Toast za odważnych - Magdalena Jędrysek - ebook
NOWOŚĆ

Toast za odważnych ebook

Magdalena Jędrysek

4,7

29 osób interesuje się tą książką

Opis

Tajemnicza akademia. Morderstwa. Przyjaciele, którzy muszą stawić czoła mrocznym sekretom. Valentina Moreau, nastoletnia Francuzka, trafia do elitarnej akademii na obrzeżach Londynu. W szkole panują nietypowe zasady, nastolatkowie nie mają dostępu do elektroniki, uczą się z dala od świata zewnętrznego. Valentina szybko odkrywa, że coś niepokojącego czai się za murami tej prestiżowej szkoły. Gdy w Londynie dochodzi do tajemniczych morderstw, Valentina i jej nowi przyjaciele postanawiają rozwikłać zagadkę. Im więcej wiedzą, tym większe niebezpieczeństwo im grozi. Czy ich życie może być stawką w tej grze? Kto stoi za morderstwami? Dyrektor akademii? Jeden z uczniów? A może ktoś, kto do tej pory stał w cieniu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
raked

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka ma drobne mankamenty, ale dawno tak dobrze się nie bawiłam jak podczas jej słuchania.
00

Popularność




Re­dak­tor pro­wa­dząca: Agata Ton­dera
Re­dak­cja: Ida Świer­kocka
Ko­rekta: Ka­ta­rzyna Ko­siek, Dag­mara Po­wolny, ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Pro­jekt okładki i bar­wio­nych brze­gów: An­drzej Ko­men­dziń­ski
Skład: Mo­nika No­wicka
© Co­py­ri­ght for text by Mag­da­lena Ję­dry­sek, 2025 © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2025
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe są tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-8388-158-4
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@bo­ok­s4ya.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­ich ro­dzi­ców,któ­rzy na­uczyli mnie ukła­dać słowa w zda­nia.

Znać bo­wiem dru­gich do­kład­nie

jest to znać sa­mego sie­bie.

Wil­liam Sha­ke­spe­are, Ham­let,tłum. Jó­zef Pasz­kow­ski

IN­I­TIUM

– Nie daj się za­bić, Va­len­tino.

Tym ra­zem po­że­gna­nie z cza­sów wcze­snego dzie­ciń­stwa nie przy­nio­sło jej na­wet odro­biny po­cie­sze­nia. Gdy w od­dali do­strze­gła bramę Aka­de­mii imie­nia Wil­liama An­der­sona na obrze­żach Lon­dynu, Va­len­tina po­waż­nie roz­wa­żała od­wrót, jed­nak za­ra­zem miała świa­do­mość, jak wielką szansę by zmar­no­wała. Od­gar­nęła na plecy ciemne loki i zmu­siła się do uśmie­chu – zde­cy­do­wa­nie sztucz­nego. Na szczę­ście nikt nie mu­siał tego wie­dzieć.

– Ni­gdy, Je­anette – od­parła miękko do przy­ja­ciółki, po czym za­koń­czyła po­łą­cze­nie.

Scho­wała te­le­fon do ma­łej skó­rza­nej to­rebki, którą z po­wodu krót­kiego pa­ska mu­siała wci­snąć nie­mal pod pa­chę. Cią­gnąc za sobą wa­lizkę, ru­szyła w stronę bramy.

Miała na­dzieję, że zrobi do­bre wra­że­nie. Wło­żyła czarną spód­niczkę i białą ko­szulę, które prze­ła­mała czer­wo­nymi la­kier­kami i pa­skiem w ta­kim sa­mym ko­lo­rze. Na szyi jak zwy­kle no­siła nie­wielki złoty na­szyj­nik z za­wieszką w kształ­cie serca.

Va­len­tina Mo­reau wie­rzyła głę­boko, że strój od­zwier­cie­dla wnę­trze czło­wieka, dla­tego za­wsze ubie­rała się tak, jakby każ­dego dnia po­ten­cjal­nie mo­gła spo­tkać pre­zy­denta, mi­łość swo­jego ży­cia albo – wręcz prze­ciw­nie – naj­więk­szego wroga.

Sta­nęła przed bramą, wa­ha­jąc się, czy po­winna ją pchnąć, czy może jed­nak po­cze­kać, aż otwo­rzy się sama. Wcze­śniej my­ślała, że jest au­to­ma­tyczna, ale te­raz wy­dała się jej wręcz nie­po­ko­jąco nie­ru­choma.

Nie zdą­żyła pod­jąć tej de­cy­zji, po­nie­waż na­gle wy­ro­sła przed nią ko­bieta w ele­ganc­kim, bu­tel­ko­wo­zie­lo­nym ko­stiu­mie i ka­pe­lu­szu na gło­wie. Miała ja­sne, krót­kie włosy i nie­bie­skie oczy o zim­nym od­cie­niu, który przy­pra­wił ją o nie­przy­jemny dreszcz. Dziew­czyna po­my­ślała, że ko­lor jej wła­snych oczu – głę­boki od­cień de­se­ro­wej cze­ko­lady, a może ra­czej kawy – sta­nowi ostry kon­trast z prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem nie­zna­jo­mej. Ko­bieta tym­cza­sem uśmiech­nęła się jesz­cze sztucz­niej niż Va­len­tina kilka mi­nut temu.

– Wi­tamy w aka­de­mii – ode­zwała się, a ton jej głosu był ostry i nie­przy­jemny. – Mam na­dzieję, że prze­pro­wa­dzi­łaś już wszyst­kie nie­zbędne roz­mowy?

Va­len­tina zmarsz­czyła brwi, nie do końca ro­zu­mie­jąc, ja­kie „nie­zbędne roz­mowy” ko­bieta ma na my­śli. W do­datku brzmiała nie­mal jak ro­bot. Cóż, być może po­wta­rzała to zda­nie dzie­siątki razy tego dnia.

– Nie­zbędne roz­mowy? – po­wtó­rzyła ze zdzi­wie­niem Va­len­tina. Jej głos w prze­ci­wień­stwie do głosu ja­sno­wło­sej był dźwięczny i me­lo­dyjny, cho­ciaż ku wiel­kiemu roz­cza­ro­wa­niu wła­ści­cielki nie­spe­cjal­nie nada­wał się do śpie­wa­nia. Szkoda, bo ko­chała mu­zykę ca­łym ser­cem.

– Je­steś na pierw­szym roku, prawda? – od­po­wie­działa py­ta­niem na py­ta­nie ko­bieta, jak gdyby to wszystko wy­ja­śniało. A gdy dziew­czyna nie­pew­nie ski­nęła głową, tamta uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej, aż Va­len­tina za­częła się oba­wiać, że za mo­ment uśmiech ko­biety sta­nie się wręcz nie­po­ko­jący. – Dbamy o eli­tarny cha­rak­ter szkoły – wy­ja­śniała. – Dla­tego wszel­kie urzą­dze­nia mo­gące prze­cho­wy­wać dane lub umoż­li­wiać kon­takty są kon­fi­sko­wane. Otrzy­masz je z po­wro­tem, gdy bę­dziesz wra­cać do domu na prze­rwę świą­teczną.

Va­len­tina prze­łknęła ślinę. Oczy­wi­ście, zda­wała so­bie sprawę, że w tej szkole może obo­wią­zy­wać dość nie­ty­powy re­gu­la­min. W końcu ucznio­wie z ca­łego świata wy­bie­rani byli we­dług ni­komu nie­zna­nych kry­te­riów, do kan­dy­da­tów wy­sy­łano li­sty za po­śred­nic­twem poczty, a aka­de­mia nie miała na­wet strony in­ter­ne­to­wej. Aż ta­kiego ry­goru się jed­nak nie spo­dzie­wała.

– Po­pro­szę o mi­nutkę. – Uśmiech­nęła się ner­wowo i szybko się­gnęła po ko­mórkę. Od­blo­ko­wała ją trzę­są­cymi się rę­kami i klik­nęła ikonkę wia­do­mo­ści.

Do: Mama, TataMu­szę od­dać te­le­fon, ode­zwę się, jak tylko dam radę, ko­cham Was!!!

Po­tem szybko prze­szła na Mes­sen­gera i na­pi­sała w kon­wer­sa­cji z Je­anette:

Po­mocy, za­bie­rają mi te­le­fon, ode­zwę się, jak prze­żyję, nie rób nic głu­piego i pisz mi wszystko, od­czy­tam, gdy tylko dam radę!!!

Za­blo­ko­wała urzą­dze­nie i od­dała je ko­bie­cie, która wło­żyła smart­fon do wy­ję­tej z kie­szeni stru­no­wej to­rebki ni­czym godną zba­da­nia bio­lo­giczną próbkę.

– Jak się na­zy­wasz?

– Va­len­tina Mo­reau – od­parła dziew­czyna au­to­ma­tycz­nie, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc wy­my­ślić spo­sób, w jaki uda jej się prze­trwać na­stępne mie­siące, je­śli bę­dzie nie­mal cał­ko­wi­cie od­cięta od świata ze­wnętrz­nego.

Urzęd­niczka wy­jęła z kie­szeni czarny mar­ker i nie­dbale na­ba­zgrała nim na­zwi­sko na to­rebce, co po raz ko­lejny wy­wo­łało sko­ja­rze­nia z la­bo­ra­to­rium.

– Masz słu­chawki, Va­len­tino? Ła­do­warkę?

Dziew­czyna za­ci­snęła zęby, ale do­szła do wnio­sku, że skoro od­dała już te­le­fon, to i tak nie bę­dzie miała żad­nych ko­rzy­ści z ła­do­warki ani słu­cha­wek. Się­gnęła do bocz­nej kie­szeni to­rebki i z przy­kle­jo­nym do ust uśmie­chem od­dała ko­bie­cie i jedno, i dru­gie. Pa­trzyła, jak jej rze­czy lą­dują w fo­lio­wej to­rebce, i za­no­to­wała w my­ślach, żeby na­stęp­nym ra­zem za­opa­trzyć się w za­pa­sowy te­le­fon, któ­rego nie mu­sia­łaby od­da­wać.

Ko­bieta, jakby czy­ta­jąc jej w my­ślach, za­mknęła sta­ran­nie to­rebkę stru­nową i odło­żyła ją do du­żego, za­my­ka­nego po­jem­nika, który stał na ziemi obok bramy. Va­len­tina wcze­śniej nie zwró­ciła na niego uwagi.

Twarz urzęd­niczki była te­raz po­ważna, bez śladu uśmie­chu.

– Na wy­pa­dek gdyby coś głu­piego przy­szło ci do głowy, to po­win­naś wie­dzieć, że szkoła wy­po­sa­żona jest w ra­dar wy­kry­wa­jący wszyst­kie urzą­dze­nia elek­tro­niczne. Nie ma moż­li­wo­ści wnie­sie­nia ich na te­ren aka­de­mii – oznaj­miła su­rowo.

Choć dziew­czyna ni­gdy wcze­śniej o czymś ta­kim nie sły­szała, wo­lała nie dys­ku­to­wać. Va­len­tina Mo­reau nie miała w zwy­czaju mar­no­wać szans.

– Za­pra­szamy. – Ko­bieta znowu się uśmiech­nęła, igno­ru­jąc chwilę ci­szy, która za­pa­dła po jej po­przed­nich sło­wach.

Va­len­tina od­po­wie­działa jej ko­lej­nym wy­mu­szo­nym uśmie­chem i po­pchnęła bramę, wkra­cza­jąc na te­ren szkoły. Naj­wy­raź­niej jed­nak nie była au­to­ma­tyczna.

Dziew­czyna za­czy­nała się oba­wiać, że ta­kie nie­szczere uśmie­chy wejdą jej w tym miej­scu w krew, i po raz ko­lejny w jej gło­wie po­ja­wiły się wąt­pli­wo­ści, czy ta szkoła na­prawdę jest dla niej od­po­wied­nia.

Ow­szem, kiedy do­stała list i wraz z nim bi­let na sa­mo­lot, nie wa­hała się ani przez mo­ment – ab­sol­wenci tej aka­de­mii mo­gli li­czyć na miej­sca na naj­lep­szych uni­wer­sy­te­tach na świe­cie, a po­tem na świetną i do­brze płatną pracę.

Już samo do­sta­nie się do tej szkoły sta­no­wiło nie­zwy­kłe wy­róż­nie­nie.

Ale te­raz na­prawdę się bała. Nie wie­działa, ile po­dob­nych za­sad bę­dzie w sta­nie wy­trzy­mać. Może się nie od­naj­dzie? W li­ście nie było mowy o tym, czy bę­dzie mo­gła zre­zy­gno­wać w trak­cie roku szkol­nego. W za­sa­dzie na­wet nie miała po­ję­cia, dla­czego wy­brano aku­rat ją. To w su­mie było chyba na­wet nieco prze­ra­ża­jące, ale wo­lała o tym nie my­śleć. Przy­naj­mniej do tej pory.

Słońce prze­bi­jało się przez li­ście – po­goda po­sta­no­wiła roz­pie­ścić roz­po­czy­na­ją­cych wła­śnie rok szkolny uczniów. Gdyby mie­siąc wcze­śniej nie za­pro­po­no­wano jej sty­pen­dium w aka­de­mii, za­pewne sie­dzia­łaby te­raz obok Je­anette w li­ceum w Lyonie.

Była jed­nak tu­taj, a aka­de­mia ro­biła na niej ogromne wra­że­nie. Po­dob­nie jak na każ­dym, kto wstę­po­wał w jej progi po raz pierw­szy. Oto­czona la­sem i wy­so­kim pło­tem przy­po­mi­nała ra­czej za­mczy­sko niż szkołę. Mury z czer­wo­nej ce­gły po­ra­stał bluszcz. Okna były wy­so­kie, strze­li­ste, ale o dziwo no­wo­cze­sne. Aka­de­mia wy­glą­dała jak miej­sce wy­jęte z jed­nej z tych ksią­żek fan­tasy, które Va­len­tina z wielką chę­cią czy­ty­wa­łaby czę­ściej, gdyby więk­szo­ści czasu nie zaj­mo­wała jej na­uka.

Wra­że­nie to do­peł­niała fon­tanna na dzie­dzińcu szkoły, ozdo­biona rzeź­bami anio­łów. Je­dy­nie grupa uczniów, któ­rzy sie­dzieli na scho­dach pro­wa­dzą­cych do aka­de­mii lub spa­ce­ro­wali po obiek­cie, nie wpi­sy­wała się w ten ob­raz. Wszy­scy byli ubrani luźno i zda­wali się cie­szyć piękną po­godą jak ucznio­wie każ­dej zwy­kłej szkoły, co nieco pod­nio­sło dziew­czynę na du­chu.

– Je­steś nowa?

Za­trzy­mała się gwał­tow­nie, omal nie prze­jeż­dża­jąc kół­kami wa­lizki po sto­pach chło­paka, który nie­spo­dzie­wa­nie za­stą­pił jej drogę. Jego an­giel­ski był per­fek­cyjny, a bry­tyj­ski ak­cent wy­raź­nie sły­szalny. Za­tem miej­scowy.

– Ow­szem, a dla­czego py­tasz?

Pod­nio­sła na niego wzrok – prze­wyż­szał ją o po­nad głowę. Miał brą­zowe, nieco roz­czo­chrane włosy, oliw­kowe oczy i piegi. Był ubrany w sprane, sze­ro­kie dżinsy, za dużą ko­szulkę z na­zwą ze­społu, któ­rego Va­len­tina nie znała, i roz­wią­zane trampki. Miała na­dzieję, że nie do­strzegł jej stresu, ale on na jej słowa skło­nił się tylko lekko, nieco au­to­ma­tycz­nie, spra­wia­jąc wra­że­nie, jakby my­ślami znaj­do­wał się zu­peł­nie gdzie in­dziej.

– Je­stem Harry, cho­dzę do trze­ciej klasy. Po­mogę ci się od­na­leźć w aka­de­mii – oznaj­mił. Spoj­rzała na niego ze zmarsz­czo­nymi brwiami, na co chło­pak tylko mach­nął ręką. – Wy­bacz. Ro­bię to od rana, je­stem więc tro­chę zmę­czony. Daj wa­lizkę, bę­dzie szyb­ciej. Jak masz na imię? – spy­tał już zu­peł­nie zwy­czaj­nym to­nem. Był w ja­kiś spo­sób wręcz non­sza­lancki, a jego ru­chy wy­da­wały się lekko spo­wol­nione.

– Va­len­tina – od­parła szybko i po­spie­szyła za chło­pa­kiem, który zdą­żył już prze­jąć od niej ba­gaż i ru­szyć do przodu. Do­go­niła go w kilka se­kund. – Je­stem z Fran­cji – do­dała.

– Tak są­dzi­łem. Masz bar­dzo ładny ak­cent. Naj­pierw pój­dziemy do se­kre­ta­riatu – po­wie­dział, wcią­ga­jąc jej wa­lizkę na pierw­szy sto­pień ka­mien­nych scho­dów. Va­len­ti­nie wy­da­wało się, że usły­szała z jego ust stłu­mione prze­kleń­stwo, ale mo­gła się my­lić. – Tam do­sta­niesz przy­dział po­koju i plan lek­cji oraz bę­dziesz mo­gła odło­żyć swoje rze­czy. Na po­czątku pew­nie bę­dziesz się tro­chę gu­bić, ale spo­koj­nie, za­ję­cia u nas za­czy­nają się do­piero w po­ło­wie wrze­śnia. Dy­rek­cja chce, żeby wszy­scy zdą­żyli za­wrzeć nowe zna­jo­mo­ści i od­na­leźć się po wa­ka­cjach.

Va­len­tina w du­chu po­dzię­ko­wała dy­rek­cji za roz­są­dek. Nie wąt­piła, że nowi ucznio­wie po­trze­bują czasu na akli­ma­ty­za­cję. Do tej pory była bo­wiem nieco prze­ra­żona tym, że w dro­dze na za­ję­cia zgubi się gdzieś w la­bi­ryn­cie ko­ry­ta­rzy.

Harry wcią­gnął wa­lizkę na ostatni sto­pień i pew­nym kro­kiem wkro­czył do holu, od­wra­ca­jąc się, by spraw­dzić, czy dziew­czyna cią­gle za nim idzie.

– Aha, i jesz­cze jedno. Va­len­tino, pod żad­nym po­zo­rem nie wy­chodź z bu­dynku po zmroku. Mó­wię po­waż­nie. Co prawda nie wy­pusz­czają nas, ale jak­byś się uparła, to pew­nie zdo­ła­ła­byś się wy­mknąć. Nie rób jed­nak tego, je­śli nie chcesz wy­le­cieć. W ze­szłym roku pięć osób opu­ściło aka­de­mię wła­śnie z tego po­wodu.

Czy wspo­mi­na­łam już, że Va­len­tina Mo­reau nie miała w zwy­czaju mar­no­wać żad­nych ofia­ro­wa­nych jej szans?

Cóż, w tym mo­men­cie nie wie­działa jesz­cze, że nie­ba­wem wy­mknie się z aka­de­mii, i to nie­je­den raz.

ROZ­DZIAŁ

PIERW­SZY

– Harry, na wszystko, co do­bre i piękne, zwol­nij!

Va­len­tina za­trzy­mała się i dy­sząc ciężko, oparła dło­nie na ko­la­nach. Wspi­nali się po scho­dach już po­dej­rza­nie długo, a chło­pak na­wet z wa­lizką w ręce znacz­nie ją wy­prze­dzał. Po jej sło­wach sta­nął jak wryty i się od­wró­cił, rzu­ca­jąc jej pełne po­li­to­wa­nia spoj­rze­nie.

– Jesz­cze tylko jedno pię­tro – oznaj­mił su­cho i ru­szył w górę, nie oglą­da­jąc się wię­cej na nią.

Wy­pu­ściła gło­śno po­wie­trze z płuc, po czym po­spie­szyła za to­wa­rzy­szem, psio­cząc w du­chu na styl ar­chi­tek­to­niczny, któ­rym do­słow­nie kilka chwil temu się za­chwy­cała. Prze­oczyła fakt, że po­ru­sza­nie się po wy­so­kim za­mczy­sku ozna­czało ko­niecz­ność po­ko­ny­wa­nia se­tek, je­śli nie ty­sięcy, wą­skich stopni. Szcze­gól­nie że kon­dy­cja nie była jej mocną stroną – dziew­czyna zde­cy­do­wa­nie wo­lała roz­rywki wy­ma­ga­jące wy­siłku umy­sło­wego niż fi­zycz­nego.

Na­strój Va­len­tiny po­pra­wił się do­piero wtedy, gdy w końcu do­tarli na pię­tro, na któ­rym – we­dług in­for­ma­cji otrzy­ma­nych wcze­śniej w se­kre­ta­ria­cie – znaj­do­wał się jej po­kój. Ko­ry­tarz, któ­rym szli, był na­prawdę przy­tulny. Od­sło­nięta ce­gła do­da­wała ścia­nom pa­ła­co­wego cha­rak­teru, a czer­wony plu­szowy dy­wan przy­jem­nie tłu­mił kroki. Kan­de­la­bry na ścia­nach, wy­po­sa­żone w ża­rówki imi­tu­jące świece, two­rzyły nie­zwy­kłą at­mos­ferę. Kiedy zna­leźli się w czę­ści z rzę­dem bia­łych drzwi, Harry przy­sta­nął.

– Który masz nu­mer? – spy­tał z lekką nie­cier­pli­wo­ścią.

Dziew­czyna się­gnęła do kie­szeni i wy­jęła otrzy­many wcze­śniej w se­kre­ta­ria­cie mo­siężny klu­czyk z drew­nia­nym bre­locz­kiem, na któ­rym wy­gra­we­ro­wany był nu­mer po­koju.

– Trzy­dzie­ści sześć – oświad­czyła, a oczy Harry’ego roz­bły­sły po raz pierw­szy, od­kąd go po­znała.

– Se­rio? – za­py­tał, co wy­dało się jej wręcz nie­do­rzeczne.

– Nie, na niby – od­parła z iro­nią w gło­sie. – Czemu mia­ła­bym żar­to­wać?

Harry zda­wał się nie do­strze­gać jej sar­ka­zmu i ru­szył przed sie­bie z nową ener­gią, nie cze­ka­jąc na to­wa­rzyszkę.

– Tra­fi­łaś naj­le­piej, jak mo­głaś – po­wie­dział.

Pod­bie­gła, by go do­go­nić, i po dro­dze nie­mal po­trą­ciła dziew­czynkę ubraną w białą let­nią su­kienkę.

– Co masz na my­śli? – spy­tała, za­cie­ka­wiona.

Chło­pak zlek­ce­wa­żył jej py­ta­nie i otwo­rzył drzwi z od­po­wied­nim nu­me­rem tak, jakby wcho­dził do sie­bie.

– Inti, przy­pro­wa­dzi­łem ci zgubę – ode­zwał się gło­śno. – Cześć, Nel.

Va­len­tina usły­szała ja­kąś nie­wy­raźną od­po­wiedź, po czym Harry wcią­gnął wa­lizkę do środka i dał jej znać, by we­szła za nim. Nieco nie­zręcz­nie wśli­zgnęła się do po­koju i omal nie zo­stała zgnie­ciona w uści­sku przez wy­soką, szczu­płą dziew­czynę.

Kiedy mi­nął pierw­szy szok, Va­len­tina od­wza­jem­niła uścisk, do­strze­ga­jąc ką­tem oka, jak Harry w bu­tach rzuca się na sto­jące obok okna łóżko. Unio­sła ze zdzi­wie­nia brwi, a w tym sa­mym mo­men­cie dziew­czyna od­su­nęła się od niej.

– In­ti­saar – po­wie­działa i tym ra­zem wy­cią­gnęła dłoń, a jej uśmiech wy­glą­dał na na­prawdę szczery, zu­peł­nie inny od tego, który wcze­śniej za­pre­zen­to­wała urzęd­niczka. – In­die, druga klasa – do­dała.

– Va­len­tina. Fran­cja.

In­ti­saar miała skórę w ko­lo­rze kawy z mle­kiem, dłu­gie, czarne włosy sple­cione w war­ko­cze bok­ser­skie oraz ciemne, nie­malże czarne oczy. Była ubrana w so­bie ró­żowy, sznu­ro­wany top i dżin­sowe dzwony, a jej nad­garstki zdo­biły liczne bran­so­letki, na­to­miast palce – złote pier­ścionki.

– Nel – roz­legł się drugi, znacz­nie cich­szy głos. Nie­wy­soka blon­dynka o zie­lo­nych oczach po­ja­wiła się obok In­du­ski. – Pol­ska, też je­stem nowa.

Va­len­tina uśmiech­nęła się i uści­snęła dłoń drob­nej dziew­czyny, jed­no­cze­śnie za­uwa­ża­jąc, że w po­koju znaj­do­wały się trzy łóżka. A więc po­znała już wszyst­kie współ­lo­ka­torki.

Za­pa­dła nieco nie­zręczna ci­sza, a dziew­czyna za­częła za­sta­na­wiać się, co po­winna po­wie­dzieć, jed­nak nie mu­siała długo szu­kać od­po­wied­nich słów. Jej uwagę od­cią­gnęło przy­tłu­mione prze­kleń­stwo, które pa­dło, gdy In­ti­saar spoj­rzała na Harry’ego.

– Evans, masz trzy se­kundy na za­bra­nie z mo­jego łóżka swo­ich śmier­dzą­cych bu­cio­rów albo do­niosę do dy­rek­tora, że pa­lisz – oznaj­miła, opie­ra­jąc dło­nie na bio­drach.

– Prze­cież nie palę – ob­ru­szył się chło­pak, ale po­słusz­nie spu­ścił nogi na pod­łogę.

– An­der­son o tym nie wie – od­parła In­ti­saar, wzru­sza­jąc ra­mio­nami, na co Harry wy­wró­cił oczami, nieco zbyt te­atral­nie, w du­chu za­pewne przy­zna­jąc jej ra­cję.

Roz­ba­wiona Va­len­tina tym­cza­sem usia­dła na łóżku obok Nel, która zdą­żyła się już za­jąć grze­ba­niem w swo­jej wa­lizce tak, jakby przy­by­cie no­wej współ­lo­ka­torki w ogóle jej w tym prze­szko­dziło.

Po­kój był na­wet przy­tulny, ale znacz­nie no­wo­cze­śniej­szy niż ta część zamku, którą do tej pory miała oka­zję zo­ba­czyć Va­len­tina. Pod du­żym, dwu­skrzy­dło­wym oknem stała ma­sywna drew­niana ko­moda z trzema szu­fla­dami. Jej blat był prak­tycz­nie pu­sty, nie li­cząc czer­wo­nego bu­dzika. Łóżko na­le­żące do In­ti­saar znaj­do­wało się po le­wej stro­nie od okna – wi­dać było, że dziew­czyna zdą­żyła już ozna­czyć prze­strzeń jako swoją. Pla­katy po­kry­wa­jące ścianę przy­cią­gały wzrok i zda­niem Va­len­tiny współ­grały ze spo­so­bem by­cia In­du­ski, która te­raz roz­ma­wiała o czymś z Har­rym, prze­glą­da­jąc jed­no­cze­śnie za­war­tość ko­sme­tyczki z na­dru­kiem w tru­skawki.

Łóżko po dru­giej stro­nie ko­mody po­zo­sta­wało wolne i Va­len­tina do­szła do wnio­sku, że cho­ciaż do­tarła do po­koju jako ostat­nia, to i tak przy­pa­dło jej miej­sce, które sama by wy­brała. Trze­cie łóżko, na któ­rym sie­działa w tej chwili obok grze­bią­cej w ba­gażu Nel, znaj­do­wało się koło drzwi pro­wa­dzą­cych za­pewne do ła­zienki. Po ich dru­giej stro­nie stała pa­su­jąca do ko­mody szafa, a za łóż­kiem In­ti­saar upchnięto sto­jące lu­stro.

– Od kiedy tu je­steś? – spy­tała, pa­trząc, jak Nel wy­ciąga z wa­lizki książki i za­czyna ukła­dać jedną na dru­giej.

Po­lka pod­nio­sła na nią wzrok.

– Przy­je­cha­łam rano i ja­kaś dziew­czyna z Włoch mnie tu przy­pro­wa­dziła. In­ti­saar jest już tu od trzech dni. Starsi ucznio­wie po­dobno mają w zwy­czaju przy­jeż­dżać w ostat­nich dniach sierp­nia, by spę­dzić wię­cej czasu ra­zem.

Va­len­tina mi­mo­wol­nie się uśmiech­nęła i po­czuła, jak po jej ciele roz­cho­dzi się cie­pło. Skoro nie­któ­rzy chcieli przy­jeż­dżać do aka­de­mii już w sierp­niu, to ozna­czało, że za­pewne at­mos­fera w szkole nie jest aż taka zła, jak się tego wcze­śniej oba­wiała.

Harry, który jesz­cze mi­nutę temu le­żał na łóżku In­ti­saar, pod­niósł się i prze­cią­gnął.

– Do­bra, ja ucie­kam, bo Fynn mnie za­mor­duje. Pew­nie nasz pierw­szak też już się po­ja­wił – oznaj­mił.

In­ti­saar, sie­dząca u stóp łóżka i ma­lu­jąca pa­znok­cie ja­sno­ró­żo­wym la­kie­rem, mach­nęła tylko ręką, na­wet nie pod­no­sząc wzroku. Va­len­tina uznała, że ta dwójka musi się przy­jaź­nić już od dłuż­szego czasu.

– Do zo­ba­cze­nia – mruk­nęła Nel, sta­ra­jąc się po­wstrzy­mać wieżę z ksią­żek przed wy­wró­ce­niem, a Va­len­tina uśmiech­nęła się do chło­paka.

– Dzięki za przy­pro­wa­dze­nie mnie tu – po­wie­działa, a Harry skło­nił się te­atral­nie i po­ma­chał im jesz­cze, po czym wy­szedł, za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

– In­ti­saar? – ode­zwała się nie­pew­nie Nel.

Tym­cza­sem Va­len­tina za­jęła się swoją wa­lizką. Od­kryła, że pod każ­dym łóż­kiem znaj­duje się wy­su­wana skrzy­nia, i za­częła prze­kła­dać do niej skromną za­war­tość swo­jego ba­gażu. Aka­de­mia za­pew­niała wszystko, co po­trzebne, dla­tego dziew­czyna za­brała ze sobą je­dy­nie tro­chę ubrań, ko­sme­tyki do ma­ki­jażu, bie­li­znę, bi­żu­te­rię oraz kilka oso­bi­stych dro­bia­zgów.

– Hmm? – In­ti­saar pod­nio­sła wzrok na Nel.

– Dla­czego do­dają wam pierw­szo­kla­si­stów do po­ko­jów? Nie mo­gliby po­dzie­lić uczniów we­dług rocz­ni­ków? – za­py­tała, a Va­len­tina uznała, że to sen­sowne py­ta­nie, więc rów­nież spoj­rzała na star­szą współ­lo­ka­torkę.

– W su­mie tak ro­bią, ale wielu uczniów nie zdaje do dru­giej klasy, zda­rzają się też osoby, któ­rym nie udaje się przejść do trze­ciej, i tak da­lej, a po­nie­waż aka­de­mia nie prze­wi­duje po­wtó­rek, mu­szą opu­ścić szkołę. A luki w po­ko­jach, jak­kol­wiek dziw­nie by to brzmiało, łata się pierw­sza­kami i dla­tego wy tra­fi­ły­ście tu­taj.

– Obie twoje współ­lo­ka­torki nie zdały? – zdzi­wiła się Va­len­tina, czu­jąc, że na­pię­cie po­wraca.

– Nie rób ta­kiej prze­ra­żo­nej miny. Prze­waż­nie je­śli ktoś uczy się na bie­żąco i wy­peł­nia swoje obo­wiązki, to trudno jest mu wy­le­cieć, ale po­nie­waż do aka­de­mii tra­fiają osoby z różną men­tal­no­ścią i róż­nymi wy­ni­kami szkol­nymi, część przy­ję­tych my­śli, że skoro już się tu do­stali, to mają za­gwa­ran­to­wane miej­sce. A to nie­prawda. Może i sty­pen­dy­ści są lo­so­wani, ale fak­tycz­nie trzeba się sta­rać. Ni­kogo nie ob­cho­dzi, kim są ro­dzice uczniów ani ile pie­nię­dzy mają.

– Czyli aka­de­mia do­słow­nie lo­suje uczniów? To chyba głu­pie. – Nel zmarsz­czyła brwi i wes­tchnęła, kiedy jej mi­ster­nie uło­żona sterta ksią­żek ru­nęła z hu­kiem na pod­łogę.

In­ti­saar wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ofi­cjal­nie nic nie jest pewne, ale to je­dyna sen­sowna opcja. Wy­daje mi się, że chcą mieć pew­nego ro­dzaju prze­krój spo­łe­czeń­stwa. Wie­cie, lu­dzie z róż­nych kra­jów, z róż­nymi wy­ni­kami oraz zdol­no­ściami i tak da­lej.

Va­len­tina odło­żyła fla­ko­nik per­fum do skrzyni i spoj­rzała na In­du­skę z nie­skry­wa­nym za­cie­ka­wie­niem.

– Brzmi nie­źle – po­wie­działa, czu­jąc, jak za­czyna ją wy­peł­niać eks­cy­ta­cja.

– Jest nie­źle – od­parła In­ti­saar, po­ru­sza­jąc pal­cami, aby la­kier na pa­znok­ciach szyb­ciej wy­sechł. – Może i nie­które za­sady, na przy­kład ta z elek­tro­niką, są nieco spe­cy­ficzne, ale na se­rio moż­li­wość ucze­nia się tu­taj to naj­lep­sze, co zda­rzyło się w moim ży­ciu.

Va­len­tina ukryła uśmiech i po­czuła, że mimo de­li­kat­nego stresu ją także wresz­cie ogar­nia prze­ko­na­nie, iż wszystko się uda.

Może rze­czy­wi­ście wy­grała na lo­te­rii?

– Swoją drogą – Nel upar­cie od­bu­do­wy­wała wieżę z ksią­żek – gdzie mamy od­ra­biać lek­cje i się uczyć, je­śli nie ma tu na­wet biurka?

– Mamy po­miesz­cze­nia do dys­po­zy­cji uczniów, po­każę wam wszystko. – In­ti­saar pod­nio­sła się i prze­cią­gnęła, zie­wa­jąc. – Przed wami jesz­cze dwa ty­go­dnie wol­nego, od­naj­dzie­cie się. Za­raz zej­dziemy na obiad, a około sie­dem­na­stej po­winny do­trzeć tu wa­sze szkolne rze­czy.

Va­len­tina także wstała i za­pięła za­mek pu­stej już wa­lizki.

– Gdzie mo­żemy je odło­żyć? – spy­tała, za­uwa­żyw­szy, że ta na­le­żąca do Nel też jest już cał­kiem opróż­niona.

– Każde pię­tro ma swój scho­wek. Od­niosę je po­tem, nie przej­muj się – od­parła In­ti­saar, ostroż­nie spraw­dza­jąc la­kier na pa­znok­ciach opuszką palca.

– Dzięki! – Va­len­tina po raz ko­lejny tego dnia po­czuła wdzięcz­ność.

In­ti­saar wy­szła z po­koju, a mo­ment póź­niej drzwi znów się otwo­rzyły i sta­nął w nich wy­soki, ciem­no­skóry chło­pak w ko­szulce polo z logo ja­kiejś dro­giej firmy i w be­żo­wych spodniach. Na ich wi­dok ski­nął nie­zręcz­nie głową.

– Cześć. Jest In­ti­saar? – spy­tał, wkła­da­jąc dło­nie do kie­szeni spodni.

– Wy­szła – od­parła Va­len­tina, pod­cho­dząc do drzwi. – Ale za­raz po­winna wró­cić.

Nowo przy­były wy­cią­gnął do niej rękę.

– O ile Harry nie kła­mał, a ja po­tra­fię roz­po­zna­wać ak­cent, to ty mu­sisz być Va­len­tina.

Uści­snęła jego dłoń i uśmiech­nęła się, za­do­wo­lona, że tym ra­zem nie musi uda­wać.

– We wła­snej oso­bie – oznaj­miła. – A ty je­steś Fynn?

– Pierw­szy w hi­sto­rii szkoły ka­pi­tan dru­żyny ko­szy­kar­skiej z trze­ciej klasy, ale dla was po pro­stu Fynn – za­żar­to­wał, roz­glą­da­jąc się po po­koju.

– Bar­dzo mi miło. To jest Nel. – Wska­zała dło­nią na ko­le­żankę, czu­jąc, że po­winna prze­jąć cię­żar roz­mowy. – O ile jesz­cze nie mie­li­ście oka­zji się po­znać.

Ja­sno­włosa dziew­czyna po­ma­chała do chło­paka ze swo­jej czę­ści po­koju.

– Miło cię po­znać. Wy­bacz, że nie wstanę, ale tak się składa, że sta­ram się uło­żyć te książki i je­śli je pusz­czę, to naj­praw­do­po­dob­niej będę mu­siała za­czy­nać wszystko od po­czątku, a moja cier­pli­wość ma swoje gra­nice.

Chło­pak par­sk­nął śmie­chem i wszedł do środka z taką samą swo­bodą jak Harry.

– Do­bra, prze­ko­na­łaś mnie. Po­mogę ci – po­wie­dział.

Va­len­tina za­mknęła za nim drzwi, ale nie­mal na­tych­miast zo­stały one znów otwarte. In­ti­saar unio­sła obie brwi na wi­dok Fynna.

– Nie niań­czysz już wa­szego pierw­szaka? – spy­tała żar­to­bli­wie.

– In­ti­saar? – Chło­pak rzu­cił jej krót­kie spoj­rze­nie i wró­cił do ukła­da­nia ksią­żek z Nel. – Chcia­łem za­py­tać, czy w tym roku też wcho­dzisz w układ z Leo.

In­du­ska usia­dła na swoim łóżku, wi­dać było, że jest pod­eks­cy­to­wana. Va­len­tina cier­pli­wie za­mknęła po raz ko­lejny drzwi.

– Py­tasz, a wiesz. A wy?

– Skoro ty, to my też – od­parł krótko Fynn.

– Jaki układ? – za­in­te­re­so­wała się Va­len­tina.

Ten uśmiech­nął się i odło­żył jedną z ostat­nich ksią­żek na wieżę, a póź­niej przy­bił Nel piątkę.

– Skoro już od­ci­nają nas od in­ter­netu, to za­ła­twiamy so­bie przy­naj­mniej ga­zety.

Va­len­tina po­czuła, że być może na­stępne mie­siące nie mu­szą być wcale ta­kie nudne i po­zba­wione cał­ko­wi­cie kon­taktu ze świa­tem ze­wnętrz­nym.

– Skąd tak do­brze się zna­cie, skoro je­ste­ście z róż­nych rocz­ni­ków? – spy­tała, a Fynn od­wró­cił się w jej stronę, trzy­ma­jąc w dło­niach jedną z ksią­żek Nel.

– Ja i Harry tra­fi­li­śmy ra­zem do po­koju, a rok póź­niej na jed­nym z tur­nie­jów de­bat In­ti­saar przy­łą­czyła się do na­szej dru­żyny, a że wszy­scy je­ste­śmy jed­na­kowo dziwni, to tak już zo­stało – wy­ja­śnił, a In­du­ska par­sk­nęła śmie­chem.

– Nasz współ­lo­ka­tor w tym roku skoń­czył szkołę, więc do­sta­li­śmy no­wego – do­dał chło­pak, ze sku­pie­niem od­kła­da­jąc książkę na stertę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki