co­kol­wiek ro­bisz, nie pusz­czaj dra­biny. – Na wi­dok pu­stego spoj­rze­nia Kivy do­dała w po­śpie­chu: – Po­myśl o czymś waż­nym. O dzie­ciaku, tym ją­kale. Ko­chasz go. Trzy­maj się dra­biny dla niego.

Tipp.

Mgli­ste wspo­mnie­nie pie­go­wa­tego, szczer­ba­tego chłopca prze­mknęło przez głowę Kivy i ból w sercu po­wró­cił.

– Na­stępny – po­wtó­rzył straż­nik i mach­nął ręką na Kivę i Cre­stę.

– Szcze­bel po szcze­blu – po­wie­działa Cre­sta. – Zrób to dla chłopca. Będę tuż obok cie­bie.

Kiva bez­myśl­nie ski­nęła głową, która cią­żyła jej na ra­mio­nach, ale jed­no­cze­śnie wy­da­wała się nie­moż­li­wie lekka. Po­tknęła się o wła­sne stopy, kiedy Cre­sta pchnęła ją do przodu.

Straż­nicy pa­trzyli na nią z roz­ba­wie­niem. Wie­dzieli, kim była, i cie­szyło ich, że tak ni­sko upa­dła.

Po­czuła, że robi jej się go­rąco, ale aniel­ski pył uga­sił pło­mień, za­nim jesz­cze wy­cią­gnęła dło­nie w kie­runku me­ta­lo­wych szcze­bli.

Kiva ru­szyła w dół jed­nej z dwóch po­łą­czo­nych śru­bami dra­bin. Cre­sta do­trzy­mała obiet­nicy i to­wa­rzy­szyła jej przez całą drogę na pierw­szy po­dest, a po­tem pod­czas zej­ścia po na­stęp­nych dwóch ze­spo­lo­nych dra­bi­nach. Po­ko­ny­wały szcze­bel za szcze­blem, mi­ja­jąc po­dest za po­de­stem, pod­czas gdy Cre­sta mam­ro­tała ci­cho słowa za­chęty. Kiva pa­trzyła na swoje ręce, jakby na­le­żały do ko­goś in­nego. Nic nie czuła i le­d­wie zda­wała so­bie sprawę z tego, że scho­dzi, że palą ją mię­śnie i że jest co­raz zim­niej, a po­wie­trze śmier­dzi stę­chli­zną.

Tipp. Mu­siała się trzy­mać dla Tippa.

Na­wet je­śli po tym, czego się do­wie­dział... Po tym, co zro­biła, z pew­no­ścią nie­na­wi­dził jej z ca­łego serca.

Z ust Kivy wy­do­był się pe­łen bólu jęk i Cre­sta spoj­rzała na nią z nie­po­ko­jem. Szybko jed­nak za­stą­piła go ulga, bo w tym mo­men­cie ze­szły z ostat­niej dra­biny.

Były bez­pieczne.

Cho­ciaż nie­zu­peł­nie.

Za­nim Kiva zdą­żyła zła­pać od­dech, ktoś po­pchnął ją wzdłuż oświe­tlo­nego lu­mi­nium tu­nelu za in­nymi więź­niami, kar­nie ma­sze­ru­ją­cymi gę­siego. Po­czuła przy­pływ pa­niki wy­wo­ła­nej zna­jomą klau­stro­fo­bią, ale stłu­mio­nej przez aniel­ski pył.

Ostat­nim ra­zem nie to­wa­rzy­szyli jej inni więź­nio­wie, ale i nie była sama.

Nie­bie­sko-złote oczy. Roz­ko­ły­sany ma­giczny pło­mień. Ide­alna śnież­niczka.

Tym ra­zem to nie nar­ko­tyk roz­wiał ten ob­raz, ale ona, z wła­snej woli. Nie mo­gła my­śleć o tym, co się wtedy wy­da­rzyło. Nie mo­gła my­śleć o nim.

Jej uwagę przy­cią­gnął od­głos chlu­pa­nia i spoj­rzała w dół, gdzie zie­mia za­mie­niła się naj­pierw w błoto, a po­tem w płytką wodę, która wkrótce się­gnęła jej do ko­lan. Kiedy je­den z nad­zo­ru­ją­cych straż­ni­ków ka­zał więź­niom się za­trzy­mać, Kiva uświa­do­miła so­bie, że gdzieś po dro­dze ktoś we­pchnął jej ki­lof w dło­nie. Spraw­dziła jego wagę, ma­cha­jąc nim przed sobą kilka razy.

Cal­don jej po­ka­zał, jak to ro­bić, kiedy ćwi­czyła z drew­nia­nym mie­czem.

Kiva za­mknęła oczy i ode­pchnęła od sie­bie to wspo­mnie­nie, po­zwa­la­jąc, żeby aniel­ski pył przy­ćmił obu­dzony na nowo ból. Opu­ściła ręce i pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, gdzie jest, dla­czego tu jest i co musi zro­bić.

Pra­co­wać w tu­nelu.

Była te­raz ro­bot­nicą tu­ne­lową i mu­siała ko­pać w po­szu­ki­wa­niu wody, a także drą­żyć tu­nele, żeby umoż­li­wić jej prze­pływ do zbior­nika w war­stwie wo­do­no­śnej.

To był naj­gor­szy przy­dział w ca­łym Za­lin­do­vie. Ta naj­bar­dziej wy­czer­pu­jąca praca, za­równo fi­zycz­nie, jak i psy­chicz­nie, naj­szyb­ciej pro­wa­dziła do śmierci.

– Myśl o chłopcu – ode­zwała się Cre­sta u boku Kivy. – Nie prze­sta­waj o nim my­śleć.

Kiva po­słu­chała jej wład­czego głosu, więc kiedy straż­nicy dali roz­kaz do kru­sze­nia twar­dych wa­pien­nych ścian, sku­piła się tylko i wy­łącz­nie na twa­rzy Tippa.

Raz za ra­zem tłu­kła że­la­znym ki­lo­fem w nie­ustę­pliwą skałę. Ciosy wstrzą­sały jej ra­mio­nami, a od to­wa­rzy­szą­cego ude­rze­niom huku roz­bo­lały ją zęby. Pie­cze­nie w gar­dle na­si­lało się przy każ­dym za­mach­nię­ciu, nie­mal nic nie wi­działa, gdyż wo­kół wzbiła się chmura pyłu, i pra­wie ogłu­chła od ło­skotu se­tek ki­lo­fów wgry­za­ją­cych się w lity ka­mień. Le­d­wie zda­wała so­bie sprawę z tego, że Cre­sta pra­cuje u jej boku i przy­po­mina jej o Tip­pie i o tym, żeby ryć da­lej. Nie mo­gła prze­stać – gdyby to zro­biła, ścią­gnę­łaby na sie­bie uwagę straż­ni­ków. Te­raz krą­żyli mię­dzy więź­niami, go­towi w każ­dej chwili użyć swo­ich bi­czów i pa­łek. Nie daj im pre­tek­stu, mó­wiła Cre­sta. Nie prze­sta­waj. Nie prze­sta­waj. Nie prze­sta­waj...

Krew z pęk­nię­tych pę­che­rzy i zdar­tych od­ci­sków spły­wała po trzonku ki­lofa Kivy, która czuła ból, lecz przy­tłu­miony, jak wszystko do­okoła.

Ale to się zmie­niło.

Pod­czas gdy se­kundy zmie­niały się w mi­nuty, a mi­nuty w go­dziny, aniel­ski pył stop­niowo prze­sta­wał dzia­łać.

Za­częło się od nie­wiel­kiego, ale upo­rczy­wego bólu w po­ty­licy. Póź­niej po­czuła smak mie­dzi na ję­zyku, a na­stęp­nie drże­nie pal­ców, utrud­nia­jące jej trzy­ma­nie śli­skiego od krwi ki­lofa. Kiedy straż­nicy wresz­cie dali znać, że dzi­siej­sza zmiana się skoń­czyła, Kiva trzę­sła się z zimna mimo cięż­kiej ha­rówki. Oprzy­tom­niała na tyle, żeby zdać so­bie sprawę, że to, co prze­szła, jest ni­czym w po­rów­na­niu z tym, co ją czeka.

– Okrop­nie się czuję – jęk­nęła, kiedy stały w ko­lejce do dra­bin, żeby wró­cić na górę.

– No pew­nie – mruk­nęła Cre­sta. – Masz w tej swo­jej lecz­nicy coś, co mo­głoby po­móc?

– To już nie jest moja lecz­nica – od­parła Kiva, chwie­jąc się ze zmę­cze­nia.

Po od­zy­ska­niu wol­no­ści mo­gła swo­bod­nie jeść i tre­no­wać, co, w po­łą­cze­niu ze znie­czu­la­ją­cym dzia­ła­niem aniel­skiego pyłu, dało jej dość sił, żeby prze­trwała dzień pracy. Te­raz jed­nak czuła jej efekty, bo­lała ją każda cząstka ciała. Po raz pierw­szy od wielu ty­go­dni mo­gła względ­nie trzeźwo my­śleć, więc pró­bo­wała się sku­pić i wy­mie­nić li­stę ro­ślin, które ła­go­dziły ob­jawy od­sta­wie­nia.

– Nie masz in­nego wyj­ścia, mu­sisz przez to przejść – za­uwa­żyła Cre­sta z miną mę­drca i od­gar­nęła rude loki z mo­krej od potu twa­rzy. – Zo­ba­czę, co uda mi się po­zbie­rać.

Kiva wy­mam­ro­tała od­po­wiedź, nie­pewna, ja­kie słowa pa­dły z jej ust, bo dresz­cze się na­si­liły i cała dy­go­tała. Nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, jak się wy­do­stała z tu­neli, nie pa­mię­tała też, że Cre­sta pod­trzy­my­wała ją przez całą drogę do bloku sy­pial­nego i bez­ce­re­mo­nial­nie pchnęła na po­sła­nie, cho­ciaż Kiva była po­kryta py­łem i bło­tem, a jej brudna tu­nika śmier­działa wy­mio­ci­nami.

Nie miała po­ję­cia, jak długo tak le­żała, trzę­sąc się i po­cąc. Bo­lały ją wszyst­kie mię­śnie, a za­krwa­wione dło­nie bez­li­to­śnie pul­so­wały.

– Po­każ ręce – usły­szała zna­jomy głos.

Nie wie­działa, na jak długo znik­nęła Cre­sta i kiedy do­kład­nie wró­ciła. Wy­ta­tu­owany wąż był nie­mal nie­wi­doczny pod war­stwą brudu.

Kiva po­czuła wil­goć na dło­niach, a po­tem ostre pie­cze­nie. Pró­bo­wała wy­rwać ręce, ale Cre­sta trzy­mała je w moc­nym uści­sku.

– Mu­sisz dbać o ich czy­stość, ina­czej wda się za­ka­że­nie.

Kiva za­marła, gdy te słowa roz­nio­sły się echem po jej gło­wie. Sły­szała je wcze­śniej. Sama je kie­dyś wy­po­wie­działa.

„Mu­sisz dbać o ich czy­stość, ina­czej wda się za­ka­że­nie”.

Silne ręce, silne ciało, zmierz­wione zło­ci­sto­brą­zowe włosy, ide­alne usta roz­cią­gnięte w zna­czą­cym uśmie­chu, błysz­czące nie­bie­sko-złote oczy.

Dziura w sercu Kivy po­więk­szyła się jesz­cze bar­dziej, a ból oka­zał się tak silny, że po­wstrzy­mał dresz­cze, choć tylko na mo­ment. Nie znaj­do­wała się jed­nak w lecz­nicy, on rów­nież nie.

Nie tym ra­zem. Już ni­gdy.

– Po­łknij je – za­żą­dała Cre­sta. po­now­nie sku­pia­jąc na so­bie uwagę Kivy.

Wy­cią­gnęła przed sie­bie garść cien­kich zie­lo­nych ce­bu­lek, mie­szankę żół­tych i po­ma­rań­czo­wych kwia­tów, a do tego bryłkę czar­nego zwę­glo­nego drewna.

Kiva nie za­py­tała, jak Cre­ście udało się wy­mknąć do ogródka me­dycz­nego, nie my­ślała też o tym, że wę­giel drzewny z pew­no­ścią po­cho­dził z kre­ma­to­rium, ale we­pchnęła to wszystko do ust, krzy­wiąc się na kre­dową kon­sy­sten­cję wę­gielka.

– Nie wspo­mnia­łam o wę­glu drzew­nym – za­uwa­żyła.

– Nie je­steś pierw­szą osobą z ob­ja­wami od­sta­wie­nia, jaką wi­dzia­łam – mruk­nęła Cre­sta, na­dal czysz­cząc dło­nie Kivy. – Wchło­nie tok­syny z two­jej krwi.

Kivę kor­ciło, żeby za­py­tać, komu jesz­cze po­mo­gła Cre­sta, ale na­gle po­czuła skurcz w żo­łądku tak silny, że z ję­kiem zwi­nęła się w kłę­bek.

– Mu­sisz jeść – po­wie­działa Cre­sta.

W jej gło­sie nie było cie­pła ani tro­ski o zdro­wie Kivy – po pro­stu stwier­dziła fakt.

– Nie mogę... – ko­lejny spazm wstrzą­snął Kivą – ...bo zwy­mio­tuję.

Cre­sta za­częła pro­te­sto­wać, jed­nak Kiva jej nie sły­szała, gdyż skur­cze żo­łądka były tak in­ten­sywne, że sku­piła się wy­łącz­nie na nich. Wie­działa, że mi­nie tro­chę czasu, za­nim ce­bulki wierz­bówki, til­ko­nia i płatki ja­skierki za­dzia­łają, ale i wtedy ulga bę­dzie ogra­ni­czona. Je­śli Cre­sta na­prawdę za­mie­rzała jej po­móc w od­sta­wie­niu aniel­skiego pyłu, to cze­kała ją ciężka noc.

Cre­sta we­pchnęła jej do ust chleb na­są­czony ro­so­łem. Czoło Kivy po­kry­wał pot, a skóra na prze­mian pło­nęła i ro­biła się zimna jak lód.

– Nie – jęk­nęła Kiva, od­wra­ca­jąc twarz.

– Po­trzeba ci ener­gii, że­byś prze­trwała ju­trzej­szy dzień – oznaj­miła Cre­sta i wci­snęła jesz­cze wię­cej chleba w usta Kivy. – Nie zdo­łasz prze­żyć tylko na aniel­skim pyle.

– Aniel­ski pył – wy­chry­piała Kiva z roz­pa­czą, krztu­sząc się je­dze­niem. – Pro­szę... po­trze­buję... odro­binę.

Męt­nym wzro­kiem pa­trzyła na za­ciętą twarz Cre­sty.

– Po­trze­bu­jesz je­dze­nia i snu. Dam ci wię­cej rano.

Kiva z upo­rem krę­ciła głową, a jej zęby za­zgrzy­tały, gdy cia­łem wstrzą­snął dreszcz.

– Po­trze­buję pyłu te­raz.

– Jedz. – Cre­sta we­pchnęła jej do gar­dła wię­cej chleba.

Kiva się za­krztu­siła, ale Cre­sta za­tkała jej usta dło­nią i zmu­siła ją do prze­łknię­cia.

– Wę­giel po­wi­nien po­móc na od­ruch wy­miotny – po­wie­działa. – Masz przed sobą nie tylko fi­zyczną, ale i psy­chiczną walkę. Mu­sisz chcieć wal­czyć.

Kiva jęk­nęła, kiedy do jej ust tra­fiła ko­lejna por­cja chleba. Cre­sta była nie­wzru­szona, głu­cha na bła­ga­nia Kivy, nie chciała jej dać na­wet ociu­piny aniel­skiego pyłu i po­móc prze­trwać nocy.

Go­dzi­nami to­czyły ze sobą wojnę, a Kiva wyła, gdy jej or­ga­nizm do­ma­gał się cze­goś, co przy­nio­słoby mu choć mi­ni­malną ulgę.

– Mo­żesz ją uci­szyć? Pró­bu­jemy tu spać! – mam­ro­tali inni więź­nio­wie, któ­rzy le­żeli na tyle bli­sko, żeby sły­szeć, jak Kiva cierpi.

– Idź się wy­płacz ma­musi – war­czała Cre­sta w od­po­wie­dzi, igno­ru­jąc ich skargi tak samo jak na­rze­ka­nia Kivy.

W pew­nej chwili, ja­koś w środku nocy, Kiva, po­pa­dła w istne sza­leń­stwo i wrza­snęła na tyle gło­śno, żeby obu­dzić po­łowę bloku:

– DAJ MI TO! PO­TRZE­BUJĘ TEGO! MU­SISZ MI TO...

Cre­sta za­klęła i za­tkała Ki­vie usta, po czym ścią­gnęła z po­sła­nia jej spo­cone, drżące ciało i po­wlo­kła je za sobą wzdłuż prycz pio­ru­nu­ją­cych ich wzro­kiem za­spa­nych więź­niów. Za­trzy­mała się do­piero, kiedy we­szły do po­grą­żo­nej w mroku łaźni, gdzie Cre­sta we­pchnęła Kivę pod prysz­nic i od­krę­ciła lo­do­watą wodę.

Krztu­sząc się i plu­jąc, Kiva pró­bo­wała uciec, ale Cre­sta ją przy­trzy­my­wała, a przy oka­zji sama prze­mo­kła do su­chej nitki.

– PUSZ­CZAJ! – ryk­nęła Kiva.

– Nic z tego, do­póki się nie uspo­ko­isz, do cho­lery – wy­ce­dziła Cre­sta, ani na chwilę nie roz­luź­nia­jąc uści­sku.

Kiva usi­ło­wała się uwol­nić, ale bez­sku­tecz­nie, jej ciało było na to zbyt słabe. Już po chwili dy­sząc ciężko, ca­łym cię­ża­rem oparła się o Cre­stę.

– Skoń­czy­łaś? – za­py­tała Cre­sta.

Kiva le­d­wie zdo­łała kiw­nąć głową. Za­bra­kło jej siły i du­cha walki.

Woda prze­stała się lać, a Kiva osu­nęła się na zie­mię obok Cre­sty. Sie­działy w mil­cze­niu, oparte o ścianę w łaźni, ocie­ka­jąc wodą i drżąc, a ich przy­śpie­szone od­de­chy roz­le­gały się w ciem­no­ści.

– Je­steś strasz­nie upier­dliwa, wiesz? – jęk­nęła Cre­sta.

Kiva uj­rzała oczami du­szy Cal­dona, który nie­raz jej to po­wta­rzał. Mimo ukłu­cia w sercu po­czuła, jak ką­ciki jej ust nie­mal nie­zau­wa­żal­nie drgnęły.

– Nie ty pierw­sza mi to mó­wisz – wy­chry­piała, szczę­ka­jąc zę­bami.

– I pew­nie nie ostat­nia.

– P-prze­pra­szam – wy­szep­tała Kiva. Lo­do­waty prysz­nic otrzeź­wił ją na tyle, że czuła się zbul­wer­so­wana swoim za­cho­wa­niem, mimo że od­po­wia­dał za nie nar­ko­tyk. – I dzię­kuję. Za p-po­moc.

– To nie ko­niec – ostrze­gła ją Cre­sta. – Czeka cię jesz­cze długa droga.

Kiva do­brze o tym wie­działa. Wie­działa rów­nież, że kiedy już ją po­kona – je­śli ją po­kona – bę­dzie mu­siała zna­leźć spo­sób na od­wdzię­cze­nie się przy­wód­czyni wię­zien­nych bun­tow­ni­ków, na­wet je­śli Cre­sta tylko spła­cała dług.

– Wspo­mnia­łaś, że już k-ko­muś p-po­mo­głaś p-pod­czas od­wyku – ode­zwała się, za­do­wo­lona, że zimno po­maga jej trzeźwo my­śleć. – K-kto to był?

Cre­sta mil­czała tak długo, że Kiva stra­ciła na­dzieję na od­po­wiedź. W końcu jed­nak w ciem­no­ści łaźni roz­legł się jej nie­mal nie­do­sły­szalny glos:

– Kiedy by­łam dziec­kiem, na długo przed Za­lin­do­vem, moja sio­stra zna­la­zła ukryty za­pas aniel­skiego pyłu. Nie wie­działa co to, przedaw­ko­wała i omal nie umarła. Nie od­cho­dzi­łam od jej łóżka, do­póki nie wy­zdro­wiała.

– Ile m-mia­łaś l-lat?

– Dzie­sięć – od­parła Cre­sta. – A ona osiem.

Były ta­kie małe...

– A ro­dzice?

– W domu się nie ukła­dało – oznaj­miła Cre­sta bez­na­mięt­nie. – Sio­stra była naj­ła­god­niej­szą istotą pod słoń­cem, ale mój oj­ciec uwa­żał to za sła­bość. Nie chciał w domu po­tul­nego dziecka, więc mach­nął na nią ręką. Było mu wszystko jedno, co się z nią sta­nie. A matka... usi­ło­wała je­dy­nie prze­żyć przy ojcu. Moja sio­stra miała tylko mnie.

W jej gło­sie sły­chać było ból, choć pró­bo­wała go ukryć.

– I c-co d-da­lej? – za­py­tała Kiva, na­dal szczę­ka­jąc zę­bami.

– Po­mo­głam jej przejść przez przedaw­ko­wa­nie, a po­tem przy od­wyku. Od tam­tego czasu trzy­mała się z dala od aniel­skiego pyłu.

Kiva po­tarła ra­miona, żeby się roz­grzać. – C-co się stało z t-twoją ro­dziną?

Tym ra­zem mil­cze­nie Cre­sty trwało znacz­nie dłu­żej.

– Nie mam ro­dziny. Już nie.

Kiva za­mknęła oczy, sły­sząc głę­bo­kie emo­cje za­warte w tych sło­wach. Kiedy po­nad pięć lat temu Cre­sta tra­fiła do Za­lin­dovu, miała może szes­na­ście lat. Dla­czego się tu zna­la­zła... czy stra­ciła ro­dzi­ców i sio­strę... Kiva wie­działa sta­now­czo zbyt mało, żeby mieć ja­kie­kol­wiek po­ję­cie o jej prze­szło­ści.

– Jak...

– Czas na opo­wiastki mi­nął – oświad­czyła Cre­sta zim­nym gło­sem, żeby przy­po­mnieć Ki­vie, że nie są przy­ja­ciół­kami. Do nie­dawna, a wła­ści­wie na­wet te­raz, można je było na­zwać wro­gami. – Spró­buj się prze­spać.

Kiva za­mru­gała w mroku łaźni.

– Tu-tu­taj?

– Nie mo­żesz wró­cić do bloku. Jesz­cze je­den taki in­cy­dent i zja­wią się straż­nicy – od­parła Cre­sta i usia­dła nieco wy­god­niej.

– Ale j-jest st-strasz­nie zimno.

Już kiedy Kiva wy­po­wia­dała te słowa, zro­biło jej się go­rąco. Szok wy­wo­łany lo­do­wa­tym prysz­ni­cem mi­nął i ob­jawy od­sta­wie­nia po­wró­ciły. I choć woda była zimna, tem­pe­ra­tura póź­no­wio­sen­nej nocy oka­zała się cał­kiem zno­śna. Kiva po­my­ślała, że kiedy wy­schnie, nie bę­dzie tak źle. Sy­piała już w gor­szych miej­scach – cho­ciaż nie w trak­cie od­wyku.

– Śpij – za­żą­dała Cre­sta, igno­ru­jąc jej skargę. – Do­póki jesz­cze mo­żesz.

Kiva chciała się sprze­ci­wić, za­dać jej mi­lion py­tań, ko­rzy­sta­jąc z tego, że chwi­lowo trzeźwo my­śli, na­cie­szyć się przy­tom­no­ścią, za­nim znowu rano podda się dzia­ła­niu aniel­skiego pyłu. Cre­sta jed­nak miała ra­cję – po­winna spać, gdy jej or­ga­nizm na to po­zwa­lał, by na­brać sił przed tru­dem, który ją cze­kał, fi­zycz­nym i psy­chicz­nym.

Wo­bec tego za­gry­zła zęby, wal­cząc na prze­mian z go­rą­cem i zim­nem pod skórą, za­mknęła oczy i po­zwo­liła, by wy­czer­pa­nie uko­ły­sało ją do snu.

Na­stępne trzy dni oka­zały się naj­gor­sze w ży­ciu Kivy, ko­lejne cztery były nie­mal rów­nie straszne, a ty­dzień po nich pra­wie tak samo nie­przy­jemny.

Przez ten cały czas Cre­sta spła­cała swój dług, to­wa­rzy­sząc Ki­vie. Każ­dego ranka po­da­wała jej co­raz mniej aniel­skiego pyłu, aku­rat tyle, żeby Kiva zdo­łała prze­trwać dzień pracy, a nocą spała obok niej w bloku sy­pial­nym. Kiva czę­sto darła się i wiła na po­sła­niu, z ca­łych sił wal­cząc z Cre­stą. Rów­nie czę­sto Cre­sta przy­trzy­my­wała włosy Kivy, gdy ta po­zby­wała się za­war­to­ści żo­łądka. Wę­giel drzewny już nie po­ma­gał przy śla­do­wych ilo­ściach aniel­skiego pyłu, za to mdło­ści, skur­cze żo­łądka, poty i dresz­cze nie ustę­po­wały. Bo­lał ją każdy cen­ty­metr ciała, nie tylko po mo­no­ton­nej pracy w tu­ne­lach – z któ­rej le­d­wie zda­wała so­bie sprawę, gdyż spę­dza­jąc go­dziny pod zie­mią, ob­le­piona bru­dem i py­łem, była otę­piała z bólu – ale i z po­wodu nie­koń­czą­cej się noc­nej walki z uza­leż­nie­niem.

To było zbyt cięż­kie, zbyt trudne, zbyt cięż­kie.

Co­dzien­nie ma­rzyła o śmierci, nie mo­gąc dłu­żej znieść cier­pie­nia, i to nie tylko tego po od­sta­wie­niu aniel­skiego pyłu. Gdy nar­ko­tyk prze­sta­wał dzia­łać, po­wra­cały wspo­mnie­nia o tym, czego była świad­kiem, o tym, co zro­biła. I o lu­dziach, któ­rym to zro­biła.

To był inny ro­dzaj bólu, ten naj­gor­szy. Ten, który nie miał ni­gdy mi­nąć. Nie za­słu­żyła na to, żeby mi­nął.

Od­su­wała od sie­bie te wspo­mnie­nia i sku­piała się na cier­pie­niu to­wa­rzy­szą­cym od­wy­kowi, aż po dwóch ty­go­dniach od jej przy­by­cia do Za­lin­dovu dresz­cze w końcu ustały, mdło­ści ustą­piły, a de­spe­ra­cja osła­bła.

Było już po wszyst­kim.

Ale naj­gor­sze miało do­piero na­dejść.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki