39,99 zł
Pełna zwrotów akcji, wciągająca opowieść o władzy, rywalizacji i tożsamości.
Zefir wzniosła się ponad swoje skromne pochodzenie, bezimienna sierota stała się strateżką, boginią w ciele wojowniczki. A mimo tego, co osiągnęła, nigdy nie czuła się bardziej... bezsilna.
Boleśnie się przekonuje, że taka jest cena wojny, magii i przeznaczenia.
Jednak Zefir nie ma zamiaru godzić się z losem. Zrobi wszystko, by jej wrogowie, zwłaszcza tajemniczy Wrona, ponieśli zasłużoną karę.
Co zrobi, gdy dowie się prawdy? Tego nie wiedzą nawet niebiosa.
Na stronie wydawnictwa "https://www.seeya.com.pl/" Książki – seeYA umieściliśmy epilog – alternatywne zakończenie losów Zefir.
***
Pisząc Królestwo Trojga Joan He inspirowała się Opowieściami o Trzech Królestwach, jedną z największych chińskich klasycznych powieści.
Uderz w gong to zapierająca dech w piersiach, pełna tajemnic druga i ostatnia część Królestwa Trojga.
Wydanie zawiera wspaniałe grafiki - czarno-białe portrety Tidy Kietsungden i mapę autorstwa Anny Frohmann.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 331
Tytuł oryginalny: Strike the Gong
Copyright © 2024 by Joan He Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Czarna Owca Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Szmatoła Copyright © 2024 for Jacket illustration by Kuri Huang Copyright © 2024 for Portrait illustrations by Tida Kietsungden Copyright © 2022 for map by Anna Frohmann Published by arrangement with Folio Literary Management, LLC and GRAAL Literary Agency
All rights reserved
Redaktorka prowadząca: Agnieszka Radzikowska Redakcja: Agnieszka Zygmunt Korekta: Marta Tyczyńska-Lewicka, Anna Brzezińska Projekt okładki i stron tytułowych: Aurora Parlagreco Adaptacja okładki: Natalia Twardy Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie pierwsze Warszawa 2025 ISBN 9788382526431
Williamowi, mojemu 知音1
Północ / Stolica Cesarstwa Xin / Królestwo Cudów
Cesarzowa: Xin Bao2
Premierka: Miazma
Strateg: Wrona (Crow)
Doradczyni: Śliwa (Plum)
Istotni generałowie: Żmija (Viper), Szpon (Talon),
Lamparcica (Leopard)
Ziemie Południa / Królestwo Wiedzy
Władczyni: Cykada (Cicada)
Strateżka: Listopad (November)
Ziemie Zachodu
Gubernator: Xin Ren
Zaprzysiężone siostry: Obłok (Cloud), Lotos (Lotus)
Istotni generałowie: Turmalin (Tourmaline), Aster (Aster), Paproć (Bracken)
Doradca: Sikou Hai
Strateg: nieobsadzone
Miazma (Meng Mimeng), premierka cesarstwa, regentka cesarzowej Xin Bao, dowódczyni Północy
Cykada (Yue Chan), siostra Świerszczyk, królowa Południa
Turmalin (Ma Baishan), generałka Xin Ren
Wrona (Zhou Senru), strateg Miazmy
Na północy zatrzymała miazma
swą armię w Dasan.
Nie powtórzy się bitwa na Klifach.
Na południu cykada
z wrogiem sprzymierzona
gotuje się, by odzyskać bagna.
Na zachodzie władczyni,
co twierdzę wuja odziedziczyła,
nie pragnie tronu jego objąć.
A w niebiosach nad nimi
wciąż jednego brak bóstwa.
Wilgoć w powietrzu. Pachnie ziemią.
Smakuje krwią.
– Obłok, ta zasadzka… To nie cesarstwo za nią stało.
– Ale ocalali tak twierdzą. – Obłok dołącza do mnie w drzwiach kapliczki. – Żołnierze w mundurach cesarstwa dzierżyli cesarską broń.
Oczywiście, że tak. Gdy podnosi się śpiew cykad, zaciskam palce na strzale.
– Południe chce, żebyś tak sądziła.
– Twierdzisz, że Cykada zdradziła.
– I sprzymierzyła się z Miazmą.
– Skąd wiesz? – Obłok żąda odpowiedzi, ale prawdziwe pytanie brzmi: jak mogłabym nie wiedzieć. Nawet brak dowodów nie przesłoni zmysłów strateżki. Cykada nie zdradziłaby nas, gdyby Miazma nie przedstawiła lepszej oferty. Jak zwrot Bagien. Promień strzały wbija mi się w dłoń. Jest coś jeszcze. Coś innego. Coś, co mi się wymyka. Ścigam myśli, a cykady skrzeczą jak wrony. Czemu czuję się tak powolna?
Czy to wina tego ciała?
– Musimy powiedzieć Ren. – Słowa Obłok sprowadzają mnie na ziemię.
– Nie. Wykluczone. – Chwytam ją za ramię. – Jeśli powiesz Ren, że Południe nas zdradziło, już nigdy nie pozwoli nam walczyć z nimi ramię w ramię.
– Nadal chcesz się z nimi sprzymierzać? – Obłok próbuje mnie odepchnąć, ale nie puszczam. – Z ludźmi, którzy cię postrzelili?
– Nie obchodziłoby mnie nawet, gdyby mnie obdarli ze skóry. Chcesz, żeby Ren pokonała Miazmę? Chcesz, żeby zjednoczyła trzy królestwa?
– Czy chcę? Bez wątpienia – Obłok cedzi słowa. – Wystarczająco mocno – wyrywa ramię z mojego uścisku – żeby zostać wygnaną za twój przewrót, Zefir. I żebyś ty mogła zostać i jej pomóc.
– Nie zapomnij więc nigdy. – Znów łapię jej ramię. – Żeby wygrać, musimy grać zgodnie z Pouczeniem Wzlatującej Zefir. I zanim ruszymy na cesarstwo, musimy mieć Południe po naszej stronie. Nie pozwolę Ren ganiać za zemstą.
Obserwuję twarz Obłok, czekając, aż pojawi się na niej zrozumienie, że to nie podlega negocjacjom. Nie każ mi żałować, że ci zaufałam.
I nie każe. Kilka dni później, nie mówiąc Ren ani słowa o zdradzie Cykady, Obłok wyruszy na Bagna, by z jego własnej stolicy obserwować dla mnie Południe. Te wydarzenia są tak pewne, jakbym już je przeżyła. Rozluźniam palce, by uwolnić Obłok. Nic nie powie Ren…
Ale Obłok mi się wyrywa.
– Obłok!
Nie. To nie powinno się zdarzyć. Biegnę za nią, wpadam między figowce. Mogłabym przysiąc, że już prowadziłam z nią tę rozmowę. Nigdy niczego nie mówiła Ren. A to znaczy, że…
Śnię. Ziemia pod moimi stopami wibruje i tonę. Nie walcz. Ruchome piaski zamykają mi się ponad głową. Jeśli umrę…
Obudzę się.
Wynurzam się i łapczywie łapię powietrze. Łóżko pode mną jest miękkie i wilgotne – i nie jest łóżkiem.
Jest bagnem trupów.
Mija mnie maszerujące wojsko. Pod sztandarami Ren.
– Za Zefir!
Nie. Przecież tu jestem.
– Przestańcie! – krzyczę. – Przes…
Krztuszę się, gdy strzała przebija mi gardło.
Moja bezradna dusza się odrywa i mogę jedynie patrzeć, jak horda wrogów, dźgając włóczniami, przytłacza Obłok.
Patrzeć, jak Ren ginie, próbując pomścić zaprzysiężoną siostrę.
Nie. Nie, nie, nie. Unoszę się nad polem bitwy. Biję się w głowę pięściami. To musi być sen. To jedyne wyjaśnienie. Obudź się. Obudź się.
Obudź. Się.
Otwieram oczy. Nade mną belki stropowe baraków.
二十五
Niektórzy wierzą, że bóstwa chodzą po tej ziemi.
I choć raz się nie mylą.
Bóstwa istnieją i przyjmują różne kształty, od dzieci po pszczoły. Wiele dynastii temu i ja wolałam szybować pośród niebios jako jedna z chmur. Te dni wydają się teraz snem tak odległym, teraz, gdy z jękiem gryzę piach.
– Aj, Lotos! Nie mów, że już się zmęczyłaś!
Twarz nade mną to Xin Ren. Moja władczyni, zaprzysiężona siostra i partnerka sparingowa, która posłała mnie właśnie na ziemię.
Podaje mi rękę. Chwytam ją i chrząkając, wstaję. Na pobliskich polach treningowych żołnierze powinni ćwiczyć, z naciskiem na powinni. Ale trudno oderwać oczy, gdy twoja władczyni i jej zastępczyni walczą na ringu, zwłaszcza gdy rzeczona zastępczyni przegrywa tak widowiskowo jak ja.
– Oko ci dokucza? – Ren podaje mi mój kij.
Chciałabym. Ale dwoje działających oczu nie rozwiąże największego z moich problemów: nie jestem Lotos, pogromczynią tygrysów, zmorą mężów. Jestem Zefir, bóstwem pogody, i ze wstydem przyznaję, że podczas moich czterdziestu tysięcy lat istnienia nigdy nie opanowałam sztuki walki kijem.
– To tylko zmęczenie – odpowiadam, mając nadzieję, że dopadło i Ren. Pojedynkowała się już z trzema innymi żołnierzami, przypominając w ten sposób całemu obozowi, że jesteśmy tu równi, zjednoczeni w misji uwolnienia cesarzowej Xin Bao ze szponów Miazmy.
I ja, podszywająca się pod wojowniczkę oszustka, nie jestem wyjątkiem.
– Jeszcze raz. – Ren cofa się o krok, odbierając mi wszelką nadzieję.
Jeszcze raz się ścieramy.
Jeszcze raz przegrywam.
– Jeszcze raz – mówi Ren i na mgnienie oka wracam na ganek mistrza Yao, który, gdy trącam struny qina, uderza mnie w ramię wachlarzem.
Jeszcze raz! Zagraj jeszcze raz!
Ale Ren w niczym nie przypomina mojego byłego mentora. Nawet gdy nie potrafię sparować jej, prostych przecież, uderzeń, nie upomina mnie, ale radzi: Wymach. Dłonie szerzej. Dźgnij! Ale czasem przegrywa się już na starcie i gdzieś przy ósmej rundzie jestem zbyt wolna. Kij Ren wali w mój bok – lewy, prawy, lewy. Cofam się. Nie mogę tego zablokować.
Nie blokuj więc. Znajdź wzór. Wzór, który Ren stworzyła celowo. Wzór dla widzów nieoczywisty.
Ale oczywisty dla Lotos. Bez sztuczek, Pawico! Niemal słyszę jej krzyk, krewką odpowiedź na obelgę. Bez sztuczek…
Gdy Ren wyprowadza atak na prawą stronę, robię unik w lewo, zmuszając ją do obniżenia kija. A teraz to zakończę. Ruszam na nią i potykam się. Uch!
Zrządzeniem losu lub kaprysem szczęścia znosi mnie na Ren.
I wbijam moją władczynię w piach.
Świat wiruje. Wiwaty. Imię Lotos. Moje łokcie miażdżą żebra Ren. Nieporadnie próbuję się wycofać.
– Jesteś cała? – Nie odpowiada. – Ren. – Otwiera oczy i robi zeza. – Przekomiczne.
– Wiem, wiem. – Siada. – Wybacz. Choć życie mi przeleciało przed oczami. Ale nic mi nie jest! – Jej oczy iskrzą radością. Po chwili poważnieje. – Lotos, a ty? – Zaczynam się pocić, gdy dodaje: – Wydajesz się bardziej niż zmęczona. – Doprawdy? Czy Ren w końcu dostrzegła, kim naprawdę jestem? – Wysypiasz się?
Zdemaskowanie mnie jako Zefir zdecydowanie ułatwiłoby mi życie.
Ale nie jest warte tego, żeby Ren straciła zaprzysiężoną siostrę.
– Sześć godzin dziennie – kłamię.
Dla żołnierza to całkiem rozsądna liczba, ale Ren jest zszokowana.
– To wiele wyjaśnia. Pamiętasz, co się stało, kiedy ostatnio obudziłam cię przed świtem?
Jak zgaduję, coś okropnego.
– Lotos będzie spać więcej.
– Dobrze. To rozkaz twojej władczyni.
Pomagam Ren wstać, z grymasem obserwuję, jak dotyka swojej piersi. Nawet zraniona nic nie powie, zbyje mnie, jeśli będę nalegać. Poddała walkę, bo wie, jak ważne są pozory.
– Za to też przepraszam. – Wskazuje na swój kij, ale przeprosiny nie są potrzebne. Rozumiem. Nie jesteśmy sobie równe. Jeśli przegram zbyt wiele walk z Ren, żołnierze nie będą chętni do słuchania moich rozkazów.
To tyczy się też Ren. Jej przywództwo nad Zachodem powinno być bezsporne, tak jak jej ranga.
Tę bitwę muszę wygrać najpierw.
Gdy opuszczamy pole treningowe, łapię spojrzenie Turmalin. Szybko kończy walkę i do nas podchodzi.
– Pani – mówi, zatrzymując się o krok przed Ren.
– Turmalin. Jakieś postępy z formacją oskrzydlającą?
– Wyuczona perfekcyjnie.
– Świetnie. A Lot gęsi?
Obserwuję Ren, gdy Turmalin zdaje raport z postępu treningów bojowych. Prawdą jest, że nie sypiam zbyt wiele. Koszmary nie pozwalają mi zasnąć – śmierć Ren, czasem z rąk Miazmy, czasem Cykady. Ale to się nie zdarzy. Wciąż jestem jej strateżką, nawet jeśli nie mogę jej otwarcie służyć radą. Zerkam na Turmalin nad ramieniem Ren i pochylam głowę.
Teraz.
– Pani – mówi do zapatrzonej w żołnierzy walczących na arenie drugiej. – Odnośnie do koronacji…
Zapada cisza cięższa niż południowy żar.
– Moja odpowiedź się nie zmieniła – odpowiada w końcu Ren. – Nie zasiądę na tronie wuja. Będę rządzić w imię ludu, jak czyniłam to przez ostatnie dwa miesiące, by nie zakłócać mu życia. To nie wystarcza?
Powinno. Tytuł gubernatorki to ledwie formalność. Koronacja? Moim zdaniem, zbędne ceregiele. Ale czy mistrz Sencjusz je podzielał? Nie. Jak pisał: Nie będzie na świecie porządku, póki tytuł odzwierciedlać nie będzie pozycji. Trzy stulecia później ludzie wciąż się z nim zgadzają. Dlatego też Ren ma aż takie poparcie: nazwisko, które nosi, to Xin.
I pewnie też dlatego ta tradycjonalistka do szpiku kości nie potrafi dojrzeć mojej duszy pod mianem „Lotos”.
Turmalin milczy, a Ren odwraca się od pól treningowych i odchodzi.
Spieszymy za nią.
– Ludzie się niepokoją – kontynuuje Turmalin, tak, jak się umawiałyśmy. W odróżnieniu od Lotos ona znana jest ze swojej wrażliwości. – Miazma się nie ruszyła, od kiedy dotarła do Dasan.
Sprytny plan, jeśli weźmie się pod uwagę, że premierka nadal nie otrząsnęła się po bitwie na Klifach. Zamiast więc zapuścić się w górzyste, nieprzyjazne tereny Zachodu, osiadła w Dasan, próbując nas wywabić…
– Ruszymy więc na Dasan – decyduje Ren.
– Nie! – krzyczę, choć krew Lotos się gotuje. Bitwa! Bitwa!
– Nie – powtarza na szczęście spokojna Turmalin. – Jeszcze nie. Tego właśnie chce Miazma. Koronacja ugruntowałaby twoją pozycję w oczach ludu i bitwa byłaby zbędna. Oficjalne pozycje, twoja i Miazmy, muszą być porównywalne.
Proszę – myślę, obserwując Ren, która zatrzymała się przy palisadzie areny trzeciej. – Przyjmij właściwy tytuł.
– Turmalin, zapominasz o czymś. – Ren patrzy na nią, potem na mnie. – Nie chciałam tego. Nigdy niczego takiego nie chciałam.
Jej oczy wpijają się w moje. Przełykam ślinę. Prosząc Ren o uczczenie jej nowej pozycji, każemy jej świętować krwawy przewrót, śmierć Xin Gonga, przepowiednię, która od dzieciństwa ją prześladowała:
Xin Ren – ta, która zdradzi swój ród.
Ale przepowiedziane już się stało i jeśli Ren może usprawiedliwiać pełnienie funkcji gubernatorki dobrem ludu, może tym dobrem usprawiedliwić i koronację. Gdy samotnie (Turmalin i ja nie dostałyśmy znaku, że mamy za nią podążyć) wkracza na arenę trzecią, otwieram usta. Przekonaj ją. Nabieram powietrza.
– Nawet karaluchy zwą się królami!
Ren przyspiesza.
Ruszam za nią, ale Turmalin mnie powstrzymuje. Chwyta moją pięść, zanim dotrze do mnie, że zacisnęłam dłoń.
Może faktycznie powinnam więcej spać. Mamroczę jakąś wymówkę o braku snu i upale, a Turmalin pocieszająco ściska moje palce.
– Jeszcze nic straconego. – Na arenie żołnierze kłaniają się Ren. – Trenuje wojsko – mówi Turmalin. – A mogłaby wciąż tkwić w twojej kapliczce.
– Nie przypominaj mi.
– Chce walczyć. A morale jest wysokie. – Turmalin odciąga mnie od areny i prowadzi w głąb obozu. – Nadal możemy ruszyć na północ. – Rzucam jej wściekłe spojrzenie. – Gdy nadejdzie czas. I nadal mamy sprzymierzeńców.
Ach tak, „sprzymierzeńcy”, którzy za moją dyplomację odpłacili, posyłając mi strzałę w plecy – nie żeby Turmalin albo Ren to wiedziały. Jak mówiłam Obłok: zemsta jest dla plebsu. Stratedzy nie pozwalają, by rozlana wczoraj krew zatruła jutro czerpaną wodę. Czemu miałabym ogłosić rozpad przymierza, skoro potrafię je naprawić?
Ale czy na pewno potrafisz je naprawić? – pyta głos w mojej głowie i chciałabym, by był to jedynie głos zwątpienia. – Nie potrafisz nawet przekonać Ren, żeby nazwała się „gubernatorką”, choć praktycznie nią jest. Jesteś w ogóle strateż…
– Zamknij się!
– Zefir? – Turmalin mruży oczy, a ja chciałabym się kopnąć za to, że wrzeszczę na własne myśli.
– Lotos – przypominam jej. – To nic takiego. – Nie wygląda, jakby mi uwierzyła. – To Obłok. Wyobraziłam sobie, jak by teraz ujadała. – Wybacz, Obłok. – Jak myślisz, co ona właściwie porabia na Bagnach? – pytam, gdy zmierzamy ku stajniom.
Obozowa kakofonia milknie, powietrze jest ciche niczym głos Turmalin.
– Jeśli nie pojedynkuje się z generałami, to pokonuje urzędników w szachach.
– Szachy.
– Mówiła kiedyś, że w wiosce, z której pochodzi, nikt z nią nie wygrał.
Ach tak? Uśmiecham się. Obłok byłaby przeszczęśliwa, wiedząc, że Turmalin chwali jej dokonania, ale nie powinna być zbyt pewna siebie. Przynajmniej dopóki nie pokona mnie.
– Masz szczęście, że cię dziś nie widziała – Turmalin mówi nieprzerwanie. – Twoje cztery przegrane z rzędu pojedynki źle o mnie świadczą.
Mój uśmiech kurczy się do grymasu. Trzy, nie cztery. Ale Turmalin, moja zakulisowa nauczycielka, oczywiście zauważyła, że Ren się podłożyła.
– To Ren. Ona po prostu jest dobra.
– Ciężko trenowała.
– Latami – prostuję. Walki wygrywa się doświadczeniem, nie siłą, a moje doświadczenie liczy sobie zaledwie miesiące. Nie tak dawno temu rozkazałam Turmalin otruć konie Ren. Dąsam się, gdy wchodzimy do stajni, i ogarnia mnie poczucie winy, gdy konie rżą.
Turmalin je sprawdza – „codzienne zadośćuczynienie” – a ja podchodzę do Ryżowego Ciasteczka. On, w odróżnieniu od większości ludzi, wie, że nie jestem Lotos.
I szanuję go za to.
– Mógłbyś chociaż udawać szczęśliwego – mamroczę i pstrykam końskie chrapy. Wydmuchuje bąbel. – Zanotowane. Tęsknisz za nią, nie za mną.
Jego odpowiedź jest równie cicha, co niewypowiedziane słowa, które kryję w sercu.
Też mi jej brakuje. Brak mi jej żywiołowości, mimo nerwów, które mnie kosztowała. Nawet Obłok mi brak. Pusty boks obok boksu Ciasteczka, ten, w którym powinna stać jej klacz, tylko unaocznia jej nieobecność.
Czy Obłok miałaby więcej szczęścia przy przekonywaniu Ren? Nie wiem; nie wiem, co u niej. Pisze rzadko, śląc jedynie wojskowe raporty. Powinno mnie to cieszyć. Brak innych wiadomości oznacza brak zmian na Południu.
A jednak, kiedy obok stajni przebiega kurier krzyczący „raport!”, niemal go zatrzymuję. Powiedz mi, że to od Obłok.
A potem dociera do mnie, że to żołnierz, któremu powierzyłam baczenie na izbę chorych.
Jeśli cokolwiek się zmieni – powiedziałam mu – melduj najpierw mnie.
W naiwności swojej powiedziałam „jeśli” zamiast „kiedy”.
– Ocknął się, generałko Lotos.
– Mówiłeś, że się ocknął. – Odwracam się gwałtownie do żołnierza. – Nie, że zniknął.
Za nami łóżko w izbie chorych wyraźnie pozbawione jest zamaskowanego, pogrążonego w śpiączce Sikou Haia.
– B-był tutaj. – Żołnierz się wzdryga.
Co za… Ręka wędruje mi do topora i żołnierz pada na kolana błagać o litość. Reputacja Lotos trwa nawet, gdy jej już nie ma, ale teraz mi nie pomoże. Gdy patrzymy z Turmalin na siennik, obu nam przychodzi do głowy ta sama niewesoła myśl. Ren już gardzi przewrotem. Co więc zrobi, kiedy ocalały syn Xin Gonga uświadomi jej, że nie był przypadkową ofiarą? A co z Aster, Paprocią i pozostałymi generałami, których lojalność zawdzięczamy Sikou Haiowi? Czy ktokolwiek waży się ich obwiniać, jeśli zmienią strony, gdy dowiedzą się, że ich suzeren został bezlitośnie wykorzystany, by podżegał do przewrotu, a potem porzucony?
Nie ja, szara eminencja, która za tym stała.
– Zajmę się tym – rzucam do Turmalin i wychodzę z izby. Obracam się, przeszukując wzrokiem okolicę.
– Gdzie on jest? – Zadaję to pytanie nie tylko sobie.
– A nie mówiłaś mi przypadkiem, że mam się zamknąć?
– Cofam to. I jestem dogłębnie i niezaprzeczalnie skruszona. Więc gdzie on jest?
– Nie mam pojęcia. – W mojej głowie ziewnięcie Kropli Rosy odbija się echem. A gdy ona sama sfruwa mi z kołnierza i rozprostowuje skrzydełka, krzywię się.
– To się dowiedz.
– Jakoś nie mam ochoty. – Udaje się jej umknąć przed trzepnięciem. – Spróbuj jeszcze raz, a cię użądlę.
– Musisz tak utrudniać?
Pytanie retoryczne. Bo choć w odróżnieniu od mojej boskiej siostry nie umiem czytać w myślach, jej myśli mogę odgadnąć. Martwi się. Matka za Maską, cesarzowa wszystkich bóstw, wie, że tu jestem i że mieszam się w losy śmiertelnych. Nadejdzie dzień, gdy mnie ukarze, ale im mniej się wtrącam, tym mniej surowo. To logiczne.
Rozumiem to. Sama wolałabym ścierpieć pięćdziesiąt uderzeń pioruna, a nie sto. Skoro jednak i tak mam cierpieć, niech mój czas tutaj ma znaczenie. Niech wygram, a jeśli, brońcie bogi, muszę przegrać, niech wygra ta jedna osoba.
Mój jedyny rywal.
I nie zamierzam tu obrażać Sikou Haia, ale to nie jego tytuł. Ale, ale gdzież może być? Dokąd w ogóle mógłby dotrzeć? Jego gabinet, daleko w Xin City, nie wchodzi w rachubę. W obozie zaś, w oficynie, w barakach, w zbrojowni ani śladu. Została tylko droga wśród figowców.
Wkraczam między drzewa z dłonią kurczowo zaciśniętą na toporze.
– Mówiłaś, że nie zostaniemy tu długo – brzęczy Kropla Rosy. – Zanim wzięłaś sobie to ciało, mówiłaś, że jesteś o krok lub dwa od osiągnięcia tych swoich Pouczeń Wzlatującej Zefir. Ale wygląda na to, że więcej ci tych kroków trzeba. Nie naprawiłaś przymierza z Południem. Tu, na Zachodzie, twoja władczyni sama sobie odmawia legitymizacji. A jeśli chodzi o Północ…
– Jeśli ruszymy na nich teraz, zrobimy to, czego chce Miazma.
– No i?
– Przegramy!
Kropla podskakuje w pszczelim odpowiedniku wzruszenia ramionami.
– Już dawno nie interesowały cię wygrane.
– Zawsze mnie interesowały.
– Nie w niebiosach.
– Tam nie było czego wygrywać. Ani dla kogo.
– Czyli Nadir i ja to teraz „nikt”.
– Twoje słowa, nie moje. Sęk w tym, że mnie nie potrzebujecie.
– Ta twoja Ren też nie. Nie jest stworzona, by zwyciężać, nie bardziej niż ty stworzona jesteś do walki na kije. – To zabolało, ale Kropla Rosy ma więcej do powiedzenia. – Możesz ją wciągnąć na szczyt, a ona i tak nie obejmie cesarskiego tronu.
– Nigdy nie chciałam jej na cesarskim tronie.
– „Nawet karaluchy…”
– Te słowa podyktował temperament Lotos. Moim celem jest sprawić, żeby Ren wyzwoliła Xin Bao, i było to moim celem, odkąd… – Odkąd w Thistlegate wybłagała moją pomoc. Ale dlaczego usprawiedliwiam się przed Kroplą Rosy? – Nie przypominam sobie, żebym prosiła cię o ocenę Xin Ren – myślę do mojej boskiej siostry. – Prosiłam za to, żebyś biorąc pod uwagę ich zdradę, dowiedziała się więcej o Południu.
– To byłoby igranie z przeznaczeniem.
Przeznaczenie. Przeznaczenie. Przeznaczenie. Nuży mnie słuchanie o nim, nuży słońce, oślepiające mnie, gdy wynurzam się spod figowców. Tuż przy mojej kapliczce. Wchodzę i wychodzę.
Sikou Haia tu nie ma.
Warczę i ptaki zrywają się z pobliskiego drzewa. Tchórze, co do jednego.
Poza jednym. Ptak, który nie jest ptakiem, ale, jak dostrzegam, gdy oczy złapią ostrość, kawałkiem białego materiału zaplątanego w gałęzie.
Szata pacjenta.
Zanurzam się w las, podążając szlakiem zwisających z gałęzi strzępów materiału i przeklinając strażnika. Ocknął się. Jak widać, już jakiś czas temu. Przepatruję teren, niepewna, czy nie szukam zwłok.
– Mogłabyś chociaż zdradzić, czy żyje? – pytam Kroplę Rosy. Brzęczy. – Jak sobie chcesz.
Przedzieram się przez krzaki, rozrywam ich splątane gałęzie gołymi rękami, by po chwili ciąć je toporem. To siekanie czegoś na kawałki to nadzwyczaj miłe uczucie, ale niestety, zbyt szybko krzewy się przerzedzają. Czyste, błękitne niebo nad klifem.
Na krawędzi zaś postać w szpitalnej bieli.
Podchodzę. Promienie słońca migoczą na przepływającej poniżej rzece. Tu, wysoko w górach, powietrze jest spokojne. Jeszcze wyżej ptaki i ich niesłyszalne dla nas rozmowy. To cisza pocisku w napiętej procy, pocisku, który mogę zwolnić i kontrolować…
Potrącam stopą kamyk, który odtacza się ze stukotem.
– Chwilę ci zajęło.
Po tych dwóch miesiącach jego głos jest chropawy.
– Miałam nadzieję, że będziesz ostrożniejszy – odpowiadam, podchodząc do niego.
– Żeby znów ponieść śmierć z twojej ręki, generałko Lotos? – Sikou Hai nie odrywa wzroku od rozciągających się za rzeką Bagien.
Ja nie mogę oderwać wzroku od jego głowy.
Nie z mojej – powinnam sprostować. Twojego brata. To Sikou Dun na weselu dźgnął Sikou Haia. Wszyscy to widzieli. Czego nie widzieli, to tego, że tańczył do melodii, którą ja grałam. Dowiedział się o przewrocie, wściekł i zatopił ostrze w piersi brata, bo ja to zaaranżowałam – i nie zostawiłam po sobie śladu. Powinnam powiedzieć Sikou Haiowi, że poczynił błędne założenia.
Ale mąż pisma, jakim jest Sikou Hai, ufa podszeptom swojego umysłu. Podejrzewa mnie i będzie podejrzewać już zawsze.
Zostać docenioną za moje machinacje? Satysfakcjonujące.
– Ustalmy coś, generałko – mówi wpatrzony w rzekę. – Czy żywy jakoś ci się przydam?
– Nie wiem. – Sikou Hai to niezakończona sprawa. A ja zwykle nie zostawiam spraw niezakończonych. – Zamierzasz powiedzieć Ren?
– O tym, jaką rolę odegrałaś w przygotowaniu przewrotu? Zabijesz mnie, jeśli jej powiem?
– Zależy. – Obłok wzięła na siebie odpowiedzialność za przewrót, żeby to ją, nie mnie, Ren zesłała na Bagna. Nie zaprzepaszczę jej poświęcenia. – Może.
– Bardziej bym cię szanował, gdybyś powiedziała, że tak.
Te słowa mnie zaskakują, a po chwili rozdrażniają.
– Czemu? – Zachowuje się, jakby dla niego to była tylko gra, jakbym była zwierzyną zwabioną tu strzępami bieli. – Potrafiłbyś kogoś zabić? – Nie krzycz. Ale nie mogę mówić ciszej. – Nie sądzę. Czemu więc mnie miano by szanować za rozlew krwi? Bo wyglądam, jak wyglądam? Pozwól, że coś ci powiem, Sikou Hai: jesteśmy tacy sami. Jestem tobą. Jestem…
Strateżką.
Przerywam. Rozsądek w końcu zatamował rzekę.
– Wiem. – Odwraca głowę. Od rzeki. Do mnie. Nie nosi maski i w słońcu blizny na jego twarzy są wyraźnie widoczne. – Wiedziałem – mówi z emfazą – w chwili, gdy odezwałaś się na spotkaniu, kiedy planowałaś obalić mojego wuja. Nie. Wcześniej. Gdy zagrałaś na guqinie. To wystarczyło, żebym wiedział, że jesteś kimś więcej niż wojowniczką. Ale wiedzieć to jedno. Przyznać to coś zupełnie odmiennego. Wiedziałem, że jesteś kimś więcej, ale nie chciałem przyznać, kim więcej. Nie dostrzegałem w twoich planach taktyki, póki nie porzuciłaś mnie w lesie. – W jego głosie rozbrzmiewa pogarda. – Miałem wtedy aż nazbyt dużo czasu, by zaakceptować to, kim jesteś.
Potworem czy morderczynią?
– Jesteś strateżką Xin Ren. – Wzrok Sikou Haia przykuwa mnie i nie pozwala drgnąć. Siedzi tu, blady i kruchy, góruję nad nim niczym głaz, ale przecież nawet głazy spadają z klifów. Serce mi się ściska, gdy mówi: – Teraz to widzę. Ale nigdy o tobie nie słyszałem. – Bierze wdech i się krzywi. – Twój przydomek?
Przydomek. Nie mam pojęcia, który wybrać. Słowa. Mam wrażenie, że zapomniałam, jak ich używać.
A wtedy odzywa się temperament Lotos.
– Zefir.
Noszę imię Zefir.
Widziałam, jak na moją prawdziwą tożsamość reagują dwie osoby. Turmalin, mimo wiary w reinkarnację, nie wiedziała, co myśleć. Obłok chciała mnie udusić, bo ważyłam się posiąść ciało Lotos.
Sikou Hai… Sikou Hai wstaje.
– Zefir – powtarza. – Uczennica Yao Mengqi. Ta, która przepowiada pogodę. Najmądrzejsza z nas. – Jego szorstki głos pełen jest bólu, czci, podziwu. – Dla strategów jesteś bóstwem.
Przez chwilę słyszę jedynie słowo „bóstwo”. Gdy nagle do mnie dociera.
Rozpoznał we mnie Zefir.
Sikou Hai klęka.
– Wzlatująca Zefir. – Patrzy na mnie zapadniętymi, lecz skrzącymi się oczami. – Od tak dawna podążam twoim śladem. Przyjmij mnie, proszę, na swojego ucznia.
Wiatr dmie. Ptaki latają. I ja bym mogła – jestem teraz tak lekka.
Ujrzano mnie.
To najwspanialsze z uczuć.
Ale rzeczywistość nie odeszła zbyt daleko.
– Chwila. Nie zapytasz nawet, jak – przeżyłam – ani czemu – tak wyglądam? Czy on wierzy w reinkarnację? W bóstwa?
– Z tobą niemożliwe jest możliwe – odpowiada stanowczo, nie oferując żadnego wyjaśnienia.
Cóż.
Nie odmówię oddawania mi czci.
Powoli opuszczam topór. Uczeń. Nigdy żadnego nie miałam. Moi nauczyciele – mistrz Yao, poeta, szachistka, były cesarski kosmolog – tak dobrze mnie wyszkolili, że ich przerosłam. Prędzej wytarzam się w gównie, niż pozwolę Sikou Haiowi przerosnąć mnie.
Ale.
Ze wszystkich adoptowanych synów Xin Gonga przeżył jedynie on. Ren go wysłucha, choćby jedynie z poczucia winy. Wreszcie będę mieć przez kogo przedstawiać moje plany.
– Wstań – mówię do niego.
– Przyjmij mnie wpierw.
– Przyjmuję. Wstań teraz.
Kłania się, trzykrotnie dotykając czołem ziemi, zanim wstanie. I się zachwieje. Podtrzymuję go.
– Wracamy. – Jakim cudem wciąż jest przytomny? – I żadnego opuszczania izby chorych bez mojego pozwolenia.
Uwalnia ramię.
– Powiedz, co mnie ominęło.
– Później.
– Nie. Teraz – nalega, a mnie zaczyna drżeć powieka. – Zbyt długo byłem niedysponowany.
– Opowiem ci w… – drodze.
Mijam Sikou Haia. Moje spojrzenie przykuła rzeka, która niesie coś, z miejsca, w którym jesteśmy, lekkiego i niewielkiego jak liść.
Łódka.
A w niej osoba w czerni.
Wrona. Przez myśl przemyka mi jego uśmiech. Zabandażowana dłoń spoczywająca na mojej. Mrugam i wspomnienia znikają, zostawiając za sobą jedynie postać w dobijającej do brzegu łódce. Nasze wojska otaczają wysiadającego pasażera.
W jego rękach lśni coś złotego.
Posłaniec.
– Chodź – rzucam Sikou Haiowi, a on podąża za mną bez słowa. Układ na szachownicy się zmienił. Nie muszę nic mówić, gdy zarzucam go sobie na plecy jak worek ryżu. Jeśli mamy doradzać Ren, musimy trzymać rękę na pulsie.
Najważniejsze teraz jest, by jak najszybciej wrócić do obozu.
Docieramy tam w chwili, gdy żołnierze wprowadzają posłańca. Popychają go w stronę Ren, a generałowie i urzędnicy gromadzą się wokół.
– Prezent z Północy – mówi posłaniec, unosząc złoconą szkatułkę.
Ren ją przyjmuje.
Otwiera.
Obóz milknie.
二十六
Prezent z Północy.
Po otwarciu szkatułki Ren przez dłuższą chwilę się w nią wpatruje. Nie drgnie nawet, ale gniew jej qì narasta. Ciemność zbiera się w jej ustach, by po chwili popłynąć strumykiem z kącika warg.
Krew.
– Pani! – Aster i Turmalin podtrzymują ją, a ja biorę szkatułkę – i upuszczam po ujrzeniu, co skrywa.
Na bogów. Sięgam po nią, ale za późno. Szkatułka uderza o ziemię i wytacza się z niej głowa. Turla się, a wszyscy, nawet ja, się cofają. Na dziesięć piekieł. Zgniła. Wystarczy spojrzeć na pomarszczoną skórę tego czegoś, na zmatowiałe włosy spięte… moją spinką. Rozpoznaję ją szybciej niż własną głowę, szczególnie w tak opłakanym stanie. Marszczę nos.
I pomyśleć, że byłam z niej tak zadowolona.
Jęk Ren wyrywa mnie z zamyślenia.
– Wezwij medyka – rozkazuję komuś. Odwracam się do innego żołnierza, mniej fortunnego. – Ty zabierz głowę.
Reszta gromadzi się koło Ren. Urzędnicy i generałowie, nasi i ci z Zachodu, otaczają ją i prowadzą w stronę namiotu dowództwa.
Przemykam na tyły świty, do Turmalin.
– Myślałam, że odzyskaliśmy ciało – szepczę. Żeby być dokładną, ciało Qilin, zabitej strzałą, którą zdecydowanie odzyskaliśmy i która teraz spoczywa w mojej kapliczce.
– Bo odzyskaliśmy – odszeptuje Turmalin.
– Ale nie głowę. Mogłaś wspomnieć.
– Nie wydawało mi się to istotne.
Aż do teraz. Kto ją wysłał? Czy na pewno Miazma? Czy może posłańca przysyła Cykada, a Południe chce, abyśmy winiły cesarstwo i za głowę?
– To Miazma – myśli Kropla Rosy.
– O! Teraz pomagasz.
– Jeśli odpowiedź jest bez znaczenia, to nie pomoc. Tylko udowodnienie, że miałam rację. Otaczają cię wrogowie…
Więc jednak Miazma – myślę do siebie, a Kropla Rosy kontynuuje niezrażona. To tak bardzo w jej stylu.
Tyle dobrego, że to moja głowa, a nie naszej cesarzowej.
Już w namiocie dowodzenia pomagamy Ren usiąść.
– Zakłócenie qì – mówi medyk, badając jej puls – pogorszyło niezagojoną ranę…
– Ranę? – wtrąca któryś z oficjeli.
– Stłuczenie na klatce piersiowej spowodowane uderzeniem tępym narzędziem – wyjaśnia medyk i to ja czuję ból w klatce piersiowej. To moje dzieło. – Z czasem się zagoi, ale wypiszę receptę.
Służba podaje herbatę. Ren nawet po nią nie sięga. Jej oczy błyszczą, a ja znów czuję ukłucie w piersi. Chciałabym jej powiedzieć: Jestem tutaj. Ta głowa? Gnijące mięso, nic więcej.
Ale śmiertelni tak tego nie widzą. Wojownicy pozbawiają wrogów głów, by pozbawić ich szansy na pokój w następnym życiu. Nawet cioteczki w sierocińcu unikały palenia zwłok, starając się zachować je w stanie jak najbardziej nienaruszonym.
A Ren jest śmiertelna do szpiku kości.
– Zabiję ją. – Podnosi na nas wzrok, a jej słowa przywołują koszmar, który śniłam. – Z końcem tygodnia ruszamy na Północ.
Nikt się nie sprzeciwia. Zasnęli? Pragnę wrzasnąć: już bardziej oczywistej prowokacji Miazma nie mogłaby zrobić!
Ale jestem Lotos. Lotos nigdy nie kwestionowałaby rozkazów swojej pani i dlatego to Sikou Hai mówi:
– Nie możesz. – Wszystkie oczy zwracają się na niego. Przez tłum przepływa fala niedowierzania.
– Panicz Sikou!
– Paniczu Sikou! Ocknąłeś się!
Zdążył już założyć maskę, choć kroki wciąż stawia niepewnie. Aster śpieszy w jego stronę, a on ją odsuwa, samotnie idąc w stronę rozstępującego się tłumu.
Zatrzymuje się przed Ren i zgina w ukłonie.
– Pani.
– Bez formalności, proszę. – Gdy Sikou Hai się prostuje, Ren wstaje. – Sikou Hai. – Chwila brzemiennej ciszy. – Wybacz mi. – Kłania mu się. Nikt nie odważa się odetchnąć. – Twój ojciec i brat… – Głos Ren pobrzmiewa bólem. – Nie zdołałam ich ocalić.
– Pani, proszę – szepcze Turmalin, a za nią pozostali obecni. Przywódczyni kłaniająca się podkomendnemu? To niestosowne i milczenie Sikou Haia jest odpowiednio dojmujące, jego zamaskowana twarz bledsza niż przy naszym spotkaniu na klifie.
– Jeśli naprawdę czujesz, że jesteś mi coś winna – mówi w końcu – posłuchaj. Nie możesz ruszyć na Północ. – No, wreszcie głos rozsądku! – Górskie drogi, te same, które utrudniają atak na Zachód, utrudniają też wywiezienie z nich zaopatrzenia. Jeśli wyruszymy na Miazmę, pokona nas, odwlekając konfrontację i głodząc naszych żołnierzy.
Tak! Powiedziałabym to samo!
– Jestem tego świadoma – ripostuje Ren. – Ale wiadomość Miazmy to obelga. Wyzwanie. Świat wkrótce się dowie, czy je podjęłam, czy poddałam.
– Nie poddamy go. – Sikou Hai podchodzi do zawieszonej na tyłach namiotu mapy. – Podejmiemy je, zajmując Bikong. – Że co? Nie! – Stuka palcem w zarys fortu, a potem przesuwa dwa palce na południe. – Druga z twoich zaprzysiężonych sióstr, Obłok. Aktualnie stacjonuje w stolicy Bagien. Bez trudu przemieści swoje wojska w górę Miki. – Przesuwa dłoń na północ, podążając za wschodnią odnogą Miki do miejsca, gdzie łączy się ona z Gipsówką. Bikong znajduje się u ich styku. Oficjalnie fort Bagien, w rzeczywistości placówka Miazmy. To powszechna wiedza. – Odbierzemy Miazmie Bikong bez porzucenia naszych pozycji – obwieszcza pewny siebie, póki nie dostrzeże wyrazu mojej twarzy.
Głupiec! Bikong to cenna zdobycz, ale i wielkie ryzyko. Poza Miazmą mamy i innych wrogów. Cykada jest zdecydowana odzyskać Bagna i gdy Obłok ruszy na Bikong, opuści stolicę. Sikou Hai nie wie, czym to grozi, ale powinien wiedzieć, żeby nie układać strategii beze mnie. Piorunuję go wzrokiem i widzę, że się waha, ale zdążył podzielić się planem, który wyraźnie podoba się Ren.
– Zatem zdecydowane. – Zatrzymuje się w drodze do wyjścia, ale nie odwraca się. – Postąpimy zgodnie z planem panicza Sikou. Poinformujcie Obłok.
– Tak, pani. – Urzędnik już przygotował księgę.
– Wyślij Lotos. – Wszyscy, poza Ren, patrzą na mnie. Ona patrzy przed siebie. – Zaniosę jej wieści.
– Nie.
– Ale…
– Odmawiasz wykonania rozkazu swojej królowej?
Cisza.
Wszyscy padamy na kolana.
Królowa. Tytuł dorównujący tytułowi Miazmy, tytuł, którego zaledwie kilka godzin wcześniej by nie przyjęła. Może powinnam podziękować mojej głowie, że się zjawiła, bo coś się zmieniło. Powietrze jest bardziej rześkie, chłodne, dzień za rozsuniętymi przez Ren klapami namiotu przeszedł w zmierzch.
– Wyślijcie wiadomość Miazmie.
Urzędnik spogląda na nią, pędzelek trzyma w gotowości, ale Ren wychodzi na zewnątrz i rozkazuje czekającym tam żołnierzom:
– Zabić posłańca.
Gdy Wrona siedział obok mnie, puszczając kaczki na jeziorze, powiedział mi: Ludzie się zmieniają.
Ludzie się zmieniają.
Myślałam, że po pojawieniu się mojej głowy nic mnie już dziś nie zaskoczy, ale Ren, władczyni zwykłych ludzi, nakazująca śmierć niewinnego posłańca? O takiej zmianie myślał Wrona? Nie. Jest wstrząśnięta. Jak z krwią – jednorazowy wybuch. Nikomu nie stała się krzywda.
I nie stanie. Wbiegam na pole treningowe w chwili, gdy żołnierze wnoszą katowski pieniek. Ci, których zadaniem jest przygotować posłańca na śmierć, jeszcze nie przybyli. Dzięki niebiosom. Nie byłam pewna, czy zdążę przed nimi.
Nie potrzebuję teraz świadków.
– Nowy rozkaz – warczę na żołnierzy. – Gdy się pojawi, zaprowadźcie posłańca do baraków więziennych.
Żołnierze milczą.
– Wykonać! – ryczę.
– Tak jest, generałko Lotos!
Opuszczam arenę, zanim podkomendny Miazmy mnie dostrzeże. Niech myśli, że rozkaz wydała Ren. Niech myśli…
– Co ty wyprawiasz? – pyta Sikou Hai, stając za mną. – Słyszałem, co powiedziałaś. – Podchodzi bliżej, a mnie oczy przesłania czerwień. – Nie możemy podważać rozkazów królowej Xin…
Chwytam go za szyję i unoszę.
– Wszystko zniszczyłeś!
Dławi się.
I dobrze, niech się dławi! Daj mu nauczkę, Pawico!
– Zefir!
Pawico!
– Zefir, nie! – Krzyk Turmalin przywołuje mnie do przytomności. Czerwień topnieje. Sikou Hai osuwa się na ziemię.
– Ja… przepraszam. – Ręce mi drżą. – Nie… nie wiem…
…co mnie napadło. Zawstydzona zerkam na Turmalin, ale w jej oczach nie znajduję potępienia. Wręcz przeciwnie, jest w nich skrucha. Kuca przy krztuszącym się Sikou Haiu i mówi:
– Imię, które teraz usłyszałeś, to pomyłka. Byłam zaskoczona…
– Wie – przerywam jej. – Wie, że jestem Zefir.
– Tak, i jestem jej uczniem – udaje mu się wydusić.
Turmalin spogląda na mnie, milczeniem potwierdzam jego słowa. Bardzo zauważalnie nam nie gratuluje.
– Powstrzymałaś egzekucję? – pyta i kiwa głową, gdy potwierdzam. – Ren nie jest sobą.
– Nie możesz jej wiecznie chronić – Sikou Haiowi udaje się wydusić pomiędzy haustami powietrza. – Kiedyś będziesz musiała jej zaufać.
– Kiedyś – warczę. – Kiedy będę mogła zaufać i jej doradcom. Rada odnośnie do Bagien…
– Jest lepsza niż atak na Północ.
Czy na pewno? Kiedy ruszymy na Północ, musimy mieć pewność, że zwyciężymy. Porażka nie wchodzi w grę. Z jego punktu widzenia wysłanie Obłok na Bikong jest mniejszym złem.
I może pogrążyć naszą misję.
– Bagna są dla nas ważne – mówię. Wydaje się, że przez przewrót i objęcie gubernatury Ren zapomniała, że Cykada żądała zwrotu Bagien, a ja nie zamierzam jej o tym przypominać. Póki nie będziemy mogli znów zaufać Południu. – Potrzebujemy ich jako strefy buforowej miedzy nami i Południem i jako bazy wypadowej, kiedy ruszy północna kampania.
– Wiem – odpowiada Sikou Hai.
– Utrata Bagien to jak strata kończyny.
– Czemu – kaszle. – Czemu mielibyśmy stracić…
Bagna.
Widzę, że zaczyna rozumieć.
– Cykada pragnie Bagien – mówi. – Ale to nasz sprzymierzeniec. Nie odebrałaby ich siłą. Chyba że… – Łapie moje spojrzenie. – Chyba że przymierze zostało zerwane.
Pytanie „Zefir, czy to prawda?” maluje się w oczach Turmalin.
Sikou Hai, ty naprawdę wszystko zniszczyłeś. Nie tak chciałam to obwieścić, ale mój uczeń nie zostawił mi wyjścia.
– Turmalin. Poproś Ren, żeby dała ci legion i oddelegowała do stolicy. Powiedz tylko, że chcesz zmienić wojska Obłok. – Manewr dwudziesty drugi: otwórz drzwi, by zwabić złodzieja. – Pozwólmy Południowcom myśleć, że Bagna nie są chronione, by po nie sięgnęli, i zatrzaśnijmy pułapkę. – Lotos powiedziałaby: Zmiażdżmy ich!, ale ja rozluźniam zaciśnięte pięści. – Unikaj niepotrzebnego rozlewu krwi.
Zobaczymy, z kim Cykada będzie chciała się sprzymierzyć, kiedy to my będziemy mieć jej wojsko w garści.
– Jeden legion nie wystarczy, żeby zmusić ich do posłuszeństwa. – Sikou Hai jest raczej sceptycznie nastawiony.
– I dlatego Obłok przerwie atak na Bikong i wesprze Turmalin.
– Nie wróci, póki nie zwycięży. – Sceptycyzm Turmalin piecze jak zdrada.
– Oblężenia trwają – dodaje Sikou Hai. – Czemu nie powiedzieć Ren, że Południe zdradziło, i nie wysłać na Bagna większych sił…
– Zażąda dowodów! – Puszczają mi nerwy. – Będzie ufać sprzymierzeńcowi, dopóki nie skruszymy tego zaufania twardymi dowodami.
– Przecież masz dowody – wtrąca Sikou Hai, a ja przymykam moje zmęczone, piekące oczy, nienawidząc tego, że może być tak praworządny i tak ślepy jednocześnie. Wrona nie potrzebowałby szczegółowych wyjaśnień.
Wystarczyłoby jedno spojrzenie, by wiedział, czego się lękam.
– Jeśli chcesz powiedzieć Ren o Południu, powiedz – odpowiadam Sikou Haiowi. – Wymuś zeznania na posłańcu. Niech powie, że to Cykada wysłała głowę. Zobaczysz, jak zareaguje.
To wytrąciło im z rąk wszelkie argumenty.
Kolejny tydzień przyniósł falę raportów.
Wojska Obłok ruszyły wzdłuż Miki.
Wojska Obłok ruszyły na Bikong.
Wojska Obłok oblegają fort.
Morale wzrosło, a Ren przychyliła się do prośby Turmalin, pozwalając jej na podróż do stolicy Bagien. Tylko ja nie mogłam się odprężyć. Żeby wieści od Obłok do nas dotarły, trzeba sześciu dni. I gdy my się radujemy, ona może przeprowadzać atak. Może przegrywać. Może umierać.
– Czy to nie męczące? – pyta Kropla Rosy, gdy po raz kolejny nagabuję ją o wieści o Obłok. – Martwić się o tak wiele kruchych ludzkich istnień?
– Jak sytuacja?
– Wciąż żyje – wzdycha Kropla Rosy.
– Posiłki Miazmy? – Mogła je wysłać z Dasan, ze stolicy cesarstwa, z obu naraz. A to dla Obłok oznaczało katastrofę. – Jak wiele jest w drodze do Bikong?
– Wiesz, że ty też jesteś bóstwem?
To prawda. Jestem. Przystaję niedaleko baraków.
Czemu polegam na Kropli Rosy, skoro mogłabym na sobie?
– Nie o to mi chodziło. – Kropla Rosy leci za mną na klif, na którym rozmawiałam z Sikou Haiem. – Co ty wyprawiasz?
Sadowię się na skale.
– Mówiłaś, że możemy czasem naginać zasady.
– Matka za Maską…
– Od czasu przewrotu wie, że tu jestem. Jeszcze mnie nie wezwała.
– Ale gdy wezwie…
– Grzmoty i błyskawice. Sto. Tysiąc.
– Nie, Zefir. Może cię wygnać. Tym razem na zawsze. – To mnie ucisza. To prawda. O niektórych z wygnanych bóstw nigdy już nie słyszano.
Nikt nie wie, co się z nimi stało.
Jeśli w zamian za bicie jednego więcej ludzkiego serca na zawsze stracę Kroplę Rosy i Nadir…
Przebiega mnie zimny dreszcz.
Ale czy to na zawsze, jeśli nigdy nie umrę? Bóstwa nie mogą umrzeć, a Obłok może. I Ren.
W moich koszmarach zawsze umierają.
Nie mogę na to pozwolić.
Unoszę dłoń. Kropla Rosy mówiła, że jako Qilin wezwałam mgłę. Przywołałam deszcz. Tworzyłam wiatr. Tak mocno skupiłam się na opanowaniu siły Lotos, że zaniedbałam własną.
Zamykam oczy, zanurzam się w sobie, umysłem sięgając źródła mocy wewnątrz siebie. Gdy go nie znajduję, sięgam głębiej, poza wspomnienia…
…jestem lekka jak piórko…
…pod palcami mam wszystko i wciąż jeszcze mogę się tego uczyć…
…w rzeczach Nadir znajduję planszę do gry, kopię gry śmiertelnych. Nie dbam o nich, ale podoba mi się ta gra, smak zwycięstwa – o pięć punktów, jedenaście, dziewiętnaście. Inne bóstwa przybywają do Gniazda Jutrzenki tylko po to, by ze mną zagrać, a ja pokonuję wszystkich…
…bóstwo za bóstwem…
…póki mnie nie pokonują, gdy po stuleciach porażki przekuwają w zwycięstwa. Każdy ma wieczność, by prześcignąć, by być prześcigniętym. Nie zostawię po sobie trwałego śladu…
…„Czemu tak się starasz?”, pyta jeden z bogów, gdy pijemy, siedząc na tarasie ponad chmurami, i sama zaczynam się zastanawiać…
…bo właściwie czemu…
…jeśli wszystko, co czynię, może być odczynione, uczynione, poczynione…
…czemu by nie odpocząć…
Nie. Nie spocznę. Sięgam jeszcze dalej i w końcu docieram do źródła mojej mocy. Zamykam ją w dłoniach. Qì przybiera kształt kuli. Otwieram dłonie i posyłam rosnącą kulę qì poza mnie. Przepływa ponad Bagnami i przez chwilę widzę równiny, rzeki, wioski, jakbym to ja ponad nimi frunęła, jakbym mogła poszybować wprost do Wrony…
Wizja znika. Kula wciąż wędruje, to ja nie mogę sięgnąć wzrokiem dalej niż na dziesięć lıˇ. Irytujące ograniczenie, ale nie potrzebuję oczu, żeby wywołać burzę.
Posyłam kulę w chmury nad Dasan, tysiąc pięćset lıˇ stąd.
Chwilę później qıˇ zaczyna działać – i tam, i w głębi mnie. Pochylam się do przodu, rozpościeram palce na kamieniu. Z czoła ściekają mi krople potu i padają między moje rozpostarte palce, jak krople deszczu padają na wody Miki. Dyszę. Czy to zawsze było takie trudne?
Nieważne, stało się. Deszcz będzie padać. Do jutra Mika wzbierze, zatrzymując w Dasan posiłki, które Miazma chciałaby posłać.
Deszcz ma jeszcze jedno zadanie, o ile Obłok potrafi je wykorzystać. Jeśli jest dobra w szachach, wie, jak ważne jest ukształtowanie terenu. Rzeki dają życie.
Mogą je też odbierać.
Zakończ to jak najszybciej – myślę do Obłok, marząc o tym, bym, jak Kropla Rosy, mogła przemawiać w jej głowie. – Nie pozwól, żeby ta wojna stała się wojną na przetrzymanie.
Gdy się taką stanie, Cykada ruszy na bagna.
Po sześciu dniach docierają wieści od Obłok: cesarskie posiłki z Dasan oraz wozy z zaopatrzeniem zatrzymało błoto. Tymczasem siły pod dowództwem Szpona, które wyruszyły ze stolicy i dotarły pod Bikong, gdzie rozbiły obóz na drugim brzegu rzeki, na wprost namiotu Obłok, jeszcze przed świtem porwała rzeka. Jak i obóz Obłok. Który był jedynie przynętą, bo Obłok osobiście zniszczyła tamy na Mice, uwalniając powódź. Podczas gdy jego armia została rozbita, sam Szpon zbiegł do fortu i dołączył do oblężonych sił Miazmy.
Z tej okazji wyprawiliśmy ucztę, która się rozkręca, a ja zaciskam palce na kielichu. Bikong wciąż jeszcze się nie poddał. A to oznacza, że może dostać posiłki. Gdybym tylko wiedziała, co się tam dzieje…
– Lotos chce dołączyć do Obłok w Bikong.
– Żeby ukraść jej chwałę? – droczy się Ren.
Chwałę. Ledwo pamiętam co to.
– Miazma jest sprytna – nalegam. – Obłok nie ma stratega.
– To prawda. Sikou Hai pytał, czy…
– Nie!
Mój wybuch wywołuje uśmiech Ren.
– Powiedziałam mu, że nie jest gotów na podróż.
Muszę zamienić z nim parę słów na temat jego pozycji. Od kiedy to uczeń próbuje zastępować mistrza? – myślę ponuro, gdy Ren daje się porwać jakiemuś oficjelowi. Wymawiam się szybko z konkursu jedzenia udek z kurczaka i starannie unikając pijanych żołnierzy, idę w stronę baraków, aby w końcu zatrzymać się przy jednej z żołnierek, bezwładnie opartej o drzewo.
Pośród gałęzi nad nią unosi się jej duch.
Niech to. Kucam obok, gotowa klepnąć ją w policzek, gdy przypominam sobie, jak dotknięcie Lotos i Sikou Haia niemal pochłonęło mojego ducha. Wstaję, cofam się i kopię nogę żołnierki. Chrapie.
Gdy zerkam w górę, drzewo jest pozbawione ducha.
Żołnierze! Potrząsam głową i odchodzę. Piją aż do oderwania od rzeczywistości.
Oderwanie.
To jest to.
– Zefir… – ostrzega Kropla Rosy, pojmując moje zamiary, gdy spieszę w stronę mojej kapliczki, klękam przed ołtarzem i sięgam pod niego, ponad pudełkiem z rzeczami Zefir, po zawiniątko.
Rozwijam je, odkrywając wszystko, co udało mi się zdobyć, od kiedy stałam się Lotos. Przede wszystkim płaszcz Wrony. Rumienię się na wspomnienie tamtego przebudzenia i ciężaru płaszcza na moich ramionach. Skup się. Odkładam płaszcz na bok, dołączają do niego kartki z wykaligrafowanym zdaniem, na wszystkich tym samym, ostatnie próby niemal nie do odróżnienia od starego pisma, aż w końcu trafiam na dzban wina. Dostałam je od Obłok, zanim wyruszyła na Bagna.
– Z jakiej to okazji? – zapytałam, unosząc brew.
– Urodziny Lotos. Za dwa miesiące.
Teraz za dwa tygodnie. I co ja niby w tym czasie osiągnęłam? Niewystarczająco wiele.
Wyciągam korek, uwalniając zapach brzoskwiń. Gdyby Lotos go poczuła, przypomniałaby sobie dzień, gdy pod brzoskwiniami zaprzysięgła siostrzeństwo Ren i Obłok. Zapach zawiódłby tam jej umysł.
Mój nie rusza się z kapliczki. Nie dzielę wspomnień z Lotos. Nie mam nic, nie jestem waleczna, nie jestem wpływowa. Myślałam, że potrzebuję tego ciała, by pomóc Ren, a stało się ono moim więzieniem. Biorę łyk, krzywię się, a potem opróżniam dzban.
Jeden pusty.
Sięgam po drugi.
Niedługo potem jestem ociężała, rozgrzana, odrętwiała. To otępienie doznań i myśli… w niebiosach tak na nich polegałam. Brzdęk. Ostatni dzban wysuwa mi się z rąk. Osuwam się. Sufit kapliczki wiruje i kurczy się do odprysku pomiędzy moimi zamykającymi się powiekami.
Gdy je rozchylam, patrzę na siebie z góry.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
zhīyīn, soulmate, bratnia dusza [wróć]
Nazwiska zapisywane zgodnie z tradycyjnym zapisem: nazwisko imię. I tak Xin Bao i Xin Ren noszą to samo nazwisko: Xin (przyp. aut.). [wróć]