Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
PRZECIWIEŃSTWA Z PEWNOŚCIĄ PRZYCIĄGAJĄ GWIAZDĘ MUZYKI POP I PIEKARZA Z MAŁEGO MIASTECZKA W UROCZYM ROMANSIE AUTORKI SENSACJI TIKTOKA "THE CHEAT SHEET".
Amelia Rose, znana fanom jako Rae Rose, jest zmęczona utrzymywaniem wizerunku „księżniczki popu”. Zainspirowana filmem z Audrey Hepburn, Rzymskie wakacje, chce zrobić sobie przerwę i wyjeżdża w środku nocy do Rzymu… To znaczy Rzymu w Kentucky.
Kiedy Noah Walker znajduje Amelię na swoim trawniku przed domem w zepsutym samochodzie, daje jej jasno do zrozumienia, że nie ma czasu ani cierpliwości na problemy celebrytów. Jest zbyt zajęty prowadzeniem cukierni, którą zostawiła mu babcia i przypominaniem wścibskim, ale sympatycznym sąsiadom, żeby pilnowali swojego cholernego nosa. Wbrew rozsądkowi pozwala jej zatrzymać się w pokoju gościnnym – ale tylko na czas naprawy jej samochodu.
Wkrótce Noah zaczyna dostrzegać inną stronę Rae Rose – to Amelia: urocza i zwariowana, ale też samotna, przez lata żyjąca w centrum zainteresowania opinii publicznej. Nie może się powstrzymać przed zbliżeniem się do niej.
Wkrótce będzie musiała wrócić do swojego wytwornego życia w trasie, ale do tego czasu Noah pomoże Amelii doświadczyć życia w małej mieścinie, za którym tęskniła, a ona pomoże mu otworzyć serce na więcej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 397
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla mojej babci Betty.
Szkoda, że tej nie przeczytałaś, ponieważ pokochałabyś Mabel. Tęsknię za tobą, twoim uśmiechem i twoim swetrem Świętego Mikołaja.
„Urodziłam się z ogromną potrzebą miłości
i straszną potrzebą jej dawania”.
Audrey Hepburn
Rozdział 1
Amelia
Wszystko w porządku, prawda? Ze mną wszystko w porządku?
Głośno wdycham powietrze i mocniej zaciskam palce na kierownicy.
– Tak, Amelio, wszystko w porządku. Właściwie, to jesteś fantastyczna. Jesteś jak Audrey Hepburn, biorąca życie w swoje ręce iiiii… mówisz do siebie… więc może nie do końca wszystko w porządku, ale biorąc pod uwagę okoliczności, średnio w porządku – mówię, mrużąc oczy i patrząc na ciemną drogę za przednią szybą. – Średnio w porządku jest do zaakceptowania.
Tyle że jest zupełnie ciemno, a mój samochód wydaje dźwięki, które brzmią jak monety wrzucone luzem do obracającego się bębna suszarki. Nie znam się na samochodach, ale wydaje mi się, że to nie oznacza niczego dobrego. Życie mojej ulubionej małej Toyoty Corolli, samochodu, który towarzyszy mi od czasów liceum, samochodu, w którym siedziałam, kiedy po raz pierwszy usłyszałam moją piosenkę w radiu w wieku osiemnastu lat, samochodu, którym pojechałam do Phantom Records i podpisałam kontrakt płytowy dziesięć lat temu, powoli dobiega końca. Nie może umrzeć, wciąż pachnie moimi starymi, siatkarskimi nakolannikami, których zapach wsiąkł w tkaninę.
Nie, nie dzisiaj, szatanie.
Pocieram deskę rozdzielczą, jakby w środku mógł być ukryty dżin, który tylko czeka, by wyskoczyć i spełnić moje trzy życzenia.
Zamiast życzeń jestem uraczona utratą zasięgu sieci komórkowej. Muzyka, którą strumieniuję, ucina się, a moje Mapy Google nie rejestrują już małej strzałki, która powinna wyprowadzić mnie z tego zadupia i z drogi prowadzącej przez pustkowia.
Ojej, to wygląda jak początek horroru. Myślę, że jestem dziewczyną z filmu, na widok której ludzie krzyczą: „Jesteś idiotką!”, podczas gdy okruchy popcornu wysypują się z wykrzywionych w chciwych uśmiechach ust. O rany, czy to był błąd? Obawiam się, że zostawiłam zdrowy rozsądek w domu w Nashville wraz z żelazną bramą i systemem bezpieczeństwa Fort Knox. I Willa, wspaniałego ochroniarza, który stoi przed moim domem i powstrzymuje ludzi przed wtargnięciem na posesję.
Wcześniej dzisiejszego wieczora moja menedżerka Susan i jej asystentka Claire zalały mnie informacjami o moim napiętym grafiku na nadchodzące trzy tygodnie poprzedzające dziewięciomiesięczną światową trasę koncertową. Problem w tym, że właśnie skończyłam ostatni dzień wyczerpujących, trwających trzy miesiące prób do trasy koncertowej. Prawie każdy dzień w ciągu ostatnich trzech miesięcy był poświęcony nauce choreografii koncertowej, ustawieniom scenicznym, utrwalaniu setlisty, rygorystycznym ćwiczeniom i próbom piosenek, a wszystko to z uśmiechem na ustach i udawaniem, że w środku nie czuję się jak gnijący kompost.
Siedziałam w milczeniu, podczas gdy Susan mówiła i mówiła, a jej długi, smukły, doskonale wypielęgnowany palec przesuwał się bez końca po ekranie iPada pełnym notatek i harmonogramów. Notatek, których słuchanie powinno być ekscytujące. Których posiadaniem powinnam być zaszczycona! Ale gdzieś w połowie… wyłączyłam się. Jej głos przybrał ton Charliego Browna: bla, bla, bla,i wszystko, co słyszałam, to bicie własnego serca. Głośno i boleśnie. Byłam całkowicie odrętwiała. A najbardziej przerażało mnie to, że Susan zdawała się tego nie zauważać.
Zastanawiam się, czy nie jestem zbyt dobra w ukrywaniu się. Moje dni mijają tak: uśmiecham się w ten sposób do tej osoby i kiwam głową. Tak, dziękuję. Uśmiecham się w ten sposób do tej osoby i kiwam głową. Tak, oczywiście, że mogę to zrobić. Susan daje mi scenariusz, doskonale przygotowany przez mój zespół ds. PR, a ja zapamiętuję go. Moim ulubionym kolorem jest niebieski, bardzo podobny do sukni Givenchy, którą założę na Grammy. Oczywiście, wiele z mojego sukcesu zawdzięczam mojej kochającej i oddanej mamie. Nie ma dnia, żebym nie czuła się niesamowicie pobłogosławiona tą karierą i moimi niesamowitymi fanami.
Grzecznie, grzecznie, grzecznie.
Gorąca plama łez pojawia się na moim udzie i uświadamiam sobie, że płaczę. Uświadamiam sobie, że nie powinnam płakać, myśląc o takich rzeczach. Jestem dwukrotną zdobywczynią Grammy i mam podpisany kontrakt na dziewięćdziesiąt milionów dolarów z czołową wytwórnią płytową w branży, więc nie powinnam płakać. Nie zasługuję na płacz. I zdecydowanie nie powinnam być w moim starym samochodzie w środku nocy, oddalając się od wszystkiego w szalonym pędzie. Lista osób, którym sprawię zawód, przewija się przez mój umysł jak na rolce, a ja ledwo mogę znieść poczucie winy. Nigdy wcześniej nie opuściłam wywiadu. Nienawidzę rozczarowywać ludzi lub zachowywać się tak, jakby mój czas był cenniejszy niż ich. Na początku mojej kariery obiecałam sobie, że nigdy nie zrobię się zarozumiała. Ważne jest dla mnie, aby umieć się maksymalnie dostosować – nawet jeśli to boli.
Ale coś w pożegnalnych słowach Susan mnie rozwaliło.
– Rae – zaczęła w ten sposób, ponieważ woli zwracać się do mnie moim pseudonimem scenicznym niż moim prawdziwym imieniem, którym jest Amelia – wyglądasz na zmęczoną. Prześpij się dziś wieczorem, żeby nie być opuchniętą na zdjęciach jutrzejszego zakulisowego wywiadu dla „Vogue’a”. Chociaż… wyglądanie na wyczerpaną znów jest w modzie… – Spojrzała w zamyśleniu na sufit i prawie spodziewałam się, że sam Bóg prześle jej odpowiedź dotyczącą worków pod oczami. – Tak, zapomnij, że cokolwiek powiedziałam! Wzbudzi to sympatię twoich fanów i wywoła trochę więcej szumu.
Odwróciła się i wyszła – jej asystentka, Claire, zatrzymała się tylko na chwilę, by rzucić mi ostatnie niepewne spojrzenie przez ramię. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, a ja desperacko miałam nadzieję, że to zrobi. Zobacz mnie, proszę.
– Dobranoc – powiedziała w końcu i wyszła.
Długo siedziałam w dzwoniącej ciszy, zastanawiając się, jak się tu znalazłam. I jak mam się wydostać z tej skorupy, którą przypadkowo stworzyłam? To poczucie pustki zaczęło mi doskwierać kilka lat temu i liczyłam, że to dlatego, że miałam dość życia w Los Angeles i potrzebowałam zmiany. Spakowałam się i przeniosłam do Nashville w Tennessee, gdzie wciąż mogłam obracać się w scenicznym środowisku branży muzycznej, ale już bez takiego blichtru. To nie pomogło. Pustka podążała za mną.
Niektórzy ludzie zwracają się do rodziny z takimi sprawami, inni do przyjaciół, a niektórzy do magicznej kuli nr 8. Ale ja zwracam się do jedynej osoby, która nigdy mnie nie zawodzi: Audrey Hepburn. Dziś wieczorem zamknęłam oczy i przesuwałam palcem po mojej kolekcji płyt DVD Audrey (tak, wciąż mam odtwarzacz DVD), wyliczając ene, due, rabe, aż wylądowałam na Rzymskich wakacjach. Wydawało się to katastrofalne. W filmie Audrey odgrywa rolę księżniczki Anny, która czuła się tak samo jak ja – samotna i przytłoczona – i ucieka w noc, by zwiedzać Rzym. (W sumie bardziej w meandry nocy, ponieważ jest odurzona środkami uspokajającymi, ale to bez znaczenia).
I nagle, to było to. Odpowiedź, której szukałam. Musiałam uciec z tego domu, od Susan, od moich obowiązków, od absolutnie wszystkiego, i uciec do Rzymu. Tyle że Włochy są zbyt odległym miejscem na wyjazd, kiedy wyruszam w trasę za trzy tygodnie, więc zdecydowałam się na najbliższy Rzym, jaki mogły mi dać Mapy Google. Rome, Kentucky. Według Google miasto dokładnie dwie godziny drogi od mojego domu z uroczym małym pensjonatem w centrum. Idealne miejsce, żeby się pozbierać i przezwyciężyć ogarniające mnie załamanie.
Poszłam więc do mojego garażu z trzema miejscami postojowymi, minęłam dwa drogie samochody, które posiadam, i zdjęłam plandekę z uroczego, starego autka, chowanego przeze mnie przez ostatnie dziesięć lat. Odpaliłam silnik ruszyłam w poszukiwaniu Rzymu.
A teraz jestem na przerażającej bocznej drodze i myślę, że część mojego emocjonalnego odrętwienia mija, ponieważ zaczynam dostrzegać, jak niedorzeczny jest ten pomysł. Gdzieś w niebie Audrey z aureolą patrzy w dół i kręci głową, spoglądając w moim kierunku. Rzucam okiem na świecący ekran mojego telefonu. Słowa brak zasięgu są wklejone tam, gdzie zwykle znajdują się paski sygnału, i przysięgam, że te słowa w jakiś sposób do mnie mrugają. Szydzą ze mnie. Dokonałaś złego wyboru. Teraz możesz być bohaterką kolejnego artykułu w „Dateline”[1].
Przełykam ślinę i mówię sobie, że wszystko będzie dobrze. Nie ma problemu. Wszystko jest dobrze.
– Otrzyj łzy i kopnij tę ponurą postawę w tyłek, Amelio! – mówię głośno do siebie, bo z kim jeszcze rozmawia dziewczyna, kiedy jest sama w samochodzie, przechodząc załamanie psychiczne.
Potrzebuję tylko, żeby samochód jechał przez kolejne dziesięć minut, zanim wyjadę z tej przerażającej jak cholera bocznej drogi i dotrę do małego miasteczka B&B[2]. Wtedy z radością pozwolę mu na śmierć, na jaką zasługuje – gdzie są latarnie uliczne i miejmy nadzieję, że nie Wieśniak-Joe-Seryjny-Zabójca, czekający, żeby wrzucić moje ciało gdzieś do rowu.
Ale, och, kto by pomyślał? Samochód wydał z siebie nowy, dławiący odgłos i trzęsie się… dosłownie trzęsie się, jakby to był początek pierwszej dekady XXI wieku i jakbym zainstalowała hydraulikę. Wszystko, czego potrzebuję, to fioletowe światła pod spodem i jestem gotowa do podróży w czasie!
Nie, nie, nie! – błagam. – Nie rób mi tego teraz!
Ale toyota jest nieubłagana.
Samochód zatrzymuje się, stękając żałośnie, na poboczu ciemnej jak smoła drogi. Gorączkowo próbuję ponownie uruchomić silnik, ale bez efektu. Seria kliknięć to wszystko, na co go stać. Moje dłonie nadal mocno zaciskają się na kierownicy i wpatruję się w nieruchomą noc, gdy dociera do mnie prawda. Próbowałam zrobić to sama, jedna przygoda bez pomocy Susan i poniosłam porażkę pierwszego wieczoru, po zaledwie dwóch godzinach. Jeśli nie jest to najbardziej żałosna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszeliście, to nie wiem, co nią jest. Jasne, mogę śpiewać na scenie przed tysiącami ludzi, ale nie mogę zrobić czegoś tak prostego, jak przejechanie się o jeden stan dalej.
Ponieważ nie pozostaje mi nic innego, jak tylko siedzieć w samochodzie i czekać do rana, kiedy słońce wzejdzie i wyraźnie zobaczę, czy ktoś nie celuje w moim kierunku zakrwawioną piłą łańcuchową, opieram głowę o siedzenie i zamykam oczy. Oddałam się porażce. Jutro rano znajdę sposób, żeby zadzwonić do Susan. Każę jej przysłać samochód i siłą wyrwę się z tego melancholijnego nastroju.
Puk, puk, puk.
Krzyczę i podskakuję na fotelu, uderzając czubkiem głowy o sufit. Wyglądam przez okno i, o cholera, ktoś stoi przed moim samochodem! To jest to. To jest moment, w którym zostanę zamordowana, a po tym, jak prawdziwa historia mojej śmierci zostanie wyemitowana w E Hollywood News, zostanę zapamiętana tylko ze względu na tę makabryczną śmierć w środku pola kukurydzy.
– Wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy? – dobiega mnie stłumiony głos mężczyzny stojącego przed samochodem. Świeci latarką przez okno, chwilowo mnie oślepiając.
Podnoszę ręce, aby osłonić oczy przed światłem, a także zasłaniam mu widok, żeby mnie nie rozpoznał.
– Nie, dziękuję! – krzyczę przez zamknięte okno. Serce wali mi jak dzikie o żebra. – Nic mi nie jest! N-nie potrzebuję żadnej pomocy! – Na pewno nie od obcego mężczyzny w środku nocy.
– Jesteś pewna? – mówi, w końcu zdając sobie sprawę, że razi mnie w oczy latarką, i odwraca ją od mojej twarzy. Ma ładnie brzmiący głos, przyznaję mu to. Coś w rodzaju dudniącego i delikatnego w tym samym czasie.
– Jestem pewna! – odpowiadam wesołym głosem, bo wszystko wokół mnie może się walić, ale przynajmniej wciąż wiem, jak wykrzesać z siebie coś pozytywnego. – Mam wszystko pod kontrolą! – Pokazuję mu uniesiony w górę kciuk.
– Wygląda na to, że twój samochód się zepsuł.
Nie mogę się do tego przyznać! Zasadniczo powiedziałbym mu, że jestem łatwym celem. Mój telefon też nie działa! Czy chciałbyś, żebym wysiadła, abyś mógł mnie porwać, czy może byłoby dla ciebie zabawniej, gdybyś sam wybił szybę? Wybierz własną wersję!
– Nie. Tylko… robię sobie chwilę przerwy. – Uśmiecham się w napięciu, odwracając większą część twarzy, w nadziei, że nie zauważy, że w tej zdezelowanej corolli siedzi artystka warta miliony.
– Silnik ci dymi. – Oświetla latarką gęstą chmurę dymu wydobywającą się spod maski samochodu. To nie wróży niczego dobrego.
– Och… tak – mówię to tak swobodnie, jak to możliwe. – Czasami tak się dzieje.
– Silnik twojego samochodu często dymi?
– Mmmmm.
– Nie słyszę cię.
– Mmmmm – wydobywam z siebie dźwięki głośniej i radośniej niż wcześniej.
– Jasne. – Najwyraźniej nie kupuje mojej wersji. – Słuchaj, wydaje mi się, że powinnaś wysiąść. Przebywanie w palącym się pojeździe nie jest bezpieczne.
Ha! Chciałby tego, prawda? Cóż, do diabła, nie ma mowy, żebym wysiadła z tego samochodu! Nawet jeśli on ma ładnie brzmiący głos.
– Nie, dziękuję.
– Nie zamierzam cię zamordować, jeśli o tym myślisz.
Wzdycham i spoglądam na zarysowaną w ciemności sylwetkę mężczyzny.
– Dlaczego to powiedziałeś? Teraz naprawdę myślę, że mnie zamordujesz.
– Tak myślałem – mówi z irytacją. – Co muszę zrobić, aby udowodnić, że nie jestem mordercą?
Marszczę czoło, kiedy się nad tym zastanawiam.
– Nic. W żaden sposób nie możesz tego udowodnić.
Chrząka cicho i podchodzi od przodu do mojego samochodu, stojąc przed światłami. Już go widzę i wow. Wieśniak Joe bardzo przypomina Kena z Dziczy. Ma na sobie dżinsy i zwykły biały T-shirt. Włosy w kolorze piaskowego blond są krótsze po bokach, ale zmierzwione na czubku głowy. Niechlujna, krótka broda zakrywa mocną szczękę i przyznam, że ładnie współgra z szerokimi ramionami, szczupłym ciałem i bicepsami, które kusząco podskakują, gdy puka w maskę samochodu. Można powiedzieć, że jest… krzepki w sposób, który sprawia, że żałuję, że moja klimatyzacja nie działa.
– Czy możesz otworzyć maskę, żebym mógł się upewnić, że nic się nie pali?
Uh, uh! Przepraszam, ale nie. Seksowny czy nie, nie ma mowy, żebym otworzyła maskę. Co, jeśli on… Cóż, szczerze mówiąc, nie znam się na samochodach i nie mam pojęcia, co mógłby zrobić, aby pogorszyć tę sytuację, ale jestem pewna, że jednak coś.
– Dzięki, ale nie potrzebuję twojej pomocy! Poczekam do rana i wezwę lawetę! – krzyczę na tyle głośno, żeby mnie usłyszał.
Krzyżuje ramiona.
– Jak zamierzasz wezwać lawetę? Nie mamy tu zasięgu.
Kurde. Teraz mnie ma.
– Nie martw się o to. Rozgryzę to. Możesz teraz wrócić tam, skąd przyszedłeś.
Prawdopodobnie do pobliskich krzaków, w których będzie czekał, by rzucić się na mnie, gdy tylko wydostanę się z bezpiecznego pojazdu. I tak, zdaję sobie sprawę, że popadam w paranoję, ale kiedy miałaś do czynienia ze stalkerami wspinającymi się na ogrodzenie przed twoim domem, udającymi hydraulika, aby ominąć ochroniarza, i/lub wysyłającymi ci kosmyki swoich włosów z prośbą o umieszczenie ich pod poduszką w nocy, wypracowujesz w sobie brak zaufania w stosunku do obcych. Dlatego NIGDY nie mogę wychodzić sama z domu. Muszę zaakceptować fakt, że nie jestem tylko sobą i już nigdy nie będę.
Ken z Dziczy nie odchodzi. Wraca do mojego okna i ponownie się pochyla, jedną ręką mocno opierając się o drzwi, pokazując mi, jak duża jest rozpiętość jego ramion.
– Dymiący silnik nie jest dobrym znakiem. Musisz wysiąść. Obiecuję, że nie zrobię ci krzywdy, ale będziesz cierpieć, jeśli ten samochód stanie w płomieniach. Zapewniam, że jestem osobą godną zaufania.
– Tak mówią wszyscy mordercy… zanim kogoś zamordują.
– Spotkałaś w swoim życiu wielu morderców?
Punkt dla Kena z Dziczy.
Uśmiecham się i staram się brzmieć jak najbardziej uprzejmie.
– Przepraszam, ale… czy możesz po prostu odejść? Naprawdę nie chcę być niegrzeczna, ale… trochę mnie denerwujesz.
– Jeśli sobie pójdę, wysiądziesz?
Tłumię śmiech.
– Teraz na pewno nie! Skąd się w ogóle wziąłeś?
Mężczyzna wskazuje głową w kierunku drugiego boku mojego samochodu i nie wydaje się być pod wrażeniem, kiedy mówi:
– Jesteś na moim podwórku.
Och.
Odwracam się i widzę, że rzeczywiście zatrzymałam się na jakimś podwórku przed domem. Najwyraźniej jego podwórku. Nie mogę nie uśmiechnąć się na widok uroczego domku. Mały. Biały. Czarne okiennice. Dwie lampki przy drzwiach wejściowych i huśtawka na werandzie. Wokół duży rozległy teren. Wygląda przytulnie.
– Myślę, że już znam odpowiedź – mówi – ale może chcesz jednak wejść i zadzwonić do kogoś? Mam telefon stacjonarny.
Śmieję się tak głośno z jego sugestii, że się krzywi. Ojej, to było niegrzeczne. Oczyszczam gardło.
– Przepraszam. Nie, dziękuję… Ale nie. – Tym razem mówię to z powagą.
– W porządku. Rób, co chcesz. Jeśli będziesz czegoś potrzebować i dojdziesz do wniosku, że nie jestem zabójcą, będę tam. – Wskazuje na dom i prostuje się do swojego pełnego wzrostu. Patrzę, jak przechodzi przez długie podwórko, a jego cień znika w domu.
Kiedy zamyka frontowe drzwi, oddycham z ulgą i zapadam się w fotelu, starając się nie martwić dymem, wciąż wydobywającym się z silnika mojego samochodu, ani tym, że jest tu cholernie gorąco, tym, że jestem głodna, albo tym, że naprawdę muszę się wysikać, albo tym, że Susan będzie mną bardzo rozczarowana, kiedy zda sobie sprawę, że nie pojawię się rano na tym wywiadzie.
Nie wszystko jest ze mną w porządku. Wszystko jest zdecydowanie nie w porządku.
[1] Magazyn informacyjny.
[2] Rodzaj zakwaterowania turystycznego.
Rozdział 2
Noah
Ona wciąż tam jest. Minęło dwadzieścia minut, a ona nawet nie uchyliła drzwi. I tak, dziwacznie obserwuję ją z mojego okna, zachowując się jak psychopata, za którego mnie uważa. Nie jestem psychopatą, tak dla jasności, chociaż nie jestem pewien, czy moja opinia naprawdę się teraz liczy. Jednak trochę się martwię, że ona dzisiaj umrze. Na zewnątrz jest 26 stopni, a ona nie pozwala na przepływ powietrza w swoim samochodzie. Ta kobieta się tam udusi.
Nieważne, nie mój problem.
Pozwalam, by żaluzje się zasunęły, i odchodzę od okna.
A potem cofam się i otwieram je ponownie.
Cholera, wysiadaj z samochodu, kobieto!
Patrzę na zegar. 23:30. Kieruję modlitwę do kogokolwiek na górze, kto słucha, żeby Mabel nie była na mnie zbyt wkurzona, kiedy zadzwonię i ją obudzę. Po wybraniu jej numeru muszę odczekać sześć sygnałów, zanim odezwie się jej ochrypły głos po czterdziestu-latach-ale-ostatnio-rzuconego-palenia.
– Kto mówi?
– Mabel, tu Noah.
Słychać cichy pomruk.
– Czego chcesz, synu? Już drzemałam na fotelu, a wiesz, że cierpię na bezsenność, więc lepiej, żeby to było coś ważnego.
Uśmiecham się.
– Uwierz mi, Mabel, nie zakłócałbym twojego słodkiego snu, gdyby to nie był nagły wypadek.
Niby jest twarda, ale dla mnie ma miękkie serce. Mabel i moja babcia były najlepszymi przyjaciółkami – bardziej więc siostrami. A ponieważ moja babcia wychowała mnie i moje siostry, Mabel traktowała nas jak rodzinę. Bóg wie, że zachowujemy się jak rodzina. Wyglądamy inaczej, Mabel jest czarna, a ja jestem biały, ale łączy nas niechęć do ludzi, którzy mieszają się w nasze sprawy. (A jednak zawsze chętnie miesza się w moje).
– Nagły wypadek? Noah, nie wódź mnie za nos. Twój dom się pali, synu?
Nazywa mnie „synem” od czasu, gdy byłem w pieluchach, i nadal to robi, mimo że mam trzydzieści dwa lata. Nie mam nic przeciwko. To krzepiące.
– Nie, proszę pani. Musisz porozmawiać w moim imieniu z kobietą.
Kaszle z niedowierzaniem.
– Kobietą? Kochanie, miło słyszeć, że znów kogoś szukasz, ale to, że czujesz się samotny w środku nocy, nie oznacza, że mam dostępną od ręki listę kobiet gotową do…
– Nie – przerywam jej stanowczo, zanim udaje jej się wypowiedzieć ciąg słów, których nigdy nie chciałbym od niej usłyszeć. – Kobieta jest na moim podwórku.
Słyszę skrzypienie i wyobrażam sobie, jak Mabel reguluje swój fotel z podnóżkiem i siada prosto.
– Noah, powiedz mi teraz, czy jesteś pijany? W porządku, jeśli tak, nie jestem typem sędziego, wiesz o tym. Po nocy spędzonej z Jackiem Danielsem zmówiłam wiele moich najlepszych modlitw do Boga, ale lepiej, żebyś dzwonił do Jamesa albo jednej z twoich sióstr, kiedy jesteś pijany, a nie…
Będzie to ciągnąć, dopóki jej nie powstrzymam.
– Mabel, samochód tej kobiety zepsuł się na moim podwórku, silnik dymi, ale ona boi się wysiąść, bo myśli, że zrobię jej krzywdę. Musisz za mnie poręczyć, żeby zabrała stamtąd swój tyłek.
Zadzwoniłbym do jednej z moich sióstr, ale z pewnością powiedziałyby coś nieprzyzwoitego o tym, jak dawno z nikim nie spałem, a następnie zapytały kobietę, czy jest w związku. Zdecydowanie do nich nie zadzwonię. Zdecydowanie nie obchodzi mnie sytuacja matrymonialna tej kobiety.
– Och, cóż, kochanie, dlaczego od razu nie powiedziałeś! Wyjdź tam i pozwól mi porozmawiać z tą biedną dziewczyną!
Słyszę nutę podniecenia w głosie Mabel, którego nie doceniam ani którego nie chcę podtrzymywać. Całe to miasto ostatnio wisi na mnie, namawiając, bym wrócił do randkowania, ale nie jestem zainteresowany. Chciałbym, żeby zostawili mnie w spokoju i dali żyć, ale to nie w ich stylu. A teraz, kiedy o tym myślę, nie jestem taki pewien, czy Mabel nie powie czegoś podobnego do tego, co powiedziałyby moje siostry.
Znowu zerkam przez żaluzje i widzę kobietę, która gwałtownie wachluje się ręką. Przysięgam, jeśli będę musiał wezwać pomoc i spędzić noc w szpitalu z tą dziwną kobietą, bo dostała tam udaru cieplnego, nigdy więcej nie otworzę drzwi wejściowych. Jeszcze jedna kobieta rujnująca mi życie! Pozabijam okna deskami i zamienię się w pustelnika, który wykrzykuje przekleństwa do kolędników.
– Nie myśl sobie, Mabel. Nie ma w tym krztyny romantyzmu. Po prostu nie chcę, żeby umarła w tym upale.
– Mmm. Czy jest ładna?
Ściskam nasadę nosa i zamykam oczy, w odpowiedzi na wzbierającą we mnie irytację.
– Na zewnątrz jest kompletnie ciemno. Skąd mam to wiedzieć?
– Och, proszę. Zadałam ci pytanie. Oczekuję odpowiedzi.
Wydaję z siebie jęk.
– Tak.
Jest nieziemsko ładna. Spojrzałem na nią tylko przelotnie, świecąc latarką, ale to, co zobaczyłem, sprawiło, że musiałem spojrzeć jeszcze raz. Ma ciemne włosy spięte w kok, ładny uśmiech, gęste rzęsy i bystre, niebieskie oczy. Dziwne jest to, że czuję, jakbym ją już spotkał, chociaż nigdy wcześniej nie widziałem jej samochodu w mieście. To musiał być jeden z tych dziwnych przypadków déjà vu.
– No cóż – mówi z westchnieniem zadowolenia. – Zabierz mnie do naszej piękności.
– Mabel… – Używam ostrzegawczego tonu, kiedy otwieram frontowe drzwi i wychodzę na zewnątrz. Letni upał grozi natychmiastowym uduszeniem się i zastanawiam się, jak ta kobieta wytrzymała tak długo w samochodzie z zamkniętymi szybami i bez klimatyzacji.
– Och, cicho! Niecodziennie kobieta spada ci z nieba w ten sposób, więc zamknij usta i przekaż telefon.
Oto, co dostaję, mieszkając w Rome, Kentucky, przez większość mojego życia. Moi sąsiedzi nadal traktują mnie jak chłopca, który jeszcze niedawno biegał po mieście w spodenkach z Supermanem.
Zostawiając uchylone drzwi frontowe, żeby nie przyciąć kabla telefonicznego, idę przez podwórko w stronę małego, białego samochodu. Jest zbyt ciemno, by zobaczyć rysy dziewczyny bez ponownego świecenia latarką, ale widzę zarys jej twarzy, kiedy odwraca się w moją stronę. A potem natychmiast opuszcza oparcie fotela. Próbuje mnie oszukać, żebym uwierzył, że jej tam nie ma. Nie bawi mnie ta niedorzeczność.
Kiedy pukam w okno, ona piszczy. Nerwowa.
– Hej… – Ty? Kobieto? Pani, która obecnie rujnuje trawę na moim podwórku? – Uch… Trzymaj. Mam na linii moją przyjaciółkę. Będzie moją poręczycielką, abyś mogła bezpiecznie wysiąść z samochodu.
Dziewczyna pociąga za dźwignię na siedzeniu i całość się unosi. Krzyczy, a ja muszę przygryźć wewnętrzną stronę policzków. Jej duże oczy spoglądają na mnie przez szybę i niestety nie ma wystarczająco dużo światła, by ustalić, skąd ją znam, ale teraz jestem przekonany, że tak jest.
Marszczy brwi.
– Jak to możliwe, że masz teraz zasięg sieci komórkowej?
– Nie mam. – Podnoszę słuchawkę, żeby mogła ją zobaczyć.
Jej oczy wędrują w dół, a to, co widzi, rozśmiesza ją.
– Co to jest?!
Można by pomyśleć, że trzymam rzadki gatunek zwierzęcia, biorąc pod uwagę, jak się gapi i śmieje.
– Ogólnie mówimy na to telefon.
– Tak, ale… – przerywa, by wybuchnąć kolejnym radosnym śmiechem, a dźwięk owija się wokół mnie jak chłodny wietrzyk. – Ukradłeś to z muzeum historii lat pięćdziesiątych? Teraz manekin w niebieskiej sukience z nadrukiem w kratkę i pasującą opaską na głowę nie odbierze telefonu od męża z informacją, że spóźni się na obiad! O mój Boże, ten sznur musi mieć półtora metra długości!
Mrużę oczy.
– Zamierzasz opuścić okno czy nie, Mądralo?
Jej brwi unoszą się.
– Czy ty właśnie nazwałeś mnie… Mądralą?
– Tak. – I nie mam zamiaru za to przepraszać. Nie próbuję się z nią zaprzyjaźnić ani dbać o jej komfort, poza tym obraziła mój telefon. Uwielbiam mój telefon. To dobry telefon.
To dziwne, ale na jej twarzy pojawia się pełny, olśniewający uśmiech, który następnie przechodzi w głośny śmiech. Ściska mnie w żołądku, a serce wali mi ze złości. Mówię im obojgu, żeby się zamknęli i zachowywali przyzwoicie. Nie poruszy mnie kolejna kobieta przejeżdżająca przez moje miasto. Pomogę jej dziś wieczorem, ponieważ: (1) tak należy zrobić; (2) nie chcę żeby umarła na moim podwórku; i (3) chcę żeby mogła stąd odjechać.
– Cóż, niech będzie.
Uchyla szybę tylko o pięć centymetrów, żebym mógł wsunąć telefon. Nasze palce muskają się podczas tej wymiany, a całe moje ciało reaguje, ponieważ najwyraźniej nie słuchało groźnej przemowy, którą wygłosiłem minutę temu. Kobieta zabiera telefon do środka i zamyka okno z powrotem, zanim zdążę wsunąć widły i ją na nie nadziać.
Spogląda nieufnie na telefon, po czym podnosi go do ucha.
– Halo?
Od razu widzę, że Mabel przejmuje kontrolę, ponieważ oczy kobiety powiększają się dwukrotnie i słucha z uwagą. Pięć minut później kropelki potu spływają mi po karku, gdy opieram się z założonymi rękami o maskę samochodu, czekając, aż Mądrala skończy się wić ze śmiechu razem z Mabel.
– Nie zrobił tego! – mówi, praktycznie wyjąc, i teraz wiem, że nadszedł czas, aby odebrać jej telefon. Podchodzę do drzwi, pukam w okno.
– Czas minął. Wysiadasz czy nie?
Podnosi palec i kończy z Mabel.
– Aha, uhm… Aha, uhm… tak. Dobra, mi też się z tobą wspaniale rozmawiało!
Muszę się wycofać, kiedy, no kto by się spodziewał, kobieta otwiera drzwi samochodu i wysiada, oddając mi telefon. Wyprostowana sięga mi do brody, ale jej rozczochrany kok dodaje jej ze dwadzieścia centymetrów. Nie chcę tego przyznać, ale jest urocza – z klasą. Ma na sobie T-shirt w granatowo-białe paski wsunięty w białe, staroświeckie szorty. Są w rodzaju tych, które wspinają się wysoko, aż do jej drobnej talii, obejmują miękką krzywiznę bioder i odcinają się wysoko na udach. Jej miejsce jest na żaglówce, na czarno-białym zdjęciu – nie tutaj, to pewne. Zniknie w mgnieniu oka, więc nie ma sensu pozwalać sobie na podziwianie jej wyglądu.
Odwraca twarz w moją stronę, ale jej wzrok skacze nerwowo między mną a moim domem.
– Twoja przyjaciółka, pani Mabel, dała ci świetną rekomendację, Noah Walker. – Wymawia moje imię, akcentując wyraźnie, ciesząc się, że je zna, ale ja nie znam jej.
– Super, co za ulga. – Mój ton to Sahara. Krzyżuję ramiona. – A ty jesteś?
Wszelka lekkość, którą zaczynała odczuwać, znika, robi jeden duży krok w tył, pragnąc wczołgać się z powrotem w tę śmiertelną pułapkę.
– Dlaczego musisz znać moje imię?
– Głównie po to, abym wiedział, kogo obciążyć rachunkiem za nasiona trawy.
Nie chcę, żeby to zabrzmiało przyjacielsko czy żartobliwie, ale wydaje mi się, że ona tak to odbiera.
Uśmiecha się i znów rozluźnia. Nie jestem pewien, czy chcę, żeby czuła się zrelaksowana. W rzeczywistości mam ochotę powiedzieć jej, żeby w ogóle się nie odprężała.
– Powiem ci coś – mówi z promiennym, koleżeńskim uśmiechem, którego nie odwzajemniam. – Zostawię ci rano trochę gotówki na ladzie. – W ziejącej ciszy, która następuje po jej oświadczeniu, unoszę brew i w końcu słyszy, co właśnie powiedziała. – Och! Nie. Nie miałam na myśli… nie sądzę, że jesteś… nie żigolakiem. – Krzywi się. – Nie mówię, że nie mógłbyś być żigolakiem, jeśli…
Podnoszę rękę.
– Pozwól, że ci przerwę.
– Dzięki Bogu – szepcze, spuszczając wzrok i przesuwając palcami po skroniach.
Kim, do diabła, jest ta kobieta? Dlaczego przejeżdża przez moje miasteczko w środku nocy? Jest nerwowa. Jest nerwową gadułą i sprawia wrażenie kobiety będącej w nieustannym biegu.
– Jeśli chcesz, możesz zatrzymać się na noc w moim pokoju gościnnym. W drzwiach sypialni jest zamek, więc możesz czuć się bezpiecznie, kiedy będziesz spać… Chyba że jest ktoś, do kogo możesz zadzwonić teraz, kto będzie mógł po ciebie przyjechać?
– Nie – odpowiada szybko. Nie mogę odczytać wyrazu jej twarzy. Jest jednocześnie ostrożny i wyzywający, i, do cholery, chciałbym, żeby tu było więcej światła. Jest coś, co mój mózg próbuje poskładać na jej temat, ale nie mogę tego do końca zrozumieć.
– Ja… – Waha się, jakby szukała właściwych słów. – Właściwie zamierzałam zatrzymać się w pensjonacie w pobliżu na jakiś czas, z dala od pracy. Więc… Choć to dziwne, myślę, że dziś skorzystam z twojego pokoju gościnnego, a jutro mogę zadzwonić, żeby ktoś odholował mój samochód, żeby go naprawić?
Dlaczego sformułowała to jak pytanie? Jakby czekała, aż potwierdzę, że to dobry pomysł.
– Jasne – odpowiadam, wzruszając ramionami, co daje do zrozumienia, że nie obchodzą mnie jej plany, o ile nie obejmują one robienia dla niej czegokolwiek.
Kiwa raz głową.
– W porządku. Tak… może… zobaczmy twój dom, Noah Walker.
Kilka minut później pomagam jej wyjąć torbę z bagażnika i zanoszę ją do drzwi wejściowych, wchodzę do domu i przytrzymuję drzwi, aby mogła przez nie przejść. Kiedy mnie mija, czuję jej delikatną, słodką woń. Jest tak inna od zapachu domu, pachnącego mną, że przez sekundę mam mętlik w głowie. Ta woń, niczym duża gumka do ścierania, rozmazuje moje standardowe myślenie „cieszę się, że jestem sam” i gryzmoli nieznośne, małe serduszka dookoła.
Waha się, odwrócona do mnie plecami, przyglądając się mojemu salonowi. Nie ma tu wiele rzeczy, ale przynajmniej wiem, że nie są to śmieci. Moje siostry pomogły mi umeblować dom po remoncie, mówiąc, że potrzebuję wystroju w tradycyjnym, wiejskim stylu, cokolwiek to, do cholery, znaczy. Wiem tyle, że mam teraz trochę rustykalnego, udającego drewno gówna, które kosztowało mnie dużo pieniędzy, i dużą, białą, wygodną kanapę, z której rzadko korzystam, bo wolę skórzany fotel w moim pokoju. Jest jednak domowo. Cieszę się, że mnie do tego namówiły i nie pozwoliły mi żyć jak nędzny kawaler, kiedy się tu przeprowadziłem.
Mój wzrok wędruje od mojej kanapy do kosmyków ciemnych włosów przylegających do kropelek potu na jej karku. A potem, jakby czuła na sobie mój wzrok, gwałtownie się odwraca. Jej oczy spotykają się z moimi, a mój żołądek fika koziołka. Teraz rozumiem, dlaczego nie chciała mi powiedzieć, jak ma na imię. Dlaczego nie chciała wysiąść z samochodu. Dlaczego wygląda, jakby cały czas siedziała jak na szpilkach. Wiem dokładnie, kim jest ta Mądrala, i wszelkie modlitwy, które Mabel obecnie wysyła do nieba, pójdą na marne, ponieważ absolutnie nie pozwolę sobie na żadne przywiązanie do tej kobiety.
– Jesteś Rae Rose.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: When in Rome
Copyright © 2022 by Sarah Adams
This edition published by arrangement with Dell, an imprint of Penguin Random House LLC
Copyright for the Polish edition © 2023 by Grupa Wydawnicza FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki i ilustracja: © Sandra Chiu
Redakcja: Hanna Trubicka
Korekta: „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-735-6
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl