Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Z tej książki dowiesz się:
• Jak wielu ludzi snuje fantazje o morderstwach?
• Czy dzieci bardziej wierzą w istnienie Świętego Mikołaja, czy dinozaurów?
• Dlaczego po obejrzeniu thrillera tak trudno jest zasnąć?
• Czy dobrze jest fantazjować o seksie z osobą, z którą jest się w związku?
Łukasz Jach, autor książki Od ucha do ucha. Homo sapiens się śmieje, tym razem zabiera nas w podróż do świata wyobraźni.
Zazwyczaj chwalimy kogoś za bujną wyobraźnię (ale bez przesady!), jednak czasem zastanawiamy się, co też nami kierowało, gdy podejmowaliśmy jakąś decyzję. Wygląda na to, że wyobraźnia wywiera spory wpływ na nasze postępowanie, ale nierzadko płata nam figle. Cóż, tak właściwie niewiele wiemy o mechanizmach jej działania.
Autor, odwołując się do osiągnięć psychologii, socjologii i antropologii, opisuje, jak dawniej postrzegano działanie wyobraźni i co o niej wiemy dziś. Wyjaśnia, dlaczego ludzi tak bardzo interesuje seks, dla wielu tak atrakcyjna jest przemoc i co wyobraźnia ma wspólnego z budową ludzkiego ciała. Pokazuje, jak za jej sprawą zmieniają się schematy naszego myślenia, a opinie, które uważaliśmy za naturalne, przestają być takie oczywiste.
Na końcu każdego rozdziału znajdują się ćwiczenia, pozwalające wykorzystać zebraną wiedzę w praktyce i… rozgrzać wyobraźnię do czerwoności.
KSIĄŻKI DOBRE NIE TYLKO W TEORII!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Strona redakcyjna
Copyright © Łukasz Jach, 2022
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktor inicjujący: Szymon Langowski
Redaktor prowadzący: Andrzej Szewczyk
Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak
Redakcja: Monika Baranowska
Redakcja merytoryczna: dr Adam Zemełka
Korekta: Daria Kozierska, Beata Wójcik
Konwersja do ebooka: Mateusz Czekała
Projekt graficzny serii i okładki: Tomasz Majewski
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-66981-69-0
Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel. 61 853-99-10
redakcja@wydawnictwopoznanskie.pl
www.wydawnictwopoznanskie.pl
Wprowadzenie
Ta historia zdarzyła się naprawdę…
Była sobota. Za oknami szybko zapadał zimowy mroźny wieczór, ale w miejskiej bawialni w najlepsze trwały igraszki przedszkolaków świętujących urodziny jednego z dzieci. W sali obok, przy cieście, kawie i paluszkach grupa rodziców oddawała się rozmowom na typowe w takich sytuacjach tematy. Było już o świątecznych prezentach, było o chorobach wieku dziecięcego, alergiach pokarmowych, wyborze podstawówki i kilku innych sprawach, jakimi w tym okresie życia swoich pociech zajmują się opiekunowie. W pewnym momencie dyskusja zeszła na tematy związane z tym, jakie filmy zerówkowicze oglądali lub też twierdzą, że oglądali. Od historii o Barbie i filmów Disneya towarzystwo szybko przeszło do horrorów, o jakich przedszkolaki coś tam słyszały, a teraz gorączkowo dyskutują podczas swoich zabaw – To oraz Laleczka Chucky.
Między łykiem kawy a kęsem ciasta z bitą śmietaną pomyślałem sobie, że to, co robią dzieci, jest i bardzo ciekawe, i bardzo ludzkie zarazem. Wymienione dwie historie z dreszczykiem to dla dorosłych tylko kropla w morzu popkultury. Dla kilkuletnich dzieci zaś opowieści o tym, że obiekty należące do ich świata – pajacyki i figurki – mogą zachowywać się niezgodnie ze znanym cukierkowym schematem, a w dodatku być niebezpieczne, to prawdopodobnie motyw trafiający w czułe punkty umysłu i poruszający zbiorową wyobraźnię maluchów.
Ale to jeszcze nie koniec. Od dziecięcych fascynacji ikonami kina grozy ekipa rodziców przeszła do tematu własnych upodobań dotyczących bycia straszonymi. Jedna z mam powiedziała, że po lekturze horrorów czuje się nieswojo nawet we własnym mieszkaniu i miewa niepokojące sny. Inna matka wspomniała wtedy, że jej taka literatura nie rusza i może czytać powieści grozy właściwie bez żadnych skutków ubocznych. Pani, która wypowiadała się wcześniej, odparła, że jest tak pewnie przez słabo działającą wyobraźnię. I to zainteresowało mnie w tej podwieczorkowej rozmowie najbardziej. Dlaczego w dyskusji nie pojawiły się odwaga, przyzwyczajenie czy styl czytania, ale właśnie wyobraźnia? Czy faktycznie wyobraźnia może działać inaczej u różnych ludzi, co widać w tym, w jaki sposób doświadczają oni książek, filmów czy muzyki? A może zasięg oddziaływania wyobraźni jest jeszcze większy i wpływa na przykład na to, jaką pracę wybierzemy, jakie decyzje podejmujemy w trakcie zakupów oraz jak widzą nas inni ludzie?
W 2000 roku na ekrany kin trafiła Czekolada w reżyserii Lassego Halströma. Jedną z osi fabuły filmu jest konflikt między przyjeżdżającą do małej francuskiej miejscowości cukierniczką Vianne a zarządzającym miasteczkiem hrabią de Reynaudem. Spór między nimi wybucha właśnie na tle tytułowej czekolady i innych łakoci. Vianne chce je sprzedawać, a tym samym wprowadzać do życia mieszkańców radość i zmysłową przyjemność. Hrabia uważa zaś, że jeśli ludziom da się dostęp do smakołyków, to będą często po nie sięgać, a to odwróci ich uwagę od duchowej wartości prostoty i wyrzeczeń.
Film Halströma to przedstawienie czekolady jako symbolu dramatycznego konfliktu między rozkoszą i potępieniem oraz opowieść o ludzkim pragnieniu choćby chwilowej zamiany szarej rzeczywistości w świat pełen radosnych kolorów, smaków i zapachów. Czekolada jest jak lekko uchylona furtka pomiędzy tym, jak jest, a tym, jak mogłoby być, z kolei czekoladowa prohibicja to nic innego, jak próba zatrzaśnięcia tej furtki i zabezpieczenia jej ciężką kłódką.
Hrabia de Reynaud źle skierował jednak swój zapał godny łowcy czarownic! Zauważanie różnicy pomiędzy tym, jak jest, a jak mogłoby być, nie bierze się przecież z magicznej mocy zaklętej w ziarnach kakaowca, ale ludzkiej umiejętności korzystania z wyobraźni. Dużo bardziej przemyślane wydają się w tym przypadku działania Wielkiego Elektronika z nakręconego w latach osiemdziesiątych XX wieku filmu Podróże Pana Kleksa (reż. K. Gradowski). Postać ta pragnie stworzyć świat oparty na fundamentach racjonalności, przewidywalności i logicznego myślenia. W wyobraźni Wielki Elektronik widzi więc ogromne zagrożenie oraz jedną z największych przeszkód dla stworzenia upragnionej technologicznej utopii. Ponieważ zaś paliwem dla wyobraźni są baśnie, bajki, legendy i inne fantastyczne historie, geniusz zła stwierdza, że aby pozbyć się ich ze świata raz na zawsze, należy ludziom zabrać atrament, który umożliwia ich spisywanie i przekazywanie dalej.
Jeśli dobrze się rozejrzymy, to zauważymy, że konflikt pomiędzy Wielkim Elektronikiem a Panem Kleksem w dzisiejszym świecie trwa w najlepsze. Wyobraźnię uważa się niekiedy za potężne narzędzie, dzięki któremu nasz umysł potrafi działać w oderwaniu od ograniczeń rzeczywistości. Innym razem twierdzi się, że ekstrawaganckie wybryki wyobraźni mogą przynosić więcej szkody niż pożytku. Dwoistość tę bardzo dobrze widać w różnych kontekstach, w których wyobraźnię przywołuje się po imieniu. Z jednej strony wielu z nas wzruszają fortepianowe akordy i ogólny wydźwięk przesłania głoszonego przez Johna Lennona w piosence Imagine, z drugiej przedstawiana tam wizja świata bez religii, państw, własności i przemocy może być uważana za naiwną i wypełnioną nastoletnim idealizmem, z którego sam muzyk nie zdążył wyrosnąć. Wśród licznych złotych myśli przypisywanych Albertowi Einsteinowi znajduje się i taka, która mówi, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, bo wiedza jest ograniczona, wyobraźnia zaś potrafi obejmować cały świat. Brzmi pięknie, ale to w zbyt bujnej wyobraźni poszukuje się przyczyn życiowych błędów, a kiedy popełniamy gafy, zdarza nam się usłyszeć, że „nie wiadomo, co sobie wcześniej wyobrażaliśmy”.
Wygląda więc na to, że wobec wyobraźni stosujemy na co dzień podejście dające się streścić maksymą: „jestem za, a nawet przeciw”. A może to nasze niezdecydowanie w sprawie statusu wyobraźni bierze się stąd, że tak naprawdę mamy na jej temat bliżej niesprecyzowane wyobrażenia? Niby wiemy, że jest, ale nie do końca wiemy po co; niby wiemy, że działa, ale niezupełnie wiemy jak. Tak naprawdę nic w tym dziwnego, ponieważ nad problemami związanymi z wyobraźnią przez tysiące lat zastanawiali się wielcy mędrcy i filozofowie, a współcześnie dołączyli do nich również psychologowie, kognitywiści, antropolodzy, psychiatrzy oraz badacze zajmujący się sztuką. Ogrom perspektyw, w jakich można postrzegać to zagadnienie, dobitnie wyraził Leslie Stevenson, który w swoim przeglądowym artykule wymienił aż dwanaście koncepcji wyobraźni1. Badacz ten skromnie przyznaje we wstępie do swojej pracy, że nie chce być uznawany za wybitny autorytet w opisywanej dziedzinie. Dodaje przy tym, że aby przegryźć się przez wszystkie kwestie związane z wyobraźnią, należałoby poświęcić na to właściwie całe życie, on zaś spędził dużą jego część na innych zajęciach. Powiedzmy to wyraźnie – przyglądając się dziejom wyobraźni w perspektywach filozoficznej i literackiej, Stevenson pokazuje nam naprawdę wiele perspektyw, a to dobry punkt wyjścia dla książki takiej jak ta.
Pierwsze ujęcie podchodzi do wyobraźni jako do zdolności myślenia o czymś, co nie jest obecnie postrzegane, ale jest, było lub będzie rzeczywiste w czasie i przestrzeni. Kiedy bracia Golcowie śpiewają, że „tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”, chodzi o takie właśnie wykorzystanie wyobraźni – mamy przed sobą pole po ścięciu plonów, ale w naszych głowach malują się już wizje wysokich budynków i gwarnych szerokich ulic. Druga koncepcja wyobraźni sprawę komplikuje już nieco bardziej, mówiąc, że jest to umiejętność myślenia o wszystkim, co uznaje się za możliwe w czasoprzestrzennym świecie. W taki sposób wyobraźni używamy choćby wtedy, gdy snujemy alternatywne scenariusze wydarzeń historycznych, na przykład „co by było, gdyby w 1940 roku Wielka Brytania podpisała pokój z III Rzeszą Niemiecką” albo „co by było, gdyby wybory prezydenckie w Polsce w 2020 roku zorganizowano metodą korespondencyjną”. Trzecią propozycję, wedle której wyobraźnia to skłonność do myślenia o czymś, co ktoś uważa za rzeczywiste, ale tak nie jest,ilustruje traktowane z pobłażaniem określenie „zbyt bujna wyobraźnia”. W takie ujęcie wpisują się choćby fałszywe przekonania, że liczba trzynaście przynosi pecha albo że w szczepionkach znajdują się elektroniczne urządzenia namierzające, ale obejmuje ono również urojenia chorobowe, jak choćby przekonanie o umiejętności czytania w cudzych myślach.
Według następnej koncepcji pod pojęciem wyobraźni może kryć się umiejętność myślenia o rzeczach, które uważa się za fikcyjne. Tu właśnie znajdziemy całą domenę pomysłów rodem z filmów science fiction czy literatury fantasy, jak choćby napędy nadświetlne, magiczne pierścienie albo ludzie, którzy w trakcie pełni księżyca zamieniają się w wilkołaki. Na ziemię sprowadza nas piąte, dość suche przedstawienie wyobraźni jako umiejętności tworzenia umysłowych obrazów. Pomyślcie przez chwilę o dwóch kostkach do gry, które się ze sobą stykają ściankami. Gotowe? To teraz zastanówcie się, jak ta konstrukcja wyglądałaby z boku. Brawo! Właśnie stworzyliście w swoim umyśle trójwymiarowy obraz umysłowy, który na dodatek udało się wam nieco poobracać! Szóste z wymienianych przez Stevensona podejść jest nieco niepokojące w swojej ogólności, ponieważ mówi, że wyobraźnia to zdolność do myślenia o czymkolwiek. Słowo „czymkolwiek” wyraża w tym przypadku dowolność wyobraźni oraz jej oderwanie od uwarunkowań logicznych czy fizycznych. W takim ujęciu wyobraźni nie interesuje, czy zapełniamy ją widokami Częstochowy, czy Tolkienowskiego Mordoru, bo zasady jej działania traktuje się jako uniwersalne.
Siódma z koncepcji wyobraźni jest chyba najbardziej zagmatwana: wyobraźnia to nieracjonalne operacje umysłu, to znaczy te, które można wyjaśnić raczej w kategoriach przyczyn niż powodów. Chodzi tu jednak o takie działanie wyobraźni, które daje się wyjaśniać procesami mechanicznymi, niezależnymi od ludzkiej woli czy świadomych intencji. Wyobrażenia mogą pojawiać się przecież na przykład pod wpływem substancji psychoaktywnych czy fizycznego stymulowania tkanki mózgowej. Do zbioru imprezowych legend należą wszak opowieści o białych myszkach widzianych po wypiciu znacznych ilości alkoholu czy zielonych wróżkach odwiedzających osoby pijące absynt. Zauważmy jednak, że w życiu codziennym bardziej „miękkie” wtargnięcie wyobrażeń to wcale nie tak rzadkie zjawisko. Gdy ktoś znienacka prosi nas o wyobrażenie sobie czegoś – powiedzmy żyrafy, palmy czy fajki – to wielu osobom może wcale nie być tak łatwo zupełnie powstrzymać się od choćby chwilowego przemknięcia takich wyobrażeń po głowie. A może i wam coś z tego mignęło teraz przed oczami?
Następna właściwość wyobraźni wiąże się z umiejętnością tworzenia przekonań dotyczących obiektów istniejących w trójwymiarowej przestrzeni, które mogą pozostawać niedostrzegane. Pod tym skomplikowanym opisem kryje się funkcja wypełniacza luk. Jeśli nasza wyobraźnia działa typowo, to gdy widzimy wystającą z budy głowę pieska, bez trudu przychodzi nam do głowy zarys możliwego kształtu, jaki przyjmuje reszta ciała zwierzęcia ukryta przed naszym wzrokiem. Tak korzystamy z wyobraźni również wtedy, gdy przewidujemy, że pojazd, którego odbicie właśnie zniknęło z samochodowego lusterka, zapewne znajduje się teraz w martwym punkcie, a więc lepiej w tym momencie nie kręcić za mocno kierownicą.
Wypełnianie luk to bardzo praktyczny aspekt pracy naszej wyobraźni. Zupełnie inaczej niż w koncepcji dziewiątej, wedle której wyobraźnia to zdolność do doceniania dzieł sztuki lub przedmiotów o naturalnym pięknie bez klasyfikowania ich według konkretnych pojęć lub myślenia o nich jako użytecznych. Pytani o to, dlaczego podoba nam się dana piosenka czy obraz, sami zresztą często mówimy, że „przemawiają one do naszej wyobraźni”, choć niespecjalnie potrafimy wprost wyjaśnić, co jest powodem naszego zachwytu. O ludziach nieczułych na piękno sztuki mawiamy zaś, że brakuje im wyobraźni estetycznej. Podobną treść zawiera kolejne ujęcie mówiące, że wyobraźnia to zdolność do docenienia rzeczy, które wyrażają lub odkrywają sens ludzkiego życia. W ramach tej zdolności pojawiają się między innymi zagadnienia związane z używaniem metafor, porównań i innych środków wyrazu sprawiających, że łatwiej uchwycić nam to, co wymyka się bardziej dosłownemu rozumieniu. Łatwo ją zrozumieć, wsłuchując się choćby w słowa piosenek starających się zwięźle wytłumaczyć nam, czym jest życie, na przykład Życie, życie jest nowelą… (sł. Jacek Cygan), Życie to jest teatr… (sł. Edward Stachura) czy Życie jest małą ściemniarą… (sł. Igor Herbut)2.
Dwie wcześniejsze perspektywy ukazywały, że wyobraźnia pozwala nam niekiedy lepiej rozumieć to, co do nas dociera. Dwie ostatnie definicje odnoszą się natomiast do wyobraźni jako przyczyny naszych działań: umiejętność tworzenia dzieł sztuki, które mogą być doceniane dzięki zmysłom, oraz umiejętność tworzenia dzieł sztuki, które wyrażają coś głębokiego na temat sensu życia, w przeciwieństwie do wytworów zwykłej fantazji. Takich właśnie zdolności oczekuje się zwykle od artystów, których rzemiosło polega na czymś więcej niż zwyczajne naśladownictwo lub przypadkowe zestawianie ze sobą różnych elementów większej kompozycji.
Wyliczanka Stevensona to świetne wyposażenie dla tych, którzy zamierzają wyruszyć w podróż po psychologicznych koncepcjach wyobraźni. Niektóre z wymienianych przez brytyjskiego badacza ujęć odnoszą się na przykład do pytania o to, czy ludzka wyobraźnia jest nieograniczona, czy też może porusza się w jakichś określonych ramach. Inne wiążą się z pytaniem o występujące między nami różnice w zakresie działania wyobraźni i tego, do czego chętnie ją wykorzystujemy. Jeszcze inne sygnalizują problemy z odróżnianiem wyobrażeń od rzeczywistości, sprawowaniem kontroli nad wytworami własnej wyobraźni oraz przyczyny, dla których jako przedstawiciele gatunku Homo sapiens w ogóle możemy pochwalić się czymś takim jak wyobraźnia.
Książka Wyobraź to sobie! to coś w rodzaju podróży po tych i innych zagadnieniach związanych z działaniem ludzkiej wyobraźni. Spotkanie z nimi rozpoczniemy od przyjrzenia się temu, jak psychologowie wyobrażają sobie pojęcie wyobraźni i czego na jej temat dowiadują się nowi adepci tej nauki. W rozdziale drugim zanurzymy się w koncepcjach wskazujących ewolucyjne korzenie i funkcje wyobraźni. Rozdział trzeci ukaże nam zjawiska rozgrywające się na linii wyobraźnia–pamięć, do których swoje trzy grosze dodają jeszcze mechanizmy związane z pojmowaniem czasu i liczb. Po rozdziale czwartym rozbiegły się te niesforne przejawy działania naszej wyobraźni, które czasem wolimy skrzętnie ukrywać, przynajmniej przed czujnym spojrzeniem innych ludzi. Będzie więc o strachu, seksie i przemocy. Kolejny rozdział przeniesie nas do krainy dziecięcej wyobraźni, a także do świata sięgających po wyobraźnię gier i zabaw. Przyjrzymy się też w nim wyobrażonym przyjaciołom i zastanowimy, czy nie rosną oni wraz z nami i nie towarzyszą nam również wtedy, gdy jesteśmy już dorośli. W rozdziale szóstym zobaczymy kilka przykładów tego, jak wyobraźnię wykorzystuje się w badaniach naukowych, gdy prosi się ich uczestników o fantazjowanie na temat różnych, czasem bardzo osobliwych sytuacji. Rozdział siódmy odsłoni przed nami metody wykorzystywania wyobraźni w treningu sportowym, w reklamie i marketingu oraz w tworzeniu poczucia przynależności do narodu czy społeczeństwa. Z ostatniego, ósmego rozdziału dowiemy się natomiast co nieco na temat nietypowych sposobów działania wyobraźni oraz tego, jak używa się jej w psychoterapii.
Z podróży często przywozimy pamiątki przypominające o odwiedzonych miejscach i związanych z nimi przeżyciach. W tej książce podobną funkcję pełnią zamieszczone na końcu każdego rozdziału ćwiczenia. Wykonując je, rozruszamy nieco naszą wyobraźnię i sprawdzimy, na ile sprawnie idzie nam korzystanie z jej dobrodziejstw. Część z nas traktuje zapewne wyobraźnię jak coś, z czego w pewnym wieku po prostu się wyrasta. Być może dla nich ćwiczenia te będą niczym kontakt z dawno niewidzianym znajomym. Być może ta odnowiona znajomość przerodzi się już w przyjaźń na całe życie.
Spróbujmy sobie to wyobrazić!
Rozdział 1
Wyobraźnia w wyobraźni psychologów
Działanie wyobraźni często przeciwstawia się temu, co rzeczywiste i namacalne. Przyznajmy, że codzienność bywa szara, rutynowa i mało pasjonująca. Dlatego właśnie sprawy związane z wyobraźnią wydają nam się tak pełne kolorytu. Co jak co, ale wyobraźnia po prostu nie może być nudna, a jej naukowe badanie musi przypominać przygody Indiany Jonesa! Z takim podejściem do tematu osoby studiujące psychologię mogą przeżyć najpierw szok, a potem rozczarowanie. Kiedy bowiem zaglądamy do podręczników akademickich, naszym oczom ukazują się kartki wypełnione figurami geometrycznymi, czarno-białymi rysunkami czy opisami badań polegających na przyglądaniu się temu, jak przetwarzamy lub wykonujemy operacje logiczne. Czy w tym na pierwszy rzut oka suchym jak wiór materiale ukrywa się potencjał zamiany w trzymający w napięciu thriller? Wystarczy trochę zaangażowania i wyobraźni, by uznać, że to możliwe.
Wyobraź sobie jedzonko
Naukowe dociekania psychologów na temat wyobraźni rozpoczęły się od… solidnego śniadania. Francis Galton znany jest między innymi z tego, że był kuzynem Karola Darwina, oraz z prowadzonych studiów nad dziedzicznością cech psychicznych i inteligencją. W 1880 roku uczony ten opublikował pionierską pracę na temat różnic między ludźmi dotyczących stopnia, w jakim potrafią wyobrażać sobie rzeczy, które wcześniej widzieli3. Galton poprosił stu mężczyzn, wśród których byli również szanowani przedstawiciele świata ówczesnej nauki, aby przypomnieli sobie, jak rankiem w dniu badania wyglądał ich stół śniadaniowy. Potem zaś badani mieli opisać pojawiające się w ich głowach obrazy, odnosząc się do ich wyrazistości, szczegółowości i nasycenia barwami.
Tym, co przykuło uwagę Galtona, były występujące pomiędzy uczestnikami znaczne różnice w zdolnościach do wyobrażania sobie niedawno zjedzonych posiłków. Wśród respondentów byli tacy, którzy twierdzili, że wyobrażone śniadanie niewiele różni się kształtem i wyrazistością od rzeczywistego, ale w przypadku innych obraz był znacznie bardziej rozmazany i niedookreślony. Jeszcze inni mówili, że właściwie nie są w stanie przywołać żadnych wizji zjedzonego posiłku. Podobne różnice dotyczące działania wyobraźni kuzyn Darwina odnotowywał także w innych badanych grupach. Wskazywał na przykład, że kobiety mają w zakresie umiejętności przywoływania obrazów przewagę nad mężczyznami, a dzieci cechuje większa łatwość wyobrażania sobie niż dorosłych. Szczególnie intrygujące wydawało mu się jednak to, że w posługiwaniu się wyobraźnią dość słabo w jego badaniach wypadali… naukowcy. Brytyjski badacz poczuwał się do obowiązku wyjaśnienia uzyskanych rezultatów. Z jednej strony wydawało mu się, że wybitne umysły potrafią brać wyobraźnię w karby i nie zajmują jej takimi bzdurami jak wyobrażenia posiłków, z drugiej zaś widział w przywoływaniu konkretnych wyobrażeń siłę opozycyjną wobec uogólnionego, abstrakcyjnego myślenia. Mówiąc inaczej, doszedł do wniosku, że żywa, odzywająca się na co dzień wyobraźnia raczej nie idzie w parze z talentem do pracy naukowej. Kiedy czyta się pracę Galtona z dzisiejszej perspektywy, można pomyśleć, że sam wykazywał się nie lada wyobraźnią, uzasadniając, dlaczego u zajmujących się nauką mogą występować takie deficyty.
Rozpoznane przez Galtona zagadnienie trudności w tworzeniu wyobrażeń podejmowane jest obecnie w badaniach nad tak zwaną afantazją, o której więcej opowiemy w ostatnim rozdziale tej książki. Już teraz zastanówmy się, czy Galton miał rację, mówiąc, że naukowcy są na bakier z wyobraźnią? Na początku XXI wieku postanowiła sprawdzić to para amerykańskich badaczy4. William F. Brewer i Marlene Schommer-Aikins zauważyli, że choć wnioski Galtona wpłynęły na dwudziestowieczny sposób myślenia o wyobraźni naukowców, to stoją one w sprzeczności z licznymi deklaracjami przedstawicieli świata nauki, podkreślającymi znaczenie wyobraźni w ich codziennej pracy i dokonywaniu przełomowych odkryć. Aby wyjaśnić tę zagadkę, Brewer i Schommer-Aikins postanowili odtworzyć doświadczenie Galtona, posługując się dokładnie tą samą śniadaniową procedurą oraz identycznym systemem kodowania odpowiedzi. Do udziału w badaniu zaprosili kilkudziesięciu profesorów nauk przyrodniczych oraz grupę studentów.
Po przeanalizowaniu wyników okazało się, że co prawda wyobrażenia studentów były nieco bardziej wyraziste niż twory wyobraźni naukowców, to jednak zdecydowana większość przedstawicieli obu grup charakteryzowała się całkiem niezłą wyobraźnią. Czyżby więc Galton mylił się, twierdząc, że wyobraźnia naukowców kuleje? Cóż, wygląda na to, że tak. Brewer i Schommer-Aikins poszli w swoim śledztwie dalej i przyjrzeli się jeszcze raz danym zebranym przez Galtona. Po zapoznaniu się z materiałem stwierdzili, że z wyobraźnią badanych przez niego osób wcale nie było aż tak źle, a płynące z wyników wnioski były zwyczajnie przesadzone. Ta historyczna pomyłka mogła wziąć się z poprzedzających badania rozmów Galtona z kilkoma wybitnymi naukowcami ówczesnej epoki, mającymi szczególnie ubogą wyobraźnię, które wstępnie ukierunkowały go na sposób podejścia do zebranych danych.
Inna interpretacja przychodzi do głowy pod wpływem odpowiedzi, jakiej Galtonowi udzielił jego wielki kuzyn Karol Darwin w liście z 14 listopada 1879 roku. Przyrodnik wskazywał, że jego wyobrażenie śniadania jest kolorowe i wyraziste, jednak opisał je następującymi słowami: „umiarkowana, ale moje samotne śniadanie było wczesne, a poranek ciemny”5. Może więc częścią rozwiązania zagadki słabej wyobraźni dziewiętnastowiecznych uczonych jest to, że spożywali oni śniadania w różnych warunkach i o różnych godzinach. Natomiast pewne obrazy, które pojawiały się w ich głowach, to nie tyle niewyraźne wyobrażenia wyraźnych posiłków, ile wyraźne wyobrażenia niewyraźnych zarysów widzianego na talerzach jedzenia?
„Pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz…”
Sposób, w jaki wyobraźnię starał się uchwycić w swoich śniadaniowych badaniach Galton, pokrywa się z ujęciem, wedle którego wyobraźnia to zdolności myślenia o czymś, co nie jest obecnie spostrzegane, ale jest, było lub będzie rzeczywiste w czasie i przestrzeni. Typowa definicja wyobraźni, z którą zapoznają się współcześni studenci psychologii, tak naprawdę wygląda bardzo podobnie. Wyobraźnię przedstawia się im bowiem jako zdolność do reprezentacji świata pozostającą w ścisłym powiązaniu ze spostrzeganiem za pomocą zmysłów6. Wyobrażane obiekty mają status podobny do obiektów rzeczywistych, z tą jednak różnicą, że w danej chwili pojawiają się jedynie w naszej głowie, a nie w świecie zewnętrznym. Podobnie podchodzi do sprawy Joel Pearson, który twierdzi, że obecny stan wiedzy pozwala uznawać wyobrażenia wzrokowe za słabszą formę wzrokowych spostrzeżeń7.
To, jak wiele łączy wyobraźnię ze spostrzeganiem, dobitnie ilustrują klasyczne badania przeprowadzone w 1910 roku przez Chewesa W. Perky’ego w Cornell Laboratory8. Perky chciał sprawdzić poziom ludzkich zdolności odróżniania obrazów tworzonych w umyśle od obrazów, które rzeczywiście pojawiają się przed naszymi oczami. Badane przez niego osoby miały, patrząc we wskazany punkt na kwadratowym ekranie, wyobrażać sobie na przykład czerwonego pomidora, niebieską książkę, żółtego banana czy zielony liść. Po chwili badanych proszono o opisanie swoich wyobrażeń. Kiedy uczestnicy zaczynali to robić, eksperymentatorzy za pomocą specjalnej aparatury wyświetlali na ekranie wcześniej przygotowane grafiki zgodne zarówno kształtem, jak i kolorem z wyobrażanymi obiektami.
Czy to możliwe, by badani nie orientowali się, że w trakcie badania patrzą na pomidory, książki czy liście już nie tylko oczyma duszy, lecz także za pomocą prawdziwych gałek ocznych? Cóż, we wstępnym eksperymencie Perky’ego pewien dziesięcioletni chłopiec – podobnie jak jego rówieśnik z baśni Andersena o nowych szatach cesarza – dostrzegł szwindel i zadeklarował, że to, co widzi, to nie wytwory wyobraźni, ale cienie rzucane na ekran. Inaczej było z dwiema nastolatkami, które uważały opisywane obiekty za wytwory wyobraźni. Ba, jedna z nich była zresztą mocno zaskoczona, gdy dzień później eksperymentator wyjaśnił jej całą procedurę! Ale co z dorosłymi? Perky podaje, że w poddanej doświadczeniu grupie dwudziestu czterech studentów nie znalazł się nikt, kto uważałby prezentowane kształty za coś innego niż dzieło wyobraźni. Mało tego, część badanych dodawała do swoich wizji bardziej szczegółowe elementy, wskazując na przykład konkretny tytuł książki lub gatunek drzewa, z którego pochodził liść.
Przedstawiony tak zwany efekt Perky’ego brzmi tyleż spektakularnie, co niewiarygodnie. Nic więc dziwnego, że w późniejszych latach znaleźli się naukowcy, którzy postanowili zbadać go samodzielnie. Jedno z takich badań przeprowadził Sydney J. Segal na kilkudziesięcioosobowej grupie studentów9. Segal sadzał badanych na krześle, a potem prosił ich o włożenie głowy do czegoś w rodzaju stożkowatego kaptura z małym ekranem umieszczonym na wierzchołku. Następnie prosił uczestników o wyobrażenie sobie kolejno banana, papugi, rośliny i skrzypiec. Pierwsze dwa wyobrażenia powstawały wyłącznie w głowach badanych, jednak wyobrażeniom rośliny i skrzypiec towarzyszyły równoczesne projekcje na ekranie znajdującym się na końcu kaptura. Gdy zadanie dobiegało końca, uczestnicy byli pytani o to, czy ich zdaniem w trakcie całego badania na ekranach pojawiały się treści z zewnątrz. Potem podobne pytania zadawano już konkretniej, w odniesieniu do wyobrażeń rośliny i skrzypiec. Po przeanalizowaniu wyników Segal doszedł do wniosków zbieżnych z tymi, jakie wypływały z badań Perky’ego – na poziomie ogólnym badani bardzo słabo radzili sobie z odróżnianiem wyobrażeń od wyświetlanych na ekranie obrazków. Kiedy jednak badacz zadawał uczestnikom pytania naprowadzające, niektórzy z nich udzielali odpowiedzi sugerujących dostrzeganie w trakcie badania dziwnych elementów. Jeden z badanych powiedział na przykład, że ze skrzypcami chyba było coś nie tak, bo o ile przy wyobrażeniu sobie rośliny musiał się namęczyć, o tyle skrzypce pojawiły się w jego wyobraźni zastanawiająco szybko. Interesujące jest jednak to, że… wizja rośliny też była badanym podpowiadana na ekranikach. Dlaczego zatem nasz detektyw tak bardzo męczył się nad jej wyobrażaniem?
Czy obraz to naprawdę obraz?
Współcześnie działanie efektu Perky’ego opisuje się w świetle ustaleń neurobiologicznych. Uwagę zwraca się szczególnie na to, że podczas zarówno odbioru bodźców wzrokowych, jak i tworzenia wizualnych wyobrażeń aktywizują się w naszych mózgach te same obszary10. Kiedy zapytamy ludzi wokół, czy uważają swoje wyobrażenia za podobne do spostrzeganych obiektów, zapewne odpowiedzą twierdząco. Jaka jest jednak relacja pomiędzy osobistym wrażeniem doświadczania mentalnych obrazów a tym, co naprawdę dzieje się w naszych umysłach? W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku rozgorzał na ten temat psychologiczny spór, który przeszedł do historii jako „debata nad wyobraźnią” (ang. imagery debate)11. W sporze tym starli się zwolennicy tezy, że podczas wyobrażeń ludzki umysł naprawdę przetwarza obrazy, oraz zwolennicy podejścia mówiącego, że pierwotnymi klockami, z których buduje nasza wyobraźnia, są ukryta wiedza i sądy na temat rzeczywistości. W kategoriach popkulturowych spór ten można określić z grubsza jako Willy Wonka kontra Matrix. Czytelnicy, którzy oglądali film Charlie i fabryka czekolady (reż. T. Burton, 2005), pamiętają pewnie scenę transmitowania czekolady do telewizora. W świecie Willy’ego Wonki pojawiająca się w telewizji czekolada nie różni się od czekolady rzeczywistej. Osią świata Matrixa (reż. rodzeństwo Wachowskich, 1999) jest zaś założenie, że doświadczane wrażenia są rezultatem procesów o zupełnie innym, cyfrowym charakterze.
Argumentów za tezą, że nasze wyobrażenia rzeczywiście mają obrazową naturę, dostarczył słynny eksperyment Rogera N. Sheparda i Jacqueline Metzler, opisany w artykule z 1971 roku12. Badacze wykorzystali w nim dwuwymiarowe rysunki trójwymiarowych kształtów złożonych z dziesięciu sześcianów posklejanych ze sobą bokami. Brzmi skomplikowanie, ale tak naprawdę chodzi tu o coś w rodzaju wężyków zbudowanych z dziesięciu kostek cukru, których ścianki wcześniej lekko byśmy namoczyli, aby mogły się do siebie kleić. Zadaniem uczestników było przyglądanie się parom takich kształtów i wskazywanie, czy są identyczne, czy też nie. Sęk w tym, że oglądane obiekty były względem siebie obrócone i to zarówno w sensie dwuwymiarowym (czyli tak jak przy obracaniu kierownicą auta), jak i wedle wymiaru głębi.
Badane przez Sheparda i Metzler osoby mówiły, że aby uporać się z zadaniem, wyobrażały sobie ruchy trójwymiarowych obiektów, mające na celu ich dopasowanie. Czyżby więc w naszych umysłach faktycznie dochodziło do kręcenia stworzonymi tam modelami trójwymiarowych wężyków? Poprzestając na analizie samych wypowiedzi, tak naprawdę nadal jednak nie wyszlibyśmy poza sferę tego, co na temat działania umysłu wydaje nam się na podstawie osobistych wrażeń. Prowadzący badanie naukowcy zauważyli jednak, że czas udzielania odpowiedzi przy porównywaniu identycznych kształtów był zależny od stopnia, w jakim jeden obiekt był obrócony względem drugiego – aż do skrajnego poziomu 180 stopni. Efekt ten pojawiał się i w przypadku rotacji „prawo–lewo”, i w przypadku rotacji „w głąb”. A nieco dokładniej: na każde 60 stopni obrotu czas wykonywania zadania wydłużał się o mniej więcej sekundę. Można więc powiedzieć, że jego uczestnicy zachowywali się tak, jakby faktycznie w ich umysłach dochodziło do przestrzennego obracania obiektów, a czas wykonywania zadania wiązał się z ilością pracy, jaką należało przy tym wykonać.
Dwa lata później Lynn A. Cooper i Roger N. Shepard opublikowali wyniki innych badań, w których tym razem wykorzystywano dwuwymiarowe przedstawienia liczb i liter oraz ich lustrzane odbicia13. Opisane tam procedury obejmowały szerszy zakres aspektów, ale ogólne wnioski, jakie z nich wypływają, są zbieżne z tymi dotyczącymi umysłowej rotacji obiektów trójwymiarowych. Co więcej, na wykresach prezentowanych przez Cooper i Sheparda wyraźnie widać, że czas reakcji wzrasta do momentu osiągnięcia rotacji wynoszącej 180 stopni, po czym zaczyna spadać. Wygląda to tak, jakby ludzie nie tylko naprawdę dokonywali umysłowego obracania obiektów, ale robili to w możliwie najbardziej oszczędny sposób i na przykład zamiast kręcić w lewo o 270 stopni, wybierali obrót w prawo o 90 stopni. Jeśli efekt jest ten sam, to po co się nadmiernie męczyć!
Mniej więcej w tym samym czasie wyniki swojego badania nad tak zwanym skaningiem umysłowym(ang. mental scanninng) opublikował Stephen M. Kosslyn14 – być może największy orędownik obrazowego ujęcia wyobrażeń, który przez wiele dekad działał na rzecz właśnie tego stanowiska15. Aby przeprowadzić przywoływane badanie, konieczne było przygotowanie dziesięciu rysunków, z których pięć przedstawiało rzeczy zorientowane poziomo (samochód, motorówka, grzechotnik, samolot i lokomotywa), a kolejnych pięć ukazywało obiekty o pionowym kształcie (wieża, roślina, człowiek, rakieta i lampa). Każdy rysunek zawierał pewne szczegóły umiejscowione mniej więcej pośrodku (na przykład kabina samolotu czy liście rośliny) oraz inne zlokalizowane na brzegu (na przykład śmigło czy kwiat). Kosslyn pokazywał te kształty badanym ludziom, a potem instruował ich, by zaczęli je sobie wyobrażać. Część uczestników – nazwijmy ich „całościowcami” – proszona była o to, by wyobrażenie miało charakter ogólny, inni badani („fokusowcy”) mieli skoncentrować swoje wyobrażenie na konkretnym elemencie obrazu znajdującym się w jego skrajnym punkcie. Następnie badani słyszeli słowo odnoszące się do elementu z centralnej lub przeciwległej części obrazka, a ich zadaniem było jak najszybsze udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy wymieniony element faktycznie się na obrazku znajdował.
Kosslyna szczególnie interesował czas, w jakim „całościowcy” i „fokusowcy” udzielali odpowiedzi w tych przypadkach, gdy pytano ich o elementy obrazków, które rzeczywiście się na nich znajdowały. „Całościowcy” odpowiadali w podobnym tempie bez względu na to, gdzie znajdował się element, o który byli pytani. Inaczej było z „fokusowcami”, którzy najszybciej odpowiadali wtedy, gdy pytano ich o rzeczy położone w „punkcie skupienia”, a im dalej się one znajdowały, tym dłuższy był czas udzielania odpowiedzi16. Skąd brał się ten efekt? Można podejrzewać, że badani w swoich umysłach wykonywali pracę podobną do rzeczywistego oglądania obrazu. Jeśli na przykład skupimy wzrok na twarzy Matki Whistlera i zostaniemy zapytani, czy kobieta ma rękawiczki, to przeniesienie wzroku na dłonie kobiety zajmie nam mniej czasu niż sprawdzenie, czy na jej stopach znajdują się buty. Podobnie miałyby działać nasze umysłowe wyobrażenia, których poszczególne elementy są względem siebie oddalone o określony dystans.
Kilka lat później Kosslyn wraz z dwoma współpracownikami przedstawili wyniki paru innych eksperymentów wspierających koncepcję obrazowej natury wyobrażeń17. W literaturze psychologicznej szczególnie często przywołuje się wyniki drugiego z nich, w którym uczestnicy byli zabierani w coś w rodzaju wyobrażonej podróży. Eksperymentatorzy pokazywali badanym osobom mapę przedstawiającą wyspę podobną kształtem do Islandii lub Australii. Na mapie znajdowało się też siedem ilustracji przedstawiających na przykład studnię, szałas czy jezioro. Zadaniem uczestników było takie nauczenie się kształtu mapy oraz umiejscowienia wszystkich występujących na niej obiektów, żeby bez problemu byli w stanie wyobrazić sobie cały rysunek. Kiedy już mieli to opanowane, badacze przystępowali do najważniejszej części. Osoby biorące udział w doświadczeniu instruowano, że po usłyszeniu słowa określającego któryś z obiektów na mapie powinni skoncentrować swoje wyobrażenie właśnie na nim. Pięć sekund później badani słyszeli inne słowo, a ich zadaniem było przeskanowanie umysłowej mapy i udzielanie za pomocą specjalnych guzików odpowiedzi na pytanie, czy dany obiekt znajdował się na niej, czy też nie. Dalszy ciąg tej opowieści jest już właściwie łatwy do przewidzenia – w im większej odległości znajdowały się od siebie pierwszy i drugi obiekt, tym więcej czasu potrzebowali badani na udzielenie odpowiedzi. Zupełnie tak jakby uczestnicy eksperymentu wykonywali rzeczywistą podróż palcem po umysłowej mapie.
W badaniach nad naturą wyobrażeń niebagatelną rolę odegrały również zwierzęta, a raczej to, co możemy powiedzieć na ich temat, posługując się jedynie umysłowymi obrazami. Wyobraźmy sobie jakieś zwierzę, na przykład lwa, a obok niego inne, na przykład królika. Zastanówmy się teraz nad tym, czy nasz wyobrażony lew ma ogon. Gotowe? To teraz zastanówmy się, czy wyobrażony królik ma pazury. Jeśli nasze umysły działają podobnie do umysłów ludzi badanych przez Kosslyna18, odpowiedź na drugie pytanie powinna zająć nam nieco więcej czasu niż na pierwsze. Dlaczego? Cóż, ludzie mają tendencję do wyobrażania sobie zwierząt w realistycznej skali. Innymi słowy, wyobrażony królik powinien być znacznie mniejszy od wyobrażonego lwa. Ponieważ zaś wyobrażone królicze pazurki nie rzucają się zanadto w oczy, aby odpowiedzieć na nasze pytanie, musieliśmy wykonać coś jakby mentalny zoom, który zajął nam nieco czasu. Podobny efekt wiąże się z umysłowym rozmywaniem kształtów zwierząt w miarę ich przybliżania. Aby zrozumieć jego działanie, wyobraźmy sobie najpierw słonia, a później psa i chomika, a następnie spróbujmy przybliżać sobie ich umysłowe obrazy aż do momentu, gdy kształty zwierząt staną się dla nas niewyraźne. Jeśli mielibyśmy teraz oszacować odległość, w której się one od nas znajdują, to najbliżej naszych oczu powinien znajdować się rozmyty chomik, a najdalej rozmyty słoń. Efekt ten według Kosslyna bierze się z cech umysłowych obrazów związanych z zachowywaniem skali.
Kamyczki do obrazowego ogródka
Przedstawione wyniki eksperymentów ekipy obrazowej skłaniają do przyjęcia popieranego przez nią podejścia. W nauce nie chodzi jednak o to, by ciągle sobie potakiwać i wyszukiwać kolejne przykłady potwierdzające daną koncepcję. Prawdziwy poligon dla teorii naukowych polega na ich testowaniu w krzyżowym ogniu pytań i wątpliwości. Nie inaczej było z obrazową koncepcją działania wyobraźni. Tak jak w życiu każdego Batmana w końcu pojawia się Joker, tak podejście obrazowe musiało zmierzyć się z wyzwaniem, jakie rzucił mu kanadyjski badacz Zenon Pylyshyn19.
Za co Pylyshyn krytykował podejście obrazowe? Najprościej rzecz ujmując, chodziło o to, że zwolennicy tego podejścia zwyczajnie idą na łatwiznę. Podobieństwo wyobrażeń do obrazów czy innych tworów graficznych jest bliskie codziennemu doświadczeniu większości z nas. Jakże pięknie byłoby, gdyby nauka potwierdzała, że również na głębszym poziomie działania umysłu wszystko przebiega dokładnie lub prawie dokładnie tak samo. Pylyshyn uważał, że właśnie takiemu pragnieniu dają się uwodzić wszyscy ci, na których wrażenie robią wyniki badań nad rotacją umysłową, umysłowym skaningiem czy umysłowym zoomem. W jego pracach znajdziemy wiele (nomen omen) przemawiających do wyobraźni argumentów przestrzegających przed zbyt szybkim pójściem na skróty. Badacz wskazuje na przykład, że kiedy ktoś prosi nas o wyobrażenie sobie kwiatka, to przed naszymi oczami stają te czy inne odmiany kwiatów, natomiast żadne obrazy nie stają przed oczami wtedy, gdy mamy wyobrazić sobie demokrację20. Nie wszystkie nasze wyobrażenia są zatem doświadczane tak, jakby miały postać obrazową, a część z nich ma postać słowną21. Pylyshyn posunął się jednak w swoich wątpliwościach o krok dalej. No bo co, jeśli zarówno obrazowa, jak i słowna postać wyobrażeń wcale nie odpowiada ich rzeczywistej, abstrakcyjnej naturze, a jedynie wydaje się i nam, i naukowcom obrazowcom, że tak jest?
Inny argument Pylyshyna mający odsłonić iluzję obrazowej postaci wyobrażeń polega na przyłapywaniu na gorącym uczynku ich różnych niedoróbek. Kiedy na przykład ktoś prosi nas, byśmy wyobrazili sobie jakąś literę, na przykład tę, która w alfabecie polskim znajduje się między „p” a „s”22, zapewne już po chwili mamy poczucie, że się nam to udało. Rozłóżmy jednak nasze wyobrażenie na czynniki pierwsze. Czy wyobrażona przez nas litera była wielka, czy mała? Jaki miała kolor? Czy była zapisana krojem szeryfowym, czy bezszeryfowym? A może była pogrubiona lub pochylona? Część z nas pewnie właśnie zauważyła, że w stworzonych przed chwilą wyobrażeniach niektóre z tych parametrów w ogóle nie były uwzględniane, a mimo to byliśmy przekonani, że udało nam się wyobrazić zadaną literę. Właśnie o to chodzi Pylyshynowi! W tworzonych w umyśle wyobrażeniach możemy pomijać liczne aspekty, których nie da się wyeliminować z rzeczywistych obrazów, a i tak będziemy mieli poczucie, że pozostają sprawnymi wyobrażeniami. Ba, nawet nie mamy pojęcia o występujących w naszych wyobrażeniach niedoróbkach, dopóki ktoś nam o tym nie powie.
Prace kanadyjskiego psychologa są pisane tak, jakby miały przede wszystkim pozostawić czytelnika z przekonaniem, że działanie wyobraźni nie ma charakteru obrazowego. Jak więc tłumaczy się w nich rzeczywiste działanie wyobraźni? Według Pylyshyna w naukowym opowiadaniu o wyobraźni należy oddzielać faktyczną architekturę umysłu uczestniczącą w tworzeniu wyobrażeń od osobistych doświadczeń, na które ogromny wpływ mają nasze zasoby ukrytej wiedzy na dany temat. Wiedzy takiej nie da się przedstawić na zawołanie ani w pełni opisać jej zawartości, uczestniczy ona jednak w umysłowych symulacjach pojawiających się podczas tworzenia wyobrażeń. Wyobraźmy sobie na przykład efekt nałożenia niebieskiego szkiełka na inne szkiełko w kolorze żółtym. To, jak wygląda nasze wyobrażenie, zależy przede wszystkim od posiadanej wiedzy na temat mieszania barw. Ci, którzy wiedzą, że kolory żółty i niebieski dają kolor zielony, oczyma wyobraźni zobaczą zapewne taki właśnie obrazek. Zapytajmy jednak o to samo kogoś, kto nigdy nie mieszał barw, a jego odpowiedź może być inna.
To teraz wyobraźmy sobie proces spadania z wysokości kilku metrów na powierzchnię pozbawionej atmosfery planety dwóch kul wielkości piłki do koszykówki. Nasze wyobrażone kule mają się różnić tym, że jedna jest z papieru, a druga z ołowiu. Czy obie kule spadły w tym samym czasie, czy może któraś z nich poruszała się szybciej? Choć intuicja podpowiada nam, że metalowa kulka powinna dotknąć powierzchni planety pierwsza, nie jest to zgodne z prawem fizyki dotyczącym swobodnego spadania ciał w polu grawitacyjnym, wedle którego obie kulki powinny spaść na powierzchnię planety w tym samym czasie. Nasze wyobrażenie nasiąka jednak wiedzą ukrytą, związaną z potocznymi obserwacjami spadających obiektów, na które oprócz ziemskiej grawitacji działa więcej sił, na przykład opór powietrza. W podobny sposób można tłumaczyć efekty pojawiające się w badaniach dotyczących umysłowego skanowania map czy obracania trójwymiarowych obiektów. Na przykład związek odległości na mapie z czasem udzielania odpowiedzi mógłby brać się z tego, że uczestnicy eksperymentu poinstruowani o naturze zadania, przed jakim stoją, automatycznie włączali znane z życia elementy ukrytej wiedzy na temat poruszania się i dynamiki ruchu w czasie23.
„Moja racja jest mojsza…”
Czy w sporze o rzeczywistą naturę wyobrażeń rację ma Kosslyn, czy Pylyshyn? Po czyjej stanąć stronie? Cóż, odpowiedź na to pytanie nie jest oczywista. Prowadzone w ostatnich dekadach badania neuroobrazowe24 wyraźnie pokazują, że podczas tworzenia mentalnych wyobrażeń w naszych mózgach aktywują się te same obszary co podczas rzeczywistego spostrzegania obiektów w naszym otoczeniu. Dla jednych, szczególnie dla tych, którzy utożsamiają pracę umysłu z działaniem mózgu, stanowi to niepodważalny argument za podejściem Kosslyna. Inni zaś (zapewne ci, którzy uważają, że na podstawie obserwacji najbardziej podstawowego poziomu działania urządzenia nie da się określić procesów, jakie w nim zachodzą) wciąż pozostają nieprzekonani. Może jednak wyjście jest prostsze, niż moglibyśmy przypuszczać? Może wcale nie trzeba opowiadać się po żadnej ze stron, bo dużo więcej poznawczej przyjemności dostarcza przyglądanie się wynikom badań, które mocniej wspierają czasem pierwsze, a czasem drugie stanowisko?
Przyjrzyjmy się na przykład wynikom badania nad umysłowym obracaniem obiektów, przeprowadzonego przez Petera Slezaka25. Badacz ten pokazywał uczestnikom na ekranie czarno-białe rysunki zwierząt, takich jak kaczka czy konik morski, i pozwalał przyglądać się im przez dziesięć sekund. Po tym czasie obrazki znikały, a badani mieli za zadanie przywołać ich wyobrażenia, a następnie obrócić je w umyśle o 90 stopni, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Kiedy uczestnicy deklarowali, że udało się im już osiągnąć ten efekt, Slezak prosił o opisanie rzeczy widzianej oczyma wyobraźni z nowej obróconej perspektywy.
Sęk w tym, że całe badanie zostało bardzo sprytnie zaprojektowane. Każdy z prezentowanych obrazków był jednym z tych, które w zależności od punktu widzenia mogą przedstawiać różne rzeczy – obrócona o 90 stopni kaczka wyglądała jak królik, a konik morski zamieniał się w ślimaka. Jak podaje Slezak, żadnemu uczestnikowi badania nie udało się poprawnie opisać obróconego wyglądu pierwszego z pokazywanych im obrazków, z następnymi radzili już sobie nieco lepiej. Powody takiego stanu rzeczy są dosyć zrozumiałe – za pierwszym razem badani nie wiedzieli, jaki będzie dalszy ciąg zadania, i zaczynali obracać odwzorowanie obrazka w umyśle dopiero po zniknięciu jego rzeczywistej wersji. Na dalszych etapach mieli jednak szansę obracać kształt jeszcze wtedy, gdy widzieli go przed oczami. Wyniki takie jak te studzą nieco entuzjazm związany z podejściem obrazowym, wedle którego umysłowa rotacja obrazków zwierząt nie powinna być niczym trudnym. Przy mentalnym obracaniu pierwszej z pokazywanych ilustracji badani mogli mieć poczucie, że robią to we właściwy sposób. Nieumiejętność dostrzeżenia wizerunku królika w obróconej kaczce pokazuje jednak, że nasze subiektywne wrażenia bywają w takich przypadkach błędne.
Ciekawe badania dotyczące umysłowego obracania przedmiotów, które uwzględniały perspektywę zarówno obrazową, jak i abstrakcyjną, zostały przeprowadzone w Polsce przez badaczy z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego26. W pierwszym z doświadczeń autorzy pokazywali uczestnikom na ekranie komputera proste lub złożone obiekty trójwymiarowe, które bądź odwzorowywały znane z życia codziennego przedmioty (na przykład jabłko, fajka, skuter lub samolot), bądź też miały charakter abstrakcyjny i przypominały raczej nowoczesne rzeźby albo przedmioty dekoracyjne. Co więcej, obiekty te nie były prezentowane w pozbawionej innych elementów przestrzeni, ale w pomieszczeniu przypominającym salę wystawową. Uczestnicy eksperymentu mieli zaś wskazywać, czy dany zrotowany obiekt jest identyczny z wcześniej widzianym obiektem wzorcowym, czy też jest jego lustrzanym odbiciem. Zadanie badanych osób było więc podobne do tego, przed jakim kilkadziesiąt lat wcześniej stawali uczestnicy eksperymentu Sheparda i Metzler.
Uzyskane rezultaty potwierdziły, że im bardziej poobracane względem siebie były oglądane obiekty, tym dłuższy był czas reakcji badanych, co w pełni zgadzało się z klasycznymi wynikami podobnych eksperymentów sprzed kilku dekad. Okazało się jednak, że na czas i poprawność odpowiedzi nie miało wpływu ani to, czy dany obiekt przedstawiał coś znanego badanym z życia codziennego, ani stopień jego złożoności. Zdaniem autorów eksperymentu świadczy to raczej na korzyść popieranego przez Kosslyna podejścia obrazowego. Wygląda bowiem na to, że dotychczasowe doświadczenie badanych z takimi obiektami jak kubki, patelnie, spinacze czy jabłka wcale nie pomagało w rozwiązywaniu zadania eksperymentalnego.
Idąc dalej, autorzy zaprojektowali kolejne badanie, w którym obracane w umyśle obiekty różniły się wieloma parametrami, między innymi rozmiarem oraz materiałem, z jakiego zostały wykonane: raz było to drewno, a raz marmur. Analiza wyników wykazała, że czas umysłowej rotacji obiektów drewnianych był krótszy niż tych zrobionych z marmuru. Wynik ten daje z kolei punkt teorii Pylyshyna mówiącej o wykorzystywaniu ukrytej wiedzy podczas tworzenia wyobrażeń. Dłuższy czas obracania w wyobraźni obiektów marmurowych mógł wynikać z tego, że badani kojarzyli ten materiał jako cięższy, a zatem wymagający większego wysiłku niż w przypadku rzeczy zrobionych z drewna. Wydaje się jednak, że na czas umysłowych rotacji obiektów w podobny sposób co tworzywo powinien wpływać też rozmiar – większe przedmioty wykonane z danego materiału są zwykle cięższe niż mniejsze. Efekt związany z wielkością obiektów jednak się nie pojawił, co osłabia nieco wnioski związane z wpływem ukrytej wiedzy.
Gdzie dwóch się bije…
Stanowiska obrazowe i abstrakcyjne to podstawowe podejścia, z którymi obecnie zapoznają się osoby studiujące psychologię wyobraźni. Lista koncepcji działania wyobraźni jest jednak znacznie dłuższa, ale przywoływanie ich wszystkich wraz z wynikami badań, które stanowią dla nich bądź wsparcie, bądź wyzwanie, byłoby pewnie bardzo długie i żmudne. Nie chcąc więc kazać zbyt długo czekać na nas kolejnym rozdziałom tej książki, w skrócie zapoznajmy się z jeszcze tylko dwoma pomysłami na wyobraźnię, jakie pojawiły się w głowach psychologów.
W okresie, gdy spór między Kosslynem a Pylyshynem zdążył już się rozkręcić, swoją koncepcję na temat wyobrażeń przedstawił Allan Paivio, który podobnie jak Pylyshyn pochodził z Kanady27. Badacz ten jest autorem teorii podwójnego kodowania, mówiącej o dwóch systemach – obrazowym i werbalnym – odpowiedzialnych za tworzenie umysłowych reprezentacji świata zewnętrznego28. Systemy te odpowiadają za powstawanie i przetwarzanie wyobrażeń, mogących mieć postać zarówno obrazową (mówimy wtedy o tak zwanych imagenach), jak i słowną (tak zwane logogeny). Co istotne, niektóre wyobrażenia mogą mieć i jedną, i drugą postać. Przykładowo, kiedy usłyszymy zdanie: „Na talerzu znajdują się ryba, frytki i sałatka”, to nasza wyobraźnia może tworzyć smakowity imagen rodem z koncepcji Kosslyna. Jeśli jednak znamy język angielski, ale nie posługujemy się nim w płynny, swobodny sposób, to zdanie There is fish, chips and salad on the plate powinno raczej pobudzić logogen odpowiadający mu pod względem treści niż rzeczywistego obiektu, do którego się odnosi. Zwykle bywa tak, że im konkretniejszy jest dany obiekt, tym łatwiej nadać mu umysłową postać imagenu, podczas gdy dla rzeczy abstrakcyjnych naturalniejszym środowiskiem jest system werbalny. W zależności od potrzeb nasz umysł posługuje się raz takimi, a raz takimi reprezentacjami, co może częściowo wyjaśniać, dlaczego w badaniach nad wyobraźnią uzyskuje się wyniki raz wspierające koncepcję obrazową, a raz nie. No i pokazuje dobitnie, że wyobrażenie jabłka i wyobrażenie demokracji pod pewnymi względami są do siebie podobne, ale pod innymi mogą się wyraźnie różnić.
Teoria podwójnego kodowania jest niczym dająca schronienie przystań, do której możemy przybijać, płynąc na wodach wzburzonych przez kilkudziesięcioletni spór Pylyshyna z Kosslynem. Podejście zaproponowane przez Nigela J.T. Thomasa29 wyprowadza jednak nasze myślenie na temat wyobraźni na zupełnie inne akweny. Badacz ten przypomina, że w historii myśli humanistycznej oraz w literaturze pięknej pojęcie wyobraźni odnosi się raczej do kreatywnych aspektów funkcjonowania umysłu niż procesów opisywanych w kategoriach dotychczas pojawiających się w tym rozdziale. Do przedstawienia tego, o co chodzi w zaproponowanej przez Thomasa teorii aktywnej percepcji, może przydać się wiersz Juliusza Słowackiego pt. Niewiadomo co czyli romantyczność. W utworze tym dwóch idących drogą mężczyzn widzi zbliżający się ku nim czarny kształt. Patrzący na niego mężczyźni zaczynają się zastanawiać: „Czy to pies? / Czy to bies?”. Z lektury tekstu dowiadujemy się, że umysłowe rozterki dwóch jegomościów nie zostają wyjaśnione, ponieważ docierające do nich informacje nie były wystarczające, by dokonać ostatecznego opowiedzenia się za tą czy inną opcją.