Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kit Frick to uznana autorka thrillerów dla młodzieży I dorosłych. Tym razem proponuje nam thriller YA na miarę znanych seriali „The White Lotus” oraz “Glass Onion”
Jedenaście osób wyjechało na wakacje, do domu wróciło dziesięć.
Rodzina Mayweatherów postanawia spędzić zimowy urlop w ciepłym meksykańskim hotelu w Cancun. Okazją do rodzinnego zjazdu są zaręczyny mamy rodzeństwa Addison i Masona z tatą Theo.
Narzeczeni liczą, że wyjazd będzie dobrą okazją do poznania się i integracji dzieci. Tymczasem okazuje się, że każdy z jedenaściorga członków rodziny ma coś do ukrycia, atmosfera gęstnieje z godziny na godzinę. Kiedy pod koniec wspólnego tygodnia dochodzi do śmierci jednego z uczestników zjazdu, każdy jest podejrzany.
Dla Mayweatherów to miał być tydzień w raju, jednak okazuje się, że więzi rodzinne bywają śmiertelnie niebezpieczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 350
Niniejsza książka jest dziełem fikcji. Wszelkie odniesienia do wydarzeń historycznych, prawdziwych osób lub miejsc są fikcyjne. Pozostałe imiona, postacie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki, a wszelkie podobieństwo do rzeczywistych wydarzeń, miejsc lub osób, żywych lub martwych, jest całkowicie przypadkowe.
Copyright © 2023 by Kristin S. Frick. Published by agreement with Folio Literary
Management, LLC and Graal Sp. z o.o.
© Copyright for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie. HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Adaptacja okładki: GJ-studio Grażyna Janecka
Tłumaczenie: Anna Hikiert-Bereza
Redaktor prowadzący: Katarzyna Kępka
Redakcja: Magdalena Adamska
Korekta: Małgorzata Merkel-Massé, Paulina Potrykus-Woźniak
Wydawca: Katarzyna Moga
Koordynacja produkcji: Jolanta Powierża
HarperYA jest imprintem młodzieżowym HarperCollins Polska.
www.HarperYA.pl
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9643-4
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Dla LSWC.
Jak uzyskaliście ten dostęp?
HOTEL
Wtorek, 2 stycznia
Od: Kierownictwo hotelu
Do: Wszystkich gości
Najmocniej przepraszamy za zakłócanie Państwa pobytu w La Maravilla Resort w Cancún. Niestety, jesteśmy zmuszeni poinformować Państwa o trwających poszukiwaniach jednego z gości, który zaginął wczoraj wieczorem podczas prywatnej imprezy zaręczynowej na tarasie Vista Hermosa. Jednocześnie pragniemy zapewnić, iż nie jest to absolutnie żaden powód do niepokoju. Liczymy na szybkie i szczęśliwe zakończenie poszukiwań – będziemy na bieżąco informować o ich przebiegu wszystkich naszych szanownych gości.
Do tego czasu na terenie hotelu mogą pojawić się umundurowani funkcjonariusze policji, którzy prowadzą dochodzenie w tej sprawie. Uprzejmie prosimy o zachowanie spokoju! Zgodnie z poleceniem Policía Federal Ministerial pracownicy La Maravilla nie są upoważnieni do ujawniania dalszych informacji na temat zaginionego gościa ani okoliczności związanych z poszukiwaniami. Mamy nadzieję, że ich wysiłki przyniosą szybki i pomyślny rezultat, i życzymy miłego dalszego pobytu w pięknym Cancún!
W załączeniu do niniejszej notatki znajdują się bezpłatne karnety do La Piscina Splash!, naszego partnerskiego parku wodnego, położonego zaledwie dziesięć minut od plaży. Mamy piękny słoneczny dzień, idealny, aby zabrać całą rodzinę na wodną przygodę. Jeśli jednak woleliby Państwo pozostać w zaciszu swojego „domu z dala od domu”, przypominamy, że otwarte są dla Państwa wszystkie nasze renomowane restauracje i bary, a jest ich jedenaście, podobnie jak nasza sala rozrywki Teen Lounge, półkolonie Kids Kamp, spa, siłownia, baseny i wiele innych udogodnień. Dołożymy wszelkich starań, aby Państwa pobyt w La Maravilla był naprawdę niezapomniany!
Gdyby mieli Państwo jakiekolwiek informacje, które mogłyby pomóc w poszukiwaniach, prosimy o kontakt z Aną lub Yessicą w punkcie obsługi gości, pod łukiem palmowym, tuż przy głównym lobby. Skontaktują one Państwa z odpowiednimi władzami.
Serdecznie dziękujemy!
Szczerze Państwu oddani
gospodarze La Maravilla
TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ
WTOREK, 26 GRUDNIA
Sześć dni do przyjęcia zaręczynowego
Acker-Mayweatherowie są przyzwyczajeni do omijania irytujących kolejek – na targu, na poczcie, w kwiaciarni, w której mama kupuje w niedziele świeże lilie, aby upiększyć nimi nasz kącik śniadaniowy. Ludzie w Rhyne Ridge nas znają. Przepuszczają nas. Ale międzynarodowe lotnisko w Cancún jest oddalone o sześć godzin lotu z przesiadką od nowojorskiej Hudson Valley, a my jesteśmy obecnie zaledwie trzema trybikami w gigantycznej machinie tłumu spoconych, śmierdzących ciał, z których każde próbuje przedostać się przez bramkę przylotów, aby dotrzeć do któregoś z sześciu urzędników usadowionych w swoich małych budkach z pleksiglasu, sprawdzających paszporty i wypuszczających wyczerpanych podróżników w blask jasnego karaibskiego słońca.
– Co za gówno. – Mój brat bliźniak, Mason Acker-Mayweather, po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut pozwala, aby plecak zsunął mu się z ramienia na podłogę.
– Mason, wyrażaj się.
Nasza mama, Elizabeth Acker-Mayweather, odrzuca swoje lśniące brązowe włosy na plecy, a następnie bezskutecznie poklepuje nadgarstek w poszukiwaniu gumki do włosów. Klimatyzacja jest włączona, ale nie radzi sobie z ogromem ciepła wytwarzanym przez masę ciał stłoczonych w tym miejscu.
Wylądowaliśmy jakieś czterdzieści pięć minut temu, w czasie gdy do Cancún przyleciały najwyraźniej wszystkie międzynarodowe samoloty, których lot przypadał na dzień po Bożym Narodzeniu. Po półgodzinnej wędrówce korytarzem – ciągnącym się od naszej bramki do pojedynczych ruchomych schodów – dołączyliśmy do bezkresnego morza podróżnych stłoczonych w hali kontroli paszportowej. Wszyscy tu się przepychają, aby dołączyć do jednej z sześciu długich kolejek wijących się w stronę stanowisk obsługi na przedzie. Pobieżnie policzyłam podróżnych w naszej grupie, a następnie pomnożyłam przez osiemnaście, przybliżoną liczbę podobnej wielkości grupek w hali. Wyszło mi, że w środku przebywa obecnie około dziewięciuset osób, czekających na spotkanie z którymś z sześciu urzędników.
Pracownik lotniska rzuca okiem na nasze karty celne i kieruje nas na koniec piątej kolejki. Przed nami czeka mniej więcej sto pięćdziesiąt osób. Wygląda na to, że spędzimy tu trochę czasu.
Otwieram swoją czerwoną walizkę na kółkach i wyciągam powieść, którą muszę skończyć na zajęcia panny Dern po powrocie do szkoły w przyszłym tygodniu. Następnie stawiam walizkę na boku i na niej siadam.
– Nie wiem, jak możesz tu czytać – mówi Mason, przykucając obok mnie. – Jest głośno jak cholera.
– Biały szum. – Wzruszam ramionami. Jestem niezła z angielskiego, ale literatura nigdy nie należała do moich ulubionych przedmiotów. Mam raczej umysł ścisły – więc im szybciej przebrnę przez tę książkę, tym mniejszą część podróży spędzę z wiszącym nade mną widmem lektury.
Ale Mason najwyraźniej nie zamierza mi odpuścić.
– Próbowałaś połączyć się z Wi-Fi? Zawieszam się na regulaminie.
Kręcę głową.
– Czytam.
– A mogłabyś spróbować? Albo dać mi swój telefon?
Wyciągam go z kieszeni i mu podaję. Na moim telefonie nie ma nic, czego mój brat i kuzynki nie powinni zobaczyć – dopilnowałam tego przed tą podróżą.
– Proszę, weź. Ale w tym pomieszczeniu jest prawie tysiąc osób, które próbują się obecnie zalogować do sieci. Jest z pewnością przeciążona.
Kolejka sunie w ślimaczym tempie naprzód, a ja przesuwam walizkę o kilkadziesiąt centymetrów, po czym siadam na niej z powrotem. Mason szturcha ekran i krzywi się, najwyraźniej nic nie wskórawszy. Kiedy byliśmy mali, ludzie zawsze chcieli wiedzieć, czy łączy nas ta mityczna bliźniacza więź, mając na myśli najwyraźniej coś pomiędzy głębokim empatycznym zrozumieniem siebie nawzajem a telepatią. Nie było tego między nami, nawet wtedy, ale byliśmy blisko w ten sam sposób, w jaki jest ze sobą blisko wiele rodzeństw w dzieciństwie. I byliśmy bardzo do siebie podobni, niczym bliźnięta jednojajowe. Włosy w kolorze piaskowy blond, które odziedziczyliśmy po tacie, małe noski i szeroko osadzone niebieskie oczy mamy. Oboje byliśmy również niscy jak na swój wiek.
Zmieniło się to w szóstej klasie, kiedy Mason urósł i zmężniał; jego ramiona i klatka piersiowa nabrały krzepy szybciej niż u większości szkolnych kolegów, a ja nadal mierzyłam metr pięćdziesiąt. Wkrótce Mason potrzebował okularów, a ja nie, i zanim skończyliśmy po trzynaście lat, ledwie można było poznać, że jesteśmy rodzeństwem. W wieku trzynastu lat zaczęliśmy się od siebie oddalać, aż w końcu nasze różnice fizyczne stały się zewnętrznym odzwierciedleniem jeszcze większych zmian, jakie zaszły w naszych wnętrzach. Czasami żałuję, że nie możemy się cofnąć w czasie do wczesnego dzieciństwa.
Ponownie przesuwam walizkę i próbuję dokończyć akapit. James Joyce jest taki zagmatwany!
– Powinniśmy już być w hotelu – narzeka Mason. Odrzuca do mnie mój telefon, który ląduje na książce. – Wylegiwałbym się na plaży…
Mama spogląda na swój złoty zegarek.
– Austin i Ted… Theo – poprawia się szybko – mieli wylądować kilka minut po nas. Widzisz ich może gdzieś, kochanie?
Mama jest ode mnie wyższa zaledwie o kilka centymetrów, więc „kochanie” jest bez dwóch zdań skierowane pod adresem Masona, który góruje nad nami obiema.
Mój brat lustruje tłum pobieżnym spojrzeniem, po czym potrząsa głową, zarzucając zmierzwioną szopą jasnych włosów, która i tak opada mu na oczy.
– Gdyby był tu jakiś zasięg, moglibyśmy im wysłać esemesa…
Mama wzdycha, a kolejka znów przesuwa się odrobinę do przodu. Minęło dziesięć minut, odkąd dołączyliśmy do piątego ogonka i już prawie docieramy do pierwszego zakrętu. Osiem pasów dzieli nas od urzędnika przy bramce – po dziesięć minut na pas, więc przypuszczam, że wyjdziemy stąd około czternastej trzydzieści. Nie informuję o tym Masona.
– Chciałabym się tylko upewnić, że wszystko u nich w porządku. – Mama ponownie odrzuca włosy w tył, a ja wstaję z walizki i otwieram ją, aby poszukać w niej gumki do włosów.
– Na pewno nic im nie jest – zapewniam ją, wydobywając z kosmetyczki gumkę.
Mama z wdzięcznością związuje nią włosy. Szczerze powiedziawszy, nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy obeszli się jeszcze przez chwilę bez towarzystwa Austina i Theo – nazywanego przez swego ojca Teddym (to nawyk, który mama stara się zwalczyć od czasu, gdy Theo jasno dał wszystkim do zrozumienia, że nie lubi, kiedy go tak nazywać). Przed nami cały tydzień przymusowego nawiązywania więzi z nową przybraną rodziną. Austin Hunt jest narzeczonym mamy; pobierają się w czerwcu w Rhyne Ridge. Theo Hunt to siedemnastoletni syn Austina, uczeń szkoły średniej oddalonej o około czterdzieści pięć minut od szkoły, do której chodzi Mason. Ja mam do swojej około półtorej godziny jazdy na południe – jestem w ostatniej klasie w prywatnej szkole Tipton Academy, znanej między innymi z najnowocześniejszego programu nauk ścisłych. Austin i Theo wydają się w porządku; widziałam ich jak dotąd tylko raz, w zeszłym miesiącu, kiedy wróciłam do domu ze szkoły i spotkaliśmy się wszyscy na Święto Dziękczynienia. Nie mam nic przeciwko poznaniu ich bliżej, ale cały tydzień spędzony w karaibskim kurorcie z resztą Mayweatherów może być ciężkim przeżyciem.
Pokonujemy zakręt prowadzący do drugiego pasa, a Mason kołysze się na palcach i piętach w przód i w tył, po czym wyciąga telefon, żeby jeszcze raz sprawdzić Wi-Fi. Mój brat nigdy nie potrafił usiedzieć w miejscu. Nie mam z nim takiego dobrego kontaktu jak kiedyś, zanim przestał interesować się czymkolwiek poza grą w hokeja, a ja wyprowadziłam się z domu, aby uczyć się biologii i próbować zrozumieć, co oznacza bycie Mayweather bez brata bliźniaka i kuzynki Natalii u boku. Ale niektóre rzeczy się nie zmieniły. Mason zawsze musi być w ruchu, a jeśli chodzi o koncentrację, jest jak mały szczeniak – wiecznie wszystko go rozprasza. Jest również żarliwie opiekuńczy wobec mamy, odkąd rozstała się, po przejściach, z tatą, który koniec końców stracił prawo do opieki nad nami.
– Jak dobrze znasz Austina? – pyta ją Mason, najwyraźniej nie pierwszy raz, sądząc po wyrazie twarzy mamy.
– Kochanie, nie musisz się martwić. Austin jest zupełnie innym człowiekiem niż twój ojciec. Tak się cieszę, że będziemy mieli czas, aby naprawdę się poznać!
– Przecież spotykacie się dopiero od kilku miesięcy. Skąd wiesz, że to ten jedyny?
– Od ośmiu miesięcy – podkreśla mama. – A do ślubu zostało jeszcze pięć. Przypuszczam, że po prostu to wiem. Jest uważny, mądry i miły, i fantastycznie radzi sobie z Theo. Myślę, że naprawdę się polubicie.
Zamykam książkę, poddaję się i kucam, aby ponownie otworzyć walizkę. Mam nadzieję, że mama ma rację i że wszyscy naprawdę się polubimy, chociaż to z Masonem i Natalią najbardziej chciałabym spędzić ten czas. Minęło zbyt wiele lat, odkąd mój brat, kuzynka i ja naprawdę rozmawialiśmy.
Chowam książkę z powrotem do walizki i szukam czegoś do jedzenia, gdy moje opuszki palców ocierają się o coś, czego zdecydowanie nie powinno tam być. Coś, co na pewno spakowałam do innej walizki – tej bezpiecznie zamkniętej w magazynie w Tipton.
W gardle rośnie mi gula wielkości piłeczki golfowej i dla pewności odgarniam warstwę starannie złożonych koszulek. Szlag. Drewniane pudełko po cygarach jest tutaj, w tej walizce, w Cancún, gdzie zdecydowanie nie powinno go być. Szybko wygładzam koszulki i ponownie zapinam walizkę, starając się nie patrzeć przy tym na mamę i Masona.
Kiepsko. Bardzo, bardzo kiepsko.
Jak mogłam do tego dopuścić? Wszyscy w moim internacie musieli opróżnić swoje pokoje w ubiegłym tygodniu, aby Anders mógł zostać wykorzystany jako zakwaterowanie dla członków Hudson Valley Student Leadership Conference, której Tipton jest gospodarzem podczas ferii zimowych. Mój regał na książki, minilodówka i większość moich rzeczy trafiła do magazynu na terenie kampusu, gdzie zamierzałam zostawić pudełko, które zwykle trzymam schowane w moim pokoju. Ale w jakiś nieprawdopodobny sposób, śpiesząc się, aby wrócić do domu na święta – i prawdopodobnie właśnie dlatego, że byłam tak zdenerwowana, że nie mogłam go bezpiecznie ukryć na czas przerwy – spakowałam je do niewłaściwej walizki. Tej walizki. Tej z moimi rzeczami na wyjazd, która teraz trafiła do Meksyku z ludźmi, którzy absolutnie nie mogą dowiedzieć się, co jest w środku.
Uśmiecham się do mamy z przymusem.
– Jestem pewna, że tak. Spokojna głowa. Mason i ja nie możemy się doczekać tego tygodnia z Huntami.
Gdy tylko lądujemy, tata śpieszy się, chcąc się spotkać jak najszybciej z Elizabeth i jej dziećmi. Moją przyszłą rodziną, o której aż dziwnie mi myśleć. Minęło dziesięć lat od śmierci mamy – dziesięć lat, odkąd tata i ja jesteśmy tylko we dwójkę. Ten układ sprawdza się całkiem dobrze, ale staram się mieć otwarty umysł. Elizabeth wydaje się w porządku, a tata jest z nią najwyraźniej szczęśliwy. Nie jestem pewien pozostałych Mayweatherów – podczas tego spotkania będzie ich aż ośmioro.
Przemierzamy krótki korytarz wraz z resztą pasażerów lotu 1127 linii JetBlue, a następnie wjeżdżamy schodami piętro wyżej, do małej hali przylotów. Nigdy wcześniej nie leciałem lotem międzynarodowym. Jay powiedział, żebym przygotował się na długie oczekiwanie na odprawę paszportową i celną, ale wygląda na to, że jesteśmy w skrzydle lotniska obsługującym tylko kilka linii lotniczych. Facet w mundurze sprawdza dokumenty celne, które wypełniliśmy przed lądowaniem. Pokazuje tacie wykropkowane miejsce na dole i przypomina mu, żeby się podpisał.
– Ach, gapa ze mnie. – Tata pociera brązowoszary zarost na karku, a urzędnik wskazuje mu ladę z rzędem długopisów przymocowanych łańcuszkami do blatu. – Nie mogę uwierzyć, że zapomniałem się podpisać! – mamrocze mój ojciec, gdy dołączamy do kolejki osób czekających na kontrolę paszportową. Wszystko dzieje się dość szybko, a minuty dzielące mnie od poznania całej mojej przyszłej przybranej rodziny upływają jak z bicza strzelił. Stanowczo zbyt szybko.
Tata jest redaktorem w czasopiśmie biznesowym, który ocenia sprzęt do sportów zimowych, a także notariuszem, który to zawód wymaga od niego szczególnej dbałości o szczegóły. Nie pamiętam, kiedy ostatnio o czymś zapomniał. Ale kiedy tata jest zdenerwowany – zwłaszcza gdy wydaje mu się, że nie ma nad czymś kontroli – staje się drażliwy. Minęły lata, odkąd naprawdę na coś się wściekł (przynajmniej w mojej obecności), ale coś mi mówi, że nie jestem jedyną osobą, której nerwy zostaną wystawione w nadchodzącym tygodniu na próbę.
– Jeszcze nie jest za późno, żeby zawrócić. – Uśmiecham się do taty z przymusem. Jesteśmy już w połowie kolejki, a mój paszport jest śliski od potu, mimo że wnętrza są klimatyzowane.
Tata szturcha mnie ramieniem, próbując poprawić mi nastrój.
– Wszystko będzie dobrze, Teddy. Ośmielę się nawet stwierdzić, że będzie… fajnie?
– Taak, jasne. Ale czy mógłbyś nazywać mnie podczas tej wycieczki Theo?
– Oczywiście. – Tata kiwa głową, a skóra wokół jego ciemnobrązowych oczu się marszczy – znak, że próbuje się skupić. – Naprawdę się postaram. Serio.
– Dzięki.
Robimy jeszcze sześć kroków do przodu. Powinienem był oduczyć tatę tego nawyku już dawno, ale prawda jest taka, że to przezwisko przypomina nam obu o mamie. W domu, gdy jesteśmy tylko we dwóch, „Teddy” jest w porządku. Ale dla reszty świata jestem Theo. To było dość żenujące, gdy dowiedziałem się, że Elizabeth nazywała mnie Teddym w obecności swoich dzieci, zanim jeszcze je poznałem. Gdyby tego nie robiła, to może nie miałbym problemów z Masonem tej jesieni. Chociaż, jeśli chodzi o moje nowe przyrodnie rodzeństwo, to od początku byłem na przegranej pozycji. Mason jest porywczy, szybko posądza wszystkich o najgorsze zamiary i nie wstydzi się wyrażać swoich poglądów. Żołądek podjeżdża mi do gardła na samą myśl o spędzeniu następnych siedmiu dni w charakterze jego współlokatora. Gość mnie nienawidzi – i jest ogromny.
Addison wydaje się dość miła, choć trochę uparta. Odnoszę wrażenie, że jest przyzwyczajona do przebywania w szkole z internatem w otoczeniu pewnego określonego typu ludzi, a ja zdecydowanie do tego grona nie należę.
Tata ma rację. Ten tydzień będzie bardzo zabawny.
– Następny, proszę! – Urzędniczka w pleksiglasowej budce numer trzy wzywa nas do siebie.
Podchodzimy i podajemy jej nasze paszporty i formularze. Jestem gotów odpowiedzieć na serię pytań dotyczących miejsca naszego pobytu i celu naszej podróży (Jay udzielił mi odpowiednich porad również w tej dziedzinie), ale kobieta pobieżnie sprawdza nasze dokumenty, a następnie energicznie stempluje paszporty i wręcza je z powrotem z krótkim:
– Witamy w Meksyku.
Tata chwyta swoją wielką walizkę w punkcie odbioru bagażu, po czym kierujemy się w stronę drzwi oznaczonych napisem NIC DO OCLENIA. Nikt nas nie zatrzymuje. Wszystko, co ze sobą zabrałem, bez trudu mieści się w mojej walizce; lata biwakowania i weekendowych wyjazdów na narty nauczyły mnie, jak pakować tylko najbardziej niezbędne rzeczy, ale tata nigdy nie opanował tej sztuki. Dla niego liczy się bycie przygotowanym na każdą okazję i mnóstwo zapasowych skarpet.
Już wkrótce przechodzimy przez szerokie szklane drzwi i wychodzimy w jasne południowe słońce. Zakładam okulary i przeczesuję dłonią krótkie, brązowe włosy, ciesząc się, że pamiętałem o ich przystrzyżeniu przed podróżą. Mogło być gorzej – w grudniu temperatury sięgają tu trzydziestu stopni – a ja źle znoszę upały. Moja jasna skóra nabiera szybko czerwonej barwy bez względu na to, jak wysoki filtr zastosuję, a w dodatku nie pływam najlepiej. Nie to, żebym bał się wody; nie mam nic przeciwko chlapaniu się na płyciźnie w basenie i lubię brodzić w jeziorze podczas łowienia ryb, ale nie darzę zbytnią miłością oceanu. Nawet w słonej wodzie zawsze jakimś cudem ściąga mnie na dno.
Gdybym był w domu, jeździłbym teraz z Jayem na nartach. Niestety, moje marzenia o spędzeniu ferii z moim chłopakiem (jesteśmy razem od niemal pół roku) wyparowało w promieniach słońca i rozwiało się na słonej bryzie, gdy tylko tata ogłosił, że wybieramy się na tę wycieczkę – zjazd klanu Mayweatherów, którego kulminacją będzie impreza zaręczynowa taty i Elizabeth ostatniego wieczoru przed wyjazdem. Nie było opcji, żebym się z tego wykręcił.
Minęło zaledwie kilka godzin, a ja już tęsknię za domem. New Courtsburg znajduje się czterdzieści pięć minut jazdy samochodem od supermodnego Rhyne Ridge, gdzie mieszkają Acker-Mayweatherowie. Miasto, z którego pochodzę, jest większe, zdecydowanie nie tak wyrafinowane kulturalnie i mniej rozwinięte gospodarczo. To właściwie postindustrialne miasteczko z przeciętnymi szkołami, restauracją drive-thru jednej z popularnych sieci i polem do minigolfa – i może nie być szczytem marzeń jako miejsce zamieszkania dla większości ludzi, ale dla mnie jest po prostu… domem. Mieszka tam Jay. No i mamy zabójcze stoki. Uwielbiam naturę – szczególnie lasy i ośnieżone zbocza.
Pot spływa mi po karku i wsiąka w koszulkę, a dżinsy przyklejają się do kolan. Jest koszmarnie gorąco. Wkładam ręce do kieszeni i razem z tatą rozglądam się za Activo, firmą transportową, która zawiezie nas do hotelu.
– Możesz połączyć się z Wi-Fi? – pyta.
Wyciągam telefon i szukam sieci lotniska.
– Jesteśmy zbyt daleko od terminalu. Jedyne sieci, które się wyświetlają, są zablokowane lub należą do innych osób. Ale jest nasze Activo. – Wskazuję głową w kierunku czarno-białego znaku po lewej stronie Margaritaville, baru na świeżym powietrzu, w którym amerykańscy turyści wlewają w siebie meksykański alkohol ostatni raz przed odlotem.
Tata marszczy brwi.
– Powinniśmy jechać busem z Elizabeth i jej dziećmi, ale nie mam pojęcia, jak się z nią skontaktować. Planowałem zwiększyć zasięg naszej sieci bezprzewodowej na ten tydzień, ale Elizabeth była przekonana, że wszędzie będzie Wi-Fi. – Wygląda na zestresowanego. Znowu.
Zanim zacznie się nakręcać, rzucam mu moją torbę pod nogi i mówię, że wrócę do terminalu, aby sprawdzić, czy zdołam znaleźć tam jakąś sieć.
– Czekaj tu na mnie.
Misja kończy się niepowodzeniem. Znajduję sieć, ale jest przeciążona, a ja nie mogę przebrnąć przez regulamin. Gdy wracam, tata rozmawia z młodym Meksykaninem trzymającym podkładkę z klipsem i ubranym w czarną koszulkę Activo.
– Jestem Jorge, wasz pilot z Activo – wita mnie doskonałą angielszczyzną. – Pierwszy raz w Cancún?
– Pierwszy raz poza północno-wschodnimi Stanami Zjednoczonymi – uściślam.
Tata i ja radzimy sobie dość dobrze, ale pieniądze z mojej pracy na pół etatu w Aldi idą na narty, a tacie nigdy nie zostawało zbyt wiele forsy na takie rzeczy jak wakacyjne wyjazdy. Ja po ukończeniu college’u zamierzam podróżować.
– Rozumiem, że czekamy na panią Elizabeth, pannę Addison i pana Masona? – pyta Jorge.
– Nie wiem. – Odwracam się do taty. – Na terenie lotniska również nie mogłem połączyć się z internetem. Czy lecieli liniami JetBlue?
Potrząsa przecząco głową.
– American Airlines.
– Ach! – mówi Jorge. – JetBlue, mieliście szczęście. To osobny terminal. American Airlines, przylot o trzynastej? – Stuka w swój zegarek Apple Watch. – Utkną tam na jakiś czas. Zabiorę was teraz; Activo ma wiele furgonetek. Resztę waszej rodziny przywieziemy później, nie martwcie się. Powiadomię mojego kierowcę. – Włącza krótkofalówkę i rozmawia z kimś szybko po hiszpańsku.
„Waszej rodziny”. Słowa Jorgego brzmią w moich uszach dziwnie obco, ale tata nawet się nie wzdrygnął. Uśmiecha się tylko szeroko i obejmuje mnie ramieniem, a koszulka lepi się do mojej rozpalonej skóry.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji