Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć - Barbara Ehrenreich - ebook

Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć ebook

Ehrenreich Barbara

4,3

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Klasyka reportażu wcieleniowego!
Barbara Ehrenreich, amerykańska publicystka, dziennikarka, aktywistka społeczna, postanowiła dołączyć do milionów osób, które pracują w pełnym wymiarze godzin za najniższe stawki. Chciała na własnej skórze przekonać się, ile prawdy jest w stwierdzeniu, że praca – każda praca – może być przepustką do lepszego życia. Ehrenreich opuściła swój dom i przyjmowała każdą ofertę. Była kelnerką, pokojówką hotelową, sprzątaczką, pomocnicą w domu opieki i sprzedawczynią. Mieszkała w przyczepach kempingowych i zdewastowanych pokojach motelowych. Szybko odkryła, że nie ma czegoś takiego jak zajęcie niewymagające kwalifikacji – prace wyglądające na proste wiążą się z wyczerpującym wysiłkiem fizycznym i umysłowym. Nauczyła się też, że jedna praca to za mało, aby zapewnić sobie najskromniejszy z możliwych dach nad głową i podstawowe wyżywienie.
„Za grosze. Pracować i (nie)przeżyć" ukazuje Amerykę najtańszych moteli, przydrożnych restauracji, absurdalnych akcji pomocy społecznej i desperackich sposobów na przetrwanie. Barbara Ehrenreich odkrywa, jak wysokie koszty psychiczne, zdrowotne i społeczne ponoszą osoby, które próbują się utrzymać za minimalną pensję. To także obraz kraju, który toleruje nieludzki system reguł podporządkowanych wydajności, sprzeczny z deklarowanymi wartościami wolności i demokracji.
Jubileuszowe wydanie zostało poprzedzone przedmową Matthew Desmonda, autora książki „Eksmitowani", który wyjaśnia, dlaczego mimo upływu dwudziestu lat reportaż Barbary Ehrenreich jest coraz bardziej i coraz boleśniej aktualny.
Barbara Ehrenreich (1941–2022) – dziennikarka, pisarka, aktywistka polityczna i działaczka społeczna. Była stałą współpracownicą magazynu „Time”, pisała również do „New York Timesa”, „Mother Jones”, „Ms”, „The New Republic”. Autorka kilku książek o tematyce społecznej i feministycznej.

Wciągająca. Obiecaj, że przeczytasz od deski do deski i pożyczysz przyjaciołom i rodzinie. „The New York Times”

Ehrenreich fachowo odsłania warstwy, które oddzielają bogatych od biednych, obsługiwanych od służących, lokatorów od bezdomnych. Odważna i szczera książka, która stanowi wyzwanie do stworzenia mniej podzielonego społeczeństwa.
Naomi Klein

Pełna pasji, fascynująca, głęboko znacząca i szalenie zabawna książka. Nie tylko ważna, ale także transformująca, bo nalega, abyśmy z uwagą przyjrzeli się społeczeństwu, w którym żyjemy.
Francine Prose, „O, The Oprah Magazine”

Barbara Ehrenreich to pierwsza reporterka, która odsłoniła nam ciemną stronę kapitalizmu. „The New York Times Book Review”

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (16 ocen)
10
3
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatarzynaGolab

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka - czyta się szybko i przyjemnie, doskonale pokazuje nie tylko warunki pracy i płacy ale również możliwości zatrudnienia. Myślę, że bez problemu można porównać to do sytuacji w naszym kraju, gdzie jest wiele miejsc w których ludzie pracują tylko po to by zapłacić rachunki i nie wystarcza im czasu, sił ani pieniędzy by żyć, a każde drobne potknięcie czy dodatkowy wydatek wiąże się z poważnymi problemami. Obowiązkowa lektura dla ludzi, którzy nigdy nie pracowali w usługach takich jak sklepy czy restauracje - może dzięki temu nabędą odrobiny szacunku dla pracowników i ich ciężkiej pracy.
00
cztacze

Nie oderwiesz się od lektury

ciągle aktualne także w uk
00
k0nvalia

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesujący reportaż uczestniczący.
00

Popularność




Barbara Ehrenreich

Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć

Tytuł oryginału: Nickel and Dimed: On (Not) Getting By in America

Przekład: Barbara Gadomska

Przekład przedmowy: Jowita Maksymowicz-Hamann

Copyright © 2011 by Barbara Ehrenreich

Foreword copyright © 2021 by Matthew Desmond

All rights reserved

Copyright for this edition © 2022 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

Projekt okładki: Kuba Sowiński

Korekta: Ewelina Sobol, Kamila Wrzesińska

ISBN 978-83-67555-04-3

Grupa Wydawnicza Relacja

ul. Marszałkowska 4 lok. 5

00-590 Warszawa

www.relacja.net

Przedmowa

Dwadzieścia lat temu Barbara Ehrenreich opublikowała książkę, która nie tyle opisywała prawdziwe życie pracującej biedoty, co wdrukowywała je gdzieś głęboko w twoje sumienie. Córka górnika z kopalni miedzi, która została dziennikarką, chwilowo porzuciła swoje normalne życie członkini klasy średniej, by pójść do pracy na rynku nisko płatnych zajęć. Chwilę wcześniej administracja Clintona zreformowała zasiłki pieniężne, pozbawiając miliony rodzin pomocy publicznej i wypychając je na rynek pracy. Członkowie obydwu partii politycznych zachwalali pracę jako rozwiązanie problemu ubóstwa. Ehrenreich chciała dowiedzieć się, czy mają słuszność. W swoich dziennikach Nietzsche błagał, byśmy „doświadczali wielkich problemów ciałem i duszą”. Cóż, oto mieliśmy wielki problem – nieakceptowalny poziom niedostatku i głodu w jednej z najbogatszych demokracji w historii świata – i Ehrenreich rzuciła się wprost na niego.

Pracowała jako kelnerka na Florydzie (2,43 dolara za godzinę plus napiwki), potem jako sprzątaczka w Maine (6,65 dolara za godzinę), a wreszcie jako sprzedawczyni Wal-Martu w Minnesocie (7 dolarów za godzinę). Jedną z pierwszych rzeczy, które zrozumiała, był fakt, że jedna praca nie wystarczy, żeby się utrzymać. W każdym miejscu musiała znaleźć kolejną tylko po to, by stać ją było na fast foody i małą przyczepę lub obskurny pokój w motelu, które wynajmowała. Na Florydzie pracowała w dwóch restauracjach, na nogach od ósmej rano do dziesiątej wieczorem. W Maine przychodziła do pracy przez siedem dni w tygodniu, w dni robocze sprzątając domy bogaczy, a w weekendy podając jedzenie pacjentom z alzheimerem. Poświęcała na pracę niemal cały czas oprócz snu, ale nigdy nie była w stanie zapłacić wszystkich rachunków, a co dopiero oszczędzać czy znaleźć czas na wieczorne zajęcia w miejscowym koledżu. Ciężka praca sama w sobie nie okazała się drogą wyjścia z ubóstwa, tak jak sama stopa bezrobocia nie stanowi wiarygodnego sygnału pokazującego, jak dobrze gospodarka spisuje się wobec wielu Amerykanów.

Pierwszy raz przeczytałem Za grosze jako student studiów licencjackich w koledżu. Zdążyłem już wtedy przetrwać kilka ciężkich prac: smażenie kręconych frytek w Arby’s, szykowanie napojów w Starbucksie (poranna zmiana), sprzedawanie badziewia jako telemarketer, gaszenie pożarów lasów. Ale byłem młody i wiedziałem, że zajęcia te są tymczasowe. Ehrenreich opisywała ludzi, dla których praca tego typu była czymś stałym, bo nie mieli innego wyjścia.

Książka była dla mnie mocna i inspirująca, drażniła i budziła wściekłość. A co moim zdaniem najważniejsze, wysunęła na pierwszy plan ludzi, którym tak często mówi się, by pozostali mali i niewidzialni. Za grosze modeluje, a tym samym wywołuje pewną zmianę postrzegania. Wchodzimy do restauracji i zwykle dostrzegamy zawartość menu lub rozmowy przy innych stolikach. Ehrenreich nie spuszcza wzroku z imigranta na zmywaku i kelnerki w ciąży. Idziemy na zakupy, przyciągają nas towary na wyprzedaży i nowe promocje wśród jasnych świateł. Ehrenreich widzi magazynierów przekładających towary na półkach i sprzątających bałagan, który pozostawiamy za sobą.

To właśnie przejmujące świadectwo Ehrenreich wciąż do mnie trafia. Patrzy na ubóstwo w ten sam sposób, w jaki ludzie spoglądają na Wielki Kanion lub na kogoś, kogo kochają: bez ogródek, nie uciekając się do wyjaśnień. Susan Sontag miała rację, mówiąc, że tylko uszczuplamy świat, kiedy próbujemy go interpretować. Racjonalizowanie ubóstwa pozwala nam je udomowić, uładzić w granicach naszych teorii i tropów. Tak jest bezpieczniej. Dzięki temu możemy nadal ignorować ubóstwo nie dlatego, że jest ukryte przed naszym wzrokiem, ale dlatego, że kiedy je widzimy, przytępiamy naszą ciekawość i empatię za pomocą gotowych wyjaśnień. Ehrenreich wybiera trudniejszą drogę, wychodząc ze strefy komfortu i pozwalając sobie poczuć żar, udrękę i złożoność amerykańskiego życia na marginesie.

Od tamtej pory przez lata wielokrotnie czytałem i uczyłem o książce Za grosze. Moi studenci regularnie wymieniają ją jako jedną ze swoich ulubionych pozycji; pozostaje w ich pamięci. Najbardziej prześladują mnie wciąż wszystkie afronty i upokorzenia, na które pracownicy byli codziennie narażeni. W Maine na przykład firma Ehrenreich brała od klientów 25 dolarów za osobogodzinę, ale tylko jedną czwartą z tego płaciła kobietom, które rzeczywiście sprzątały, które szorowały podłogi na czworaka i czyściły tak wiele toalet, że opracowały typologię zostawianych przez ludzi plam. Ehrenreich jako sprzątaczka dostała wysypki, być może z powodu chemikaliów. Jej współpracownice doświadczały w pracy dużo bardziej wyniszczających kontuzji, na przykład kiedy Holly przewróciła się i mocno poraniła, a może nawet złamała kostkę. „Coś trzasnęło”, zawołała. Nie dowiadujemy się, jak poważna była rana, ponieważ Holly nie przerwała pracy za namową szefa wygłoszoną na ostatnim zebraniu personelu.

Istnieje pewna stara, pełna samozadowolenia koncepcja, wciąż nauczana na naszych uniwersytetach i codziennie pokazywana na ekranach naszych telewizorów oraz na Twitterze, zgodnie z którą najlepszym sposobem, by zrozumieć ubóstwo, jest spoglądać na nie z góry; obiektywność znajduje się, obierając punkt widzenia, który jest wystarczająco „wyniosły i odległy” od ludzi walczących o to, by związać koniec z końcem[1]. Klasa specjalistów od gadania jest rzeczywiście bardzo wyniosła i bardzo odległa od życia ubogich. Potrzebujemy nie więcej dystansu, ale wręcz przeciwnie, więcej zażyłości, więcej zbliżenia z problemem, jak to ujmuje Bryan Stevenson[2]. Podczas gdy konsultanci z think tanków gromadzą się w klimatyzowanych salach, by porozmawiać o tym, jak podniesienie płacy minimalnej wpłynie na ogólny poziom zatrudnienia, Ehrenreich opisuje współpracownicę, która przyniosła na lunch torebkę z bułkami do hot dogów, oraz plakat wiszący w pokoju dla sprzątaczek, ogłaszający, że odkurzanie spala siedem kalorii na minutę.

Opisując siebie samą, Ehrenreich jest zabawna i autoironiczna. Jednak jej najbardziej wzruszające fragmenty skupiają naszą uwagę na ludziach, z którymi pracowała, takich kobietach jak Gail, kelnerka, która sięgnęła do swoich chudych zarobków, by kupić posiłek dla bezrobotnego mechanika, czy Joan, hostessa w tej samej restauracji. „Joan, która zmyliła mnie licznymi i gustownymi strojami”, pisze Ehrenreich, „nocuje w minibusie zaparkowanym za centrum handlowym i myje się w pokoju hotelowym Tiny”. Kiedy Ehrenreich przedstawia Joan kilka stron wcześniej, opisuje jej wygląd – Joan była szczupła i modnie ubrana – oraz opowiada, jak broni personelu kelnerskiego, wymyślając nawet kucharzowi, kiedy wpadł w jeden ze swoich humorów.

Zwróć uwagę, że Ehrenreich nie przedstawia Joan prosto z mostu jako „kobiety bezdomnej” – jak zostałaby opisana przez wielu innych pisarzy – ponieważ, to proste, nie tak ją w pierwszej chwili postrzegała. Kiedy Ehrenreich odkryła, że Joan jest bezdomna, była dość zszokowana; a przyznając się do tego, zachęca nas do przeżywania tego szoku razem z nią. Zamykanie ubogich w sterylnych kategoriach – „bezdomni”, „beneficjenci pomocy społecznej” – pozwala nam trzymać ich chłodno, na dystans. Ehrenreich przyciąga nas bliżej i wkrótce zaczynamy zastanawiać się, jak często nabierają nas Joan obecne w naszym życiu.

Książka Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć stała się współczesnym klasykiem. Niezliczonym czytelnikom i studentom posłużyła jako wprowadzenie do Ameryki, o której istnieniu nie wiedzieli. W przypadku wielu innych osób porusza doświadczenia rodziców, przyjaciół i bliskich. Nisko wynagradzani pracownicy też czytają tę książkę, odnajdując na jej stronach część swoich zmagań i pisząc do Ehrenreich, by podzielić się swoimi przemyśleniami. Po publikacji książki Ehrenreich założyła Economic Hardship Reporting Project, który wspiera dziennikarstwo, produkcję filmów i sztukę skupiającą się na ubóstwie i nierówności, pomagając w pierwszej kolejności reporterom i twórcom, którzy mają osobiste powiązania z opisywanymi problemami. Do absolwentów programu EHRP należy Lori Yearwood, której przemyślane dziennikarstwo dotyczące marginalizacji społecznej czerpie z osobistych doświadczeń bezdomności, oraz Stephanie Land, której mocne wspomnienia Sprzątaczka to zapis jej własnego życia jako młodej samotnej matki, pracującej jako sprzątaczka i mieszkającej w schronisku dla bezdomnych.

Czy od publikacji Za grosze dwadzieścia lat temu życie pracującej biedoty poprawiło się, czy pogorszyło? Sądząc po wartości wynagrodzeń i kosztach mieszkania, dwóch problemach, które przez całą książkę nieustannie nękają Ehrenreich i jej współpracownice, odpowiedź brzmi: pogorszyło. Federalna minimalna stawka godzinowa wynosiła w 2001 roku 5,15 dolara. Obecnie jest to 7,25 dolara. Jeśli uwzględnimy inflację, jako że siła nabywcza dolara w 2021 roku nie jest taka sama jak dwadzieścia lat temu, zauważymy, że nominalna wartość federalnej płacy minimalnej jest dzisiaj niższa, niż kiedy Ehrenreich działała w terenie. Prawie jedna trzecia amerykańskich pracowników – 41,7 miliona osób – zarabia mniej niż 12 dolarów za godzinę, jak wynika z badania z 2016 roku[3].

Podczas gdy płace milionów pracowników utknęły w miejscu lub nawet spadły, koszty mieszkaniowe gwałtownie wzrosły. Mediana czynszów przez ostatnie dwadzieścia lat wzrosła ponad dwukrotnie, z 483 dolarów w 2000 roku do 1002 dolarów w roku 2019. Nie jest to problem dotykający tylko dużych miast na wybrzeżu, takich jak Nowy Jork i Seattle. We wszystkich regionach kraju zaobserwowano szybki wzrost czynszów[4]. Tymczasem tylko jedna na sześć kwalifikujących się rodzin otrzymuje pomoc z amerykańskiego Departamentu Mieszkalnictwa i Urbanizacji w formie mieszkań komunalnych, bonów obniżających czynsz lub dotowanych nieruchomości wielorodzinnych. Rodziny spędzają obecnie średnio 26 miesięcy na liście oczekujących na pomoc w wynajmie mieszkania[5]. W największych miastach Ameryki okres ten może wydłużyć się do lat, a wręcz dziesięcioleci. W październiku 2018 roku w Los Angeles pierwszy raz od trzynastu lat otwarto listę oczekujących na bony mieszkaniowe.

Tendencje te są nieproporcjonalnie krzywdzące dla rodzin czarnych i latynoskich. Badania wykazują, że czarnoskórzy poszukujący pracy doświadczają obecnie podobnego poziomu dyskryminacji ze strony pracodawców jak trzydzieści lat temu, oraz że czarni pracownicy dużo częściej niż biali otrzymują wynagrodzenie minimalne lub niższe. Badanie z 2018 roku dowiodło, że prawie jeden na pięciu pracowników pochodzenia latynoskiego otrzymuje głodowe wynagrodzenie – dochód za pracę na pełen etat niewystarczający, by wynieść rodzinę powyżej federalnego poziomu ubóstwa – czyli jest ich ponad dwa razy tyle, co białych pracowników pracujących w takich warunkach. Wskutek krajowej historii dyskryminacji mieszkaniowej i kredytowej większość białych rodzin ma swoje domy na własność, a większość rodzin czarnych i latynoskich je wynajmuje, przez co rodziny te są podatne na podwyżki czynszów i utratę lokum. Czarni najemcy mają obecnie prawie dwa razy większe prawdopodobieństwo otrzymania nakazu eksmisji niż biali[6].

Przez ostatnie kilkadziesiąt lat rząd federalny rozbudował inne formy pomocy, takie jak zwrot podatku dochodowego, doroczny zastrzyk gotówki, który otrzymuje wielu nisko opłacanych pracowników. Z rocznym budżetem w wysokości 73 miliardów dolarów ulga ta stała się jedną z największych krajowych inicjatyw w dziedzinie zwalczania ubóstwa, a jednak wskaźnik ubóstwa jest obecnie praktycznie taki sam jak dwadzieścia lat temu. Kiedy firmy utrzymują niskie płace, podczas gdy koszty życia wciąż rosną, rząd musi wydawać więcej tylko po to, by biedni mogli pozostać w tym samym miejscu. Jeśli chodzi o eksperyment z reformą systemu świadczeń społecznych, liczba Amerykanów żyjących za nie więcej niż dwa dolary dziennie na osobę podwoiła się od końca lat dziewięćdziesiątych. W takiej sytuacji znajdują się w tej chwili mniej więcej trzy miliony dzieci. Większość z nich mieszka z osobą dorosłą, która w pewnym momencie w ciągu roku miała pracę[7].

Oto książka, która wiele zmieniła, a jednak Ameryka nie chciała się zmienić. Dopóki nie zechce, Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć pozostaje pilnym i rozdzierającym oskarżeniem wobec amerykańskiego marzenia. Wobec twierdzenia, wydanego z jakiejś wyniosłej i odległej grzędy, że w tym kraju każdy może dzięki pracy wydostać się z ubóstwa, jeśli tylko wystarczająco się postara, Ehrenreich proponuje jasną, przekonującą ripostę: Spróbujcie sami.

Matthew Desmond, profesor socjologii, autor książki Eksmitowani. Nędza i zyski w jednym z amerykańskich miast

WstępPrzygotowania

Pomysł, który doprowadził do napisania tej książki, narodził się w raczej wytwornym otoczeniu. Lewis Lapham, wydawca magazynu „Harper’s”, zaprosił mnie do francuskiej restauracji w rustykalnym stylu na lunch za 30 dolarów, by porozmawiać o artykułach, które ewentualnie mogłabym napisać do jego pisma. Nad, bodajże, łososiem i sałatą wymienialiśmy opinie na temat popkultury, gdy rozmowa zeszła na jeden z lepiej znanych mi tematów – ubóstwo. Jak można żyć z zarobków, które otrzymują robotnicy niewykwalifikowani? Zastanawialiśmy się zwłaszcza, jak około czterech milionów kobiet, które znajdą się na rynku pracy w wyniku reformy zasiłków socjalnych1, zdoła się utrzymać, zarabiając 6–7 dolarów za godzinę. I wtedy powiedziałam coś, czego od tamtej pory wielokrotnie żałowałam: „Ktoś powinien posłużyć się tu takim staroświeckim modelem dziennikarstwa – sprawdzić to na własnej skórze”.

Miałam na myśli kogoś znacznie ode mnie młodszego, jakąś żądną sukcesu i mającą dużo wolnego czasu początkującą dziennikarkę. Jednak Lapham wykrzywił twarz w szatańskim półuśmieszku i jednym słowem „ty” położył kres życiu, jakie znałam do tej pory – w każdym razie na dłuższy czas.

Ostatni raz ktoś namawiał mnie do porzucenia normalnego życia na rzecz banalnej, nisko płatnej pracy jeszcze w latach siedemdziesiątych, gdy dziesiątki, a może setki radykałów z poprzedniej dekady zaczęło zatrudniać się w fabrykach, by się „sproletaryzować”, a przy okazji zorganizować klasę robotniczą w związki zawodowe. Nie należałam do tej kategorii. Żal mi było rodziców, którzy opłacili studia tym niespełnionym proletariuszom, żal mi było także ludzi, którym owi radykałowie zamierzali pomagać. W mojej rodzinie utrzymywanie się z niskiej pensji nie należało do zbyt odległej przeszłości, dlatego ceniłam sobie wspaniale niezależne, choć nie zawsze opływające w dostatki życie osoby zarabiającej pisaniem. Moja siostra zaliczyła całą serię nisko płatnych posad – przedstawicielki firmy telefonicznej, robotnicy w fabryce, recepcjonistki – nieustannie zmagając się z tym, co nazywała „beznadzieją życia niewolnicy cotygodniowych wypłat”. Mój mąż i towarzysz życia od siedemnastu lat był – gdy go poznałam – magazynierem zarabiającym 4,50 dolara za godzinę; w końcu wyrwał się stamtąd i ku swemu zadowoleniu został działaczem związkowym w Teamsters2. Mój ojciec był górnikiem w kopalni miedzi, wujowie i dziadkowie pracowali albo w górnictwie, albo w Union Pacific. Uważałam zatem, że siedzenie przez cały dzień przy biurku jest nie tyle moim przywilejem, ile obowiązkiem: czymś, co jestem winna tym wszystkim ludziom w moim życiu, żywym i zmarłym, którzy mieli bardzo wiele do powiedzenia, ale nikt ich nie słuchał.

Moje wątpliwości potęgowali jeszcze niektórzy członkowie rodziny, zwracając mi uwagę na fakt – czym mi zresztą wcale nie pomogli – że w zasadzie mogłabym zrealizować cały projekt, nie wychodząc z domu. Wystarczy wypłacać sobie za ośmiogodzinny dzień pracy standardową stawkę osoby wchodzącej na rynek pracy, obciążać się opłatami za mieszkanie i jedzenie oraz innymi niezbędnymi wydatkami typu benzyna, a po miesiącu dokonać stosownych obliczeń. Ponieważ w moim mieście stawka godzinowa wynosi przeważnie 6–7 dolarów, a czynsze zaczynają się od 400 dolarów miesięcznie, wydawało mi się, że jakoś zwiążę koniec z końcem. Natomiast odpowiedź na pytanie, czy samotna matka pozbawiona zasiłku jest w stanie przeżyć bez rządowej pomocy w formie talonów na żywność, Medicaid oraz dopłat mieszkaniowych i dodatków na dzieci, była doskonale znana, zanim jeszcze wyrzekłam się domowych wygód. Według National Coalition for the Homeless3 w 1998 roku – kiedy rozpoczęłam swój eksperyment – dopiero stawka w wysokości 8,89 dolara za godzinę pozwalała na wynajem jednopokojowego mieszkania, zaś Preamble Center for Public Policy4 oceniał, że szanse na znalezienie pracy za taką właśnie „stawkę przeżycia” przez typową osobę utrzymującą się z zasiłku wynosiły mniej więcej jak 97 do 1. Po co więc potwierdzać te nieprzyjemne fakty? Im bliżej było do rozpoczęcia zadania, którego się podjęłam, tym bardziej czułam się jak mój znajomy starszy pan, który używał kalkulatora, by sprawdzić swoje saldo bankowe, po czym i tak przeliczał wszystko jeszcze raz ręcznie na papierze.

Koniec końców jedynym sposobem na pokonanie oporów okazało się myślenie o sobie jako o naukowcu – którym zresztą zgodnie ze swoim wykształceniem jestem. Mam doktorat z biologii i nie otrzymałam go za siedzenie przy biurku i bawienie się liczbami. W tej dziedzinie nauki można teoretyzować, ile się chce, ale wcześniej czy później trzeba zakasać rękawy i zagłębić się w codzienny chaos przyrody, gdzie niespodzianki zdarzają się nawet w najbardziej banalnych pomiarach. Może gdy zaangażuję się w ten eksperyment, wpadnę na ślad jakichś tajnych systemów gospodarczych w świecie nisko opłacanych robotników? Bądź co bądź, skoro niemal 30 procent siły roboczej pracuje za 8 dolarów za godzinę lub nawet mniej, jak doniósł w 1998 roku waszyngtoński Economic Policy Institute5, być może istnieją jakieś nieznane mi triki, pozwalające przeżyć za takie zarobki? Może nawet, pracując poza domem, odkryję w sobie nieznane pokłady energii, obiecane nam przez pracusiów, którzy przygotowali reformę zasiłków? Albo wręcz przeciwnie – poniosę nieoczekiwane koszty fizyczne, finansowe lub emocjonalne, które postawią na głowie wszystkie moje obliczenia? Jedynym sposobem sprawdzenia tego było zabranie się do roboty i pobrudzenie sobie rąk.

Podchodząc do sprawy naukowo, przyjęłam pewne zasady i kryteria. Zasada pierwsza była dość oczywista: poszukując pracy, nie mogę wykorzystywać umiejętności nabytych dzięki wykształceniu i doświadczeniu zawodowemu – zresztą nie znalazłam wielu ogłoszeń, w których poszukiwano publicystów. Po drugie miałam przyjąć najlepiej płatne z oferowanych mi zajęć i postarać się je w miarę możności utrzymać – żadnych marksistowskich tyrad czy wymykania się do damskiej toalety, by czytać powieści. Zasada trzecia mówiła, że muszę znaleźć sobie jak najtańsze mieszkanie, a w każdym razie najtańsze spośród tych, które zapewniają pewien poziom bezpieczeństwa i prywatności; w tej kwestii moje standardy nie były całkiem sprecyzowane i jak się okazało – z czasem się obniżały.

Starałam się przestrzegać tych zasad, ale w trakcie eksperymentu wszystkie w jakimś momencie nagięłam lub złamałam. Na przykład w Key West, gdzie późną wiosną 1998 roku starałam się o pracę kelnerki, próbowałam wywrzeć wrażenie na kobiecie przeprowadzającej ze mną rozmowę wstępną, mówiąc, że umiem powitać europejskich turystów stosownie do ich narodowości zwrotem Bonjour lub Guten Tag. Był to jedyny przypadek, kiedy w niewielkim stopniu wykorzystałam swoje rzeczywiste wykształcenie. Na ostatnim etapie mojej wędrówki, w Minneapolis, gdzie mieszkałam na początku lata 2000 roku, złamałam kolejną zasadę, nie przyjmując najlepiej płatnego z oferowanych mi zajęć: sami będziecie musieli ocenić powody, jakimi się kierowałam. I wreszcie, w końcowym okresie, rzeczywiście się załamałam i zaczęłam wygłaszać tyrady – ale robiłam to po kryjomu i nigdy tam, gdzie mógłby mnie usłyszeć ktoś z kierownictwa.

Musiałam także rozwiązać problem, jak się przedstawiać potencjalnym pracodawcom, a zwłaszcza jak wytłumaczyć nieszczęsny brak odpowiedniego doświadczenia zawodowego. Najłatwiej było powiedzieć prawdę, w każdym razie jej drastycznie okrojoną wersję: przedstawiałam się jako rozwiedziona gospodyni domowa, która po wielu latach wraca na rynek pracy – co w pewnym sensie odpowiadało rzeczywistości. Czasem – choć nie zawsze – dodawałam, że zajmowałam się sprzątaniem, jako osoby mogące wystawić mi referencje podając dawnych współlokatorów i przyjaciółkę z Key West, której faktycznie od czasu do czasu pomagam sprzątać po obiedzie. Formularze podania o pracę zawierały również rubrykę „wykształcenie”, doszłam jednak do wniosku, że doktorat nic mi nie pomoże – wręcz przeciwnie, pracodawcy mogą podejrzewać, że jestem alkoholiczką, fajtłapą lub kimś jeszcze gorszym. Ograniczyłam się więc do trzech lat college’u, podając nazwę swojej prawdziwej Alma Mater. Nikt nigdy nie kwestionował tych danych, a jak się później okazało, tylko jeden na kilkudziesięciu pracodawców zadał sobie trud sprawdzenia moich referencji. Raz wyjątkowo gadatliwa potencjalna pracodawczyni spytała mnie podczas rozmowy kwalifikacyjnej o hobby, ale gdy odpowiedziałam „pisanie”, najwyraźniej nie dostrzegła w tym niczego dziwnego, choć oferowaną pracę równie dobrze mogła wykonywać analfabetka.

Na koniec postanowiłam nieco ograniczyć czekające mnie ewentualne udręki. Po pierwsze założyłam, że zawsze będę dysponować samochodem. Na Key West jeździłam własnym; w innych miastach poruszałam się samochodami z wypożyczalni Rent-A-Wreck, za które płaciłam kartą kredytową, nie z zarobionych w tym czasie pieniędzy. Oczywiście mogłabym więcej chodzić albo wybrać pracę, do której można jeździć publicznymi środkami transportu, uznałam jednak, że opowieść o staniu na przystanku nie będzie dla czytelników szczególnie interesująca. Po drugie wykluczyłam możliwość bezdomności. Pomysł polegał na tym, żeby w każdym kolejnym miejscu spędzić miesiąc i sprawdzić, czy jestem w stanie znaleźć pracę i zarobić dość pieniędzy na opłacenie czynszu za kolejny miesiąc. Gdyby się okazało, że mam płacić czynsz co tydzień, a skończyłyby mi się pieniądze – po prostu uznam, że moje zadanie dobiegło końca. Noclegownie czy spanie w samochodzie to nie dla mnie. Nie miałam też zamiaru się głodzić. Gdy nadszedł czas rozpoczęcia eksperymentu, obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek okoliczności sprawią, iż mój następny posiłek stanie pod znakiem zapytania, zwyczajnie wygrzebię z torby kartę do bankomatu i będę oszukiwać.

Nie jest to więc opowieść o grożącej śmiercią „tajnej” przygodzie. Niemal każdy mógł zrobić to, co ja – szukać zatrudnienia, wykonywać pracę i starać się wyżyć z tego, co zarobi. Co więcej, miliony Amerykanów to właśnie codziennie robią, i to przy znacznie mniejszym rozgłosie i mniejszych rozterkach.

Oczywiście bardzo się różnię od ludzi, którzy w Ameryce zazwyczaj wykonują najmniej atrakcyjne prace, i te różnice zarówno mi pomagały, jak i przeszkadzały. Przede wszystkim byłam jedynie gościem w świecie, który inni zamieszkują na stałe, najczęściej przez większość życia. Biorąc pod uwagę cały majątek, jaki zgromadziłam do tej pory, spokojnie czekający na mój powrót – konto bankowe, indywidualne konto emerytalne, ubezpieczenie zdrowotne, wielopokojowe mieszkanie – nie mogłam ani „doświadczyć biedy”, ani sprawdzić, jak to „naprawdę jest”, gdy się przez wiele lat pracuje za niską stawkę. Mój cel był znacznie prostszy i obiektywny – chodziło tylko o sprawdzenie, czy potrafię zbilansować zarobki i wydatki, czyli to, co ludzie naprawdę ubodzy robią codziennie. Zbyt wiele razy zetknęłam się w życiu z ubóstwem, by nie wiedzieć, że miejsc, gdzie występuje, nie odwiedza się w celach turystycznych – zanadto pachnie tam strachem.

W przeciwieństwie do wielu osób zatrudnionych za najniższe stawki miałam dodatkowe atuty: jestem biała, a angielski jest moim językiem ojczystym. Nie sądzę, by wpłynęło to na moje szanse znalezienia zajęcia, biorąc pod uwagę, że w sytuacji niedoborów na rynku pracy w latach 1998–2000 pracodawcy zatrudniali niemal każdego, ale niewątpliwie wpływało na rodzaj oferowanych mi zajęć. W Key West pierwotnie szukałam pracy, którą uznałam za łatwą – w obsłudze hotelu, ale zamiast tego skierowano mnie do kelnerowania, niewątpliwie z powodu pochodzenia etnicznego i sprawności językowej. Jak się okazało, bycie kelnerką nie przynosiło większych zarobków niż sprzątanie, szczególnie że w Key West pracowałam poza sezonem, gdy przychody z napiwków są niskie. Doświadczenie to pomogło mi jednak wybrać inne miejsca, w których zamierzałam mieszkać i pracować. Wykluczyłam takie miasta jak na przykład Nowy Jork czy Los Angeles, gdzie klasa robotnicza składa się przede wszystkim z kolorowych, a biała kobieta mówiąca po angielsku bez obcego akcentu, szukająca pracy za najniższą stawkę robi wrażenie albo desperatki, albo dziwaczki.

1 W 1996 roku prezydent Bill Clinton podpisał Personal Responsibility and Work Opportunity Act, ustawę o reformie systemu świadczeń społecznych, ograniczającą m.in. wypłacanie zasiłków socjalnych (w tym zasiłków dla samotnych matek) do pięciu lat. W konsekwencji liczba pobierających zasiłki zmniejszyła się o połowę. Barbara Ehrenreich przeprowadzała swój eksperyment w latach 1999–2000 (przyp. red.).

2 Teamsters – związek zawodowy kierowców ciężarówek (przyp. tłum.).

3 Krajowy Związek na rzecz Bezdomnych (przyp. tłum.).

4 Niezależna organizacja badawcza i edukacyjna, zajmująca się problemami rodzin pracowniczych w aspekcie gospodarczym, zdrowotnym, oświatowym itp. (przyp. tłum.).

5 Instytut Polityki Gospodarczej – niezależna organizacja typu non profit, prowadząca prace badawcze i akcje edukacyjne na rzecz sprawiedliwych i skutecznych działań w gospodarce, ze szczególnym uwzględnieniem mało i średnio zarabiających pracowników i ich rodzin (przyp. tłum.).

[1] Claude Lévi-Strauss, Tristes Tropiques, New York: Washington Square Press, 1973 [1955], s. 47.

[2] Bryan Stevenson, Just Mercy: A Story of Justice and Redemption, New York: One World, 2015.

[3] „Few Rewards: An Agenda to Give America’s Working Poor a Raise”, Oxfam America and Economic Policy Institute, 2016.

[4] Current Population Survey/Housing Vacancy Survey, U.S. Census Bureau, 29 października, 2019, Tabela 11A. Dane z 2019 dotyczą trzeciego kwartału. Zob. Też: Dowell Myers i JungHo Park, „A Constant Quartile Mismatch Indicator of Changing Rental Affordability in U.S. Metropolitan Areas, 2000 to 2016, Cityscape 21 (2019), s. 163–200.

[5] American Housing Survey, U.S. Census Bureau, 2017, HUD-Assisted Status; Homeless Preference Survey, U.S. Department of Housing and Urban Development, 2012; „Trends in Housing Assistance and Who It Serves”, Public and Afforda-ble Housing Research Corporation, 2019.

[6] David Cooper, „Workers of Color Are Far More Likely to Be Paid Poverty-Level Wages Than White Workers”, Economic Policy Institute, Washington, D.C., 2018; Peter Hepburn, Renee Louis i Matthew Desmond, „Racial and Gender Dispari-ties Among Evicted Americans”, Sociological Science 7 (2020), s. 10–23; „The Economic State of Black America in 2020”, U.S. Congress Joint Economic Committee, Washington, D.C., 2020; Lincoln Quillian et al., „Meta-Analysis of Field Experiments Shows No Change in Racial Discrimination in Hiring over Time”, Proceedings of the National Academy of Sciences 114 (2017), s. 10870–75.

[7] Kathryn Edin i H. Luke Shaefer, $2.00 a Day: Living on Almost Nothing in America, Boston: Houghton Mifflin Harcourt, 2015.