Zagadki mózgu - Stephen Juan - ebook

Zagadki mózgu ebook

Stephen Juan

0,0

Opis

[PK] 

 

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfik
owanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Dlaczego mózg jest najczystszym organem ciała? Dlaczego niektórzy ludzie doprowadzają się do samookaleczeń? Dlaczego niektórzy z nas wierzą, że są opętani albo też że mają sobowtóra, który wszędzie za nimi chodzi? Co to jest efekt Svengali? I czy to prawda, co mówi się o déja vu? W 1880 roku dr J. Cotard opisał dziwne urojenie pacjenta, który wierzył, że jego ciało zniknęło. Syndrom Cotarda jest tylko jednym z wielu niesamowitych psychologicznych przypadków wyjaśnionych w "Zagadkach mózgu", będących kontynuacją "Zagadek ciała" autorstwa Stephena Juana. Książka jest pełna opisów niekonwencjonalnych ludzkich zachowań, przedstawionych z charakterystyczną dla autora empatią i humorem. 

  

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna Gminy Nadarzyn 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu (4) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Władysława Reymonta w Skierniewicach 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (2)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




O Autorze

Doktor Stephen Juan, „Czarnoksiężnik z Krainy Osobliwości”, jest autorem serii „Odd Books”, w której skład wchodzą „Zagadki ciała” (1995 r.), „Zagadki mózgu” (1998 r.), „Zagadki ciała 2” (2000 r.) i „Zagadki seksu” (2001 r.).

Autor to naukowiec, wykładowca i dziennikarz, z wykształcenia antropolog i jeden z najlepszych australijskich propagatorów nauki. Jego książki przetłumaczono na ponad 10 języków. Jako żywiołowa i znana postać często jest gościem programów radiowych i telewizyjnych dotyczących spraw bieżących i wszystkiego, co wiąże się z byciem istotą ludzką. Doktor Juan urodził się w Kalifornii i kształcił na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Przez ponad 20 lat wykładał na Wydziale Edukacji i Opieki Społecznej Uniwersytetu w Sydney. Za swoją twórczość i inne prace na rzecz edukacji publicznej był nagradzany w Australii i za granicą, między innymi przez American Medical Association i US National Association of Physician Broadcasters.

naszego

tajemn'ce______

       niezwykłego

zagadki     D wspaniałego

MÓZGU

Dr Stephen Juan

0M|

GROUP

Gdańsk 2007

Tytuł oryginału: The Odd Brain

Przekład z języka angielskiego: Anna E. Eichler i Piotr J. Szwajcer

Redaktor wydania: Justyna Górna

Copyright © Stephen Juan and Associates Pty Ltd 1998

Illustrations Copyright © Rod Clement 1998

Copyright © 2007 for the Polish translation by VM Media Sp. z o.o. VM Group Sp. k.

Pierwsze oryginalne wydanie The Odd Brain zostało opublikowane w 1998 roku przez HarperCollins Publishers, Sydney, Australia.

Polskie wydanie zostało opublikowane we współpracy z HarperCollins Publishers Pty Ltd, Australia.

Dr Stephen Juan zastrzega sobie prawo do wyłącznego autorstwa tekstu tej książki.

Rod Clement zastrzega sobie prawo do wyłącznego autorstwa rycin w tej książce.

Wydawca: VM Media Sp. z o.o. VM Group Sp. k. ul. Świętokrzyska 73, 80-180 Gdańsk tel.: (058) 320-94-94, faks: (058) 320-94-60 www.vmgroup.pl

Wszystkie prawa zastrzeżone Żaden fragment poniższej publikacji nie może być kopiowany, przechowywany w jakimkolwiek układzie pamięci i transmitowany elektronicznie, mechanicznie, za pomocą fotokopii, nagrań lub w jakikolwiek inny sposób, bez wcześniejszej pisemnej zgody wydawcy.

Podziękowania

Od kogo mam zacząć, jeśli chcę podziękować wszystkim, dzięki którym było możliwe powstanie tej książki? Na pierwszym miejscu znajdą się oczywiście niestrudzeni i pełni poświęcenia ludzie nauki, badacze i uczeni, którzy zajmują się ludzkim mózgiem, umysłem i ciałem. To samotna i jakże często niedoceniana praca, ale właśnie oni są prawdziwymi bohaterami naukowej rewolucji. Myślę tu o przedstawicielach nauk medycznych i nauk o zachowaniu, ale nie tylko.

W programach radiowych i telewizyjnych często słyszę: „Doktor Juan ma do powiedzenia tyle ciekawych rzeczy i na tak wiele tematów”. To miłe, ale dość kłopotliwe — gdyby nie ciężka praca ludzi w laboratoryjnych kitlach, którzy w pocie czoła wznoszą gmach naszej wiedzy, nie potrafiłbym nic powiedzieć. Te odkrycia są ich dziełem, a gdy już ich dokonają, mogę tylko o tym opowiedzieć — a to już praca bardzo łatwa.

Dziękuję też wszystkim autorom i wydawcom za zgodę na cytowanie ich publikacji:

Rozdział 2: S. Baron-Cohen, An assessment of violence in a young man with Asperger’s syndrome. Journal of Child Psychology and Psychiatry, t. 29, s. 351-352, prawa autorskie: 1988 Association for Child Psychology and Psychiatry. Przedruk za zgodą Association for Child Psychology and Psychiatry.

E. Susman, How to tell Asperger’s from autism, The Brown University Child and Adolescent Behavior Letter, styczeń 1996, s. 1 i 6, prawa autorskie: 1996 the Brown University Child and Adolescent Behavior Letter. Przedruk za zgodą Brown University Child i Adolescent Behavior Letter.

Rozdział 3: B. McEwen, H. Schmeck, The Hostage Brain, s. 6-7, prawa autorskie: 1994 the Rockefeller University Press. Przedruk za zgodą Rockefeller University Press.

Rozdział 4: D. Dolphin, Porphyria, vampires, and werewolves: The aetiology of European metamorphosis legends, referat przedstawiony na konferencji American Association for the Advancement of Science, s. 1-2, 4 i 6, prawa autorskie: 1985 David Dolphin, Ph.D. Przedruk za zgodą Davida Dolphina.

R. Gottlieb, The legend of the European vampire. Object loss and corporeal preservation, Psychoanalytic Study of the Child, t. 49, s. 465, prawa autorskie: 1994 Yale University Press. Przedruk za zgodą Yale University Press.

J. Raines, L. Raines, M. Singer, Dracula. Disorders of the self and borderline personality organization, Psychiatric Clinics of North America, t. 17, s. 811, prawa autorskie: 1994 W.B. Saunders Company. Przedruk za zgodą W.B. Saunders Company.

Rozdział 5: P. Keck, H. Pope, J. Hudson, S. McElroy, A. Kulick, Lycanthropy: Alive and well in the twentieth century, Psychological Medicine, t. 18, s. 118-119, prawa autorskie: 1988 Cambridge University Press. Przedruk za zgodą Cambridge University Press.

K. Koehler, H. Ebel, D. Vatzopoulos, Lycanthropy and demonomania: Some psychopathological issues, Psychological Medicine, t. 20, s. 630, prawa autorskie: 1990 Cambridge University Press. Przedruk za zgodą Cambridge University Press.

Rozdział 8: M. Enoch, W. Trethowan, Uncommon Psychiatric Syndromes (wyd. II), s. 118 i 125, prawa autorskie: 1979 M. David Enoch i W.H. Trethowan. Przedruk za zgodą Butterworth-Heinemann Publishers.

Rozdział 9: R. Ornstein, D. Sobel, Healthy Pleasures, s. 202--203, prawa autorskie: 1989 Robert Ornstein, Ph.D. i D. Sobel, M.D. Przedruk za zgodą Addison-Wesley Longman, Inc.

Rozdział 10: A. Raine, P. Venables i M. Williams, Relationships between central and autonomic measures of arousal at age 15 years and criminality at age 24 years, Archives of General Psychiatry, t. 47, s. 1003, prawa autorskie: 1990 American Medical Association. Przedruk za zgodą American Medical Association.

Rozdział 11: R. Siegel, Intoxication: Life in Pursuit of Artificial Paradise, s. 23 i 118, prawa autorskie: 1989 R.K. Siegel, Ph.D., Inc. Wykorzystane za zgodą Dutton Signet, a division of Penguin Books USA, Inc.

Rozdział 15: D. Chalmers, The puzzle of conscious experience, Scientific American, grudzień 1995, s. 80, prawa autorskie: 1995 D. Chalmers. Przedruk za zgodą Davida Chalmersa.

M. Hettinger, The power of positive thinking, Your Health, 3 września 1996, s. 16, prawa autorskie: 1996 Your Health. Przedruk za zgodą Your Health.

P. Kramer, Listening to Prozac, s. 2 i 13, prawa autorskie: 1993 P.D. Kramer. Za zgodą Viking Press, a division of Penguin Books USA, Inc.

Rozdział 16: R. Willard, Breast enlargement through visual imagery and hypnosis, American Journal of Clinical Hypnosis, t. 19, s. 196-197, prawa autorskie: 1977 American Association of Clinical Hypnosis. Przedruk za zgodą American Association of Clinical Hypnosis.

Rozdział 20: B. Justice, R. Justice, I. Kraft, Early warning signs of violence: Is a triad enough?, American Journal of Psychiatry, t. 131, s. 457-458, prawa autorskie: 1974 American Psychiatric Association. Przedruk za zgodą American Psychiatric Association.

A. Labelle, J. Bradford, D. Bourget, B. Jones, M. Carmichael, Adolescent murderers, Canadian Journal of Psychiatry, t. 36, s. 583 i 586, prawa autorskie: 1991 Canadian Psychiatric Association. Przedruk za zgodą Canadian Psychiatric Association.

Rozdział 22: J. Rapoport, The Boy Who Couldn’t Stop Washing, s. 5,15-16 i 18, prawa autorskie: 1989 J. Rapoport, M.D. Za zgodą Dutton Signet, a division of Penguin Books USA, Inc.

Rozdział 23: P. Avery, Good news for dental phobics, American Health, maj 1989, s. 46 i 48, prawa autorskie: 1989 American Health. Przedruk za zgodą American Health.

Rozdział 24: J. McNeil, E. Warrington, Prosopagnosia: A face-specific disorder, Quarterly Journal of Experimental Psychology (A) Human Experimental Psychology, t. 46, s. 1, prawa autorskie: 1993 Experimental Psychology Society. Przedruk za zgodą Experimental Psychology Society.

Rozdział 25: B. Beale, Just think, coma patients may be able to contact us, The Sydney Morning Herald, 12 września 1996, s. 3, prawa autorskie: 1996 B. Beale. Przedruk za zgodą Boba Beale’a.

Rozdział 26: D. Treffert, Extraordinary People, s. XIII, prawa autorskie: 1989 D.A. Treffert. Przedruk za zgodą HarperCollins Publishers Pty Limited.

Rozdział 27: J. Eagles, Are polioviruses a cause of schizophrenia, British Journal of Psychiatry, t. 160, s. 598-599, prawa autorskie: 1992 Royal College of Psychiatrists. Przedruk za zgodą Royal College of Psychiatrists.

Rozdział 28: N. Scheper-Hughes, Bodies under siege: Self--mutilation in culture and psychiatry (Armando R. Favazza), Medical Anthropology Quarterly, t. 3, s. 312, prawa autorskie: 1989 American Anthropological Association. Przedruk za zgodą American Anthropological Association.

Rozdział 29: M. Scher, Koro in a native born citizen of the U.S., International Journal of Social Psychiatry, t. 33, s. 43-44, prawa autorskie: 1987 Avenue Publishing Company. Przedruk za zgodą Avenue Publishing Company.

Rozdział 31: K. Dillon, R. Gross-Isseroff, M. Israeli, A. Bie-gon, Autoradiographic analysis of Serotonin 5-HT1A receptor binding in the human brain postmortem: Effects of age and alcohol, Brain Research, t. 554, s. 56, prawa autorskie: 1991 Elsevier Science. Przedruk za zgodą Elsevier Science.

C. Mills, Suicides and homicides in their relation to weather changes, American Journal of Psychiatry, t. 91, s. 669, prawa autorskie: 1934 American Psychiatric Association. Przedruk za zgodą American Psychiatric Association.

Rozdział 33: J. Andrade, Learning during anaesthesia: A review, British Journal of Psychology, t. 86, s. 479, prawa autorskie: 1995 British Psychological Society. Przedruk za zgodą British Psychological Society.

Rozdział 34: B. Raphael, When Disaster Strikes, s. 13, prawa autorskie: 1987 Basic Books, Inc. Przedruk za zgodą HarperCollins Publishers Pty Limited.

Dziękuję też moim studentom — za pytania, które mi zadawali, i za to, że pozwalali mi czynić w trakcie wykładów liczne dygresje i chętnie uczestniczyli w rozmowach o nowych odkryciach.

Moja wdzięczność należy się również bibliotekarzom z University of Sydney, a także z innych wyższych uczelni i szpitali tego miasta. Wiele zawdzięczam anonimowym internautom, dzięki którym w sieci zawsze można znaleźć najnowsze doniesienia.

Na szczególne wyrazy uznania zasługują twórcy bazy Medline i ci, dzięki którym Medline trwa i się rozwija. Jeśli ktoś nie wie, czym jest Medline, spieszę z wyjaśnieniem — to internetowa baza tekstów medycznych, w której można znaleźć artykuły i prace badawcze zaczerpnięte z tysięcy profesjonalnych czasopism medycznych. Trudno się dziwić, że stałem się od niej uzależniony, podobnie jak 30 tysięcy innych użytkowników, którzy korzystają z niej co dnia. Baza Medline to nieocenione źródło informacji dla wszystkich, którzy interesują się problematyką szeroko pojętego zdrowia.

Nie mogę oczywiście w moich podziękowaniach pominąć Jude McGee i innych cudownych ludzi z HarperCollins Publishers w Australii. Pozwolę sobie wymienić ich w porządku alfabetycznym — to Geof Armstrong, Christine Farmer, Sarah Gentle, Angelo Loukakis i Sue Page. Szczególnie zobowiązany jestem wobec mojego redaktora, Belindy Yuille, która musiała się napracować znacznie bardziej, niż nam się na początku wydawało. Rod Clement, grafik, sprawił zaś, że Zagadki mózgu przyciągają czytelnika równie atrakcyjną szatą graficzną jak Zagadki ciała.

Na koniec wreszcie chciałbym podziękować mojej żonie Buf-fy i naszym dwóm córkom, Alicji i Cassie. Wszystkie trzy były tak dobre, że dały mi czas na czytanie, pisanie i dzielenie się z moimi czytelnikami tym, co mnie pasjonuje.

Dr Stephen Juan

Wstęp

Mózg jest cudownyt

Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, jak wspaniałą rzeczą jeśfc ludzki mózg? Każda myśl, każde działanie, każdy uczynek — wszystko zależy od tego nieprawdopodobnego narządu. Mózg jest dla nas czymś tak oczywistym, iż nie myślimy nawet o tym, że bez niego oczywistości by nie istniały; człowiek mógłby żyć, ale nie potrafiłby się niczemu dziwić, niczego by nie pojmował.

Zgodnie z decyzją Światowej Organizacji Zdrowia (WHO, World Health Organizatiori) lata 90. XX wieku ustanowiono „dekadą mózgu”. To był świetny pomysł. Dziesięciolecie to przyniosło olbrzymią wiedzę o ludzkim mózgu, o tym, jak działa jako umysł, o relacjach między mózgiem a resztą ciała. W sumie lepiej poznaliśmy ludzki mózg przez tę jedną dekadę niż przez wszystkie poprzednie stulecia. Ponadto nasza wiedza przyrasta w coraz szybszym tempie — patrząc z tej perspektywy, nie sposób zaprzeczyć, że żyjemy we wspaniałych czasach. Właściwie każdego tygodnia ukazują się informacje o jakimś nowym, przełomowym odkryciu, co chwila pojawia się i trafia na swoje miejsce nowy fragment tej dziwnej układanki, my zaś zaczynamy coraz lepiej sobie wyobrażać, jak wygląda cały obrazek. Obecnie wiadomo więcej o mózgu niż kiedykolwiek wcześniej w naszej historii, i to nie tylko o jego budowie, ale również o tym, jak organ ten funkcjonuje — a także, co się dzieje, gdy funkcjonuje źle. Czasem bowiem w mózgu coś zaczyna działać wadliwie, a wówczas w efekcie mogą wystąpić kłopoty ze zdrowiem i fizycznym, i psychicznym, jeśli w mózgu dzieje się coś dziwnego, to zwykle objawia się to dziwnym zachowaniem. Najprościej mówiąc — jeżeli mózg zachowuje się nienormalnie, my też zachowujemy się nienormalnie.

Zachowania będące konsekwencją różnych problemów w mózgu mogą być nie tylko dziwne, ale i destrukcyjne — dla poszczególnych jednostek i dla całych rodzin. Większość z nas oczywiście można uznać za ludzi normalnych (lub bliskich normy), warto jednak pamiętać, że pojęcie „normy” w różnych ludzkich społecznościach obejmuje bardzo różne rzeczy. Niezależnie od tego, obserwacja nienormalności — obrzeży ludzkiej kondycji, jak moglibyśmy powiedzieć, jest doprawdy fascynująca. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że każda istota ludzka zasługuje na szacunek, tolerancję i miłość, na uznanie jej człowieczeństwa, a zatem naszej podróży w świat nienormalności musi towarzyszyć nieustanna refleksja — przecież coś takiego mogło spotkać także mnie (albo może: nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni?).

Bardzo miłym zajęciem jest też obalanie rozmaitych mitów o ludzkim mózgu, czasem bowiem okazuje się, że dowody zaprzeczają rozpowszechnionym przesądom. Większość z nas na przykład doświadczyła kiedyś deja vu. Czy nie jesteś ciekaw, co się wtedy dzieje w twoim mózgu?

Bardzo to smutne, ale przez długie wieki tysiące niewinnych osób cierpiało ze strony swoich bliźnich wielką społeczną niesprawiedliwość. Od niepamiętnych czasów czyny aspołeczne uznawano za stanowiące wykroczenie przeciw moralności. Dobrym przykładem jest tu kleptomania — nadal zresztą przynajmniej część z nas potępia kleptomanów i uważa, że ich miejsce jest w więzieniu. Tymczasem takie podejście (potępienie i żądanie kary) mogłoby zniknąć, gdybyśmy zrozumieli, dlaczego ci ludzie kradną. Współczesna nauka nie pozostawia żadnych wątpliwości — przyczyny takiego zachowania mogą być bardzo różne, a w niektórych przypadkach mają one charakter czysto organiczny, tkwią bezpośrednio w mózgu. Zatem to nie niedostatki moralności, a biochemia mózgu, czyli nie można mówić o winie osobowej. Jeśli tak, to zarówno logika, jak i poczucie sprawiedliwości podpowiadają, że kleptomanów nie należy karać, lecz leczyć.

W miarę postępów w badaniach nad mózgiem coraz więcej takich dziwnych i niezwykłych (a czasem też i śmiesznych) faktów wychodzi na jaw. Bez wątpienia w nadchodzących latach dowiemy się jeszcze więcej. Zachowanie ludzi jest czymś bardzo złożonym i dobrze już wiemy, że wyjaśniając je, musimy się odwoływać do wielu czynników. Miejmy nadzieję, że z czasem będziemy coraz lepiej poznawać złożone relacje między mózgiem, umysłem, ciałem i społeczeństwem — to pozwoli nam wreszcie zrozumieć, co to naprawdę znaczy, być człowiekiem.

W naszej książce dla rozrywki, ale i dla edukacji czytelników przedstawiamy to, co dziś mówi nam nauka o mózgu. Ludzki mózg jest doprawdy cudowny. Mamy nadzieję, że ta książka wszystkich o tym przekona.

Rozdział I

Antyseptyczny mózg:

mali mózgowi czyściciele albo co się stało z mózgiem Einsteina

Mało kto zwraca uwagę, że wśród różnych innych dziwnych właściwości ludzki mózg jest również „najczystszym” z naszych organów. W porównaniu na przykład ze skórą (to największy narząd ludzkiego organizmu) mózg należałoby uznać za wręcz antyseptyczny.

Jak każdy prawdziwy wyczynowiec, mózg utrzymuje czystość, siłę i wysoką formę, „myjąc się”. Ustawicznie pozbywa się najdrobniejszych nawet zanieczyszczeń, czyli wszystkiego, co mogłoby zmniejszyć jego sprawność.

W pewnym sensie największe rozmiary mózg ma w okresie wczesnodziecięcym, wtedy bowiem składa się nań aż 100 miliardów neuronów (czyli komórek mózgowych). Później, tak przynajmniej uważa dziś większość naukowców, codziennie tracimy od 10 do 100 tysięcy neuronów. Kiedy z powodu starości, choroby lub obrażeń, komórki mózgu obumierają, niemal natychmiast są wchłaniane i trawione przez specjalne, przyłączone do neuronów komórki, zwane komórkami glejowymi. Można powiedzieć, że komórki glejowe to takie mózgowe sprzątaczki, ale w rzeczywistości zakres ich obowiązków jest znacznie większy, gdyż nie tylko „sprzątają” odpadki, ale troszczą się o zdrowe neurony, aczkolwiek w sposób szczególny — same są dla nich pożywieniem. Dzięki tej dbałości o higienę mózg w swoich nieco ponad 100 miliardach neuronów może utrzymywać więcej niż 100 miliardów jednostek informacji — to 500 razy więcej niż we wszystkich encyklopediach. Dzięki aktywności komórek glejowych ludzki mózg emituje sygnały elektryczne jeszcze 37 godzin po śmierci swojego właściciela.

W 1985 roku dwoje badaczy, dr Maria Diamond i dr Arnold Scheibel, opublikowali pracę, w której dowodzili, że im więcej w konkretnym mózgu przypada komórek glejowych na jeden neuron, tym „czystszy” i sprawniejszy może być mózg, a to oznacza większą inteligencję. Diamond i Scheibel oparli swoją teorię na szczegółowych badaniach 12 ludzkich mózgów, w tym mózgu Alberta Einsteina, największego uczonego wszech czasów.

Niewykluczone, że mózg Alberta Einsteina (żyjącego w latach 1879-1955) rzeczywiście może być uznany za najwspanialszy naukowy mózg, jaki wydała ludzkość. Po śmierci na atak serca, który dosięgnął wielkiego fizyka w Princeton (stan New Jersey) w 1955 roku, w szpitalu przeprowadzono sekcję, podczas której patolog, dr Thomas Harvey, chirurgicznie wypreparował mózg, dzięki czemu stał się on dostępny dla naukowców. Wyjeżdżając z Princeton, dr Harvey zabrał mózg Einsteina ze sobą, najpierw do Wichita na University of Kansas, a później do domu w Weston (Missouri). Wiele wskazuje, że najpierw po prostu trzymał go w zamrażalniku, a później pociął na plasterki, które umieścił w szklanych słoikach wypełnionych formaldehydem (słoiki przechowywał zaś w kartonie po soku jabłkowym). W 1979 roku, prawie ćwierć wieku po autopsji, Diamond poprosiła Harveya o fragment mózgu wystarczająco duży, by można było poddać go badaniom; upłynęły jeszcze niemal 3 lata, nim paczka z próbką znalazła się w jej rękach. W każdym razie plasterki zakonserwowanego mózgu — w idealnym stanie, absolutnie nieza-nieczyszczone i starannie zapakowane w plastik — wreszcie znała-zły się na laboratoryjnym stole. Kolejne 3 lata później, w 1985 roku, Diamond i Scheibel zaprezentowali swoją teorię wpływu komórek glejowych na inteligencję w artykule zatytułowanym On the brain ofa scientist: Albert Einstein (0 mózgu naukowca: Albert Einstein). Badacze zliczyli komórki glejowe w mózgu wielkiego uczonego i porównali wynik z danymi, jakie uzyskali wcześniej, poddając identycznemu badaniu mózgi 11 dorosłych mężczyzn o przeciętnej inteligencji. Odkryli, że w jednym szczególnym obszarze, położonym w lewej półkuli liczba komórek glejowych u Einsteina była aż o 73% większa niż w pozostałych badanych mózgach. Zdaniem Diamond i Scheibela to właśnie mogło tłumaczyć jego wybitną inteligencję.

Szybko jednak odezwali się krytycy. Większość z nich uznała, że zaprezentowana przez Diamond i Scheibela teza o związku między liczbą komórek glejowych a inteligencją jest absolutnie nieuzasadniona. Powołali się tu między innymi na fakt, że naukowcy nie stwierdzili istnienia jakiegokolwiek związku przyczynowego między liczebnością i jakością neuronów a inteligencją. Inni krytycy teorii Diamond i Scheibela stwierdzili z kolei, że licząca zaledwie 12 mózgów próbka to o wiele za mało, aby wyciągać tak daleko idące wnioski. Ponadto ludzie różnią się pod tak wieloma względami, więc dlaczego nie mieliby różnić się również liczbą komórek glejowych? Inni naukowcy odrzucili „glejową teorię inteligencji”, argumentując, że takie różnice między ludźmi po prostu nie mają żadnego znaczenia. Stwierdzili, że nieco większa od przeciętnej liczba komórek glejowych miała dla inteligencji Einsteina równie duże znaczenie jak kształt pępka genialnego uczonego. Kilku krytyków zwróciło też uwagę, że zgodnie z pewnymi przynajmniej świadectwami empirycznymi liczba komórek glejowych rośnie z wiekiem, Einstein zaś umarł w wieku 76 lat, co wyjaśnia, dlaczego wykryto ich u niego tak dużo; gdyby zbadano mózg młodego Einsteina, wynik mógłby być zupełnie inny.

Pojawiły się wreszcie — najostrzejsze — głosy, że cała ta sprawa to przykład „żałosnej” i „tandetnej” nauki, a mózg Einsteina należy zostawić w spokoju. Wtedy zresztą okazało się, że rodzina Alberta Einsteina nigdy nie wyraziła zgody na wypreparowanie, zakonserwowanie i badanie jego mózgu, to zaś wprawiło w wyraźne zakłopotanie nie tylko Diamond i Scheibela, ale i samego Harveya, który na życzenie rodziny genialnego fizyka zdecydował się udostępnić badaczom wszystkie posiadane próbki mózgu.

Tak oto mózg Alberta Einsteina do dziś służy nauce, a debata wokół funkcji komórek glejowych nadała zupełnie nowe znaczenie określeniu „pranie mózgu”. Niemniej jest w tym jakaś nutka ironii, że ponad 40 lat po jego śmierci nadal uczymy się od największego uczonego XX wieku.

Einstein i telepatia

Albert Einstein wierzył, że telepatia—czyli przekazywanie myśli na odległość — jest możliwa. Próbował nawet opracować równanie opisujące telepatię w kategoriach matematycznych. Uważał, że siła sygnału telepatycznego słabnie wraz ze wzrostem odległości między nadawcą a odbiorcą, czyli dokładnie tak, jak dzieje się w przypadku fal radiowych i telewizyjnych.

Pięć płatów mózgowych

Doktor Philip Whitfiled wskazuje, że 5 płatów mózgowych — przedczołowy, czołowy, potyliczny, ciemieniowy i skroniowy — zawdzięcza swoją nazwę 5 różnym okrywającym je kościom czaszki.

Kolor mózgu

Dominuje powszechne przekonanie, że mózg jest szary, co zapewne wiąże się z pojęciem „materii szarej” czy „szarych komórek”. Dlatego wielu ludzi bardzo się dziwi, oglądając „goły” mózg po raz pierwszy. Niektórzy uznają, że jest raczej niebieskawy, inni, że raczej bardziej jasnobrązowy, różowawy albo nawet zielonkawy — ale nie szary.

Mózg w dotyku

Co czujemy, dotykając mózgu? Część osób w pierwszej chwili wskazuje, że jest „twardy”, inni mówią, że raczej „gąbczasty”. W pewnym sensie jedni i drudzy mają rację. W młodym wieku mózg jest dość twardy, natomiast może nieco „zgąbczeć” z wiekiem. Przy niektórych schorzeniach, na przykład chorobie Creutzfeldta-Jakoba, czyli gąbczastym zwyrodnieniu mózgu, narząd ów bardzo wyraźnie traci zwartość i twardość; określenie „gąbczaste” jest więc tu najzupełniej nieprzypadkowe.

Ludzki mózg w liczbach

Ludzki mózg ma około 20 centymetrów długości i zbliżoną szerokość; jego głębokość to około 15 centymetrów. Mózg noworodka waży około 350 gramów. Mózg dorosłej młodej kobiety waży 1200-1300 gramów, a mężczyzny 1300-1400 gramów; w tym czasie mózg (u obu płci) zawiera około 100 miliardów neuronów (komórek mózgowych) i nieco komórek innego typu. Pomiędzy 20 a 60 rokiem życia każdy z nas traci średnio od I do 3 gramów tkanki mózgowej rocznie, po 60 roku życia mogą to już być nawet 4 gramy. Zatem w miarę starzenia się tracimy neurony coraz szybciej [4].

Ile neuronów naprawdę tracimy każdego dnia?

Od kilku dziesięcioleci przyjmuje się, że każdy człowiek traci codziennie około 100 tysięcy neuronów. Doktor Larry Squire twierdzi jednak, że te szacunki są znacznie zawyżone i stanowią „jeden z najdłużej utrzymujących się w neurobiologii mitów”. Squire przyznaje, że rzeczywiście pewna liczba neuronów każdego dnia obumiera, ale na pewno nie tak duża. Zwraca przy tym uwagę, że dokładne policzenie neuronów jest w zasadzie niemożliwe. Badanie takie można przeprowadzić tylko, obserwując tkankę na szkiełku laboratoryjnym pod mikroskopem, a to jest zadanie po prostu fizycznie niewykonalne — każdy pogubiłby się w liczeniu, nim udałoby mu się skończyć. Doktor Squire zwraca też uwagę, że preparaty chemiczne stosowane do konserwacji tkanki mózgowej powodują jej obkurczanie się.

Zdolności adaptacyjne mózgu

Połączenia w mózgu tworzą się bardzo szybko pod wpływem stymulujących bodźców zewnętrznych, zwłaszcza podczas pierwszych 3 lat życia. Wszystkie doświadczenia dziecka, dobre i złe, wpływają na kształt mózgowego „okablowania” i na połączenia w układzie nerwowym. Tak więc, przytulając dziecko, mówiąc do niego (lub do niej), czy wspólnie podśpiewując, wpływamy na rozwój małego mózgu.

Skąd to wszystko wiadomo? W trakcie badań nad pewnym systemem odpowiedzialnym za reakcję organizmu na stres udało się bezpośrednio zademonstrować, w jaki sposób pod wpływem zewnętrznych bodźców kształtuje się mózg. Jeden z tych systemów aktywuje się na przykład szczególnie silnie w obliczu emocjonalnego lub fizycznego zagrożenia. Pod wpływem tej aktywacji wzmaga się produkcja kortyzolu, hormonu steroidowego, którego wysokie stężenie prowadzi do obumierania komórek mózgowych i zmniejszenia liczby połączeń między neuronami w pewnych obszarach mózgu. W badaniach obejmujących osoby dorosłe, u których występowała długotrwała i/lub intensywna aktywacja systemów odpowiedzialnych za produkcję kortyzolu, wykazano, że następuje u nich wyraźne kurczenie się obszarów mózgu odgrywających istotną rolę w procesach uczenia się i pamięci. Bez wątpienia istnieje związek między fizyczną lub emocjonalną traumą a trwałymi zaburzeniami uczenia się i rozwoju.

Natura wyposażyła człowieka w mechanizmy mające zabezpieczać mózg przed negatywnymi następstwami stresu — to więź między dzieckiem a rodzicem lub opiekunem. W badaniach, w których mierzono stężenie kortyzolu w ślinie małych dzieci, wykazano, że dzieci otoczone należytą opieką i miłością potrafiły szybciej i skuteczniej „wyłączyć” systemy produkujące hormon stresu (kortyzol). U dzieci mocno związanych emocjonalnie ze swoimi opiekunami stężenie kortyzolu w mózgu było niższe.

Pozytywne doświadczenia i troskliwa opieka mogą zapewnić dziecku dobrą przyszłość, natomiast złe doświadczenia i zaniedbanie mogą być przyczyną wielu problemów. Dzieci emocjonalnie zaniedbane (lub porzucone) mogą nie tylko mieć trudności z nauką, ale także z empatią, tworzeniem więzi i ogólnie z ekspresją emocji. Nadmiar kortyzolu w mózgu prowadzi do zaburzeń zdolności poznawczych i braku umiejętności właściwego reagowania w sytuacjach stresowych. Dobre relacje dziecka w pierwszym roku życia tworzą pewne ramy, które wyznaczają kształt jego interakcji przez wszystkie przyszłe lata. Co zaś składa się na te dobre doświadczenia i należytą opiekę? Należy zacząć od troski w okresie prenatalnym, potem zapewnić ciepło i miłość towarzyszące relacji z dzieckiem i relacjom między rodzicami oraz między rodzicami (opiekunami) a pozostałymi dziećmi w domu, do tego trzeba dodać jeszcze dostosowaną do wieku emocjonalną i intelektualną stymulację dziecka już od momentu narodzin.

Rozdział 2

Zespół Aspergera: choroba osób, które nic nie czują

Dwudziestojednoletni John stale brutalnie maltretował

Betty, 71-letnią kobietę, z którą mieszkał. Krzyki bitej Betty wciąż było słychać na cichym londyńskim przedmieściu, gdzie para mieszkała, i sąsiedzi regularnie się na nie uskarżali. Wreszcie włączyła się w sprawę policja i John trafił do szpitala psychiatrycznego. Podczas wstępnego badania John bez chwili wahania i bez najmniejszego wstydu przyznał się do zarzucanych mu czynów — ten młody mężczyzna najwyraźniej nie potrafił zrozumieć, że wyrządza Betty krzywdę.

John był chory. Schorzenie, na które cierpiał, dziś znane jest pod nazwą zespołu (syndromu) Aspergera. Po raz pierwszy zaburzenie to opisał w latach 40. XX wieku Hans Asperger, wiedeński psychiatra dziecięcy, który badał nazistowskie ruchy młodzieżowe. Osoby, u których występuje to zaburzenie, są kompletnie niezdolne do odczuwania, nie potrafią sobie też wyobrazić, że inni ludzie coś czują. Przypadek Johna obecnie w piśmiennictwie psychiatrycznym uznaje się za klasyczny. To przerażająca doprawdy historia ukazująca samego Johna jako godną współczucia jednostkę z ogromnymi zaburzeniami. Jego związek ze starszą o 50 lat nieszczęśliwą Betty jest równie smutny, jak pełen brutalności.

Psychiatrą Johna był dr Simon Baron-Cohen. Jego notatki mówią bardzo wiele:

Opis przypadku: W wieku 21 lat pacjent został przyprowadzony przez swojego ojca na oddział dziecięcy Maudsley Hospital w Londynie. Ojciec chciał się dowiedzieć, czy jego syn nie cierpi bądź nie cierpiał na autyzm. Opisał problemy syna następująco: (1) kłopoty z komunikowaniem się, (2) problemy z adaptacją do zmian, (3) obsesyjne zainteresowanie własną szczęką, (4) przemoc wobec pewnej starszej pani i (5) ogólna nieumiejętność adaptacji w jakiejkolwiek grupie społecznej. Obsesja na punkcie szczęki i przemoc pojawiły się ostatnio, reszta problemów występowała od dawna. W związku z incydentami związanymi z przemocą pacjent trafił na oddział psychiatryczny dla dorosłych, gdzie jego przypadek uznano za zagadkowy.

Historia pacjenta: Ciąża i poród przebiegły prawidłowo. Jako dziecko pacjent nie okazywał potrzeb emocjonałnych. Według relacji w wieku 3 lat nieustannie wymachiwał rękami. Nie zaobserwowano trudności z mową, choć od dziecka miał problemy z komunikacyjnym zastosowaniem języka (trwające do dziś). Wykazywał wyjątkowe zdolności do nauki materiału słownego, w szczególności różnych list. OjciecJohna twierdzi, że syn zawsze miał wręcz obsesję na tym punkcie — jako młody chłopiec potrafił z pamięci wyrecytować listę przebojów i, na przykład, komplet informacji o różnych modelach samochodów, w tym pojemność silnika, dane techniczne i inne. Ojciec określa jego wiedzę w tej materii jako „oszałamiającą”. Chłopiec znał też częstotliwości, na których nadawały wszystkie stacje radiowe i ich szczegółowe programy. Według ojca chłopiec nigdy nie miał zdolności rozpoznania, co czują inni ludzie. Już jako dziecko nigdy nie bawił się w udawanie kogoś innego, nie lubił też zagadek. Zawsze był osobą wycofaną. Lubił czytanie, odpowiadały mu zachowania powtarzalne. Miał też problemy z koordynacją ruchową. Jako

11 -latek na wszelkie zmiany w rutynie dnia reagował krzykami i wrzaskami, zdarzało się też, że publicznie się masturbowal. John chodził do normałnej szkoły i skończył ją z całkiem niezłymi wynikami, dającymi szansę na dałszą edukację — uzyskał małą maturę z trzech przedmiotów i świadectwo ukończenia szkoły średniej z pięciu. Jego ojciec wyjaśnia matą maturę z francuskiego i niemieckiego „tałentem papugi”; tą samą umiejętnością, która pozwalała mu zapamiętać długie listy. Relacje chorego z rówieśnikami były trudne. Nie podszedł do egzaminów końcowych w szkole średniej, choć nauczyciel uważał, że chłopiec by sobie poradził.

Najważniejsze wydarzenia z życia i historia rodziny: OjciecJohna odniósł sukces zawodowy. Ma 4 synów, John jest trzecim z kolei. Matka była nauczycielką i, jak wynika z posiadanych informacji, ustawicznie martwiła się, że krzywdzi członków swojej rodziny. Cierpiała na depresję i popełniła samobójstwo, John miał wtedy 11 lat. Chłopiec był świadkiem śmierci matki, ale zgodnie z naszą wiedzą zareagował na to wydarzenie mało gwałtownie; sam opisuje swoją reakcję emocjonalną jako „zaniepokojenie”. Od tego czasu wielokrotnie śniło mu się, że matka nadal żyje. Ojciec ożenił się powtórnie, gdy chłopiec miał 15 lat. Jak sam twierdzi, macocha nienawidziła Johna, a on nieustannie niszczył różne należące do niej rzeczy i zaczął uciekać z domu. W wieku 16 latJohn usiłował wyskoczyć przez okno. Rok później aresztowano go za drobną kradzież i wysłano do zakładu poprawczego. Następnie zamieszkał u siostry ojca i przyuczał się do pracy w przedszkolu. Podczas wizyty u ojca zniszczył młotkiem jego samochód i motocykl. W wieku 19 lat powtórnie trafił do zakładu poprawczego. Z zapisów wynika, że jego zachowanie tam było bardzo dziwne — między innymi nieustannie wpatrywał się w lustro, a także rozsmarowywał ekskrementy po ścianach. Po wypuszczeniu ponownie zamieszkał u ciotki, ale po krótkim czasie przeniósł się do jej znajomej, 71-letniej Betty, o której mówił „moja dziewczyna”. Mieszkali wspólnie przez 4 lata. John często ją bil, przez co 2-krotnie znalazł się w lokalnym szpitalu psychiatrycznym, gdzie przebywa obecnie. Ostatnio stwierdził, że uważa się za wilkołaka; może to mieć związek z jego wcześniejszą obsesją na punkcie własnej szczęki.

Zdaniem Barona-Cohena wielu przestępców może w rzeczywistości cierpieć na zespół Aspergera — ich antyspołeczne zachowania nie są aktem świadomego wyboru, lecz konsekwencją specyfiki funkcjonowania mózgu. Oznacza to, że nie powinno się ich sądzić jak kryminalistów, którzy popełnili przestępstwa, kierując się zbrodniczymi motywami, ale traktować raczej jak pacjentów wymagających leczenia psychiatrycznego. Osoby z syndromem Aspergera, podobnie jak piromani i kleptomani, popełniają oczywiście czyny przestępcze, ale nie jest to działanie intencjonalne.

Zdaniem Barona-Cohena liczba cierpiących na zespół Aspergera jest też stanowczo niedoszacowana:

Wiele osób zarejestrowanych przez służby porządkowe z powodu popełnienia aktów przemocy to potencjalni chorzy z syndromem Aspergera. Warto byłoby przeprowadzić szczegółowe badania nad tym zagadnieniem zarówno w więzieniach, jak i na podstawie akt policyjnych.

Chorzy z zespołem Aspergera nie tylko nie potrafią kochać (i być kochanymi), więzi oparte na przyjaźni też są dla nich właściwie niedostępne. W sumie wszystkie interakcje społeczne są dla nich relacją jednokierunkową, płytką i w zasadzie zbędną. Jak pisze dr Edward Susman: „jednym z symptomów zespołu Aspergera jest głębokie zaburzenie funkcjonowania społecznego”. Często prowadzi to do zachowań antyspołecznych, takich jak na przykład podpalenia.

Już we wczesnym dzieciństwie u chorych często obserwuje się upośledzenie rozwoju mowy i komunikacji niewerbalnej (między innymi nie reagują na wyraz twarzy osób z otoczenia). Takie dzieci poruszają się niezgrabnie, mają gorszą koordynację ruchową, często pozostają w dziwnej pozycji; słabej wyobraźni towarzyszy zwykle szczególne zainteresowanie pewnymi sferami, na przykład skłonność do zapamiętywania kolejowych czy autobusowych rozkładów jazdy, a nawet tworzenia tego typu list. Susman wyjaśnia, że:

(...) charakterystyczne dla tego zaburzenia jest bardzo silne zainteresowanie dziecka określonym tematem — mogą to być dinozaury, genealogia, ale równie dobrze przemoc czy seks. Dziecko potrafi mówić na taki temat godzinami, monotonnym lub afektowanym tonem, przez długi czas i w zupełnie niewłaściwych momentach. Nie potrafi ani dostrzec, ani zrozumieć, ani wreszcie zastosować się do poleceń, by zaprzestało. Takie dzieci unikają kontaktu wzrokowego, zdarza się jednak, że okazują bardzo silne i ściśle ukierunkowane zainteresowanie pewnymi elementami otoczenia; potrafią również przechowywać wpamięci bardzo liczne informacje, i to ze zrozumieniem.

Przez czas pewien przyjmowano, że zespół Aspergera łączy się z obniżoną inteligencją. Hipotezę tę jednak odrzucono. Doktor Susman na przykład przebadał 10 dzieci z tym zaburzeniem i okazało się, że IQ w tej grupie waha się od 77 do 133 (IQ równe 100 przyjmuje się za „przeciętne”). Niewiele wiadomo na temat częstości występowania syndromu Aspergera, wszystko jednak wskazuje, że schorzenie to jest znacznie częstsze (zgodnie z szacunkami 4—9-krotnie) u mężczyzn niż u kobiet.

Część specjalistów (wśród nich sam Asperger) sądzi, że jest to schorzenie genetyczne, dziedziczone po ojcu, ze względu na brak dowodów nie ma jednak co do tego pełnej zgody. Badacze z McGill University w Montrealu odkryli z kolei, że zespołowi Aspergera towarzyszą pewne organiczne nieprawidłowości w prawej półkuli mózgowej.

Zespół Aspergera czasem jest mylony z autyzmem. Nadal zresztą trwa dyskusja, jak silnie te zaburzenia są powiązane (a nawet — czy w ogóle). Nie ulega wątpliwości, że symptomy kliniczne obu schorzeń są podobne, tyle że w przypadku autyzmu pojawiają się nieco wcześniej.

Zespół Aspergera bywa też mylony z aleksytymią, zaburzeniem poznawczo-afektywnym charakteryzującym się nieumiejętnością identyfikacji własnych uczuć. Tymczasem to dwa zupełnie różne zaburzenia. Aleksytymicy nie potrafią wyrażać uczuć, chorzy z zespołem Aspergera wcale emocji nie odczuwają. Aleksytymią, jak się obecnie uważa, jest konsekwencją zaburzeń w funkcjonowaniu grasicy, stąd „thy” (thy — grasica) w nazwie {alexithymia}.

Odkrywca schorzenia, dr Asperger, uważał, że cierpiący na to zaburzenie mogą być produktywnymi członkami społeczeństwa, o ile tylko podda się ich właściwej terapii. Ten pogląd bywa jednak kwestionowany, ponieważ u wielu chorych z syndromem Aspergera występuję również bardzo silny lęk i depresja. Jeśli objawy takie pojawiają się we wczesnym okresie dorosłości, podjęcie pracy i normalne funkcjonowanie w społeczeństwie może być bardzo trudne.

Leczenie tego zaburzenia polega dziś najczęściej na podawaniu chorym metylofenidatu (nazwa handlowa to Ritalin), leku będącego stymulantem centralnego układu nerwowego, i anty-depresantu — fluoksetyny (Prozac) {2}.

A co z Johnem i Betty? Ich destrukcyjny związek zakończył się. Betty żyje bezpiecznie i nikt już jej nie bije, a John nadal przebywa na leczeniu. Nadal też nie ma świadomości, że krzywdził Betty i nadal nie potrafi odczuwać żadnych uczuć w stosunku do innych ludzi.

Syndrom Aspergera i największe masowe morderstwo w dziejach Australii

Zaburzenie Aspergera stało się w Australii przedmiotem powszechnego zainteresowania, kiedy 28 kwietnia 1996 roku w Port Arthur na Tasmanii Martin Bryant postrzelił 55 osób, w tym 35 śmiertelnie. Tego dnia Bryant stał się najgorszym masowym mordercą w dziejach Australii.

Dwóch psychiatrów, dr lan Sale i dr Paul Mullen, uznało, że Bryant cierpiał na zespół Aspergera. Podczas rozprawy sądowej Sale powiedział, że „zespół Aspergera występujący u Bry-anta w znacznym stopniu tłumaczy popełnione przez niego morderstwa”. Mullen, który przeprowadził z oskarżonym ponad 3,5-godzinny wywiad psychiatryczny, dodał, że Bryant, z IQ równym 66 i mentalnością 11 -latka, „zareagował jak przestraszone dziecko na własną bezsilność, odrzucenie i alienację”, ale uzupełnił: „nigdy nie zrozumiemy w pełni intencji i stanu umysłu, który doprowadził do tej rzezi”.

Kto tak naprawdę jest chory psychicznie?

Niektórzy psychiatrzy, w tym nieżyjący już R.D. Laing i Thomas Szasz, uważają, że choroba psychiczna to mit. Argumentują, że człowieka uznaje się za psychicznie chorego, kiedy jego zachowanie odbiega od tego, czego się od niego oczekuje. Takie zachowanie społeczeństwo określa jako dewiację i uznaje kogoś za chorego. Jest to pogląd odrzucany obecnie przez większość specjalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym. Doktor David Rosenhan jednak się z nim zgadza. Sam przeprowadził eksperyment, w którym uczestniczyło 193 pacjentów szpitala psychiatrycznego. Rosenhan poinformował członków personelu szpitalnego, że część pacjentów symuluje chorobę. Jak się okazało, personel nie potrafił wskazać, którzy pacjenci szpitala rzeczywiście są chorzy, a którzy oszukują. Wniosek Rosenhana brzmiał: „Jest oczywiste, że nawet w szpitalu psychiatrycznym nie potrafimy odróżnić osób chorych od zdrowych”.

Granica między zdrowiem psychicznym a chorobą może być zatem bardzo cienka.

Rozdział 3

Dysmorfofobia: czyli kiedy ktoś zamartwia się wyimaginowanymi defektami własnego ciała

Zachowanie człowieka może być bardzo dziwaczne, nawet jeśli jego mózg umieszczony jest w najpiękniejszym ciele.

Większość z nas nie jest do końca zadowolona z pewnych szczegółów własnej anatomii. To może być nos, uszy, piersi albo nawet te fragmenty ciała, których raczej nie wystawia się na widok publiczny. Kiedy jednak to niezadowolenie nasila się tak bardzo, że zakłóca normalne społeczne funkcjonowanie, czyni nas nieszczęśliwymi i zaczyna dominować nad całym naszym życiem — to już jest choroba. W psychiatrii nazywa się ją dys-morfofobią, zaburzeniem oceny postaci ciała (BDD, body dys-morphic dtsorder}.

O dysmorfofobii mówi się wtedy, gdy ktoś, kto nie ma żadnych fizycznych wad czy ułomności (a bywa wręcz, że jest niemal idealnie zbudowany), zaczyna dostrzegać w sobie wyimaginowane defekty fizyczne; zdarza się też, że ktoś faktycznie ma jakiś drobny defekt, ale na skutek BDD absurdalnie wyolbrzymia jego znaczenie.

Jak twierdzi dr Katharine Phillips, BDD jest zaburzeniem znacznie powszechniejszym, niż wcześniej przypuszczano, i choć ani specjaliści, ani opinia publiczna sobie tego nie uświadamiają, częstością występowania nie ustępuje anoreksji, bulimii i zaburzeniom obsesyjno-kompulsywnym. Wyniki jednego z badań wskazują, że 70% ludzi ma jakieś zastrzeżenia do szczegółów swej anatomii, dla 46% stanowi to „poważny problem”, a aż 28% w praktyce „spełnia wszelkie kryteria choroby”.

Osoby z BDD reagują na swoje wyimaginowane defekty nienawiścią, wstydem i odrazą. Jak sami opisują, świadomość własnych wad jest dla nich istną torturą i sprawia, że nie potrafią myśleć o niczym innym. Niektórzy pacjenci, przechodząc obok lustra, czują, że muszą przystanąć, by dokładnie się przyjrzeć owemu defektowi, u innych z kolei pojawia się chorobliwa skłonność do unikania luster, gdyż te przypominają im, że coś jest z nimi nie w porządku.

Tragiczną konsekwencją schorzenia jest to, że bardzo mocno wpływa ono na ogólną samoocenę i poczucie własnej wartości, dramatycznie je obniżając. Jeśli ktoś nienawidzi jakiejś części siebie, bardzo łatwo znienawidzić też całą resztę. Trudno się zatem dziwić, że w krańcowych przypadkach dysmorfo-fobia może prowadzić do głębokiej depresji, a nawet do samobójstwa.

Zapewnienia ze strony przyjaciół i rodziny, że w rzeczywistości nie ma żadnych „skaz na urodzie” i ktoś tylko je sobie wyobraża, nie pomagają ani trochę. Dysmorfofobicy widzą je nadal i nadal się nimi zamartwiają. Takie postrzeganie własnej osoby chorzy przypisują także innym — wielu pacjentów z BDD relacjonuje lekarzom, że „wszyscy się na nich gapią i to nieustannie”; część dodaje: „ludzie tylko udają, że mi się nie przypatrują”.

Jedną z istotnych różnic między BDD a znacznie bardziej znaną grupą zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych jest to, iż dysmorfofobicy przyznają, że ich zainteresowanie własnym ciałem jest „nieco nietypowe”.

Najczęściej chorzy z BDD skarżą się na jakieś problemy z twarzą: zmarszczki, pryszcze, blizny, przekrwienia, nadmierną bladość lub zaczerwienienie, pocenie się, nadmiar lub niedostatek włosów, asymetrię rysów. Inne najczęstsze zastrzeżenia dotyczą kształtu czy wielkości nosa, oczu, brwi, rzęs, uszu, ust, warg, zębów, szczęki, podbródka, policzków albo wreszcie ogólnie kształtu głowy. Zdarzają się też dysmorfbfobicy, których problemy wiążą się z wyobrażonymi wadami innych fragmentów ciała: piersi, genitaliów, pośladków, brzucha, rąk, dłoni, nóg, stóp, ramion, kręgosłupa lub skóry.

Warto dodać, że chory może na różnych etapach życia dostrzegać u siebie rozmaite nieistniejące przypadłości. Psychiatrzy odnotowali przypadki pacjentów skarżących się na coś innego w wieku 40 lat niż 20 lat wcześniej.

W krajach Zachodu BDD występuje nieco częściej u kobiet niż u mężczyzn, przynajmniej na to wskazuje statystyka konsultacji psychiatrycznych, zgodnie z którą pacjentek jest o 30% więcej.

Phillips twierdzi, że BDD często wiąże się z problemami w pożyciu małżeńskim, a także w funkcjonowaniu społecznym i zawodowym. Wielu chorych prawie cały dzień spędza w samotności, co wynika z ich nienawiści do samych siebie i z obawy przed pokazaniem się innym osobom. Niektórzy w ogóle odmawiają wychodzenia z domu. Znany jest przypadek młodej dziewczyny, która porzuciła szkołę, ponieważ bała się, że rówieśnicy zauważą, jak bardzo się poci (oczywiście tylko jej się wydawało, że wciąż jest zlana potem). Inny pacjent odmówił przyjęcia znacznie lepiej płatnej pracy — obecne zajęcie nie zmuszało go do opuszczania domu, a zmiana pracy wiązałaby się z koniecznością wychodzenia, wówczas zaś wszyscy zobaczyliby jego „ohydną karnację”.

Zaburzenie oceny postaci własnego ciała może przybrać też inne formy. Na przykład pewna kobieta potrafiła codziennie przez 8 godzin przycinać sobie włosy, ponieważ uważała, że ciągle są nierówno obcięte. Inna cały czas spędzała przed lustrem ze szkłem powiększającym w przekonaniu, że musi usunąć sobie z twarzy zbędne owłosienie. Pewien młody człowiek zaś spotykał się wyłącznie z bardzo drobnej budowy kobietami, gdyż uziył^ekfl^^ne nie zauważą, „jak mały jest jego penis”.

zęÓiektórzy specjaliści twierdzą, że chorzy na BDD mają wspól-n^ex^gaęxyihy mobowości, w tym perfekcjonizm, nadmierny samokrytycyzm, niedostateczne poczucie bezpieczeństwa, wsty-dliwość i skłonność do wycofania. Pojawia się też opinia, że to choroba występująca w rodzinach.

Badacze z Południowej Karoliny stwierdzili, że dysmorfofobia dość często występuje u chorych z fobią społeczną (11%) lub z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi (8%), natomiast znacznie rzadziej u osób z zaburzeniami panicznymi (2%); badacze nie odnotowali przypadków BDD u osób z zaburzeniami lękowymi.

Z kolei Phillips u 97% swoich pacjentów z BDD zaobserwowała kompulsywne podskubywanie skóry. Dysmorfofobicy nieustannie żądają też wsparcia od swoich bliskich.

Trudno się dziwić, że chorzy na BDD bardzo często korzystają z wszelkiego typu — w rzeczywistości całkiem niepotrzebnych — usług z zakresu chirurgii plastycznej. Według pewnych szacunków co najmniej 50% operacji plastycznych przeprowadza się u dysmorfofobików. Cierpiący na to schorzenie często udają się również po porady do dermatologów i specjalistów z zakresu medycyny wewnętrznej, zwykle domagając się zabiegów takich jak elektroliza lub przeszczep włosów albo skóry.

Jednakże, jak ostrzega Phillips, ponieważ cierpiący na BDD mają problem natury psychologicznej, a nie fizycznej, „rzadko są pokrzepieni wynikami badania przedmiotowego i rzadko satysfakcjonuje ich terapia [kosmetyczna]”.

Zdaniem Phillips: „Do psychiatrów trafia w rzeczywistości tylko drobna część chorych z BDD, większość z nich bowiem zwraca się o poradę do dermatologów, internistów czy chirurgów plastycznych”. Tymczasem fachowa konsultacja psychiatryczna jest tym, czego potrzebują przede wszystkim, tym bardziej że dys-morfofobię można wyleczyć za pomocą psychoterapii, terapii behawioralnej i farmakoterapii (zwykle środków antydepresyjnych).

Obiecujące efekty w leczeniu BDD przynosi terapia poznaw-czo-behawioralna, coraz częściej stosowana w leczeniu tego zaburzenia. W trakcie terapii pacjent musi sam przemyśleć swoje problemy i znaleźć dla nich rozwiązanie, a później przełożyć je na zachowanie. Wyniki jednego z badań wskazują, że taka terapia prowadzi również do „ogólnego zmniejszenia depresji i lęku”.

Dysmorfofobia występuje u ludzi niezależnie od ich przynależności klasowej, etnicznej czy narodowej. Warto natomiast podkreślić, że 85% chorych to osoby niezamężne. Wiele wskazuje też, że pierwsze wyraźne objawy występują w okresie dojrzewania, a przynajmniej przed 30 rokiem życia. Choroba może się utrzymywać przez całe życie, zwłaszcza przy braku terapii.

Jakie są przyczyny BDD? Według niektórych ekspertów przyczyną tego schorzenia są jeszcze nierozpoznane zakłócenia w pracy mózgu, współodpowiedzialne również za zaburzenia obsesyj-no-kompulsywne, fobię społeczną i prawdopodobnie depresję. Doktor Erie Hollander uważa, że istotną rolę przy BDD mogą odgrywać mózgowe chemikalia, serotonina i dopamina.

Studium przypadku: Karen

Za takie ciało każda kobieta dałaby się zabić (a każdy mężczyzna zabiłby dla niego). Jest jedną z najpiękniejszych kobiet w Australii, a przecież kraj ten słynie z urody jego mieszkanek.

Karen jednak uważa, że jest brzydka. Przede wszystkim własne stopy uznaje za jedno wielkie nieszczęście i dlatego zawsze chodzi w zakrytych pantoflach albo w wysokich butach, nawet w upalne lato. Nigdy nie chodzi na plażę, chociaż uwielbia pływać. Nosi skarpetki także wtedy, kiedy się z kimś kocha — nawet kochankowi nie pozwala oglądać swoich stóp. Mówi: „Odkąd pamiętam, miałam brzydkie stopy”. Chciałaby zostać modelką i aktorką, ale straciła już bardzo wiele okazji do zrobienia kariery, ponieważ się bała, że ktoś — na scenie czy na zdjęciu — zobaczy jej stopy. Obecnie pracuje jako recepcjonistka i leczy się z BDD.

Studium przypadku:BDD a śmierć Margaux Hemingway

Nawet ci ludzie, którzy spełniają wszystkie współczesne kryteria piękna, nie są odporni na dysmorfofobię; w rzeczywistości mogą być wręcz bardziej na nią podatni. Istnieją całkiem liczne przypadki odnoszących sukcesy aktorek czy modelek, które były przekonane, że jakiś defekt urody sprawia, że tak naprawdę są paskudne.

Po śmierci Margaux Hemingway ten związek między dys-morfbfbbią a symbolami piękna spowodował, że pojawiły się spekulacje, iż nierozpoznane BDD mogło odegrać rolę w domniemanym samobójstwie aktorki, będąc przyczyną jej depresji. Słynna ze swych brwi („Nie potrzebuję żadnego dokumentu tożsamości, mam przecież swoje brwi”) Hemingway, jak wynika ze wspomnień jej przyjaciół, bardzo często skarżyła się, że ma brzydkie usta. Margaux pochodziła z rodziny z długą historią samobójstw i chorób psychicznych. Sama cierpiała na epilepsję, dysleksję, bulimię, depresję i uzależnienie od narkotyków. Tylko ona mogłaby powiedzieć, czy dysmorfofobia przyczyniła się do jej samobójstwa.

Zatem i piękna, spojrzawszy w lustro, może ujrzeć bestię. Wszystko jest w oku patrzącego!

Mózg — zakładnik

Kto wie, do czego zdolny byłby ludzki mózg, gdyby nie był więźniem ciała. Badania wskazują na przykład, że jeśli człowiek zo-staje alkoholikiem, jego mózg również uzależnia się od tej substancji i ostatecznie zostaje przez nią zniszczony.

Oto, co na ten temat ma do powiedzenia dwóch naukowców, dr Bruce McEwen i dr Harold Schmeck:

„Ludzki mózg realizuje własne plany, zgodnie z którymi reaguje na zmieniający się świat i dostosowuje się do niego. Mózg zmienia swoją chemię, ale również i budowę z dnia na dzień, a niewykluczone, że nawet z minuty na minutę, wciąż przekształcając się i reagując na doświadczenie. To zresztą oczywiste, że mózg musi się zmieniać, jeśli ma działać tak wspaniale, jak działa, z czego my czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy. Te zmiany są jednak znacznie głębsze i poważniejsze, niż naukowcy dotąd przypuszczali. Komórki mózgu, jeśli pojawi się taka potrzeba lub sposobność, nieustannie przyjmują na siebie nowe obowiązki. Wciąż jest dla nas tajemnicą, jak to się dzieje.

(...) Taki nieustannie podlegający zmianom mózg może się wydawać niemożliwością tylko ludziom, dla których umysł jest czymś odmiennym niż mózg, który tylko tkwi sobie gdzieś tam, na szczycie kręgosłupa i nieporuszony, z dystansu, zarządza całym interesem”.

Widzieć, jak pracuje mózg

Dziś naukowcy mogą na bieżąco obserwować zmiany zachodzące w mózgu, kiedy ktoś myśli i się uczy. W wielu przypadkach można dość dokładnie wskazać, które szlaki mózgowe i jakie substancje chemiczne zaangażowane są w konkretne formy aktywności umysłowej. Stało się to możliwe dzięki nowym urządzeniom i nowym technikom obrazowania. Te najbardziej nowoczesne technologie pozwalają obserwować aktywne obszary zarówno w pełni sprawnych, jak i chorych mózgów w sposób bezinwazyjny.

Podglądając uczący się mózg, naukowcy wykryli między innymi, że około 10% dzieci nie potrafi prawidłowo rozpoznać zmieniających się szybko dźwięków ludzkiej mowy. Doktor Michael Merzenich, komentując te wyniki, stwierdził: „Te dzieci mają problem z rozpoznawaniem mowy, podobnie jak inne z rozpoznawaniem obrazów, jeśli nie włożą okularów. Znaczna część tych dzieciaków w przyszłości będzie miała problemy z czytaniem”.

Rozdział 4

Mózg wampira: szaleństwo króla Jerzego albo „mam to we krwi”

Oto doprawdy krwawa historyjka! Co wspólnego mają opowieści o wampirach, angielski król Jerzy III, szaleństwo i choroby krwi — chcecie wiedzieć? Czytajcie więc!

W połowie lat 80. XX wieku policjanci z Wirginii zatrzymali 20-letniego Jeffery'ego Wainwrighta pod zarzutem morderstwa. Ofiara, 43-letni Charles Brownell, zajmował się wypalaniem cegieł i, jak sam twierdził, był wampirem. Coś dziwnego musiało się tu zdarzyć!

Brownell nie krył się ze swoim „wampiryzmem” od osiągnięcia dorosłości, ale mało kto traktował jego deklaracje poważnie. Niemniej, kiedy przez 2 tygodnie nie dawał znaku życia, sąsie-dzi nieco się zaniepokoili, zwłaszcza że na zewnątrz mieszkania były ślady krwi. W środku policjanci odkryli znacznie więcej krwi, a także ludzkie organy i tkanki. Policja najpierw podejrzewała, że to Brownell zamordował kogoś i zbiegł, badania laboratoryjne wskazały jednak, że prawda jest inna — to były szczątki samego Brownella. Interesujące, że badanie wątroby ofiary wykazało, że Brownell chorował na porfirię, rzadką chorobę genetyczną, na którą choruje zaledwie 1 na 30 tysięcy osób.

Doktor David Dolphin, jeden z liczących się na świecie autorytetów w dziedzinie porfirii i innych chorób wątroby, uważa, że to właśnie za sprawą którejś z tych rzadkich chorób ludzie bywali oskarżani o to, że są wampirami lub wilkołakami.

Ogólnie porfirię to grupa schorzeń uwarunkowanych genetycznie. Wątroba chorych na porfirię nie syntetyzuje w pełni wartościowego hemu (to właśnie ten związek nadaje krwi czerwoną barwę). Prawidłowo synteza hemu składa się z 8 enzymatycznych etapów, zakłócenia na którymkolwiek z nich mogą doprowadzić do porfirii.

Dolphin uważa, że dla chorych na porfirię przebywanie nawet w umiarkowanie nasłonecznionym miejscu może być bardzo niebezpieczne. Uszkodzenia skóry, jakie mogą w takiej sytuacji powstać, są potencjalnie tak niebezpieczne, że grożą nawet odpadnięciem nosa lub palców. Co prawda, chorym nie wyrastają zęby większe niż przeciętne, ale za sprawą zapadniętych policzków i obkurczonych dziąseł mogą one sprawiać wrażenie niemal wilczych kłów. Dodatkowo porfirii często towarzyszy wyjątkowo bujne owłosienie. Posłuchajmy zresztą doktora Dolphina:

(...) wyobraź sobie, jeśli potrafisz, jak mógł być postrzegany w średniowieczu ktoś, kto wychodził z domu tylko nocą, wyglądał (zwłaszcza w nocnym świetle) niczym zwierzę — mocno owłosiony, z wielkimi zębami i dziwnie zniekształconą figurą. Pojawiały się już takie teorie, i dla mnie brzmią one więcej niż prawdopodobnie, że to właśnie z tego wzięły się legendy o wilkołakach.

Zdaniem Dolphina również żywiące się ludzką krwią wampiry to ofiary porfirii, chorzy, którzy „próbowali osłabić objawy tej strasznej choroby”. Rzeczywiście, jeśli chory wypije dużo krwi, w pewnym stopniu może to uzupełnić niedobór hemu spowodowany zakłóceniami procesu biosyntezy i osłabić nieprzyjemne objawy, tyle że metoda wprowadzania hemu do krwiobiegu przez żołądek, mimo że skuteczna, jest dość nieefektywna. Obecnie chorych na porfirię często leczy się zastrzykami hemu, ale w średniowieczu takie iniekcje nie były możliwe, więc picie dużych ilości krwi było jedyną metodą uzupełnienia braków tego związku w organizmie. Desperacja podejmowanych prób nie powinna nikogo dziwić, gdyż deficyt hemu może prowadzić nawet do śmierci. Jeszcze dziś w niektórych przypadkach porfirii obserwuje się zmiany osobowości — do demencji włącznie.

Genetyczna natura porfirii jest zgodna z ludowym przesądem, że ofiara ukąszenia wampira sama staje się wampirem. Dolphin wyjaśnia, że istnieje wiele przypadków, kiedy u tylko jednego z rodzeństwa występują objawy jakiejś choroby, mimo że oboje mają te same uszkodzone geny. Szok, jaki może wystąpić w organizmie pod wpływem stresu spowodowanego przez gwałtowną utratę krwi, może być bodźcem uaktywniającym chorobę u osoby, która ma genetyczne predyspozycje. Jak twierdzi doktor Dolphin: „Prawdopodobieństwo, że jedna ofiara porfirii ugryzie drugą i wywoła u niej chorobą może być dość duże”. Ponadto, w związku z tym, że porfiria jest schorzeniem genetycznym, bardzo możliwe, że w średniowiecznej Europie występowały jej lokalne ogniska. W tej epoce ludzie podróżowali mało, a małżeństwa między osobami spokrewnionymi były dość częste, zwłaszcza w regionach trudno dostępnych. To wyjaśnia, dlaczego mityczną ojczyzną wampirów była górzysta i odizolowana od świata Transylwania.

Jak głosi legenda, czosnek odstrasza wampiry. To również wyjaśnia teoria Dolphina. Wiele leków i chemikaliów, które niszczą hem, zawiera związek bardzo obficie występujący w czosnku (disiarczan dialkilowy). Zdaniem Dolphina „wskazuje to, że czosnek może nasilać przebieg ataków porfirii, zatem rzeczywiście może odstraszać wampiry”.

Do przeciwnych wniosków doprowadziło jednak badanie przeprowadzone w 1994 roku w Norwegii — otóż okazało się, że ślady czosnku na rękach mogą wręcz przyciągać nietoperze-wam-piry. Swoje wyniki badacze skomentowali nieco żartobliwie:

Ludowa mądrość mówiąca, że czosnek chroni przed wampirami, jest najprawdopodobniej fałszywa. Wygląda na to, że prawda jest dokładnie odwrotna — zgodnie z naszym badaniem czosnek je przywabia. Jeśli więc nie chcemy, by w naszym kraju historia potoczyła się tak, jak na Bałkanach, należałoby rozważyć kwestię zakazu używania czosnku w Norwegii.

A co to wszystko ma wspólnego z Jerzym III? Otóż niektórzy specjaliści z zakresu medycyny twierdzą, że ten angielski monarcha cierpiał właśnie na porfirię. W świetnym filmie z 1994 roku Szaleństwo króla Jerzego przejmująco ukazano fizyczną i umysłową degradację nieszczęsnego władcy. Jeden z napisów końcowych filmu informuje, że Jerzy cierpiał właśnie na porfirię. Bez szczegółowych badań DNA trudno by było dzisiaj udowodnić, że to prawda. Jeśli rzeczywiście chorował na porfirię, mógł się kurować po kolejnych atakach, stosując odpowiednią dietę i przyjmując znaczne ilości płynów. Wiadomo, że podczas silniejszych ataków król zachowywał się bardzo dziwacznie, nic jednak nie wskazuje, by można było oskarżyć Jerzego III o wampiry zm.

Pierwsze objawy porfirii (sama nazwa wywodzi się z greckiego słowa oznaczającego fiolet — takie zabarwienie ma mocz chorych) pojawiają się zwykle pod koniec okresu dojrzewania. Obecnie szanse pacjentów zarówno na przeżycie, jak i stosunkowo łagodny przebieg choroby są duże. Zasadnicze znaczenie mają wczesna diagnoza, właściwa dieta (obejmująca również płyny) i unikanie pewnych substancji. Obecnie jeśli choroba kończy się śmiercią pacjenta, w praktyce oznacza to, że albo zbyt późno postawiono właściwą diagnozę, albo nie podjęto należytego leczenia, albo wreszcie pacjent nie pozostawał pod stałą opieką lekarza.

Dlaczego zatem legendy o wampirach nadal są w naszej kulturze tak żywe? Przyczyn może być oczywiście bardzo wiele. Zgodnie z jedną z teorii podobne mity pomagają po prostu ludziom pogodzić się ze śmiercią i przeżyć tragedię utraty najbliższych:

Wampiry to przecież istoty, które z jednej strony umarły, z drugiej jednak wciąż żyją i są nieśmiertelne. {...} Jedną z ważniejszych funkcji, jakie pełnią w kulturze tego typu mity, może hyc to, iż pozwalają one pogrążonym w żałobie wierzyć, że ich najbliżsi nadal istnieją. W praktyce klinicznej, zwłaszcza w przypadku przeniesienia, fantazje powiązane z mitami wampirycznymi sygnalizują zwykle utratę bliskiej osoby albo utratę obiektu przeniesienia.

Wampiryzm kliniczny to zupełnie inna kwestia. Niektóre osoby zachowują się w sposób bardzo zbliżony do tego, o czym można przeczytać w powieściach o wampirach. Inni wręcz wierzą, że naprawdę są wampirami, bywa, że nawet są z tego dumni. W Internecie na przykład można znaleźć całkiem sporo takich „wampirzych” witryn.

Jak twierdzą szwajcarscy psychiatrzy, wampiryzm kliniczny to „(...) dość rzadkie przypadki opisane przede wszystkim w annałach medycyny sądowej. Definicja wampiryzmu obejmuje również niektóre aspekty nekrofilii, sadyzmu, kanibalizmu i fascynacji krwią”. Zaburzenie to, choć nie bezpośrednio, może się również wiązać ze schizofrenią, depresją i obniżoną samooceną. Badacze dodają, że wampiryzm kliniczny to zaburzenie bardzo skomplikowane, niewykluczone, że związane ze „złożonym układem diadowym matka—dziecko, w którym więzy krwi przyjęły charakter wynaturzony i chorobliwy”.

To ostatnie stwierdzenie szwajcarskich naukowców odwołuje się do klasycznego, opisywanego w piśmiennictwie przypadku „autowampiryzmu”. To casus niekochanego dziecka, któremu odmawiano karmienia (i piersią, i butelką), nikt też nie troszczył się o jego rozwój emocjonalny. Gdy młody człowiek dorósł, popełnił czyny przerażające, niczym z horroru o wampirach. Dlaczego? Jednym z powodów była prosta potrzeba, wspólna nam wszystkim i jakże łatwa do zaspokojenia — nienasycona dziecięca potrzeba ssania.

Studium przypadku: pani W.T.

Pani W.T. była lesbijką, która wierzyła, że jest wampirem — członkiem rodu nieumarłych. Przez lata unikała luster i światła słonecznego, żywiła się zaś wyłącznie krwią, którą zdobywała od rzeźników. Jej kochanka regularnie pozwalała jej też pić swoją krew, ale dla W.T. było to za mało. Z czasem obu paniom udało się pozyskać dla swego lesbijsko-wampirycznego kultu dwie wyznawczynie. Młode adeptki były przekonane, że W.T. ma nadnaturalną moc, potrafi na przykład znikać, aż zostają po niej tylko oczy kota zawieszone w powietrzu. Wyznawczynie kultu wierzyły również, że W.T., aby czynić takie „cuda”, potrzebuje „mocy”.

W październiku 1989 roku cała czwórka zwabiła do swojego domu (obietnicą seksu) pewnego mężczyznę, któremu podcięły gardło, aby W.T. mogła się napić krwi. Podczas procesu kobieta przyznała się do winy. Skazano ją na dożywocie. Trzy jej wyznawczynie sąd potraktował inaczej — dwie otrzymały karę więzienia, trzecią natomiast uniewinniono, gdyż sąd uznał, że była pod tak silnym wpływem W.T., że nie zdawała sobie sprawy z własnych czynów.

Inne spojrzenie na Drakulę

Zespół badaczy z Filadelfii uważa, że opowieść o Drakuli to w rzeczywistości ilustracja syndromu tak zwanego pogranicznego zaburzenia osobowości (BPD, borderline personality disorder).

Powieść Brama Stokera Drakula najłatwiej zrozumieć, jeśli interpretuje się ją jako udramatyzowany, hiperboliczny i fantastyczny obraz zjawiska znanego we współczesnej teorii psychoanalitycznej jako pograniczne zaburzenie osobowości. Takie odczytanie powieści Stokera pozwala ujrzeć w nowym świetle naturę wewnętrznego świata i doznania pacjentów z BPD. Fragmenty Drakuli można wręcz wykorzystać jako świadectwa potwierdzające trafność nowych konceptualizacji teorii relacji z obiektem, jak również samej koncepcji osobowości pogranicznej. To niesamowite, jak bardzo charakterystyka Drakuli jest zbieżna z relacjami pacjentów cierpiących na BPD.

Czy to nie nazbyt naciągane? Może tak, może nie. Według American Psychiatrie Association objawami pogranicznego zaburzenia osobowości są między innymi: „gorączkowe wysiłki uniknięcia rzeczywistego lub wyimaginowanego odrzucenia, zaburzenia tożsamości: wyraźnie i uporczywie niestabilny obraz samego siebie lub poczucia własnego ja, chroniczne uczucie pustki, przelotne, związane ze stresem myśli paranoiczne lub poważne symptomy rozpadu osobowości”. Jak łatwo zauważyć, to dość ogólny opis. Być może Drakula rzeczywiście cierpiał na BPD — i to samo można zapewne powiedzieć o wielu sławnych bohaterach literackich.

Mózg wilkołaka

W bardzo rzadkich przypadkach ludzki mózg daje się zwieść fantastycznemu wierzeniu, że człowiek może zostać zmieniony — lub sam może się zmienić — w dzikie zwierzę. Tak właśnie psychiatria tłumaczy wiarę w wilkołaki.

Legendę wilkołaków unieśmiertelniło, a równocześnie bardzo spopularyzowało Hollywood. Pierwszym filmem z tego gatunku był Wilkołak z Londynu z 1935 roku. Jak na dzisiejsze standardy był to obraz bardzo łagodny, ale ówczesną kinową publiczność przeraził i zafascynował wystarczająco, by domagała się kolejnych. W latach 30. i 40. XX wieku wytwórnia Universal zbiła fortunę, eksploatując tę potrzebę, a Lon Chaney Jr. dzięki kolejnym kreacjom wilkołaków zyskał status gwiazdy.

Nie tylko wilkołaki stały się przedmiotem zainteresowania producentów z Hollywood. W amerykańskich produkcjach ludzie zmieniali się w koty, węże, muchy, pająki i całą menażerię innych zwierząt. Nawet studio Disneya włączyło się do tej gry (filmem Na psa urok z 1959 roku). Film Ptasiek z 1984 roku, oparty na powieści Williama Whartona, opowiadał z kolei o młodym człowieku, który marzył o tym, że jest ptakiem.

W jednym z popularnych australijskich telewizyjnych programów rozrywkowych pokazano młodzieńca, który zmienia się w wyjącego wilka za kierownicą samochodu. Nie zwraca najmniejszej uwagi na atrakcyjną pasażerkę, znajdując znacznie większą przyjemność w prowadzeniu. Dziewczyna patrzy nań z zakłopotaniem i niedowierzaniem — „A mama mówiła, że to taki miły chłopak”— komentuje drwiąco. Jazda samochodem jest lepsza niż seks, tak można odebrać przekaz tego programu.

Jak widzimy, wilkołactwo ma się nieźle.

Likantropia — tak bowiem psychiatria nazywa wilkołactwo — to termin określający urojenie, że człowiek może się zmienić w zwierzę (najczęściej wilka). To jedno z najstarszych znanych urojeń, a jego przypadki nadal odnotowuje się w piśmiennictwie medycznym.

Historycy doszukują się korzeni likantropii w starożytnej Grecji, w micie o Zeusie, który z zemsty za podanie mu ludzkiego mięsa zmienił podstępnego Likaona w wilka. Biblijna Księga Daniela z kolei jest źródłem legendy mówiącej, że Nabuchodo-nozor II, król Babilonu, przez 7 lat cierpiał na coś, co obecnie można byłoby nazwać „stanem likantropicznym”. Likantropia pojawia się w bardzo licznych mitach i podaniach z całego świata. Bardzo rozpowszechniona wiara w satyrów i inne półludzkie istoty przetrwała w wielu miejscach aż do XIX stulecia. Irlandzka legenda opowiada na przykład o królu Galii, Veneticusie, którego święty Patryk zmienił w wilka. Są też legendy o „odwrotnej” likantropii — francuska baśń o Pięknej i Bestii jest jednym z najlepiej znanych przykładów.

Aż do początków XX wieku, kiedy zwiększyło się zaludnienie, a powierzchnia lasów zmalała, wilki były najgroźniejszymi drapieżnikami w Europie. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że najczęstszym urojeniem przy chorobie psychicznej była właśnie przemiana w wilka. Dla ludzi słabych, uciskanych i ciemiężonych taka transformacja stanowiła obietnicę natychmiastowej potęgi. Tłumiona dotąd agresja i przemoc mogły znaleźć ujście poprzez „przyjęcie” postaci zwierzęcia.

W dawnych czasach ludzie żyli w ustawicznym lęku, a dodając jeszcze faktycznie zdarzające się przypadki likantropii, łatwiej można zrozumieć, skąd brały się okresowe wybuchy histerii na tle wilkołactwa, zwykle kończące się prześladowaniem osób psychicznie chorych. Lęk przed tym, że takie osoby mogą atakować i pożerać innych ludzi, sprawił, że często je mordowano. Zresztą w średniowiecznej Europie palenie na stosie „ludzkich zwierząt” zyskało nawet kościelną sankcję — Hiszpańska Inkwizycja słynęła z takich wyroków.

Doniesienia o wilkołactwie pojawiają się właściwie we wszystkich kulturach. Poza Europą likantropia znana jest w Chinach, Indiach, Afryce i w obu Amerykach. Zwykle w takich przypadkach pojawia się urojona przemiana w wilka, choć istnieją wzmianki o innych zwierzętach, między innymi lwach, tygrysach, hienach, niedźwiedziach, rekinach i krokodylach. Niezmiennie jest to jednak przedstawiciel któregoś z gatunków ze szczytu łańcucha pokarmowego (albo bardzo od tego szczytu nieodległych) — takie zwierzę to obiekt budzący lęk, a zarazem symbol fizycznej i seksualnej potencji.

Już w najdawniejszych traktatach medycznych można znaleźć informacje o wilkołactwie i o tym, jak je leczyć. Grecki medyk, Paulus Aegineta, pisał na ten temat już w VII wieku p.n.e.; jako najskuteczniejszą terapię proponował puszczanie krwi. Szesnas-towieczny francuski lekarz, Jean Fernell, wyraził zaś bardzo rozpowszechnioną (również w kręgach medycznych ówczesnej epoki) opinię, gdy napisał, że ludzie mogą zostać zmienieni w wilka przez siły zła, najczęściej przez samego szatana.

W piśmiennictwie psychiatrycznym najczęściej cytowane są dwa przypadki wilkołactwa. Pierwszy i bez wątpienia bardziej znany pochodzi z dzieł Carla Gustawa Junga. Pacjentka Junga, bardzo troskliwa matka, miała 3 córki, które bardzo ją kochały, czasem jednak śniły o niej jako o niebezpiecznym zwierzęciu. Po wielu latach matka rzeczywiście zaczęła przejawiać likantropiczne zachowania — chodziła na czworaka i wydawała z siebie dźwięki imitujące pochrząkiwanie świni, psi szczek i pomruki niedźwiedzia. Junga zastanawiało, jakie mogą być źródła takiego zachowania, ale samym przykładem posłużył się po to, by zilustrować wielką wrażliwość dzieci na podświadome konflikty nękające rodziców.

Drugi klasyczny przypadek wilkołactwa opisał Karl Jaspers. Ta sprawa stała się głośna, pacjent bowiem, uwierzywszy, że jest wilkołakiem, wpadł w manię samobójczą i wciąż żądał, aby zabito go srebrną kulą, strzałem prosto w serce — zupełnie jak na filmie.

Poszczególne przypadki likantropii mogą się różnić, ale za każdym razem jest to złudzenie transformacji w zwierzę. Bardzo często jednostki zachowują jednak jakąś część swojej ludzkiej tożsamości, na przykład reagują nadal na własne imię.

Dziś zaburzenie to występuje znacznie rzadziej niż kiedyś, nadal jednak zdarzają się chorzy cierpiący na likantropię. W 1985 roku w Irlandii ukazał się artykuł opisujący intrygujący przypadek 66-letniej wdowy, która „(...) bez wyraźnych przyczyn stała się agresywna wobec niektórych członków swojej rodziny. Agresji towarzyszyły wyraźnie zwierzęce zachowania, jak chodzenie na czworaka i poszczekiwanie niczym pies”.

W 1988 roku grupa psychiatrów z Harvardu poinformowała o 12 przypadkach likantropii, odnotowanych w jednym tylko szpitalu w ciągu 14 lat. Jeden z nich opisano następująco:

Dwudziestoczteroletni samotny mężczyzna został przywieziony do McLean Hospital (Belmont, Massachusetts). Historia pacjenta obejmowała głęboką depresję, krótki moment nadużywania alkohołu i przekonanie, że jest kotem uwięzionym w łudz-kim ciele. Przeświadczenie to nie opuszczało go od 13 lat. Pacjent utrzymywał, że dowiedział się o tym, iż jest kotem, od swojego domowego kota, który zdradził mu ten sekret i od tego czasu komunikował się z nim w „kocim języku". Pacjent, kontynuując pracę zarobkową, niemal cały wolny czas poświęcał „kociej" aktywności. Mieszkał z kotami, uprawiał z nimi seks, polował z nimi i bywał raczej w „kocich" miejscach niż w ich ludzkich odpowiednikach. Jego największą — choć niespełnioną miłością — była tygrysica z lokalnego zoo. Miał nadzieję, że pewnego dnia uda mu się ją uwolnić. Likantropiczne złudzenia pacjenta nie minęły mimo zastosowania kuracji haloperidolem, trójcyklicz-nymi antydepresantami i karbamazepiną oraz trwającej 6 lat terapii nastawionej na wgląd.

Przy wilkołactwie urojenie może być stale, zdarzają się jednak przypadki zaburzeń trwających zaledwie godzinę lub niewiele dłużej. Przykładem takiego krótkotrwałego epizodu jest przypadek niemieckiego pacjenta: