Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
276 osób interesuje się tą książką
Czasem, by coś powstało, potrzebny jest chaos...
Kora wraca do Zagrodzia, przeczuwając, że dzieje się coś złego. Jej obawy zdają się potwierdzać, gdy dowiaduje się o kłopotach ze zdrowiem Grzegorza, kryzysie w relacji Leny i Igora, a do miasteczka przybywają nieoczekiwane osoby. Po sielskiej atmosferze nie został nawet ślad i od katastrofy Zagrodzie dzieli zaledwie chwila.
Na tym jednak nie koniec problemów – tłumione przez lata uczucie niespodziewanie wybucha z pełną mocą, komplikując sprawy dodatkowo. Kora będzie zmuszona do zmierzenia się z własnymi emocjami i przywrócenia równowagi w miasteczku. I choć zrobi to niechętnie, przypomni sobie, do czego stworzyła ją natura.
Zaklęcia, uroki, miłość, smutek i wzruszenie – to najważniejsze składniki eliksiru Zaklinaczki. Czy istnieje remedium na złamane serce? Czy zawsze warto i należy walczyć o uczucie? Jak ukoić ból po stracie i nauczyć się żyć od nowa? I przede wszystkim: czy miłość pozwala pokonać każdą przeszkodę?
Powróć do Zagrodzia, gdzie magia miesza się z prozą życia, a duchy czarownic pilnują równowagi. Pozwól się zakląć opowieści o różnych odcieniach miłości, oddaniu i wielkiej pasji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Kora
Terminal odlotów międzynarodowych na lotnisku Szanghaj-Pudong pękał w szwach, jakby nagle wszyscy Chińczycy postanowili opuścić ojczyznę. Zresztą nie tylko oni. Z ulgą zakończyłam odprawę i zajęłam miejsce w hali odlotów. Kilka chwil później znalezienie wolnego fotela graniczyło z cudem, kiedy rzeka podróżnych wylała się przez bramki.
Moja głowa też pękała: od hałasu, ciśnienia i chronicznego zmęczenia, do którego przyczyniły się bezsenne noce. Nie wiem nawet, ile ich było, przestałam liczyć po dwóch tygodniach, a mogło to mieć miejsce miesiąc temu. Jak długo człowiek może funkcjonować bez snu? Raczej nikt tego nie badał, byłoby to bowiem niehumanitarne, mogłabym jednak się założyć, że rekord należał do mnie. Nawiedzające mnie od miesięcy koszmary z każdą mijającą nocą stawały się coraz wyraźniejsze, aż w końcu bałam się zasypiać, żeby nie zobaczyć rozkładającego się ciała dziadka. Niewątpliwie z Grzegorzem działo się coś złego, ale kiedy dzwoniłam do Leny, ta zdawkowo informowała mnie, że wszystko jest w porządku, i szybko kończyła rozmowę. Zupełnie jak nie ona. Gdy jednak do obrazów rodem z horrorów dołączył kolejny, byłam już pewna, że muszę wracać do Zagrodzia. Studia okazały się zaskakująco łatwe, więc zaliczyłam wszystkie egzaminy w połowie semestru i natychmiast kupiłam bilety lotnicze.
– Kora? – usłyszałam za sobą i poczułam irytację.
Błażej... Spotykałam się z nim przez chwilę, byliśmy na trzech, może czterech randkach, ale między nami nie zaiskrzyło. To znaczy z mojej strony nie zaiskrzyło, elektryczność Błażeja mogłaby uruchomić zepsutą pralkę.
– Hej.
– No hej! Ale niespodzianka! Podobno zgubiłaś telefon i nie miałem pojęcia, jak się z tobą skontaktować. A jednak kosmos mi sprzyja!
– Uhm.
– Masz tu obok wolne? Mogę usiąść?
Pewnie nawet gdybym zaprzeczyła, nic by sobie z tego nie zrobił. Taki typ.
Opadł na fotel i westchnął tak głośno, jakby wstrzymywał oddech od kilku minut.
– Ależ tu tłoczno – powiedział, zerkając na mnie. – Lecisz do domu?
– Uhm.
– A skąd ty właściwie jesteś? Nie mogę sobie przypomnieć.
– Byłoby dziwne, gdybyś sobie przypomniał, bo nigdy ci tego nie mówiłam.
– Ha, ha, racja! – Zaśmiał się sztucznie, a ja ledwo powstrzymałam się od wygłoszenia złośliwego komentarza. – No więc skąd?
– Z Warmii – mruknęłam.
– Nie gadaj! Ja właśnie zmierzam do Olsztyna, mój wujek kończy siedemdziesiąt lat i zwołał zjazd rodzinny.
– Gratulacje. Dla wujka, oczywiście.
– Ej, dziewczyno, a czemu ty taka skwaszona? Stało się coś?
– Nie, wszystko okej.
– To może... Masz ze mną jakiś problem?
Westchnęłam jeszcze głośniej niż on kilka minut temu. Czy miałam problem z Błażejem? Bynajmniej. Czy sam Błażej był problemem? Ogromnym.
– Słuchaj, Błażeju... – zaczęłam, starannie dobierając słowa. Mimo że miałam do przekazania hiobowe wieści, chciałam zrobić to możliwie najdelikatniej. – Wiesz, nie czuję się dzisiaj zbyt dobrze, głowa mi pęka i nie mam ochoty na rozmowy. Nie mam też z tobą problemu. Niczego do ciebie nie mam, tak gwoli ścisłości.
– Jak...? Jak to? Chcesz powiedzieć, że to... koniec?
– Nie. Koniec nastąpił dawno temu, ale ty z jakiegoś nieznanego mi powodu nie chcesz tego przyjąć do wiadomości. Było, minęło, ten pociąg już odjechał.
– Ale...
– Nie ma żadnego „ale”, Błażeju. Z tej mąki chleba nie będzie.
– Ale przecież seks był cudowny! – Głos chłopaka wszedł na takie rejestry, że mógłby konkurować z Farinellim.
– Był niezły. Ale ja już jestem za stara na takie rzeczy. Zabawiliśmy się, a teraz każde może iść w swoją stronę... – Kiedy tylko wypowiedziałam te słowa, zakłuło mnie w mostku. Serce nagle przyśpieszyło i zabrakło mi tchu. – Dokąd lecisz?
– Do Frankfurtu.
– Które masz miejsce?
Błażej wyciągnął kartę pokładową z kieszeni i podsunął mi ją pod nos. Oczywiście, miejsce obok mnie. Karma to złośliwa małpa... Czekało mnie czternaście godzin męczarni.
– Posłuchaj – powiedziałam, wziąwszy głęboki oddech. Obróciłam się do Błażeja i spojrzałam mu głęboko w oczy. Starałam się nie widzieć otaczającej go aury, która migotała jasno jak światełka na choince. – Nie chcę cię krzywdzić, porządny z ciebie facet. Tyle że...
– Tyle że nie dla ciebie?
– Tyle że spotkaliśmy się w złym momencie – stwierdziłam z naciskiem. – Nie mogę zaoferować ci niczego więcej niż koleżeńską sympatię, co oznacza, że intymna relacja byłaby zwyczajnym wykorzystywaniem twoich uczuć. Ja tych uczuć nie odwzajemnię, dopóki... – Urwałam, żeby wziąć głęboki oddech. Następne słowa miałam wypowiedzieć na głos po raz pierwszy. – Dopóki nie przestanę czuć czegoś do kogoś innego.
– Nie wiedziałem... – wymamrotał odrobinę zmieszany.
– Nie mogłeś wiedzieć. Mówię ci to dlatego, żebyś zrozumiał, iż ty niczego złego nie zrobiłeś. To ja mam problem, z którym muszę sobie poradzić. I naprawdę mi przykro, Błażeju. Zasługujesz na kogoś, kto odwzajemni twoje uczucia i da ci tyle samo dobra, ile ty jemu.
Nie wiem, czy to wyznanie złagodziło smutek chłopaka, miałam nadzieję, że tak. Odrzucenie zawsze boli, ale o wiele mniej, kiedy rozumiemy jego powód. Przynajmniej tak sądzę. A może tylko się okłamuję.
Kolejne grupy podróżnych wlewały się do poczekalni, szukając miejsca do siedzenia. Dalsza rozmowa żadnemu z nas nie była obecnie w smak, więc wymówiłam się koniecznością kupienia czegoś w strefie bezcłowej i zostawiłam Błażeja z miną zawiedzionego dziecka. Lawirując między ludźmi, przechodziłam wąskimi alejkami sklepów, których asortyment zupełnie mnie nie interesował, i zastanawiałam się, co zrobić z czekającą mnie podróżą w towarzystwie byłego kochanka. Naprawdę było mi go żal i wcale nie uśmiechała mi się perspektywa kilkunastu godzin przykrego milczenia albo udawania, że się nie znamy.
Zachciało mi się pić, więc chwyciłam butelkę wody i stanęłam w kolejce do kasy. Młoda blondynka stojąca przede mną dyskutowała o czymś z kasjerką łamaną angielszczyzną.
– Przepraszam, pomóc w czymś? – zapytałam w końcu po polsku, widząc, że nie radzą sobie z sytuacją.
Blondynka odwróciła się do mnie, wyraźnie zaskoczona.
– Zna pani może chiński? Usiłuję wytłumaczyć tej pani, że te perfumy powinny być w promocji.
Przekazałam informację kasjerce, a ta natychmiast wezwała koleżankę, która pobiegła sprawdzić prawdomówność klientki. Perfumy rzeczywiście były w promocji, a wdzięczna dziewczyna posłała mi piękny uśmiech.
– Dziękuję. Uratowała mi pani życie. Moja mama uwielbia te perfumy, a już ich nie produkują.
– Nie ma sprawy, przecież nic takiego nie zrobiłam. Cieszę się, że mogłam pomóc.
– Mogę się pani jakoś odwdzięczyć? Może potrzebuje pani pośredniczki w obrocie nieruchomościami? Ma pani u mnie dożywotnią zniżkę. – Dziewczyna wyjęła wizytówkę i podała mi ją z tym samym promiennym uśmiechem.
– Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać – odparłam i mrugnęłam do niej. – Leci pani do Frankfurtu? Zauważyłam pani kartę pokładową – wyjaśniłam, kiedy otworzyła oczy ze zdziwienia. – Może chciałaby się pani ze mną zamienić miejscami? Mam przy oknie, ale nieszczególnie mi na nim zależy...
– Naprawdę? Teraz będę pani podwójną dłużniczką! A może coś jest nie tak z pani miejscem?
– Bynajmniej, jest najlepsze w samolocie. Ale pani wygląda na taką, która woli siedzieć przy oknie. Mylę się?
– Ma pani rację. – Dziewczyna roześmiała się perliście. – Ale... Mówi pani serio? Możemy się zamienić?
– Pewnie. Załatwione. Szczęśliwego lotu, pani Agnieszko.
– I nawzajem, pani...?
– Koro. Mam na imię Kora. Do zobaczenia!
Pomachałam jej radośnie i podeszłam do kasy. Na szczęście nie musiałam o nic się wykłócać, więc poszło szybko. Resztę czasu przed odlotem spędziłam, czytając książkę znalezioną na wyprzedaży. Kolejnych czternaście godzin przespałam jak dziecko w towarzystwie starszej pani, która chrapała aż miło. Ja prawdopodobnie też chrapałam.
2
Kacper
– Uważasz, że twoje zachowanie jest fair?! Może powinienem ci dziękować za to, że łaskawie wróciłaś do domu po dwudniowym melanżu nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim? Tak? Kaśka!
– Nie krzycz na mnie. Głowa mi pęka.
– Może powinnaś mniej pić? Słyszałem, że to pomaga.
– Naprawdę musisz być wredny? Nie dobija się leżącego.
Kaśka schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się jak dziecko. Właściwie to ona była dzieckiem: trzydziestoczteroletnim, emocjonalnie niedojrzałym, które nie miało pojęcia, czego chce od życia. Patrzyłem na nią z mieszaniną smutku, złości i zniesmaczenia.
– To koniec – powiedziałem.
– C-co?
– To koniec, Kasiu. Ta relacja nie ma żadnego sensu, zmierza donikąd. Chcę, żebyś się wyprowadziła.
– Ale... Kacper! Co ty mówisz? Jak możesz...? Dlaczego?
– Naprawdę nie wiesz dlaczego? Czy tobie nie przeszkadza ta szarpanina? Te ciągłe kłótnie, ta sinusoida, raz tak, raz siak? – Nieświadomie zaciskałem zęby, żeby zapanować nad emocjami. – Ja mam tego dosyć, a dzisiaj przegięłaś. Wychodzę, wrócę wieczorem i chciałbym, żeby wtedy cię tu nie było. Klucze zostaw w bistro.
Zamknąłem drzwi odrobinę za głośno i oparłem się o nie. Ciśnienie rozsadzało mi czaszkę, a serce omal nie wyskoczyło z piersi. Cholera jasna, niech to szlag trafi! Nie tak wyobrażałem sobie początek tego dnia.
Uspokoiłem oddech i zbiegłem po schodach. Niemal staranowałem sąsiadkę, która tachała do domu siatki z zakupami. Zdaje się, że bąknąłem przeprosiny, ale głowy za to nie dam. Po trwających tygodniami awanturach i tak mieli mnie tu za buraka i chama, więc żadna to już różnica. Najlepiej byłoby się wyprowadzić, ale za bardzo kochałem to mieszkanie. Wiązało się z nim tak wiele pięknych wspomnień, że za nic nie mógłbym się go pozbyć. Poza tym to była najlepsza miejscówka w Zagrodziu i mój rodzinny dom.
Po wyjściu z bramy uderzył we mnie silny wiatr, którego zupełnie się nie spodziewałem. Wiosna w tym roku była niemożliwie kapryśna, jakby nie mogła się zdecydować, czy powinna mrozić, spuszczać na świat ulewy czy zmieść wszystko z powierzchni ziemi. Powoli zaczynałem żałować, że wróciłem do kraju, zwłaszcza że świat zdawał się sprzysiąc przeciwko mnie. Mój wspólnik omal nie doprowadził firmy do bankructwa, a kilkumiesięczny związek z Kasią rozsypał się jak domek z kart. W tamtej chwili czułem się jak największy przegryw i nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić.
Nogi same zaniosły mnie do miejsca, które działało na zszargane nerwy jak magiczny plaster.
– Witaj, Kacprze!
Lena obdarowała mnie ujmującym uśmiechem, choć tego dnia wydał mi się przyprawiony smutkiem. Jej oczy się nie uśmiechały, a pod nimi widniały ciemne obwódki.
– Cześć, Lenko, wszystko w porządku?
– Tak, dziękuję. Ale coś mi mówi, że u ciebie nie.
Nawet się nie zdziwiłem tym stwierdzeniem – Selena i jej kuzynka Kora potrafiły czytać w ludziach jak w otwartych księgach. Przyjaźniliśmy się całe życie i ten ich „dar” był dla mnie równie naturalny jak to, że Lena miała zwyczaj chodzenia boso.
– Chyba niezbyt. Właśnie rozstałem się z dziewczyną...
– Och, szalenie mi przykro. Widzę, że bardzo cię to zasmuciło. Niestety, nie mam leku na złamane serce, ale mogę zaproponować herbatę, którą nieco się rozgrzejesz.
– Gdybyś miała lek na złamane serce, pewnie nie opędziłabyś się od klientów – zażartowałem.
Choć właściwie nie było w tym stwierdzeniu niczego zabawnego. Gdyby ktoś wynalazł lek na nieszczęśliwą miłość, stałby się najbogatszym człowiekiem w historii świata.
Lena zniknęła na zapleczu, odgrodzonym od sklepu kotarą ze sznurów błyszczących koralików, a ja rozejrzałem się po wnętrzu. Nie było mnie tu od wielu miesięcy, mimo że przed laty spędzałem w Pełni mnóstwo czasu. Lena i Kora lubiły moje towarzystwo, z wzajemnością zresztą. Zawsze traktowałem je jak siostry, których nie miałem, a bardzo chciałem mieć. Niestety rodzice poprzestali na mnie, skazując mnie na życie jedynaka. Całe szczęście, że miałem te dwie szalone znachorki.
Pełnia – najcieplejsze i w niewyjaśniony sposób najmilsze miejsce w miasteczku – było dla każdego mieszkańca Zagrodzia naturalnym satelitą, do którego przychodzili w chwilach smutku, zwątpienia albo gdy coś im doskwierało. Oczywiście nikt nie negował nauki i medycyny, ale herbatki Leny Makris często – o ile nie zawsze – stanowiły pierwszy punkt na ścieżce terapeutycznej.
– Precz ze Zmartwieniem. – Głos Leny wyrwał mnie z rozmyślań, przy których mimowolnie się uśmiechnąłem.
– Przepraszam?
– Tak nazwałam tę mieszankę – wyjaśniła. – Trawa cytrynowa, jagody goji, ananas, jabłko i rumianek. Powinno pomóc, przynajmniej troszkę.
– Dzięki, Leno. Pachnie obłędnie.
– Na zdrowie. Chcesz pogadać?
Postawiła dwa kubki na niewysokim stoliku i usiadła na fotelu. Ja zająłem drugi, z przyjemnością zapadając się w pluszowe siedzisko. Spłynęła na mnie błogość, na chwilę odsuwając myśli od bolesnego tematu.
– Nie wiem, czy jest o czym – odparłem, choć nie przekonałem nawet siebie.
– Kacprze, znamy się nie od wczoraj. Widzę wyraźnie, co się dzieje z twoją aurą. Cierpisz, a mnie boli twoje cierpienie.
– Ale co mam ci powiedzieć, Lenko? Nie przeczę: jest mi źle. Czuję pustkę, żal i złość, ale to chyba normalne po rozstaniu.
– Całkiem naturalne, zgoda. Nie znaczy to jednak, że nie możesz tego w pełni przeżywać. Każdy ma prawo do żałoby, a jej przejście jest bardzo ważne w procesie powrotu do stabilności. Kacper... – Lena pochyliła się i ujęła moją dłoń. Jej skóra była delikatna i ciepła. – Jesteśmy tu sami, możesz nawet krzyczeć i płakać. Nikomu nie powiem!
Roześmiałem się, chociaż w istocie miałem ochotę rozbeczeć się jak dziecko.
– Nie wiem, jak sobie z tym poradzić...
– Nikt tego nie wie i nikt ci tego nie powie. Ale jestem pewna, że znajdziesz sposób. Nic nie trwa wiecznie, smutek także.
Odniosłem wrażenie, że przy ostatnim słowie głos jej zadrżał, więc podniosłem wzrok i przyjrzałem się uważnie jej pięknej twarzy.
– Leno, jesteś pewna, że u ciebie wszystko w porządku? Ja tu się użalam nad sobą, ale ty chyba też z czymś się zmagasz.
Nie odpowiedziała od razu. Upiła łyk herbaty, jakby potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli, po czym niemal wyszeptała:
– Każdy ma jakieś problemy i każdy musi znaleźć sposób, żeby sobie z nimi poradzić.
– To brzmi, jakbyś mnie zbywała.
– Ależ nie, nic z tych rzeczy. Naprawdę nic takiego się nie dzieje. – Potrząsnęła głową, a jej kasztanowe pukle rozsypały się na plecy. – Żałujesz tego rozstania? Myślisz, że możecie do siebie wrócić? Chcesz tego?
– Sam nie wiem, czego chcę. Nie chcę być sam, to na pewno. Ale czy Kasia to właściwa kobieta dla mnie...?
– Jeśli mogę powiedzieć ci coś szczerze, to nigdy nie wydawała mi się dla ciebie właściwa. Ty potrzebujesz kogoś, kto pozwoli ci rosnąć i będzie rósł razem z tobą. Kasia... Hmm... Powiedzmy, że nie wydawała się osobą gotową na poważny i zaangażowany związek.
– Widziałaś ją raptem kilka razy.
– Owszem, i tyle mi wystarczyło, aby dostrzec, że wcale nie byłeś z nią szczęśliwy. Nie krzyw się, Kacprze, jestem z tobą szczera. Nie byłeś sobą przy tej dziewczynie, a to raczej nie wróży dobrze relacji. Uważasz, że się mylę?
Nie myliła się, ale prawda bywa bolesna. Zwłaszcza kiedy obnaża nasze błędy. I wcale nie mam na myśli tego, że związek z Kasią był błędem; wiele dzięki niej dowiedziałem się o sobie, na wiele rzeczy spojrzałem z innej perspektywy. Błędem zaś było, że wbrew sobie zgadzałem się na to, co dotąd wydawało mi się nieakceptowalne. Stałem się kimś zupełnie innym tylko po to, żeby żyć w nieszczerym przekonaniu, że w ten sposób zmuszę drugą osobę do zmiany. Absurd, wiem to aż nazbyt dobrze. Kiedy jednak w grę wchodzą emocje, rozum się wycofuje, a później jest już za późno.
– Posłuchaj mnie – mówiła łagodnie, niemal jak do dziecka. – Wiem, że to boli. Wiem, że czujesz wielką stratę, przecież zniknął ktoś, kto przez długi czas wypełniał twoją codzienność. Ale tak będzie lepiej. Dla ciebie, a to dla mnie najważniejsze. I jej z pewnością też to wyjdzie na dobre. Teraz oboje możecie szukać swoich połówek.
– A co, jeśli ja już przegapiłem swoją? Spotkałem ją i wypuściłem z rąk, bo byłem ślepym cymbałem?
– To raczej niemożliwe, panie pesymisto. Kiedy ją spotkasz, wszechświat zrobi wszystko, żebyście nie mogli się od siebie oddalić.
– Ty naprawdę w to wierzysz, co?
Upiłem łyk herbaty, która smakowała dziwacznie. Dziwacznie, ale zaskakująco przyjemnie.
– Oczywiście! Ja wierzę w wiele rzeczy, nawet w to, że każda Horrorata znajdzie swego amatora. – Puściła do mnie oko i przeniosła wzrok na drzwi, które zaledwie sekundę później otworzyły się na oścież.
Już kiedy byliśmy dziećmi, Lena potrafiła wyczuć obecność ludzi, jeszcze zanim pojawili się w polu widzenia. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek mnie to dziwiło, dzieci wiele rzeczy przyjmują z otwartym umysłem. Teraz, mając lat czterdzieści, nawet nie mrugnąłem, kiedy do Pełni wszedł Maurycy, od niespełna roku małżonek upiornej wiedźmy, pieszczotliwie nazywanej Horroratą.
– O, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? – Na mój widok zatrzymał się w pół kroku.
– Bynajmniej, właśnie o tobie mówiliśmy – odparłem, z trudem dusząc w sobie chichot.
– Witaj, Maurycy.
Chłód w głosie Leny wyraźnie mnie zaskoczył. Oczywiście znałem przeszłość tych dwojga i doskonale wiedziałem, ile łez wylała przez Maurycego, ale takie zachowanie było zupełnie nie w jej stylu.
– Czołem, Kacprze, nie wiedziałem, że jesteś w Polsce.
Facet wyciągnął do mnie rękę, którą uścisnąłem odrobinę zbyt mocno. Za Lenę, rzecz jasna.
– A ja słyszałem, że wyjechałeś z Zagrodzia. Jak tam życie w stadle?
Przez twarz Maurycego przemknął cień. Czyżbym poruszył czułą strunę?
– Wspaniale, dziękuję. Lenko, moglibyśmy zamienić słowo... na osobności?
– Teraz? Przepraszam cię, Maurycy, ale jestem umówiona z Kacprem...
– Okej, rozumiem – rzucił trochę za szybko, co znaczyło, że wcale nie rozumiał.
Tak jak ja nigdy nie potrafiłem pojąć, co ta wspaniała dziewczyna widziała w tym wymoczku.
– To może zajrzę do Zagajnika po twojej pracy?
– Nie!
A to dopiero była ciekawa reakcja. Spojrzałem na Lenę ze zdumieniem. Wymoczek tak samo.
– To znaczy... możemy się spotkać po mojej pracy, ale nie w domu. Umówmy się w Pralince. O osiemnastej?
Maurycy skinął głową, rzucił mi dziwne spojrzenie, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
– To było interesujące – oceniłem. – Czyżby twój facet nie przepadał za panem eks?
– Raczej nie pała do niego przesadną sympatią, zwłaszcza po tym, jak Maurycy potraktował swojego dziadka, ale to nie to...
– A więc jednak jest jakieś „to”. Panno Makris, nieładnie okłamywać przyjaciół. Co się dzieje?
Selena odstawiła kubek na stolik i splotła dłonie, jak zawsze kiedy próbowała zdusić smutek. Znałem ją na wylot, a ta naiwniaczka wciąż sądziła, że może mnie oszukać.
– Chodzi o dziadka – powiedziała cicho. – Od jakiegoś czasu dziwnie się zachowuje. Zauważałam drobne zmiany w jego nastrojach, często bywał rozdrażniony albo markotny. A przecież znasz Grzegorza, to chodzący żywioł. A przynajmniej był.
– Co dokładnie przez to rozumiesz? Co się dzieje z Grzegorzem?
– Problem w tym, że ten uparciuch za nic nie chce iść do lekarza. Nie słucha mnie ani Igora. Nawet mojej mamy. Powoli brakuje nam już argumentów, a z nim jest coraz gorzej. Bywają dni, kiedy nie od razu nas rozpoznaje. Zapomina, bywa zagubiony. Mylą mu się ludzie, czasy i miejsca. Nie wiem, co mam robić.
– Myślisz, że to demencja?
– Nie mam pojęcia – odparła, a na jej policzku zalśniła łza. – Próbowałam wszystkiego, wezwałam lekarzy do domu, ale dziadek zamknął się w pokoju i nie wyszedł przez kilka godzin. To się robi nieznośne.
– Dlaczego nie mówiłaś? Ty durna dziewczyno, przecież bym pomógł!
– A niby jak? Skoro nawet mama nie jest w stanie niczego mu wytłumaczyć...
– Musi być jakiś sposób, Leno. On potrzebuje pomocy, TY potrzebujesz pomocy.
– Nie wiem, Kacprze... Nie wiem, co robić. To mnie przerasta. Gdyby tylko babcia żyła...
– Coś wymyślimy. Obiecuję.
Uścisnąłem jej rękę, a ona odwdzięczyła mi się uśmiechem ciepłym jak letnie słońce. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, ale zupełnie nam to nie przeszkadzało. Kiedy drzwi Pełni ponownie się otworzyły, Lena otarła łzy i przywołała na twarz profesjonalny uśmiech znachorki.
– Marto, dzień dobry! Mam coś, co złagodzi twój ból głowy – rzuciła niemal wesoło w kierunku wchodzącej do sklepu pani burmistrz.
– Skąd...? A zresztą, po co ja pytam – burknęła Marta Ordel. – Daj mi to szybko, bo zaraz oszaleję. To pewnie ta wichura. Same nieszczęścia! O, Kacper, dobrze, że cię widzę. Musimy pomówić o tej twojej kancelarii.
Lena rzuciła mi na wpół współczujące, na wpół ironiczne spojrzenie, po czym zniknęła na zapleczu, zostawiając mnie na pastwę herod-baby, rządzącej Zagrodziem twardą ręką. Uśmiechnąłem się głupio, doskonale wiedząc, że już się nie wywinę.
– Siadaj, Marto – powiedziałem z szacunkiem, ustępując jej miejsca na fotelu.
– Ty mi tu oczu nie mydl dżentelmeństwem, bo mamy do pogadania. Ten twój, pożal się Boże, wspólnik nieźle narozrabiał. Obawiam się, że muszę wymówić wam lokal.
– Co takiego? Nie żartuj tak nawet!
Wiedziałem, że wcale nie żartuje. Długi, jakich narobił mój partner, znacznie przekraczały majątek spółki. Nie mówiąc nawet o oszczędnościach, których nie miałem.
– Miasto nie może sobie pozwolić na działalność charytatywną. Musisz się wynieść do końca tygodnia.
– Marto, proszę...
– O nie, nie, nie. Na prośby już za późno, mój panie.
– Przecież wiesz, że to nie moja wina. Wróciłem natychmiast, gdy dowiedziałem się o problemach.
– Mówiły jaskółki, że niedobre są spółki – zaćwierkała pani burmistrz. – Jakoś sobie poradzisz. Ale najpierw musisz posprzątać bałagan.
Wypuściłem głośno powietrze, powstrzymując się od kąśliwego komentarza. Niestety, znajdowałem się na przegranej pozycji, a kłopoty, w jakich się znalazłem, spiętrzyły się do granic możliwości. W jednej chwili cały świat, który latami starannie budowałem, zawalił mi się na głowę – i to niemal dosłownie. Jak gdyby migrena była zaraźliwa, łupnęło mnie w czaszce z taką mocą, że ugięły się pode mną nogi.
– Jasna cholera! – syknąłem, ściskając skronie.
– Nie przeklinaj – upomniała mnie Marta. – Tobie raczej przydałoby się jakieś zaklęcie.
– Albo... zaklinaczka – powiedziała Lena, która pojawiła się z powrotem nie wiadomo kiedy i wpatrywała się w coś za oknem, a jej twarz była biała jak papier. – Kora. Kora wróciła.