Ukrywając Anioła Śmierci. Josef Mengele w Brazylii - Anton Betina - ebook

Ukrywając Anioła Śmierci. Josef Mengele w Brazylii ebook

Anton Betina

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia życia Josefa Mengelego w ukryciu, jakiej jeszcze nie czytaliście!

Od zakończenia II wojny światowej Josef Mengele – znany na całym świecie z okrutnych pseudomedycznych eksperymentów przeprowadzanych w Auschwitz i odpowiedzialny za wysłanie tysięcy ludzi do komór gazowych – latami wymykał się organom ścigania. Choć rządy wielu krajów, rozmaite organizacje i łowcy nazistów deptali mu po piętach, prowadził za oceanem dość spokojną egzystencję. Wszystko dzięki wsparciu oddanych przyjaciół, którym mroczna przeszłość nazistowskiego lekarza nie przeszkodziła w zapewnianiu mu ochrony, choć jednocześnie sam Mengele odmawiał pomocy dawnym kolegom-nazistom. Kiedy zaś blisko siedemdziesięcioletni „pan Pedro” utonął nagle podczas kąpieli w morzu, a zaprzyjaźniona Austriaczka pochowała go w Brazylii pod fałszywym nazwiskiem, wydawało się, że Mengele zabrał swoją tajemnicę do grobu…

W tej opartej na nieznanych dotąd faktach, wciągającej książce dziennikarka Betina Anton opisuje historię pobytu Mengelego w Brazylii z unikalnej perspektywy. Kiedy Betina miała 6 lat, nagle bez słowa zniknęła jej ukochana nauczycielka przedszkolna. Znacznie później autorka dowiedziała się, że właśnie Tante Liselotte chroniła potwora z Auschwitz… To stało się punktem zwrotnym w jej dziennikarskich poszukiwaniach.

Posiłkując się niepublikowanymi wcześniej materiałami, wspomnieniami i zeznaniami osób, które miały styczność z Aniołem Śmierci, a także listami samego Mengelego, które udało jej się wydobyć z policyjnych archiwów, Anton odmalowuje obraz psychiki nazistowskiego oprawcy i jego codziennego życia w tropikach oraz stawia fundamentalne pytanie: „Jak to było możliwe?”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 380

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog. Mój osobisty związek ze sprawą Mengelego, czyli groźby, które dostałam podczas badania „niebezpiecznej” sprawy

Pro­log

Mój oso­bi­sty zwią­zek ze sprawą Men­ge­lego, czyli groźby, które dosta­łam pod­czas bada­nia „nie­bez­piecz­nej” sprawy

Jedno z moich pierw­szych wspo­mnień z dzie­ciń­stwa doty­czy pew­nej nauczy­cielki. Nie była to byle jaka nauczy­cielka, choć może na taką wyglą­dała. Tante Lise­lotte miała euro­pej­ską urodę, była szczu­pła i, jak więk­szość kobiet w latach osiem­dzie­sią­tych, nosiła trwałą ondu­la­cję. Żadne dziecko nie nazy­wało jej cio­cią, wszyst­kie mówiły do niej Tante. To był jeden ze zwy­cza­jów panu­ją­cych w tam­tej­szej szkole, nie­miec­kiej enkla­wie w sercu dziel­nicy Santo Amaro w São Paulo. Nauczy­cielka zwra­cała się do mnie w języku będą­cym mie­szanką por­tu­gal­skiego i nie­miec­kiego, do któ­rej przy­wy­kłam w domu i która w związku z tym brzmiała mi zna­jomo. W zimne poranki mama posy­łała mnie do szkoły w spodniach od piżamy pod ubra­niem. W miarę jak słońce znaj­do­wało się coraz wyżej na nie­bie, a od zabawy robiło się nam gorąco, to wła­śnie Tante Lise­lotte ścią­gała ze mnie nad­miar warstw. Pamię­tam, że kiedy nie chcia­łam się w coś bawić, cho­wa­łam się pod jej sto­łem. Nasza sala miała wiel­kie okna wycho­dzące na ogród. Pamię­tam, jak bie­ga­li­śmy swo­bod­nie po tra­wie i jak lubi­łam ści­skać czer­wone kwiatki – mówi­li­śmy, że w środku mają miód. Od pozo­sta­łej czę­ści szkoły i „dużych” uczniów oddzie­lały nas nie­wy­soka drew­niana brama i krzewy różo­wych aza­lii. W tym małym świe­cie czu­łam się bez­piecz­nie.

Jed­nak pew­nego dnia wszystko się zmie­niło. Ktoś prze­ka­zał nam, że Tante Lise­lotte już nie przyj­dzie. Nie poże­gnała się z nikim. To było zupeł­nie nie­spo­dzie­wane odej­ście w samym środku seme­stru. Zastą­piła ją inna kobieta – już nie pamię­tam, jak się nazy­wała – i tyle. Mia­łam wtedy zale­d­wie sześć lat i byłam zasko­czona, że z dnia na dzień stra­ci­łam moją nauczy­cielkę. Dla­czego miała się już nie zja­wić? Co się stało? Odno­si­łam wra­że­nie, że roz­mo­wom doro­słych wokół tego tematu towa­rzy­szy aura powagi. Nie wie­dzia­łam dokład­nie, o co cho­dziło, ale zro­zu­mia­łam, że coś jest nie tak.

Tante Lise­lotte, któ­rej opiece rodzice powie­rzali nas każ­dego ranka, chro­niła naj­bar­dziej poszu­ki­wa­nego wów­czas na świe­cie nazi­stow­skiego zbrod­nia­rza: Josefa Men­ge­lego. Przez dzie­sięć lat moja nauczy­cielka przyj­mo­wała zbiega u sie­bie domu, w dziel­nicy Bro­oklin, a więc cał­kiem nie­da­leko od naszej szkoły w połu­dnio­wej czę­ści São Paulo. W week­endy jeź­dziła z nim i z rodziną do hacjendy w Ita­pe­ce­rica da Serra, a w waka­cje na plażę do Ber­tiogi. Przy­pro­wa­dziła go nawet raz do szkoły na święto czerw­cowe. Stary nazi­sta miał wów­czas na sobie piękny płaszcz w euro­pej­skim stylu oraz fil­cowy kape­lusz i nikt się nie domy­ślił jego toż­sa­mo­ści. Lise­lotte przed­sta­wiła go zresztą dyrek­to­rowi szkoły jako przy­ja­ciela rodziny. (Nic, co mogłoby wzbu­dzać podej­rze­nia w szkole sku­pia­ją­cej ger­mań­ską spo­łecz­ność. Wła­ści­wie każdy miał krew­nego z Nie­miec, Austrii czy Szwaj­ca­rii). I to ona pocho­wała Men­ge­lego pod fał­szy­wym nazwi­skiem na cmen­ta­rzu w Embu w 1979 roku, tak aby nikt nie odkrył jego toż­sa­mo­ści nawet po śmierci. Dzięki temu for­te­lowi zmy­liła wła­dze, łow­ców nazi­stów i ofiary szu­ka­jące spra­wie­dli­wo­ści.

Przez ponad sześć lat Lise­lotte żyła w prze­świad­cze­niu, że cała ta histo­ria została zapo­mniana, dosłow­nie pogrze­bana. Funk­cjo­no­wała dalej nor­mal­nie, ucząc naj­młod­sze dzieci w nie­miec­kiej szkole. Jed­nak w czerwcu 1985 roku sekret nie­spo­dzie­wa­nie wyszedł na jaw, a jej życie wywró­ciło się do góry nogami. Nauczy­cielka nie tylko musiała nagle odejść ze szkoły, lecz także stała się nie­mile widziana w spo­łecz­no­ści, zaczęła otrzy­my­wać ano­ni­mowe pogróżki przez tele­fon i wie­lo­krot­nie musiała się sta­wiać w komen­dzie Poli­cji Fede­ral­nej i skła­dać wyja­śnie­nia. Osta­tecz­nie została oskar­żona o trzy prze­stęp­stwa: ukry­wa­nie zbiega, poda­nie fał­szy­wej infor­ma­cji w akcie urzę­do­wym i uży­wa­nie fał­szy­wego doku­mentu. Przy­naj­mniej osiem­na­ście lat, z trzy­dzie­stu czte­rech, jakie żył w ukry­ciu po dru­giej woj­nie świa­to­wej, Men­gele spę­dził w Bra­zy­lii, z czego ostat­nich dzie­sięć lat pod ochroną Lise­lotte i jej męża.

Ani razu przez cały ten czas Lise­lotte nie myślała poważ­nie o wyda­niu go poli­cji. Oczy­wi­ście, gdyby się do tego przy­znała, mia­łaby pro­blemy z pra­wem. Dla­tego wolała przy­jąć postawę ofiary i powie­działa, że bała się powia­do­mić organy ści­ga­nia o obec­no­ści Men­ge­lego w Bra­zy­lii, ponie­waż dosta­wała pogróżki. Osoby zwią­zane z nazi­stow­skim leka­rzem miały jej powie­dzieć, że jeśli chce chro­nić swoje dzieci, powinna sie­dzieć cicho. Ta wer­sja mogła być nawet praw­dziwa, ale nie była kom­pletna. Pry­wat­nie Lise­lotte uwa­żała, że nie robiła nic złego, przyj­mu­jąc u sie­bie nazi­stow­skiego zbrod­nia­rza poszu­ki­wa­nego na całym świe­cie. Chciała pomóc (uży­wa­jąc jej wła­snych słów) „z dobroci serca” czło­wie­kowi „mają­cemu kło­poty”, przy­ja­cie­lowi.

Tym­cza­sem Men­gele zde­cy­do­wa­nie nie był zwy­kłym przy­ja­cie­lem. Był ucie­ki­nie­rem odpo­wie­dzial­nym za nie­zli­czone zbrod­nie, jak wyni­kało z nakazu aresz­to­wa­nia wyda­nego przez Try­bu­nał Spra­wie­dli­wo­ści we Frank­fur­cie nad Menem. To prawda, że Men­gele poja­wił się w życiu Lise­lotte pod fał­szy­wym nazwi­skiem, i dla­tego na początku nie mogła wie­dzieć, z kim ma do czy­nie­nia. Kiedy nato­miast poznała jego praw­dziwą toż­sa­mość, było już za późno: zaprzy­jaź­niła się z nim i cała rodzina zdą­żyła się do niego przy­wią­zać. Sen­sa­cyjna wia­do­mość, że ten czło­wiek w rze­czy­wi­sto­ści jest zbrod­nia­rzem, nie nad­szarp­nęła ich rela­cji. Wprost prze­ciw­nie, Lise­lotte do końca pozo­stała wierna swo­jemu przy­ja­cie­lowi.

Jej mąż, Wol­fram, wyznał poli­cji, że Men­gele wie­dział, iż jest poszu­ki­wany na całym świe­cie za zbrod­nie popeł­nione mię­dzy majem 1943 a stycz­niem 1945 roku, a więc w okre­sie, gdy przez bli­sko rok i osiem mie­sięcy był leka­rzem w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym Auschwitz. Wbrew temu, co wiele osób myśli, Men­gele ni­gdy nie był naczel­nym leka­rzem tego ogrom­nego miej­sca zagłady. Funk­cję tę peł­nił dr Edu­ard Wir­ths, odpo­wie­dzialny za wszel­kie dzia­ła­nia medyczne w naj­więk­szym nazi­stow­skim obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym. Był to tak wielki kom­pleks, że podzie­lono go na trzy podo­bozy: Auschwitz I (obóz główny lub Stam­m­la­ger), Auschwitz II (Bir­ke­nau) oraz Auschwitz III (Mono­witz). Począt­kowo Men­gele odpo­wia­dał za tzw. obóz cygań­ski. Kiedy cały blok Romów został zli­kwi­do­wany i pra­wie trzy tysiące męż­czyzn, kobiet i dzieci wysłano do komór gazo­wych, awan­so­wał na głów­nego leka­rza Bir­ke­nau.

Jed­nym z naj­waż­niej­szych zadań Men­ge­lego jako Lage­rarzta, leka­rza obozu kon­cen­tra­cyj­nego, było wybie­ra­nie więź­niów, któ­rzy mieli zgi­nąć w komo­rach gazo­wych, i tych, któ­rzy mogli się jesz­cze przy­dać do pracy. Nazy­wało się to „selek­cją” i cał­ko­wi­cie zaprze­czało pod­sta­wo­wemu zało­że­niu lekar­skiej pro­fe­sji, któ­rym jest rato­wa­nie, a nie odbie­ra­nie życia. Her­mann Lang­bein, austriacki wię­zień, który pra­co­wał jako sekre­tarz dok­tora Wir­thsa, zauwa­żył, że to zupełne odwró­ce­nie war­to­ści powo­do­wało kon­flikt sumie­nia u nie­któ­rych leka­rzy, głów­nie u tych, któ­rzy swoje powo­ła­nie zawo­dowe trak­to­wali poważ­nie i nie pod­cho­dzili do nazi­zmu ze zbyt­nim entu­zja­zmem. Zde­cy­do­wa­nie nie był to przy­pa­dek Men­ge­lego. On pra­co­wał nawet w cza­sie wol­nym i nie miał wyrzu­tów sumie­nia, posy­ła­jąc bez­bron­nych ludzi do komór gazo­wych. Jego naj­waż­niej­szym celem było wyszu­ki­wa­nie w trans­por­tach bliź­niąt, osób nisko­ro­słych i cier­pią­cych na inne scho­rze­nia, aby wyko­rzy­sty­wać je jako kró­liki doświad­czalne. Być może ze względu na stały udział w selek­cjach Men­gele zyskał przy­do­mek „Anioła Śmierci”. Kiedy poja­wiał się w bara­kach więź­niów, wszy­scy trzę­śli się ze stra­chu, bo wie­dzieli, co ozna­cza jego obec­ność: ktoś miał zostać wysłany na śmierć.

Jed­nak tym, co zapew­niło Men­ge­lemu jesz­cze więk­szą roz­po­zna­wal­ność na całym świe­cie niż doko­ny­wane przez niego selek­cje i wstrzą­sa­jący przy­do­mek, było ujaw­nie­nie szo­ku­ją­cych eks­pe­ry­men­tów, jakie prze­pro­wa­dzał na ludziach. Stało się to dopiero w latach sześć­dzie­sią­tych, kiedy jego ofiary publicz­nie zło­żyły zezna­nia pod­czas dwóch słyn­nych pro­ce­sów: nazi­sty Adolfa Eich­manna w Jero­zo­li­mie i dru­giego pro­cesu oświę­cim­skiego we Frank­fur­cie nad Menem. Od tej pory eks­pe­ry­menty Men­ge­lego stały się sze­roko znane, a w powszech­nej wyobraźni utrwa­lił się obraz pseu­do­nau­kowca zdol­nego do wszyst­kiego, byle tylko ulep­szyć „rasę aryj­ską”, która miała zdo­mi­no­wać świat. Ów wize­ru­nek zna­lazł odzwier­cie­dle­nie w róż­nych for­mach w ame­ry­kań­skim prze­my­śle zwią­za­nym z kul­turą. Men­gele stał się fik­cyj­nym boha­te­rem książki pisa­rza Iry Levina pod tytu­łem Chłopcy z Bra­zy­lii, która uka­zała się w 1976 roku. Dwa lata póź­niej powieść ta została prze­nie­siona na duży ekran. Film pod takim samym tytu­łem otrzy­mał trzy nomi­na­cje do Oscara i miał gwiaz­dor­ską obsadę: Gre­gory Peck wcie­lił się w postać Josefa Men­ge­lego, a Lau­rence Oli­vier w łowcę nazi­stów. Póź­niej, w 1986 roku, ame­ry­kań­ski zespół Slayer skom­po­no­wał tra­sh­me­ta­lowy utwór Angel of Death, a inspi­ra­cją do jego napi­sa­nia stała się postać nazi­stow­skiego leka­rza. Można więc powie­dzieć, że dekady po wyzwo­le­niu Auschwitz Men­gele z kata stał się zło­wiesz­czym sym­bo­lem kul­tury popu­lar­nej.

Wbrew fik­cji i powszech­nemu prze­ko­na­niu ten nazi­sta nie był osa­mot­nio­nym i sza­lo­nym pseu­do­nau­kow­cem. W rze­czy­wi­sto­ści cie­szył się popar­ciem nowo­cze­snej insty­tu­cji badaw­czej, nie­zwy­kle cenio­nej w Trze­ciej Rze­czy: Insty­tutu Cesa­rza Wil­helma z sie­dzibą w Ber­li­nie. To wła­śnie tam wysy­łał próbki krwi i narządy pobrane od więź­niów Auschwitz, w tym od dzieci. Młody lekarz marzył o tym, by za jego sprawą powstało praw­dziwe impe­rium badaw­cze, w któ­rym po woj­nie zro­biłby bły­sko­tliwą karierę. Zde­ter­mi­no­wany, aby osią­gnąć ten cel, mak­sy­mal­nie wyko­rzy­sty­wał swo­bodę, jaką cie­szył się w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym, by popeł­niać okru­cień­stwa w imię wła­snej nauko­wej cie­ka­wo­ści. Robił tak, ponie­waż chro­niła go rasi­stow­ska i anty­se­micka ide­olo­gia nazi­zmu, a jed­no­cze­śnie był prze­ko­nany, że wszy­scy więź­nio­wie wcze­śniej czy póź­niej i tak umrą. Men­gele trak­to­wał Auschwitz jak wielki maga­zyn mate­riału ludz­kiego, z któ­rego mógł korzy­stać w swo­ich pry­wat­nych bada­niach.

Lista zagad­nień, które chciał zgłę­bić, była naprawdę długa: zabu­rze­nia wzro­stu (jak nisko­ro­słość), metody ste­ry­li­za­cji, prze­szcze­pia­nie szpiku kost­nego, tyfus, mala­ria, noma, czyli rak wodny (cho­roba, która dotyka głów­nie nie­do­ży­wione dzieci), ano­ma­lie ciała (jak garb i stopa koń­sko-szpo­tawa) czy hete­ro­chro­mia (róż­no­barwne tęczówki oczu). Nie wspo­mi­na­jąc o bada­niach nad bliź­nię­tami, pro­wa­dzo­nych już od lat dwu­dzie­stych. Wydaje się wąt­pliwe, by jeden nauko­wiec zdo­łał zro­zu­mieć tak różne zagad­nie­nia. Jak napi­sała nie­miecka histo­ryczka Carola Sachse, było to pozba­wione nauko­wego sensu istne sza­leń­stwo osoby o nad­mier­nej aro­gan­cji. Jak gdyby nie wystar­czyły mu bada­nia pro­wa­dzone w tak róż­nych kie­run­kach, Men­gele kolek­cjo­no­wał szkie­lety Żydów, ludz­kie embriony i mar­twe ciała nowo­rod­ków.

Histo­rie okrut­nych i dziw­nych eks­pe­ry­men­tów Men­ge­lego zawsze mnie prze­ra­żały. Tym bar­dziej że mia­łam świa­do­mość, iż pod­czas ucieczki przed wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści chro­niła go moja nauczy­cielka. Całymi latami intry­go­wało mnie to, co zro­bił, a przede wszyst­kim dla­czego. Co stało za tak wiel­kim złem? Pamię­tam, że w nie­dziel­nych pro­gra­mach tele­wi­zyj­nych oglą­da­łam dłu­gie repor­taże o eks­pe­ry­men­tach prze­pro­wa­dza­nych na ludziach. Były szo­ku­jące. Szo­ko­wało rów­nież to, że taki czło­wiek bez­kar­nie miesz­kał i bywał w róż­nych miej­scach tuż obok mojego domu i że moja nauczy­cielka utrzy­my­wała z nim tak bli­skie rela­cje. Zawsze się zasta­na­wia­łam, dla­czego Tante Lise­lotte chro­niła Men­ge­lego i co się za tym kryło.

Ist­nieje wiele ksią­żek na temat Men­ge­lego napi­sa­nych w Euro­pie i Sta­nach Zjed­no­czo­nych, ale żadna wni­kliwa praca nie powstała w Bra­zy­lii, w kraju, w któ­rym ukry­wał się naj­dłu­żej. Jako dzien­ni­karka z ponad­dwu­dzie­sto­let­nim doświad­cze­niem uzna­łam, że nad­szedł czas, by zająć się tą histo­rią. Życie Men­ge­lego zaczę­łam odkry­wać dzięki zagra­nicz­nym książ­kom, póź­niej zaś się­gnę­łam do doku­men­tów i pod­ję­łam się poszu­ki­wa­nia osób, które były z nim zwią­zane. Naj­waż­niej­szą posta­cią w tym gro­nie była bez wąt­pie­nia Tante Lise­lotte. Byłaby ona też naj­lep­szą osobą do opo­wie­dze­nia mi o tym, co działo się przez te wszyst­kie lata, kiedy Men­gele ukry­wał się w Bra­zy­lii. Tylko gdzie ja mogłam ją zna­leźć po ponad trzy­dzie­stu latach od czasu, gdy uczyła w tam­tej szkole? W inter­ne­cie jej nazwi­sko poja­wiało się co prawda w róż­nych repor­ta­żach z 1985 roku, kiedy to po zna­le­zie­niu na cmen­ta­rzu w Embu szcząt­ków Men­ge­lego wybuchł ogól­no­świa­towy skan­dal, a w pra­sie zagra­nicz­nej pisano o tej spra­wie wię­cej niż o śmierci bra­zy­lij­skiego pre­zy­denta elekta Tan­creda Nevesa dwa mie­siące wcze­śniej, nie natra­fi­łam jed­nak na żaden ślad pro­wa­dzący do tej kobiety, który pocho­dził z kolej­nych lat. Lise­lotte zapa­dła się pod zie­mię.

W tej sytu­acji posta­no­wi­łam dotrzeć do daw­nych pra­cow­ni­ków szkoły, któ­rzy ją znali. Jedna z byłych nauczy­cie­lek, zawsze bar­dzo dla mnie miła i pomocna, nawet nie odpo­wie­działa na moją wia­do­mość, praw­do­po­dob­nie dla­tego, że zorien­to­wała się, o co cho­dzi. Nie mogłam zna­leźć niczego na temat Tante Lise­lotte i nawet nie wie­dzia­łam, czy jesz­cze żyje. Zdo­by­łam kon­takt do ówcze­snego dyrek­tora nie­miec­kiej szkoły i umó­wi­li­śmy się na roz­mowę. „O ile mi wia­domo, na­dal żyje. Widzia­łem Lise­lotte może ze trzy, cztery razy w urzę­dzie mia­sta São Paulo. Poja­wia się zwy­kle na spe­cjal­nej sesji poświę­co­nej nie­miec­ko­ję­zycz­nym imi­gran­tom” – powie­dział mi. Jedy­nym spo­so­bem, żeby z nią poroz­ma­wiać, było uda­nie się do jej domu.

Adres, pod któ­rym nauczy­cielka miesz­kała w cza­sie sprawy Men­ge­lego, był dostępny w wielu miej­scach: cza­so­pi­smach, gaze­tach, ofi­cjal­nych doku­men­tach, a nawet w zagra­nicz­nych książ­kach. Musia­łam się tylko dowie­dzieć, czy wciąż jest aktu­alny. Posta­no­wi­łam spraw­dzić. Przy­szłam do jej domu pew­nej nie­dzieli, krótko przed jede­na­stą rano. Przed bramą stał samo­chód. Z chod­nika było widać, że w salo­nie ktoś czyta gazetę. Wci­snę­łam przy­cisk domo­fonu. Osoba sie­dząca na sofie nawet nie drgnęła. Zamie­rza­łam ponow­nie wci­snąć przy­cisk, kiedy w oknie na pię­trze poja­wiła się kobieta. Mój Boże, to była ona!

Poczu­łam się tak, jak­bym zoba­czyła jakąś fik­cyjną postać w real­nym świe­cie. Przed­sta­wi­łam się jako była uczen­nica i dzien­ni­karka. Zapy­tała, czego chcę. Odpar­łam, że powiem, jeśli podej­dzie do furtki. Tro­chę się opie­rała, ale osta­tecz­nie ustą­piła. Zapewne zacie­ka­wiła ją moja obec­ność albo spra­wiło jej przy­jem­ność, że nazwa­łam ją „Tante Lise­lotte”. Już na dole uśmiech­nęła się i podała mi rękę. Palce miała tro­chę powy­krzy­wiane, co zdra­dzało pode­szły wiek. Sta­ły­śmy naprze­ciwko sie­bie odgro­dzone się­ga­jącą do pasa furtką. Wyja­śni­łam, że chcę napi­sać książkę o Men­ge­lem. Powie­działa, że nie roz­ma­wia o tej spra­wie z nikim, nawet z wła­snymi dziećmi.

– Pro­po­no­wano mi już nie­małe kwoty za roz­mowę, ale ja nie udzie­lam wywia­dów – oznaj­miła z prze­ko­na­niem.

– Dla­czego? – zapy­ta­łam.

– Bo to bez sensu. Jedni uwa­żają, że było tak, inni, że ina­czej – odparła.

Zaczę­ły­śmy pro­wa­dzić swo­bodną, nic nie­zna­czącą poga­wędkę. Nagle wymsknęło jej się dość nie­ja­sne wyzna­nie:

– Oni czę­sto myślą, że z wie­kiem wszystko zaczyna wycho­dzić na jaw. Nie zaczyna. Wszystko jest w porządku – dokoń­czyła zda­nie, nie wyja­śnia­jąc, co miała na myśli. Zaśmiała się i dalej mówiła swoim momen­tami kula­wym por­tu­gal­skim z sil­nym akcen­tem: – Posłu­chaj, uzgod­ni­li­śmy, że jeśli będę mil­czeć, Żydzi zosta­wią mnie w spo­koju. Więc mil­cza­łam. Nie mówi­łam o tej spra­wie, bo mia­łam rodzinę.

– Ale któ­rzy Żydzi tak pani powie­dzieli? – zapy­ta­łam.

Cisza.

– Mena­chem Rus­sak. On był nazijäger.

Nazijäger to „łowca nazi­stów”. Mena­chem Rus­sak prze­by­wał w São Paulo w cza­sie eks­hu­ma­cji szcząt­ków Men­ge­lego. Był sze­fem izra­el­skiej jed­nostki spe­cjal­nej, która zaj­mo­wała się ści­ga­niem nazi­stow­skich zbrod­nia­rzy wojen­nych.

Po krót­kiej pau­zie kobieta wymie­niła jesz­cze jedno nie­zro­zu­miałe nazwi­sko, doda­jąc, że to kon­sul. „Co to za kon­sul?”, zasta­na­wia­łam się.

– Czy oni pani gro­zili? – zapy­ta­łam.

– Nie, oni nie robią takich rze­czy. Jak możesz tak mówić? Nie masz prawa – odparła pogar­dli­wym i iro­nicz­nym tonem.

Zapy­ta­łam, czy ni­gdy nie żało­wała, że pomo­gła „przy­ja­cie­lowi”. Uwa­ża­łam przy tym, by nie wymie­nić nazwi­ska Men­ge­lego, bo zauwa­ży­łam, że dla niej to pewien rodzaj tabu.

– To już inna sprawa, bo mam dwoje dzieci, w porządku? – odpo­wie­działa.

– Ale co żało­wa­nie ma wspól­nego z dziećmi? – nie ustę­po­wa­łam.

– Znasz Gesetze Tal­mudu?” – zapy­tała, kolejny raz mie­sza­jąc por­tu­gal­ski z nie­miec­kim. – Zgod­nie z pra­wami Tal­mudu się­gają aż do siód­mego poko­le­nia. To nie jest strach, ale ja nie mogę – dodała. Nie wyja­śniła, co miała na myśli.

W Tal­mu­dzie, księ­dze juda­izmu zawie­ra­ją­cej rabi­niczne dys­ku­sje i będą­cej głów­nym źró­dłem żydow­skiego prawa, znaj­duje się wzmianka o zemście się­ga­ją­cej siód­mego poko­le­nia. Odnosi się do inter­pre­ta­cji z biblij­nej Księgi Rodzaju: kara za zbrod­nię Kaina nad­cho­dzi w siód­mym poko­le­niu, wraz z jego potom­kiem Lame­chem, który go zabija. Czyżby ona sądziła, że zosta­nie uka­rana w następ­nych poko­le­niach?

Roz­mowa sta­wała się coraz bar­dziej tajem­ni­cza, a moja nauczy­cielka z dzie­ciń­stwa zaczęła mnie prze­ra­żać. Ulica była pusta. Osoba sie­dząca na sofie dalej czy­tała. Kto to mógł być? Lise­lotte powie­działa, że nie będzie mówić o spra­wie Men­ge­lego, nie przesta­wała jed­nak opo­wia­dać mi róż­nych rze­czy. Na wiele pytań reago­wała, jedy­nie krę­cąc głową lub zło­wrogo się uśmie­cha­jąc. Roz­mowa toczyła się z prze­rwami. Nagle zapy­tała:

– Powie­dzieć ci coś?

– Tak – odpar­łam zlęk­niona.

– Radzę ci jak przy­ja­ciółka przy­ja­ciółce, zostaw tę sprawę.

Zro­bi­łam oczy jak spodki. Dla­czego tak mówiła? Czy to była groźba? Póź­niej zro­zu­mia­łam, że tak.

– Tak będzie dla cie­bie naj­le­piej – cią­gnęła. – Jest jesz­cze wiele, wiele rze­czy, o któ­rych nikt nie wie. A ja wiem – dodała i się zaśmiała.

– Więc musi mi pani opo­wie­dzieć – nale­ga­łam.

– Nie – odparła z powagą. – Ani słowa, bo umowa, którą z nimi zawar­łam, jest poważna. Kiedy ktoś ci mówi: „Pro­szę posłu­chać, ma pani dzieci…”. – Dała mi w ten spo­sób do zro­zu­mie­nia, że męż­czyźni, o któ­rych wcze­śniej wspo­mniała, jej gro­zili i trak­to­wali swoje pogróżki serio.

Kolejny raz zapa­dła głę­boka cisza. Mój strach nara­stał. Do czego ona zmie­rzała? Gro­ziła mi?

– Lepiej mil­czeć o tej spra­wie. Poszło na to dużo pie­nię­dzy. Naprawdę dużo – powtó­rzyła enig­ma­tycz­nie.

Byłam oszo­ło­miona i nie wie­dzia­łam, co odpo­wie­dzieć. Pomimo cięż­kiej atmos­fery roz­ma­wia­ły­śmy dalej. Zapy­tała, czy mam męża albo dzieci. Sta­ra­łam się spra­wiać wra­że­nie, jakby to były zwy­czajne pyta­nia star­szej zna­jo­mej kobiety, ale natych­miast poczu­łam się jak na prze­słu­cha­niu. Byłam coraz bar­dziej zestre­so­wana. Rzu­cała zarówno zawo­alo­wane, jak i cał­kiem bez­po­śred­nie groźby.

– Zaj­mij się inną sprawą, która nie jest tak nie­bez­pieczna. Bo ta jest nie­bez­pieczna, możesz mi wie­rzyć – stwier­dziła.

– Ale uważa pani, że grozi mi nie­bez­pie­czeń­stwo? Z czy­jej strony? – dopy­ty­wa­łam, uda­jąc głu­pią.

Znowu cisza.

– Nie powiem nic wię­cej – odparła w końcu.

Byłam sko­ło­wana. Usi­ło­wa­łam uda­wać, że wszystko jest w porządku. Zada­łam ostat­nie pyta­nie, lek­kie i try­wialne, żeby roz­ła­do­wać napię­cie:

– Tęskni pani za szkołą?

– Tęsk­nić nie tęsk­nię – odpo­wie­działa – ale jestem zado­wo­lona z tego, jak wyglą­dało moje życie. Co pora­dzę, że wielu ludzi mnie nie­na­wi­dzi? Wiem, że nie zro­bi­łam nic złego, i tyle.

Życzy­łam jej dobrej nie­dzieli i doda­łam, że powia­do­mię ją, kiedy książka się ukaże. Ruszy­łam z powro­tem, skrę­ci­łam za rogiem i zna­la­zł­szy się poza zasię­giem wzroku tej kobiety, przy­spie­szy­łam kroku.

W tam­tym momen­cie byłam pewna, że już ni­gdy wię­cej nie chcę roz­ma­wiać o tej spra­wie. Bałam się. Po powro­cie do domu opo­wie­dzia­łam o tych groź­bach moim sio­strom. Śmiały się z tego, że strach wzbu­dziła we mnie dzie­więć­dzie­się­cio­let­nia sta­ruszka. Usi­ło­wa­łam zacho­wać spo­kój i odpo­wie­dzia­łam tylko: „Dzie­więć­dzie­się­cio­let­nia sta­ruszka, która była w sta­nie chro­nić Josefa Men­ge­lego. Z kim ona jest powią­zana?”. Zada­wa­łam sobie to pyta­nie wiele razy i doszłam do wnio­sku, że nikt nie dałby rady prze­żyć ponad trzy­dzie­stu lat, będąc ści­ga­nym przez Mosad, izra­el­ski wywiad, i wielu łow­ców nazi­stów, a do tego z naka­zem aresz­to­wa­nia wyda­nym przez nie­miecki rząd, gdyby nie miał bar­dzo dobrze zor­ga­ni­zo­wa­nej siatki wspie­ra­ją­cych go osób.

Owa siatka nie miała tak roz­bu­do­wa­nej struk­tury jak Ode­ssa – mityczna orga­ni­za­cja mająca chro­nić ofi­ce­rów SS po dru­giej woj­nie świa­to­wej. Jej ist­nie­nie zresztą ni­gdy nie zostało udo­wod­nione i sam Wol­fram zapew­niał, że ni­gdy nie otrzy­mał wspar­cia od żad­nej nazi­stow­skiej orga­ni­za­cji. Men­gele zna­lazł w Bra­zy­lii, a zwłasz­cza w sta­nie São Paulo, grupę lojal­nych zwo­len­ni­ków, euro­pej­skich imi­gran­tów, któ­rych życie w taki czy inny spo­sób spla­tało się z jego życiem. Tutaj stwo­rzył swoją „tro­pi­kalną Bawa­rię”, miej­sce, w któ­rym mógł roz­ma­wiać po nie­miecku, zacho­wy­wać swoje zwy­czaje i prze­ko­na­nia oraz przy­ja­ciół i związki z ojczy­zną. I co naj­lep­sze, wszystko to w znacz­nie przy­jem­niej­szym kli­ma­cie niż ten panu­jący w Niem­czech. Być może cza­sem czuł, że „ma kło­poty”, jak powie­działa Lise­lotte, ale ni­gdy nie był nawet bli­ski ponie­sie­nia kary, na jaką zasłu­żył ktoś, kto popeł­nił zbrod­nie wojenne i zbrod­nie prze­ciwko ludz­ko­ści.

Ta książka to nie jest powieść. Powstała na pod­sta­wie wie­lo­let­nich badań, ana­liz ofi­cjal­nych doku­men­tów, w tym pocho­dzą­cych ze śledz­twa poli­cyj­nego w tej spra­wie i akt Poli­cji Fede­ral­nej. Dotar­łam także do pra­wie stu listów napi­sa­nych przez Men­ge­lego lub do niego przy­sła­nych, które zabrano z domu Lise­lotte i Wol­frama Bos­ser­tów, a póź­niej leżały zapo­mniane wśród sto­sów przy­pad­ko­wych doku­men­tów Muzeum Pań­stwo­wej Aka­de­mii Poli­cyj­nej w Brasílii. Szu­ka­łam infor­ma­cji w ówcze­snych cza­so­pi­smach, gaze­tach i wia­do­mo­ściach tele­wi­zyj­nych, żeby wie­dzieć, jak wypo­wia­dali się świad­ko­wie i inne osoby będące czę­ścią tej histo­rii. Prze­pro­wa­dzi­łam nie­zli­czone wywiady z ludźmi, któ­rzy znali Men­ge­lego w Bra­zy­lii, z leka­rzami z zespołu, który iden­ty­fi­ko­wał jego szczątki, z oca­la­łymi z Auschwitz, z bada­czami ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych i z Europy, a nawet z taj­nym agen­tem Mosadu Rafim Eita­nem, który w wieku dzie­więć­dzie­się­ciu lat udzie­lił jed­nego ze swo­ich ostat­nich wywia­dów wła­śnie na potrzeby tej książki.

W swoim gabi­ne­cie w Tel Awi­wie, gdzie roz­ma­wia­li­śmy pew­nego sło­necz­nego popo­łu­dnia, Eitan opo­wie­dział, jak bli­sko był Men­ge­lego w Bra­zy­lii i jak Mosad zaan­ga­żo­wał do prze­pro­wa­dze­nia tej misji bra­zy­lij­skiego agenta. Zapy­ta­łam, dla­czego nikt ni­gdy o tym nie mówił. Poru­szył ramio­nami w miłym geście i powie­dział tylko: That’s not my fault. Innymi słowy: to nie jego wina, że żaden dzien­ni­karz nie zajął się jesz­cze tym tema­tem. Podob­nie jak Rafi Eitan, inni moi roz­mówcy rów­nież byli już w pode­szłym wieku i zmarli przed publi­ka­cją książki. Tak stało się w przy­padku Evy Mozes Kor, jed­nej z naj­więk­szych akty­wi­stek wśród bliź­niąt, które padły ofia­rami Men­ge­lego. Na moje pyta­nia odpo­wie­działa mailowo z ame­ry­kań­skiego stanu Indiana, gdzie miesz­kała i pro­wa­dziła cen­trum edu­ka­cji o Holo­kau­ście. Zmarła nie­długo potem, w wieku osiem­dzie­się­ciu pię­ciu lat, kiedy jako prze­wod­niczka wybrała się z grupą osób do Auschwitz, co robiła każ­dego lata.

Efek­tem tej inten­syw­nej pracy badaw­czej nie jest bio­gra­fia Men­ge­lego. Za gra­nicą ist­nieje już kilka tako­wych, a nie chcia­łam umiesz­czać w świe­tle jupi­te­rów zbrod­nia­rza, poda­jąc mało inte­re­su­jące szcze­góły z jego życia oso­bi­stego. Moim celem było wydo­by­cie na świa­tło dzienne zaska­ku­ją­cej histo­rii, stwo­rze­nie opo­wie­ści, która mia­łaby formę thril­lera opar­tego na praw­dzi­wych wyda­rze­niach, z uży­ciem tych samych słów, które zostały wypo­wie­dziane pod­czas wywia­dów i zapi­sane w doku­men­tach.

Więk­szość cyta­tów została opa­trzona przy­pi­sami, żeby czy­tel­nik wie­dział, skąd pocho­dzą poszcze­gólne wypo­wie­dzi. Przy­pisy pomi­nę­łam jed­nak w pro­logu. Zro­bi­łam tak nie dla­tego, że nie powstał on na pod­sta­wie fak­tów, tylko dla­tego, że zale­żało mi na swo­bod­nym przed­sta­wie­niu książki. Jej tema­tem prze­wod­nim są zbrod­nie popeł­nione przez Men­ge­lego, a więc poja­wiają się także wątki zwią­zane z ofia­rami Anioła Śmierci, medy­cyną w Trze­ciej Rze­szy, oso­bami, które poma­gały Men­ge­lemu w ucieczce, oraz karami, na jakie zostali ska­zani inni nazi­stow­scy leka­rze. Klu­czowe pyta­nie tej książki brzmi: jak to moż­liwe, że taki zbrod­niarz i jego zwo­len­nicy mogli cał­kiem bez­kar­nie miesz­kać w Bra­zy­lii?

1. Śmierć na plaży, czyli jak pochować ciało pod fałszywym nazwiskiem

1.

Śmierć na plaży, czyli jak pocho­wać ciało pod fał­szy­wym nazwi­skiem

Bertioga, luty 1979 roku

Było piękne popo­łu­dnie, a on nie wyszedł jesz­cze tego dnia z domu. Mimo dusz­nego let­niego powie­trza drzwi i okna nie­mal przez cały czas były zamknięte1. Sąsie­dzi nie wie­dzieli, kto prze­bywa w środku. Był bar­dzo skryty, nie lubił obcych. Poprzed­niego dnia przy­je­chał tu sam z São Paulo. Miał za sobą męczącą podróż auto­bu­sem krę­tymi dro­gami i długą prze­prawę pro­mem. Zaprzy­jaź­nione mał­żeń­stwo, Wol­fram i Lise­lotte Bos­ser­to­wie, oraz ich dzieci już na niego cze­kali. Sta­ru­szek uwiel­biał te dzie­ciaki: Andreas miał dwa­na­ście lat, a Sabine czter­na­ście. Mimo to nieco się opie­rał, zanim przy­jął zapro­sze­nie, by spę­dzić z nimi tro­chę czasu w Ber­tio­dze. Mówił, że jest zmę­czony. Zgo­dził się przy­je­chać tylko dla­tego, że uwa­żał, iż jego życie dobiega końca2. Ostat­nio był zde­ner­wo­wany i roz­draż­niony, a przed wyjaz­dem pokłó­cił się jesz­cze z Elsą, swoją byłą gospo­sią. Cho­dziło o to, że ona mu się podo­bała, lecz bez wza­jem­no­ści. Kolejny powód, żeby zre­lak­so­wać się w to upalne popo­łu­dnie. Posta­no­wił wyjść z domu let­ni­sko­wego, żeby wyką­pać się w morzu. Na plażę poszła z nim cała rodzina. Pano­wała mię­dzy nimi zaży­łość tak wielka, jakby łączyły ich więzy krwi. Dzieci znał od naj­młod­szych lat i wszy­scy, nawet doro­śli, zwra­cali się do niego tylko „wujku Pete­rze” albo po pro­stu „wujku”.

Cała piątka płyn­nie mówiła po por­tu­gal­sku, ale zawsze roz­ma­wiali po nie­miecku, w swoim ojczy­stym języku. Wujek Peter pocho­dził z Bawa­rii, z połu­dnia Nie­miec, Wol­fram i Lise­lotte – z Austrii. Byli już mał­żeń­stwem, kiedy w 1952 roku posta­no­wili prze­nieść się do Bra­zy­lii zwa­bieni zie­le­nią, zwłasz­cza ona, która uwiel­biała piękno roślin i wyprawy na łono natury. Wie­dzieli też, że w Bra­zy­lii mieszka wielka nie­miec­ko­ję­zyczna spo­łecz­ność, i liczyli, że dzięki temu łatwiej zaadap­tują się w tym obcym kraju. Wyje­chali z Europy pod­czas zim­nej wojny, ponie­waż oba­wiali się kolej­nego kon­fliktu zbroj­nego na kon­ty­nen­cie. W tam­tym okre­sie w Austrii, wciąż jesz­cze oku­po­wa­nej przez żoł­nie­rzy sił alianc­kich, pano­wała atmos­fera nie­pew­no­ści. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że na gra­nicy kraju znaj­do­wała się żela­zna kur­tyna, sztucz­nie wyty­czona linia, która oddzie­lała świat kapi­ta­li­styczny od komu­ni­stycz­nego. Poza panu­ją­cym w tam­tym cza­sie w Austrii napię­ciem na decy­zję Lise­lotte i Wol­frama wpły­nęło też to, że kilka lat wcze­śniej prze­żyli drugą wojnę świa­tową i uwa­żali, że kolej­nego tego rodzaju doświad­cze­nia już nie zniosą.

Nocne alianc­kie bom­bar­do­wa­nia Grazu, dru­giego naj­więk­szego mia­sta w Austrii, spra­wiły, że Lise­lotte, która tam miesz­kała, zaczęła cier­pieć na zabu­rze­nia rytmu serca, jak sama mówiła. Od tam­tej pory aż do końca życia jej serce ponoć ni­gdy już nie biło nor­mal­nie. Kiedy Adolf Hitler naje­chał na Pol­skę i roz­po­częła się wojna, Lise­lotte miała jede­na­ście lat i cho­dziła do szkoły. Kon­flikt wstrzą­snął jej świa­tem. Jej wujo­wie zgi­nęli, wal­cząc za Trze­cią Rze­szę3. Wol­fram rów­nież słu­żył w nie­miec­kiej armii, doszedł jed­nak tylko do stop­nia Scharführera, odpo­wied­nika kaprala w hie­rar­chii woj­sko­wej. Wujek Peter zaszedł znacz­nie wyżej i dla­tego Wol­fram go podzi­wiał. Uzy­skał sto­pień Hauptsturmführera, czyli kapi­tana. I nale­żał do budzą­cego strach SS (Schutz­staf­fel), jed­nostki spe­cjal­nej powsta­łej, by zapew­nić bez­pie­czeń­stwo przy­wód­com par­tii nazi­stow­skiej, jed­nostki, która osta­tecz­nie stała się eli­tarną for­ma­cją z wła­snym woj­skiem.

Jed­nak to nie dzia­łal­ność w SS czy walka na fron­cie uczy­niły po latach wujka Petera sław­nym na całym świe­cie, lecz jego praca jako leka­rza w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym Auschwitz. Naprawdę nazy­wał się Josef Men­gele, ale w Bra­zy­lii nikt nie mógł się o tym dowie­dzieć. Nie roz­ma­wiało się na ten temat przy innych ludziach, a zwłasz­cza przy dzie­ciach, które nie miały poję­cia o mrocz­nej prze­szło­ści wujka Petera. W tej chwili liczyło się tylko dotar­cie nad morze. Plaża znaj­do­wała się około trzy­stu metrów od domu, który rodzina Bos­ser­tów każ­dego lata wynaj­mo­wała od innej Austriaczki, Eriki Vicek, mówią­cej o sobie, że jest „zde­kla­ro­waną anty­na­zistką”. Nie wie­działa, kim jest gość spe­cjalny, któ­rego jej najemcy czę­sto tu zapra­szali.

Pod koniec lat sie­dem­dzie­sią­tych Ber­tioga była miej­sco­wo­ścią odizo­lo­waną od reszty świata, a dotar­cie do niej wyma­gało cier­pli­wo­ści. Można się tam było dostać z mia­sta Guarujá, leżą­cego na wyspie Santo Amaro. Aby prze­do­stać się z Guarui do Ber­tiogi nale­żało poko­nać pewien odci­nek pro­mem. Podró­żu­jący nie mogli się spie­szyć, bo mimo krót­kiej trasy dopły­nię­cie do celu zaj­mo­wało do kilku godzin, w zależ­no­ści od roz­kładu pro­mów. Nie znie­chę­cało to jed­nak spo­rej grupy Euro­pej­czy­ków, któ­rzy miesz­kali w Bra­zy­lii i spę­dzali waka­cje na wybrzeżu. Oprócz Austria­ków swoje domy let­ni­skowe mieli tu Szwaj­ca­rzy, Włosi, Węgrzy i Fran­cuzi. W zamian za trudy podróży Ber­tioga ofe­ro­wała odpo­czy­nek w przy­jem­nym i spo­koj­nym miej­scu. Samo­chody zosta­wiało się otwarte, podob­nie jak drzwi i okna domów; nikt się nie oba­wiał, że cokol­wiek złego się wyda­rzy – życie w tym miej­scu zde­cy­do­wa­nie róż­niło się od tego w São Paulo czy w nie­od­le­głej Guarui, gdzie były popu­larne plaże i znacz­nie droż­sze nie­ru­cho­mo­ści. Wielu let­ni­ków, korzy­sta­jąc ze spo­koju panu­ją­cego w Beri­to­dze, łowiło tu bar­weny, któ­rych było mnó­stwo w tam­tej­szych wodach, o czym ponad czte­ry­sta lat wcze­śniej wspo­mi­nał Hans Sta­den. Nie­miecki podróż­nik jako pierw­szy napi­sał książkę o uro­kach i nie­bez­pie­czeń­stwach tego regionu, zamiesz­ka­łego w XVI wieku przez wielu przed­sta­wi­cieli rdzen­nej lud­no­ści. (Sta­den został poj­many przez Tupi­nam­bów, któ­rzy byli kani­ba­lami, i o mało nie skoń­czył w kotle). Inną ulu­bioną roz­rywką pod­czas tych dłu­gich let­nich mie­sięcy były karty. Co naj­mniej raz w tygo­dniu grupa Euro­pej­czy­ków róż­nych naro­do­wo­ści zbie­rała się, żeby grać. Już w owym cza­sie w trak­cie kar­cia­nych spo­tkań krą­żyły plotki, że w oko­licy ukry­wają się nazi­ści4.

Ense­ada, główna plaża w Ber­tio­dze, by­naj­mniej nie wyglą­dała jak Lazu­rowe Wybrzeże. Morze miało tu nie­mal bru­natny kolor, co było rezul­ta­tem roz­kładu boga­tej roślin­no­ści Lasu Atlan­tyc­kiego pora­sta­ją­cego całą oko­licę. Tury­ści nie przej­mo­wali się barwą wody, która z daleka wyda­wała się wręcz brudna. Nie kolor wody decy­do­wał jed­nak o uroku tego miej­sca, lecz to, że morze nada­wało się tu do kąpieli, w prze­ci­wień­stwie do wielu innych plaż wzdłuż wybrzeża stanu São Paulo. Przy odro­bi­nie szczę­ścia w nie­które dni two­rzył się ide­alny basen dla dzieci. W inne, kiedy wody były bar­dziej wzbu­rzone, ratow­nicy nie­rzadko zgła­szali uto­nię­cia. Długa, dwu­na­sto­ki­lo­me­trowa plaża z sze­ro­kim pasem pia­sku ide­al­nie nada­wała się do gry w piłkę i kilku męż­czyzn odda­wało się tej aktyw­no­ści w tamto śro­dowe popo­łu­dnie.

Kiedy piłka toczyła się po pia­sku, Bos­ser­to­wie i wujek Peter weszli do wody. Wkrótce fale stały się wyż­sze, więc Lise­lotte prze­nio­sła się z dziećmi bli­żej brzegu. Wujek pły­wał bar­dzo dobrze, ale tam­tego dnia Andreas w pew­nym momen­cie zauwa­żył, że pod­nosi rękę, woła­jąc o pomoc. Wyglą­dało na to, że się topi. Lise­lotte pomy­ślała, że przy­ja­ciel dostał udaru, i Wol­fram od razu ruszył z pomocą. Kiedy go chwy­cił, sta­rzec nie mógł już zła­pać tchu po walce z żywio­łem. Andreas popę­dził na plażę po bojkę, żeby rzu­cić ją wuj­kowi. Inne osoby także pró­bo­wały pomóc. Dwóch ratow­ni­ków, któ­rzy znaj­do­wali się na jedy­nym w oko­licy sta­no­wi­sku, w odle­gło­ści około pię­ciu­set metrów od miej­sca wypadku, zauwa­żyło poru­sze­nie i czym prę­dzej przy­bie­gło. Wol­fram zdo­łał już pod­ho­lo­wać wujka w stronę plaży, woda się­gała mu po pas, lecz nie dał rady wyjść z morza. Ratow­nicy musieli wycią­gnąć ich obu. Wyko­nali wuj­kowi masaż serca, pró­bu­jąc go reani­mo­wać, było jed­nak za późno. Już nie żył.

Ktoś zadzwo­nił na pogo­to­wie. Jego pra­cow­nicy prze­ka­zali oczy­wi­stą wia­do­mość: nie da się zro­bić nic wię­cej5. Lise­lotte ogar­nęła roz­pacz. Przy­tu­liła się do ciała i nie chciała go puścić6. Jej mąż czuł się źle po tym, jak sam o mało nie uto­nął, pró­bu­jąc rato­wać przy­ja­ciela. Karetka zabrała więc Wol­frama do szpi­tala, a Lise­lotte została na plaży ze zmar­łym. Ratow­nicy zgło­sili zda­rze­nie i wezwali żan­dar­me­rię woj­skową. Tam­tego popo­łu­dnia dyżur na poste­runku w Ber­tio­dze peł­nił kapral Espe­dito Dias Romão, wysoki i silny czar­no­skóry męż­czy­zna – iro­nia losu, że to aku­rat on przy­jął infor­ma­cję o śmierci Men­ge­lego, który mówił, że boi się czar­no­skórych, i twier­dził, że „nie­wol­nic­two ni­gdy nie powinno się było skoń­czyć”7.

Przy­byw­szy na plażę, kapral Dias Romão zastał na niej zde­ner­wo­waną Lise­lotte. Kobieta powie­działa, że wujek zmarł. Funk­cjo­na­riusz popro­sił o doku­menty nie­bosz­czyka, na co odparła, że musi ich poszu­kać w domu. Cof­nęła się do willi i wzięła dowód oso­bi­sty nale­żący do cudzo­ziemca. Wid­niało w nim nazwi­sko Wol­fgang Ger­hard, nale­żące do męż­czy­zny uro­dzo­nego w Leib­nitz w Austrii 3 wrze­śnia 1925 roku. Wystar­czyło szyb­kie obli­cze­nie, by stwier­dzić, że doku­ment nale­żał do pięć­dzie­się­cio­trzy­latka. Tym­cza­sem mar­twy męż­czy­zna na plaży tak naprawdę miał sześć­dzie­siąt sie­dem lat, czter­na­ście lat wię­cej, niż wyni­kało z dowodu. Tej róż­nicy młody funk­cjo­na­riusz nie zauwa­żył. Po otrzy­ma­niu doku­mentu, niczego nie podej­rze­wa­jąc, spo­rzą­dził raport. Jedy­nym, co zwró­ciło jego uwagę, była naro­do­wość: austriacka8. Lise­lotte podała adres swo­jego domu w São Paulo, tak jakby wujek z nią miesz­kał. Kapral Dias Romão, który do tam­tej pory nie­wiele sły­szał o nazi­zmie czy Holo­kau­ście, po pro­stu spi­sał dane, a następ­nie prze­ka­zał je poli­cji cywil­nej i stra­ża­kom. Dla niego zgło­sze­nie zda­rze­nia, które opi­sał jako „uto­nię­cie wsku­tek nagłego pogor­sze­nia stanu zdro­wia”, było po pro­stu biu­ro­kra­tyczną pro­ce­durą. Funk­cjo­na­riusz popro­sił o przy­sła­nie kara­wanu, żeby zabrać ciało do Insty­tutu Medy­cyny Sądo­wej w Guarui. Zmarły, na któ­rego trans­port ocze­ki­wano, przez cały czas leżał na plaży, pół­nagi, w samych szor­tach kąpie­lo­wych. Pewna kobieta przy­nio­sła świeczkę i zapa­liła ją obok ciała. Matki, które były jesz­cze na plaży, zabrały swoje dzieci, żeby nie oglą­dały tej sceny. Było już późne popo­łu­dnie, a kara­wan wciąż nie przy­jeż­dżał.

Kapral Dias Romão dotrzy­my­wał Lise­lotte towa­rzy­stwa. Kobieta pra­wie przez cały czas miała spusz­czoną głowę i nie odry­wała wzroku od przy­ja­ciela. Roz­ma­wiała z funk­cjo­na­riu­szem tylko tyle, ile to było konieczne. Postronny obser­wa­tor mógłby to uznać za nor­malne zacho­wa­nie osoby, która stra­ciła kogoś bli­skiego. Jed­nakże myśli Lise­lotte prze­peł­niał nie tylko smu­tek – w grę wcho­dziło wiele czy­sto prak­tycz­nych kwe­stii. Musiała szybko pod­jąć decy­zję, co robić dalej. Mar­twiła się, bo dzieci poszły spać do domu sąsiadki, którą ledwo znała, a mąż prze­by­wał w szpi­talu. Jakby tego było mało, miała do czy­nie­nia z jed­nym z naj­bar­dziej poszu­ki­wa­nych zbrod­nia­rzy wojen­nych. Czy powinna teraz ujaw­nić toż­sa­mość, którą tak długo i sku­tecz­nie poma­gała ukry­wać? Jakie byłyby tego kon­se­kwen­cje dla niej samej i jej dzieci? Musiała sama radzić sobie z tymi wszyst­kimi pyta­niami i wąt­pli­wo­ściami, bez wzbu­dza­nia podej­rzeń.

Pierw­szą decy­zją było utrzy­ma­nie wer­sji, że zmarły męż­czy­zna to Wol­fgang Ger­hard, tak jak wid­niało w doku­men­cie. Nawet gdyby posta­no­wiła wyja­wić prawdę, nie mia­łaby jak udo­wod­nić swo­ich słów, ponie­waż nazwi­sko i dane w dowo­dzie oso­bi­stym cudzo­ziemca były auten­tyczne. Jedy­nie foto­gra­fia nie była praw­dziwa. Ory­gi­nalne zdję­cie Wol­fganga zostało ostroż­nie usu­nięte i w jego miej­sce wkle­jono foto­gra­fię 3×4 Men­ge­lego, wów­czas star­szego męż­czy­zny z obfi­tymi wąsami9. W tam­tym cza­sie jego nazwi­sko było zbyt znane, by mogło wid­nieć w doku­men­cie toż­sa­mo­ści bez zwra­ca­nia uwagi. W bra­zy­lij­skich papie­rach nie ist­nieli ani Josef Men­gele, ani wujek Peter, a jedy­nie Wol­fgang Ger­hard, austriacki przy­ja­ciel, który przed­sta­wił sta­rego nazi­stę rodzi­nie Bos­ser­tów. Przed powro­tem do Austrii męż­czy­zna prze­ka­zał mu wszyst­kie doku­menty, jakie wyro­bił sobie w Bra­zy­lii. Uznał, że w Euro­pie nie będą mu już potrzebne, za to bar­dzo przy­da­dzą się Men­gelemu, aby mógł pozo­stać w cie­niu i unik­nąć schwy­ta­nia. Mimo plą­ta­niny myśli i uczuć Lise­lotte posta­no­wiła dzia­łać prag­ma­tycz­nie. Chciała mieć to jak naj­szyb­ciej za sobą i zde­cy­do­wała się „podą­żać za natu­ral­nym bie­giem wyda­rzeń”, jak powie­działa lata póź­niej Poli­cji Fede­ral­nej.

Było już późno w nocy, kiedy w Insty­tu­cie Medy­cyny Sądo­wej (IML) roz­po­częto oglę­dziny zwłok. Dyżurny lekarz medy­cyny sądo­wej Jaime Edson Andrade de Mendonça stwier­dził, że przy­czyną zgonu było „udu­sze­nie w wyniku zala­nia wodą gór­nych dróg odde­cho­wych”, czyli uto­nię­cie. Nie uznał za konieczne prze­pro­wa­dze­nia sek­cji zwłok ani nie zakwe­stio­no­wał toż­sa­mo­ści czy wieku denata. Dla leka­rza sądo­wego bada­ją­cego ciało czło­wieka w star­szym wieku czter­na­ście lat nie robi dużej róż­nicy. Liczy się stan ogólny, to, jak zmarły dbał o wła­sne zdro­wie za życia. Poza tym woda spra­wia, że skóra się marsz­czy – kolejny powód, by róż­nica wieku pozo­stała nie­zau­wa­żona. Dok­tor de Mendonça w ogóle nie zwró­cił na nią uwagi. Po pro­stu uwie­rzył w podaną przez Lise­lotte toż­sa­mość i pod­pi­sał akt zgonu.

Ta wyczer­pana kobieta w śred­nim wieku zadbała o każdy szcze­gół, tak jakby umarł ktoś z jej rodziny. Dostar­czyła nie­zbędne czę­ści gar­de­roby, żeby można było ubrać zmar­łego: spodnie, koszulę, pasek i skar­pety. Dopil­no­wała też, żeby przed­się­biorca pogrze­bowy poło­żył ręce nie­bosz­czyka wycią­gnięte wzdłuż ciała. Popro­sił ją o to kie­dyś sam Men­gele. Twier­dził, że czuje się żoł­nie­rzem i jego ostat­nim życze­niem jest zostać pocho­wa­nym w pozy­cji na bacz­ność. Dziwna to była prośba, ponie­waż zgod­nie ze zwy­cza­jem panu­ją­cym w Bra­zy­lii zmar­łych grze­bie się z rękami skrzy­żo­wa­nymi na piersi. Pra­cow­nik zacho­wał dys­kre­cję i zgo­dził się speł­nić prośbę, nie zada­jąc pytań10.

A jaki miał być osta­teczny los ciała? Nie mając z kim się nara­dzić, Lise­lotte pomy­ślała o kre­ma­cji. Takie roz­wią­za­nie byłoby wygodne, ponie­waż pozwo­li­łoby raz na zawsze zatrzeć ślady, które mogłyby ujaw­nić praw­dziwą toż­sa­mość zmar­łego. Nie było to jed­nak moż­liwe, gdyż zgodę na kre­ma­cję musiałby wyra­zić bli­ski krewny. Wtedy przy­po­mniała sobie, że praw­dziwy Wol­fgang Ger­hard prze­ka­zał jej i jej mężowi instruk­cje, że jeśli wujek umrze w Bra­zy­lii, to ma być pocho­wany w Embu pod São Paulo. Wol­fgang kupił kwa­terę dla swo­jej matki wła­śnie na tam­tej­szym cmen­ta­rzu Rosário, gdzie spo­czy­wało wielu Niem­ców, i było tam jesz­cze jedno wolne miej­sce. On sam nie zamie­rzał korzy­stać z tego grobu, ponie­waż wró­cił do Austrii. Oprócz tego, że zosta­wił Men­ge­lemu swoje doku­menty, chciał także zapew­nić mu pochó­wek, ponie­waż zawsze czuł się odpo­wie­dzialny za opiekę nad swoim przy­ja­cie­lem. Lise­lotte przy­po­mniała sobie o tym i nie miała odtąd wąt­pli­wo­ści, że to będzie jego osta­teczne miej­sce spo­czynku i że tam cała histo­ria dobie­gnie końca.

Następ­nego ranka wydano ciało. Kobieta pra­cu­jąca w zakła­dzie pogrze­bo­wym ode­brała trumnę i zawio­zła ją na cmen­tarz, ponad sto kilo­me­trów dalej. Lise­lotte poje­chała razem z nią i mimo że było lato, miała na sobie ciemną sztruk­sową bluzkę. W trak­cie podróży narze­kała na drogę, bo nie­które jej odcinki były nie­prze­jezdne11. Kiedy wresz­cie dotarły na cmen­tarz Rosário, Lise­lotte poszu­kała zarządcy i zapy­tała o kwa­terę kupioną przez Wol­fganga Ger­harda.

Gino Carita, ser­decz­nie uspo­so­biony wło­ski imi­grant, wska­zał miej­sce pochówku i popro­sił o poka­za­nie aktu zgonu. Prze­czy­taw­szy, że zmar­łym jest sam Wol­fgang, chciał otwo­rzyć trumnę, żeby się poże­gnać. Gino poznał Austriaka kilka lat wcze­śniej, kiedy został zatrud­niony do wyko­na­nia obra­mo­wa­nia grobu i zro­bie­nia tablicy z brązu z datami uro­dzin i śmierci jego matki Frie­de­riki. Wol­fgang wra­cał tu kilka razy, żeby odwie­dzić grób, a pod­czas ostat­niej wizyty poin­for­mo­wał zarządcę, że zamie­rza wyje­chać, nie powie­dział jed­nak dokąd. Ni­gdy wię­cej go tu już nie widziano. Przed wyjaz­dem powia­do­mił tylko, że „star­szy krewny” być może zosta­nie pocho­wany obok jego matki. Gino nie mógł uwie­rzyć, że Wolf, jak go nazy­wał, wraca tu teraz w trum­nie. Włoch pró­bo­wał pod­nieść wieko, ale w tej samej chwili Lise­lotte zaczęła symu­lo­wać atak histe­rii. Roz­pła­kała się i powie­działa, że Gino nie może tego zro­bić, bo męż­czy­zna uto­nął i jest zde­for­mo­wany. Ów spek­takl był jedy­nym spo­so­bem, jaki przy­szedł jej do głowy, by unie­moż­li­wić otwar­cie trumny. Gdyby do tego doszło, zarządca natych­miast zauwa­żyłby róż­nicę w wyglą­dzie, a ona mia­łaby kło­poty.

Po chwili zamętu dwaj gra­ba­rze wyko­pali grób. Jeden z nich zapa­mię­tał z tam­tego dnia, że na pogrze­bie była obecna tylko Lise­lotte. Po tej krót­kiej i skrom­nej cere­mo­nii kobieta wresz­cie mogła wró­cić do domu i zoba­czyć dzieci. Naj­waż­niej­sze było dla niej to, że sekret, który skry­wała przez dzie­sięć lat, został pogrze­bany razem z wuj­kiem Pete­rem.

Lise­lotte była prze­ko­nana, że postę­puje słusz­nie. Jej zda­niem dzieci nie wytrzy­ma­łyby cię­żaru, jaki spadłby na barki wszyst­kich człon­ków rodziny, gdyby toż­sa­mość wujka Petera wyszła na jaw. „Mil­cze­nie jest zło­tem”, myślała. Jako kato­liczka była prze­ko­nana, że Bóg jej dopo­może, skoro jedy­nie nio­sła pomoc przy­ja­cie­lowi. Postrze­gała Men­ge­lego jako naukowca, a nie zwy­rod­nia­łego leka­rza, który wysłał tysiące ludzi na śmierć w komo­rach gazo­wych Auschwitz i swo­imi eks­pe­ry­men­tami zada­wał nie­wy­obra­żalny ból nie­win­nym kobie­tom i dzie­ciom, nie oka­zu­jąc przy tym wyrzu­tów sumie­nia. Nie dostrze­gała, że był mor­dercą, któ­rego nie osą­dzono za popeł­nione zbrod­nie i któ­rego życie dobie­gło końca pew­nego let­niego popo­łu­dnia w trak­cie odpo­czynku nad wodą.

2. Spotkanie bliźniąt Mengelego, czyli jak zwrócić uwagę świata, aby schwytać zbrodniarza

2.

Spo­tka­nie bliź­niąt Men­ge­lego, czyli jak zwró­cić uwagę świata, aby schwy­tać zbrod­nia­rza

Jerozolima, październik 1984 roku

Josef Men­gele nie żył już od ponad pię­ciu lat. Ale nikt o tym nie wie­dział. Czy raczej tylko nie­liczne osoby miały tego świa­do­mość: jedy­nie przy­ja­ciele w Bra­zy­lii i krewni w Niem­czech, któ­rzy poma­gali mu się ukry­wać po dru­giej woj­nie świa­to­wej. Pod­czas gdy zmarły stał się już kupką kości na odle­głym cmen­ta­rzu w Embu, ofiary i łowcy nazi­stów w dal­szym ciągu naiw­nie poszu­ki­wali zbrod­nia­rza, jakby na­dal żył. Miej­sce pobytu Men­gelego owiane było tajem­nicą, co pod­sy­cało zupeł­nie absur­dalne teo­rie spi­skowe. Domi­no­wało przy­pusz­cze­nie, że Men­gele mieszka w Por­tu­ga­lii. Niektó­rzy twier­dzili, że widzieli go na Baha­mach, w Pata­go­nii i w Uru­gwaju. Sławny łowca nazi­stów Szy­mon Wie­sen­thal z dziwną pre­cy­zją poda­wał, że były kapi­tan SS prze­bywa naj­praw­do­po­dob­niej w bazie woj­sko­wej w małej para­gwaj­skiej miej­sco­wo­ści Lau­re­les, gdzie nawet miej­scowa poli­cja nie miała prawa wstępu. Tuwja Fried­man, inny tro­pi­ciel nazi­stów, twier­dził, że Men­gele jest oso­bi­stym leka­rzem para­gwaj­skiego dyk­ta­tora Alfreda Stro­es­snera12. Nie wia­domo, skąd czer­pali taką pew­ność. Sądząc po zupeł­nie bez­pod­staw­nych domy­słach, jakie poja­wiały się w pra­sie, było jasne, że nikt nie miał poję­cia o miej­scu pobytu Men­ge­lego, poza bli­skim krę­giem jego lojal­nych pro­tek­to­rów.

Mimo braku kon­kret­nych tro­pów pewna kobieta była zde­ter­mi­no­wana, by go zna­leźć. Eva Mozes Kor, licząca pięć­dzie­siąt jeden lat Rumunka uro­dzona w Tran­syl­wa­nii, obec­nie miesz­ka­jąca w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, marzyła o posta­wie­niu przed sądem czło­wieka, który w dzie­ciń­stwie wyko­rzy­stał ją jako kró­lika doświad­czal­nego. „Musimy zlo­ka­li­zo­wać Men­ge­lego, zanim umrze we wła­snym łóżku” – powie­działa ze swoim sil­nym akcen­tem pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej w Jero­zo­li­mie w paź­dzier­niku 1984 roku. Wła­śnie Eva Mozes Kor zało­żyła też sto­wa­rzy­sze­nie Chil­dren of Auschwitz Nazi Deadly Lab Expe­ri­ments Survi­vors (CAN­DLES, Dzieci oca­lałe z nazi­stow­skich zbrod­ni­czych eks­pe­ry­men­tów w Auschwitz), repre­zen­tu­jące bliź­nięta, które prze­trwały eks­pe­ry­menty Men­ge­lego. Była także rzecz­niczką nowo powsta­łej orga­ni­za­cji. Prze­ka­zała dzien­ni­ka­rzom, że 27 stycz­nia następ­nego roku nie­któ­rzy z oca­la­łych przejdą trzy­ki­lo­me­trowy odci­nek w Auschwitz, aby uczcić czter­dzie­stą rocz­nicę wyzwo­le­nia obozu. To było zale­d­wie jedno z pla­no­wa­nych wyda­rzeń w ramach zakro­jo­nej na sze­roką skalę kam­pa­nii, mają­cej na celu zwró­ce­nie uwagi świata na poszu­ki­wa­nia Men­ge­lego. Komu­ni­kat, który sto­wa­rzy­sze­nie CAN­DLES prze­ka­zało pra­sie, zawie­rał prze­ra­ża­jące dane: Men­gele wyko­rzy­stał do eks­pe­ry­men­tów medycz­nych w Auschwitz trzy tysiące bliź­niąt, spo­śród któ­rych prze­żyło zale­d­wie sto osiem­dzie­się­cioro troje. „Zbrod­niarz, który nam to zro­bił, wciąż jest na wol­no­ści. Jeśli nie podej­miemy kro­ków zmie­rza­ją­cych do zmiany tej sytu­acji, nic się nie wyda­rzy” – dodała. Eva Mozes Kor była prze­ko­nana, że im gło­śniej zrobi się o tej spra­wie, tym lepiej. I dzia­łała z roz­ma­chem. Wysłała tele­gramy do pre­zy­denta Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ronalda Reagana i przy­wódcy ZSRR Kon­stan­tina Czer­nienki, zapra­sza­jąc lide­rów dwóch naj­więk­szych ówcze­snych potęg do udziału w sym­bo­licz­nym mar­szu, który orga­ni­zo­wała13. W głębi duszy bar­dziej niż dopro­wa­dzić Men­ge­lego przed sąd, Eva Mozes Kor chciała go zna­leźć, żeby się dowie­dzieć, jakie sub­stan­cje wstrzyk­nął jej i jej sio­strze bliź­niaczce Miriam, kiedy były dziećmi. Czter­dzie­ści lat po eks­pe­ry­men­tach na­dal miała pro­blemy zdro­wotne z powodu tam­tych zastrzy­ków, ale wolała o tym nie roz­ma­wiać14. Mar­twiła się przede wszyst­kim o sio­strę. W następ­stwie eks­pe­ry­men­tów w Auschwitz Miriam cier­piała na poważne infek­cje nerek, na które nie poma­gały anty­bio­tyki. Leka­rze stwier­dzili, że narządy ule­gły atro­fii i były wiel­ko­ści nerek dzie­się­cio­let­niej dziew­czynki, a wła­śnie tyle lat miały sio­stry, kiedy posłu­żyły za kró­liki doświad­czalne w labo­ra­to­rium nazi­sty. Nie­stru­dzeni leka­rze bada­jący Miriam popro­sili o jej akta z obozu kon­cen­tra­cyj­nego, żeby pod­jąć próbę usta­le­nia, czym zostało to spo­wo­do­wane, i być może ją wyle­czyć. Sio­stry jed­nak ni­gdy nie zna­la­zły żad­nego doku­mentu ani nikogo, kto by wyja­śnił, co zro­biono im w tym labo­ra­to­rium.

Miriam miesz­kała w Izra­elu, a Eva w ame­ry­kań­skim sta­nie Indiana, gdzie wyszła za mąż, uro­dziła dwoje dzieci i pra­co­wała jako pośred­niczka nie­ru­cho­mo­ści. Przez długi czas Mozes Kor nie była w sta­nie z nikim roz­ma­wiać o strasz­li­wych prze­ży­ciach. Sąsie­dzi uwa­żali ją za dziwną, a jej „oso­bli­wość” stała się w oko­licy powo­dem żar­tów, odkąd prze­pę­dziła grupę dzieci, które odwie­dziły ją w Hal­lo­ween. To, co wyda­wało się nie­winną zabawą, jej przy­po­mniało nęka­nie Żydów w Porț w Rumu­nii przez grupy mło­dych nazi­stów, kiedy była mała15.

Sto­su­nek Evy do prze­szło­ści zaczął się zmie­niać dopiero w 1978 roku – ponad trzy­dzie­ści lat po opusz­cze­niu Auschwitz, kiedy to obej­rzała mini­se­rial tele­wi­zyjny zaty­tu­ło­wany Holo­caust. Serial ten cie­szył się ogromną popu­lar­no­ścią, w Sta­nach Zjed­no­czo­nych przy­cią­gnął sto dwa­dzie­ścia milio­nów widzów, a w obsa­dzie zna­la­zła się mię­dzy innymi Meryl Streep, sta­wia­jąca wów­czas pierw­sze kroki w świe­cie fil­mo­wym. Pro­duk­cja poru­szała temat, o któ­rym nie­wiele się w tam­tym cza­sie publicz­nie mówiło: masowe mordy na Żydach w Euro­pie. Czte­ro­od­cin­kowy Holo­caust opo­wia­dał histo­rię żydow­skiej rodziny Weis­sów, miesz­ka­ją­cej w Ber­li­nie, któ­rej daw­niej nie­źle się powo­dziło i która była szczę­śliwa. Wraz z nasta­niem nazi­zmu Weis­so­wie w wyniku anty­se­mic­kiej poli­tyki Trze­ciej Rze­czy stop­niowo tra­cili swoje prawa i pod­le­gali coraz więk­szym prze­śla­do­wa­niom, a osta­tecz­nie zostali zgła­dzeni. Serial spo­tkał się z kry­tyką wielu oca­la­łych. Jego prze­ciw­nicy uwa­żali, że fabuła nazbyt uprasz­cza bar­dzo zło­żone kwe­stie, a forma tele­no­weli nie pasuje do poważ­nego tematu. Serial miał jed­nak tę zasługę, że dał nazwi­sko i twarz cier­pie­niom Żydów, a także spra­wił, że wzro­sła świa­do­mość na temat zagłady nie tylko w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, lecz także w Niem­czech, gdzie rów­nież odniósł suk­ces.

Popu­lar­ność zyskało też samo słowo „holo­kaust”, które do tam­tej pory było uży­wane jedy­nie w bar­dzo wąskich krę­gach. Pierw­sze znane uży­cie tego ter­minu datuje się na XIII wiek. Wywo­dzi się ono z grec­kiego holo­kau­ston, które z kolei jest tłu­ma­cze­niem hebraj­skiego słowa olah. W cza­sach biblij­nych olah było ofiarą, która miała być cał­ko­wi­cie stra­wiona przez ogień. Uży­cie tego ter­minu nawią­zuje więc do zna­cze­nia reli­gij­nego: mor­do­wani Żydzi, któ­rych ciała palono w cało­ści w kre­ma­to­riach, są uwa­żani za ofiarę skła­daną Bogu. Z bie­giem czasu słowo to zaczęło się odno­sić do mordu na sze­roką skalę lub zagłady16. Nawet dziś toczy się dys­ku­sja na temat uży­wa­nia ter­minu „holo­kaust”. Nie osią­gnięto powszech­nej zgody co do zna­cze­nia tego słowa: na przy­kład nie jest jasne, czy odnosi się ono wyłącz­nie do zagłady Żydów czy może być też sto­so­wane w odnie­sie­niu do masa­kry innych naro­dów17. W Izra­elu używa się głów­nie poję­cia Szoah, po hebraj­sku ozna­cza­ją­cego „zagładę”.

Po suk­ce­sie, jaki odniósł mini­se­rial, Eva Mozes Kor zauwa­żyła, że wiele osób zaczęło rozu­mieć, dla­czego jest inna. Nie­któ­rzy nawet prze­pra­szali za to, jak trak­to­wali ją wcze­śniej. Był to punkt zwrotny zarówno w jej życiu, jak i w życiu innych oca­la­łych, wpły­wa­jący na rady­kalną zmianę podej­ścia do kwe­stii prze­śla­do­wa­nia Żydów w ame­ry­kań­skiej kul­tu­rze. Od tam­tej pory Holo­kaust zaczął zaj­mo­wać istotne miej­sce w książ­kach i popu­lar­nych fil­mach, takich jak Wybór Zofii z 1982 roku, nakrę­cony na pod­sta­wie best­sel­le­ro­wej powie­ści Wil­liama Sty­rona pod tym samym tytu­łem, rów­nież z udzia­łem Meryl Streep, nagro­dzo­nej Osca­rem dla naj­lep­szej aktorki. Rów­no­cze­śnie zaczęto reje­stro­wać rela­cje oca­la­łych z obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, co póź­niej nazwano „epoką świad­ków”. W celu zacho­wa­nia tych rela­cji w róż­nych kra­jach utwo­rzono archiwa publiczne i pry­watne18.

Eva Mozes Kor, która do tam­tego momentu w ogóle nie mówiła o swo­ich przej­ściach, została pre­le­gentką, a publicz­ność dopy­ty­wała o szcze­góły doty­czące eks­pe­ry­men­tów medycz­nych nazi­stów. Pro­blem pole­gał na tym, że na wiele pytań nie potra­fiła odpo­wie­dzieć. Wtedy sobie przy­po­mniała, że kiedy Auschwitz został wyzwo­lony przez Armię Czer­woną, ona i jej sio­stra nie opu­ściły tego pie­kła same – były też inne dzieci. Te pozo­stałe uwol­nione bliź­nięta mogły dostar­czyć przy­dat­nych infor­ma­cji, dla­tego Eva posta­no­wiła odszu­kać kole­gów i kole­żanki z dzie­ciń­stwa, któ­rzy poja­wili się na zdję­ciach i fil­mach zro­bio­nych przez Sowie­tów. Zada­nie oka­zało się nie­ła­twe: byli wszak róż­nych naro­do­wo­ści, mówili róż­nymi języ­kami i zostali roz­rzu­ceni po całym świe­cie. Skon­tak­to­wa­nie się z nimi w cza­sie, gdy nie było inter­netu, a tym bar­dziej mediów spo­łecz­no­ścio­wych, wyma­gało nad­ludz­kiej siły woli. Siłę tę Eva miała jed­nak od dziecka. Moty­wa­cją do poszu­ki­wań była myśl, że gdyby zebrała histo­rie każ­dego, kto prze­szedł przez to samo co one, lepiej zro­zu­mia­łaby, co przy­tra­fiło się jej samej i jej sio­strze. Dzięki temu mogłaby zło­żyć ele­menty tej nie­zro­zu­mia­łej ukła­danki. Z tą myślą Eva i Miriam w 1984 roku powo­łały do życia sto­wa­rzy­sze­nie CAN­DLES. Wspól­nymi siłami w dzie­się­ciu róż­nych kra­jach na czte­rech kon­ty­nen­tach zna­la­zły sto dwa­dzie­ścioro dwoje bliź­niąt, które prze­trwały eks­pe­ry­menty Men­ge­lego19.

W stycz­niu 1985 roku pod szyl­dem sto­wa­rzy­sze­nia zor­ga­ni­zo­wały pierw­sze mię­dzy­na­ro­dowe wyda­rze­nie. Jak można było prze­wi­dzieć, nie poja­wili się na nim przy­wódcy ame­ry­kań­ski ani sowiecki. Mimo to Eva i Miriam trwały w swoim posta­no­wie­niu. Udało im się zabrać jesz­cze czworo bliź­niąt na sym­bo­liczny marsz w czter­dzie­stą rocz­nicę wyzwo­le­nia Auschwitz. Marsz się więc odbył, tak jak ogło­siły kilka mie­sięcy wcze­śniej. To był mały krok w kie­runku nagło­śnie­nia sprawy. Z Pol­ski grupa udała się do Jero­zo­limy20. Tam zapla­no­wano naj­więk­sze wyda­rze­nie w ramach kam­pa­nii mają­cej na celu zwró­ce­nie uwagi świata na sprawę Men­ge­lego. CAN­DLES zdo­łało zgro­ma­dzić osiem­dzie­się­cioro bliź­niąt, a oprócz tego osoby nisko­ro­słe i innych świad­ków, któ­rzy mogli opo­wie­dzieć o zbrod­niach nazi­stow­skiego leka­rza. Nie miał to być ofi­cjalny pro­ces, ponie­waż do tego czasu żad­nemu rzą­dowi nie udało się ująć Men­ge­lego, choć był on jed­nym z naj­bar­dziej poszu­ki­wa­nych zbrod­nia­rzy wojen­nych na świe­cie. Nie prze­szko­dziło to jed­nak Evie i Miriam w reali­za­cji przed­się­wzię­cia. Men­gele miał zostać „osą­dzony” zaocz­nie w cza­sie publicz­nego prze­słu­cha­nia. Nawet jeśli to wyda­rze­nie nie miało mocy praw­nej, posłu­żyło do nagło­śnie­nia popeł­nio­nych przez niego zbrodni.

3. W poszukiwaniu sprawiedliwości, czyli proces, którego nigdy nie było

3.

W poszu­ki­wa­niu spra­wie­dli­wo­ści, czyli pro­ces, któ­rego ni­gdy nie było

Luty 1985 roku

Miej­sce wybrane na prze­słu­cha­nie było sym­bo­liczne: Yad Vashem, świa­towe cen­trum pamięci o Holo­kau­ście z sie­dzibą w Jero­zo­li­mie. Sym­bo­liczna była rów­nież nazwa wyda­rze­nia: J’Accuse (Oskar­żam), nawią­zu­jąca do słyn­nego listu pisa­rza Émile’a Zoli opu­bli­ko­wa­nego we fran­cu­skiej pra­sie w 1898 roku i zaadre­so­wa­nego do pre­zy­denta Fran­cji. W owym liście Zola bro­nił żydow­skiego ofi­cera Alfreda Drey­fusa nie­słusz­nie ska­za­nego na doży­wo­cie na nie­go­ścin­nej Wyspie Dia­bel­skiej nale­żą­cej do Gujany Fran­cu­skiej. Przy­pi­sy­wa­nym mu prze­stęp­stwem było szpie­go­wa­nie na rzecz Nie­miec, czego – jak z cza­sem dowie­dziono – Drey­fus nie zro­bił. Zaini­cjo­wana przez Zolę kam­pa­nia mająca na celu wyka­za­nie nie­win­no­ści ofi­cera pocho­dze­nia żydow­skiego ujaw­niła anty­se­mic­kie motywy sto­jące za oskar­że­niem o szpie­go­stwo. Sprawa Drey­fusa wywo­łała w kraju wiel­kie poru­sze­nie i stała się prze­ło­mem w histo­rii dzie­więt­na­sto­wiecz­nego anty­se­mi­ty­zmu. J’Accuse z XX stu­le­cia także sta­no­wiło część kam­pa­nii mają­cej na celu zwró­ce­nie uwagi na nie­spra­wie­dli­wość, która dotknęła Żydów, pole­ga­jącą w tym wypadku na bez­kar­no­ści Josefa Men­ge­lego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Filho pode ter ido a Ber­tioga (Syn mógł poje­chać do Ber­tiogi), „O Estado de S. Paulo”, 8 czerwca 1985. [wróć]

A exumação do enigma (Eks­hu­ma­cja zagadki), „Veja”, 12 czerwca 1985. [wróć]

Wywiad z Lise­lotte Bos­sert prze­pro­wa­dzony w listo­pa­dzie 2017 roku. [wróć]

Na pod­sta­wie wywiadu z córką Niem­ców, która spę­dzała waka­cje w Ber­tio­dze i była świad­ki­nią uto­nię­cia Men­ge­lego przy plaży Ense­ada. Z obawy przed kon­se­kwen­cjami pro­siła o nie­poda­wa­nie nazwi­ska. [wróć]

Zezna­nie Andre­asa Bos­serta (źró­dło: Poli­cja Fede­ralna, PF). [wróć]

Zezna­nie Wal­tera Silvy, ratow­nika z Ber­tiogi (PF). [wróć]

Antes da morte, a depressão (Przed śmier­cią, depre­sja), „O Estado de S. Paulo”, 11 czerwca 1985. [wróć]

Wywiad z Espe­di­tem Dia­sem Romão prze­pro­wa­dzony 27 stycz­nia 2018 roku. [wróć]

Zezna­nie Lise­lotte Bos­sert (PF). [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Zezna­nie Marii Heleny Costy Guerry, pra­cow­niczki zakładu pogrze­bo­wego Nova (albo Noa, jak wid­nieje w doku­men­cie) (PF). [wróć]

Mistério, mito. Onde está Men­gele? (Tajem­nica, mit. Gdzie jest Men­gele?), „O Estado de S. Paulo”, 10 marca 1985. [wróć]

Survi­vors Appeal for Infor­ma­tion on Nazi Fugi­tive (Apel oca­la­łych o infor­ma­cje na temat nazi­stow­skich zbie­gów), UPI, 13 paź­dzier­nika 1984. [wróć]

Wywiad z Evą Mozes Kor prze­pro­wa­dzony mailowo 2 sierp­nia 2017 roku. [wróć]

Eva Mozes Kor, Lisa Rojany Buc­cieri, Survi­ving the Angel of Death. The True Story of a Men­gele Twin in Auschwitz, Tan­gle­wood, Van­co­uver 2009 [wyd. pol­skie: Eva Mozes Kor, Lisa Rojany Buc­cieri, Prze­trwa­łam. Życie ofiary Josefa Men­gele, przeł. Teresa Kom­łosz, Pró­szyń­ski i S-ka, War­szawa 2014]. [wróć]

Holo­caust [w:] Mer­riam-Webster Dic­tio­nary, www.mer­riam-webster.com/dic­tio­nary/holo­caust [dostęp: 3.06.2020]; What Is the Ori­gin of the Term Holo­caust? (Jakie jest pocho­dze­nie ter­minu Holo­kaust?) [w:] Encyclopædia Bri­tan­nica, www.bri­tan­nica.com/story/what-is-the-ori­gin-of-the-term-holo­caust [dostęp: 3.06.2020]. [wróć]

Lau­rence Rees, The Holo­caust: A New History, Pen­guin, Lon­don 2017 [wyd. pol­skie: Lau­rence Rees, Holo­kaust. Nowa histo­ria, przeł. Łukasz Pra­ski, Pró­szyń­ski i S-ka, War­szawa 2018]. [wróć]

Frank McDo­no­ugh, John Cochrane, The Holo­caust, Blo­oms­bury, Lon­don 2008, s. 91; O poder das séries con­tra a violência insti­tu­cio­na­li­zada (Siła seriali prze­ciwko zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nej prze­mocy), „Folha de S.Paulo”, 21 lipca 2019. [wróć]

Eva Mozes Kor, Lisa Rojany Buc­cieri, op. cit., s. 130. [wróć]

Read about Eva’s Road to For­gi­ve­ness, CAN­DLES Holo­caust Museum and Edu­ca­tion Cen­ter, can­dle­sho­lo­cau­st­mu­seum.org/our-survi­vors/eva-kor/her-story/her-story.html/title/read-about-eva-s-road-to-for­gi­ve­ness [dostęp: 8.06.2020]. [wróć]