49,90 zł
W ciągu trzech dekad od zakończenia zimnej wojny światowi przywódcy integrowali gospodarkę, transport i komunikację, znosząc kolejne granice w nadziei, że nastanie wieczny pokój, a wojna stanie się niemożliwa. Zamiast tego obserwujemy napięcia narastające na każdym poziomie - od coraz gorętszych kłótni w mediach społecznościowych, przez coraz agresywniej konkurujące przedsiębiorstwa, aż po całe kraje walczące w mniej lub bardziej otwarty sposób o dominację na arenie międzynarodowej.
Wojna handlowa między USA a Chinami. Niezdolność do współpracy w kwestiach globalnych, takich jak zmiany klimatu czy pandemia. Rozmywające się rozróżnienie między wojną a pokojem, ponieważ wysyłanie wojsk zastępują sankcje, cyberataki, zielone ludziki i sterowanie przepływami migrantów. To tylko niektóre z niepokojących zjawisk, z jakimi musimy się mierzyć.
Mark Leonard, jako czołowy ekspert od stosunków międzynarodowych, przebywał w wielu miejscach, w których decyduje się o przyszłości naszej cywilizacji – od siedziby głównej Facebooka, przez laboratoria rozpoznawania twarzy w Chinach, aż po pałace prezydenckie i tajne bazy wojskowe. Wiek nie-pokoju jest przystępną i wnikliwą syntezą jego doświadczeń i analiz.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 313
Dla Mamy i Taty Dla Berniego i Annele Dla Johna, Marjorie, Richarda i Andrew Dla Grahama, Susie i Guya Dla Miriam, Phiroze i Isaaca Dla Jakoba i Noa Dla Gabrielle
Zagadka konektywności
Być może znajdujemy się u progu nowej, cichej pandemii. Podobnie jak COVID-19 szaleje ona na całej planecie, rozprzestrzeniając się w postępie geometrycznym, wykorzystując pęknięcia w naszym usieciowionym świecie i nieustannie mutując, aby unikać naszej obrony. Jednak w przeciwieństwie do wirusa, który z chorobą konfrontuje całą ludzkość, ta nowa pandemia jest celowo przenoszona z człowieka na człowieka. Nie jest to siła biologiczna, lecz zestaw toksycznych zachowań, które mnożą się jak wirus. Powiązania między ludźmi i państwami stają się bronią.
Wystarczy spojrzeć na naszą reakcję na covid. Nie było wystarczającej liczby szczepionek, masek i fartuchów ochronnych, a poszczególne kraje – zamiast współpracować w celu zwiększenia światowych zasobów – wykorzystywały swoje zapasy, by zastraszać inne państwa. Kiedy wirus uderzył po raz pierwszy, rząd chiński zgromadził zapasy leków, masek i odzieży ochronnej. Kiedy zaś wirus się rozprzestrzenił, wykorzystano je do przekupstwa i szantażu. Sojusznicy Chin – Brazylia, Serbia i Włochy – zostali obsypani maskami i szczepionkami. Natomiast państwa bardziej krytyczne – takie jak Australia, Francja, Holandia, Szwecja i Stany Zjednoczone – spotkały się z groźbami, że o ile polityka ich rządów nie ulegnie zmianie, Chiny wstrzymają dostawy[I].
Te toksyczne powiązania dotyczą nie tylko handlu. Kiedy po zabójstwie George’a Floyda przez Amerykę przetaczały się protesty ruchu Black Lives Matter, afrykańskie media społecznościowe zalała fala wpisów nawołujących do przemocy przeciwko „faszystowskiej policji”. Wyglądało to na globalne polityczne przebudzenie, jednak w istocie wzburzenie to zaaranżowały farmy trolli w Ghanie i Nigerii finansowane przez państwo rosyjskie.
Konflikt dotyczący samej technologii dotyka największe światowe firmy. Google i Huawei od lat ściśle ze sobą współpracowały, tworząc partnerstwo między najbardziej popularnym producentem telefonów i najczęściej używanym systemem operacyjnym. Kiedy jednak Ameryka umieściła chińskiego producenta telefonów na liście firm objętych zakazem handlu z przedsiębiorstwami amerykańskimi, Google zablokował Huawei dostęp do swojej platformy Android. Decyzja ta uniemożliwiła milionom użytkowników aktualizację telefonów i pogrążyła chińskiego giganta technologicznego w kryzysie.
Nawet państwa będące sojusznikami nierzadko popadają w konflikty. Na przykład w grudniu 2020 roku, gdy rząd Francji zamknął granice kraju, w brytyjskich supermarketach zabrakło owoców i warzyw. Zakaz wjazdu brytyjskich ciężarówek rzekomo miał na celu kontrolę związaną z pandemią; jednocześnie była to jednak forma presji wywieranej przez Francję na Downing Street w kontekście brexitu.
Kiedy supermocarstwa prężą muskuły, słabsze kraje odpowiadają tym samym. W 2020 roku irańska marynarka wojenna w ramach protestu przeciwko sankcjom wyniszczającym kraj zajęła tankowce w Zatoce Perskiej. Celem tego pirackiego aktu było osłabienie poparcia dla blokady finansowej Iranu. Kilka miesięcy wcześniej turecki prezydent otworzył granicę między swoim krajem a Grecją. Choć zachęcał miliony przebywających w Turcji syryjskich uchodźców, by szukali lepszego życia w Europie, nie chodziło mu wcale o pomoc w realizacji ich marzeń. Zamierzał wykorzystać zagrożenie kryzysem migracyjnym do wymuszenia ustępstw ze strony Unii Europejskiej.
Co mają ze sobą wspólnego chińskie zastraszanie, rosyjski trolling, amerykańskie regulacje, francuskie blokady, irańskie piractwo i turecki szantaż? Otóż nie były to przypadkowe zdarzenia – jak spadająca z nieba asteroida czy trzęsienie ziemi – lecz nowe formy przemocy politycznej. Każda z nich była bronią doskonale opracowaną w celu wykorzystania słabości naszego świata – świata połączonego siecią powiązań. Za każdym razem, gdy jakiś kraj stosuje jedną z tych broni, inny się odwzajemnia, co stwarza śmiertelną spiralę napięć. Z każdym kolejnym rokiem zjawisko to zaczyna się coraz bardziej rozrastać i przybierać rozmiary pandemii.
Główna myśl tej niewielkiej książki jest następująca: te same połączenia, które spajają świat, jednocześnie go rozdzielają. W świecie, w którym wojna między mocarstwami nuklearnymi jest zbyt niebezpieczna, by nawet o niej myśleć, kraje toczą ze sobą konflikty, manipulując wzajemnymi połączeniami[II]. Polityka wielkich mocarstw zaczęła przypominać małżeństwo bez miłości – związek, w którym małżonkowie nie mogą ze sobą wytrzymać, ale nie są w stanie się rozwieść. I tak jak w wypadku nieszczęśliwej pary – to, co w dobrych czasach mocarstwa te łączyło, w złych staje się środkiem do wyrządzania krzywdy. W rozpadającym się małżeństwie mściwi partnerzy będą wykorzystywać dzieci, psa i domek letniskowy, aby się nawzajem ranić. W geopolityce bronią stają się handel, finanse, przepływ ludzi, pandemie, zmiany klimatyczne, a przede wszystkim internet[III]. Jak się później okaże, to właśnie konektywność – współzależność wynikająca z wzajemnych powiązań – zapewnia ludziom okazję do walki, powody do rywalizacji i arsenał, którego można w tej walce użyć.
Głęboka współzależność między krajami zdaje się podsycać konkurencję, zamiast ją eliminować. Ekonomiczne środki przymusu nie są niczym nowym, lecz ukryte sieci globalizacji zmieniają ich charakter. Sposoby manipulowania owymi środkami sprawiają, że sankcje, blokady i kampanie PR-owe stają się jak zabójcze wirusy. Nie było to możliwe, zanim naszego świata nie zdefiniowały sieci. Chociaż dziennikarz Thomas Friedman twierdził, że zglobalizowany świat jest płaski, w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie – sieć jest niejednolita i pofałdowana niczym górzysty krajobraz. Niektóre kraje zajmują bardziej centralne miejsce w systemie niż inne. Mogą odciąć rywali i wykorzystać kontrolę nad węzłami komunikacyjnymi, aby zaznaczyć swoją władzę – tak jak Ameryka, która dysponuje dolarem i kontroluje internet, czy Chiny, które produkują środki medyczne i mają dostęp do rzadkich pierwiastków. Jednak nawet słabe kraje mogą przy użyciu odpowiednich środków nacisku zaatakować państwa silne, jak robią to Iran, gdy blokuje szlaki żeglugowe, czy Turcja, gdy wykorzystuje uchodźców jako pionki w grze geopolitycznej.
Czy powinniśmy widzieć w tych nowych konfliktach wojny konektywne? W pewnym sensie tak, jednak nie do końca[IV]. Naprzemienność okresów wojny i pokoju kształtowała dzieje ludzkości, określając granice naszych państw oraz wpływając na charakter naszych umów społecznych, strukturę naszych gospodarek i nasze cele polityczne. Zawładnęła naszą wyobraźnią i zainspirowała powstanie niektórych najwybitniejszych utworów literackich. Jednak ani Tołstoj, ani nikt inny nie byłby dziś w stanie napisać takiego arcydzieła jak Wojna i pokój, ponieważ rozróżnienie między wojną a pokojem zupełnie się zatarło.
Zasady prowadzenia wojny stanowią, że powinna się ona toczyć między suwerennymi państwami, rozpoczynać wypowiedzeniem, a kończyć zawarciem traktatu pokojowego. Uczestnikami walk powinni być zaś żołnierze, którzy dzięki mundurom wyraźnie odróżniają się od cywilów.
Konwencjonalne wojny tego rodzaju praktycznie zanikły. Od czasów II wojny światowej nie toczono ich ani w Europie, ani w Ameryce. I chociaż wojny na Bliskim Wschodzie i w Afryce są tragiczne, to – patrząc z perspektywy historycznej – liczba ich ofiar jest niewielka. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci więcej ludzi popełniło samobójstwo, niż zginęło w walkach zbrojnych[V].
Znane jest stwierdzenie Carla von Clausewitza, że wojna to kontynuacja polityki przy użyciu innych środków. Jednak w epoce nuklearnej koszt wojny przekracza wszelkie pojęcie. Dlatego właśnie „innymi środkami” prowadzenia globalnej polityki stają się konflikty konektywne. Są one skuteczniejsze i mniej kosztowne, a w rezultacie – coraz bardziej powszechne. W miarę rozprzestrzeniania się na całym świecie zabijają jednak znacznie więcej ludzi niż wojny konwencjonalne.
Zamiast na lądzie, w powietrzu i na morzach nowe walki toczą się w internecie, na granicach, w dziedzinie technologii, w łańcuchach dostaw i w naszym systemie finansowym. Przez nie konflikty powróciły z peryferii globalnej gospodarki do samego jej centrum; zagrażają Europie i Stanom Zjednoczonym w takim samym stopniu jak Afryce czy Ameryce Łacińskiej. Zmienili się także uczestnicy tych walk: w dawnych czasach tylko kilka wielkich mocarstw mogło toczyć boje na wielkich obszarach naszej planety, obecnie zaś miliony ludzi mogą krzywdzić się nawzajem, wykorzystując internet lub stosując akty terrorystyczne. Ofiarami są częściej cywile niż żołnierze, a ich liczba sięga milionów, nie tysięcy.
Konflikty konektywne nie dostarczają materiałów filmowych równie dramatycznych jak te, które uwielbiają i którymi dzielą się użytkownicy mediów społecznościowych. Z tego powodu większość ludzi myśli, że są one mniej zabójcze niż konwencjonalne konflikty zbrojne. Jednak i w ich rezultacie giną ludzie, chociaż nie oglądamy worków z ciałami. W istocie zniszczyły one już życie setek milionów osób.
Sankcje, czystki etniczne i wojny handlowe były znane od wieków, jednak odkąd świat opiera się na globalnych łańcuchach dostaw, polityce internetowej i dolarowym systemie finansowym, znacznie łatwiej jest zdusić obce gospodarki i społeczeństwa niewielkim kosztem. Sankcje spowodowały już śmierć setek tysięcy ludzi – od Wenezueli i Iranu po Sudan i Koreę Północną – głównie przez ograniczenie dostępu do żywności, leków i elektryczności. W ciągu ostatnich kilku dekad miliony cywilów – od Kuby i Kosowa po Libię i Turcję, by podać tylko kilka przykładów – zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów z powodów politycznych. Wojny handlowe spowodowały utratę dziesiątków milionów miejsc pracy – od Rosji i Chin po Niemcy i Kanadę – a ataki cybernetyczne mogą potencjalnie zakłócić funkcjonowanie całych państw. Amerykański Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego zidentyfikował w Stanach Zjednoczonych 65 obiektów, które poniosą „katastrofalne szkody” w wyniku pojedynczego ataku cybernetycznego. Owe „szkody” zdefiniowano jako takie, które „mogą faktycznie lub potencjalnie spowodować straty gospodarcze rzędu 50 miliardów dolarów, śmierć 2500 ludzi lub poważne pogorszenie [amerykańskiego – przyp. tłum.] bezpieczeństwa narodowego”. Do tej pory za najbardziej podstępne cyberataki można uznać próby zhakowania demokratycznych wyborów (od jesieni 2016 roku do wiosny roku 2019 usiłowano zakłócić wybory krajowe w 20 państwach demokratycznych, których łączny elektorat stanowiło 1,2 miliarda ludzi)[VI].
Jeśli zsumujemy wszystkie te dane, okaże się, że w XXI wieku liczba ofiar śmiertelnych wojen konektywnych zdecydowanie przewyższa liczbę ofiar wojen konwencjonalnych. W ciągu ostatnich dwóch dekad w konfliktach zbrojnych ginęło średnio mniej niż 70 tysięcy osób rocznie[VII], podczas gdy w wyniku wojen konektywnych ucierpiały miliony. A sytuacja będzie się tylko pogarszać.
Chociaż konflikty konektywne są częstsze, skuteczniejsze i bardziej śmiercionośne niż wojny konwencjonalne, tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z tego, że się toczą – nie posiadamy nawet języka, którym moglibyśmy je opisać. W rezultacie obiegowa mądrość głosi, że żyjemy w złotej erze pokoju.
To prawda, że te ataki nowego rodzaju nie pasują do tradycyjnej definicji wojny. Jak jednak moglibyśmy przymykać oczy na przemoc i napięcia, które każdego dnia ogarniają nasz świat? Gdy zaczniemy rokrocznie liczyć ofiary w milionach, trudno będzie nam uznać, że żyjemy w czasach pokoju.
Istnieje jednak słowo, które zaczyna oddawać naszą graniczną sytuację – zawieszenie między stanem wojny a stanem pokoju. Lucas Kello i inni naukowcy zajmujący się cyberprzestrzenią codziennie obserwowali miliony ataków, które nie zaliczały się do kategorii wojny konwencjonalnej. Poszukując terminu nadającego się do opisu szarej strefy, w której utknął świat, przywrócili do łask piękne anglosaskie słowo unpeace [nie-pokój], którym zaczęto określać zamęt panujący w internecie[VIII]. W miarę jak przemoc rozprzestrzenia się z internetu na handel, finanse, migrację i inne dziedziny, okazuje się, że termin ten doskonale oddaje naszą sytuację. Musimy przyzwyczaić się do niestabilnego, podatnego na kryzysy świata, w którym rywalizujące potęgi nieustannie ze sobą konkurują i prowadzą niekończące się walki. Witamy w epoce nie-pokoju.
Być może jestem jedną z osób, którym najtrudniej dostrzec, że żyjemy w epoce nie-pokoju. O ile wojna wpłynęła na każdy aspekt dziejów i tożsamości mojej rodziny, o tyle moje własne życie całkowicie zdeterminowała jej nieobecność.
Mój dziadek urodził się w skromnej rodzinie w Wielkiej Brytanii pod koniec epoki wiktoriańskiej. Zawyżył swój wiek, aby móc walczyć w I wojnie światowej. Na froncie padł ofiarą ataku gazowego, ale przewieziony do szpitala – ocalał. W czasie II wojny światowej mój ojciec, wówczas ośmiolatek, został ewakuowany, a towarzyszące temu przeżycia były dla niego tak traumatyczne, że w latach 50. odmówił służby wojskowej, powołując się na klauzulę sumienia. Jego doświadczenia sprawiły, że zainteresował się polityką i jako dorosły już mężczyzna został jednym z 69 posłów Partii Pracy, którzy wbrew dyscyplinie partyjnej poparli członkostwo Wielkiej Brytanii we Wspólnocie Europejskiej.
Moja mama urodziła się w 1944 roku na terenie francuskiego klasztoru, w którym ukrywali się jej rodzice – niemieccy Żydzi. Przez kilka lat mieszkała we Francji (gdzie pozostał jej ojciec), a w 1950 roku wróciła do Niemiec. Ci spośród jej krewnych, którzy przeżyli, są rozsiani po całym świecie. W rozmowach do dziś płynnie przechodzi z angielskiego na francuski i niemiecki.
Podobnie jak wiele osób w Europie należę do pierwszego od 150 lat pokolenia w rodzinie, które nie musiało doświadczać wojny, któremu nie groziły wypędzenie czy wręcz eksterminacja. Moje życie obfitowało w możliwości niewyobrażalne dla wcześniejszych generacji. Dorastałem w Brukseli w latach 80., moim ojcem był Brytyjczyk, a matką niemiecka Żydówka urodzona we Francji. To właśnie moja europejska tożsamość nadała jedność i znaczenie rozczłonkowanej historii rodziny. Gdy byłem dzieckiem, jedną z osób, które wywarły na mnie największy wpływ, była babcia od strony matki, Gertrud Heidelberger. Straciła rodziców w wieku 10 lat, później przeżyła Holokaust. Sama nauczyła się siedmiu języków europejskich i nawet w podeszłym wieku potrafiła recytować wiersze Dantego, Heinego, Keatsa i Wordswortha. Dorastałem, ucząc się, jak opisywane przez tych poetów historie poszczególnych narodów – często tak pełne przemocy – mogą się zjednoczyć we wspólną europejską opowieść o przyszłości. Wierzyłem, że poczucie wspólnej europejskiej kultury i wspólnego przeznaczenia jest nie tylko możliwe, ale wręcz konieczne, by uniknąć powtarzania katastrof z przeszłości. Moje prace są odzwierciedleniem tych odebranych w dzieciństwie nauk.
W 2005 roku napisałem książkę zatytułowaną Why Europe Will Run the 21st Century [Dlaczego Europa będzie rządzić w XXI wieku] – list miłosny skierowany do projektu, który pogrzebał wojnę, przeprowadził szereg krajów od dyktatury do demokracji oraz poszerzył horyzonty setek milionów ludzi[IX]. Podjąłem również starania, by zrozumieć inne kultury, tak aby to, co obce, stało się bardziej znajome. Przez kilka lat badałem intelektualną emancypację Chin, czego efektem była książka What Does China Think? [Co myślą Chiny?], w której opisywałem wielkie debaty na temat kapitalizmu, polityki i globalizacji prowadzone w tym aspirującym do rangi supermocarstwa kraju[X]. W 2007 roku założyłem europejski think tank, którego misją było promowanie rozwiązywania konfliktów nie na polach bitewnych, lecz poprzez dyplomację[XI]. Zatrudniłem pracowników z ponad 20 krajów i założyłem biura w siedmiu państwach, największe w Londynie. Moje życie rodzinne, karierę i światopogląd umacniała wznosząca się fala internacjonalizmu.
Ale w 2016 roku, kiedy Wielka Brytania zagłosowała za opuszczeniem Unii Europejskiej, a Donald Trump zdobył Biały Dom, fala zaczęła opadać. Poczułem się rozbitkiem, a wiele osób, firm i rodzin utknęło na mieliźnie. Podróż świata od nacjonalizmu do globalizmu – i z powrotem – nie była dla mnie czymś abstrakcyjnym. Dlaczego tak wielu ludzi odrzuciło siły, które sprawiły, że moje życie było o wiele bezpieczniejsze i bardziej spełnione niż życie moich przodków? Jak mogliby chcieć powrotu do wcześniejszej epoki, która nie korzystała z tych więzi międzyludzkich i postępu technologicznego? Jeśli pozostaniemy przy konwencjonalnej XX-wiecznej analizie, trudno będzie nam zrozumieć, dlaczego żyjemy w świecie, w którym wiedza naukowa, łączność i świadomość wspólnego przeznaczenia nie wystarczają, by zbliżyć ludzi do rozwiązywania pilnych międzynarodowych problemów. Jak zatem wyjaśnić to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich pięciu lat?
To pytanie zadaję sobie codziennie od 2016 roku. W poszukiwaniu odpowiedzi sięgałem do nauk politycznych, historii, socjologii, ekonomii i psychologii, rozmawiałem z naukowcami zajmującymi się sieciami, z artystami, antropologami, a nawet księżmi. Badania zaprowadziły mnie od siedziby Facebooka w Dolinie Krzemowej do laboratoriów rozpoznawania twarzy w Chinach, od spotkań z tureckim prezydentem w jego nowym, pełnym przepychu pałacu do instalacji wojskowych na Hawajach. Rozmawiałem z miliarderami w Davos i bezrobotnymi robotnikami w Wielkiej Brytanii już po brexicie. Spotkałem irańskich Strażników Rewolucji Islamskiej i saudyjskich książąt; wymieniałem poglądy z najbardziej aktywnymi budowniczymi połączonego świata, takimi jak George Soros i Peter Thiel. Zabierając się do pracy, spodziewałem się, że napiszę książkę w obronie otwartego świata, ale im bardziej zagłębiałem się w temat, tym bardziej złożony obraz odkrywałem. Zaczęło mnie nurtować kilka pytań. Co, jeśli ten proces, który nas do siebie zbliża, jest w istocie powodem segregacji i konfliktów? Co, jeśli podziały, które narastają w zglobalizowanym świecie, nie są błędem w systemie, lecz stanowią jedną z jego nieodłącznych cech?
Globalizacja – czyli konektywność ludzi, rynków, technologii i idei – oferowała światu bardzo wiele. Ta książka mówi o tym, co nastąpiło, gdy globalizacja złamała swoją obietnicę, i co ta zdrada oznacza dla nas wszystkich. Problem ten prosto wyartykułować, lecz bardzo trudno zaakceptować. Nie możemy mieć „jednego świata”, ponieważ coraz gęstsza sieć powiązań nie przekłada się na wzajemne zrozumienie i budowanie wspólnoty. Co więcej, staje się ona przyczyną coraz ostrzejszych podziałów i konfliktów[XII]. Jakiś czas temu pojawiły się głosy, że konektywność może być wykorzystywana zarówno w dobrych, jak i w złych celach. Dostrzeżono, że wzajemne zależności nie zawsze są w stanie powstrzymać wojnę – pisano nawet o wykorzystywaniu ich jako broni. Moje odkrycie jest jeszcze bardziej niepokojące: to właśnie konektywność sama w sobie nas rozdziela. Daje ludziom sposobność do konfliktów, powody, by ze sobą walczyć, oraz mnóstwo broni, za pomocą której można wyrządzać krzywdę.
Zacznijmy od sposobności. Na przełomie tysiącleci – podobnie jak wielu ludzi – miałem nadzieję, że internet i globalizacja pozwolą ludzkości uzyskać globalną świadomość polityczną, że konektywność przyczyni się do upowszechnienia myślenia w kategoriach globalnych. Handel miał połączyć nas wszystkich międzynarodowymi łańcuchami dostaw, co czyniłoby wojnę nie tylko coraz kosztowniejszą, lecz wręcz nieracjonalną. To nauka, a nie emocje, miała stanowić podstawę do podejmowania decyzji o przyszłości ludzkości. A prawo miało zastąpić wojnę w rozstrzyganiu sporów dotyczących wszystkich dziedzin: od handlu i ekologii po dane i prawa człowieka. Rządy zaczęły burzyć mury, znosić granice, podpisywać umowy handlowe, budować drogi, linie kolejowe, rurociągi i lotniska, a także tkać światową sieć, która w końcu oplotła całą planetę. Globalizacja dosłownie nas połączyła – 64 milionami kilometrów autostrad, 2 milionami kilometrów rurociągów, 1,2 miliona kilometrów linii kolejowych i 750 tysiącami kilometrów podmorskich kabli internetowych. Dla porównania: łączna długość dzielących nas granic to zaledwie 250 tysięcy kilometrów[XIII]. Ponad 20 lat temu internet miał jedynie 16 milionów użytkowników, obecnie korzysta z niego już połowa ludzkości (a do 2022 roku liczba podłączonych do sieci osób może sięgnąć 6 miliardów)[XIV]. Codziennie na Facebooku loguje się prawie 1,5 miliarda ludzi, a na Twitterze publikuje się 500 milionów tweetów[XV].
W połączonym świecie nie jest możliwe zachowanie prywatności: wszyscy są „na widoku”. Dzięki temu narody i ludzie mogą ze sobą współpracować, prowadzić wymianę handlową, uczyć się od siebie nawzajem i rozwijać przyjaźnie. Ale konektywność sprzyja też większej konkurencji. Jak zauważył wybitny socjolog Anthony Giddens, dzięki mediom społecznościowym globalna wioska stała się rzeczywistym bytem. Ludzie mogą tam nawiązywać przyjaźnie i bliskie relacje, lecz zarazem konfrontować się z zastraszaniem, plotkami, insynuacjami, oszustwami i przemocą[XVI].
W miarę jak świat staje się coraz bardziej tłoczny i połączony cyfrowo, te punkty styku tworzą nowe potencjalne źródła konfliktów i zapewniają kolejne okazje do ingerencji w sprawy innych. Połączone sieci stanowią pasy transmisyjne – pozwalają ludziom i narodom zwracać nasze otwarte społeczeństwa przeciwko sobie. To także one sprawiają, że kraje mogą porównywać się ze sobą, kopiować się nawzajem i w ten sposób wpadać w spiralę konkurencji. Dwoistość tego rodzaju była już znana starożytnym Grekom, którzy lek i truciznę określali tym samym słowem: phármakon. Tragedia naszego pokolenia polega na tym, że te same siły, które zjednoczyły ludzkość, również nas dzielą i nam zagrażają. Oczywiście to, że konektywność stwarza okazję do konfliktu, nie oznacza, że musi on nastąpić. Jednak podstawowe przyczyny napięć między narodami to strach, chciwość i pragnienie władzy lub statusu. A konektywność może je wszystkie wzmacniać.
Drugim tematem, którym zajmuję się w swojej książce, jest próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego konektywność daje nam powody do walki. Od dawna wiemy, że ma ona zarówno ciemną, jak i jasną stronę – umożliwia tak konkurencję, jak i współpracę. Doszedłem do wniosku, że konektywność bardziej sprzyja rywalizacji, ponieważ zmienia sposób, w jaki ludzie i państwa myślą o swoich interesach i tożsamości. W tej książce analizuję to, jak cyfrowa konektywność wzmacnia konkurencyjną stronę ludzkiej natury – niezwykle polaryzując społeczeństwa, napędzając epidemię zazdrości, a także odbierając ludziom kontrolę.
Media cyfrowe dokonały tak drastycznej fragmentaryzacji rzeczywistości, że nie ma zgody w kwestii tego, co jest prawdą – innymi słowy: poszczególne grupy w podzielonym społeczeństwie nie tylko mają różne opinie, ale także dysponują odmiennymi zestawami faktów. Ogromnie dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że wiele osób interpretowało wydarzenia ostatnich kilkudziesięciu lat całkiem inaczej niż ja. W moim życiu większa swoboda podróżowania, liberalizacja handlu oraz unijne przepisy dotyczące swobodnego przemieszczania się przyniosły tylko nowe możliwości. Dzięki nim miałem szansę poznawania innych krajów, próbowałem nieznanych potraw, byłem w stanie zatrudniać zdolniejszych i ciekawszych pracowników i mogłem myśleć o karierze zawodowej, w której najlepsze miejsca pracy na świecie stały przede mną otworem. Jednak w tym samym okresie wiele osób miało odmienne doświadczenia. Międzynarodowe powiązania sprawiły, że ich pracę mógł wykonywać ktoś inny – za granicą. Do kraju zaczęto zapraszać dobrze wykwalifikowanych migrantów, którzy pracowali za mniejsze pieniądze. Ich obecność sprawiła, że wzrosły ceny nieruchomości; pełno ich było w szpitalach i szkołach, a na naszych ulicach pojawiły się obce języki i sklepy. Przygotowali oni sprzyjający grunt dla kryzysów finansowych, terroryzmu i pandemii, które przeniknęły do naszych społeczności. Wprowadzili nowe standardy, według których można oceniać nasze reakcje. Nasza kultura zmieniła się tak gruntownie, że niektórzy obawiają się, iż niedługo staną się „obcymi na swojej ziemi”. Innymi słowy, wiele z tego, co ja postrzegałem jako źródło pokoju i możliwości, sprawiło, że inni poczuli się bezbronni i ubożsi. Ponieważ korzystaliśmy z różnych mediów i w różny sposób interpretowaliśmy ich przesłania, nie mieliśmy wspólnego wyobrażenia o rzeczywistości. Szczęśliwie zamknięty we własnej bańce, nie konfrontowałem się z rosnącymi nierównościami, zazdrością i poczuciem utraty kontroli, które konektywność podsycała w innych bańkach.
Również media społecznościowe, umożliwiając każdemu człowiekowi porównywanie się z innymi, potęgują zazdrość na ogromną skalę. Fryderyk Nietzsche jako pierwszy przekonywał, że rezultatem wzmożonych podróży oraz rozwoju handlu i komunikacji w XIX wieku jest „era porównywania”. Przewidywał on, że nowa, globalna świadomość skłoni ludzi do porównywania idei, obyczajów i kultury własnego kraju z ideami, obyczajami i kulturą innych – i do odrzucania tych pierwszych, gdy okażą się niedoskonałe. Ale dla Nietzschego było to pojęcie abstrakcyjne, raczej zmagania idei niż codzienna, męcząca walka bezlitośnie obnażająca ograniczenia naszego własnego życia w porównaniu z najbardziej uprzywilejowanymi i odnoszącymi największe sukcesy ludźmi na świecie. Ekonomiści pokazali, jak globalizacja podsyca napięcia przez zwiększanie nierówności i tworzenie przegranych, w których interesie leży obalenie systemu. Znawcy polityki zagranicznej z kolei twierdzą, że konektywność, zmieniając równowagę sił, może prowadzić do napięć geopolitycznych. Napędzany handlem wzrost znaczenia Niemiec na arenie międzynarodowej doprowadził niegdyś do napięć między nimi a imperium brytyjskim; obecnie wzrost znaczenia Chin powoduje analogiczne tarcia pomiędzy tym krajem a Stanami Zjednoczonymi. Jednak to porównania na poziomie indywidualnym uległy najbardziej dramatycznym modyfikacjom. Kiedy byłem dzieckiem, porównywaliśmy własne doświadczenia z życiem sąsiadów czy rodziców – dziś natomiast każdy aspekt naszej egzystencji może być zestawiony z (czasem fikcyjnymi) obrazami osób najbardziej uprzywilejowanych i odnoszących największe sukcesy na świecie. Nie ma szans, by standardy naszego życia mogły kiedykolwiek dorównać tamtym. Rezultatem jest ciągła frustracja.
Konektywność w coraz większym stopniu sprawia, że ludzie odczuwają brak jakiejkolwiek kontroli nad światem. Nietrudno sobie wyobrazić, że moja książka Why Europe Will Run the 21st Century uczyniła mnie – w związku z brexitem – częstym obiektem kpin. Wiele osób uznało, że nadanie jej takiego tytułu jest przejawem pychy. Gdy spoglądam wstecz, muszę stwierdzić, że było to rzeczywiście absurdalne. Nie żałuję pochwał, którymi obdarzyłem europejski ideał, myliłem się jednak, sugerując, że zdefiniowanym przez globalizację światem może kierować jakaś jedna potęga. W końcu podstawową cechą życia na naszej planecie, oplecionej siecią wzajemnych powiązań, jest poczucie utraty kontroli. Odczuwają to bardzo dotkliwie narody, które walczą o nadzór nad mobilnym kapitałem, uregulowanie działalności cyfrowych gigantów, ograniczenie zmian klimatycznych czy o to, aby uniknąć wyzysku ze strony kontynentalnych supermocarstw. Braku kontroli doświadczają również jednostki konfrontujące się z niezrozumiałymi algorytmami, zmianami gospodarczymi i demograficznymi oraz elitami politycznymi, które – w ich odczuciu – przestały być ich reprezentantami.
Staram się pokazać, w jaki sposób zbieganie się tych sił prowadzi do nasilenia konfliktów wewnątrz narodów, napędzając nową politykę tożsamości i zawiści, która znalazła odzwierciedlenie w referendum w sprawie brexitu i zwycięstwie Trumpa w Ameryce. Pokazuję również, jak tendencje te wiodą do nasilania się konfliktów między narodami. Nowa plemienność i poczucie bycia ofiarą połączyły się z nowym układem sił w epoce globalnych sieci. Badam, w jaki sposób kraje tak różne jak Iran i Arabia Saudyjska czy Rosja i Turcja zmieniły swoją politykę zagraniczną, aby móc ze sobą konkurować w tej nowej epoce.
Trzecim ważnym tematem książki jest zbadanie, w jaki sposób więzi, które nas łączą, zostały przekształcone w broń. Przykłady przedstawione na początku tego rozdziału ujawniają niektóre ukryte połączenia naszego zglobalizowanego świata oraz metody ich wykorzystywania do oddalania od siebie ludzi. Widzimy, że bez względu na to, kto jest dziś u władzy – Biden czy Trump, chiński dyktator czy francuski demokrata – będzie on w coraz większym stopniu manipulował więzami globalizacji, aby zdobyć władzę i zaszkodzić innym.
Siły konektywności, które miały scalić świat, przekształciły go w pola bitewne globalnej wojny. Jednym z nich jest sfera ekonomiczna określona przez łańcuchy dostaw, waluty i systemy finansowe, a także surowce naturalne i energię. Kolejnym polem rywalizacji jest globalna infrastruktura związana z przepływem energii i danych. Innym – świat technologii, w którym uczestnicy walki będą konkurować o własność intelektualną i informacje. Będą toczyć się batalie w związku z migracją i uchodźcami oraz umowami tranzytowymi regulującymi ich przepływ. A globalne instytucje nadal będą raczej kolejnymi polami bitew niż organami kontroli konkurencji. Wojny handlowe, sankcje, ataki cybernetyczne, fake newsy i wydalanie uchodźców pokazały, jak przywódcy potrafią manipulować powiązaniami między państwami, aby zadać ból innym i samemu zyskać przewagę. Wszystkie te punkty styku narodów tworzą obszary stałego konfliktu, w których jedno państwo występuje przeciwko drugiemu.
W tej nowej, globalnej rywalizacji poszczególne kraje sięgają po wszelkie dostępne im środki nacisku. Rosja wykorzystuje dostawy gazu, aby szantażować swoich sąsiadów, i ingeruje w wybory; Turcja grozi otwarciem granic i wydalaniem uchodźców; Arabia Saudyjska wspiera organizacje paramilitarne i finansuje wahhabickie meczety w innych krajach; Indie skarżą się na „kolonializm danych” i wykluczają chińskie firmy internetowe ze swojego rynku. Jednak trzej najwięksi gracze to Stany Zjednoczone, Chiny i Europa.
Zasięg dolara pozwala Stanom Zjednoczonym regulować dostęp do światowego systemu finansowego, a kontrola internetu umożliwia im inwigilowanie całej planety. Chiny budują drogi i linie kolejowe oraz kładą kable, a posiłkując się ogromnymi rezerwami finansowymi i zyskami z chronionego rynku krajowego, na korzystnych dla siebie warunkach tworzą sieci powiązań ze wszystkimi krajami świata. Unia Europejska, bazując na wielkości swojego rynku i możliwościach biurokratycznych, opracowuje zbiór zasad dotyczących globalnej konektywności. Wchodzimy w okres konektywności totalnej, a trzy największe światowe potęgi mają różne poglądy na to, co jest stawką w tej rozgrywce. Każda z nich dysponuje inną bronią, ma odmienną filozofię i inny sposób patrzenia na świat. A nasz globalny porządek ukształtuje się w wyniku walki pomiędzy tymi trzema imperiami konektywności.
Wielu moich przyjaciół uważa, że stoimy w obliczu walki o życie – o ocalenie porządku otwartego świata. Ich zdaniem w polityce nie ma już podziału na „lewicę” i „prawicę”, tylko na opcje „otwartą” i „zamkniętą”[XVII]. Wielkie pytania brzmią teraz: przyjmować migrantów czy budować mury? Stawiać na wolny handel czy protekcjonizm? Opowiadać się za wartościami nowoczesnymi czy powrotem do tradycji? Nieistotne konflikty między elitami partyjnymi zastąpił nowy rozłam, który zdaje się wyjaśniać wszystkie podziały – od sypialni po salę konferencyjną.
Idea podziału na opcje „otwartą” i „zamkniętą” przydaje polityce wielkości i prostoty, nieobecnych w niej od czasu zakończenia zimnej wojny. Populizm, niepewność ekonomiczna i media społecznościowe położyły podwaliny pod polityczną kontrrewolucję, która obaliła konsensus ostatniego pokolenia. Dla niektórych rozwiązaniem jest walka i odzyskanie utraconych korzyści. Pokonać Trumpa i Johnsona. Skończyć z zaciskaniem pasa. Poddać regulacji działalność Big Techu. Kiedy to piszę, mam obok siebie numer tygodnika „The Economist”. Goodbye Globalism [Żegnaj, globalizmie] głosi napis na okładce. Opublikowano w nim artykuł zatytułowany Has Covid-19 Killed Globalisation? [Czy COVID-19 zabił globalizację?], którego autor twierdzi, że „najwspanialsza epoka w dziejach świata” otrzymała w ostatnich latach trzy poważne ciosy. Były to: krach finansowy z 2008 roku, chińsko-amerykańska wojna handlowa oraz pandemia COVID-19. Jednak w tekście te trzy zjawiska uznaje się za wypadki, nie zaś bezpośrednie konsekwencje globalnych powiązań, które wychwala „The Economist”. W elegii ku czci starego świata autor nie dostrzega, że skutkami konektywności są konwergencja, konkurencja, a ostatecznie – konflikt.
Im bardziej staram się zrozumieć naszą politykę, tym bardziej niepokoi mnie myśl, że możemy w przyszłości powrócić do wdrażania idei „jednego świata”. Internacjonaliści ryzykują utratę poparcia tych właśnie ludzi, których muszą do siebie przekonać, o ile będą im sugerować, że mają „zamknięte” umysły lub że cechują ich ignorancja i zaściankowość. Co jednak bardziej niepokojące, podział na umysły „otwarte” i „zamknięte” nie pozwala uchwycić wielkiego paradoksu, który kształtuje nasze czasy: im bardziej ludzie i kraje zbliżają się do siebie, tym bardziej chcą się od siebie oddalić. Główną zasadą organizującą dzisiejszy świat nie jest walka między globalistami a nacjonalistami o „mosty zwodzone” na granicach ich krajów, lecz raczej zestaw „konfliktów konektywnych”, które toczą się między połączonymi antagonistami. Akt łączenia ludzi nie zawsze prowadzi do konfliktu, może jednak wywoływać reakcje, które uczynią go bardziej prawdopodobnym – a także dostarczać środków do prowadzenia walki.
Być może to właśnie z powodu poczucia, że wszystko się zmienia, ludzie tak bardzo pragną przywrócenia „normalności”, powrotu do czasów napawających większym optymizmem. Po pandemii, Trumpie i brexicie nie powinien dziwić fakt, że tak wielu z nas pragnie życia nudniejszego, bardziej przewidywalnego, wręcz banalnego. Jednak większość czuje w kościach, że taka „normalność” przepadła bezpowrotnie. Dramaty, do których powinno dochodzić raz na stulecie, zdają się dotykać nas co kilka minut. Gdy tylko jeden z nich wywróci nasz świat do góry nogami, naszemu życiu już zaczyna zagrażać kolejny.
Często zastanawiałem się, jak by to było pisać książkę w chwili, gdy na świecie dokonuje się jakaś historyczna zmiana – powiedzmy w 1914, 1929, 1939 czy 1945 roku – kiedy historia przestaje działać wedle dotychczasowych reguł. Czy rozumiałbym, że znajdujemy się na progu historycznej zmiany? Jak wyglądałoby pisanie kroniki utraconego świata, diagnozowanie jego upadku bądź szkicowanie planu innej przyszłości? Nasza epoka ma w sobie wiele z niepewności tych wcześniejszych punktów zwrotnych, jednak różni się od nich w jednym ważnym aspekcie. Każdy z tych przełomowych momentów był początkiem przebudzenia, które zasadniczo zmieniło sposób życia ludzi oraz wyznawane przez nich idee. Pierwsza wojna światowa pogrzebała imperia i globalizację. Wielki kryzys zdruzgotał liberalizm gospodarczy. Druga wojna światowa przekonała przywódców do zmiany wojny totalnej na zimną wojnę. Dziś jednak nie jesteśmy gotowi zrezygnować z rzeczy, które w naszym świecie połączonym siecią wzajemnych powiązań powodują najwięcej cierpienia.
Chciałbym, abyśmy – jak Thomas Woodrow Wilson, John Maynard Keynes czy Dean Acheson – potrafili wyczarować nową architekturę dla nowego porządku światowego. Jednak nie sądzę, aby nasz czas – w przeciwieństwie do tych wcześniejszych okresów – sprzyjał architektom i budowniczym; nikt przecież nie chce utracić konektywności. Wiele wskazuje na to, że imponujące plany dawnych architektów globalizacji właśnie powracają, by nas prześladować.
Jednak to nie architektów powinniśmy znaleźć, lecz terapeutów, którzy pomogą nam zaakceptować to, kim jesteśmy – i nauczą nas, jak radzić sobie z naszymi demonami. Stworzyliśmy technologie, które dają nam moc równą mocy bogów. Dzięki nim jesteśmy w stanie rozwiązać wiele problemów, które w przeszłości nękały ludzkość: głód, choroby, brak zrozumienia odmiennych kultur.
Ale te same technologie są również w stanie doprowadzić nasz świat na skraj przepaści. Najgorszy scenariusz zakłada, że ataki związane z konektywnością będą się w przyszłości nawarstwiać. Nie uda się ich zaklasyfikować jako konwencjonalnych działań wojennych – przyjmą raczej formę niszczycielskich ataków cybernetycznych, wojen handlowych, które przerwą globalne łańcuchy dostaw, bądź kryzysów finansowych, które pogrążą świat w ekonomicznej depresji. Jednocześnie nacjonalistyczne rządy będą mogły manipulować zmianami klimatycznymi, aby zaszkodzić swoim rywalom, wypędzając ludzi z domów i zmuszając ich do uchodźstwa, a także rozprzestrzeniając choroby na całym świecie. Przy całym postępie naukowym i technologicznym nie zdołaliśmy pojąć, w jaki sposób nasz połączony świat podsyca zazdrość, jednocześnie dając ludziom do ręki broń, by mogli sobie wzajemnie szkodzić.
Nie jest jeszcze za późno na to, by zmienić kurs. I to stanowi argument za samoświadomością. Zamiast traktować nasze konflikty jako siły zewnętrzne, musimy zrozumieć, że tak naprawdę ich źródłem są nasz styl życia i dokonywane przez nas wybory – nie tylko te wielkie, lecz również drobne decyzje, z których czasem nawet sami nie zdajemy sobie sprawy. Analizując siebie, możemy przygotować się na kłopoty i ustalić, jakie wybory nam pozostały.
Naszym celem nie powinna być rezygnacja z konektywności, lecz jej rozbrojenie. Powinniśmy starać się usunąć ze współzależności zatrute żądło lub przynajmniej nauczyć się współistnieć z potęgami, które kierują się wartościami przez nas niepodzielanymi. Istnieją pewne przesłanki, by wierzyć, że tak właśnie się stanie. W Chinach rząd przyjął ideę podwójnego obiegu – próbę przeskalowania swojego zaangażowania w sprawy ogólnoświatowe tak, aby zmniejszyć zagrożenie ze strony świata zewnętrznego. W Waszyngtonie Joe Biden zwraca się do ludzi, którzy w naszym połączonym świecie czują się przegrani, a jednocześnie rozważa na nowo amerykańską politykę handlową, technologiczną i zagraniczną tak, aby stała się mniej podatna na zewnętrzne manipulacje. W Europie zaś dążenie do suwerenności i autonomii kontynentu oznacza przejście od burzenia murów do przywracania poczucia bezpieczeństwa we współzależności.
Na temat współczesnego kryzysu politycznego napisano miliony słów. Niewielu komentatorów jednak zmierzyło się z faktem, że to właśnie proces łączenia świata prowadzi do jego podziału. Ta książka próbuje rzucić nieco światła na wielki paradoks naszych czasów: nie możemy wrócić do świata, jaki istniał przed nastaniem konektywności, lecz jeśli nie zmienimy naszego sposobu myślenia – ludzkość może nie przetrwać. Pokazuję, jak konektywność stwarza sposobności, motywy i środki do powstawania konfliktów. Na koniec stawiam pytania o przyszłość: jaką możemy wspólnie zbudować, a jakiej powinniśmy unikać?
W czasie zimnej wojny największe wyzwanie stanowiła kontrola nad rozprzestrzenianiem się broni jądrowej, tak aby nie doprowadziła do zagłady ludzkości. Wyzwaniem naszych czasów nie jest kontrolowanie przepływu broni, ale rozbrojenie samej konektywności.
Różnica między erą bezprecedensowych możliwości a zbiorowym samobójstwem rodzaju ludzkiego leży w wyborach politycznych, których dokonamy w ciągu najbliższych kilku lat. Kształt przyszłości zależy od nas samych.
[I] Keith Bradsher, Ana Swanson, The U.S. Needs China’s Masks, as Acrimony Grows, „New York Times”, 23 marca 2020, https://www.nytimes.com/2020/03/23/business/coronavirus-china-masks.html (dostęp: 10.03.2022).
[II] Opinia, że konektywność i konflikt są ze sobą powiązane, nie jest niczym nowym. Spostrzegli to już Jean-Jacques Rousseau czy Karl Polanyi. W latach 70. XX wieku Robert Keohane i Joseph Nye w książce Power and Interdependence zwrócili uwagę na to, że asymetryczna współzależność stanowi ważne źródło władzy jednych państw nad innymi. Liczni uczeni – jak choćby Dani Rodrik, Fareed Zakaria, John Ruggie, Jürgen Habermas i Dan W. Drezner, by wymienić kilku – argumentowali, że jednym z największych wyzwań naszych czasów jest odpowiedź na pytanie, jak ograniczyć współzależność ekonomiczną, militarną, kulturową i społeczną w taki sposób, by zachować korzyści z niej płynące, a jednocześnie chronić ludzi przed dyslokacją w stopniu satysfakcjonującym społeczeństwa. O „przekuwaniu konektywności w oręż” po raz pierwszy pisałem w 2016 roku w zbiorze esejów na temat wojen współzależnych (zob. Connectivity Wars. Why Migration, Finance, and Trade Are the Geo-Economic Battlegrounds of the Future, ed. Mark Leonard, European Council on Foreign Relations, London 2016). W kręgach akademickich tematy te omawiali Henry Farrell i Abraham L. Newman w szeroko cytowanym artykule na temat „uzbrojonej współzależności” opublikowanym w piśmie „International Security” w 2019 roku (zob. Henry Farrell, Abraham L. Newman, Weaponized Interdependence. How Global Economic Networks Shape State Coercion, „International Security” 2019, vol. 44, no. 1).
[III]Connectivity Wars…, dz. cyt.
[IV] Tamże.
[V] Yuval Noah Harari, Homo Deus. Krótka historia jutra, tłum. Michał Romanek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.
[VI] Fergus Hanson i in., Hacking Democracies, Australian Strategic Policy Institute, 15 maja 2019, https://www.aspi.org.au/report/hacking-democracies (dostęp: 25.03.2022).
[VII] Według danych zebranych przez Uppsala Conflict Data Program w latach 2001–2019 w konfliktach zbrojnych na tle państwowym i niepaństwowym lub w wyniku jednostronnej przemocy zginęło 1 183 079 osób. Uppsala Conflict Data Program, Department of Peace and Conflict Research, https://ucdp.uu.se/exploratory (dostęp: 16.03.2022).
[VIII] Lucas Kello, The Virtual Weapon and International Order, Yale University Press, Tale 2017.
[IX] Mark Leonard, Why Europe Will Run the 21st Century, 4th Estate, London 2005.
[X] Tenże, What Does China Think?, 4th Estate, London 2008.
[XI] European Council on Foreign Relations (ECFR), https://ecfr.eu/ (dostęp: 10.05.2022).
[XII] Realiści w kwestii stosunków międzynarodowych od dawna wiedzą, że współzależność może prowadzić zarówno do konfliktów, jak i do współpracy, zob. np. Kenneth N. Waltz, Theory of International Politics, McGraw Hill, Boston 1979.
[XIII] Parag Khanna, Connectography. Mapping the Future of Global Civilization, Random House, New York 2016.
[XIV] Steve Morgan, Top 5 Cybersecurity Facts, Figures, Predictions, and Statistics for 2021 to 2025, „Cybercrime Magazine”, 8 stycznia 2021, https://cybersecurityventures.com/top-5-cybersecurity-facts-figures-predictions-and-statistics-for-2021-to-2025/ (dostęp: 10.02.2021).
[XV] John Thornhill, Time to Save the Internet, „Financial Times”, 14 stycznia 2021, https://www.ft.com/content/4e27089f-5a99-4fa4-8713-9420f5e5a611/ (dostęp: 10.02.2021).
[XVI] Anthony Giddens, Foreword [w:] Europe’s Digital Sovereignty. From Rulemaker to Superpower in the Age of US–China Rivalry, ed. Carla Hobbs, ECFR, 30 lipca 2020, https://www.ecfr.eu/publications/summary/europe_digital_sovereignty_rulemaker_superpower_age_us_china_rivalry (dostęp: 5.03.2022).
[XVII]The New Political Divide, „Economist”, 30 lipca 2016, https://www.economist.com/leaders/2016/07/30/the-new-political-divide (dostęp: 10.03.2022).
SPOSOBNOŚĆ
Wielka konwergencja
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Mark Leonard, Wiek nie-pokoju. Współzależność jako źródło konfliktu
Tytuł oryginału: The Age of Unpeace: How Connectivity Causes Conflict
Warszawa 2022
Copyright © Mark Leonard 2021
International Rights Management: Susanna Lea Associates
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2022
Copyright © for the translation Andrzej Wojtasik, 2022
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67075-58-9
Przekład: Andrzej Wojtasik
Redakcja: Sylwia Mieczkowska
Korekta: Aleksandra Czyż
Opieka redakcyjna: Jaś Kapela
Projekt okładki: Julia Karwan-Jastrzębska
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
ul. Jasna 10, lok. 3
00-013 Warszawa
www.krytykapolityczna.pl
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Trójmieście (Nowe Ogrody 35, Gdańsk), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) oraz księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl), a także w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek