Uwierz w szczęście - Krystyna Mirek - ebook + książka

Uwierz w szczęście ebook

Krystyna Mirek

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Krystyna Mirek

Uwierz w szczęście. Poradnik dla pragnących zmian

Uwierz w szczęście to niecodzienny poradnik. Napisany, by odpowiedzieć na pytania, które autorce od lat zadają jej czytelniczki. I mówi o tym, co najważniejsze. O życiu. Każdy z nas ma na nie wpływ. Często większy niż sądzimy.

Gdzie szukać zwykłych, życiowych mądrości w świecie, w którym się coraz bardziej od siebie oddalamy? Odpowiedź Krystyny Mirek brzmi: między innymi w książkach. Jej napisana jest od serca i z sercem. To nie tyle zbiór porad, co zapis rozmowy, jaką by można przeprowadzić z bliską przyjaciółką czy kochającą mamą. Jest jak pamiętnik z dedykacją, pełen osobistych wzruszających zwierzeń i sprawdzonych przez jedną z najpopularniejszych polskich pisarek prostych rozwiązań, działających nawet w skomplikowanych okolicznościach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 138

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Zmie­niaj swoje życie na lep­sze

Łatwo można się zapę­tlić we wła­snych smut­kach, wiecz­nie cze­kać na lep­szego męża, dzieci, pracę, wygląd. A co, jeśli innego życia nie będzie? Czło­wiek obu­dzi się pew­nego dnia, obej­rzy za sie­bie i zoba­czy tysiące zmar­no­wa­nych szans na małe codzienne szczę­ście.

z powie­ści „Poda­ru­nek”

Jako dziecko nie wyróż­nia­łam się niczym szcze­gól­nym. Może tylko tym, że mia­łam jasno spre­cy­zo­wane marze­nia. Wiele z nich zostało speł­nio­nych, choć bywało, że dzia­ła­łam w bar­dzo trud­nych warun­kach. Mnie też nie było lekko, więc wiem, jak to jest…

Dziś mam wię­cej wie­dzy i umie­jęt­no­ści. Bez trudu roz­wią­zuję pro­blemy, które kie­dyś potra­fiły mnie przy­gnieść. Szczę­śli­wie, dane mi było doświad­czyć, jak wiele w życiu może się zmie­nić na lep­sze. Bez cudów, milio­nów w spadku czy księ­cia z bajki.

O takim praw­dzi­wym życiu opo­wia­dam w swo­ich książ­kach – to spra­wia, że moje powie­ści sprze­dają się w set­kach tysięcy egzem­pla­rzy, a ja mogłam speł­nić swoje marze­nie i zostać pisarką. Ty też uwierz w swoje marze­nia.

Ta książka mówi o kwe­stiach naj­waż­niej­szych. O życiu.

Prze­ka­zuje infor­ma­cje, które powinny być powszech­nie znane, ale… nie są. Wie­dzę, jaką każde dziecko powinno zdo­by­wać już w szkole pod­sta­wo­wej, ale… nie zdo­bywa. Dro­go­wskazy, które każdy powi­nien dostać już na początku życia, żeby się potem nie obi­jać bole­śnie o kolejne błędy. Nie pła­cić za naukę naj­wyż­szej ceny, jaką są znisz­czone zdro­wie, zepsute związki, bieda, samot­ność i wię­cej.

To nie jest tra­dy­cyjny porad­nik pisany przez naukowca czy leka­rza. To nie jest też opo­wieść dla ludzi suk­cesu, któ­rym wszystko świet­nie się układa. To książka dla tych, któ­rym nie jest lekko i nie do końca rozu­mieją dla­czego. To garść życio­wych paten­tów, które warto poznać i prze­ka­zać komuś, na kim ci bar­dzo zależy – swo­jemu dziecku, przy­ja­cie­lowi, bli­skiej oso­bie. Po to, żeby miał lep­sze życie.

A zatem prze­czy­taj ten porad­nik, a potem spre­zen­tuj oso­bie, któ­rej dobrze życzysz, bo na szczę­śliwe, dobre życie zasłu­guje każdy. I są spo­soby, żeby sobie w tym pomóc.

Powszech­nie funk­cjo­nuje prze­ko­na­nie, że życie to coś, co dzieje się samo. Spon­ta­nicz­nie. Taka sztuczka, którą każdy, kto się uro­dził, potrafi zro­bić.

Życie to wyma­ga­jące zada­nie. Sztuka. Dobre życie nie dzieje się samo. To wyzwa­nie dla pro­fe­sjo­na­li­stów. Trzeba mieć naprawdę dużo kom­pe­ten­cji, by żyć. Zwłasz­cza dobrze.

Niby wszystko odbywa się auto­ma­tycz­nie. Naj­pierw jeste­śmy dziećmi, potem doro­słymi. Mijają lata, zmie­niają się życiowe role i sytu­acje. A my na pozór bez­pro­ble­mowo pró­bu­jemy się do tego dosto­so­wać. Kobieta staje się matką, bo uro­dziła. Męż­czy­zna mężem, bo zor­ga­ni­zo­wano jemu i jego wybrance wesele. Czło­wiek jest doro­sły, bo zdmuch­nął ileś tam świe­czek na tor­cie, a zostaje sze­fem, bo awan­so­wał.

Uro­dzi­łeś się, więc potra­fisz żyć. Zosta­łeś ojcem, mężem, sze­fem, bab­cią, sio­strą, dyrek­torką, więc na pewno masz do tego kom­pe­ten­cje.

Czy aby na pewno?

Skąd więc na świe­cie tak wielu złych ojców, nie­po­rad­nych matek, kosz­mar­nych prze­ło­żo­nych, byle jakich sióstr, mar­nych przy­ja­ciół – krótko mówiąc, kom­plet­nie nie­doj­rza­łych doro­słych, nie­szczę­śli­wych ludzi?

Wyglą­dają, jakby wcale nie wie­dzieli, jak sobie z tymi wszyst­kimi rolami pora­dzić. Jakby nie mieli przy­go­to­wa­nia, wie­dzy, umie­jęt­no­ści ani poję­cia, gdzie ich szu­kać.

Życie to wyma­ga­jące zada­nie. Sztuka. Dobre życie nie dzieje się samo. To wyzwa­nie dla pro­fe­sjo­na­li­stów. Trzeba mieć naprawdę dużo kom­pe­ten­cji, by żyć. Zwłasz­cza dobrze.

Mamy nie­wia­ry­god­nie roz­wi­niętą naukę, wła­ści­wie nie ma już takiej dzie­dziny wie­dzy, którą jeden czło­wiek może w pełni zgłę­bić. Dzie­ciom w szko­łach pakuje się do głów nie­praw­do­po­dob­nie wiele infor­ma­cji. I tylko o jed­nym się nie uczą – jak mieć dobre życie.

Jak ukła­dać rela­cje w związ­kach, wybrać życio­wego part­nera. Zacho­wać zdro­wie. Od czego zależy, że nam się uda. Jak gospo­da­ro­wać pie­niędzmi i ener­gią. Jak nie zmar­no­wać czasu, który nam dano. Jak dobrze wycho­wać dzieci, podej­mo­wać decy­zje, odróż­nić czło­wieka złego od dobrego, wybrać zawód, mówić tak, by nas zro­zu­miano.

O tym ani słowa.

A wła­śnie te umie­jęt­no­ści o wszyst­kim decy­dują.

Sztuka życio­wych wybo­rów to cią­głe prze­su­wa­nie suwaka pomię­dzy skraj­no­ściami, tak by wyczuć to ide­alne miej­sce, które spra­wia, że decy­zje stają się dobre.

Ludzie tego nie widzą. Wielu żyje auto­ma­tycz­nie, bez reflek­sji, z dnia na dzień.

Czło­wiek nie­siony falą wyda­rzeń, bez­wład­nie popy­chany z miej­sca na miej­sce, jak paty­czek na wodzie, może się jed­nak nie­przy­jem­nie zdzi­wić, dokąd go prąd ponie­sie. Może w miej­sce, w któ­rym wcale nie chciał się zna­leźć?

Zapłaci za swoją bier­ność wysoką cenę. On i jego dzieci.

Bo nasze decy­zje w zna­czą­cym stop­niu wpły­wają na przy­szłe poko­le­nia. Możemy spra­wić, że naszym następ­com będzie o wiele łatwiej, ale też dodać im wielu kło­po­tów.

„Uwierz w szczę­ście” to porad­nik prak­tyka. Bo wła­śnie to w wie­dzy cenię naj­bar­dziej – uży­tecz­ność. Można ją natych­miast wpro­wa­dzić w życie i poczuć, jak z dnia na dzień robi się lepiej.

Naj­waż­niej­szą kwe­stią jest świa­do­mość, że potrze­bu­jesz wspar­cia. Wtedy infor­ma­cje z tego porad­nika mogą ci pomóc. Zauważ, ilu ludzi żyje jak we mgle, w uśpie­niu. Wygod­nie im z prze­ko­na­niem, że wszystko wie­dzą, zawsze mają rację, a za wszel­kie trud­no­ści w ich życiu odpo­wie­dzialny jest ktoś inny.

Tym­cza­sem każ­dego dnia krzyw­dzą sie­bie i innych.

Nie wiem, czy ist­nieją na świe­cie ludzie świa­do­mie czy­niący zło. Więk­szość jest prze­ko­nana, że postę­puje słusz­nie i ma na swoją obronę mnó­stwo argu­men­tów, które dla nich brzmią logicz­nie.

Nie potra­fią odna­leźć prawdy.

Prze­bu­dze­nie z tego stanu to coś bar­dzo trud­nego, dla­tego tak wiele osób go unika. Gdyby oprzy­tom­nieli, to zoba­czy­liby prawdę. Musie­liby przy­znać, że popeł­nili sporo błę­dów i za wiele cier­pień w swoim życiu sami są odpo­wie­dzialni.

To bar­dzo mocne doświad­cze­nie. Trudne.

Ludzie więc tego zazwy­czaj nie robią – nie szu­kają prawdy.

Bowiem ceną za to jest na przy­kład zoba­cze­nie sie­bie z prze­szło­ści w wyraź­nym świe­tle, nie zawsze korzyst­nym. Zauwa­że­nie, że zacho­wu­jemy się nie w porządku, a sądzi­li­śmy, że robimy wszystko dobrze.

I choć wiele osób bar­dzo się tego momentu boi, tę cenę warto zapła­cić. Naprawdę! Po dru­giej stro­nie czeka lep­szy świat. Ten, o któ­rym czę­sto marzymy i nie rozu­miemy, dla­czego do nas nie przy­cho­dzi.

Wła­śnie: dla­czego?! To ważne pyta­nie.

Spró­bujmy zna­leźć odpo­wiedź.

W naszym życiu mało co jest jed­no­znacz­nie złe albo dobre. W więk­szo­ści jest to wła­śnie kwe­stia pro­por­cji. Zna­le­zie­nie tej wła­ści­wej to praw­dziwa mądrość życiowa.

Jed­nym z fila­rów życia jest tak zwany złoty śro­dek. Wydaje mi się, że od cza­sów, gdy sta­ro­żytni go nazwali, roz­pro­pa­go­wali i w szcze­gó­łach opi­sali, nic mądrzej­szego się nie poja­wiło. Złoty śro­dek, czyli wła­ściwa pro­por­cja, to coś, co w tym porad­niku będzie się prze­wi­jało wie­lo­krot­nie. To mądrość życiowa, która pozwala zacho­wać spo­kój, doko­ny­wać traf­nych wybo­rów i być szczę­śli­wym dłu­żej niż tylko przez krótką chwilę, kiedy przy­da­rzy się coś wyjąt­ko­wego.

Bowiem w naszym życiu mało co jest jed­no­znacz­nie złe albo dobre.

W więk­szo­ści jest to wła­śnie kwe­stia pro­por­cji.

Zna­le­zie­nie tej wła­ści­wej to praw­dziwa mądrość życiowa.

Kiedy jesteś rodzi­cem, złoty śro­dek to balans pomię­dzy nado­pie­kuń­czo­ścią a obo­jęt­no­ścią. W finan­sach – mię­dzy skąp­stwem a roz­rzut­no­ścią. W miło­ści – mię­dzy zbyt wiel­kim odda­niem a wyra­cho­wa­niem, a w pracy – mię­dzy leni­stwem a pra­co­ho­li­zmem. I tak w każ­dej sytu­acji.

Sztuka życio­wych wybo­rów to cią­głe prze­su­wa­nie suwaka pomię­dzy skraj­no­ściami, tak by wyczuć to ide­alne miej­sce, które spra­wia, że decy­zje stają się dobre.

To poszu­ki­wa­nie jest trudne. Trzeba suwak prze­su­wać raz w jedną, raz w drugą stronę, pró­bo­wać. Z cza­sem jed­nak nabie­ramy wie­dzy, wprawy, doświad­cze­nia i idzie nam to coraz łatwiej. Aż przy­cho­dzi moment, kiedy staje się intu­icyjne, auto­ma­tyczne.

Drugi filar to nie­ustanna nauka, cie­ka­wość życia, które dzięki temu zaczyna być o wiele bar­dziej fascy­nu­jącą przy­godą.

Tra­dy­cja prze­ka­zy­wa­nia wie­dzy trwa od momentu, gdy na świe­cie poja­wili się ludzie. Zawsze ci mądrzejsi mieli tro­chę łatwiej. Począt­kowo odby­wało się to ust­nie. Ojciec prze­ka­zy­wał wie­dzę synowi, bab­cia wnuczce, wódz swo­jemu następcy. Potem poja­wiło się pismo, dostępne nie­licz­nym. Wie­dza zawsze dawała prze­wagę, dziś wiemy, że infor­ma­cja to jedna z cen­nych war­to­ści. Pomaga w biz­ne­sie, inwe­sty­cjach, ale też w życiu pry­wat­nym.

Obec­nie dostęp do wie­dzy jest powszechny. Można się uczyć. Czy­tać, słu­chać, doświad­czać. Nie­ustan­nie roz­wi­jać.

Żeby sta­nąć po tej stro­nie życia, gdzie jest jed­nak łatwiej.

Warto zdo­by­wać wie­dzę, cały czas się sta­rać.

Efekty mogą nas nie­sa­mo­wi­cie zasko­czyć.

Zapra­szam do wspól­nego udziału w tej przy­go­dzie.

Warto zdo­by­wać wie­dzę, warto się roz­wi­jać, warto cały czas się sta­rać. Efekty mogą nas nie­sa­mo­wi­cie zasko­czyć.

Rozdział 1. Od czego zależy szczęście w miłości

Roz­dział 1

Od czego zależy szczę­ście w miło­ści

Miłość wymaga zaufa­nia. Jeżeli ma być praw­dziwa, trzeba się otwo­rzyć i wpu­ścić drugą osobę bar­dzo głę­boko we wła­sne życie. Można dzięki temu bar­dzo wiele zyskać, ale tyleż samo stra­cić. Dla­tego ludzie, któ­rzy się boją, nie potra­fią naprawdę kochać.

z powie­ści „Miłość z jasnego nieba”

Uczu­cie pomię­dzy dwiema oso­bami to temat wszech cza­sów. W kwe­stii miło­ści wypo­wiada się mnó­stwo auto­rów ksią­żek, tek­stów poetyc­kich, filo­zo­ficz­nych, a także badań nauko­wych i licz­nych porad­ni­ków. Są też mądro­ści ludowe prze­ka­zy­wane z poko­le­nia na poko­le­nie oraz tak zwane złote rady (nie zawsze tak­towne) i szep­tane ukrad­kiem tajemne recepty.

Zbyt czę­sto wydaje się nam, że związki i zakła­da­nie rodziny to jest coś zupeł­nie natu­ral­nego, co każdy może i każdy potrafi. Jest dwoje ludzi, kochają się, mają dobre chęci, pięk­nie razem wyglą­dają… Wydaje się, że wszystko stoi przed nimi otwo­rem. A jed­nak to nie takie pro­ste.

PIĘKNA CZY BESTIA?

Nie­któ­rzy mówią, że w wyścigu o wyma­rzo­nego part­nera liczy się przede wszyst­kim atrak­cyjny wygląd. Ładna dziew­czyna czy przy­stojny chło­pak zasad­ni­czo mają więk­sze szanse na rynku matry­mo­nial­nym. Osoby szcze­gól­nie obda­ro­wane przez naturę już od przed­szkola wyróż­niają się wśród rówie­śni­ków i cie­szą się więk­szym powo­dze­niem. Wysoki, dobrze zbu­do­wany chło­pak może wybie­rać sobie part­nerki, a śliczna dziew­czyna – part­ne­rów. Jed­nak więk­szość – ci tak zwani zwy­czajni – zwy­kle spo­gląda w ich stronę z zazdro­ścią. Nie­raz przez całe życie ktoś myśli, że gdyby los obda­ro­wał go buj­niej­szymi wło­sami, zgrab­niej­szą figurą czy innymi zewnętrz­nymi zale­tami, to z pew­no­ścią lepiej by sobie poukła­dał życie oso­bi­ste.

Nie­raz przez całe życie ktoś myśli, że gdyby los obda­ro­wał go buj­niej­szymi wło­sami, zgrab­niej­szą figurą czy innymi zewnętrz­nymi zale­tami, to z pew­no­ścią lepiej by sobie poukła­dał życie oso­bi­ste.

Jest w tym pew­nie zia­renko prawdy, bo atrak­cyjne osoby rze­czy­wi­ście cie­szą się więk­szą popu­lar­no­ścią. Czy to się jed­nak prze­kłada na szczę­ście w związku? Życie nie­ustan­nie dostar­cza nam przy­kła­dów pięk­nych kobiet, bar­dzo nie­szczę­śli­wych w swo­ich związ­kach. Zdra­dza­nych, oszu­ki­wa­nych, samot­nych, choć pozor­nie dzie­lą­cych z kimś życie. Przy­stoj­nych, lecz pogu­bio­nych męż­czyzn, któ­rzy przed czter­dziestką bywają już po dwóch lub trzech roz­wo­dach. I zdą­żyli skrzyw­dzić wiele osób.

Znana artystka Whit­ney Houston była wyjąt­kowo piękną kobietą. Uta­len­to­waną, odno­szącą suk­cesy. A jed­nak jej mał­żeń­stwo oka­zało się kosz­marną pułapką. Mąż jej nie kochał, nie dbał o nią, nie sza­no­wał, znę­cał się nad nią psy­chicz­nie i fizycz­nie.

Gdyby prze­pro­wa­dzić bada­nia sta­ty­styczne, oka­za­łoby się, że nie ma żad­nych dowo­dów na to, że atrak­cyjne osoby zawie­rają lep­sze związki, że są one dłuż­sze, bar­dziej sta­bilne i szczę­śliwe.

W świe­cie cele­bry­tów wciąż sły­szy się o roz­wo­dach i zdra­dach, a jest w tym śro­do­wi­sku wiele wyjąt­kowo atrak­cyj­nych osób. Doty­czy to jed­nak także zwy­czaj­nego życia. Zdrady i samot­ność doty­kają róż­nych ludzi. Uroda przed tym nie chroni.

Gdyby prze­pro­wa­dzić bada­nia, oka­za­łoby się, iż nie ma żad­nych dowo­dów na to, że atrak­cyjne osoby zawie­rają lep­sze związki, że są one dłuż­sze, bar­dziej sta­bilne i szczę­śliwe.

Wręcz prze­ciw­nie: znane są przy­padki, kiedy ktoś skarży się, że uroda prze­szka­dza mu w nawią­zy­wa­niu kon­tak­tów. Wielu sen­sow­nych, war­to­ścio­wych męż­czyzn o nor­mal­nym wyglą­dzie boi się pod­cho­dzić do wyjąt­kowo pięk­nych kobiet. Czują wobec nich nie­śmia­łość i opór, a z kolei ponad­prze­cięt­nie przy­stojni męż­czyźni czę­sto mają złą opi­nię. Fajne dziew­czyny boją się, że taki chło­pak będzie zdra­dzał, że ma zbyt wybu­jałe ego i trudno z nim będzie utrzy­mać stały zwią­zek.

W popu­lar­nych teraz apli­ka­cjach rand­ko­wych wielu męż­czyzn z zasady nie odpo­wiada na wia­do­mo­ści od zbyt atrak­cyj­nych kobiet, bo zakła­dają, że może to być fał­szywy pro­fil. Albo sły­szą od kole­gów: „Ona nie jest z two­jej ligi” i pod­dają się już na wstę­pie.

Osoby o nie­zwy­kłej uro­dzie bory­kają się ze ste­reo­ty­pami, że są puste i dbają tylko o wygląd. Cza­sem trud­niej im kogoś war­to­ścio­wego poznać, bo przy­cią­gają tych, któ­rym zależy tylko na pozo­rach, ład­nych zdję­ciach i sta­tu­sie.

Dba­łość o wygląd jest w związku cechą pożą­daną. Higiena oso­bi­sta, ubiór sto­sowny do oka­zji, wieku i cha­rak­teru. To ma zna­cze­nie.

Jed­nak sama uroda, o któ­rej wielu tak marzy, nie gwa­ran­tuje szczę­ścia w miło­ści. Piękni ludzie nie zawsze mają dobre związki. Może się tak zda­rzyć, ale nie jest to ten czyn­nik, który daje jaką­kol­wiek gwa­ran­cję.

Logika to jedno, a uczu­cia dru­gie i nie zawsze (a raczej rzadko) da się skal­ku­lo­wać szczę­ście.

ROZ­WAŻ­NIE CZY ROMAN­TYCZ­NIE?

Panuje też prze­ko­na­nie, że szczę­ście w miło­ści zapew­nia kie­ro­wa­nie się w wybo­rze part­nera roz­sąd­kiem, a nie tylko uczu­ciami.

To ma chro­nić przed popeł­nie­niem błędu. Wiele lat temu kie­ro­wano się tą wła­śnie zasadą, anga­żu­jąc w wybór życio­wego part­nera na przy­kład rodzi­ców dora­sta­ją­cych dziew­cząt i chłop­ców. Star­sze poko­le­nie miało być gwa­ran­tem tego, że młody czło­wiek dobrze trafi ze swoją życiową decy­zją.

Pozwa­lano, by roz­e­mo­cjo­no­wane nasto­let­nie panienki zako­chi­wały się i prze­ży­wały pierw­sze unie­sie­nia, ale to matka z ojcem trzy­mali rękę na pul­sie i decy­do­wali o dal­szych losach związku, kie­ru­jąc się zdro­wym roz­sąd­kiem i zimną logiką.

Czy takie aran­żo­wane związki miały sens? Były trwal­sze i szczę­śliw­sze?

Nie­ko­niecz­nie. Wiemy z licz­nych fil­mów, ksią­żek i praw­dzi­wych opo­wie­ści, jak wiel­kie dra­maty roz­gry­wały się dla­tego, że zmu­szano mło­dych ludzi do mał­żeństw wbrew ich woli. Logika to jedno, a uczu­cia dru­gie i nie zawsze (a raczej rzadko) da się skal­ku­lo­wać szczę­ście.

Znam przy­pa­dek matki, któ­rej bar­dzo się nie spodo­bała dziew­czyna przy­pro­wa­dzona do domu przez syna. Chło­pak był dobrze wycho­wany, skoń­czył świetne stu­dia, zara­biał, był miły i kochał swoją mamę. Ona też świata poza nim nie widziała. Posta­no­wiła więc go ura­to­wać przed złym związ­kiem z – jej zda­niem – nie­od­po­wied­nią dziew­czyną. Moc­nymi środ­kami naci­sku nakło­niła naj­pierw do zerwa­nia, a potem nawią­za­nia rela­cji z córką jej kole­żanki z pracy. Znali się od dziecka. Zda­niem matki ta kan­dy­datka paso­wała ide­al­nie. Pobrali się. Dwie szczę­śliwe mamy pro­mie­niały na weselu swo­ich pociech.

Trzy lata póź­niej ten chło­pak przy­wiózł do domu rodzin­nego żonę i dwoje dzieci. „Ty tego chcia­łaś, więc ty się nimi zaj­mij” – powie­dział i zerwał z matką wszel­kie kon­takty.

Nie wia­domo, co poszło nie tak. Ale pro­blem musiał być duży, skoro w tym miłym, dobrym męż­czyź­nie coś pękło.

Umiemy, potra­fimy się uspo­koić. Dla pozo­rów, dla obcych, dla innych celów. A z jakiejś bar­dzo dziw­nej przy­czyny nie dla tych, któ­rzy prze­cież powinni być nam naj­bliżsi. Nie tylko nie dla naszych mężów czy żon, ale – nie­stety – także i dla naszych dzieci.

Choć ist­nieje druga strona medalu. Cza­sem rze­czy­wi­ście mądrym rodzi­com uda­wało się dobrze zaaran­żo­wać zwią­zek. Na przy­kład w takim mał­żeń­stwie była moja bab­cia – to dość szo­ku­jąca dla mnie opo­wieść. Bab­cia zako­chała się w pew­nym chło­paku, a on przed­sta­wił ją swoim rodzi­com. Spodo­bała się, jed­nak mieli jedną uwagę. W domu był star­szy syn i uznali, że nie wypada, by ten młod­szy oże­nił się pierw­szy. Zamie­nili jej więc part­ne­rów.

Szok! A moi pra­dziad­ko­wie, zamiast pod­nieść wobec takiej pro­po­zy­cji wiel­kie larum, zapro­te­sto­wać, spo­koj­nie uznali argu­ment za słuszny i logiczny. I tak moja bab­cia wyszła za mąż za męż­czy­znę star­szego od niej o 11 lat, do któ­rego w dniu ślubu zwra­cała się „pro­szę pana”.

Ale finał tej opo­wie­ści może was zasko­czyć. Mój dzia­dek był dobrym czło­wie­kiem, bar­dzo kochał swoją żonę. Z cza­sem oboje poznali się lepiej i poko­chali z wza­jem­no­ścią. Osta­tecz­nie bab­cia była zado­wo­lona z takiego obrotu sprawy i potem zawsze mawiała, że aran­żo­wane związki są naj­lep­sze.

I bądź tu, czło­wieku, mądry i wycią­gnij dla sie­bie wnio­sek! Kie­ro­wa­nie się roz­sąd­kiem w wybo­rze życio­wego part­nera jest więc dobre czy złe?

Sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, słu­cha­nie rodzi­ców abso­lut­nie nie gwa­ran­to­wało powo­dze­nia w życiu ani w miło­ści. Dokład­nie tak samo, jak dzi­siaj pełna wol­ność dobie­ra­nia się w pary prak­ty­ko­wana przez mło­dych. Też skut­kuje ogromną liczbą roz­wo­dów. Zarówno ci, któ­rzy byli przy­mu­szani, jak i ci, któ­rzy mogą podej­mo­wać cał­ko­wi­cie wolne decy­zje, osta­tecz­nie znaj­dują się w tym samym punk­cie.

Ani jedno, ani dru­gie wyj­ście nie daje pew­no­ści, że się uda. Będzie dobrze albo nie. Typowa góral­ska pro­gnoza pogody, która zawsze się spraw­dza: „Słońce, a jak nie, to dysc!”.

Czyli w tej kwe­stii nie ma jed­no­znacz­nej odpo­wie­dzi. Trzeba szu­kać dalej.

Dobre jest to, że bez względu na to, ile w ciągu swo­jego życia popeł­ni­łeś błę­dów, jak bar­dzo jesteś stary, póki żyjesz, możesz się zmie­nić. Spró­bo­wać napra­wić to, co było złe, i budo­wać na nowo lepiej.

CZY PIE­NIĄ­DZE DAJĄ SZCZĘ­ŚCIE?

Nie­któ­rzy mawiają, że zabój­stwem dla miło­ści jest bieda. Trzeba mieć mają­tek, będzie łatwiej. I wielu fak­tycz­nie kie­ruje się tym kry­te­rium. Wszy­scy obser­wu­jemy ludzi, któ­rzy wiążą się z kimś tylko dla kasy. Czy to im gwa­ran­tuje suk­ces?

Kłót­nie o pie­nią­dze fak­tycz­nie znaj­dują się sta­ty­stycz­nie wysoko na liście kłótni toczo­nych w związ­kach. Bieda, wbrew obie­go­wym opi­niom, rzadko uszla­chet­nia, czę­ściej czyni życie tak trud­nym, że ludzie nie dają rady.

Jed­nak gdy cho­dzi o szczę­ście w związku, pie­nią­dze nie odgry­wają aż tak waż­nej roli, jak mogłoby się wyda­wać. Rze­czy­wi­ście ich brak wpływa nega­tyw­nie na wszyst­kie aspekty życia: zdro­wie, moż­li­wo­ści kariery zawo­do­wej, wycho­wy­wa­nie dzieci, a także na inne kwe­stie. Ale nie ma pro­stej zależ­no­ści pomię­dzy sta­nem port­fela a bli­sko­ścią w rela­cjach i posia­da­niem wspa­nia­łej rodziny. Bar­dzo wielu zamoż­nych ludzi roz­wo­dzi się, jest zdra­dza­nych, toczy dłu­gie bata­lie w sądzie o podział majątku, pakuje się w związki, w któ­rych liczy się wyłącz­nie stan konta, ma dzieci spra­wia­jące poważne kło­poty wycho­waw­cze i ogól­nie skarży się na niski poziom zado­wo­le­nia z życia.

A w bied­nych, rado­snych domach – słońce.

Albo i nie.

W zamoż­nych szczę­ście też jest czę­sto spo­ty­kane. Dobrze sytu­owani rodzice mają w życiu wię­cej spo­koju, mogą poma­gać dzie­ciom na star­cie, opie­ko­wać się nimi, pozna­wać świat, prze­ży­wać fascy­nu­jące doświad­cze­nia i być bar­dzo szczę­śliwi w miło­ści. Pie­nią­dze w tym nie prze­szka­dzają.

A w wielu ubo­gich rodzi­nach jest tylko prze­ka­zy­wana z poko­le­nia na poko­le­nie trauma. I żad­nego szczę­ścia.

Pro­stej zależ­no­ści także i tutaj nie ma.

A może, jak mawiała słynna pisarka Jane Austen, szczę­ście w mał­żeń­stwie jest wyłącz­nie kwe­stią przy­padku?

Bez wąt­pie­nia ta angiel­ska autorka zasłu­guje na miano bystrej obser­wa­torki życia i znaw­czyni ludz­kiej natury. Potra­fiła wycią­gać wnio­ski, wiele widziała. Jeśli więc nawet ona nie mogła zna­leźć żad­nej dzia­ła­ją­cej we wszyst­kich przy­pad­kach reguły, to może taka po pro­stu nie ist­nieje?

A może tylko my nie potra­fimy jej dostrzec?

Ufamy w siłę roman­tycz­nych pory­wów serc, pokła­damy nadzieję w uro­dzie, pie­nią­dzach, róż­nych spo­so­bach, które powinny sta­no­wić odpo­wiedź na wszyst­kie życiowe pro­blemy. Z tym że jakoś nie sta­no­wią…

Myślę, że jest wiele skła­do­wych, które osta­tecz­nie decy­dują o tym, że praw­dziwa miłość nie tylko ma szansę się naro­dzić, ale też, co trud­niej­sze, roz­wi­nąć się i prze­trwać.

Jed­nak aby mogła prze­trwać, potrzebne są solidne fun­da­menty, czyli:

DOJ­RZA­ŁOŚĆ EMO­CJO­NALNA I ZDRO­WIE PSY­CHICZNE

Aby zwią­zek oka­zał się szczę­śliwy, osoby, które w niego wstę­pują, powinny być doj­rzałe emo­cjo­nal­nie.

W moich nasto­let­nich cza­sach to poję­cie było zupeł­nie nie­znane. Dziś w śro­do­wi­sku mło­dych ludzi spo­ty­kam się z takimi sytu­acjami, że jakaś dziew­czyna mówi chło­pa­kowi: „Idź na tera­pię. Roz­wiąż naj­pierw swoje pro­blemy, a dopiero potem wróć”.

Jesz­cze kil­ka­na­ście, kil­ka­dzie­siąt lat temu było to nie do pomy­śle­nia! Nikt nie zwra­cał uwagi na takie rze­czy. Wyda­wało się, że jeśli ktoś jest peł­no­letni lub tro­chę star­szy, niż to wyma­gane osiem­na­ście lat, to nie­jako auto­ma­tycz­nie zdolny jest do podej­mo­wa­nia doro­słych decy­zji. Zakła­da­nia rodziny, decy­do­wa­nia o losie dzieci.

Tym­cza­sem doj­rza­łość emo­cjo­nalna zupeł­nie nie podąża za metryką. Bywają ludzie doj­rzali w wieku pięt­na­stu lat, a bywają niedoj­rzali w wieku czter­dzie­stu i pięć­dzie­się­ciu, a nie­któ­rzy nawet do końca życia.

Mało się o tym mówi, mało na to zwraca uwagę. W związki wcho­dzą więc dzieci w koszu­lach, gar­ni­tu­rach, w pięk­nych sukien­kach i w butach na obca­sach. Z dyplo­mami wyż­szych uczelni w kie­sze­niach.

Pozor­nie doro­śli, ale tak naprawdę nie­zdolni do wzię­cia odpo­wie­dzial­no­ści. Ani za sie­bie, ani tym bar­dziej za dru­giego czło­wieka. Ludzie, któ­rzy nie potra­fią dotrzy­my­wać słowa, słu­chać dru­giej osoby, nawet nie rozu­mieją, w co tak naprawdę wcho­dzą, obie­cu­jąc komuś miłość.

Kłót­nie o pie­nią­dze fak­tycz­nie znaj­dują się sta­ty­stycz­nie wysoko na liście kłótni toczo­nych w związ­kach. Bieda – wbrew obie­go­wym opi­niom – rzadko uszla­chet­nia, czę­ściej czyni życie tak trud­nym, że ludzie nie dają rady.

Od związku ocze­kują głów­nie speł­nie­nia wła­snych potrzeb.

Spo­dzie­wają się róż­nego rodzaju przy­jem­no­ści, roz­wią­za­nia życio­wych pro­ble­mów, zapeł­nie­nia pustego czasu, poprawy sytu­acji finan­so­wej, wresz­cie tak zwa­nego świę­tego spo­koju od zna­jo­mych, któ­rzy cią­gle pytają, czy na­dal jesteś sam i kiedy wresz­cie sobie kogoś znaj­dziesz.

A potem spo­tyka ich roz­cza­ro­wa­nie, bo druga strona nie chce lub nie może im tego wszyst­kiego dać.

Jest wiele nie­uświa­do­mio­nych powo­dów, dla któ­rych ludzie łączą się w pary.

Na przy­kład dziew­czyny szu­kają ojca w pozna­nym męż­czyź­nie, bo ten praw­dziwy ni­gdy się nimi nie opie­ko­wał, chłopcy szu­kają matki, bo ta praw­dziwa nie umiała o nich zadbać. Pró­bują po poprzed­nich związ­kach zale­czyć rany, któ­rych nie potra­fią prze­pra­co­wać ina­czej. Chro­nią się przed byciem sam na sam ze sobą lub bez­re­flek­syj­nie podą­żają za tłu­mem, wybie­ra­jąc drogi, które wydep­tali już inni.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki