To ze mną jest problem - Emma Rävås - ebook

To ze mną jest problem ebook

Emma Rävås

4,4

Opis

Gdy szesnastoletnia Andrea spotyka starsza o trzy lata Hedvig, wszystko wymyka sie spod kontroli. Hedvig jest zabawna, piękna, najwspanialsza i wyjątkowa. Andrea może z nia urwac sie ze szkoły, by jeść pizzę w łózku i pić. Andrea i Hedvig będą razem na zawsze.

O ile tylko uda sie utrzymać Hedvig w dobrym nastroju i uniknąć wszystkiego, co mogłoby wzbudzić jej podejrzenia...

Debiut Emmy Rävås to mocna opowieść o toksycznym związku i ponownym odnalezieniu miłości.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 268

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (22 oceny)
12
7
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kloszek

Nie oderwiesz się od lektury

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron myślałam, że nie doczytam tej książki do końca. A potem nagle, zupełnie nie wiem kiedy, nie mogłam się od niej oderwać. Irytowała mnie wiele razy, sprawiła, że całe ciało napinało mi się ze stresu, irytowały mnie niektóre poglądy czy zdania bohaterek, a jednocześnie uśmiechałam się do siebie i robiło mi się ciepło na sercu. Świetnie napisana i doskonale dobrana została kolejność - „wtedy”, „teraz” i „wtedy i teraz”.
10
Michan4712

Nie oderwiesz się od lektury

Jest to bardzo ważna historia która pokazuje że trzeba włożyć dużo wysiłku żeby wyjść z toksycznego związku. ciekawe rozwiązanie przeplatanych w czasie rozdziałów. pokazuje to Kontrast między Toksycznym relacje a taką zdrową i pełną szczęścia.
00

Popularność




To ze mną jest problem

Przełożyła Aleksandra Brożek-Sala

Emma Rävås

The cost of this translation was supported by a subsidy from the Swedish Arts Council, gratefully acknowledged.

© Emma Rävås, 2020 Title of the original Swedish edition: Jag händer jämt. Published by agreement with the author.

Copyright © for the Polish translation Aleksandra Brożek-Sala 2022

ISBN: 978-83-961972-8-3 (druk)ISBN: 978-83-961972-9-0 (ebook)

Tekst: Emma Rävås

Przekład: Aleksandra Brożek-Sala

Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Korekty: Redaktornia.com

Projekt okładki ilayout: Marta Dec

Wksiążce zastosowano krój pisma Bona Nova iIndian

Wydrukowano na papierze Offset Creamy 70g vol 2.0

Druk ioprawa: OZGraf

Wydawca:

Pod nazwą dziwny pomysł działalność wydawniczą prowadzi firma JoBB tłumaczenia Joanna Barbara Bernat

ul. Korsarzy 8F

80-299 Gdańsk

dziwnypomysl.pl

TERAZ

Spokojne tempo

Od dawna nie jechałam tak szybko rowerem. O ile w ogóle to kiedyś robiłam. Może pędziłam ulicami, słuchając muzyki i nie zwalniając ani na chwilę. Obecnie jeżdżę spokojnym tempem. Jakbym zmierzała donikąd. Z wyjątkiem dzisiejszego wieczoru. Bo gdybym dziś nie jechała szybko, Isabelle mogłaby się wkurzyć. Rozdrażniona Isabelle to coś sprzecznego z prawami natury. Musi być serdeczna i zadowolona, musi być sobą. Inaczej się nie da. Więc mocno pedałuję. Jadę tak cholernie szybko, że nie zatrzymuję się, dopóki nie słyszę za sobą okrzyku:

– Andreaaaaa!

Zsiadam z roweru i odwracam się do Isabelle. Do niej i do Katji, oczywiście. Będzie fajnie, jest piątek. Stoją przy rowerze mojej siostry. Katja najwyraźniej nadal nie znalazła sobie nikogo nowego, ale bagażnik Isabelle jest dla niej w sam raz. Wcześniej jednak pełnił więcej funkcji niż siedzenie dla Katji.

– Czemu się przy nas nie zatrzymałaś? – wita mnie siostra.

– Nie widziałam was. Miałyśmy się spotkać na imprezie. Nie moja wina, że tu stoicie rozkojarzone.

– Moja też nie! Katję coś zabolało i kazała mi stanąć!

– W takim razie całe szczęście, że nadjechałam. – Obejmuję ją. – Powiedziałaś mamie, dokąd jedziemy, co nie?

– Mniej więcej.

– Jak mniej więcej?

– Wie, że jesteś z nami. Uznała, że ze starszą siostrą nic nam się nie może stać.

Katja wygląda, jakby nie podzielała jej zdania. Tylko że ona zawsze tak wygląda. Jest nieco sceptyczna, jeśli chodzi o cały porządek świata, jest taka, od kiedy ją znam. Nie kumam, dlaczego moja siostra, najbardziej ciesząca się życiem osoba w mieście, ciągnie ją ze sobą. Jeśli chodzi o pesymizm, ja zapewniam jej wystarczającą dawkę.

Isabelle wyjmuje i podaje mi dwulitrową butelkę coli. Domyślam się, że jest czymś doprawiona. Pewnie wódką.

– Powiedz, że nie ukradłaś alkoholu mamie – mówię i biorę butelkę. – Znowu zabierze ci telefon.

– Gdybyś mi kupiła alko, nie musiałabym go podprowadzać! Ale nie ukradłam. Gustav załatwił.

Grubo. Gustav naprawdę skołował alkohol. Kto by podejrzewał…

Biorę łyka doprawionej coli i czuję się głupio. Powinnam skończyć z takimi akcjami. Nie powinnam tu stać z młodszą siostrą i jej cichą, zahukaną przyjaciółką. Moja siostra nie powinna być jeszcze na tyle duża, aby mieć alkohol zakupiony przez jej chłopaka i mówić „podprowadzić”. To jakiś absurd. Masuję sobie skronie. Czuję, że procenty zaczynają już na mnie działać.

– Nie, tu nie możemy stać!

Isabelle jest niespokojna jak zawsze. Wskakuje na rower. Ja robię to samo, a Katja wdrapuje się znów na bagażnik. Zdaję sobie sprawę, że nawet się nie przywitałyśmy. Zastanawiam się, czy tego nie naprawić, ale po prostu zaczynam pedałować. Znów szybko, żeby nie zostać w tyle. One rozmawiają o szkole, a ja próbuję sobie przypomnieć, jak to jest zaczynać drugą klasę. Drugi rok budy, czy jak tam mówią. Mówią o nauczycielu aktorstwa, a ja próbuję przypomnieć sobie kogokolwiek z nauczycieli. Nie idzie mi najlepiej, więc koncentruję się na drodze. Zanim docieramy na miejsce, łapię zadyszkę, ale staram się to ukryć. Nie muszę wyglądać na większego przegrywa, niż jestem. Zakładam, że jesteśmy spóźnione, bo wszystkie stojaki są zajęte. Stawiamy swoje rowery z boku. Wyglądają na osamotnione. Isabelle znajduje wiadomość z kodem do bramy i wchodzimy.

Bez sensu, że tu przyjechałam. Czuję się nieswojo. Wśród butów i kurtek, spoconych nastoletnich ciał, ekscytacji. Zrobiłam się za stara. Potrzebuję ciszy. A może czegoś innego. Nie wiem co, ale coś jest nie tak. Z jakiegoś powodu z trudem wchodzę do środka. Powinnam powiedzieć „cześć” do dziewczyny, która organizuje imprezę, ale nie mam pojęcia, kim ona jest, więc tego nie robię. Wszystkie słowa i głosy zlewają się w jedno, w mojej dłoni nagle pojawia się piwo. Zerkam na etykietę dopiero po wypiciu połowy. Wzdrygam się, czując wodnisty smak. Nawet piwo jest do niczego.

Isabelle czuje się tu jak ryba w wodzie i wita się ze wszystkimi, obejmując ich jak jakaś dama z wyższych sfer. Zaraz zacznie całować ich w policzki. Miniaturowa kopia mamy. Ja sama staram się unikać spojrzeń. Nie lubię kontaktu wzrokowego. Nie mając nic innego do roboty, zerkam na telefon. O dziwo, jest na co zerkać.

Simon: Poszłaś na imprezę? Co tam?

Andrea: Piję ohydne piwo i nie chce mi się z nikim gadać. Strata czasu.

Simon: Wskazówka na przyszłość: kupuj dobre piwo. Wskazówka na teraz: porozmawiaj z kimś innym niż nikt. Ono nie ma za wiele do powiedzenia.

Andrea: To „nikt” jest niebinarne?

Simon: Zależy, z którym „nikim” rozmawiasz.

Andrea: Jest ich więcej?

– Jesteś siostrą Isabelle?

Przede mną materializuje się Gustav. Zawsze tak wyskakuje znienacka. A raczej spada z nieba, zupełnie jak jakiś drapieżny ptak, tylko nie tak zwinnie.

– No tak, to ja, Andrea – odpowiadam i nie przyznaję, że widzieliśmy się już kilkakrotnie. Na pewno chciał, żebym poczuła się niepewnie. Coś mi mówi, że to jakaś gra. Dopijam resztę ohydnego piwa.

– O, kurczę, tak, Andrea… teraz pamiętam. Super, że jesteś!

Rozmawiamy o imprezie. O tym, że wcale nie jest taka fajna i że jesteśmy tu tylko dlatego, że Isabelle nas zaprosiła. Wspólny mianownik z Gustavem – okropna myśl. Rozmawiamy o muzyce, a ja nawet nie słucham, co mówimy. Przechodzi mnie dreszcz. Idę do toalety, żeby znaleźć się w ciszy chociaż na pięć cholernych sekund, a kiedy wracam, widzę, że coś się zmieniło. Z początku nie wiem co. Muzyka? A może ktoś się kłóci? O nie, żeby tylko nikt się nie kłócił.

Jest gorzej. Czuję się jeszcze gorzej, o ile to możliwe, bo teraz zauważam jakiś zapach. Słodki, ciężki. Kręci mi się w głowie. Obracam się mimowolnie. Serce bije już w tempie stu dziewięćdziesięciu uderzeń na minutę i nie jestem w stanie przełykać. Zaraz zwrócę piwo. Andreo, ogarnij się. To może być ktokolwiek. A nawet cokolwiek. Przestań wmawiać sobie rzeczy.

– Chcesz bucha?

Bez kitu, to ten pieprzony Gustav. To on podaje mi jointa z uśmiechem mówiącym, że zdążył go skręcić, kiedy byłam w toalecie. Cofam się. Nie umiem spokojnie odmówić, powiedzieć „nie dzięki, ale ty się nie krępuj”. Nie potrafię. Chcę do domu. Muszę wrócić do domu, do taty i sofy, i eliminacji hokeja. Teraz.

W przedpokoju natykam się na Isabelle. Co ona tu robi? Łazi za mną?

– Andrea? Jest jakiś problem?

Nie, droga siostro, nie ma problemu. To tylko ja. To ze mną jest problem, a ty tego nie zrozumiesz. Przepraszam, siostrzyczko.

Wychodzę. Idę, biegnę, pedałuję. Szybko.

Spokojne tempo jest dla osób, które są w stanie oddychać.

Jajeczka tętnią życiem

Kiedy budzę się w sobotę rano, tata czeka już z gotowymi jajkami na boczku. Zawsze je robi. Twierdzi, że karmienie rozwijających się dzieci jest ważne. Fakt, że nic nie urosłam od prawie dziesięciu lat, nie wydaje się istotny. Nie mam zamiaru mu tego wytykać. Kto by przecież nie chciał jajek na boczku.

Wlokę się do kuchni. Kolejną zaletą smażenia jajek jest to, że mam siłę wstać z łóżka. Nie wiem, czy tacie o to chodziło, ale on domyśla się trochę więcej, niż mi się wydaje, więc prawdopodobnie tak było. W głowie mi dudni i zastanawiam się, czy rzeczywiście mam kaca po tamtym jednym piwie. Pewnie nie. Przede wszystkim jestem zmęczona. Docieram do kuchni, gdzie tata stoi i śpiewa.

– The hills are alive, with the sound of bacon…

– Próbujesz mnie namówić do obejrzenia Dźwięków muzyki? To śpiewasz nie przy tej córce co trzeba.

– Może i tak. – Tata stawia przede mną talerz. – Ale jajeczka tętnią życiem przy dźwiękach bekonu. Myślałaś o tym?

Nie myślałam i nie chcę o tym myśleć, więc jem swoje jajka i przeglądam gazetę „Sydsvenskan”. Nic tu nie ma. Znaczy coś tam jest. Wiadomości i pogoda, i relacje. Wydrukowane litery ściśnięte na każdej stronie, ale nie jestem w stanie przeczytać więcej niż słowo na minutę. Ostatnio tak mam. Wyrazy stały się trudne. Są jednocześnie długie, rozciągnięte i rozwarte.

Kiedyś kochałam słowa. Nie pisanie i tak dalej, ale lubiłam długie i plastyczne wyrazy. Podręczniki i takie tam. Czy można stać się dyslektyczką w wieku dwudziestu lat? Bo jeśli tak, to nią jestem. Jajka dziwnie smakują. Może są trochę zbyt lepkie. Przyciskam dłonie do klatki piersiowej, kiedy przełykam. I tak stają mi w gardle. Wypijam duży łyk herbaty. Parzy mnie w język, pali mnie w klatce piersiowej i czuję się lepiej. Muszę przestać się wciąż tak we wszystko wczuwać.

Krzywię się, gdy telefon oznajmia nadejście SMS-a.

Isabelle: Co tam? Wczoraj coś się stało?

Biorę kolejny duży łyk. Herbata już ostygła.

– Jacyś znajomi? – pyta tata zza gazety.

– Nie. Tylko Isabelle.

– Może zadzwonisz do kogoś? Dawno nie widziałem Simona.

Wrażenie guli stojącej w gardle zostaje błyskawicznie zastąpione niemal obezwładniającym zmęczeniem. Powinnam zadzwonić do Simona. Albo przynajmniej napisać wiadomość. Zaproponować, że coś razem zrobimy. Zobaczymy się na mieście, porozmawiamy bez świrowania po pięciu sekundach jak wczoraj.

– Dobrze, że widujecie się tak często z Isabelle – kontynuuje tata – ale musisz mieć też własnych przyjaciół.

Wstaję, myśląc o tym, że to cholernie dziwny punkt widzenia. Dlaczego nie możemy mieć z siostrą wspólnej paczki znajomych? Ponieważ jest młodsza? Chodzi do liceum? Gdybyśmy były bliźniaczkami i wyglądały dokładnie tak samo, chodziłybyśmy do tej samej szkoły, klasy i tak dalej, dyskusja byłaby zupełnie inna. Jeśli mieszkałybyśmy w tym samym domu, oczekiwano by od nas, że będziemy spędzać razem czas, ale kiedy same się umówiłyśmy, jest to dziwne. Jakby to była nasza wina, że nie mieszkamy w tym samym miejscu. Jakbyśmy to my były odpowiedzialne za nasze rozdzielenie, a nie mama i tata. A teraz tata siedzi i mówi, że nie powinnam spędzać czasu z przyjaciółmi mojej siostry. I w zasadzie ma całkowitą rację.

Wstawiam talerz do zmywarki i wylewam herbatę, która już zrobiła się zimna. Łóżko wzywa, nic nie mogę na to poradzić.

Kulę się pod kołdrą, odwracam twarzą do ściany. Wiem, że powinnam przestać użalać się nad sobą i odpowiedzieć Isabelle. Bo przecież nic się wczoraj nie wydarzyło. Żaden grom z jasnego nieba nie uderzył o ziemię. Problem w tym, że nie mam siły. Słodki zapach. Chmura dymu. Ciało i mózg przestają funkcjonować. Do cholery, tak nie może dalej być! Więc odpowiadam. Powinnam zrobić licencjat ze sztuki robienia uników.

Ledwo żyję. Tata śpiewa piosenkę z Dźwięków muzyki, tylko że o boczku…

Bo jak można powiedzieć siostrze, że twój mózg się wyłączył przez to, że jej chłopak lubi palić zioło? Siostrze, która nigdy nie potrzebuje pomocy, aby wyjść z łóżka? Która śpiewa I’m singin’ in the rain w kałużach i bez oporu tańczy do starego r’n’b? Ja jestem Oporem przez duże O.

Telefon brzęczy i dzwoni. Muszę oprzeć się impulsowi schowania się pod kołdrą.

Isabelle: Jak rozgryźć Andreę?

Tak, to jest dobre pytanie. Naprawdę dobre.

A może i zaszkodzi

Nie wiem, jak to się dzieje, ale w jakiś magiczny sposób i tak zawsze na koniec trafiamy z Simonem do Inferno. Zawsze tam wpadamy i nawet nie rozmawiamy o tej sprawie. Stojący za barem chłopak z kręconymi włosami rozpoznaje nas. Za każdym razem uśmiecha się szeroko, a ja zastanawiam się, czy flirtuje ze mną, czy z Simonem. Tak czy inaczej pudło. Simon opowiada o kelnerce, którą spotkał w pizzerii kilka dni temu.

– Ludzie pracujący w usługach coś w sobie mają! Czaisz? Są naprawdę seksowni.

– Kinky. Powiedz to barmanowi. To do ciebie się uśmiecha.

– Andreo. – Simon wzdycha i kładzie dłoń na mojej – jedno ci powiem… jestem hetero. Zawsze byłem hetero. I to się nie zmieni. Jasne?

– Nie. Wszyscy hetero to głupki. Widzę szczęśliwą przyszłość twoją i mężczyzny w kręconych włosach.

– Darmowe piwo samo w sobie jest dużo warte…

– Aha! Więc wcale nie chodzi o jakiś fetysz uległości. Chcesz tylko dostać darmową pizzę od ładnej dziewczyny. Jak mogłam wierzyć w coś innego?

– Może to mówi więcej o tobie niż o mnie? Kto tu jest zboczony?

– Wal się.

– Ale serio, Andreo, musisz tam ze mną jutro pojechać i ją zobaczyć. Potrzebuję twojej opinii!

– Dlaczego moja opinia ma takie znaczenie? – pytam i biorę łyk piwa.

– Jesteś dobra w znajdowaniu tych ładnych. Masz lepsze oko.

– To dlatego, że za dużo się rozglądasz. Znalezienie ładnej dziewczyny to nie kwestia gapienia się.

– Co masz na myśli? Powinienem słuchać ich głosów? Skąd mam wiedzieć, czy tutaj jakąś znajdę? – Simon omiata wzrokiem salę. Patrzy naprawdę uważnie.

– To nie ma znaczenia, co nie? Za każdym razem musisz mieć na co popatrzeć, kiedy wychodzisz?

– A nie? Dzięki ładnym dziewczynom życie jest piękniejsze!

Simon unosi pokal, stukamy się. Śmieje się. Rozglądam się nieco, by było mu miło.

– Tam – mówię, kiwając głową w stronę baru. – Zdecydowanie najładniejsza dziewczyna na sali.

Jest wysoka, ma na sobie dżinsową sukienkę, a barman stawia przed nią niewielką szklankę. Popija i kręci głową. Nie smakuje jej to piwo. To wielka zaleta Inferno i naszego kędzierzawego barmana: nie da za wygraną, dopóki nie znajdzie takiego piwa, które zasmakuje klientowi.

– Trochę podobna do jednej mojej znajomej – mówi Simon, przyglądając się dziewczynie.

– Czy to ktoś, o kim słyszałam?

– Nie sądzę. Ale myślę, że byście się polubiły.

– Jak to polubiły? – pytam, opróżniając szklankę. Zastanawiam się, czy stać mnie na jeszcze jedno piwo lub czy mogę pożyczyć kasę od Simona.

– Nie wiem. Polubiły po prostu. Mogę cię z nią zapoznać.

– Nie, dziękuję – odpowiadam, zanim zdążę pomyśleć.

– Ale to nie musi być nic takiego. Chyba nie zaszkodzi po prostu kogoś poznać?

Poznać kogoś. Poznać. „Cześć, mam na imię Andrea, jestem psychiczna, możemy się spotkać? Czym zajmuję się w ciągu dnia? Niczym. Dostaję pieniądze od taty i przeważnie leżę w domu na kanapie. Fascynujące, co?” Parskam.

– A może i zaszkodzi. – Wstaję. – Tego nie wiesz. Nie stać mnie na kolejne piwo, więc wychodzę.

– Ale ja stawiam, spokojnie! – deklaruje Simon, jakby rzeczywiście chodziło o piwo.

Nie odpowiadam. Idę. On rusza za mną, a ja nie mogę zacząć biec, bo zrobi się jeszcze bardziej dramatycznie, więc pozwalam mu się dogonić.

– Andreo, posłuchaj.

– Co?

– Nie musisz wszystkiego negować. Nie mówię, że musisz poznać moją znajomą, ale…

– Do zobaczenia jutro na weryfikacji dziewczyny z pizzerii. Dzięki za dzisiejszy wieczór.

Uciekanie chyba weszło mi w krew. I raczej nieprędko przestanę uciekać.

Niedopasowani

Dziewczyna z pizzerii jest taka sobie. Malutkie, kształtne stworzenie z krągłościami i różem na paznokciach. Simon uważa, że wymyślam i nie daję mu wystarczająco dużo wsparcia. Popijam cytrynową fantę i zauważam, że sam zapytał, ale najwyraźniej nie ma to znaczenia, więc projekt dziewczyna z pizzerii jest niestety wciąż w toku. Możliwe, że oczekiwanie od przyjaciół dobrego gustu to zbyt wiele. Kiedy tam siedzimy, Simon trochę za dużo żartuje o dziewczynach, zupełnie jakby wczoraj nie pojął aluzji. Zupełnie jakbym zgodziła się na wszystko tylko dlatego, że jestem tutaj, w tej podrzędnej pizzerii. Rozumiem, o co mu chodzi, ale przez większość czasu udaję głupią.

Po wszystkich podtekstach i gapieniu się zostawienie Simona i jazda rowerem do mamy jest niemal przyjemnością. Nie żebym marzyła o obowiązkowym niedzielnym obiedzie, ale przynajmniej spotkam Isabelle. Już zaczęłam za nią tęsknić.

Przytula mnie mocno, kiedy przychodzę, i jest to przyjemne uczucie. Pełne życia. Mama jak zwykle obejmuje mnie delikatniej. Uścisk powitalny dla gości.

Bardzo lubię moją mamę. Można odnieść wrażenie, że jej nie lubię, ale to nieprawda. Jest dobra i miła, i tak dalej. Tylko trochę trudno nam się dogadać. Albo trudno i nietrudno. W pewnym sensie z mamą bardzo łatwo można się dogadać. Jest równie towarzyska i miła jak Isabelle. Problem w tym, że ja nie za często jestem towarzyska czy miła. Trudno mi znaleźć temat do rozmowy z mamą.

– Co u ciebie, kochanie?

Mówię, że dobrze, i wstrzymuję oddech, czekając na następne pytanie. Prawie widzę, jak wylatuje ono z mamy, przeszywa powietrze i…

– Planujesz zacząć studia w semestrze letnim?

– Nie wiem – odpowiadam, bo jakoś nie doszłam do żadnych wniosków, od kiedy pytała o to poprzednim razem.

Kiedy wchodzę do salonu, nastrój mi się pogarsza. Siedzi tam Gustav, który nie wygląda, jakby się gdzieś wybierał. Isabelle całuje go bezwstydnie w szyję, a następnie siada.

– Cześć – mówię, unikając kontaktu wzrokowego.

– Cześć. Co tam?

– Dobrze – mamroczę i czekam, aż rzuci uwagę o słabej imprezowiczce. O dziwo, nie robi tego. Może znów nie pamięta, kim jestem. Albo udaje, że nie pamięta.

– Super, że jesteś! Człowiek się czuje tak dojrzale, kiedy dzieci przychodzą z chłopakami na niedzielny obiad.

Nie mogę uwierzyć własnym uszom. Mama twierdzi więc, że czuje się „dojrzale” z powodu obecności Gustava. Nie przypominam sobie, żeby Hedvig była mile widziana na niedzielnych obiadach. To tak naprawdę spotkania rodzinne, muszę to zrozumieć, nie mogę przyprowadzać kogokolwiek. Kiedy zapytałam, czy moja dziewczyna jest kimkolwiek, odpowiedź była wymijająca. Tak jakby była jakąś przypadkową znajomą. Ale wygląda na to, że Gustav tu będzie. Gość honorowy. Nic nie mówię. Nie ma to sensu.

Niedzielna pieczeń została podana, więc jemy. Isabelle opowiada o nadchodzącym tygodniu. Trajkocze o testach i zajęciach, o znajomych. Gustav niewiele mówi, ale na pytania odpowiada zaskakująco uprzejmie.

– W sobotę idziemy na imprezę do Sary, pamiętaj, mamo – słyszę Isabelle. – Chcesz przyjść, Andreo?

– Znowu impreza? Czy wy nie przesadzacie?

– Oczywiście, że nie – odpowiada Gustav z uśmiechem.

Chcę krzyknąć do mamy, że chłopak Isabelle jara, że on, kurwa, proponuje jej córkom zioło, i czy nadal jest tak mile widziany? Ale tego nie robię. Kręcę tylko głową.

– Nie, zostanę w domu. Planujemy z tatą obejrzeć mecz hokeja.

– Czy my na pewno jesteśmy spokrewnione? – jęczy Isabelle. – Hokej? Komu to potrzebne?

Przestrzegam zasad i wyjaśniam, dlaczego kocham hokeja. Czemu ruchy graczy mnie fascynują, a dynamika jest zupełnie inna niż we wszystkich innych sportach. Odbyliśmy tę dyskusję już wcześniej, ale Gustav tego nie wie. Może mnie przetestować. Pyta mnie o graczy, zasady, drużyny i wszystko inne, co tylko przychodzi mu do głowy. Radzę sobie ze wszystkimi pytaniami, więc kiwa głową z uznaniem. Jakbym potrzebowała jego oceny.

– A Katja przychodzi w sobotę? – pytam, aby zakończyć już to testowanie mnie z „męskich” tematów.

– Eee, chyba tak. A co? – Isabelle dziwnie na mnie patrzy.

– Po prostu się zastanawiam. To fajnie, że spędzacie razem tyle czasu.

Wzrok Isabelle świdruje mnie dalej tak, że zaczynam czuć się jak w fotelu dentystycznym. Rozmowa trwa, ale nie mam już siły brać w niej udziału. Patrząc w dół, na talerz, wkładam do ust zbyt duże kawałki mięsa.

– Ale proszę, Andreo, czy nie możesz przynajmniej pokroić jedzenia? Czy musisz jeść jak dziecko?

Chcę krzyknąć, że muszę. Że jestem dzieckiem i dlatego muszę jeść jak dziecko. Tylko że nim nie jestem. Więc kroję mięso. Jest twarde. Mięso mamy zawsze takie jest. Pamiętam, jak krytykowała tatę za „podawanie surowego mięsa!”. Zwykle wzdychał i podsmażał jej kawałek, nic nie mówiąc. Ja też nic nie mówię. Kroję i żuję bez odpowiedzi. Właściwie nie lubię trzymać noża, ale tego też nie mogę powiedzieć. Wypijam szklankę wody i udaję, że pomaga. Isabelle gada dalej. Słowa robią się puste.

– Deser? – Mama grzebie w zamrażarce w poszukiwaniu lodów i mrożonych malin. Jeśli istnieje jedna rzecz, która mogłaby jeszcze wszystko pogorszyć, byłyby to mrożone maliny. Przyprawiająca o dreszcze oszczędność domowa. Taka czysta i przydatna, że aż obrzydliwa. Mówię, że nie chcę. Ale i tak dostanę.

– Oczywiście, że zjesz deser!

Lody spływają do gardła. Matka i Isabelle piją kawę ze ślicznych filiżanek. Zamierzam poprosić o herbatę, ale to bez sensu. Gustav też nie pije kawy i próbuje zasugerować, że mamy ze sobą coś wspólnego. Że jesteśmy niedopasowani. Nie chcę być z nim w tej samej drużynie, więc teraz też nic nie mówię. Coraz lepiej mi to idzie.

Isabelle wzdycha i rzuca mi spojrzenie mówiące, że mog­łabym chociaż spróbować. Nie, wyobraź sobie, że nie mog­ła­bym. Mama zabiera talerze. Gustav oferuje pomoc, zachowując się jak cholerny manipulant, którym zresztą jest, ale mama odmawia z czarującym uśmiechem. Mam ochotę przypomnieć o dniu, kiedy Hedvig rzeczywiście pozwolono przyjść, a potem zmuszono ją do pomocy przy sprzątaniu. Mam ochotę, ale nie robię tego. Jak zwykle.

W końcu jest po wszystkim. Mama bierze mnie w objęcia, zaciskam zęby i nie rozklejam się. Po prostu wychodzę. Pedałuję. Powstrzymuję się przed telefonem do Simona. Nie chcę być uciążliwa. Mam ochotę zwymiotować te wszystkie lody i całe żylaste mięso przy drodze, ale są pewne granice. Nie było tak źle, mówię sobie. Było dokładnie tak jak zawsze. Mimo to mój żołądek się buntuje, więc zmuszam pokarm, aby został tam, gdzie jest. Zatrzymuję rower i wyciągam z torebki paczkę papierosów. Trzeba to uznać za nagły wypadek. Przynajmniej możemy udawać, że nim jest.

Dania też może być

Leżę na kanapie, rozmyślam o samobójstwie. To brzmi znacznie gorzej niż powinno. Gdybym komuś powiedziała, o czym rozmyślam, uznałby, że zamierzam to zrobić. Ale nie mam żadnych planów tego typu. Po prostu miło czasem pomarzyć. Wyobrazić sobie, że pistolety i noże zmywają ze mnie wszystko, co mnie boli. Nauczyłam się tego przez ostatnie kilka lat. Moja własna wersja terapii, bez sterylnych sal i mamroczących psychologów. Tylko ja i tysiąc sposobów na ucieczkę przed jutrem. Może urwisko? Gdzie tu są skały? Albo most. Pociąg. Podoba mi się pomysł skakania. Więc, cholera, tak. A może się utopić? Spaść na dno i skulić się na nim. Jakoś tak przytulnie. Gorąco, ale zimno. Jeśli umierasz wśród milionów kropel wody, nie umierasz samotnie. Podoba mi się to. Kładę rękę na szyi i naciskam. Chociaż nie jest to trudne, wystarczy, żebym poczuła życie. Jest w moich rękach i, kurczę, jest to najczystszy rodzaj sztuki.

Zauważam stojącego w drzwiach tatę. Cofam dłoń. Musi wyglądać bardzo dziwnie, kiedy leżę w ten sposób. Posłusznie wpatruję się w telewizor. Kobiety spacerują po mieście i zbyt szybko mówią o niczym. Odbijają piłeczkę jak w ping-pongu. Ich gadanie jest jak światło, zbyt intensywne. Chcę wiedzieć, czy one też myślą o odebraniu sobie życia. Czy wydaje im się to równie kuszące jak mnie.

– Leżysz sobie i leniuchujesz?

Tata siada w fotelu i patrzy na kobiety z dezaprobatą. Właśnie weszły do jakiegoś domu. Stawiają na stole przekąski i włączają film. Chcę wrócić do moich myśli, na dno basenu, ale muszę udawać kogoś, kto nie marzy o samobójstwie. Niemniej jednak fantazjowanie trwa. Pojawia się coraz więcej szczegółów. Jak mogę wejść na basen po zamknięciu? Jak duże jest ryzyko, że będzie tam ktoś jeszcze? Moje zwłoki będą pachniały chlorem. Cały kościół będzie cuchnął szkołą pływania, kiedy będą mnie chować. Jeśli. A nie kiedy.

– Pomyślałem, że dziś wieczorem zrobimy tacosy – mówi dalej tata. – Ożywimy się trochę.

– W poniedziałek? – Robię ogromny wysiłek, by wydusić z siebie ironiczny wyrzut. – Tak chyba się nie robi?

– Dlaczego nie? – Tata się uśmiecha, a ja mam ochotę powiedzieć, o czym rozmyślałam, aby zgasić ten uśmiech. Chcę, żeby się martwił. Chcę znaleźć coś prawdziwego w naszej relacji. Ale tylko zwlekam się z kanapy.

Przygotowujemy warzywa. Czuję mrowienie w palcach, gdy widzę ruch noża taty i słyszę dźwięk krojenia zieleniny. Mam ochotę włożyć ukradkiem jeden z palców pod nóż i, o cholera, trochę się skaleczyłam. Cóż, zdarza się i „kurczę, krwawisz, dam ci plaster”. Chciałabym, aby tak było.

Mój nóż tnie pomidory na malutkie kawałeczki. Wrzucam je do miski. Ręka mi drży. Tata to widzi, wiem o tym, ale nic nie mówi. Mieszanie guacamole i przygotowywanie meksykańskiego jedzenia to najbardziej szwedzki ze wszystkich zwyczajów. Wyciągam z lodówki butelkę coli, bo teraz rzeczywiście musimy się ożywić. Bąbelki przyklejają się do gardła. Za słodko, za dużo naraz. „Andreo, weź się w garść”.

Simon przysyła wiadomość, kiedy jemy. Zastanawia się, o czym myślę. Uśmiecham się, tak romantycznie to brzmi. Myślę, że powinnam być hetero. I zostać dziewczyną Simona. To byłoby takie proste.

Andrea: O mostach.

Tata nie pyta, kto napisał. Siedzi cicho i śmieje się w odpowiedniej chwili z programu, który oglądamy. Musimy być ostatnimi z ludzi, którzy oglądają tradycyjną telewizję, przynajmniej w Szwecji. Powinni przerobić program specjalnie dla nas, swoich ostatnich widzów. Przynajmniej dać więcej sportu i mniej programów na temat kobiet w miastach.

Simon odpowiada z dramatyczną wibracją.

Chcesz po nich chodzić, pojechać do Danii czy z nich skakać?

Kocham Simona. Ponad wszystko. Naprawdę.

Najlepiej skakać, ale Dania też może być. Mają tam dobre piwo.

Myślę o zatruciu alkoholem. Trudny sposób na zniknięcie. Tabletki są lepsze, ale nie mam żadnych. Wiem, że powinnam łykać tabletki jak cukierki, tak jak reszta mojego pokolenia, ale nie potrafię. Wpadam w panikę na myśl o blistrach tabletek i o tym, że miałabym co połknąć w takie wieczory jak dzisiejszy. Nie żebym faktycznie to zrobiła. Absolutnie nie. Tak sądzę. Ale przydałyby się.

– O czym myślisz? – pyta tata, odgryzając drugi kęs tacosa.

Mężczyźni potrafią być tacy męczący. Podobno myślą tylko o sobie. Tak mówią nienawidzące mężczyzn feministki. Julia chętnie by popatrzyła, jak mężczyźni okazują troskę. To zbyt wiele. Myśl o Julii przyprawia mnie o mdłości. Julia i Hedvig oraz ich nienaturalny chichot.

– O przeszłości – mamroczę wymijająco.

Kiwa głową. To, co trudne, pozostaje niedopowiedziane. Nigdy nie rozmawiamy o tym, co się stało, ani o uczuciach. Tata czasami próbował, wiem, ale nigdy nie byłam w stanie tego robić. Po prostu jemy tacosy. Mięso mielone pachnie piątkiem i kminkiem. Coca-cola bulgocze tak, że rani usta. Czuję, jak psuje mi zęby. Myślę o Tajemnicy Greveholmi ciotce od fluoryzacji. Ząb rekina w świątecznym napoju gazowanym. Jestem naprawdę za młoda, aby to pamiętać. Urodziłam się długo po emisji tych odcinków adwentowego kalendarza, ale i tak to widziałam. Mimo że tego nie chcę, przypominam sobie włosy Hedvig. Jej entuzjazm i świąteczną radość oraz to, jak bardzo była poruszona, kiedy wpadła na mieście na człowieka grającego Tatę Leifa. Próbowałam dostrzec w tym coś atrakcyjnego, ale nie potrafiłam. Aktor jak każdy inny, pomyślałam. Hedvig nigdy by się z tym nie zgodziła. Według niej sztuka obdarzała ludzi wyższymi mocami, nawet jeśli sztuką było noszenie hawajskiej koszuli pośrodku zimy. Wielkie rzeczy.

– Co myślisz o sztuce? – słyszę swój głos.

Tata myśli przez chwilę.

– To zależy – odpowiada wreszcie. - Podobają mi się niektóre dzieła. Jak Lilie wodne Moneta. Rzeczy, które coś reprezentują.

– Ale mam na myśli… artystów – mówię.

– Artyści? Trudno z nimi żyć. Duży temperament i narkotyki…

Urywa, kiedy słyszy swoje słowa. Zastanawiam się, ile wie. Ile ja wiem. Temperament i narkotyki. Gustav i jego mgliste spojrzenie. Moja siostra, która robi to, co ja wcześniej, ale tego nie zauważa. Tata, który chce mnie ożywić, ale prawie nie ma kontaktu ze swoją drugą córką. Gryzę się mocno w policzki. Czuję smak krwi i znów się uspokajam. Chciałabym zapalić, ale nie chcę tego robić dwa dni z rzędu. Nie rozumiem, dlaczego czuję się tak źle akurat teraz. Dawno nie myślałam o mostach, pistoletach i dnach basenów.

– Kiedy ostatni raz widziałeś się z Isabelle?

– No, ty… ona i Gustav byliście tu na obiedzie w zeszłym tygodniu.

– Mam na myśli tylko Isabelle.

– Właściwie to nie wiem – odpowiada w zamyśleniu i odsuwa od siebie talerz. – Ale Gustav jest teraz częścią rodziny. Tak jest, gdy któraś z moich córek się z kimś spotyka.

Wstaję. Zostawiam na stole miski i niedojedzone tacosy. Wbiegając do swojego pokoju, czuję się jak nastolatka. W zasadzie prawie nadal nią jestem. Myślę o tym, że Isabelle może poczuć się tak samo źle jak ja. Kto zaopiekuje się Isabelle, która dba o wszystkich? Katja? Ale jak? Mam ochotę skontaktować się z Katją i omówić strategię działania. Walkę z pieprzonym Gustavem. Po prostu chcę mieć z kim walczyć, bez względu na wszystko. Nienawidzę tej cholernej samotnej walki. Ale Katja się nie nadaje. Pewnie jest zazdrosna. Próbuję wyobrazić sobie, jak sceptyczna mała Katja okazuje zazdrość. To nie jest możliwe. Emocje nie pasują do jej kanciastości. Ja natomiast urosłam. Wszystkie emocje mieszczą się we mnie. Jednocześnie.

Muszę zadzwonić do Isabelle. Muszę sprawdzić, czy żyje. Wiem, że jest żywa w sensie czysto fizycznym, ale tak bardzo boję się, że zblednie. Przestanie być wojownicza i roześmiana, a stanie się cicha i wystraszona. Tak nie może być.

– Cześć – krzyczy Isabelle, w przeciwieństwie do wszystkich nie zadając pytania po odebraniu telefonu.

– Cześć, co tam u ciebie?

Mówi, że dobrze. W jej głosie słychać zaskoczenie.

– Co chciałaś?

Niczego nie chciałam, ale nie mogę tego powiedzieć. Chciałam wszystkiego, ale tego też nie mogę powiedzieć.

– Robiliśmy dziś z tatą tacosy – mówię tylko.

– W poniedziałek?

Uśmiecham się. Mówimy tym samym językiem, chociaż od ośmiu lat nie mieszkamy pod jednym dachem. Eon czasu.

– Powinnaś przychodzić tu częściej.

– Czujesz się samotna? – pyta, a jej siostrzane ciepło sączy się przez telefon.

– Może trochę.

Opowiada o swoim dniu, tak jak wtedy, gdy byłyśmy małe. Rzeka energii. Lekcja za lekcją w szkole i jak uroczy był Gustav, kiedy po nią przyjechał. No więc ma prawo jazdy. Może wiedziałam, ale zapomniałam. Ile on ma lat? Chyba jest rok starszy od niej. Dokładnie osiemnaście lat.

– Uważasz na siebie?

– Tak, Andreo, uważam. Przecież wiesz.

Zaciskam zęby. Jestem bliska płaczu, bez żadnego powodu. Spokojnie, Andreo. Zachowaj spokój. Kłamię, że wiem. Rozłączamy się i teraz naprawdę płaczę. Nic nie mogę na to poradzić. Boli mnie w klatce piersiowej i czuję potrzebę podrapania się zbyt krótkimi paznokciami. Moja siostra nie może stać się taka jak ja. Nawet ja nie chcę być taka jak ja. Dręczy mnie niepewność i trudno mi oddychać. Jest mi zimno i gorąco jednocześnie. Jak na dnie basenu, ale bardziej duszno. Prawdziwsza wersja utonięcia. Z ciała wypełza myśl. Brakuje mi bezpieczeństwa. Tęsknię za Hedvig. Muszę mocno uderzyć się w twarz. Ogarnij się. Do cholery, Andreo. Weź się w garść. Opanuj się. Chcę wyszukać jeden numer, ale piszę pod inny.

Kiedy jedziemy do Kopenhagi? Bierzemy ze sobą twoją niunię z pizzerii?

Martwa we wtorki

– Zaprosiłem ją na randkę!

– Mmm?

– Co ty, śpisz? Mówię, że zaprosiłem ją na randkę!

Jest godzina dwunasta dwadzieścia trzy. Cholera. Muszę pamiętać, aby zmienić sygnał budzika, tak żebym nie wyłączała go już przez sen.

– Andrea! Posłuchaj!

Simon przekrzykuje zakłócenia na linii, a ja ziewam. Coś trzeszczy mi w szczęce. Powinnam to sprawdzić.

– Zaprosiłeś? Co?

– Vanję!

– O czym ty mówisz? – mamroczę i przeciągam się.

– Dobra. – Simon mówi teraz powoli i wyraźnie. – Zaprosiłem Vanję z pizzerii na schadzkę. Rozumiesz, śpiochu?

– Schadzkę? Śpiochu? Wiem, że jesteś stary, ale czy możesz mówić współczesnym językiem?

– Sarkazm już się obudził, więc wkrótce i ty dołączysz. To dobrze, bo mam ważną sprawę.

Simon potrzebuje pomocy. Coś niebywałego. Pewnie dlatego tak trudno się domyślić, co powie. Jak mam pomóc Simonowi? Przecież on sam potrafi się sobą zająć. Byłoby mi łatwiej się skupić, gdybym była w stanie otworzyć oczy.

– I co odpowiedziała? Poszedłeś tam, jak otwierali?

– Nie! Oczywiście poczekałem kilka minut.

Nigdy nie widziałam, żeby Simon zachowywał się tak irracjonalnie. Prawdopodobnie z jakiegoś powodu jest to naprawdę dla niego ważne.

– Dobra, pytam poważnie. Zgodziła się?

– Tak! Jutro idziemy na piwo!

– Jutro? Jesteś naprawdę w gorącej wodzie kąpany?

– Zawsze, o ile jest się z kim kąpać.

– Obrzydliwe – mamroczę, odwracając się twarzą do ściany.

– Jesteś taka wesoła rano. To znaczy… w środku dnia. Byłaś wczoraj na imprezie czy co?

– Nie. Położyłam się spać o jedenastej.

– A więc spałaś trzynaście godzin.

Mówi to takim tonem, jakby oznaczało to coś innego. Jego słowa dźgają mnie w skórę.

– Dobra – mówię i zmieniam temat: – Jakieś szczegóły? Gdzie się umówiliście? Potrzebujesz wskazówek co do stroju?

– Stroju? Tak, ale na pewno nie od ciebie.

Teraz już jestem całkiem wkurzona. I słusznie. Simon gada o lasce z pizzerii, a ja staram się być dla niego niosącą wsparcie przyjaciółką. Jego podenerwowanie jest całkiem urocze, ale trudno mi się tym przejmować. Jakie to ma znaczenie, że wychodzi na „schadzkę” z jakąś dziewczyną z pizzerii? Napiją się piwa, trochę pogadają, aż zrobi się sztywno, a potem może trochę się pobzykają, zanim rozstaną się na zawsze. Wiele hałasu o nic, jak mawiał Szekspir. Nie żebym uważała, że miał zwyczaj wykrzykiwać tytuły swoich sztuk, ale byłoby to całkiem zabawne, gdyby to robił. Myślę, że impreza w letnią noc mogłaby być fajna w jego towarzystwie.

Po tym jak się rozłączyłam i przekonałam siebie, by nie wrócić do łóżka, idę do kuchni. Zaparzam herbatę i wkładam chleb do tostera. Świeci wrześniowe słońce, więc zaciągam zasłonę. Włączam radio, a głośna muzyka wypełnia kuchnię. Próbuję tańczyć, ale zaraz zdaję sobie sprawę, że przecież ja nie tańczę. Jest za wcześnie na logikę. Kawałki chleba wyskakują, smaruję je grubą warstwą masła. Sprawdzam, czy mamy jakieś dodatki. Nie mamy. Dlaczego nie sprawdziłam tego przed podgrzaniem chleba? Dlaczego budzę się o wpół do pierwszej, zamiast podekscytowana czekać na wyjście z ładną dziewczyną? Dlaczego nie obchodzi mnie nawet, że bliski przyjaciel być może znalazł kogoś na stałe? Dlaczego myślę o nim jak o „bliskim przyjacielu”, kiedy de facto jest moim jedynym przyjacielem? Masz tylko jednego przyjaciela, Andreo. Jednego przyjaciela, żadnego zajęcia, prawie żadnych zainteresowań. Na jednej z kromek masło zbiło się w grudki. Wyrzucam ją.

Słyszę trzaśnięcie drzwi. Leżę na kanapie w koszuli nocnej przyklejonej do spoconego ciała. W piersi mam kamień i nie pamiętam dlaczego, ale wydaje mi się, że znajduję się na rynku. Tysiące ludzi, może demonstracja. Dlaczego jest tak ciemno? Czy jest ciemno? A może zapomniałam otworzyć oczy?

– Andreo. – Obok mnie staje nagle tata. – Jak się czujesz?

– Skąd się tu wziąłeś? – pytam. Mój głos jest przenikliwy i spięty. Czy w ogóle go dzisiaj używałam? Zaraz, zadzwoniłam do Simona. Nie, nie, to Simon do mnie dzwonił. Mieli dziś iść na piwo. Jutro? Chyba nadal jest wtorek?

– Wróciłem z pracy. Spałaś?

Przytakuję. Siadam. Ziewam. Znów trzeszczy mi szczęka.

– Czy powinnam pójść do lekarza z moją szczęką?

– Czemu? Boli?

– Nie.

– Pewnie to nic poważnego. Masz jakieś plany na wieczór? Może coś ugotujemy? Makaron?

Nie, dzisiaj nic nie zrobię. Kręcę głową.

– Może pobiegamy?

Nie biegałam od miesięcy. Nie mam siły. Nie mam siły na nic. Biorę telefon ze stolika i sprawdzam wiadomości. Simon wysłał SMS-a. Isabelle pisała. Odezwały się dwie osoby z dwóch możliwych. Isabelle napisała cztery wiadomości i dzwoniła dwa razy podczas mojej popołudniowej drzemki.

Hej, zadzwoń do mnie!

Albo przynajmniej odbierz, kiedy dzwonię

Kurczę, co robisz?

Dlaczego nie odbierasz, Andreaaaaa. Martwię się.

Wstaję, udaję, że zapomniałam odpowiedzieć tacie, i idę do swojego pokoju. Dzwonię do Isabelle.

– Andreo! Stało się coś strasznego!

Dlaczego tyle się dzieje we wtorek? Nawet jeszcze nie zdążyłam się ubrać! Nie odpowiadam, tylko czekam, co powie mi podekscytowana siostra.

– Mama się z kimś spotyka!

– Słucham?

To już oficjalne. Nienawidzę wtorków. To nie są nawet prawdziwe dni. To tylko dziury w tygodniu, w których ludzie z jakiegoś cholernego powodu chcą się spotykać z innymi. Jestem martwa we wtorki! Dlaczego właśnie mama? Źle jej było?

– Zakochała się w facecie z Wordfeud!

– Co? Masz na myśli Tindera?

– Nie, Wordfeud! Zaczęli do siebie pisać podczas gry!

– Przypadkowy człowiek? Wylosowany przez Wordfeud?

– Tak! Nazywa się Gunnar!

– Gunnar? Co to za imię?! – wykrzykuję, próbując wyobrazić sobie moją pełną życia mamę obok kogoś z tak ponurym i zwyczajnym imieniem. Obraz nie jest zbyt pochlebny.

– Wiem! – krzyczy Isabelle. – Cześć, to jest mój ojczym, Gunnar. Masakra!