Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia życia Josefa Mengelego w ukryciu, jakiej jeszcze nie czytaliście!
Od zakończenia II wojny światowej Josef Mengele – znany na całym świecie z okrutnych pseudomedycznych eksperymentów przeprowadzanych w Auschwitz i odpowiedzialny za wysłanie tysięcy ludzi do komór gazowych – latami wymykał się organom ścigania. Choć rządy wielu krajów, rozmaite organizacje i łowcy nazistów deptali mu po piętach, prowadził za oceanem dość spokojną egzystencję. Wszystko dzięki wsparciu oddanych przyjaciół, którym mroczna przeszłość nazistowskiego lekarza nie przeszkodziła w zapewnianiu mu ochrony, choć jednocześnie sam Mengele odmawiał pomocy dawnym kolegom-nazistom. Kiedy zaś blisko siedemdziesięcioletni „pan Pedro” utonął nagle podczas kąpieli w morzu, a zaprzyjaźniona Austriaczka pochowała go w Brazylii pod fałszywym nazwiskiem, wydawało się, że Mengele zabrał swoją tajemnicę do grobu…
W tej opartej na nieznanych dotąd faktach, wciągającej książce dziennikarka Betina Anton opisuje historię pobytu Mengelego w Brazylii z unikalnej perspektywy. Kiedy Betina miała 6 lat, nagle bez słowa zniknęła jej ukochana nauczycielka przedszkolna. Znacznie później autorka dowiedziała się, że właśnie Tante Liselotte chroniła potwora z Auschwitz… To stało się punktem zwrotnym w jej dziennikarskich poszukiwaniach.
Posiłkując się niepublikowanymi wcześniej materiałami, wspomnieniami i zeznaniami osób, które miały styczność z Aniołem Śmierci, a także listami samego Mengelego, które udało jej się wydobyć z policyjnych archiwów, Anton odmalowuje obraz psychiki nazistowskiego oprawcy i jego codziennego życia w tropikach oraz stawia fundamentalne pytanie: „Jak to było możliwe?”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 380
Prolog
Mój osobisty związek ze sprawą Mengelego, czyli groźby, które dostałam podczas badania „niebezpiecznej” sprawy
Jedno z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa dotyczy pewnej nauczycielki. Nie była to byle jaka nauczycielka, choć może na taką wyglądała. Tante Liselotte miała europejską urodę, była szczupła i, jak większość kobiet w latach osiemdziesiątych, nosiła trwałą ondulację. Żadne dziecko nie nazywało jej ciocią, wszystkie mówiły do niej Tante. To był jeden ze zwyczajów panujących w tamtejszej szkole, niemieckiej enklawie w sercu dzielnicy Santo Amaro w São Paulo. Nauczycielka zwracała się do mnie w języku będącym mieszanką portugalskiego i niemieckiego, do której przywykłam w domu i która w związku z tym brzmiała mi znajomo. W zimne poranki mama posyłała mnie do szkoły w spodniach od piżamy pod ubraniem. W miarę jak słońce znajdowało się coraz wyżej na niebie, a od zabawy robiło się nam gorąco, to właśnie Tante Liselotte ściągała ze mnie nadmiar warstw. Pamiętam, że kiedy nie chciałam się w coś bawić, chowałam się pod jej stołem. Nasza sala miała wielkie okna wychodzące na ogród. Pamiętam, jak biegaliśmy swobodnie po trawie i jak lubiłam ściskać czerwone kwiatki – mówiliśmy, że w środku mają miód. Od pozostałej części szkoły i „dużych” uczniów oddzielały nas niewysoka drewniana brama i krzewy różowych azalii. W tym małym świecie czułam się bezpiecznie.
Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Ktoś przekazał nam, że Tante Liselotte już nie przyjdzie. Nie pożegnała się z nikim. To było zupełnie niespodziewane odejście w samym środku semestru. Zastąpiła ją inna kobieta – już nie pamiętam, jak się nazywała – i tyle. Miałam wtedy zaledwie sześć lat i byłam zaskoczona, że z dnia na dzień straciłam moją nauczycielkę. Dlaczego miała się już nie zjawić? Co się stało? Odnosiłam wrażenie, że rozmowom dorosłych wokół tego tematu towarzyszy aura powagi. Nie wiedziałam dokładnie, o co chodziło, ale zrozumiałam, że coś jest nie tak.
Tante Liselotte, której opiece rodzice powierzali nas każdego ranka, chroniła najbardziej poszukiwanego wówczas na świecie nazistowskiego zbrodniarza: Josefa Mengelego. Przez dziesięć lat moja nauczycielka przyjmowała zbiega u siebie domu, w dzielnicy Brooklin, a więc całkiem niedaleko od naszej szkoły w południowej części São Paulo. W weekendy jeździła z nim i z rodziną do hacjendy w Itapecerica da Serra, a w wakacje na plażę do Bertiogi. Przyprowadziła go nawet raz do szkoły na święto czerwcowe. Stary nazista miał wówczas na sobie piękny płaszcz w europejskim stylu oraz filcowy kapelusz i nikt się nie domyślił jego tożsamości. Liselotte przedstawiła go zresztą dyrektorowi szkoły jako przyjaciela rodziny. (Nic, co mogłoby wzbudzać podejrzenia w szkole skupiającej germańską społeczność. Właściwie każdy miał krewnego z Niemiec, Austrii czy Szwajcarii). I to ona pochowała Mengelego pod fałszywym nazwiskiem na cmentarzu w Embu w 1979 roku, tak aby nikt nie odkrył jego tożsamości nawet po śmierci. Dzięki temu fortelowi zmyliła władze, łowców nazistów i ofiary szukające sprawiedliwości.
Przez ponad sześć lat Liselotte żyła w przeświadczeniu, że cała ta historia została zapomniana, dosłownie pogrzebana. Funkcjonowała dalej normalnie, ucząc najmłodsze dzieci w niemieckiej szkole. Jednak w czerwcu 1985 roku sekret niespodziewanie wyszedł na jaw, a jej życie wywróciło się do góry nogami. Nauczycielka nie tylko musiała nagle odejść ze szkoły, lecz także stała się niemile widziana w społeczności, zaczęła otrzymywać anonimowe pogróżki przez telefon i wielokrotnie musiała się stawiać w komendzie Policji Federalnej i składać wyjaśnienia. Ostatecznie została oskarżona o trzy przestępstwa: ukrywanie zbiega, podanie fałszywej informacji w akcie urzędowym i używanie fałszywego dokumentu. Przynajmniej osiemnaście lat, z trzydziestu czterech, jakie żył w ukryciu po drugiej wojnie światowej, Mengele spędził w Brazylii, z czego ostatnich dziesięć lat pod ochroną Liselotte i jej męża.
Ani razu przez cały ten czas Liselotte nie myślała poważnie o wydaniu go policji. Oczywiście, gdyby się do tego przyznała, miałaby problemy z prawem. Dlatego wolała przyjąć postawę ofiary i powiedziała, że bała się powiadomić organy ścigania o obecności Mengelego w Brazylii, ponieważ dostawała pogróżki. Osoby związane z nazistowskim lekarzem miały jej powiedzieć, że jeśli chce chronić swoje dzieci, powinna siedzieć cicho. Ta wersja mogła być nawet prawdziwa, ale nie była kompletna. Prywatnie Liselotte uważała, że nie robiła nic złego, przyjmując u siebie nazistowskiego zbrodniarza poszukiwanego na całym świecie. Chciała pomóc (używając jej własnych słów) „z dobroci serca” człowiekowi „mającemu kłopoty”, przyjacielowi.
Tymczasem Mengele zdecydowanie nie był zwykłym przyjacielem. Był uciekinierem odpowiedzialnym za niezliczone zbrodnie, jak wynikało z nakazu aresztowania wydanego przez Trybunał Sprawiedliwości we Frankfurcie nad Menem. To prawda, że Mengele pojawił się w życiu Liselotte pod fałszywym nazwiskiem, i dlatego na początku nie mogła wiedzieć, z kim ma do czynienia. Kiedy natomiast poznała jego prawdziwą tożsamość, było już za późno: zaprzyjaźniła się z nim i cała rodzina zdążyła się do niego przywiązać. Sensacyjna wiadomość, że ten człowiek w rzeczywistości jest zbrodniarzem, nie nadszarpnęła ich relacji. Wprost przeciwnie, Liselotte do końca pozostała wierna swojemu przyjacielowi.
Jej mąż, Wolfram, wyznał policji, że Mengele wiedział, iż jest poszukiwany na całym świecie za zbrodnie popełnione między majem 1943 a styczniem 1945 roku, a więc w okresie, gdy przez blisko rok i osiem miesięcy był lekarzem w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Wbrew temu, co wiele osób myśli, Mengele nigdy nie był naczelnym lekarzem tego ogromnego miejsca zagłady. Funkcję tę pełnił dr Eduard Wirths, odpowiedzialny za wszelkie działania medyczne w największym nazistowskim obozie koncentracyjnym. Był to tak wielki kompleks, że podzielono go na trzy podobozy: Auschwitz I (obóz główny lub Stammlager), Auschwitz II (Birkenau) oraz Auschwitz III (Monowitz). Początkowo Mengele odpowiadał za tzw. obóz cygański. Kiedy cały blok Romów został zlikwidowany i prawie trzy tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci wysłano do komór gazowych, awansował na głównego lekarza Birkenau.
Jednym z najważniejszych zadań Mengelego jako Lagerarzta, lekarza obozu koncentracyjnego, było wybieranie więźniów, którzy mieli zginąć w komorach gazowych, i tych, którzy mogli się jeszcze przydać do pracy. Nazywało się to „selekcją” i całkowicie zaprzeczało podstawowemu założeniu lekarskiej profesji, którym jest ratowanie, a nie odbieranie życia. Hermann Langbein, austriacki więzień, który pracował jako sekretarz doktora Wirthsa, zauważył, że to zupełne odwrócenie wartości powodowało konflikt sumienia u niektórych lekarzy, głównie u tych, którzy swoje powołanie zawodowe traktowali poważnie i nie podchodzili do nazizmu ze zbytnim entuzjazmem. Zdecydowanie nie był to przypadek Mengelego. On pracował nawet w czasie wolnym i nie miał wyrzutów sumienia, posyłając bezbronnych ludzi do komór gazowych. Jego najważniejszym celem było wyszukiwanie w transportach bliźniąt, osób niskorosłych i cierpiących na inne schorzenia, aby wykorzystywać je jako króliki doświadczalne. Być może ze względu na stały udział w selekcjach Mengele zyskał przydomek „Anioła Śmierci”. Kiedy pojawiał się w barakach więźniów, wszyscy trzęśli się ze strachu, bo wiedzieli, co oznacza jego obecność: ktoś miał zostać wysłany na śmierć.
Jednak tym, co zapewniło Mengelemu jeszcze większą rozpoznawalność na całym świecie niż dokonywane przez niego selekcje i wstrząsający przydomek, było ujawnienie szokujących eksperymentów, jakie przeprowadzał na ludziach. Stało się to dopiero w latach sześćdziesiątych, kiedy jego ofiary publicznie złożyły zeznania podczas dwóch słynnych procesów: nazisty Adolfa Eichmanna w Jerozolimie i drugiego procesu oświęcimskiego we Frankfurcie nad Menem. Od tej pory eksperymenty Mengelego stały się szeroko znane, a w powszechnej wyobraźni utrwalił się obraz pseudonaukowca zdolnego do wszystkiego, byle tylko ulepszyć „rasę aryjską”, która miała zdominować świat. Ów wizerunek znalazł odzwierciedlenie w różnych formach w amerykańskim przemyśle związanym z kulturą. Mengele stał się fikcyjnym bohaterem książki pisarza Iry Levina pod tytułem Chłopcy z Brazylii, która ukazała się w 1976 roku. Dwa lata później powieść ta została przeniesiona na duży ekran. Film pod takim samym tytułem otrzymał trzy nominacje do Oscara i miał gwiazdorską obsadę: Gregory Peck wcielił się w postać Josefa Mengelego, a Laurence Olivier w łowcę nazistów. Później, w 1986 roku, amerykański zespół Slayer skomponował trashmetalowy utwór Angel of Death, a inspiracją do jego napisania stała się postać nazistowskiego lekarza. Można więc powiedzieć, że dekady po wyzwoleniu Auschwitz Mengele z kata stał się złowieszczym symbolem kultury popularnej.
Wbrew fikcji i powszechnemu przekonaniu ten nazista nie był osamotnionym i szalonym pseudonaukowcem. W rzeczywistości cieszył się poparciem nowoczesnej instytucji badawczej, niezwykle cenionej w Trzeciej Rzeczy: Instytutu Cesarza Wilhelma z siedzibą w Berlinie. To właśnie tam wysyłał próbki krwi i narządy pobrane od więźniów Auschwitz, w tym od dzieci. Młody lekarz marzył o tym, by za jego sprawą powstało prawdziwe imperium badawcze, w którym po wojnie zrobiłby błyskotliwą karierę. Zdeterminowany, aby osiągnąć ten cel, maksymalnie wykorzystywał swobodę, jaką cieszył się w obozie koncentracyjnym, by popełniać okrucieństwa w imię własnej naukowej ciekawości. Robił tak, ponieważ chroniła go rasistowska i antysemicka ideologia nazizmu, a jednocześnie był przekonany, że wszyscy więźniowie wcześniej czy później i tak umrą. Mengele traktował Auschwitz jak wielki magazyn materiału ludzkiego, z którego mógł korzystać w swoich prywatnych badaniach.
Lista zagadnień, które chciał zgłębić, była naprawdę długa: zaburzenia wzrostu (jak niskorosłość), metody sterylizacji, przeszczepianie szpiku kostnego, tyfus, malaria, noma, czyli rak wodny (choroba, która dotyka głównie niedożywione dzieci), anomalie ciała (jak garb i stopa końsko-szpotawa) czy heterochromia (różnobarwne tęczówki oczu). Nie wspominając o badaniach nad bliźniętami, prowadzonych już od lat dwudziestych. Wydaje się wątpliwe, by jeden naukowiec zdołał zrozumieć tak różne zagadnienia. Jak napisała niemiecka historyczka Carola Sachse, było to pozbawione naukowego sensu istne szaleństwo osoby o nadmiernej arogancji. Jak gdyby nie wystarczyły mu badania prowadzone w tak różnych kierunkach, Mengele kolekcjonował szkielety Żydów, ludzkie embriony i martwe ciała noworodków.
Historie okrutnych i dziwnych eksperymentów Mengelego zawsze mnie przerażały. Tym bardziej że miałam świadomość, iż podczas ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości chroniła go moja nauczycielka. Całymi latami intrygowało mnie to, co zrobił, a przede wszystkim dlaczego. Co stało za tak wielkim złem? Pamiętam, że w niedzielnych programach telewizyjnych oglądałam długie reportaże o eksperymentach przeprowadzanych na ludziach. Były szokujące. Szokowało również to, że taki człowiek bezkarnie mieszkał i bywał w różnych miejscach tuż obok mojego domu i że moja nauczycielka utrzymywała z nim tak bliskie relacje. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego Tante Liselotte chroniła Mengelego i co się za tym kryło.
Istnieje wiele książek na temat Mengelego napisanych w Europie i Stanach Zjednoczonych, ale żadna wnikliwa praca nie powstała w Brazylii, w kraju, w którym ukrywał się najdłużej. Jako dziennikarka z ponaddwudziestoletnim doświadczeniem uznałam, że nadszedł czas, by zająć się tą historią. Życie Mengelego zaczęłam odkrywać dzięki zagranicznym książkom, później zaś sięgnęłam do dokumentów i podjęłam się poszukiwania osób, które były z nim związane. Najważniejszą postacią w tym gronie była bez wątpienia Tante Liselotte. Byłaby ona też najlepszą osobą do opowiedzenia mi o tym, co działo się przez te wszystkie lata, kiedy Mengele ukrywał się w Brazylii. Tylko gdzie ja mogłam ją znaleźć po ponad trzydziestu latach od czasu, gdy uczyła w tamtej szkole? W internecie jej nazwisko pojawiało się co prawda w różnych reportażach z 1985 roku, kiedy to po znalezieniu na cmentarzu w Embu szczątków Mengelego wybuchł ogólnoświatowy skandal, a w prasie zagranicznej pisano o tej sprawie więcej niż o śmierci brazylijskiego prezydenta elekta Tancreda Nevesa dwa miesiące wcześniej, nie natrafiłam jednak na żaden ślad prowadzący do tej kobiety, który pochodził z kolejnych lat. Liselotte zapadła się pod ziemię.
W tej sytuacji postanowiłam dotrzeć do dawnych pracowników szkoły, którzy ją znali. Jedna z byłych nauczycielek, zawsze bardzo dla mnie miła i pomocna, nawet nie odpowiedziała na moją wiadomość, prawdopodobnie dlatego, że zorientowała się, o co chodzi. Nie mogłam znaleźć niczego na temat Tante Liselotte i nawet nie wiedziałam, czy jeszcze żyje. Zdobyłam kontakt do ówczesnego dyrektora niemieckiej szkoły i umówiliśmy się na rozmowę. „O ile mi wiadomo, nadal żyje. Widziałem Liselotte może ze trzy, cztery razy w urzędzie miasta São Paulo. Pojawia się zwykle na specjalnej sesji poświęconej niemieckojęzycznym imigrantom” – powiedział mi. Jedynym sposobem, żeby z nią porozmawiać, było udanie się do jej domu.
Adres, pod którym nauczycielka mieszkała w czasie sprawy Mengelego, był dostępny w wielu miejscach: czasopismach, gazetach, oficjalnych dokumentach, a nawet w zagranicznych książkach. Musiałam się tylko dowiedzieć, czy wciąż jest aktualny. Postanowiłam sprawdzić. Przyszłam do jej domu pewnej niedzieli, krótko przed jedenastą rano. Przed bramą stał samochód. Z chodnika było widać, że w salonie ktoś czyta gazetę. Wcisnęłam przycisk domofonu. Osoba siedząca na sofie nawet nie drgnęła. Zamierzałam ponownie wcisnąć przycisk, kiedy w oknie na piętrze pojawiła się kobieta. Mój Boże, to była ona!
Poczułam się tak, jakbym zobaczyła jakąś fikcyjną postać w realnym świecie. Przedstawiłam się jako była uczennica i dziennikarka. Zapytała, czego chcę. Odparłam, że powiem, jeśli podejdzie do furtki. Trochę się opierała, ale ostatecznie ustąpiła. Zapewne zaciekawiła ją moja obecność albo sprawiło jej przyjemność, że nazwałam ją „Tante Liselotte”. Już na dole uśmiechnęła się i podała mi rękę. Palce miała trochę powykrzywiane, co zdradzało podeszły wiek. Stałyśmy naprzeciwko siebie odgrodzone sięgającą do pasa furtką. Wyjaśniłam, że chcę napisać książkę o Mengelem. Powiedziała, że nie rozmawia o tej sprawie z nikim, nawet z własnymi dziećmi.
– Proponowano mi już niemałe kwoty za rozmowę, ale ja nie udzielam wywiadów – oznajmiła z przekonaniem.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Bo to bez sensu. Jedni uważają, że było tak, inni, że inaczej – odparła.
Zaczęłyśmy prowadzić swobodną, nic nieznaczącą pogawędkę. Nagle wymsknęło jej się dość niejasne wyznanie:
– Oni często myślą, że z wiekiem wszystko zaczyna wychodzić na jaw. Nie zaczyna. Wszystko jest w porządku – dokończyła zdanie, nie wyjaśniając, co miała na myśli. Zaśmiała się i dalej mówiła swoim momentami kulawym portugalskim z silnym akcentem: – Posłuchaj, uzgodniliśmy, że jeśli będę milczeć, Żydzi zostawią mnie w spokoju. Więc milczałam. Nie mówiłam o tej sprawie, bo miałam rodzinę.
– Ale którzy Żydzi tak pani powiedzieli? – zapytałam.
Cisza.
– Menachem Russak. On był nazijäger.
Nazijäger to „łowca nazistów”. Menachem Russak przebywał w São Paulo w czasie ekshumacji szczątków Mengelego. Był szefem izraelskiej jednostki specjalnej, która zajmowała się ściganiem nazistowskich zbrodniarzy wojennych.
Po krótkiej pauzie kobieta wymieniła jeszcze jedno niezrozumiałe nazwisko, dodając, że to konsul. „Co to za konsul?”, zastanawiałam się.
– Czy oni pani grozili? – zapytałam.
– Nie, oni nie robią takich rzeczy. Jak możesz tak mówić? Nie masz prawa – odparła pogardliwym i ironicznym tonem.
Zapytałam, czy nigdy nie żałowała, że pomogła „przyjacielowi”. Uważałam przy tym, by nie wymienić nazwiska Mengelego, bo zauważyłam, że dla niej to pewien rodzaj tabu.
– To już inna sprawa, bo mam dwoje dzieci, w porządku? – odpowiedziała.
– Ale co żałowanie ma wspólnego z dziećmi? – nie ustępowałam.
– Znasz Gesetze Talmudu?” – zapytała, kolejny raz mieszając portugalski z niemieckim. – Zgodnie z prawami Talmudu sięgają aż do siódmego pokolenia. To nie jest strach, ale ja nie mogę – dodała. Nie wyjaśniła, co miała na myśli.
W Talmudzie, księdze judaizmu zawierającej rabiniczne dyskusje i będącej głównym źródłem żydowskiego prawa, znajduje się wzmianka o zemście sięgającej siódmego pokolenia. Odnosi się do interpretacji z biblijnej Księgi Rodzaju: kara za zbrodnię Kaina nadchodzi w siódmym pokoleniu, wraz z jego potomkiem Lamechem, który go zabija. Czyżby ona sądziła, że zostanie ukarana w następnych pokoleniach?
Rozmowa stawała się coraz bardziej tajemnicza, a moja nauczycielka z dzieciństwa zaczęła mnie przerażać. Ulica była pusta. Osoba siedząca na sofie dalej czytała. Kto to mógł być? Liselotte powiedziała, że nie będzie mówić o sprawie Mengelego, nie przestawała jednak opowiadać mi różnych rzeczy. Na wiele pytań reagowała, jedynie kręcąc głową lub złowrogo się uśmiechając. Rozmowa toczyła się z przerwami. Nagle zapytała:
– Powiedzieć ci coś?
– Tak – odparłam zlękniona.
– Radzę ci jak przyjaciółka przyjaciółce, zostaw tę sprawę.
Zrobiłam oczy jak spodki. Dlaczego tak mówiła? Czy to była groźba? Później zrozumiałam, że tak.
– Tak będzie dla ciebie najlepiej – ciągnęła. – Jest jeszcze wiele, wiele rzeczy, o których nikt nie wie. A ja wiem – dodała i się zaśmiała.
– Więc musi mi pani opowiedzieć – nalegałam.
– Nie – odparła z powagą. – Ani słowa, bo umowa, którą z nimi zawarłam, jest poważna. Kiedy ktoś ci mówi: „Proszę posłuchać, ma pani dzieci…”. – Dała mi w ten sposób do zrozumienia, że mężczyźni, o których wcześniej wspomniała, jej grozili i traktowali swoje pogróżki serio.
Kolejny raz zapadła głęboka cisza. Mój strach narastał. Do czego ona zmierzała? Groziła mi?
– Lepiej milczeć o tej sprawie. Poszło na to dużo pieniędzy. Naprawdę dużo – powtórzyła enigmatycznie.
Byłam oszołomiona i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pomimo ciężkiej atmosfery rozmawiałyśmy dalej. Zapytała, czy mam męża albo dzieci. Starałam się sprawiać wrażenie, jakby to były zwyczajne pytania starszej znajomej kobiety, ale natychmiast poczułam się jak na przesłuchaniu. Byłam coraz bardziej zestresowana. Rzucała zarówno zawoalowane, jak i całkiem bezpośrednie groźby.
– Zajmij się inną sprawą, która nie jest tak niebezpieczna. Bo ta jest niebezpieczna, możesz mi wierzyć – stwierdziła.
– Ale uważa pani, że grozi mi niebezpieczeństwo? Z czyjej strony? – dopytywałam, udając głupią.
Znowu cisza.
– Nie powiem nic więcej – odparła w końcu.
Byłam skołowana. Usiłowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Zadałam ostatnie pytanie, lekkie i trywialne, żeby rozładować napięcie:
– Tęskni pani za szkołą?
– Tęsknić nie tęsknię – odpowiedziała – ale jestem zadowolona z tego, jak wyglądało moje życie. Co poradzę, że wielu ludzi mnie nienawidzi? Wiem, że nie zrobiłam nic złego, i tyle.
Życzyłam jej dobrej niedzieli i dodałam, że powiadomię ją, kiedy książka się ukaże. Ruszyłam z powrotem, skręciłam za rogiem i znalazłszy się poza zasięgiem wzroku tej kobiety, przyspieszyłam kroku.
W tamtym momencie byłam pewna, że już nigdy więcej nie chcę rozmawiać o tej sprawie. Bałam się. Po powrocie do domu opowiedziałam o tych groźbach moim siostrom. Śmiały się z tego, że strach wzbudziła we mnie dziewięćdziesięcioletnia staruszka. Usiłowałam zachować spokój i odpowiedziałam tylko: „Dziewięćdziesięcioletnia staruszka, która była w stanie chronić Josefa Mengelego. Z kim ona jest powiązana?”. Zadawałam sobie to pytanie wiele razy i doszłam do wniosku, że nikt nie dałby rady przeżyć ponad trzydziestu lat, będąc ściganym przez Mosad, izraelski wywiad, i wielu łowców nazistów, a do tego z nakazem aresztowania wydanym przez niemiecki rząd, gdyby nie miał bardzo dobrze zorganizowanej siatki wspierających go osób.
Owa siatka nie miała tak rozbudowanej struktury jak Odessa – mityczna organizacja mająca chronić oficerów SS po drugiej wojnie światowej. Jej istnienie zresztą nigdy nie zostało udowodnione i sam Wolfram zapewniał, że nigdy nie otrzymał wsparcia od żadnej nazistowskiej organizacji. Mengele znalazł w Brazylii, a zwłaszcza w stanie São Paulo, grupę lojalnych zwolenników, europejskich imigrantów, których życie w taki czy inny sposób splatało się z jego życiem. Tutaj stworzył swoją „tropikalną Bawarię”, miejsce, w którym mógł rozmawiać po niemiecku, zachowywać swoje zwyczaje i przekonania oraz przyjaciół i związki z ojczyzną. I co najlepsze, wszystko to w znacznie przyjemniejszym klimacie niż ten panujący w Niemczech. Być może czasem czuł, że „ma kłopoty”, jak powiedziała Liselotte, ale nigdy nie był nawet bliski poniesienia kary, na jaką zasłużył ktoś, kto popełnił zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości.
Ta książka to nie jest powieść. Powstała na podstawie wieloletnich badań, analiz oficjalnych dokumentów, w tym pochodzących ze śledztwa policyjnego w tej sprawie i akt Policji Federalnej. Dotarłam także do prawie stu listów napisanych przez Mengelego lub do niego przysłanych, które zabrano z domu Liselotte i Wolframa Bossertów, a później leżały zapomniane wśród stosów przypadkowych dokumentów Muzeum Państwowej Akademii Policyjnej w Brasílii. Szukałam informacji w ówczesnych czasopismach, gazetach i wiadomościach telewizyjnych, żeby wiedzieć, jak wypowiadali się świadkowie i inne osoby będące częścią tej historii. Przeprowadziłam niezliczone wywiady z ludźmi, którzy znali Mengelego w Brazylii, z lekarzami z zespołu, który identyfikował jego szczątki, z ocalałymi z Auschwitz, z badaczami ze Stanów Zjednoczonych i z Europy, a nawet z tajnym agentem Mosadu Rafim Eitanem, który w wieku dziewięćdziesięciu lat udzielił jednego ze swoich ostatnich wywiadów właśnie na potrzeby tej książki.
W swoim gabinecie w Tel Awiwie, gdzie rozmawialiśmy pewnego słonecznego popołudnia, Eitan opowiedział, jak blisko był Mengelego w Brazylii i jak Mosad zaangażował do przeprowadzenia tej misji brazylijskiego agenta. Zapytałam, dlaczego nikt nigdy o tym nie mówił. Poruszył ramionami w miłym geście i powiedział tylko: That’s not my fault. Innymi słowy: to nie jego wina, że żaden dziennikarz nie zajął się jeszcze tym tematem. Podobnie jak Rafi Eitan, inni moi rozmówcy również byli już w podeszłym wieku i zmarli przed publikacją książki. Tak stało się w przypadku Evy Mozes Kor, jednej z największych aktywistek wśród bliźniąt, które padły ofiarami Mengelego. Na moje pytania odpowiedziała mailowo z amerykańskiego stanu Indiana, gdzie mieszkała i prowadziła centrum edukacji o Holokauście. Zmarła niedługo potem, w wieku osiemdziesięciu pięciu lat, kiedy jako przewodniczka wybrała się z grupą osób do Auschwitz, co robiła każdego lata.
Efektem tej intensywnej pracy badawczej nie jest biografia Mengelego. Za granicą istnieje już kilka takowych, a nie chciałam umieszczać w świetle jupiterów zbrodniarza, podając mało interesujące szczegóły z jego życia osobistego. Moim celem było wydobycie na światło dzienne zaskakującej historii, stworzenie opowieści, która miałaby formę thrillera opartego na prawdziwych wydarzeniach, z użyciem tych samych słów, które zostały wypowiedziane podczas wywiadów i zapisane w dokumentach.
Większość cytatów została opatrzona przypisami, żeby czytelnik wiedział, skąd pochodzą poszczególne wypowiedzi. Przypisy pominęłam jednak w prologu. Zrobiłam tak nie dlatego, że nie powstał on na podstawie faktów, tylko dlatego, że zależało mi na swobodnym przedstawieniu książki. Jej tematem przewodnim są zbrodnie popełnione przez Mengelego, a więc pojawiają się także wątki związane z ofiarami Anioła Śmierci, medycyną w Trzeciej Rzeszy, osobami, które pomagały Mengelemu w ucieczce, oraz karami, na jakie zostali skazani inni nazistowscy lekarze. Kluczowe pytanie tej książki brzmi: jak to możliwe, że taki zbrodniarz i jego zwolennicy mogli całkiem bezkarnie mieszkać w Brazylii?
1.
Śmierć na plaży, czyli jak pochować ciało pod fałszywym nazwiskiem
Było piękne popołudnie, a on nie wyszedł jeszcze tego dnia z domu. Mimo dusznego letniego powietrza drzwi i okna niemal przez cały czas były zamknięte1. Sąsiedzi nie wiedzieli, kto przebywa w środku. Był bardzo skryty, nie lubił obcych. Poprzedniego dnia przyjechał tu sam z São Paulo. Miał za sobą męczącą podróż autobusem krętymi drogami i długą przeprawę promem. Zaprzyjaźnione małżeństwo, Wolfram i Liselotte Bossertowie, oraz ich dzieci już na niego czekali. Staruszek uwielbiał te dzieciaki: Andreas miał dwanaście lat, a Sabine czternaście. Mimo to nieco się opierał, zanim przyjął zaproszenie, by spędzić z nimi trochę czasu w Bertiodze. Mówił, że jest zmęczony. Zgodził się przyjechać tylko dlatego, że uważał, iż jego życie dobiega końca2. Ostatnio był zdenerwowany i rozdrażniony, a przed wyjazdem pokłócił się jeszcze z Elsą, swoją byłą gosposią. Chodziło o to, że ona mu się podobała, lecz bez wzajemności. Kolejny powód, żeby zrelaksować się w to upalne popołudnie. Postanowił wyjść z domu letniskowego, żeby wykąpać się w morzu. Na plażę poszła z nim cała rodzina. Panowała między nimi zażyłość tak wielka, jakby łączyły ich więzy krwi. Dzieci znał od najmłodszych lat i wszyscy, nawet dorośli, zwracali się do niego tylko „wujku Peterze” albo po prostu „wujku”.
Cała piątka płynnie mówiła po portugalsku, ale zawsze rozmawiali po niemiecku, w swoim ojczystym języku. Wujek Peter pochodził z Bawarii, z południa Niemiec, Wolfram i Liselotte – z Austrii. Byli już małżeństwem, kiedy w 1952 roku postanowili przenieść się do Brazylii zwabieni zielenią, zwłaszcza ona, która uwielbiała piękno roślin i wyprawy na łono natury. Wiedzieli też, że w Brazylii mieszka wielka niemieckojęzyczna społeczność, i liczyli, że dzięki temu łatwiej zaadaptują się w tym obcym kraju. Wyjechali z Europy podczas zimnej wojny, ponieważ obawiali się kolejnego konfliktu zbrojnego na kontynencie. W tamtym okresie w Austrii, wciąż jeszcze okupowanej przez żołnierzy sił alianckich, panowała atmosfera niepewności. Nie wspominając o tym, że na granicy kraju znajdowała się żelazna kurtyna, sztucznie wytyczona linia, która oddzielała świat kapitalistyczny od komunistycznego. Poza panującym w tamtym czasie w Austrii napięciem na decyzję Liselotte i Wolframa wpłynęło też to, że kilka lat wcześniej przeżyli drugą wojnę światową i uważali, że kolejnego tego rodzaju doświadczenia już nie zniosą.
Nocne alianckie bombardowania Grazu, drugiego największego miasta w Austrii, sprawiły, że Liselotte, która tam mieszkała, zaczęła cierpieć na zaburzenia rytmu serca, jak sama mówiła. Od tamtej pory aż do końca życia jej serce ponoć nigdy już nie biło normalnie. Kiedy Adolf Hitler najechał na Polskę i rozpoczęła się wojna, Liselotte miała jedenaście lat i chodziła do szkoły. Konflikt wstrząsnął jej światem. Jej wujowie zginęli, walcząc za Trzecią Rzeszę3. Wolfram również służył w niemieckiej armii, doszedł jednak tylko do stopnia Scharführera, odpowiednika kaprala w hierarchii wojskowej. Wujek Peter zaszedł znacznie wyżej i dlatego Wolfram go podziwiał. Uzyskał stopień Hauptsturmführera, czyli kapitana. I należał do budzącego strach SS (Schutzstaffel), jednostki specjalnej powstałej, by zapewnić bezpieczeństwo przywódcom partii nazistowskiej, jednostki, która ostatecznie stała się elitarną formacją z własnym wojskiem.
Jednak to nie działalność w SS czy walka na froncie uczyniły po latach wujka Petera sławnym na całym świecie, lecz jego praca jako lekarza w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Naprawdę nazywał się Josef Mengele, ale w Brazylii nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Nie rozmawiało się na ten temat przy innych ludziach, a zwłaszcza przy dzieciach, które nie miały pojęcia o mrocznej przeszłości wujka Petera. W tej chwili liczyło się tylko dotarcie nad morze. Plaża znajdowała się około trzystu metrów od domu, który rodzina Bossertów każdego lata wynajmowała od innej Austriaczki, Eriki Vicek, mówiącej o sobie, że jest „zdeklarowaną antynazistką”. Nie wiedziała, kim jest gość specjalny, którego jej najemcy często tu zapraszali.
Pod koniec lat siedemdziesiątych Bertioga była miejscowością odizolowaną od reszty świata, a dotarcie do niej wymagało cierpliwości. Można się tam było dostać z miasta Guarujá, leżącego na wyspie Santo Amaro. Aby przedostać się z Guarui do Bertiogi należało pokonać pewien odcinek promem. Podróżujący nie mogli się spieszyć, bo mimo krótkiej trasy dopłynięcie do celu zajmowało do kilku godzin, w zależności od rozkładu promów. Nie zniechęcało to jednak sporej grupy Europejczyków, którzy mieszkali w Brazylii i spędzali wakacje na wybrzeżu. Oprócz Austriaków swoje domy letniskowe mieli tu Szwajcarzy, Włosi, Węgrzy i Francuzi. W zamian za trudy podróży Bertioga oferowała odpoczynek w przyjemnym i spokojnym miejscu. Samochody zostawiało się otwarte, podobnie jak drzwi i okna domów; nikt się nie obawiał, że cokolwiek złego się wydarzy – życie w tym miejscu zdecydowanie różniło się od tego w São Paulo czy w nieodległej Guarui, gdzie były popularne plaże i znacznie droższe nieruchomości. Wielu letników, korzystając ze spokoju panującego w Beritodze, łowiło tu barweny, których było mnóstwo w tamtejszych wodach, o czym ponad czterysta lat wcześniej wspominał Hans Staden. Niemiecki podróżnik jako pierwszy napisał książkę o urokach i niebezpieczeństwach tego regionu, zamieszkałego w XVI wieku przez wielu przedstawicieli rdzennej ludności. (Staden został pojmany przez Tupinambów, którzy byli kanibalami, i o mało nie skończył w kotle). Inną ulubioną rozrywką podczas tych długich letnich miesięcy były karty. Co najmniej raz w tygodniu grupa Europejczyków różnych narodowości zbierała się, żeby grać. Już w owym czasie w trakcie karcianych spotkań krążyły plotki, że w okolicy ukrywają się naziści4.
Enseada, główna plaża w Bertiodze, bynajmniej nie wyglądała jak Lazurowe Wybrzeże. Morze miało tu niemal brunatny kolor, co było rezultatem rozkładu bogatej roślinności Lasu Atlantyckiego porastającego całą okolicę. Turyści nie przejmowali się barwą wody, która z daleka wydawała się wręcz brudna. Nie kolor wody decydował jednak o uroku tego miejsca, lecz to, że morze nadawało się tu do kąpieli, w przeciwieństwie do wielu innych plaż wzdłuż wybrzeża stanu São Paulo. Przy odrobinie szczęścia w niektóre dni tworzył się idealny basen dla dzieci. W inne, kiedy wody były bardziej wzburzone, ratownicy nierzadko zgłaszali utonięcia. Długa, dwunastokilometrowa plaża z szerokim pasem piasku idealnie nadawała się do gry w piłkę i kilku mężczyzn oddawało się tej aktywności w tamto środowe popołudnie.
Kiedy piłka toczyła się po piasku, Bossertowie i wujek Peter weszli do wody. Wkrótce fale stały się wyższe, więc Liselotte przeniosła się z dziećmi bliżej brzegu. Wujek pływał bardzo dobrze, ale tamtego dnia Andreas w pewnym momencie zauważył, że podnosi rękę, wołając o pomoc. Wyglądało na to, że się topi. Liselotte pomyślała, że przyjaciel dostał udaru, i Wolfram od razu ruszył z pomocą. Kiedy go chwycił, starzec nie mógł już złapać tchu po walce z żywiołem. Andreas popędził na plażę po bojkę, żeby rzucić ją wujkowi. Inne osoby także próbowały pomóc. Dwóch ratowników, którzy znajdowali się na jedynym w okolicy stanowisku, w odległości około pięciuset metrów od miejsca wypadku, zauważyło poruszenie i czym prędzej przybiegło. Wolfram zdołał już podholować wujka w stronę plaży, woda sięgała mu po pas, lecz nie dał rady wyjść z morza. Ratownicy musieli wyciągnąć ich obu. Wykonali wujkowi masaż serca, próbując go reanimować, było jednak za późno. Już nie żył.
Ktoś zadzwonił na pogotowie. Jego pracownicy przekazali oczywistą wiadomość: nie da się zrobić nic więcej5. Liselotte ogarnęła rozpacz. Przytuliła się do ciała i nie chciała go puścić6. Jej mąż czuł się źle po tym, jak sam o mało nie utonął, próbując ratować przyjaciela. Karetka zabrała więc Wolframa do szpitala, a Liselotte została na plaży ze zmarłym. Ratownicy zgłosili zdarzenie i wezwali żandarmerię wojskową. Tamtego popołudnia dyżur na posterunku w Bertiodze pełnił kapral Espedito Dias Romão, wysoki i silny czarnoskóry mężczyzna – ironia losu, że to akurat on przyjął informację o śmierci Mengelego, który mówił, że boi się czarnoskórych, i twierdził, że „niewolnictwo nigdy nie powinno się było skończyć”7.
Przybywszy na plażę, kapral Dias Romão zastał na niej zdenerwowaną Liselotte. Kobieta powiedziała, że wujek zmarł. Funkcjonariusz poprosił o dokumenty nieboszczyka, na co odparła, że musi ich poszukać w domu. Cofnęła się do willi i wzięła dowód osobisty należący do cudzoziemca. Widniało w nim nazwisko Wolfgang Gerhard, należące do mężczyzny urodzonego w Leibnitz w Austrii 3 września 1925 roku. Wystarczyło szybkie obliczenie, by stwierdzić, że dokument należał do pięćdziesięciotrzylatka. Tymczasem martwy mężczyzna na plaży tak naprawdę miał sześćdziesiąt siedem lat, czternaście lat więcej, niż wynikało z dowodu. Tej różnicy młody funkcjonariusz nie zauważył. Po otrzymaniu dokumentu, niczego nie podejrzewając, sporządził raport. Jedynym, co zwróciło jego uwagę, była narodowość: austriacka8. Liselotte podała adres swojego domu w São Paulo, tak jakby wujek z nią mieszkał. Kapral Dias Romão, który do tamtej pory niewiele słyszał o nazizmie czy Holokauście, po prostu spisał dane, a następnie przekazał je policji cywilnej i strażakom. Dla niego zgłoszenie zdarzenia, które opisał jako „utonięcie wskutek nagłego pogorszenia stanu zdrowia”, było po prostu biurokratyczną procedurą. Funkcjonariusz poprosił o przysłanie karawanu, żeby zabrać ciało do Instytutu Medycyny Sądowej w Guarui. Zmarły, na którego transport oczekiwano, przez cały czas leżał na plaży, półnagi, w samych szortach kąpielowych. Pewna kobieta przyniosła świeczkę i zapaliła ją obok ciała. Matki, które były jeszcze na plaży, zabrały swoje dzieci, żeby nie oglądały tej sceny. Było już późne popołudnie, a karawan wciąż nie przyjeżdżał.
Kapral Dias Romão dotrzymywał Liselotte towarzystwa. Kobieta prawie przez cały czas miała spuszczoną głowę i nie odrywała wzroku od przyjaciela. Rozmawiała z funkcjonariuszem tylko tyle, ile to było konieczne. Postronny obserwator mógłby to uznać za normalne zachowanie osoby, która straciła kogoś bliskiego. Jednakże myśli Liselotte przepełniał nie tylko smutek – w grę wchodziło wiele czysto praktycznych kwestii. Musiała szybko podjąć decyzję, co robić dalej. Martwiła się, bo dzieci poszły spać do domu sąsiadki, którą ledwo znała, a mąż przebywał w szpitalu. Jakby tego było mało, miała do czynienia z jednym z najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Czy powinna teraz ujawnić tożsamość, którą tak długo i skutecznie pomagała ukrywać? Jakie byłyby tego konsekwencje dla niej samej i jej dzieci? Musiała sama radzić sobie z tymi wszystkimi pytaniami i wątpliwościami, bez wzbudzania podejrzeń.
Pierwszą decyzją było utrzymanie wersji, że zmarły mężczyzna to Wolfgang Gerhard, tak jak widniało w dokumencie. Nawet gdyby postanowiła wyjawić prawdę, nie miałaby jak udowodnić swoich słów, ponieważ nazwisko i dane w dowodzie osobistym cudzoziemca były autentyczne. Jedynie fotografia nie była prawdziwa. Oryginalne zdjęcie Wolfganga zostało ostrożnie usunięte i w jego miejsce wklejono fotografię 3×4 Mengelego, wówczas starszego mężczyzny z obfitymi wąsami9. W tamtym czasie jego nazwisko było zbyt znane, by mogło widnieć w dokumencie tożsamości bez zwracania uwagi. W brazylijskich papierach nie istnieli ani Josef Mengele, ani wujek Peter, a jedynie Wolfgang Gerhard, austriacki przyjaciel, który przedstawił starego nazistę rodzinie Bossertów. Przed powrotem do Austrii mężczyzna przekazał mu wszystkie dokumenty, jakie wyrobił sobie w Brazylii. Uznał, że w Europie nie będą mu już potrzebne, za to bardzo przydadzą się Mengelemu, aby mógł pozostać w cieniu i uniknąć schwytania. Mimo plątaniny myśli i uczuć Liselotte postanowiła działać pragmatycznie. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą i zdecydowała się „podążać za naturalnym biegiem wydarzeń”, jak powiedziała lata później Policji Federalnej.
Było już późno w nocy, kiedy w Instytucie Medycyny Sądowej (IML) rozpoczęto oględziny zwłok. Dyżurny lekarz medycyny sądowej Jaime Edson Andrade de Mendonça stwierdził, że przyczyną zgonu było „uduszenie w wyniku zalania wodą górnych dróg oddechowych”, czyli utonięcie. Nie uznał za konieczne przeprowadzenia sekcji zwłok ani nie zakwestionował tożsamości czy wieku denata. Dla lekarza sądowego badającego ciało człowieka w starszym wieku czternaście lat nie robi dużej różnicy. Liczy się stan ogólny, to, jak zmarły dbał o własne zdrowie za życia. Poza tym woda sprawia, że skóra się marszczy – kolejny powód, by różnica wieku pozostała niezauważona. Doktor de Mendonça w ogóle nie zwrócił na nią uwagi. Po prostu uwierzył w podaną przez Liselotte tożsamość i podpisał akt zgonu.
Ta wyczerpana kobieta w średnim wieku zadbała o każdy szczegół, tak jakby umarł ktoś z jej rodziny. Dostarczyła niezbędne części garderoby, żeby można było ubrać zmarłego: spodnie, koszulę, pasek i skarpety. Dopilnowała też, żeby przedsiębiorca pogrzebowy położył ręce nieboszczyka wyciągnięte wzdłuż ciała. Poprosił ją o to kiedyś sam Mengele. Twierdził, że czuje się żołnierzem i jego ostatnim życzeniem jest zostać pochowanym w pozycji na baczność. Dziwna to była prośba, ponieważ zgodnie ze zwyczajem panującym w Brazylii zmarłych grzebie się z rękami skrzyżowanymi na piersi. Pracownik zachował dyskrecję i zgodził się spełnić prośbę, nie zadając pytań10.
A jaki miał być ostateczny los ciała? Nie mając z kim się naradzić, Liselotte pomyślała o kremacji. Takie rozwiązanie byłoby wygodne, ponieważ pozwoliłoby raz na zawsze zatrzeć ślady, które mogłyby ujawnić prawdziwą tożsamość zmarłego. Nie było to jednak możliwe, gdyż zgodę na kremację musiałby wyrazić bliski krewny. Wtedy przypomniała sobie, że prawdziwy Wolfgang Gerhard przekazał jej i jej mężowi instrukcje, że jeśli wujek umrze w Brazylii, to ma być pochowany w Embu pod São Paulo. Wolfgang kupił kwaterę dla swojej matki właśnie na tamtejszym cmentarzu Rosário, gdzie spoczywało wielu Niemców, i było tam jeszcze jedno wolne miejsce. On sam nie zamierzał korzystać z tego grobu, ponieważ wrócił do Austrii. Oprócz tego, że zostawił Mengelemu swoje dokumenty, chciał także zapewnić mu pochówek, ponieważ zawsze czuł się odpowiedzialny za opiekę nad swoim przyjacielem. Liselotte przypomniała sobie o tym i nie miała odtąd wątpliwości, że to będzie jego ostateczne miejsce spoczynku i że tam cała historia dobiegnie końca.
Następnego ranka wydano ciało. Kobieta pracująca w zakładzie pogrzebowym odebrała trumnę i zawiozła ją na cmentarz, ponad sto kilometrów dalej. Liselotte pojechała razem z nią i mimo że było lato, miała na sobie ciemną sztruksową bluzkę. W trakcie podróży narzekała na drogę, bo niektóre jej odcinki były nieprzejezdne11. Kiedy wreszcie dotarły na cmentarz Rosário, Liselotte poszukała zarządcy i zapytała o kwaterę kupioną przez Wolfganga Gerharda.
Gino Carita, serdecznie usposobiony włoski imigrant, wskazał miejsce pochówku i poprosił o pokazanie aktu zgonu. Przeczytawszy, że zmarłym jest sam Wolfgang, chciał otworzyć trumnę, żeby się pożegnać. Gino poznał Austriaka kilka lat wcześniej, kiedy został zatrudniony do wykonania obramowania grobu i zrobienia tablicy z brązu z datami urodzin i śmierci jego matki Friederiki. Wolfgang wracał tu kilka razy, żeby odwiedzić grób, a podczas ostatniej wizyty poinformował zarządcę, że zamierza wyjechać, nie powiedział jednak dokąd. Nigdy więcej go tu już nie widziano. Przed wyjazdem powiadomił tylko, że „starszy krewny” być może zostanie pochowany obok jego matki. Gino nie mógł uwierzyć, że Wolf, jak go nazywał, wraca tu teraz w trumnie. Włoch próbował podnieść wieko, ale w tej samej chwili Liselotte zaczęła symulować atak histerii. Rozpłakała się i powiedziała, że Gino nie może tego zrobić, bo mężczyzna utonął i jest zdeformowany. Ów spektakl był jedynym sposobem, jaki przyszedł jej do głowy, by uniemożliwić otwarcie trumny. Gdyby do tego doszło, zarządca natychmiast zauważyłby różnicę w wyglądzie, a ona miałaby kłopoty.
Po chwili zamętu dwaj grabarze wykopali grób. Jeden z nich zapamiętał z tamtego dnia, że na pogrzebie była obecna tylko Liselotte. Po tej krótkiej i skromnej ceremonii kobieta wreszcie mogła wrócić do domu i zobaczyć dzieci. Najważniejsze było dla niej to, że sekret, który skrywała przez dziesięć lat, został pogrzebany razem z wujkiem Peterem.
Liselotte była przekonana, że postępuje słusznie. Jej zdaniem dzieci nie wytrzymałyby ciężaru, jaki spadłby na barki wszystkich członków rodziny, gdyby tożsamość wujka Petera wyszła na jaw. „Milczenie jest złotem”, myślała. Jako katoliczka była przekonana, że Bóg jej dopomoże, skoro jedynie niosła pomoc przyjacielowi. Postrzegała Mengelego jako naukowca, a nie zwyrodniałego lekarza, który wysłał tysiące ludzi na śmierć w komorach gazowych Auschwitz i swoimi eksperymentami zadawał niewyobrażalny ból niewinnym kobietom i dzieciom, nie okazując przy tym wyrzutów sumienia. Nie dostrzegała, że był mordercą, którego nie osądzono za popełnione zbrodnie i którego życie dobiegło końca pewnego letniego popołudnia w trakcie odpoczynku nad wodą.
2.
Spotkanie bliźniąt Mengelego, czyli jak zwrócić uwagę świata, aby schwytać zbrodniarza
Josef Mengele nie żył już od ponad pięciu lat. Ale nikt o tym nie wiedział. Czy raczej tylko nieliczne osoby miały tego świadomość: jedynie przyjaciele w Brazylii i krewni w Niemczech, którzy pomagali mu się ukrywać po drugiej wojnie światowej. Podczas gdy zmarły stał się już kupką kości na odległym cmentarzu w Embu, ofiary i łowcy nazistów w dalszym ciągu naiwnie poszukiwali zbrodniarza, jakby nadal żył. Miejsce pobytu Mengelego owiane było tajemnicą, co podsycało zupełnie absurdalne teorie spiskowe. Dominowało przypuszczenie, że Mengele mieszka w Portugalii. Niektórzy twierdzili, że widzieli go na Bahamach, w Patagonii i w Urugwaju. Sławny łowca nazistów Szymon Wiesenthal z dziwną precyzją podawał, że były kapitan SS przebywa najprawdopodobniej w bazie wojskowej w małej paragwajskiej miejscowości Laureles, gdzie nawet miejscowa policja nie miała prawa wstępu. Tuwja Friedman, inny tropiciel nazistów, twierdził, że Mengele jest osobistym lekarzem paragwajskiego dyktatora Alfreda Stroessnera12. Nie wiadomo, skąd czerpali taką pewność. Sądząc po zupełnie bezpodstawnych domysłach, jakie pojawiały się w prasie, było jasne, że nikt nie miał pojęcia o miejscu pobytu Mengelego, poza bliskim kręgiem jego lojalnych protektorów.
Mimo braku konkretnych tropów pewna kobieta była zdeterminowana, by go znaleźć. Eva Mozes Kor, licząca pięćdziesiąt jeden lat Rumunka urodzona w Transylwanii, obecnie mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, marzyła o postawieniu przed sądem człowieka, który w dzieciństwie wykorzystał ją jako królika doświadczalnego. „Musimy zlokalizować Mengelego, zanim umrze we własnym łóżku” – powiedziała ze swoim silnym akcentem podczas konferencji prasowej w Jerozolimie w październiku 1984 roku. Właśnie Eva Mozes Kor założyła też stowarzyszenie Children of Auschwitz Nazi Deadly Lab Experiments Survivors (CANDLES, Dzieci ocalałe z nazistowskich zbrodniczych eksperymentów w Auschwitz), reprezentujące bliźnięta, które przetrwały eksperymenty Mengelego. Była także rzeczniczką nowo powstałej organizacji. Przekazała dziennikarzom, że 27 stycznia następnego roku niektórzy z ocalałych przejdą trzykilometrowy odcinek w Auschwitz, aby uczcić czterdziestą rocznicę wyzwolenia obozu. To było zaledwie jedno z planowanych wydarzeń w ramach zakrojonej na szeroką skalę kampanii, mającej na celu zwrócenie uwagi świata na poszukiwania Mengelego. Komunikat, który stowarzyszenie CANDLES przekazało prasie, zawierał przerażające dane: Mengele wykorzystał do eksperymentów medycznych w Auschwitz trzy tysiące bliźniąt, spośród których przeżyło zaledwie sto osiemdziesięcioro troje. „Zbrodniarz, który nam to zrobił, wciąż jest na wolności. Jeśli nie podejmiemy kroków zmierzających do zmiany tej sytuacji, nic się nie wydarzy” – dodała. Eva Mozes Kor była przekonana, że im głośniej zrobi się o tej sprawie, tym lepiej. I działała z rozmachem. Wysłała telegramy do prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana i przywódcy ZSRR Konstantina Czernienki, zapraszając liderów dwóch największych ówczesnych potęg do udziału w symbolicznym marszu, który organizowała13. W głębi duszy bardziej niż doprowadzić Mengelego przed sąd, Eva Mozes Kor chciała go znaleźć, żeby się dowiedzieć, jakie substancje wstrzyknął jej i jej siostrze bliźniaczce Miriam, kiedy były dziećmi. Czterdzieści lat po eksperymentach nadal miała problemy zdrowotne z powodu tamtych zastrzyków, ale wolała o tym nie rozmawiać14. Martwiła się przede wszystkim o siostrę. W następstwie eksperymentów w Auschwitz Miriam cierpiała na poważne infekcje nerek, na które nie pomagały antybiotyki. Lekarze stwierdzili, że narządy uległy atrofii i były wielkości nerek dziesięcioletniej dziewczynki, a właśnie tyle lat miały siostry, kiedy posłużyły za króliki doświadczalne w laboratorium nazisty. Niestrudzeni lekarze badający Miriam poprosili o jej akta z obozu koncentracyjnego, żeby podjąć próbę ustalenia, czym zostało to spowodowane, i być może ją wyleczyć. Siostry jednak nigdy nie znalazły żadnego dokumentu ani nikogo, kto by wyjaśnił, co zrobiono im w tym laboratorium.
Miriam mieszkała w Izraelu, a Eva w amerykańskim stanie Indiana, gdzie wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci i pracowała jako pośredniczka nieruchomości. Przez długi czas Mozes Kor nie była w stanie z nikim rozmawiać o straszliwych przeżyciach. Sąsiedzi uważali ją za dziwną, a jej „osobliwość” stała się w okolicy powodem żartów, odkąd przepędziła grupę dzieci, które odwiedziły ją w Halloween. To, co wydawało się niewinną zabawą, jej przypomniało nękanie Żydów w Porț w Rumunii przez grupy młodych nazistów, kiedy była mała15.
Stosunek Evy do przeszłości zaczął się zmieniać dopiero w 1978 roku – ponad trzydzieści lat po opuszczeniu Auschwitz, kiedy to obejrzała miniserial telewizyjny zatytułowany Holocaust. Serial ten cieszył się ogromną popularnością, w Stanach Zjednoczonych przyciągnął sto dwadzieścia milionów widzów, a w obsadzie znalazła się między innymi Meryl Streep, stawiająca wówczas pierwsze kroki w świecie filmowym. Produkcja poruszała temat, o którym niewiele się w tamtym czasie publicznie mówiło: masowe mordy na Żydach w Europie. Czteroodcinkowy Holocaust opowiadał historię żydowskiej rodziny Weissów, mieszkającej w Berlinie, której dawniej nieźle się powodziło i która była szczęśliwa. Wraz z nastaniem nazizmu Weissowie w wyniku antysemickiej polityki Trzeciej Rzeczy stopniowo tracili swoje prawa i podlegali coraz większym prześladowaniom, a ostatecznie zostali zgładzeni. Serial spotkał się z krytyką wielu ocalałych. Jego przeciwnicy uważali, że fabuła nazbyt upraszcza bardzo złożone kwestie, a forma telenoweli nie pasuje do poważnego tematu. Serial miał jednak tę zasługę, że dał nazwisko i twarz cierpieniom Żydów, a także sprawił, że wzrosła świadomość na temat zagłady nie tylko w Stanach Zjednoczonych, lecz także w Niemczech, gdzie również odniósł sukces.
Popularność zyskało też samo słowo „holokaust”, które do tamtej pory było używane jedynie w bardzo wąskich kręgach. Pierwsze znane użycie tego terminu datuje się na XIII wiek. Wywodzi się ono z greckiego holokauston, które z kolei jest tłumaczeniem hebrajskiego słowa olah. W czasach biblijnych olah było ofiarą, która miała być całkowicie strawiona przez ogień. Użycie tego terminu nawiązuje więc do znaczenia religijnego: mordowani Żydzi, których ciała palono w całości w krematoriach, są uważani za ofiarę składaną Bogu. Z biegiem czasu słowo to zaczęło się odnosić do mordu na szeroką skalę lub zagłady16. Nawet dziś toczy się dyskusja na temat używania terminu „holokaust”. Nie osiągnięto powszechnej zgody co do znaczenia tego słowa: na przykład nie jest jasne, czy odnosi się ono wyłącznie do zagłady Żydów czy może być też stosowane w odniesieniu do masakry innych narodów17. W Izraelu używa się głównie pojęcia Szoah, po hebrajsku oznaczającego „zagładę”.
Po sukcesie, jaki odniósł miniserial, Eva Mozes Kor zauważyła, że wiele osób zaczęło rozumieć, dlaczego jest inna. Niektórzy nawet przepraszali za to, jak traktowali ją wcześniej. Był to punkt zwrotny zarówno w jej życiu, jak i w życiu innych ocalałych, wpływający na radykalną zmianę podejścia do kwestii prześladowania Żydów w amerykańskiej kulturze. Od tamtej pory Holokaust zaczął zajmować istotne miejsce w książkach i popularnych filmach, takich jak Wybór Zofii z 1982 roku, nakręcony na podstawie bestsellerowej powieści Williama Styrona pod tym samym tytułem, również z udziałem Meryl Streep, nagrodzonej Oscarem dla najlepszej aktorki. Równocześnie zaczęto rejestrować relacje ocalałych z obozów koncentracyjnych, co później nazwano „epoką świadków”. W celu zachowania tych relacji w różnych krajach utworzono archiwa publiczne i prywatne18.
Eva Mozes Kor, która do tamtego momentu w ogóle nie mówiła o swoich przejściach, została prelegentką, a publiczność dopytywała o szczegóły dotyczące eksperymentów medycznych nazistów. Problem polegał na tym, że na wiele pytań nie potrafiła odpowiedzieć. Wtedy sobie przypomniała, że kiedy Auschwitz został wyzwolony przez Armię Czerwoną, ona i jej siostra nie opuściły tego piekła same – były też inne dzieci. Te pozostałe uwolnione bliźnięta mogły dostarczyć przydatnych informacji, dlatego Eva postanowiła odszukać kolegów i koleżanki z dzieciństwa, którzy pojawili się na zdjęciach i filmach zrobionych przez Sowietów. Zadanie okazało się niełatwe: byli wszak różnych narodowości, mówili różnymi językami i zostali rozrzuceni po całym świecie. Skontaktowanie się z nimi w czasie, gdy nie było internetu, a tym bardziej mediów społecznościowych, wymagało nadludzkiej siły woli. Siłę tę Eva miała jednak od dziecka. Motywacją do poszukiwań była myśl, że gdyby zebrała historie każdego, kto przeszedł przez to samo co one, lepiej zrozumiałaby, co przytrafiło się jej samej i jej siostrze. Dzięki temu mogłaby złożyć elementy tej niezrozumiałej układanki. Z tą myślą Eva i Miriam w 1984 roku powołały do życia stowarzyszenie CANDLES. Wspólnymi siłami w dziesięciu różnych krajach na czterech kontynentach znalazły sto dwadzieścioro dwoje bliźniąt, które przetrwały eksperymenty Mengelego19.
W styczniu 1985 roku pod szyldem stowarzyszenia zorganizowały pierwsze międzynarodowe wydarzenie. Jak można było przewidzieć, nie pojawili się na nim przywódcy amerykański ani sowiecki. Mimo to Eva i Miriam trwały w swoim postanowieniu. Udało im się zabrać jeszcze czworo bliźniąt na symboliczny marsz w czterdziestą rocznicę wyzwolenia Auschwitz. Marsz się więc odbył, tak jak ogłosiły kilka miesięcy wcześniej. To był mały krok w kierunku nagłośnienia sprawy. Z Polski grupa udała się do Jerozolimy20. Tam zaplanowano największe wydarzenie w ramach kampanii mającej na celu zwrócenie uwagi świata na sprawę Mengelego. CANDLES zdołało zgromadzić osiemdziesięcioro bliźniąt, a oprócz tego osoby niskorosłe i innych świadków, którzy mogli opowiedzieć o zbrodniach nazistowskiego lekarza. Nie miał to być oficjalny proces, ponieważ do tego czasu żadnemu rządowi nie udało się ująć Mengelego, choć był on jednym z najbardziej poszukiwanych zbrodniarzy wojennych na świecie. Nie przeszkodziło to jednak Evie i Miriam w realizacji przedsięwzięcia. Mengele miał zostać „osądzony” zaocznie w czasie publicznego przesłuchania. Nawet jeśli to wydarzenie nie miało mocy prawnej, posłużyło do nagłośnienia popełnionych przez niego zbrodni.
3.
W poszukiwaniu sprawiedliwości, czyli proces, którego nigdy nie było
Miejsce wybrane na przesłuchanie było symboliczne: Yad Vashem, światowe centrum pamięci o Holokauście z siedzibą w Jerozolimie. Symboliczna była również nazwa wydarzenia: J’Accuse (Oskarżam), nawiązująca do słynnego listu pisarza Émile’a Zoli opublikowanego we francuskiej prasie w 1898 roku i zaadresowanego do prezydenta Francji. W owym liście Zola bronił żydowskiego oficera Alfreda Dreyfusa niesłusznie skazanego na dożywocie na niegościnnej Wyspie Diabelskiej należącej do Gujany Francuskiej. Przypisywanym mu przestępstwem było szpiegowanie na rzecz Niemiec, czego – jak z czasem dowiedziono – Dreyfus nie zrobił. Zainicjowana przez Zolę kampania mająca na celu wykazanie niewinności oficera pochodzenia żydowskiego ujawniła antysemickie motywy stojące za oskarżeniem o szpiegostwo. Sprawa Dreyfusa wywołała w kraju wielkie poruszenie i stała się przełomem w historii dziewiętnastowiecznego antysemityzmu. J’Accuse z XX stulecia także stanowiło część kampanii mającej na celu zwrócenie uwagi na niesprawiedliwość, która dotknęła Żydów, polegającą w tym wypadku na bezkarności Josefa Mengelego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Filho pode ter ido a Bertioga (Syn mógł pojechać do Bertiogi), „O Estado de S. Paulo”, 8 czerwca 1985. [wróć]
A exumação do enigma (Ekshumacja zagadki), „Veja”, 12 czerwca 1985. [wróć]
Wywiad z Liselotte Bossert przeprowadzony w listopadzie 2017 roku. [wróć]
Na podstawie wywiadu z córką Niemców, która spędzała wakacje w Bertiodze i była świadkinią utonięcia Mengelego przy plaży Enseada. Z obawy przed konsekwencjami prosiła o niepodawanie nazwiska. [wróć]
Zeznanie Andreasa Bosserta (źródło: Policja Federalna, PF). [wróć]
Zeznanie Waltera Silvy, ratownika z Bertiogi (PF). [wróć]
Antes da morte, a depressão (Przed śmiercią, depresja), „O Estado de S. Paulo”, 11 czerwca 1985. [wróć]
Wywiad z Espeditem Diasem Romão przeprowadzony 27 stycznia 2018 roku. [wróć]
Zeznanie Liselotte Bossert (PF). [wróć]
Ibidem. [wróć]
Zeznanie Marii Heleny Costy Guerry, pracowniczki zakładu pogrzebowego Nova (albo Noa, jak widnieje w dokumencie) (PF). [wróć]
Mistério, mito. Onde está Mengele? (Tajemnica, mit. Gdzie jest Mengele?), „O Estado de S. Paulo”, 10 marca 1985. [wróć]
Survivors Appeal for Information on Nazi Fugitive (Apel ocalałych o informacje na temat nazistowskich zbiegów), UPI, 13 października 1984. [wróć]
Wywiad z Evą Mozes Kor przeprowadzony mailowo 2 sierpnia 2017 roku. [wróć]
Eva Mozes Kor, Lisa Rojany Buccieri, Surviving the Angel of Death. The True Story of a Mengele Twin in Auschwitz, Tanglewood, Vancouver 2009 [wyd. polskie: Eva Mozes Kor, Lisa Rojany Buccieri, Przetrwałam. Życie ofiary Josefa Mengele, przeł. Teresa Komłosz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2014]. [wróć]
Holocaust [w:] Merriam-Webster Dictionary, www.merriam-webster.com/dictionary/holocaust [dostęp: 3.06.2020]; What Is the Origin of the Term Holocaust? (Jakie jest pochodzenie terminu Holokaust?) [w:] Encyclopædia Britannica, www.britannica.com/story/what-is-the-origin-of-the-term-holocaust [dostęp: 3.06.2020]. [wróć]
Laurence Rees, The Holocaust: A New History, Penguin, London 2017 [wyd. polskie: Laurence Rees, Holokaust. Nowa historia, przeł. Łukasz Praski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2018]. [wróć]
Frank McDonough, John Cochrane, The Holocaust, Bloomsbury, London 2008, s. 91; O poder das séries contra a violência institucionalizada (Siła seriali przeciwko zinstytucjonalizowanej przemocy), „Folha de S.Paulo”, 21 lipca 2019. [wróć]
Eva Mozes Kor, Lisa Rojany Buccieri, op. cit., s. 130. [wróć]
Read about Eva’s Road to Forgiveness, CANDLES Holocaust Museum and Education Center, candlesholocaustmuseum.org/our-survivors/eva-kor/her-story/her-story.html/title/read-about-eva-s-road-to-forgiveness [dostęp: 8.06.2020]. [wróć]