Znachorka - Małgorzata Starosta - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Znachorka ebook i audiobook

Małgorzata Starosta

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

34 osoby interesują się tą książką

Opis

Kropla olejku lawendowego, kilka płatków bergamotki, światło księżyca i szczypta magii…

Lena jest sercem Zagrodzia, a prowadzona przez nią Pełnia jego duszą. Od wieków kobiety z tego rodu pomagały tym, którzy potrzebowali ich daru. Igor, ambitny dziennikarz, rzuca wszystko i wyjeżdża na Warmię, gdzie zamierza zebrać materiał do wymarzonego reportażu. Przyjmując zakład od przyjaciela, rzuca wyzwanie odwiecznej słowiańskiej tradycji. Niespodziewany przybysz przynosi do miasteczka tajemnicę, której rozwikłanie zmieni życie wielu osób. Czy polowanie na współczesną czarownicę stanie na drodze rodzącemu się uczuciu? Kim jest tajemnicza Anna i w jaki sposób trafiła do Zagrodzia? W sielankowym krajobrazie Warmii splatają się losy ludzi pozornie ze sobą niezwiązanych, a magia tka nić ich przeznaczenia w świetle pełni księżyca. Znachorka to pełna uroku i skrząca humorem opowieść dla wielbicieli szeptuch, czarownic, magii i… miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 52 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,4 (1356 ocen)
833
331
128
52
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgnieszkaDabek2

Z braku laku…

Postac Leny przerysowana. Rozmowy Igora i Olafa katastrofa ,a słowo ŻACHNĘŁA można by było zastąpić innym, a nie tyle razy powtarzać! Fabuła? Słabiutko! Dopiero lekko się rozwinęła sie pod koniec,ale tylko po to żeby zaraz się zwinąć!
103
Morrigain

Nie polecam

Słodko pierdząca opowieść pełna błędów logicznych, językowych oraz redakcyjnych. Kto dopuścił do druku tego potworka?
62
WiesiaKasia

Dobrze spędzony czas

Przyjemna, magiczna historia, którą wysłuchiwałam z przyjemnością. Jak zwykle Pani Paulina jako lektorka była wisienką na torcie. Polecam
41
Bojarxl

Nie oderwiesz się od lektury

Niespiesznie budowana, pełna ziół i magii opowieść o Lenie, pełnej ciepła i dobroci kobiecie, która dzięki swoim magicznym mocom i umiejętnościom przekazywanym z pokolenia na pokolenie otacza swoją uzdrowicielską opieką mieszkańców warmińskiego Zagrodzia i okolic, angażując się w nieoczywiste uczucie do mężczyzny, który przybywa w te okolice aby ją "zdemaskowac".
30
kurowo

Nie oderwiesz się od lektury

cudna 🥰
20

Popularność




Re­dak­cjaBar­bara Ka­szu­bow­ska
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Mał­go­rzata Sta­ro­sta, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83294-82-7
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

Igor

– Co zro­bi­łeś?! – Twardy i dźwięczny jak stal głos Olafa wy­do­był się z gło­śni­ków sa­mo­chodu, przy­pra­wia­jąc mnie o gę­sią skórkę.

W ta­kich chwi­lach, które na szczę­ście na­le­żały do rzad­ko­ści, ro­zu­mia­łem, dla­czego jest drugą naj­mniej lu­bianą osobą w re­dak­cji. Pierw­szą by­łem ja.

– Sprze­da­łem miesz­ka­nie, od­ku­pi­łem ga­zetę i wła­śnie pa­kuję graty, żeby wy­je­chać na War­mię – po­wtó­rzy­łem z nie­wzru­szo­nym spo­ko­jem.

– To było tuż po tym czy tuż przed tym, jak ude­rzy­łeś się w głowę?

– We­dług ze­znań mo­jej matki ude­rze­nie na­stą­piło nie­długo po na­ro­dzi­nach, ale moż­liwe, że skutki są wy­jąt­kowo dłu­go­fa­lowe.

– Księga Re­kor­dów Gu­in­nessa się kła­nia – wes­tchnął mój naj­bliż­szy kum­pel i by­łem pe­wien, że krę­cił przy tym głową z nie­do­wie­rza­niem. – Jak więc na­zywa się to el­do­rado? Że­bym wie­dział, do­kąd wy­słać wie­niec, je­śli słuch po to­bie za­gi­nie.

Olaf był moim naj­bliż­szym przy­ja­cie­lem. Mó­wiąc szcze­rze, był je­dy­nym czło­wie­kiem, któ­rego mo­głem na­zwać przy­ja­cie­lem, a w do­datku zu­peł­nie nie po­tra­fi­łem zro­zu­mieć, ja­kim cu­dem wy­trzy­ma­li­śmy ze sobą przez po­nad dwa­dzie­ścia lat. Ko­lejna ta­jem­nica wszech­świata.

– Za­gro­dzie – rzu­ci­łem bez­na­mięt­nie. – Może nie brzmi za­chę­ca­jąco albo szcze­gól­nie ory­gi­nal­nie, ale...

– Jest tylko jedno Za­gro­dzie w ca­łej Pol­sce – wszedł mi w słowo przy­ja­ciel.

Oczy­wi­ście od razu spraw­dził, do­kąd się wy­bie­ram, a za­wo­dowa cie­ka­wość mo­gła być tego naj­mniej istot­nym po­wo­dem.

– Nie­spełna pół­tora ty­siąca miesz­kań­ców, ale to stan na rok dwa ty­siące dwu­dzie­sty, więc po co­vi­dzie mógł się zmniej­szyć – in­for­mo­wał mnie, praw­do­po­dob­nie czy­ta­jąc ha­sło z Wi­ki­pe­dii. – Naj­bliż­szy duży ośro­dek miej­ski: Re­szel. Cze­kaj, cze­kaj... – Wy­raź­nie usły­sza­łem, jak wciąga po­wie­trze. – Ten Re­szel? Ten od...?

– Za bar­dzo je­steś do­myślny – mruk­ną­łem, prze­wra­ca­jąc oczami.

– Ty cwana be­stio! – Olaf się ro­ze­śmiał, ale w jego gło­sie wy­czu­łem po­dziw. – A więc to taki urlop so­bie wy­my­śli­łeś, kłam­czuszku. Za­mie­rzasz wziąć udział w kon­kur­sie na re­por­taż i chcesz na­pi­sać o cza­row­nicy!

– Mam na­dzieję, że znaj­du­jesz się wła­śnie w dźwię­kosz­czel­nym po­miesz­cze­niu, bo je­śli kto­kol­wiek ukrad­nie mi po­mysł, to od razu mo­żesz się spa­ko­wać i wy­je­chać w Biesz­czady. Jako że nie zno­szę gór, nie po­jadę za tobą, żeby urwać ci tę rudą głowę – wy­ja­śni­łem jak chłop kro­wie na mie­dzy, żeby unik­nąć py­ta­nia, które z pew­no­ścią by pa­dło.

– Bez obaw, je­stem w domu, zdro­wie mi szwan­kuje – od­parł, chi­cho­cząc, po czym za­ka­słał. Mało wia­ry­god­nie.

– Pi­śnij słowo na ten te­mat i ko­niec na­szej przy­jaźni, Bie­licki – ostrze­głem. – Czuję w ko­ściach, że w końcu na­de­szła pora na na­grodę, i każ­demu, kto mi prze­szko­dzi w jej zdo­by­ciu, za­mie­rzam zgo­to­wać pie­kło na ziemi. Zro­zu­mia­łeś?

– Uuuu, strach się bać. A tak se­rio – ton głosu rze­czy­wi­ście mu spo­waż­niał – to bar­dzo mnie cie­kawi, na co tra­fi­łeś. Nie wie­rzę, że po­sta­wi­łeś wszystko na jedną kartę tylko dla­tego, że dwie­ście lat temu spa­lono tam ostat­nią cza­row­nicę w Eu­ro­pie. To od­ważny krok, Igor, ale chyba aż tak głupi nie je­steś. Wy­niu­cha­łeś go­rący te­mat?

Py­ta­nie było tyle za­sadne, ile iry­tu­jąco celne. Pew­nie już dawno po­wie­dział­bym Ola­fowi o swo­ich pla­nach, ale wszystko za­działo się tak nie­spo­dzie­wa­nie – rów­nież dla mnie – że nie zna­la­złem na to czasu. Mimo wszystko nie za­mie­rza­łem ukry­wać swo­ich za­mia­rów przed przy­ja­cie­lem. Zwłasz­cza że li­czy­łem na jego po­moc.

– Sły­sza­łeś pew­nie o szep­tu­chach, zna­chor­kach, uzdro­wi­ciel­kach czy zie­lar­kach – za­czą­łem, ma­jąc na­dzieję, że nie zo­stanę wy­śmiany, ale Olaf mil­czał. – Kiedy pra­co­wa­łem nad ar­ty­ku­łem o ro­dzi­mo­wier­cach, ktoś rzu­cił coś na te­mat szep­tuch. No wiesz, że lu­dzie wciąż ko­rzy­stają z ich po­mocy. – Zro­bi­łem prze­rwę, cze­ka­jąc na prych­nię­cie, jed­nak ono nie na­stą­piło. – Po­szpe­ra­łem, po­dzwo­ni­łem, po­za­glą­da­łem na fora in­ter­ne­towe i oka­zuje się, że na­prawdę są tacy wa­riaci. Dasz wiarę?

Przy­ja­ciel nie od­po­wie­dział od razu. Od­blo­ko­wa­łem ekran te­le­fonu, żeby się upew­nić, czy nie stra­ci­łem za­sięgu.

– Bie­licki, je­steś tam?

– Je­stem.

Brzmiał dziw­nie, jakby za­chrypł. Nie sły­sza­łem też w jego gło­sie roz­ba­wie­nia, któ­rego się spo­dzie­wa­łem.

– I nie masz nic do po­wie­dze­nia?

– Za­sad­ni­czo mam, ale nie wiem, czy na pewno chcesz to usły­szeć. Wła­ści­wie po­dej­rze­wam, że wcale nie chcesz.

Nie my­lił się: nie chcia­łem. Nie­wiele bra­ko­wało, a przez idio­tyczną wiarę w ma­gię na­sza dwu­dzie­sto­let­nia przy­jaźń by się skoń­czyła.

2

Lena

Wiatr wzma­gał się od kilku dni, zu­peł­nie nie­ty­powo dla tej pory roku. Mimo pa­nu­ją­cych wy­so­kich tem­pe­ra­tur gwał­towne po­dmu­chy od­bie­rały ra­dość z za­czy­na­ją­cego się lata. Z nie­po­ko­jem pa­trzy­łam na ko­nary drzew, prze­gry­wa­jące walkę z si­łami na­tury. Szta­chety płotu skrzy­piały, sta­wia­jąc opór na­pie­ra­ją­cemu na nie po­wie­trzu, jakby chro­niły dom przed ude­rze­niem wi­chury. Nie­stety, w tym star­ciu nie miały zbyt du­żych szans.

– Kiedy to się skoń­czy? – usły­sza­łam za ple­cami, na któ­rych po chwili wy­lą­do­wał miękki pled. – Zwie­rzęta się boją, drzewa po­ła­mane, lu­dzie nie­spo­kojni i kłó­tliwi...

– Ja także od­czu­wam nie­po­kój, dziadku – od­par­łam, po­sy­ła­jąc cie­pły uśmiech w stronę sta­ruszka, który sta­nął obok mnie z kub­kiem pa­ru­ją­cego ka­kao.

Pił je tylko wtedy, gdy coś go de­ner­wo­wało, a kilka ostat­nich dni nie ob­da­rzyło nas spo­ko­jem.

– My­ślisz, że coś się zbliża? – Uniósł gę­ste, bie­lut­kie brwi i wle­pił we mnie by­stre spoj­rze­nie błę­kit­nych oczu, tak róż­nych od mo­ich.

– Nie mam pew­no­ści, czy coś – od­po­wie­dzia­łam dość enig­ma­tycz­nie.

Dzia­dek za­my­ślił się na mo­ment, upił łyk i już chciał za­dać ko­lejne py­ta­nie, gdy usły­sze­li­śmy dzwo­ne­czek za­wie­szony nad drzwiami wej­ścio­wymi.

– To Amanda – stwier­dzi­łam, nie od­wra­ca­jąc się od okna. – Mógł­byś zro­bić jesz­cze je­den ku­bek ka­kao, kiedy ja zajmę się wy­słu­cha­niem jej naj­now­szych re­we­la­cji? – Pu­ści­łam do dziadka oko, a on uśmiech­nął się z wdzięcz­no­ścią.

Taki po­dział obo­wiąz­ków ide­al­nie mu od­po­wia­dał.

Ob­rzu­ci­łam ogród ostat­nim peł­nym tro­ski spoj­rze­niem i nie­spiesz­nie ru­szy­łam do holu. Amanda stała przed lu­strem wi­szą­cym tuż przy drzwiach i po­pra­wiała zbu­rzoną przez wiatr fry­zurę. Jej pla­ty­nowe, się­ga­jące ło­pa­tek pa­sma po­plą­tały się i wy­glą­dały jak na­ta­pi­ro­wane. Prych­nę­łam roz­ba­wiona, ścią­ga­jąc na sie­bie wście­kłe spoj­rze­nie orze­cho­wych oczu.

– Bar­dzo śmieszne, no boki zry­wać! – mruk­nęła do lu­stra. – Po co czło­wiek mar­nuje czas na ukła­da­nie fry­zury, pie­nią­dze na dro­gie ko­sme­tyki, je­śli w pięć mi­nut ja­kaś wi­chura to wszystko ob­raca wni­wecz?

– Nie prze­sa­dzaj, wy­star­czy je roz­cze­sać i znów bę­dzie ślicz­nie – zby­łam jej uty­ski­wa­nie i po­sła­łam bu­ziaka. – Zresztą tak też wy­glą­dasz pięk­nie, tylko tro­chę bar­dziej dziko.

– Dziko? – Od­su­nęła się od lu­stra i spoj­rzała na swoje od­bi­cie z więk­szą uwagą. – Może masz ra­cję? Sek­sowna dzi­ku­ska...

Uśmiech­nę­łam się do niej i ru­szy­łam do sa­lonu. Wi­dzia­łam, że dzia­dek przy­mknął drzwi do kuchni, żeby nie ku­sić losu. Cóż, Amanda po­tra­fiła być... trudna, jed­nak mnie zu­peł­nie to nie prze­szka­dzało. Zna­ły­śmy się od uro­dze­nia i nie po­tra­fi­łam wy­obra­zić so­bie ży­cia bez niej. Wi­docz­nie star­szy pan miał więk­szą wy­obraź­nię.

– Co cię spro­wa­dza, ko­chana? – za­gad­nę­łam, usa­da­wia­jąc się na so­fie i zo­sta­wia­jąc miej­sce dla przy­ja­ciółki.

– A co, nie można wpaść ot tak, bez po­wodu? – prych­nęła po­zor­nie obu­rzona, po czym do­dała: – No do­bra, przed tobą i tak nie da się ni­czego ukryć. Mam na­dzieję, że jesz­cze nikt ci nie po­wie­dział!

Wy­ra­zi­łam uprzejme zdzi­wie­nie i po­trzą­snę­łam głową. Amanda Bo­gusz miała nie­wąt­pliwy ta­lent do zdo­by­wa­nia in­for­ma­cji, więc zwy­kle jako pierw­sza przy­no­siła wszel­kie plotki. Chyba że pani bur­mistrz ja­kimś cu­dem zdo­łała ją ubiec, ale nie wi­dzia­łam Marty od kilku dni.

– Ga­zeta ma no­wego wła­ści­ciela! – wy­rzu­ciła z sie­bie pi­skli­wym gło­sem, zdra­dza­ją­cym eks­cy­ta­cję.

– Och...

– No wiesz, mi­nęło już tro­chę czasu... – do­dała to­nem uspra­wie­dli­wie­nia. – Obie wie­dzia­ły­śmy, że w końcu to na­stąpi.

– Co ta­kiego? – Dzia­dek wszedł do sa­lonu z kub­kiem ka­kao w dłoni i wy­glą­dał na za­cie­ka­wio­nego.

– Ach, dzień do­bry, Grze­go­rzu. W końcu ktoś ku­pił ga­zetę – oznaj­miła Amanda.

– Do­prawdy? Kto taki?

Dzia­dek po­sta­wił ku­bek na ła­wie i usiadł na fo­telu. Co­kol­wiek my­ślał o mo­jej przy­ja­ciółce, te­raz prze­stało mieć zna­cze­nie. Amanda była nie­mal jak słup ogło­sze­niowy i za­wsze można było li­czyć na jej cie­kaw­skość.

– I to jest wła­śnie naj­lep­sza część tej in­for­ma­cji – szep­nęła z szel­mow­skim uśmie­chem. – Dzien­ni­karz, lat czter­dzie­ści, roz­wie­dziony. I przy­stojny, je­śli wie­rzyć jego zdję­ciom na Fa­ce­bo­oku.

– Z twoją żyłką de­tek­tywa sama po­win­naś za­trud­nić się w ga­ze­cie – za­żar­to­wa­łam.

– My­ślisz? Kto wie, kto wie, może te­raz znajdę do­dat­kową mo­ty­wa­cję.

Ką­tem oka do­strze­głam uno­szące się ką­ciki ust dziadka i bez trudu wy­obra­zi­łam so­bie ko­men­tarz, jaki z całą pew­no­ścią po­ja­wił się w jego gło­wie.

– A co z Pra­linką? – za­uwa­ży­łam.

Ka­wiar­nia, którą Amanda pro­wa­dziła od kilku lat, była speł­nie­niem jej wiel­kiego ma­rze­nia. Nie po­tra­fi­łam wy­obra­zić so­bie, że się z nią roz­sta­nie.

– A co ma być? – Wzru­szyła ra­mio­nami. – In­te­res się kręci, mogę za­trud­nić do­dat­kową osobę i za­jąć się czymś in­nym. Nie jest po­wie­dziane, że wła­ści­ciel musi ob­słu­gi­wać klien­tów, prawda?

– Go­rzej, je­śli się okaże, że ten dzien­ni­karz ma pa­skudny cha­rak­ter... – za­gaił dzia­dek, na­wet nie pró­bu­jąc ukryć kpiny w gło­sie.

– Będę się mar­twić, kiedy bę­dzie ku temu po­wód – od­pa­ro­wała i się­gnęła po ka­kao. – Pyszne, Grze­go­rzu – po­chwa­liła szcze­rze. – Na pewno nie chciał­byś za­trud­nić się u mnie?

Dzia­dek ener­gicz­nie po­trzą­snął głową. Praca dla Amandy była ostat­nim, czego by chciał.

– Cie­kawe, czy nowy wła­ści­ciel utrzyma do­tych­cza­sowy ze­spół – za­sta­na­wia­łam się na głos. – Nie chcia­ła­bym, żeby Wanda, To­masz albo Ludka stra­cili pracę. Dziel­nie so­bie ra­dzili przez ostat­nie mie­siące.

Wszy­scy troje po­smut­nie­li­śmy, choć nie za­mie­rza­łam wpro­wa­dzać ta­kiego na­stroju. Nie by­łam prze­ciw­niczką zmian, jed­nak do­sko­nale wie­dzia­łam, że nie za­wsze wy­cho­dzą na do­bre, zwłasz­cza je­śli nowe ozna­czało cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo sta­rego. Nie chcia­łam, by pro­fil „Wie­ści” dra­stycz­nie się zmie­nił, choć po­wiew świe­żo­ści zde­cy­do­wa­nie by im nie za­szko­dził.

– Co ma być, to bę­dzie – za­wy­ro­ko­wał dzia­dek i wstał z fo­tela. – Pójdę po­czy­tać, Lenko, i może tro­chę się zdrzemnę. Ten wiatr nie sprzyja mo­jemu ci­śnie­niu.

Ski­nę­łam dziad­kowi głową, apro­bu­jąc wy­mówkę. Amanda ra­czej się nie do­my­śliła, że Grze­gorz ucie­kał od jej to­wa­rzy­stwa. Na­le­żała do osób nie­szcze­gól­nie wy­czu­lo­nych na uczu­cia in­nych. Wła­ści­wie rzadko kiedy by­wała wraż­liwa na ko­goś in­nego niż ona sama.

– We­dług mo­ich in­for­ma­cji Igor ma przy­je­chać już w przy­szłym ty­go­dniu – po­in­for­mo­wała mnie z eks­cy­ta­cją. – Żeby pod­pi­sać pa­piery i ode­brać lo­kal. Ty­mek koń­czy uszczel­niać in­sta­la­cje – do­dała, uprze­dza­jąc moje py­ta­nie.

– Jesz­cze go nie znasz, a już je­ste­ście na „ty”? – Uśmiech­nę­łam się po­błaż­li­wie.

– Kwe­stia czasu – rzu­ciła i siorb­nęła gło­śno ka­kao. – Bar­dzo krót­kiego czasu, moja ko­chana. Za­pa­mię­taj moje słowa: za ty­dzień pan Igor Ra­kiel bę­dzie mi jadł z ręki. Praw­do­po­dob­nie ostrygi albo ja­kiś inny afro­dy­zjak.

Za­pa­mię­ta­łam, choć moje prze­czu­cie miało na ten te­mat inne zda­nie.

3

Igor

Wy­da­wa­łoby się, że nie ma nic prost­szego niż zo­sta­wie­nie za sobą znie­na­wi­dzo­nego mia­sta, pracy, na myśl o któ­rej robi się nie­do­brze, by­łej żony i pro­ble­mów. Tak wła­śnie można by są­dzić i do­kład­nie tak uwa­ża­łem – do czasu gdy oka­zało się, że samo spa­ko­wa­nie do­bytku sta­nowi nie lada wy­czyn.

Olaf za­ofe­ro­wał mi po­moc, co ode­bra­łem jako próbę po­jed­na­nia po na­szej ostat­niej roz­mo­wie, kiedy na­zwa­łem go „oszo­ło­mem”, „za­ścian­ko­wym cia­sno­gło­wem” i za­rzu­ci­łem mu wiarę w za­bo­bony. Mia­łem ku temu so­lidne pod­stawy. Z tru­dem po­wstrzy­ma­łem się wów­czas od wy­zwa­nia go od idio­tów i śre­dnio­wiecz­nych ciem­nia­ków, jed­nak w porę ugry­złem się w ję­zyk.

– Mo­żesz o mnie my­śleć, co chcesz, ale są rze­czy, któ­rych nie da się tak po pro­stu wy­ja­śnić – pe­ro­ro­wał, pa­ku­jąc pa­tel­nie i garnki do kar­tonu sto­ją­cego na środku kuchni.

Ja w tym cza­sie szo­ro­wa­łem półki w szaf­kach, czego nie ro­bi­łem od... Ni­gdy tego nie ro­bi­łem.

– Tak po pro­stu może się nie da, ale lo­giką i em­pi­rią z pew­no­ścią – wy­sa­pa­łem. – Ja­kim cu­dem przez tyle lat udało ci się przede mną ukryć, że wie­rzysz w ja­kieś lu­dowe bzdury?

– Nie bzdury, tylko gu­sła – po­pra­wił mnie – i ni­gdy tego nie ukry­wa­łem. Ile razy przy­no­si­łem ci ziółka na kaca? Albo maść na nie­go­jący się trą­dzik? My­śla­łeś, że niby skąd ja to mam?

Chyba wcale o tym nie my­śla­łem, je­śli mam być szczery. Ni­gdy się nad tym nie za­sta­na­wia­łem. A już na pewno w ży­ciu bym nie uwie­rzył, że mój kum­pel na stu­diach di­lo­wał zio­łami. I to ta­kimi bez kan­na­bi­no­idów.

– Czym in­nym jest pi­cie her­batki z li­ści mięty, a czym in­nym od­pra­wia­nie uro­ków – od­pa­ro­wa­łem, co­raz bar­dziej zły na sie­bie.

– Ina­czej byś mó­wił, gdy­byś zo­ba­czył, jak to od­pra­wia­nie uro­ków może ci ulżyć, kiedy twoje dziecko znów za­czyna spać spo­koj­nie, a ty nie mu­sisz cho­dzić jak zom­bie.

– Olaf... – wark­ną­łem, od­wra­ca­jąc się do przy­ja­ciela. – Zio­ło­lecz­nic­two jest okej, me­dy­cyna na­tu­ralna też, ale wiara w siły nad­przy­ro­dzone jest idio­ty­zmem. To bajki dla dzieci, spo­sób na wy­ja­śnia­nie rze­czy nie­miesz­czą­cych się w cia­snych umy­słach ciem­no­grodu.

– Mogę być ciem­no­gro­dem – od­parł zu­peł­nie nie­ura­żony. – Ale to, że ist­nieją lu­dzie o nie­prze­cięt­nej in­tu­icji, po­tra­fiący po­ro­zu­mie­wać się z na­turą, ro­zu­mie­jący i wi­dzący wię­cej niż my, jest fak­tem. Wi­dzia­łem i sły­sza­łem to oso­bi­ście. Gdyby nie zna­chorka, Ka­sia mo­głaby stra­cić słuch. Ża­den świa­tły le­karz nie był w sta­nie jej po­móc. Wy­star­czył jed­nak je­den wy­jazd do Do­brego Lasu i moje dziecko w pełni od­zy­skało zdro­wie.

Jak przez mgłę przy­po­mnia­łem so­bie tę hi­sto­rię sprzed kilku lat. Córka Olafa była bar­dzo cho­ro­wi­tym dziec­kiem, zresztą już samo jej ist­nie­nie na­le­żało uznać za cud. Miała wtedy dwa, może trzy lata, prze­szła świnkę i na­gle po­ja­wiły się kło­poty ze słu­chem. La­ryn­go­lo­dzy ro­bili, co mo­gli, ale słuch nie wra­cał. Ni­gdy wcze­śniej nie wi­dzia­łem Olafa tak za­ła­ma­nego. W kilka ty­go­dni stra­cił sporo ki­lo­gra­mów, a wraz z nimi chęć do ży­cia. Przy­kro było na niego pa­trzeć. Ba­łem się o niego, lecz nie po­tra­fi­łem po­móc. Nikt nie po­tra­fił, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wało. Aż pew­nego dnia mój przy­ja­ciel oznaj­mił, że Ka­sia zo­stała uzdro­wiona, a ja znów zo­ba­czy­łem w nim szczę­śli­wego chło­paka. Ni­gdy jed­nak nie za­da­łem so­bie trudu, żeby za­pa­mię­tać, kto za ten cud od­po­wia­dał.

– Je­stem pe­wien, że to nie było nic in­nego, tylko ja­kieś ziel­sko, które wła­ści­wie za­dzia­łało – mruk­ną­łem, się­ga­jąc po nie­zbyt prze­ko­nu­jący, na­wet w mo­ich uszach, ar­gu­ment.

– Być może – zgo­dził się po­jed­naw­czo. – A być może za­dzia­łało coś zu­peł­nie in­nego. Ja da­ro­wa­nemu ko­niowi w zęby nie za­mie­rzam za­glą­dać, za to do końca ży­cia po­zo­stanę wdzięczny.

– I masz do tego pełne prawo – przy­zna­łem. – Na­to­miast ja zro­bię wszystko, co w mo­jej mocy, żeby ci udo­wod­nić, że żadna ma­gia nie ist­nieje, a cza­row­nice, szep­tu­chy i im po­dobne to zwy­czajne oszustki, zna­jące się do­brze na ro­śli­nach.

– Brzmisz jak oświe­ce­niowy ra­cjo­na­li­sta – sko­men­to­wał Olaf i za­mknął kar­ton. – Ale do­brze, niech ci bę­dzie, Igorku. Pro­po­nuję za­kład.

– A ty wresz­cie brzmisz jak mój przy­ja­ciel – po­chwa­li­łem i ob­da­rzy­łem go sze­ro­kim uśmie­chem. – Co ma być jego przed­mio­tem i o ja­kiej stawce mó­wimy?

– Je­śli uda ci się po­zo­stać scep­tycz­nym i ani tro­chę nie uwie­rzysz w ma­gię, po­znaw­szy zna­chorkę, przy­znam się pu­blicz­nie do by­cia za­bo­bon­nym idiotą.

Gwizd­ną­łem z uzna­niem. Za­stępca na­czel­nego naj­więk­szej ogól­no­pol­skiej ga­zety in­for­ma­cyj­nej przy­zna­jący się do by­cia idiotą? No, no...

– A je­śli... bę­dzie ina­czej?

– Je­śli uwie­rzysz w to, że jest coś po­nad ludzki ro­zum, na­pi­szesz o tym ar­ty­kuł. – Pod­niósł rękę na wi­dok mo­ich otwie­ra­ją­cych się ust. – I przy­znasz w nim, że ist­nieje ma­gia lu­dowa, że szep­tu­chy są współ­cze­snymi cza­row­ni­cami, i ku­pisz mo­jemu dziecku naj­więk­szy ze­staw Lego Friends.

Mil­cza­łem przez chwilę, kal­ku­lu­jąc w my­ślach, ile mu­siał­bym wy­dać na te nie­szczę­sne klocki, w końcu jed­nak wy­cią­gną­łem rękę.

– Do­bra, Oluś – rzu­ci­łem z kpiną. – Szy­kuj się na pu­bliczną chło­stę.

– Żadne chiń­skie pod­róby, Igorku, pa­ra­gon ze sklepu Lego ma być. – Uśmiech­nął się pro­mien­nie i uści­snął moją dłoń.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki