Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
51 osób interesuje się tą książką
Kropla olejku lawendowego, kilka płatków bergamotki, światło księżyca i szczypta magii…
Lena jest sercem Zagrodzia, a prowadzona przez nią Pełnia jego duszą. Od wieków kobiety z tego rodu pomagały tym, którzy potrzebowali ich daru. Igor, ambitny dziennikarz, rzuca wszystko i wyjeżdża na Warmię, gdzie zamierza zebrać materiał do wymarzonego reportażu. Przyjmując zakład od przyjaciela, rzuca wyzwanie odwiecznej słowiańskiej tradycji. Niespodziewany przybysz przynosi do miasteczka tajemnicę, której rozwikłanie zmieni życie wielu osób. Czy polowanie na współczesną czarownicę stanie na drodze rodzącemu się uczuciu? Kim jest tajemnicza Anna i w jaki sposób trafiła do Zagrodzia? W sielankowym krajobrazie Warmii splatają się losy ludzi pozornie ze sobą niezwiązanych, a magia tka nić ich przeznaczenia w świetle pełni księżyca. Znachorka to pełna uroku i skrząca humorem opowieść dla wielbicieli szeptuch, czarownic, magii i… miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
Igor
– Co zrobiłeś?! – Twardy i dźwięczny jak stal głos Olafa wydobył się z głośników samochodu, przyprawiając mnie o gęsią skórkę.
W takich chwilach, które na szczęście należały do rzadkości, rozumiałem, dlaczego jest drugą najmniej lubianą osobą w redakcji. Pierwszą byłem ja.
– Sprzedałem mieszkanie, odkupiłem gazetę i właśnie pakuję graty, żeby wyjechać na Warmię – powtórzyłem z niewzruszonym spokojem.
– To było tuż po tym czy tuż przed tym, jak uderzyłeś się w głowę?
– Według zeznań mojej matki uderzenie nastąpiło niedługo po narodzinach, ale możliwe, że skutki są wyjątkowo długofalowe.
– Księga Rekordów Guinnessa się kłania – westchnął mój najbliższy kumpel i byłem pewien, że kręcił przy tym głową z niedowierzaniem. – Jak więc nazywa się to eldorado? Żebym wiedział, dokąd wysłać wieniec, jeśli słuch po tobie zaginie.
Olaf był moim najbliższym przyjacielem. Mówiąc szczerze, był jedynym człowiekiem, którego mogłem nazwać przyjacielem, a w dodatku zupełnie nie potrafiłem zrozumieć, jakim cudem wytrzymaliśmy ze sobą przez ponad dwadzieścia lat. Kolejna tajemnica wszechświata.
– Zagrodzie – rzuciłem beznamiętnie. – Może nie brzmi zachęcająco albo szczególnie oryginalnie, ale...
– Jest tylko jedno Zagrodzie w całej Polsce – wszedł mi w słowo przyjaciel.
Oczywiście od razu sprawdził, dokąd się wybieram, a zawodowa ciekawość mogła być tego najmniej istotnym powodem.
– Niespełna półtora tysiąca mieszkańców, ale to stan na rok dwa tysiące dwudziesty, więc po covidzie mógł się zmniejszyć – informował mnie, prawdopodobnie czytając hasło z Wikipedii. – Najbliższy duży ośrodek miejski: Reszel. Czekaj, czekaj... – Wyraźnie usłyszałem, jak wciąga powietrze. – Ten Reszel? Ten od...?
– Za bardzo jesteś domyślny – mruknąłem, przewracając oczami.
– Ty cwana bestio! – Olaf się roześmiał, ale w jego głosie wyczułem podziw. – A więc to taki urlop sobie wymyśliłeś, kłamczuszku. Zamierzasz wziąć udział w konkursie na reportaż i chcesz napisać o czarownicy!
– Mam nadzieję, że znajdujesz się właśnie w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, bo jeśli ktokolwiek ukradnie mi pomysł, to od razu możesz się spakować i wyjechać w Bieszczady. Jako że nie znoszę gór, nie pojadę za tobą, żeby urwać ci tę rudą głowę – wyjaśniłem jak chłop krowie na miedzy, żeby uniknąć pytania, które z pewnością by padło.
– Bez obaw, jestem w domu, zdrowie mi szwankuje – odparł, chichocząc, po czym zakasłał. Mało wiarygodnie.
– Piśnij słowo na ten temat i koniec naszej przyjaźni, Bielicki – ostrzegłem. – Czuję w kościach, że w końcu nadeszła pora na nagrodę, i każdemu, kto mi przeszkodzi w jej zdobyciu, zamierzam zgotować piekło na ziemi. Zrozumiałeś?
– Uuuu, strach się bać. A tak serio – ton głosu rzeczywiście mu spoważniał – to bardzo mnie ciekawi, na co trafiłeś. Nie wierzę, że postawiłeś wszystko na jedną kartę tylko dlatego, że dwieście lat temu spalono tam ostatnią czarownicę w Europie. To odważny krok, Igor, ale chyba aż tak głupi nie jesteś. Wyniuchałeś gorący temat?
Pytanie było tyle zasadne, ile irytująco celne. Pewnie już dawno powiedziałbym Olafowi o swoich planach, ale wszystko zadziało się tak niespodziewanie – również dla mnie – że nie znalazłem na to czasu. Mimo wszystko nie zamierzałem ukrywać swoich zamiarów przed przyjacielem. Zwłaszcza że liczyłem na jego pomoc.
– Słyszałeś pewnie o szeptuchach, znachorkach, uzdrowicielkach czy zielarkach – zacząłem, mając nadzieję, że nie zostanę wyśmiany, ale Olaf milczał. – Kiedy pracowałem nad artykułem o rodzimowiercach, ktoś rzucił coś na temat szeptuch. No wiesz, że ludzie wciąż korzystają z ich pomocy. – Zrobiłem przerwę, czekając na prychnięcie, jednak ono nie nastąpiło. – Poszperałem, podzwoniłem, pozaglądałem na fora internetowe i okazuje się, że naprawdę są tacy wariaci. Dasz wiarę?
Przyjaciel nie odpowiedział od razu. Odblokowałem ekran telefonu, żeby się upewnić, czy nie straciłem zasięgu.
– Bielicki, jesteś tam?
– Jestem.
Brzmiał dziwnie, jakby zachrypł. Nie słyszałem też w jego głosie rozbawienia, którego się spodziewałem.
– I nie masz nic do powiedzenia?
– Zasadniczo mam, ale nie wiem, czy na pewno chcesz to usłyszeć. Właściwie podejrzewam, że wcale nie chcesz.
Nie mylił się: nie chciałem. Niewiele brakowało, a przez idiotyczną wiarę w magię nasza dwudziestoletnia przyjaźń by się skończyła.
2
Lena
Wiatr wzmagał się od kilku dni, zupełnie nietypowo dla tej pory roku. Mimo panujących wysokich temperatur gwałtowne podmuchy odbierały radość z zaczynającego się lata. Z niepokojem patrzyłam na konary drzew, przegrywające walkę z siłami natury. Sztachety płotu skrzypiały, stawiając opór napierającemu na nie powietrzu, jakby chroniły dom przed uderzeniem wichury. Niestety, w tym starciu nie miały zbyt dużych szans.
– Kiedy to się skończy? – usłyszałam za plecami, na których po chwili wylądował miękki pled. – Zwierzęta się boją, drzewa połamane, ludzie niespokojni i kłótliwi...
– Ja także odczuwam niepokój, dziadku – odparłam, posyłając ciepły uśmiech w stronę staruszka, który stanął obok mnie z kubkiem parującego kakao.
Pił je tylko wtedy, gdy coś go denerwowało, a kilka ostatnich dni nie obdarzyło nas spokojem.
– Myślisz, że coś się zbliża? – Uniósł gęste, bielutkie brwi i wlepił we mnie bystre spojrzenie błękitnych oczu, tak różnych od moich.
– Nie mam pewności, czy coś – odpowiedziałam dość enigmatycznie.
Dziadek zamyślił się na moment, upił łyk i już chciał zadać kolejne pytanie, gdy usłyszeliśmy dzwoneczek zawieszony nad drzwiami wejściowymi.
– To Amanda – stwierdziłam, nie odwracając się od okna. – Mógłbyś zrobić jeszcze jeden kubek kakao, kiedy ja zajmę się wysłuchaniem jej najnowszych rewelacji? – Puściłam do dziadka oko, a on uśmiechnął się z wdzięcznością.
Taki podział obowiązków idealnie mu odpowiadał.
Obrzuciłam ogród ostatnim pełnym troski spojrzeniem i niespiesznie ruszyłam do holu. Amanda stała przed lustrem wiszącym tuż przy drzwiach i poprawiała zburzoną przez wiatr fryzurę. Jej platynowe, sięgające łopatek pasma poplątały się i wyglądały jak natapirowane. Prychnęłam rozbawiona, ściągając na siebie wściekłe spojrzenie orzechowych oczu.
– Bardzo śmieszne, no boki zrywać! – mruknęła do lustra. – Po co człowiek marnuje czas na układanie fryzury, pieniądze na drogie kosmetyki, jeśli w pięć minut jakaś wichura to wszystko obraca wniwecz?
– Nie przesadzaj, wystarczy je rozczesać i znów będzie ślicznie – zbyłam jej utyskiwanie i posłałam buziaka. – Zresztą tak też wyglądasz pięknie, tylko trochę bardziej dziko.
– Dziko? – Odsunęła się od lustra i spojrzała na swoje odbicie z większą uwagą. – Może masz rację? Seksowna dzikuska...
Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam do salonu. Widziałam, że dziadek przymknął drzwi do kuchni, żeby nie kusić losu. Cóż, Amanda potrafiła być... trudna, jednak mnie zupełnie to nie przeszkadzało. Znałyśmy się od urodzenia i nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez niej. Widocznie starszy pan miał większą wyobraźnię.
– Co cię sprowadza, kochana? – zagadnęłam, usadawiając się na sofie i zostawiając miejsce dla przyjaciółki.
– A co, nie można wpaść ot tak, bez powodu? – prychnęła pozornie oburzona, po czym dodała: – No dobra, przed tobą i tak nie da się niczego ukryć. Mam nadzieję, że jeszcze nikt ci nie powiedział!
Wyraziłam uprzejme zdziwienie i potrząsnęłam głową. Amanda Bogusz miała niewątpliwy talent do zdobywania informacji, więc zwykle jako pierwsza przynosiła wszelkie plotki. Chyba że pani burmistrz jakimś cudem zdołała ją ubiec, ale nie widziałam Marty od kilku dni.
– Gazeta ma nowego właściciela! – wyrzuciła z siebie piskliwym głosem, zdradzającym ekscytację.
– Och...
– No wiesz, minęło już trochę czasu... – dodała tonem usprawiedliwienia. – Obie wiedziałyśmy, że w końcu to nastąpi.
– Co takiego? – Dziadek wszedł do salonu z kubkiem kakao w dłoni i wyglądał na zaciekawionego.
– Ach, dzień dobry, Grzegorzu. W końcu ktoś kupił gazetę – oznajmiła Amanda.
– Doprawdy? Kto taki?
Dziadek postawił kubek na ławie i usiadł na fotelu. Cokolwiek myślał o mojej przyjaciółce, teraz przestało mieć znaczenie. Amanda była niemal jak słup ogłoszeniowy i zawsze można było liczyć na jej ciekawskość.
– I to jest właśnie najlepsza część tej informacji – szepnęła z szelmowskim uśmiechem. – Dziennikarz, lat czterdzieści, rozwiedziony. I przystojny, jeśli wierzyć jego zdjęciom na Facebooku.
– Z twoją żyłką detektywa sama powinnaś zatrudnić się w gazecie – zażartowałam.
– Myślisz? Kto wie, kto wie, może teraz znajdę dodatkową motywację.
Kątem oka dostrzegłam unoszące się kąciki ust dziadka i bez trudu wyobraziłam sobie komentarz, jaki z całą pewnością pojawił się w jego głowie.
– A co z Pralinką? – zauważyłam.
Kawiarnia, którą Amanda prowadziła od kilku lat, była spełnieniem jej wielkiego marzenia. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że się z nią rozstanie.
– A co ma być? – Wzruszyła ramionami. – Interes się kręci, mogę zatrudnić dodatkową osobę i zająć się czymś innym. Nie jest powiedziane, że właściciel musi obsługiwać klientów, prawda?
– Gorzej, jeśli się okaże, że ten dziennikarz ma paskudny charakter... – zagaił dziadek, nawet nie próbując ukryć kpiny w głosie.
– Będę się martwić, kiedy będzie ku temu powód – odparowała i sięgnęła po kakao. – Pyszne, Grzegorzu – pochwaliła szczerze. – Na pewno nie chciałbyś zatrudnić się u mnie?
Dziadek energicznie potrząsnął głową. Praca dla Amandy była ostatnim, czego by chciał.
– Ciekawe, czy nowy właściciel utrzyma dotychczasowy zespół – zastanawiałam się na głos. – Nie chciałabym, żeby Wanda, Tomasz albo Ludka stracili pracę. Dzielnie sobie radzili przez ostatnie miesiące.
Wszyscy troje posmutnieliśmy, choć nie zamierzałam wprowadzać takiego nastroju. Nie byłam przeciwniczką zmian, jednak doskonale wiedziałam, że nie zawsze wychodzą na dobre, zwłaszcza jeśli nowe oznaczało całkowite przeciwieństwo starego. Nie chciałam, by profil „Wieści” drastycznie się zmienił, choć powiew świeżości zdecydowanie by im nie zaszkodził.
– Co ma być, to będzie – zawyrokował dziadek i wstał z fotela. – Pójdę poczytać, Lenko, i może trochę się zdrzemnę. Ten wiatr nie sprzyja mojemu ciśnieniu.
Skinęłam dziadkowi głową, aprobując wymówkę. Amanda raczej się nie domyśliła, że Grzegorz uciekał od jej towarzystwa. Należała do osób nieszczególnie wyczulonych na uczucia innych. Właściwie rzadko kiedy bywała wrażliwa na kogoś innego niż ona sama.
– Według moich informacji Igor ma przyjechać już w przyszłym tygodniu – poinformowała mnie z ekscytacją. – Żeby podpisać papiery i odebrać lokal. Tymek kończy uszczelniać instalacje – dodała, uprzedzając moje pytanie.
– Jeszcze go nie znasz, a już jesteście na „ty”? – Uśmiechnęłam się pobłażliwie.
– Kwestia czasu – rzuciła i siorbnęła głośno kakao. – Bardzo krótkiego czasu, moja kochana. Zapamiętaj moje słowa: za tydzień pan Igor Rakiel będzie mi jadł z ręki. Prawdopodobnie ostrygi albo jakiś inny afrodyzjak.
Zapamiętałam, choć moje przeczucie miało na ten temat inne zdanie.
3
Igor
Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego niż zostawienie za sobą znienawidzonego miasta, pracy, na myśl o której robi się niedobrze, byłej żony i problemów. Tak właśnie można by sądzić i dokładnie tak uważałem – do czasu gdy okazało się, że samo spakowanie dobytku stanowi nie lada wyczyn.
Olaf zaoferował mi pomoc, co odebrałem jako próbę pojednania po naszej ostatniej rozmowie, kiedy nazwałem go „oszołomem”, „zaściankowym ciasnogłowem” i zarzuciłem mu wiarę w zabobony. Miałem ku temu solidne podstawy. Z trudem powstrzymałem się wówczas od wyzwania go od idiotów i średniowiecznych ciemniaków, jednak w porę ugryzłem się w język.
– Możesz o mnie myśleć, co chcesz, ale są rzeczy, których nie da się tak po prostu wyjaśnić – perorował, pakując patelnie i garnki do kartonu stojącego na środku kuchni.
Ja w tym czasie szorowałem półki w szafkach, czego nie robiłem od... Nigdy tego nie robiłem.
– Tak po prostu może się nie da, ale logiką i empirią z pewnością – wysapałem. – Jakim cudem przez tyle lat udało ci się przede mną ukryć, że wierzysz w jakieś ludowe bzdury?
– Nie bzdury, tylko gusła – poprawił mnie – i nigdy tego nie ukrywałem. Ile razy przynosiłem ci ziółka na kaca? Albo maść na niegojący się trądzik? Myślałeś, że niby skąd ja to mam?
Chyba wcale o tym nie myślałem, jeśli mam być szczery. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. A już na pewno w życiu bym nie uwierzył, że mój kumpel na studiach dilował ziołami. I to takimi bez kannabinoidów.
– Czym innym jest picie herbatki z liści mięty, a czym innym odprawianie uroków – odparowałem, coraz bardziej zły na siebie.
– Inaczej byś mówił, gdybyś zobaczył, jak to odprawianie uroków może ci ulżyć, kiedy twoje dziecko znów zaczyna spać spokojnie, a ty nie musisz chodzić jak zombie.
– Olaf... – warknąłem, odwracając się do przyjaciela. – Ziołolecznictwo jest okej, medycyna naturalna też, ale wiara w siły nadprzyrodzone jest idiotyzmem. To bajki dla dzieci, sposób na wyjaśnianie rzeczy niemieszczących się w ciasnych umysłach ciemnogrodu.
– Mogę być ciemnogrodem – odparł zupełnie nieurażony. – Ale to, że istnieją ludzie o nieprzeciętnej intuicji, potrafiący porozumiewać się z naturą, rozumiejący i widzący więcej niż my, jest faktem. Widziałem i słyszałem to osobiście. Gdyby nie znachorka, Kasia mogłaby stracić słuch. Żaden światły lekarz nie był w stanie jej pomóc. Wystarczył jednak jeden wyjazd do Dobrego Lasu i moje dziecko w pełni odzyskało zdrowie.
Jak przez mgłę przypomniałem sobie tę historię sprzed kilku lat. Córka Olafa była bardzo chorowitym dzieckiem, zresztą już samo jej istnienie należało uznać za cud. Miała wtedy dwa, może trzy lata, przeszła świnkę i nagle pojawiły się kłopoty ze słuchem. Laryngolodzy robili, co mogli, ale słuch nie wracał. Nigdy wcześniej nie widziałem Olafa tak załamanego. W kilka tygodni stracił sporo kilogramów, a wraz z nimi chęć do życia. Przykro było na niego patrzeć. Bałem się o niego, lecz nie potrafiłem pomóc. Nikt nie potrafił, a przynajmniej tak mi się wydawało. Aż pewnego dnia mój przyjaciel oznajmił, że Kasia została uzdrowiona, a ja znów zobaczyłem w nim szczęśliwego chłopaka. Nigdy jednak nie zadałem sobie trudu, żeby zapamiętać, kto za ten cud odpowiadał.
– Jestem pewien, że to nie było nic innego, tylko jakieś zielsko, które właściwie zadziałało – mruknąłem, sięgając po niezbyt przekonujący, nawet w moich uszach, argument.
– Być może – zgodził się pojednawczo. – A być może zadziałało coś zupełnie innego. Ja darowanemu koniowi w zęby nie zamierzam zaglądać, za to do końca życia pozostanę wdzięczny.
– I masz do tego pełne prawo – przyznałem. – Natomiast ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci udowodnić, że żadna magia nie istnieje, a czarownice, szeptuchy i im podobne to zwyczajne oszustki, znające się dobrze na roślinach.
– Brzmisz jak oświeceniowy racjonalista – skomentował Olaf i zamknął karton. – Ale dobrze, niech ci będzie, Igorku. Proponuję zakład.
– A ty wreszcie brzmisz jak mój przyjaciel – pochwaliłem i obdarzyłem go szerokim uśmiechem. – Co ma być jego przedmiotem i o jakiej stawce mówimy?
– Jeśli uda ci się pozostać sceptycznym i ani trochę nie uwierzysz w magię, poznawszy znachorkę, przyznam się publicznie do bycia zabobonnym idiotą.
Gwizdnąłem z uznaniem. Zastępca naczelnego największej ogólnopolskiej gazety informacyjnej przyznający się do bycia idiotą? No, no...
– A jeśli... będzie inaczej?
– Jeśli uwierzysz w to, że jest coś ponad ludzki rozum, napiszesz o tym artykuł. – Podniósł rękę na widok moich otwierających się ust. – I przyznasz w nim, że istnieje magia ludowa, że szeptuchy są współczesnymi czarownicami, i kupisz mojemu dziecku największy zestaw Lego Friends.
Milczałem przez chwilę, kalkulując w myślach, ile musiałbym wydać na te nieszczęsne klocki, w końcu jednak wyciągnąłem rękę.
– Dobra, Oluś – rzuciłem z kpiną. – Szykuj się na publiczną chłostę.
– Żadne chińskie podróby, Igorku, paragon ze sklepu Lego ma być. – Uśmiechnął się promiennie i uścisnął moją dłoń.