Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wrażliwy chłopak i krucha, a zarazem niezwykle silna dziewczyna, życiowe traumy i niewyjaśnione demony przeszłości.
Harper zaplanowała swoje życie w najmniejszym detalu. Niebawem ma skończyć studia literackie i dostać wymarzoną pracę — wszystko, czego pragnęła jest zaledwie na wyciągnięcie ręki. Los bywa jednak przewrotny i dziewczyna niespodziewanie traci bliską osobę, idealny plan zaczyna się walić, a trudne wybory przyniosą wątpliwości. Czy właśnie takiego życia chce?
Siostra Harper chcąc jej pomóc, wysyła ją na Wyspę Księcia Edwarda, gdzie z dala od codzienności nabierze dystansu i podejmie właściwe decyzje. Nie będzie to takie proste, bo na miejscu dziewczyna znajdzie się blisko Treya, najlepszego przyjaciela swojego brata, który lata temu odcisnął na niej piętro. Czy jego obecność ułatwi jej zadanie, a może spowoduje jedynie chaos jak podczas letniej burzy?
Ty i inne katastrofy naturalne to kumulacja emocji, wrażeń i przeżyć. Opowieść o tym, co w życiu jest najważniejsze, o podejmowaniu decyzji i głębokiej miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 477
Moja babcia mawiała, że czas jest jedynym miernikiem, aby dokładnie stwierdzić, czy dana decyzja była mądra, czy głupia. I miała rację. Tylko z upływem dni, miesięcy, a może nawet lat, możemy uznać, czy dokonaliśmy właściwego wyboru, czy nie.
Jakiś czas temu zrezygnowałam z miejsca w British Columbia w Vancouver, z bezpośrednim dostępem do studiów podyplomowych w Szkole Biznesu w Sauder i zapisałam się na Uniwersytet w Toronto, aby studiować literaturę porównawczą.
Moim planem było zostanie redaktorką, a z czasem prowadzenie wydawnictwa. Byłabym kimś ważnym, kimś, kto odciśnie swoje piętno na świecie jako osoba, która odkryła następczynię J.K. Rowling, Pauli Hawkins czy nowego Johna Greena.
Nie mogłam zadowolić się czymś pomniejszym, jeśli chciałam udowodnić, że moja decyzja nie była spowodowana kaprysem lub chęcią sprzeciwienia się ojcu, poprzez zrujnowanie jego oczekiwań wobec mnie.
Dwa lata później osiągnęłam najlepsze oceny w grupie i staż w oddziale Simon & Schuster w Toronto, dzięki rekomendacji mojego profesora od kreatywnego pisania.
Moje obowiązki ograniczały się do podawania kawy, dostarczania poczty i załatwiania drobnych spraw, ale już w chwili, gdy przekroczyłam drzwi tego budynku, wiedziałam, że miałam rację, podejmując ryzyko.
Przez następny rok musiałam dzielić czas między zajęciami na uniwersytecie i stażem w wydawnictwie, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ czułam się bezpiecznie w czymś, co już uważałam za swoją przyszłość. Zaplanowałam najdrobniejszy szczegół, krok po kroku, bez niespodzianek.
Jeszcze rok i zdobyłabym dyplom. Otrzymałabym stanowisko asystentki redaktora w dziale Fantastyki młodzieżowej i mogłabym robić doktorat, co zapewniłoby mi uprzywilejowaną pozycję w świecie wydawniczym.
Osiągnięcie mojego celu było tylko kwestią czasu i ciężkiej pracy. uzyskałabym to bez żadnej pomocy, na własną rękę. Udowodniłabym ojcu, że mylił się co do mnie, że mogę być dobra we wszystkich tych rzeczach, a jego zniewagi tylko mnie wzmocniły.
To, czego moja babcia nigdy mi nie wyjaśniła, to jak przetrwać czas potrzebny do podjęcia ważnej decyzji. Takiej, która może zmienić twoje życie na zawsze. To naprawdę trudna część, walka z pomyłkami, wątpliwościami i niepewnością, które nie pozwalają ci oddychać. Niepokój, bezsenność i uczucie pustki pod stopami. Aż w końcu kompas zatrzymuje się i zaczyna wskazywać jeden kierunek.
Jedyne, co musisz zrobić później, to skoczyć i zaufać, że się nie rozbijesz. Ponieważ nawet jeśli niepewność wciąż jest jak ciasna pętla na szyi, nie możesz zrobić nic innego, jak tylko poczekać i zobaczyć, czy dokonałaś właściwego wyboru.
Ten czas przed skokiem był prawdziwą torturą dla kogoś takiego jak ja: niezdecydowanej, niepewnej i pełnej obaw. Poważnie, każdy psychoanalityk zatarłby ręce, gdyby znalazł mnie w swojej poczekalni.
Wybieranie, decydowanie, przejmowanie inicjatywy przerodziło się w otwarte okno z widokiem na przerażającą przepaść. Rozdarta między własnymi pragnieniami a pragnieniami innych. Bojąc się zawieść tych, na których mi zależy, a jednocześnie zdradzić samą siebie.
Byłam taka już jako dziecko: uwięziona w tym uczuciu patrzenia na obcą osobę za każdym razem, gdy patrzyłam w lustro. Ale trudno jest poznać siebie, gdy przez cały czas próbowałaś być kimś innym.
Niemożliwe jest rozwijanie własnej osobowości, kiedy spędziłaś życie, próbując działać jako czyjś perfekcyjny ideał, starając się sprostać czyimś oczekiwaniom, nie zbliżając się nawet ku temu. A bez osobowości, coś tak prostego jak wybór cholernej sukienki może stać się niemożliwy. Coś tak skomplikowanego jak podjęcie decyzji o tym, co chcesz robić przez następne czterdzieści lub pięćdziesiąt lat swojego życia, kiedy myślałaś, że już to wiesz, może doprowadzić cię do całkowitego upadku.
Tak właśnie się stało.
W jednej chwili moja tarcza ochronna zamieniła się w pustkę wokół mnie. Mój idealny plan, o którym myślałam, że jest tym, czego pragnę najmocniej, zamienił się z powrotem w wątpliwości i niepewność. Ponieważ nie ma nic straszniejszego niż spełnienie sekretnego marzenia.
Wszystko zaczęło się od listu, prezentu i chłopca tak samo zagubionego jak ja.
Książka, która nie będąc życiem, może na nie zasłużyć, książka, która ratuje nas przed potworami, która wygląda jak dom, do którego można wejść, miejsce, w którym można się zatrzymać.
MARWAN, Los amores imparables2
1
List
Książki są jak życie, ponieważ, podobnie jak ta, wszystkie zawierają tajemnice. Są jak skrzynie, które skrywają skarby i ukryte prawdy, czekając, aż ktoś je otworzy i odkryje ich sekrety. Słowa wyrzeźbione w fikcyjnym świecie, wyryte w prawdziwym sercu.
Zawsze wierzyłam, że książki są małymi konfesjonałami, którym pisarz powierza swoje najbardziej intymne tajemnice. To sposób na opowiedzenie światu, co oświetla lub zaciemnia jego duszę. Sposób na uwolnienie się od wielu obciążeń, które człowiek gromadzi z biegiem czasu. Historie o miłości, poczuciu winy, pożądaniu i wielu innych uczuciach zwijają się na stronach z potrzeby opowiedzenia tego, czego inaczej nie mogłyby powiedzieć. Przypisy widoczne tylko dla tych, którzy umieją patrzeć z zamkniętymi oczami.
Ta wiara sprawiła, że czytam każde opowiadanie z pewną nadmierną ciekawością, pośród założeń i przeczuć, które podszeptują mi, czy ta scena będzie ukrytą prawdą w opowieści o posmaku pokuty, realnej i niemożliwej zarazem.
Książki mają dziwną moc, chociaż nie wszyscy to doceniają. Przez chwilę żyjemy w nich, a później one żyją w nas. Idealna symbioza między dziełem a czytelnikiem, która przynosi nam obopólne korzyści w naszym życiowym rozwoju.
Książki to porcje szczęścia, nawet te najsmutniejsze lub najbardziej przerażające mogą dostarczyć wspomnień, które wywołają uśmiech na twojej twarzy. Książki to zimowe wieczory przy kominku; wiosenne poranki w parku; letnie wakacje na plaży; jesienne spacery z chrzęstem suchych liści pod stopami.
Co więcej, ładnie pachną – co tam, to najlepszy zapach na świecie! Dlatego nie rozumiem, dlaczego duże firmy perfumeryjne nie próbowały jeszcze wykorzystać ich potencjału rynkowego. Który tradycyjny miłośnik książek nie chciałby płynu do płukania tkanin o zapachu nowej książki? Balsamu z nutami atramentu i papieru z recyklingu. Odświeżacza powietrza o zapachu starego tekstu. Zapachu pierwszego wydania. Dezodorantu o zapachu biblioteki…
Wspaniale byłoby móc docenić te niuanse przez cały czas, bez konieczności wtykania nosa w oprawę i nie sprawiając wrażenia, jakby się wąchało jakąś dziwną substancję.
Książki zawsze były moim schronieniem, ramionami, w których chowałam się, gdy wszystko szło nie tak. Sięgnięcie po jedną z nich z półki, otwarcie i spojrzenie na pierwszą stronę jest jak przyjemny haust świeżego powietrza po upływie wieczności bez możności oddychania. Są antidotum na smutek, zmartwienie, strach, a nawet złamane serce. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że leczą wszystko, jeśli tylko znajdziesz odpowiedni tekst.
Jednak nawet ta pierwsza strona nie mogła wtłoczyć powietrza, którego potrzebowały moje płuca, gdy okłamywałam samą siebie, że podjęcie decyzji będzie łatwe; a przecież była to pierwsza strona najnowszej książki Alice Hoffman, jednej z moich ulubionych autorek. Nawet ona nie mogła mnie uratować przed niezliczoną ilością mylących i niepokojących myśli, w których byłam zanurzona od jakiegoś czasu.
Odłożyłam powieść na stolik, na którym leżały nowości, i przesunęłam się do fotela w rogu działu dziecięcego. Opadłam na niego z westchnieniem, pod przyćmionym pomarańczowym blaskiem lampy podłogowej z ołowianego szkła. To był mój ulubiony kąt w księgarni. Siadałam tam, gdy byłam tak mała, że moje stopy nie sięgały podłogi. Prawda jest taka, że ta księgarnia była moim ulubionym miejscem na całym świecie. Praktycznie się w niej wychowałam.
Moja babcia kupiła ją czterdzieści lat temu, po tym jak jej mąż, mój dziadek, zostawił ją w Montrealu i wyjechał do Jukonu szukać złota. Nigdy więcej o nim nie słyszała.
Zainwestowała pieniądze z niewielkiego spadku w wilgotne, rozpadające się pomieszczenie na parterze i przekształciła je w najbardziej magiczne miejsce w Le Plateau. Na początku nie było łatwo, zwłaszcza z małą dziewczynką do wychowania, moją matką, ale udało jej się przetrwać i zbudować przyszłość dla nich obu w tych ścianach wypełnionych historiami, powieściami i podręcznikami.
Nazwała to miejsce Lśniące Wody. Tak jak słynne jezioro, które pojawia się w książkach L.M. Montgomery o Ani Shirley. Ania z Zielonego Wzgórza zawsze była ulubioną książką jej, mojej mamy, a także i moją. Moja matka na jej stronach nauczyła mnie czytać i dała mi najwspanialszy prezent, jaki ktokolwiek kiedykolwiek mi dał, nadmierną miłość do czytania i sekretne pragnienie, by pewnego dnia pisać, jeśli tylko zdobędę się na odwagę, by spróbować.
Tęsknię za nią.
Tęsknię za nimi obiema.
– Nawet jeśli przeczytasz ją tysiąc razy, nie zmieni się to, o czym mówi.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Frances wpatrującą się we mnie zza lady. Była otoczona fakturami i rejestrami z księgowości. Pomachała mi ręką, a moje oczy przeniosły się na list, który nie wiedząc jak, wysunął się z mojej kieszeni i ponownie znalazł się między moimi palcami.
– Wiem, ale nadal nie rozumiem, dlaczego to zrobiła. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że moje życie jest w Toronto. Powrót tutaj nie wchodzi w grę. – Prychnęłam, zapadając się głębiej w fotelu. To, o co prosi, jest niesprawiedliwe. – O nic cię nie prosi, Harper. Przekazała ci w spadku najcenniejszą rzecz, jaką posiadała, i daje ci wybór, co z tym prezentem zrobić.
– I dlaczego mnie? Dlaczego nie zostawiła tego tobie? To najbardziej logiczne.
– Ponieważ Sophia mnie znała i wiedziała, że jedyną rzeczą, która wiązała mnie z tym miastem, była ona. Rozmawiałyśmy o tym wiele razy, Harper, zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Gdyby odeszła pierwsza, miałam wrócić do Winnipeg. Tam mieszka moja siostra i siostrzeńcy. To jedyna rodzina, jaka mi została.
Przejechałam palcami po szorstkiej powierzchni papieru.
– Myślałam, że ja jestem twoją rodziną – powiedziałam cicho.
Frances wyszła zza lady i podeszła do mnie. Nie mogłam się zmusić, by na nią spojrzeć, dopóki nie poczułam uspokajającego dotyku jej rozedrganej dłoni na mojej. Na jej ustach pojawił się mały uśmiech, smutny i drżący. Przypomniałam sobie, że nie jestem jedyną, która cierpi.
Dzieliła życie z moją babcią przez ostatnie trzy dekady. Poznały się, gdy były dziećmi i od tego momentu stały się nierozłączne. Dorastały i nadal były przy sobie, wspierając się we wszystkim. Moja babcia wyszła za mąż, a Frances przy tym była. Była także przy narodzinach mojej mamy. A później, kiedy dziadek opuścił babcię, nadal była u jej boku. Aż pewnego dnia przyjaźń przerodziła się w miłość.
A może zawsze się kochały, ale nie miały odwagi się do tego przyznać. – Oczywiście, że jesteś moją rodziną. Kocham cię, Harper, ale to nie jest już moje miejsce. Zbyt wiele wspomnień.
Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać łzy. Od pogrzebu minął tydzień. Trzy dni od odczytania testamentu, podczas którego wręczono mi list, który babcia dla mnie zostawiła, a mnie wciąż trudno było uwierzyć, że już nigdy jej nie zobaczę.
Czułam się bardzo smutna i zła na nią. Przez wiele miesięcy ukrywała przede mną, że chłoniak wkrótce zabierze jej życie. Ukrywała to przed nami wszystkimi. I choć rozumiałam jej motywy, zbyt bolało mnie to milczenie.
Nie dała mi szansy na pożegnanie. Ani na powiedzenie jej jeszcze raz, jak bardzo ją kocham i jak bardzo jestem wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiła. Była jedyną osobą, która pomogła mi zachować pamięć o mojej matce, poznać ją z czasem, ponieważ byłam zbyt mała, kiedy musiała nas opuścić. Była jedyną, która nie zapomniała o niej, a także nie zapomniała o mnie.
Ścisnęłam dłoń Frances i odwzajemniłam uśmiech. Jej brązowe oczy patrzyły w moje niebieskie i zobaczyłam przez nie jej złamane serce. Nie mogłam się przy niej załamać.
– Kochała cię, Frances.
– Wiem, i ja ją.
– Kiedy planujesz wyjechać?
– Za kilka tygodni, może za trzy. Za tyle, ile zajmie aktualizacja kont, płatności i rejestrów. Sophia to była katastrofa w tych sprawach. – Poklepała mnie po kolanie. – Zostawię wszystko dobrze zorganizowane, byś mogła rozwijać się bez żadnych problemów.
– Nie wiem, czy zostanę.
Wstała z westchnieniem i wróciła do lady zawalonej papierami.
– Rozmawiałam też z panem Norrisem, prawnikiem twojej babci. Pomoże ci, jeśli zdecydujesz się na sprzedaż.
Sprzedaż. To słowo sprawiło, że zaschło mi w ustach i ścisnął się żołądek, bo to nienaturalne porzucać to, co uważa się za swój dom. Ale co innego mogłam zrobić? „Zostać” – powiedział głos w mojej głowie. Zignorowałam go. Złożyłam i odłożyłam list.
Zadzwonił mój telefon komórkowy. Prawdopodobnie to moja siostra, by ponownie przypomnieć mi, że mamy się spotkać tego wieczoru. Hayley była perfekcjonistką, maniacko dbającą o kontrolę i punktualność. Zupełne przeciwieństwo mnie. Takie właśnie są kreatywne umysły, z natury niezorganizowane. A przynajmniej tak sobie wmawiałam, żeby nie przyznać, że jestem kompletną katastrofą.
Wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni spodni i spojrzałam na ekran. Dostałam gęsiej skórki, a moje ciało napięło się pod wpływem szoku. Telefon nadal dzwonił w mojej dłoni, która trzęsła się, jakby miała otrzymać śmiertelny cios od urządzenia.
– Nie odbierzesz? – zapytała mnie Frances.
Spojrzałam na nią i zanegowałam szybko.
– To tata.
Odczekała kilka sekund, obserwując moją przerażoną twarz.
– Nie chcesz wiedzieć, po co do ciebie dzwoni?
Wstałam i włożyłam telefon z powrotem do kieszeni. Wszyscy mamy swoje kompleksy, ułomności i dziwactwa. Ignorowanie telefonów ojca było częścią moich.
– Wiem, po co do mnie dzwoni. Po to samo, co wieczorem i wczoraj o poranku. I przedwczoraj. – Podeszłam do lady i oparłam łokcie na drewnianym blacie przed kasą. To był antyk, jak wszystko inne, i dlatego tak mi się podobała. – Chce, żebym sprzedała dom, księgarnię i zostawiła moje życie w Toronto. Chce też, żebym rzuciła studia, zrezygnowała ze stażu w wydawnictwie i podjęła pracę w jego firmie. Tego właśnie chce, bardzo krótkiej obroży na mojej szyi. I naprawdę nie rozumiem dlaczego, skoro nie może mnie znieść. Nigdy nie mógł.
Frances włożyła plik faktur do pudełka, a następnie napisała notatkę na pokrywie.
– Czy kiedykolwiek go zapytałaś?
– O co?
– Dlaczego cię nie znosi?
– Nie – odpowiedziałam skrępowana.
Próbowałam, naprawdę próbowałam, ale w ostatniej chwili zabrakło mi słów. Bałam się, że znam odpowiedź. Taką, która mogłaby uzasadnić, dlaczego zawsze był dla mnie taki twardy i zimny. Tylko dla mnie.
Gdy byłam mała, myślałam, że być może zepsułam lub zgubiłam coś, co było mu drogie, więc spędzałam całe godziny, próbując sobie przypomnieć, chodząc po domu w poszukiwaniu jakiegoś szczegółu, który dałby mi wskazówkę co do mojego błędu i naprawienia go. Potem doszłam do wniosku, że chodziło o moje blond, falowane włosy, ponieważ jego były czarne i proste, tak jak mojego rodzeństwa. Uznałam, że nie lubi różnic u innych ludzi, więc obcięłam je nożycami ogrodowymi i przyciemniłam pastą do butów. Tak się wściekł, że chciał mnie wysłać do żeńskiej szkoły w Ottawie. Na szczęście babcia go powstrzymała. Później, gdy dorosłam, założyłam, że problem leży w moich umiejętnościach. Nie byłam wystarczająco inteligentna, ładna, wykształcona, ani wystarczająco silna… Niczego nie potrafiłam robić dobrze.
Frances odetchnęła głęboko, zanim się odezwała.
– Kochanie, jesteś dorosłą kobietą. Masz dwadzieścia dwa lata i od czterech żyjesz własnym życiem. Musisz przestać się go bać.
– Nie boję się… – Frances rzuciła mi tak przenikliwe spojrzenie, że porzuciłam żałosną próbę okłamania jej. Znała mnie zbyt dobrze. – Jest po prostu łatwiej, kiedy jestem daleko i nie muszę go widzieć.
– Ale jesteś tutaj i będziesz musiała tak czy siak jutro go zobaczyć. Nieodbieranie jego telefonów nie jest najmądrzejszą i najbardziej dojrzałą rzeczą z twojej strony.
Pochyliłam się, opierając czoło o ladę. Spojrzałam na nią z boku i obdarzyłam moim najbardziej niewinnym uśmiechem.
– Nie muszę się z nim spotykać, jeśli będę udawać, że jestem chora.
Jak można się było tego spodziewać, Frances krzyknęła.
– Twoja siostra jutro wychodzi za mąż! Nie możesz Hayley zrobić czegoś takiego!
– Wiem, wiem, wiem… To głupi pomysł – powiedziałam pospiesznie, ale nie zmieniło to faktu, że myślałam o tym poważnie.
Spojrzała na mnie sceptycznie, choć po chwili jej wyraz twarzy zmienił się na współczujący.
– Twój ojciec nie może zmusić cię do zrobienia czegokolwiek, czego nie chcesz, Harper.
– Nolan Weston nigdy nie przyjmuje odmowy i zawsze znajduje sposób, by postawić na swoim. Może mu to zająć trochę czasu, ale zawsze dopnie swego.
– Może nie tym razem.
Uśmiechnęłam się, bo chciałam jej wierzyć, ale narastający niepokój odcinał mnie od jakiegokolwiek logicznego myślenia, a niepewność przejmowała nade mną władzę na samą myśl o ponownym spotkaniu z nim następnego dnia. Trzy dni w jednym tygodniu, rekord, który zdecydowanie przewyższał liczbę naszych spotkań w roku. Podsumowując, żaden.
Weszło kilku klientów i Frances pospieszyła im z pomocą. Wróciłam na fotel, gdzie zostawiłam list od babci. Podniosłam go, zamierzając włożyć z powrotem do koperty, ale znów zagubiłam się w słowach, które znałam na pamięć.
Harper,
jeśli to czytasz, wiesz, jaka jest moja wola. Pewnie czujesz się teraz bardzo zdezorientowana i zła, ale musisz zrozumieć, że nie mogłam Ci tego powiedzieć. Porzuciłabyś wszystko, by być ze mną, a ja nie mogłam zgodzić się na takie poświęcenie. Za bardzo Cię kocham, by pozwolić Ci patrzeć, jak ta stara kobieta gaśnie. Uważam też, że każdy ma prawo decydować, jak przeżyć swoje ostatnie dni i właśnie to robię, przeżywając je bez wyrzutów sumienia. Tak właśnie chcę odejść, wolna, bez bycia ciężarem. Mogę się wydawać egoistką, ale jest to najbardziej bezinteresowny czyn, na jaki kiedykolwiek się zdecydowałam. Pewnego dnia zrozumiesz i wiem, że mi wybaczysz.
Pewnie zadajesz sobie wiele pytań: Dlaczego zostawiłam wszystko Tobie? Dlaczego nie Twojemu rodzeństwu? Odpowiedź jest prosta. Są inni, zawsze mieli bardziej praktyczne zainteresowania, a jeśli coś jest nieopłacalne…
Mój dom i księgarnia to wszystko, co posiadam. Nie są nic warte, ale zawierają całe życie wspomnień i chwil. Marzeń.
Wiem, że ciężko walczyłaś, aby znaleźć się w miejscu, w którym jesteś. Wiem też, że myślisz, że masz życie, jakiego zawsze pragnęłaś. Ale kiedy na Ciebie patrzę, wciąż widzę tę małą dziewczynkę, która wolała układać książki na półkach, zamiast bawić się z innymi dziećmi. Która lubiła polecać lektury i marzyła o tym, by pewnego dnia napisać własne historie. Wciąż ją w Tobie rozpoznaję i widzę ten błysk i pragnienie w Twoich oczach. Dlatego chcę dać Ci szansę na odzyskanie tego marzenia.
Pozostaw dla siebie księgarnię i spełnij swoje marzenie o pisaniu w niej.
Po co pracować, publikując książki innych ludzi, skoro można pokazać światu własne historie? Masz talent, zawsze go miałaś. Nie powinnaś bać się marzeń, ponieważ bez nich tak wiele z tego, kim jesteśmy, byłoby bez znaczenia.
Jeśli jednak się mylę, zrozumiem, jeśli wrócisz do Toronto i tam odzyskasz swoje życie. Jeśli podejmiesz taką decyzję, nie będziesz w stanie zatrzymać księgarni. Wtedy proszę, znajdź kogoś, kto naprawdę ją doceni.
Przykro mi, jeśli staruszka skomplikowała Ci życie swoim ostatnim pragnieniem. Mogłabym usprawiedliwić się wiekiem lub tymi wszystkimi okropnymi środkami przeciwbólowymi, które muszę brać, ale okłamałabym Cię. Chcę wierzyć, że nie przekazuję Ci ciężaru, ale wolność.
Harper, jestem tak dumna z Ciebie i kobiety, którą się stałaś, że spokojna idę spotkać się z Twoją matką. Zawsze będziemy się o Ciebie troszczyć.
I zawsze bądź sobą. Taka jesteś doskonała.
Sophia
Wzdrygnęłam się, wykrzywiając twarz. Ostry ból w klatce piersiowej zdawał się nie mieć końca. Poczułam na plecach dłoń Frances i otaczający ją zapach karmelu. Nagle spadł na mnie ciężar ostatnich kilku dni i zalałam się łzami.
– Nie przejmuj się, to w porządku pokazać, że boli. – Jej głos był tak słodki, tak bardzo jej, że nie mogłam się powstrzymać od płaczu. Odchrząknęłam i odwróciłam się, by na nią spojrzeć.
– Chodzi o to, że mama mnie zostawiła. Teraz odeszła babcia, a ty chcesz jechać do Winnipeg. Co to za nazwa: Winnipeg? – zganiłam ją, chociaż wiedziałam, że jestem wobec niej niesprawiedliwa.
Otarła mi kilka łez i patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę. Przesunęła dłońmi po moich włosach, przeczesując je palcami tak czule, że wyrwał mi się zdławiony szloch.
– Wszystko będzie dobrze, Harper. Jesteś silniejsza, niż myślisz. Gdybym nie była tego pewna, nie odeszłabym. Poza tym to nie jest pożegnanie. – Uśmiechnęła się do mnie, a ja próbowałam odwzajemnić ten gest. Przyjadę do ciebie, kiedy tylko będziesz mnie potrzebować.
Przytuliła mnie, a ja starałam się nie utonąć w świadomości, jak bardzo będę za nią tęskniła. Zawsze była przy mnie. Za każdym razem, gdy wracałam do miasta i wchodziłam do księgarni, uśmiech Frances witał mnie ciepłem i słodyczą gorącej czekolady w zimny dzień.
Pozwoliłam się ukoić jej szeptem, aż nagle drzwi się otworzyły i sklep wypełniło delikatne brzęczenie wiszących nad nimi dzwoneczków.
2
Poradzić sobie z nieoczekiwanym spotkaniem
Przez następne dwie godziny dzwoneczki te rozbrzmiewały dźwiękami przychodzących i odchodzących stałych klientów oraz tych, którzy przychodzili pooglądać, zachęceni ofertami. Na małym stoliku przy drzwiach zawsze leżał stos wizytówek z nazwą księgarni napisaną złotym atramentem. Uzupełniłam brakujące i ułożyłam je w równy stosik, obok zakładek rozdawanych przez wydawców.
Potem odkurzyłam solidne orzechowe regały, które sięgały aż do sufitu. Były tam setki książek, może tysiące. We wszystkich rozmiarach i kolorach. Luksusowe wydania z pięknymi ilustracjami i rycinami na okładkach, wydania kieszonkowe, klasyki i nowości. Na ostatniej półce Oscar Wilde ocierał się o Paula Austera. Obok niego Dickens odpoczywał między Jane Austen i Charlotte Brontë. Dan Brown, James Dashner, Danielle Paige… Moja babcia zawsze miała specyficzne poczucie porządku.
Przejechałam dłonią po czole, lekki ból głowy dokuczał mi od jakiegoś czasu, a mój zmęczony umysł potrzebował się obudzić.
– Napijesz się kawy? – zapytałam Frances.
Skinęła głową z uśmiechem, pomagając starszemu mężczyźnie wybrać książkę o łodziach podwodnych dla wnuka.
Chwyciłam torbę i wyszłam na ulicę. Jak zwykle montrealskie lato było pełne hałasu i ruchu. Zapachów, które przenosiły mnie do wyjątkowych chwil. Ludzi, którzy wydawali się być tam od zawsze. Jak Beth, słynąca z miętowego ciasta i czekoladowych ciasteczek, które znikały z witryny jej piekarni, gdy tylko podnosiła okiennice każdego poranka. Albo Percy, uliczny muzyk, który grał na trąbce na tym samym rogu, odkąd sięgam pamięcią. Pozdrowiłam ich, gdy przechodziłam i zamieniłam kilka uprzejmych zdań z Meg, kwiaciarką.
Nasza księgarnia mieściła się przy Mont Royal Avenue, w dzielnicy Le Plateau. Dzielnica ta dominuje w centrum Montrealu i jest miejscem studentów, artystów i bohemy.
Kiedy mieszkałam w tym mieście, uwielbiałam spacerować jego wąskimi, wysadzanymi drzewami uliczkami, z pięknymi, kolorowymi wiktoriańskimi domami i spiralnymi schodami na zewnątrz. Fascynowała mnie wyjątkowa, wielokulturowa mieszanka sklepów i restauracji.
Szłam spokojnie w kierunku Saint Denis. Słońce przebijało się przez cienką warstwę białych chmur, które zaczynały ciemnieć na horyzoncie. Spojrzałam w niebo w niemym błaganiu. Ślub miał się odbyć w ogromnym ogrodzie domu mojego ojca w Léry. Deszcz mógł wszystko zepsuć, a Hayley nie zasługiwała na to rozczarowanie. Idealny ślub planowała od miesięcy.
Skręciłam w prawo i kontynuowałam spacer chodnikiem. Kawiarnia Myriade, mój cel, znajdowała się na następnym rogu. Była pełna ludzi. Na tarasie nie wcisnąłby nawet szpilki, a w środku klienci stali w kolejce do lady. Już miałam zawrócić i poszukać innego miejsca, ale przeszłam tu całą drogę, fantazjując o ich bułeczkach z serem cheddar i żurawiną, powstrzymywałam się zatem przed odejściem bez nich i ich cudownej cafè latte.
Moje uzależnienie od kofeiny było jedną z małych rzeczy, które nadawały mojemu życiu sens.
Stanęłam w kolejce i wykorzystałam ten czas na sprawdzenie poczty w telefonie. Miałam kilka wiadomości od Ryana Racliffe’a, redaktora, który nadzorował mój staż. Chciał wiedzieć, czy skończyłam przeglądać ostatni manuskrypt, który mi wysłał. Prychnęłam i przyłożyłam dłoń do twarzy, czując się bardzo winna. Dodałam notatkę głosową, aby przypomnieć sobie o pobraniu i wydrukowaniu go, zabiorę się do tego gdy tylko ślub mojej siostry dobiegnie końca.
Ogarnął mnie niepokój. Zaczęłam się zastanawiać, czy myślenie o pracy w ten sposób jest wyraźnym znakiem, że naprawdę chcę dalej żyć tak jak dotychczas. I natychmiast pomyślałam o czymś przeciwnym: czy to, że nawet nie rzuciłam okiem na rękopis, oznacza, że może nie jestem tak zainteresowana pracą, jak mi się wydawało. A może przez to, że zmarła moja babcia, nie obchodziła mnie reszta wszechświata.
– Przepraszam, pytałem, czy zamierzasz coś zamówić.
Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się przepraszająco do kelnera.
– Poproszę dwie cafè latte i bułeczkę z cheddarem i żurawiną.
Spojrzałam z roztargnieniem na ludzi przy stolikach i zauważyłam małego chłopca jedzącego muffinkę z rękami za plecami, udającego małego ptaszka dziobiącego talerz. Uśmiechnęłam się, widząc desperację jego matki.
Takie sceny pobudzały moją wyobraźnię. Zła czarownica, chłopiec zamieniony w małego ptaka i morał do opowiedzenia… Kolejny pomysł do dodania do długiej listy, którą już miałam i której prawdopodobnie nigdy nie napiszę.
– Harper?
Mogłabym powiedzieć, że w tej sekundzie trwającej wieczność, cały świat zwolnił, aż zatrzymał się całkowicie. Ale jakkolwiek ładnie i metaforycznie by to nie brzmiało, tak się nie stało.
Podczas tej chwili gdy moje imię wibrowało w powietrzu, cały świat został pochłonięty przez wszystkie katastrofy naturalne, jakie mogłam sobie wyobrazić.
Bo tym właśnie był dla mnie Trey Holt, trzęsieniem ziemi, huraganem, wulkanem wyrzucającym lawę, popisową burzą, której nie mogłabym przeżyć. Pewnego razu zatopił mnie jak kruchą drewnianą tratwę na środku wzburzonego morza i sprawił, że dryfowałam jak milion drzazg.
– Harper?
Myślałam, że mam to już za sobą. A jednak po czterech latach, gdy usłyszałam go po raz ostatni, rozpoznałam go tylko po jednym słowie. Tak głęboko jego głos zapisał się we mnie.
Odwróciłam się z sercem walącym w piersi. Nie wiedziałam, jak udało mi się utrzymać równowagę i pozostać w pozycji stojącej, gdy spojrzałam w górę i napotkałam jego piękne wpatrzone we mnie oczy.
– To ty! Nie byłem pewien, ale… Boże, to ty!
Wpatrywałam się w niego, usilnie próbując go umiejscowić i przekonać samą siebie, że naprawdę tam jest, po długim, długim czasie, na wprost mnie.
Zrobił krok w tył, by obejrzeć mnie z góry na dół; i musiało mu się spodobać to, co zobaczył, ponieważ uśmiechnął się szeroko, a małe zmarszczki otoczyły oczy. Pochylił się i przytulił mnie, co mnie zaskoczyło.
– Dobrze cię widzieć, Calabaza3.
Żołądek mi się ścisnął, gdy usłyszałam to czułe przezwisko, które nadano mi, gdy byłam dzieckiem. Byłam też na tyle głupia, by zamknąć oczy, gdy poczułam ten jego zapach, tak osobisty, wciskający się do mojego nosa.
Odsunęłam się, gdy tylko mnie puścił.
– Cześć, Trey – odpowiedziałam ze spierzchniętymi ustami.
Uśmiechnął się. Nie mogłam odwzajemnić tego gestu. Nienawidziłam go za złamanie mi serca i zburzenie mojej samooceny. Nienawidziłam go. I w tym momencie musiałam przypomnieć sobie o tym, jak mnie zranił, aby uciec z sieci jego niegrzecznego i bezczelnego uśmiechu, w której właśnie zostałam uwięziona jak owad.
Spojrzał w dół i jego wyraz twarzy zmienił się. Popatrzył na mnie ponownie, znacznie poważniej, i wsunął ręce do tylnych kieszeni ciemnych dżinsów.
– Harper, przykro mi z powodu śmierci Sophii i żałuję, że nie mogłem uczestniczyć w pogrzebie. Kiedy Hoyt przekazał mi tę wiadomość, byłem poza krajem i nie miałem możliwości wrócić na czas.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
– Spokojnie, nawet nie zauważyłam twojej nieobecności. Poza tym to była bardzo skromna uroczystość, tylko dla rodziny.
Policzki mnie paliły, gdy odpowiadałam mu w ten sposób, bo nie jestem taka niegrzeczna i impertynencka. Ale z nim… Przy nim bardzo nieprzyjemna część mnie wychodziła na wierzch.
Starałam się sprawiać wrażenie całkowicie obojętnej.
Trey zmarszczył brwi, a jego twarz napięła się, jakby nie rozumiał mojego nastawienia. Zawsze był dobry w udawaniu grzecznego chłopca.
– Tak, oczywiście, dla rodziny. – Stał w milczeniu, wpatrując się we mnie.
Powietrze wokół nas stało się tak gęste, że poczułam klaustrofobię. Potem dodał:
– Ale wy, Westonowie, jesteście dla mnie jak rodzina i chciałbym być z wami w tak trudnym czasie.
Westchnęłam. Spotkanie z nim bolało jak świeża rana. Jego przeszłe postępowanie naznaczyło bardzo ważną część mnie i mojej przyszłości, a on zachowywał się z niewinnością, która nie pasowała do tego spotkania. Był winny złamania mi serca. Zanurzył dłonie w mojej piersi i zmiażdżył je bez mrugnięcia okiem.
– Jestem pewna, że Hoyt i Hayley doceniliby twoje wsparcie.
Przyglądał mi się przez kilka sekund i zwilżył wargi językiem. – Oni… Tak, oczywiście.
Wytrzymałam jego spojrzenie. Jego oczy były takie, jak je zapamiętałam. Mieszanka zieleni i brązu, uwodzicielskie. Gęste, czarne rzęsy. Zaznaczone brwi. Wyraźnie zarysowana szczęka. Ładne usta, dolna warga nieco pełniejsza niż górna. Miał dłuższe włosy niż wtedy, gdy widziałam go ostatni raz, co nadawało mu bardziej dojrzały wygląd.
Wciąż był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu poznałam. Przejechał dłonią po karku i uśmiechnął się, jakby wypierając z głowy smutną myśl. Lekkim gestem wskazał na mnie.
– Wyglądasz świetnie! Urosłaś. Boże, jak dawno się nie widzieliśmy?
Nie wystarczająco.
– Cztery lata. Miałam wtedy osiemnaście lat. Właśnie rozpoczynałam studia, a ty wyjeżdżałeś do Ameryki.
– Tak, to prawda. Cholera, już cztery lata.
– Tak, cztery.
– Wyglądasz bardzo ładnie. Masz… masz znacznie dłuższe włosy. Pasują do ciebie.
– Dziękuję, ty się nie zmieniłeś.
Wstrzymał oddech, skanując moją twarz, jakby przyglądał się jej konturom. Uniósł brew, a jego usta znów wygięły się w uśmiechu.
– Powiedz mi, czy to był przypadek, czy zazwyczaj przychodzisz w to miejsce?
– Zazwyczaj przychodzę tutaj, gdy jestem w mieście. Księgarnia mojej babci jest bardzo blisko.
– Tak, to prawda, obok tego sklepu z używanymi komiksami i winylami. Minęło sto lat, odkąd tam byłem i uwielbiam tę okolicę!
Obejrzałam się przez ramię. Gdzie do diabła jest kelner z moimi kawami? Musiałam się stamtąd wydostać. Uczucie duszenia się nie przestawało we mnie wzrastać. Przełknęłam ślinę, zdenerwowana, bicie mojego serca odbijało się echem w mojej głowie.
– Hoyt powiedział mi, że skończyłaś studia i pracujesz w wydawnictwie.
– To jeszcze nie jest praca. Normalna praca z pensją, ubezpieczeniem zdrowotnym i innymi rzeczami, chciałam powiedzieć – wyjaśniłam niecierpliwie. – W tej chwili to tylko staż.
– Brzmi świetnie i jestem pewien, że w końcu cię zatrudnią. Hoyt mówi, że jesteś bardzo dobra w tym, co robisz.
– Hoyt wydaje się mówić za dużo. – W moim głosie było słychać frustrację.
– Od czasu do czasu pytam go, jak się miewasz – powiedział niepewnie. – Powiedział mi też, że myślisz o zrobieniu magisterki. Zgaduję więc, że wkrótce wrócisz do Toronto.
– To najbardziej prawdopodobne.
Odwróciłam wzrok, nie mogąc utrzymać jego spojrzenia. Ale moje oczy znów go szukały, przyciągane tym idealnym uśmiechem, który tak często rysowałam w myślach. Pytał Hoyta, jak się czuję? Dlaczego miałby robić coś takiego? Nigdy go nie obchodziłam. Pozbył się mnie tak łatwo, jak rzuca się niedopałek papierosa na ziemię.
– Myślę, że to godne podziwu, że chcesz to zrobić.
– Dziękuję.
– Ja w zeszłym roku w końcu ukończyłem MIT.
– Jesteś już architektem. Tym, kim zawsze chciałeś.
– Tak, teraz nadchodzi najtrudniejsza część: praca. Jestem z powrotem w Montrealu i pracuję nad własnymi pomysłami.
Wybuchłam.
– Trey, dlaczego myślisz, że interesuje mnie twoje życie? Nie rozumiem nawet, dlaczego podszedłeś, by ze mną porozmawiać.
Spojrzał na mnie tak oszołomiony, że przez kilka chwil żałowałam tego, co powiedziałam. Odetchnęłam. Odetchnęłam mocniej, przypominając sobie tamten listopadowy poranek i ostatnie słowa, które padły z jego ust. Twarde, zimne i kłujące. Ból powrócił i spowodował odrętwienie mojego ciała.
Cztery lata później nie byłam w stanie stawić czoła temu, co wydarzyło się między nami, a raczej temu, co wydarzyło się „po” pomiędzy nami.
To było zbyt upokarzające.
Nie mogłam tam dłużej zostać.
– Przepraszam, muszę już iść.
Przeszłam obok niego i wyszłam na ulicę, nie zatrzymując się. Powiedział coś jeszcze, ale zignorowałam go i odeszłam. Nogi zaprowadziły mnie z powrotem do księgarni, podczas gdy moja głowa wciąż była w kawiarni, z Treyem. Ponowne spotkanie z nim zdenerwowało mnie bardziej, niż się spodziewałam.
Milion razy wyobrażałam sobie nasze spotkanie, na różne sposoby i w różnym czasie. We wszystkich wyglądałam na dorosłą, interesującą i wspaniałą, wiodącą życie, którego każdy by mi pozazdrościł. Odwracałam się, a on patrzył na mnie z żalem w oczach, rozmyślając o tym, co mógłby mieć, gdyby nie był takim idiotą. Ale nawet wtedy nie miałam szczęścia. Trey wyglądał lepiej niż kiedykolwiek, a ja…
Ja…
Zobaczyłam swoje odbicie w witrynie sklepowej i chciałam umrzeć. Zmierzwione włosy, dyskretny makijaż, który nałożyłam tego ranka, rozmyty przez łzy, nad którymi nie mogłam zapanować za każdym razem, gdy myślałam o babci.
Trey, cholerny Trey.
Przez długi czas był moją platoniczną miłością. Na początku w dziecinny, niewinny sposób, ponieważ byłam zbyt mała, aby zrozumieć, co to naprawdę znaczy kochać i pragnąć drugiej osoby. Potem, z biegiem czasu, zdałam sobie sprawę z prawdziwego znaczenia tych słów, tego, że całe twoje szczęście zależy od czyjegoś uśmiechu i że twój świat zatrzymuje się na jednym spojrzeniu.
Zawsze czułam do niego coś bardzo intensywnego. Przynajmniej takie mam wrażenie.
Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, miałam dwanaście lat. On miał szesnaście i właśnie przeprowadził się z ojcem do Montrealu. Pierwszego dnia szkoły średniej, on i Hoyt, gdy tylko się poznali, wdali się w bójkę na lekcji wuefu. Obaj wylądowali u pielęgniarki i zostali ukarani wspólnym napisaniem pracy na temat przemocy i jej konsekwencji. Tego samego dnia Trey przyszedł do naszego domu, by wypełnić swoją część kary.
Leżałam na podłodze w swoim pokoju, odrabiając lekcje przy uchylonych drzwiach, kiedy zobaczyłam go przechodzącego korytarzem. Pomimo podbitego oka i spuchniętej wargi, uważałam go za najprzystojniejszego chłopaka, jakiego kiedykolwiek widziałam. Wtedy spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawił się nikły, przelotny uśmiech, który sprawił, że poczułam łaskotanie w żołądku. Byłam oczarowana.
Potem Hoyt i Trey, razem ze Scottem, który był już wtedy chłopakiem mojej siostry Hayley, zostali najlepszymi przyjaciółmi. Cała czwórka stała się nierozłączna. Spędzali całe wieczory w domu, oglądając filmy i rozmawiając o swoich sprawach. Obserwowałam ich, jakby byli najbardziej fascynującą rzeczą na świecie i marzyłam, by być taka jak oni. By pewnego dnia należeć do ich wszechświata.
Przez następne dwa lata Trey był stałym źródłem cierpienia i szczęścia w moim życiu. Cierpiałam, gdy widziałam, jak umawia się z innymi dziewczynami i byłam szczęśliwa, gdy mnie zauważał, nawet jeśli widział we mnie tylko młodszą siostrę swojego najlepszego przyjaciela.
Latem, gdy skończyłam czternaście lat, cała czwórka przeniosła się do Vancouver, by studiować na uniwersytecie.
Myślałam, że odległość pomoże mi pozbyć się uczucia, ale tak się nie stało. I nadal byłam w nim potajemnie zakochana przez kolejne cztery lata, słysząc plotki, historie o tym, jak przenosił się z jednego łóżka do drugiego i od jednej dziewczyny do drugiej; widząc go na własne oczy, kiedy przyjeżdżał w odwiedziny lub wracał na wakacje. Używał swoich wdzięków jako broni, nie dbając o to, czyje serce złamie lub czyje życie zniszczy. Nawet wtedy, gdy byłam świadkiem tego, jaki był naprawdę, nie byłam w stanie go nienawidzić. Nienawidzić go naprawdę.
W głębi duszy chciałam być dziewczyną, która znikała z nim każdej nocy, a nie tą, która stała i patrzyła, jak odchodzi.
Aż pewnego dnia zmusił mnie do tego. Nienawidzić go naprawdę.
– A kawa? – zapytała mnie Frances.
– Co?
Byłam tak pogrążona w swoich myślach, że nie zdawałam sobie sprawy, że dotarłam do księgarni.
– Myślałam, że chcesz kupić kawę.
– Tak! Cóż, było dużo ludzi i było gorąco. Poza tym zbliża się pora lunchu. Straciłybyśmy apetyt, a ja mam ochotę zjeść jedną z pysznych kanapek ze Schwartz’s. Ty nie?
– Jest dopiero jedenasta – zauważyła podejrzliwie.
Zostawiłam torbę na wieszaku przy oknie i uśmiechnęłam się do niej.
– Możemy przyspieszyć porę jedzenia. Zróbmy coś szalonego! – wykrzyknęłam z wielkim uśmiechem.
Roześmiała się, a ton jej śmiechu sprawił, że poczułam się lepiej. Drzwi otworzyły się za mną, czemu towarzyszył zwyczajowy dźwięk dzwoneczków. Odwróciłam się i zobaczyłam Treya, trzymającego papierową torbę. Dotarł do mnie zapach kawy.
– Zostawiłaś to.
Byłam tak zaskoczona, że poszedł za mną, że nie byłam w stanie otworzyć ust. Zapadła cisza. Trey patrzył na mnie, a ja na niego. Samą swoją obecnością zajmował cały pokój. Zawsze miał tę cechę, zdolność do wyróżniania się wszędzie, nawet gdy był otoczony tłumem.
Frances odchrząknęła i wyłoniła się zza lady ze zmarszczonymi brwiami. Rzuciła mi pytające spojrzenie i z uśmiechem podeszła do Treya. „Zdrajczyni”. Ale nie mogłam mieć jej tego za złe, bo nigdy nie opowiedziałam jej tej historii. Ani jej, ani nikomu innemu.
– Cześć, ja to wezmę. Dziękuję.
– Nie ma za co – odpowiedział.
– Znamy się, prawda? Przypominam sobie twoją twarz.
– Tak. Przychodziłem tu z Hoytem. Ale to było dawno temu. Byliśmy dziećmi.
– Tak! Teraz cię pamiętam. Masz na imię Trey, byłeś najlepszym przyjacielem Hoyta.
– Myślę, że nadal tak jest – odpowiedział z zakłopotaniem.
Frances skinęła głową z uśmiechem i spojrzała na mnie z boku.
– Sophia cię lubiła. Zawsze mi mówiła: „Widzisz tego chłopca? Pewnego dnia będzie dumny z tego, kim jest i pozbędzie się tej zmarszczki z twarzy. Jest taki przystojny”.
– Naprawdę? Dlaczego tak mówiła?
– Chłopcze, patrzyłeś kiedyś w lustro?
Trey przygryzł wargę, by powstrzymać się od bezczelnego uśmiechu, a ten gest mnie rozbroił. Opuściłam gardę i wzięłam się w garść.
– Mam na myśli bycie dumnym. Kto wie? Sophia zdawała się doceniać w ludziach rzeczy, których reszta z nas nie potrafiła dostrzec. Czy jesteś dumny z tego, kim jesteś?
Frances zawsze była taka bezpośrednia, mówiła wprost, co myśli. Trey zamrugał i wzruszył ramionami. Jego wyraz twarzy zmienił się subtelnie, gdy się nad tym zastanawiał.
– Tak.
Uwierzyłam mu.
– A wcześniej nie?
– Nie.
Znowu mu uwierzyłam i nie mogłam się powstrzymać od patrzenia na niego w inny sposób, ponieważ przez chwilę miałam wrażenie, że chłopca, którego znałam, tam nie było, a był tam ktoś do niego podobny.
– No i proszę. Widziała coś w tobie. Dlaczego? Nie wiem, może to był kolejny dar spośród wielu, które posiadała – szepnęła podekscytowana Frances. Ona też we mnie coś widziała i nie pomyliła się.
Trey musiał zdawać sobie sprawę, że relacja między nią a moją babcią była bardzo wyjątkowa, ponieważ podszedł i delikatnie ścisnął jej ramię.
– Bardzo mi przykro. Zawsze była dla mnie bardzo dobra.
Frances otarła samotną łzę z policzka i skinęła głową. Potem odwróciła się i zostawiła nas samych, zabierając ze sobą kawę.
On milczał, ja też. Patrzył na mnie bez słowa. Jego twarz była białym płótnem pozbawionym emocji, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale zmieniło się to, gdy rzucił mi twarde spojrzenie.
– Co to było to wcześniej? Jaki masz ze mną problem?
Czy poszedł za mną aż tutaj, żeby mnie o to zapytać? Uniosłam wyzywająco podbródek, ale zaczęłam czuć się dziwnie i niepewnie, jakbym zmalała przed nim. Jego oczy świdrowały mnie, ostrożnie czekając, aż coś powiem.
– Jaki mam z tobą problem? Znasz odpowiedź.
Trey uniósł brew. Jego spojrzenie nie wskazywało na to, by miał dojść do jakiegoś wniosku.
– Znam ją? I co przypuszczalnie wiem?
Zamknęłam oczy, a także usta. Jego pytania były jeszcze większą kpiną niż jego obecność. Wiedział tak samo dobrze jak ja, w czym tkwi problem, a to, że stał przede mną, udając niewiniątko, co wcale do niego nie pasowało, zraniło mnie i odkryło uczucia, które głęboko skrywałam.
Przełknęłam frustrację i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i przytrzymałam, spokojnie stojąc niemal na palcach, by wyglądać na wyższą, bardziej dostojną, bardziej… wszystko. Był to absurdalny i żałosny wysiłek sam w sobie, ponieważ Trey był dużo wyższy i szerszy ode mnie, i wyglądał jak mężczyzna, podczas gdy ja wciąż przypominałam dziewczynkę. Boże, wciąż prosili mnie o dowód osobisty, kiedy wchodziłam do baru!
Zacisnął szczękę, widząc moje zaproszenie, by odejść drogą, którą przyszedł. Spojrzał na mnie zwężonymi oczami, lodowatymi i wściekłymi. Przez milisekundę jego usta wykrzywiły się w uśmiechu, w którym odnalazłam Treya, jakiego znałam – dumnego, sarkastycznego i egocentrycznego. Takiego, do którego nigdy bym się nie zbliżyła, ale w którym zakochałam się na długo przed tym, zanim dowiedziałam się, jaki jest naprawdę.
Przeleciał obok mnie jak wichura i zniknął.
Stałam tam przez kilka sekund, wpatrując się w podłogę, czując, jak coś we mnie znowu pęka. Pchnęłam drzwi i oparłam się o nie, zakrywając twarz dłońmi. Myślałam, że mam to już za sobą. Myślałam, że kiedy nadejdzie czas, będę mogła stawić czoło niespodziewanemu spotkaniu.
Ależ to złudne!
3
Ludzie zwykli mówić, że czas leczy wszystko
Umówiłam się z Hayley we włoskiej restauracji bardzo blisko Muzeum Sztuk Pięknych. Wysiadłam z taksówki i zastałam siostrę czekającą na mnie przy bramie wejściowej.
Wyglądała pięknie w ciemnych dżinsach, białej koszuli i płaskich butach. Rozpuściła włosy, które opadały jej na ramiona jak ciemny, lśniący, kruczoczarny wodospad. Moja siostra wyglądała egzotycznie, z opaloną skórą i oczami w kolorze obsydianu. Jej rysy były o wiele bardziej wyraziste niż moje: ostre kości policzkowe i nos, a w podbródku miała dołeczek identyczny jak Hoyt. W końcu byli bliźniakami.
Powitałam ją z daleka i objęłyśmy się, gdy tylko do niej dotarłam. Tęsknota za Hayley była czymś, do czego nie mogłam się przyzwyczaić mimo upływu lat. Często rozmawiałyśmy przez telefon o rzeczach bez specjalnego znaczenia, prawie zawsze o głupotach, które pomagały nam pozbyć się przez chwilę zmartwień z pracy czy ogólnie związanych z życiem. Chociaż te rozmowy telefoniczne słabo rekompensowały cały czas spędzony setki kilometrów od siebie.
– Hayley, wyglądasz pięknie!
– Ty też, siostrzyczko. – Spojrzała na mnie zmartwiona. – Wyglądasz jednak na znacznie szczuplejszą.
– Nie zaczynaj. Nie umieram z głodu.
– Czy na pewno? Przecież wiesz, że odpowiednia dieta to szczęście dla naszego ciała. – Przewróciłam oczami tak mocno, że byłam pewna, że dostałam zeza. Moja siostra była jak jedna z tych matek z obsesją na punkcie jedzenia i wagi swoich dzieci, tyle że nie miała dzieci, a w centrum jej zainteresowania byłam ja.
– Hayley… – ostrzegłam ją.
– Po prostu się o ciebie martwię. Nie ma nic złego w tym, że chcę się upewnić, że dbasz o siebie, dobrze się odżywiasz, wystarczająco się wysypiasz… Starsze siostry robią te rzeczy.
Spojrzałam na nią i skrzywiłam się w udawanej irytacji.
– Jesteś najlepszą siostrą na świecie, wiesz o tym?
– Od czasu do czasu ktoś mi o tym przypomina. – Uśmiechnęła się i oparła głowę na moim ramieniu.
Kelner wskazał, że możemy wejść i poprowadził nas do jednego ze stolików na brukowanym wewnętrznym dziedzińcu. Usiadłyśmy naprzeciwko siebie, cały czas się uśmiechając. Nie znałam tego miejsca i rozejrzałam się zaciekawiona. Dziedziniec znajdował się pomiędzy dwoma budynkami i był udekorowany niesamowitą wystawą wielokolorowych hibiskusów i oleandrów w wiszących koszach. Pięknie. Gdyby Hayley mnie nie zaprosiła, nie sądzę, bym kiedykolwiek tu trafiła. To była jedna z tych tajemnic, które skrywało miasto.
Zamówiłyśmy naleśniki z serem i sosem szafranowym na przystawkę, makaron al pomodoro jako danie główne, czerwone wino oraz chleb z oliwkami i cebulą.
Kelner nie zwlekał z podaniem nam wina i przystawki.
– Zdenerwowana? – zapytałam. Następnego dnia moja siostra nie będzie już panną.
– Bardzo. W te ostatnie dni mam problemy ze snem.
– Więc co tu robisz? Powinnaś odpocząć przed swoim wielkim dniem. – Hayley nadąsała się i sięgnęła przez stół, by wziąć mnie za rękę.
– Nie! Chcę spędzić z tobą trochę czasu. Nie widziałam cię od pogrzebu. Jutro nie będę miała na nic czasu, a w niedzielę mam nadzieję złapać samolot do Polinezji Francuskiej z moim nowo poślubionym mężem. Dzisiejszy wieczór jest nasz, siostrzyczko. Tylko my dwie.
Zmarszczyła brwi i spojrzała na swój kieliszek, nagle spoważniała.
– Hayley, wszystko w porządku?
Wykrzywiła twarz, jakby zbierało się jej na płacz i popatrzyła na mnie błyszczącymi oczami.
– Czuję, że nie powinnam brać ślubu. Powinnam trochę poczekać, odłożyć to na później. Nie minął nawet tydzień od jej śmierci.
Potrząsnęłam głową i pochyliłam się nad stołem.
– Nie mów tak. Wiesz, że nie chciała, żebyś to odkładała.
– Wiem, ale wciąż…
– To było jej ostatnie życzenie, a ty chcesz wyjść za mąż. Planowałaś ten dzień od miesięcy, Hayley. Nie powinnaś czuć się źle, realizując swoje plany.
– Naprawdę tak myślisz?
– Oczywiście, że tak. Nie pozwól, by cokolwiek zepsuło jeden z najszczęśliwszych dni w twoim życiu. Babcia by tego nie chciała. Wiesz, jaka ona jest… była. – Przytaknęła i spojrzałyśmy sobie w oczy.
– A co z tobą? Czy wiesz, co zamierzasz zrobić? – Westchnęłam i lekkimi okrężnymi ruchami zakręciłam kieliszkiem z winem.
– Nie mam zielonego pojęcia, co robić. Zdecydowanie o przeprowadzce do Toronto i studiowaniu literatury zajęło mi tyle czasu, że przekonałam samą siebie, że to marzenie mojego życia i nic ani nikt mi go nie odbierze. To miasto stało się moim domem i mam tam wszystko, czego potrzebuję.
– Ale?
– Nie jestem już pewna, czy to, czego potrzebuję, i to, czego chcę, to to samo. Próbuję wyobrazić sobie inne życie, w którym wstaję rano i idę do księgarni. Między odkładaniem książek na półkę i udzielaniem porad czytelniczych piszę własne historie. – Hayley się uśmiechnęła.
– Brzmi nieźle. Mogłabyś zostać sławną pisarką, sprzedawać miliony książek, a twoje historie pojawiłyby się na Netflixie, przekształcone w seriale. Lub w filmy, a Charlie Hunnam grałby w nich wszystkich.
Przewróciłam oczami.
– Albo i nie, to bardzo trudne. Tylko nielicznym udaje się coś takiego osiągnąć. Większość z nich ledwo wiąże koniec z końcem.
– Skromna wersja też mogłaby cię uszczęśliwić. Wciąż pamiętam, jak waliłaś w tę mamy starą maszynę do pisania, powtarzając jak papuga, że pewnego dnia zostaniesz pisarką. Pragnęłaś tego z całych sił.
– Wiem, ale dorosłam, teraz to widzę inaczej. – Wzięłam łyk wina i spróbowałam się uśmiechnąć. – Jeśli porównam tę możliwość z tym, co już mam, czuję się, jakbym się cofała. Ciężko pracowałam, by dojść do miejsca, w którym teraz jestem, Hayley. I jeśli nadal będę podążać tą ścieżką, mogę wiele osiągnąć. Za kilka lat mogłabym mieć tytuł magistra i pracować dla jednego z największych wydawnictw na świecie. Przy odrobinie szczęścia stałabym się kimś ważnym.
– Ty nigdy nie ceniłaś wysoko tytułu czy wysokiego stanowiska. Ceniłaś mniej przyziemne rzeczy.
– I nadal to robię. Po prostu… – Zamknęłam na chwilę oczy. – Myślę, że mam dużą szansę, która pojawia się raz na całe życie i muszę ją wykorzystać. Udowodnić, że mogę być najlepsza.
– A jeśli jesteś tego taka pewna, dlaczego wciąż się wahasz?
Dobre pytanie. Byłam przekonana, że mam jakiś syndrom, coś wrodzonego, co uniemożliwia mi bycie zdeterminowaną, odważną i zdecydowaną osobą.
– Nie wiem.
– Może to przez tatę?
Zacisnęłam zęby.
– Od dawna podejmuję własne decyzje, nie myśląc o tacie.
– Ale obie wiemy, że zależy ci na tym, co myśli.
Odwróciłam od niej wzrok i przełknęłam ślinę.
– Niezależnie czy mi zależy, czy nie, nigdy nie będę osobą spełniającą jego oczekiwania. Mogłabym wyjechać z Toronto i wrócić. Mogłabym sprzedać księgarnię i podjąć pracę w jego firmie, ale to nie byłoby wystarczające dla niego. Mogłabym zostać premierem Kanady i nic by to nie znaczyło dla tego człowieka. Bo problem tkwi we mnie, zawsze tak było. – Zaśmiałam się z przymusem. – Co ja mu zrobiłam, Hayley?
Lekko zakłuło mnie w nosie i zamrugałam, by powstrzymać się od płaczu. Westchnęłam z ulgą, gdy kelner pojawił się z talerzami z makaronem, co uchroniło mnie przed pozostaniem w centrum uwagi. Siostra spojrzała na mnie, a jej oczy były pełne zrozumienia.
– Nic, kochanie, nic mu nie zrobiłaś. Tata jest skomplikowanym człowiekiem i odkąd stracił mamę… – Potrząsnęła głową i wzięła głęboki oddech. – Posłuchaj mnie, nie musisz robić niczego, czego nie chcesz. To oczywiste, że jesteś w rozsypce i bardzo zdezorientowana. Zapomnij o wszystkim i myśl tylko o sobie i o tym, jak widzisz siebie za dziesięć lub dwadzieścia lat.
Tak powiedziane wydawało się to proste, ale takie nie było.
– Po prostu nie wiem. W tym tkwi problem, że nie wiem, czego chcę i gdzie widzę siebie za tyle lat. Myślałam, że wiem, ale teraz… – prychnęłam sfrustrowana. – Nie wiem!
– Za dużo myślisz i w dużej mierze sama sobie to komplikujesz, Harper. Monety mają tylko dwie strony, podobnie jak odpowiedzi na niemal każde pytanie: tak lub nie.
Hayley była moim przeciwieństwem i zazdrościłam jej – zawsze taka pewna siebie, praktyczna i metodyczna. Dla niej świat był pomalowany na podstawowe kolory. Dla mnie był paletą odcieni, które zależały od światła, cieni, perspektywy… Dla niej niebieski był niebieski. Dla mnie mógł to być lodowy błękit, szaroniebieski, indygo, turkusowy… i gubiłam się wśród tylu możliwości.
Zacisnęłam usta z frustracji. Ona westchnęła i odłożyła widelec na talerz.
– W głębi duszy to wiesz. Wiesz, czego chcesz, ale wiesz też, że w końcu rozczarujesz kogoś, na kim ci zależy: babcię, tatę, nauczycieli, wydawcę, dla którego pracujesz… Bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz, ktoś będzie na ciebie zły.
Zwinęła trochę spaghetti i włożyła do ust. Obserwowałam ją. W głębi duszy wiedziałam, że siostra ma rację, ale bez względu na to, jak bardzo zagłębiałam się w siebie, nie mogłam poczuć objawienia, które wskazałoby mi drogę.
– Hayley, przysięgam, że nie wiem. Nie wiem, co robić.
– Na szczęście nie musisz dziś podejmować decyzji, po prostu upij się ze starszą siostrą.
Uśmiechnęłam się, czując ulgę z powodu subtelnej zmiany w naszej rozmowie. Uwielbiałam moją siostrę, bo znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała, kiedy potrzebuję przerwy.
– Nie możemy się upić. Wyobrażasz sobie pannę młodą i jej druhnę wymiotujące przed ołtarzem? – Posmakowałam odrobinę makaronu. – I biedny Scott! Czy chcesz, aby to było wspomnienie twojego męża z waszego wielkiego dnia?
– Dobra, bez alkoholu, ale będziesz chciała litr najmocniejszego, jaki tu mają, kiedy ci przekażę informację.
Przestałam żuć i uniosłam brwi.
– Jaką informację?
– Tata posadził cię przy kolacji obok Dustina.
– Co?! Dlaczego?! Wie, że zerwaliśmy. Nie mogę siedzieć z moim byłym chłopakiem. Nie powinien go nawet zapraszać!
– Powiedziałam mu to samo. Ale on uważa, że zachowujesz się jak rozkapryszona dziewczynka.
– Rozkapryszona! – Nie mogłam w to uwierzyć.
– Myśli, że Dustin to inteligentny chłopak z obiecującą przyszłością w Weston Corporation. Mężczyzna, który jest dla ciebie odpowiedni i który odpowiednio się tobą zaopiekuje. Tak właśnie powiedział.
Było jasne, że mój ojciec i ja nie mieliśmy do czynienia z tą samą osobą. Poznałam Dustina w kawiarni niedaleko mojego kampusu uniwersyteckiego…
– Teoria krytyczna, brzmi fascynująco.
Spojrzałam na niego znad notatek i zmarszczyłam brwi.
– Prawo, jakie to oryginalne!
– Skąd wiesz, że studiuję prawo?
– Zdradziły cię twoje spodnie z zaszewkami. – Roześmiał się i usiadł przy moim stoliku, podnosząc rękę, by zwrócić na siebie uwagę kelnera. Przyjrzałam się mu. Miał blond włosy, duże zielone oczy i przyjazny uśmiech.
– Nazywam się Dustin. Dustin Hodges.
– Harper Weston. Miło mi – odpowiedziałam, ściskając jego dłoń.
Prawie nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęliśmy ze sobą chodzić. Spotykaliśmy się, aby się uczyć, iść do kina lub na kolację. Podobało mi się to, jak się czułam w jego towarzystwie. Wszystko było łatwe i naturalne. Komfortowe. Zawsze był słodki. Jego pocałunki, pieszczoty i sposób, w jaki się ze mną kochał.
Do tego momentu ograniczałam się do niezobowiązujących randek. Do jednonocnych przygód, które nigdy nie były tym, czego oczekiwałam. Jednak z nim myślałam, że mogę przełamać tę inercję i otworzyć się na coś więcej.
Po roku Dustin zaczął mówić o wspólnej przyszłości. Nie byłam pewna, co ta przyszłość ze sobą niesie i nie czułam, że jesteśmy na nią gotowi.
– Daj spokój, pomyśl o tym, śpimy razem prawie każdej nocy, mam tu więcej ubrań niż w moim mieszkaniu…
– Mam dopiero dwadzieścia jeden lat, Dustin. Nie jestem gotowa na wspólne życie.
– Ani na stały związek – mruknął.
– Dlaczego nie jesteś zadowolony z tego, co mamy?
– Ponieważ czuję, że nie mamy nic. Przynajmniej nic jasnego. Spotykamy się od roku, a ja nie znam twojej rodziny. Mam wrażenie, że postrzegasz nas jako coś przejściowego i to mnie martwi, ponieważ ja widzę cię w mojej przyszłości. – Jak zawsze, gdy zawiodłam kogoś, kto mi zaimponował, ustąpiłam.
– Czy poczujesz się lepiej, jeśli przedstawię cię mojej rodzinie?
Pojechaliśmy do domu na święta i Dustin poznał mojego tatę. Wrócił do Toronto z ofertą pracy, którą odrzuciłby tylko szaleniec lub ktoś z zasadami. To był początek naszej rozłąki. Zmieniły się jego priorytety, marzenia i pomysły. Nawet sposób, w jaki na mnie patrzył.
Naciskał na mnie tygodniami, byśmy sformalizowali nasz związek i przeprowadzili się razem do Montrealu. Chciał całego pakietu: pierścionka, ślubu, domu, dzieci… Zmęczona kłótniami, bronieniem swojej przestrzeni i życia, które wybrałam, zerwałam z nim. Aczkolwiek na niewiele się to zdało, naprawdę. Dustin nie chciał zaakceptować zerwania i wyobrażał sobie inną rzeczywistość, w której po prostu poświęcamy trochę czasu na to, by ponownie być razem. Na szczęście na początku kwietnia przyjął pracę i odszedł. Już nie mogłam dłużej znieść jego nalegań i protekcjonalnej postawy. Tego, że patrzył na mnie z politowaniem i głupim przekonaniem, że pewnego dnia zrozumiem swoje błędy i pobiegnę w jego ramiona.
Mógł sobie czekać.
Nalałam jeszcze trochę wina do kieliszków i uniosłam brew.
– Mężczyzna, który jest dla mnie odpowiedni i który się mną odpowiednio zaopiekuje – powtórzyłam.
Moja siostra skinęła głową i upiła łyk.
– Tak właśnie powiedział.
– Myśli tak, ponieważ Dustin stał się jego pieskiem. Macha ogonem i siada za każdym razem, gdy mu każe. Boże, jestem pewna, że Dustin jest zakochany w tacie, a nie we mnie. Jestem przekonana, że masturbuje się do jego zdjęcia.
Hayley wybuchła śmiechem i wypluła makaron, który miała w ustach. Kilka kawałków spaghetti wylądowało na mojej twarzy.
– Hayley!
Roześmiała się głośniej, próbując wytrzeć mnie serwetką.
– Prze… przepraszam. Masz… masz trochę we włosach – czknęła. – Chyba nigdy nie pozbędę się tego obrazu z głowy. To obrzydliwe, Dustin myślący o tacie, kiedy… O Boże!
W końcu zaraziła mnie swoim przejmującym śmiechem. Swoim wiecznym i pobłażliwym uśmiechem. Ścisnęło mnie w sercu. Była moją bohaterką. Kiedy byłam z nią, wszystkie kawałki układały się na swoim miejscu i przestawałam być inną osobą, ograniczając się do bycia tylko Harper.
Po kolacji poszłyśmy potańczyć do modnego klubu. Dodając jedno do drugiego, skończyłyśmy, leżąc w parku, kontemplując rozgwieżdżone niebo, słuchając muzyki unoszącej się w powietrzu z pobliskiego tarasu, żyjąc tylko tą chwilą. Dopóki nie włączyły się zraszacze i skończyłyśmy przemoczone, biegnąc boso przez trawnik i nie przestając się śmiać.
Hayley poślizgnęła się, próbowałam ją złapać i obie, kręcąc się, upadłyśmy. Leżałyśmy tam bez ruchu, ze splecionymi dłońmi, w tym sztucznym deszczu.
– Tak bardzo chciałabym, żeby jutro była przy mnie, pomagając mi się ubrać i mówiąc mi, że wszystko będzie dobrze.
– Masz na myśli babcię?
– Nie… Mamę.
Przygryzłam wargę, żeby nie zaszlochać. Hayley miała dziesięć lat, gdy zmarła nasza matka, a jej wspomnienia były wyraźniejsze niż moje. Jeśli ja opłakiwałam jej nieobecność, nie chciałam wyobrażać sobie, co czuła w tamtej chwili.
– Będzie tutaj – powiedziałam, kładąc dłoń na jej piersi. Hayley obróciła się na bok i spojrzała na mnie w półmroku.
– Jesteś do niej taka podobna… – Każdy, kto znał moją matkę, mówił to samo, jak bardzo byłyśmy do siebie podobne. W moich myślach jej twarz zawsze była zamazana. Zlizałam krople wody, które spłynęły mi do ust i wzięłam głęboki oddech, próbując odepchnąć od siebie wspomnienia tak odległe, że prawie nie wydawały mi się moje własne.
– Nie chcę się smucić. – Odwróciłam głowę i spojrzałam na Hayley. – Ty też nie powinnaś.
Uśmiechnęła się i mocno ścisnęła moją dłoń, po czym odwróciła się na plecy i w milczeniu wpatrywała się w niebo. Zrobiłam to samo i skupiłam wzrok na gwiazdach, które zdawały się pulsować w kopule naszego miasta.
Było już bardzo późno, kiedy się pożegnałyśmy.
Patrzyłam, jak odjeżdża taksówką, niknąc w oddali i znikając w ciemności. Czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek, zdając sobie sprawę, że życie toczy się dalej, ludzie przychodzą i odchodzą, zbaczają z drogi i i oddalają się od siebie, a ja tylko czekałam. I na co czekałam? Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałam.
Szłam bez pośpiechu w kierunku domu mojej babci w alei Laval, niedaleko miejsca, w którym się znajdowałam. Przeprowadziłam się tam po pogrzebie, ponieważ myśl o przebywaniu w tej samej przestrzeni co mój ojciec, nawet jeśli tylko przez kilka dni, zabierała mi powietrze z płuc.
Frances spała, a ja starałam się nie hałasować, gdy myłam zęby i rozbierałam się w ciemności. Położyłam się do łóżka, zbyt zdenerwowana, by zasnąć.
Przytuliłam się do poduszki i mocno zamknęłam oczy. Nie minęło kilka sekund, gdy się pojawił. Zawsze tak było. Dni, tygodnie, miesiące… Czasem trwało to dłużej, czasem krócej, ale jego wspomnienie budziło się we mnie w najmniej oczekiwanym momencie.
Trey.
Ludzie zwykli mówić, że czas leczy wszystko. Nie jest to prawdą. Czas działa jak przypływ. Czasami jest mały, łagodny i spokojny. Innym razem wzbiera nagle, gwałtownie i zalewa wszystko na swojej drodze. I tej nocy, wspominając nasze spotkanie, tonęłam. Tam, w ciemności tego pokoju, wydawało mi się to tak nierealne mieć go przed sobą, że życzyłam sobie, by to był tylko zły sen.
4
Tata to… tata
– Jesteś jeszcze w łóżku? Czy wiesz, która godzina?
Otworzyłam oczy, a przede mną pojawiła się sylwetka człowieka. Zamrugałam i odgarnęłam z twarzy zmierzwione włosy. Frances stała u stóp mojego łóżka, niosąc karton pełen rzeczy. Spojrzałam na nią zdezorientowana, zmuszając mózg do pracy.
– Co robisz?
– Mówiłam ci, że chcę wykorzystać weekend, aby zabrać część moich rzeczy do Winnipeg.
To prawda, mówiła mi o tym kilka razy w ciągu tygodnia, ale mój wybiórczy słuch uparł się, by odfiltrować i odrzucić wszystkie informacje o jej wyjeździe. Usiadłam na łóżku, wciąż na wpół śpiąc. Kolory świtu już mnie ominęły, a przez okno wpadało jasne, świetliste światło.
– Która godzina?
– Godzina dwunasta.
Dwunasta!? – natychmiast otrzeźwiałam.
– O Boże. O Boże… Hayley mnie zabije. Obiecałam jej, że przyjadę wcześniej. – Wyskoczyłam z łóżka, wzięłam prysznic i ubrałam się w pośpiechu.
Nie traciłam czasu na nakładanie kremu nawilżającego i suszenie włosów. Wypiłam zimną kawę bez smaku i uściskałam Frances na pożegnanie. Wkrótce potem żonglowałam, by wsiąść do taksówki bez pogniecenia mojej sukienki druhny, którą trzymałam w plastikowym pokrowcu.
Taksówkarz, drobny mężczyzna o zmęczonej twarzy, uśmiechnął się do mnie z lusterka wstecznego. Po podaniu mu adresu, ruszył i w milczeniu przejechał przez miasto.
Z opartą o okno głową, wpatrywałam się w pasy czystego, bezchmurnego nieba, pojawiające się między dachami budynków. Opuściliśmy zabudowania miasta. Cisza, w połączeniu z ruchem samochodu i odgłosami drogi, była jak kojący balsam, który sprawił, że zamknęłam oczy na kilka minut. Rodzinna rezydencja znajdowała się w Léry, trzydzieści pięć kilometrów od centrum Montrealu, po drugiej stronie rzeki Świętego Wawrzyńca. Przejechaliśmy przez most, aby wjechać do hrabstwa Roussillon, omijając Kahnawake, rezerwat Mohawków, położony wzdłuż wybrzeża. Zostawiliśmy za sobą wyspę Saint-Bernard i kilka minut później ruszyliśmy aleją prowadzącą do posiadłości Westonów. Minęliśmy ochronę i zbliżyliśmy się do domu pod niebieskim niebem upstrzonym puszystymi chmurami. To był idealny dzień na ślub w ogrodzie. Wejście było zatłoczone pojazdami organizatorów, firmy cateringowej, kwiaciarni, zespołu muzycznego…
– Niezłe zamieszanie! To jakaś impreza? – zapytał taksówkarz.
Uśmiechnęłam się i skinęłam głową.
– Moja siostra dziś po południu wychodzi za mąż.
– Gratulacje! Życzę wszystkiego najlepszego.
Podziękowałam mu i wysiadłam z samochodu, wdychając i wydychając powietrze, jakbym się dusiła. Starałam się zachować spokój, koncentrując się tylko na tej powolnej, mechanicznej czynności.
Stałam przed frontowymi drzwiami, przedłużając chwilę, by uniknąć wejścia do tego domu, który zdawał się nade mną dominować. Była to konstrukcja z kamienia, elegancka, klasyczna, majestatyczna, położona na krańcu półwyspu z widokiem na jezioro Saint Louis. Budynek z początku ubiegłego wieku, który przeszedł kilka renowacji, aby stać się nowoczesną i wyrafinowaną rezydencją. Równie piękną, co zimną.
Tylko ja wiedziałam, jak samotna czułam się wśród tych ścian. Niewidzialna.
Weszłam zdecydowanym krokiem. Lobby wyglądało jak stacja metra w godzinach szczytu, pełne ludzi, których nigdy w życiu nie widziałam, wszyscy ubrani w ten sam uniform: czarne spodnie i białe koszule. Chodzili w tę i z powrotem, zarządzani przez kobietę ze słuchawką w uchu i iPadem, który ciągle dźgała palcem. Spojrzała na mnie i zauważyła moją sukienkę.
– Przepraszam, jesteś z pralni chemicznej? – Byłam bliska powiedzenia „tak”, rzucenia sukienki i ucieczki. Zmusiłam się do uśmiechu.
– Nie. Jestem Harper, Harper Weston. Siostra Hayley.
– Ach, oczywiście, przepraszam za nieporozumienie. – Podeszła do mnie, stukając szpilkami o drewnianą podłogę i wyciągnęła rękę. Jej uścisk był tak energiczny, że musiałam wstrząsnąć palcami, aby upewnić się, że nadal mogę nimi poruszać. – Jestem Minerva Compton, organizatorka imprez. Wesela to moja specjalność. Miło mi cię poznać. – Obdarzyła mnie swoim najbardziej profesjonalnym uśmiechem. – Hayley poprosiła, żebyśmy urządziły cię w jej pokoju. Tam zrobimy ci fryzurę i makijaż, a Howard, mój asystent, wyjaśni, jak będzie przebiegać ceremonia i gdzie będziesz musiała być w każdym momencie. Wydaje ci się to w porządku?
– Tak, oczywiście.
– Ponieważ nie mogłaś uczestniczyć w próbach, bardzo ważne jest, abyś była skoncentrowana, by uniknąć błędów. – Westchnęła dramatycznie. – Bez względu na to, jak doskonała jest organizacja i wszystko działa płynnie… Jeden prosty błąd i będzie to jedyna rzecz, którą skomentuje prasa w rubrykach towarzyskich i plotkarskich.
Spojrzałam na nią z boku. Ta kobieta nie potrafiła zachować spokoju.
– Zwrócę na to uwagę. Jestem pierwszą, która chce, aby ślub mojej siostry był idealny.
– Fantastycznie, moja droga. – Przyłożyła dłoń do słuchawki i przewróciła oczami, po czym warknęła: – Dlaczego nikt nie wie, co ma zrobić. – Uśmiechnęła się do mnie ponownie. – Miło mi cię poznać, Harper.
Odeszła, a ja stałam nieruchomo przy schodach prowadzących na pierwsze piętro, jak przestraszony reflektorami samochodu jelonek. Zamknęłam mocno oczy, wzięłam głęboki oddech i pospiesznie weszłam po schodach, nie zatrzymując się ani nie oglądając za siebie. Ukrywając się, jak zawsze to robiłam w tym domu. Korytarz był opustoszały, więc przyspieszyłam kroku, stąpając na palcach po dywanie, by nie narobić hałasu. Drzwi do głównej sypialni były otwarte i zatrzymałam się w miejscu. Wstrzymałam oddech. Nie wiem, jak długo stałam nieruchomo, wpatrując się w drzwi, czekając, aż mój ojciec pojawi się w każdej chwili. Próbowałam, ale nie mogłam uniknąć panicznej reakcji. Wyrywała się ze mnie, pobudzana instynktownym uczuciem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. L.M. Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza, przeł. R. Bernsteinowa. [wróć]
2. Tłumaczenie Ima Samson [wróć]
3. calabaza (hiszp.) – dynia (przyp. tłum.) [wróć]