Zanim poznasz moje imię - Jacqueline Bublitz - ebook + audiobook + książka

Zanim poznasz moje imię ebook

Bublitz Jacqueline

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poruszająca opowieść o dwóch kobietach, które połączyła śmierć i poszukiwanie sprawiedliwości. Przybywając w swoje osiemnaste urodziny do Nowego Jorku, Alice nie miała przy sobie nic prócz sześciuset dolarów i skradzionego aparatu fotograficznego. Głęboko wierzyła, że w mieście marzeń uda jej się rozpocząć nowe życie. Trzydziestokilkuletnia Ruby również wpadła na ten pomysł. Kobieta, której udało się już przejechać pół świata, nadal czuje się niespełniona. Postanawia więc odwiedzić Stany Zjednoczone i zacząć wszystko od początku. A przynajmniej taki był plan - do czasu gdy nad rzeką Hudson znajduje zwłoki Alice, która już nigdy nie zrealizuje żadnych swoich postanowień. Choć początkowo Ruby próbuje zapomnieć o tym, co zobaczyła tamtego mrocznego poranka, w końcu decyduje się odkryć tajemnicę śmierci młodej dziewczyny. Szybko jednak okazuje się, że kluczowym pytaniem nie jest to, kto zabił, ale kim była sama ofiara i co po niej zostało… Odważna, boleśnie aktualna powieść, która ożywi dyskusję na temat prawa kobiet do tego, by bezpiecznie mogły chodzić ulicami naszych miast. Przeczytałam jednym tchem, gorąco pragnąc poznać rozwiązanie zagadki, a zarazem nie chcąc, by ta piękna historia się kiedykolwiek skończyła. Clare Mackintosh Wspaniała książka. Niezwykle piękna, feministyczna, porywająca… Z pewnością zasługuje na wszelkie nagrody. Zachwyciła mnie pod każdym względem. Marian Keyes

Jacqueline Bublitz jest pisarką, feministką i arachnofobką, dzielącą życie między australijskie Melbourne i Nową Zelandię. "Zanim poznasz moje imię" to jej debiut, który powstał po spędzeniu lata w Nowym Jorku, gdzie zdecydowanie zbyt często kręciła się po kostnicach i ciemnych zakątkach miejskich parków (i ludzkiej psychiki).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 357

Oceny
4,1 (56 ocen)
23
21
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AngelikaNar

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mam pojęcia co napisać, książka jedyna w swoim rodzaju, czułam wszystkie emocje, złość smutek, rozczarowanie i niemoc. Zastanawiam się dlaczego wciąż jest tyle ofiar, dlaczego wciąż kobiety muszą uważać i czemu to jest takie niesprawiedliwe
20
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka
10
kto28

Nie oderwiesz się od lektury

Powieść mnie zaskoczyła. Pozytywnie. Niegłupi pomysł na narrację. Książka jest mieszanką gatunków: ma trochę z kryminału, trochę z thrillera, trochę z powieści obyczajowej. Czyta się dobrze i, choć zakończenie wydaje się trochę bez sensu i ckliwe, jak na debiut - super.
10
coolturka

Dobrze spędzony czas

"Zanim poznasz moje imię" to debiutancka powieść Jacqueline Bublitz. Od razu spodobał mi się zabieg autorki, która pozwoliła martwej dziewczynie opowiedzieć nam swoją historię. Osiemnastoletnia Alice Lee przybywa do Nowego Jorku z głową pełną marzeń o nowym życiu. Z zachwytem chłonie klimat wielkiego miasta. Jest i trzydziestosześcioletnia Ruby Jones tkwiąca w toksycznym związku, gdzie przypadła jej rola tej trzeciej. Pragnąc zapomnieć i nabrać dystansu wybiera się do Ameryki. To ona znajdzie zwłoki martwej Alice i wydarzenie to mocno wpłynie na jej życie. Obie bohaterki podjęły swą decyzję głównie z powodu facetów, do których nie miały szczęścia, a Nowy Jork jest stworzony dla ludzi, którzy szukają drugiej szansy. Alice ma nadzieję na realizację swych planów i marzeń, na inne, lepsze życie. Na dodatek spotyka na swej drodze człowieka, który otacza ją opieką i wspiera we wszystkich decyzjach. Tym bardziej niesprawiedliwe wydaje się to, co ją spotka. Podczas lektury kłębi się we m...
00
un5inn

Nie oderwiesz się od lektury

Nie jest to z pewnością typowy kryminał czy thriller, raczej obyczajówka, ale mnie to bardzo pasowało. Poznajemy tu ofiarę morderstwa - jej trudną przeszłość, jej marzenia, nadzieje, oczekiwania i jej pragnienie, aby po śmierci nie pozostała anonimowa. Poznajemy też dziewczynę, która uciekając przed przeszłością trafia do Nowego Jorku w poszukiwaniu lepszego życia i tam znajduje zwłoki młodej dziewczyny, a potem - zmagając się z traumą - powoli poznaje jej tożsamość i historię. Sprawca zbrodni i jego motywy są tutaj właściwie tylko tłem. Ja bawiłam się bardzo dobrze - zwłaszcza, że lektorka w moim odczuciu została dobrana idealnie i bardzo pasowała do narracji. :)
00

Popularność




Tytuł oryginalu

BEFORE YOU KNEW MY NAME

Copyright © Jacqueline Bublitz 2021

All rights reserved

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

Rendy Maulana Yusup/Pexels

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

Redakcja

Joanna Serocka

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8295-734-1

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojemu Tacie, który jest już po tamtej stronie

Pragnienie powrotu do domu jest pragnieniem, by czuć się kompletną, wiedzieć, gdzie jesteś, stanowić punkt przecięcia linii poprowadzonych od wszystkich gwiazd, być stwórczynią konstelacji i centralnym punktem świata, jego sercem, które zwie się miłością. By przebudzić się ze snu, by spocząć po przebudzeniu, by oswoić zwierzę w sobie, by dać duszy się wyszaleć, by schronić się w ciemności i płonąć światłem, by zamilknąć i być w pełni rozumianą1.

Rebecca Solnit

Gdy w jednym miejscu mnie nie znajdziesz,

poszukaj gdzie indziej,

Przystanąłem gdzieś i czekam na ciebie.

Walt Whitman, Pieśń o sobie samym

1 Fragment Storming the Gates of Paradise, University of California Press, Copyright © Rebecca Solnit 2007, przedruk za zgodą autorki.

Na pewno macie już o mnie wyobrażenie.

Tak dużo jest nas, martwych dziewczyn, na świecie. Patrząc z dystansu, wiele naszych historii wygląda podobnie. Nic dziwnego, skoro każdą opowiada ktoś z zewnątrz, kto mówi tak, jakby nas znał. Przegrzebuje nasze szczątki, z naszych popiołów stwarza postacie i to wszystko, co żywym pozostaje. Nasz portret skreślony cudzą ręką.

Jeśli opowiem wam moją historię. Jeśli wam zdradzę, co mnie spotkało. Może wtedy zrozumiecie, kim byłam. Kim jestem. Może prawda o mnie wstrząśnie wami i od tej pory będziecie tego życzyli każdej martwej dziewczynie. Szansy, by przemówiła własnym głosem, by znana była z czegoś więcej niż tylko swojego kresu.

To byłoby coś, prawda? Po wszystkim, co straciłyśmy.

1

Moje pierwsze spostrzeżenie dotyczące miasta, w którym umrę: tętni jak serce. Ledwie stawiam nogi na chodniku, ledwie autobus, który mnie przywiózł, odrywa się z sykiem od krawężnika, a już wyczuwam puls Nowego Jorku, to nieustające dudnienie. Wszędzie pełno ludzi spieszących w jego rytmie, ja zaś stoję z rozdziawionymi ustami pośrodku najszerszej ulicy, jaką w życiu widziałam, po raz pierwszy czuję zapach i smak prawdziwego świata. Choć noszę imię dziewczynki, która wpadła do króliczej nory, w tej chwili mam wrażenie, jakbym wygramoliła się z ciemności, zostawiła za sobą moje dawne, wykoślawione życie. Gdybyście obejrzeli się wstecz, zobaczylibyście, jak znaki stopu i gwiaździste flagi prowincjonalnej Ameryki machają nam na pożegnanie. Mignęłyby wam zaniedbane drogi usłane dziurami i małe sklepy spożywcze bez okien stojące na poza tym pustych placach. Dostrzeglibyście zardzewiałe zamrażarki z lodem obok rozsuwanych szklanych drzwi i butelki alkoholu za dziewięć dolarów na zakurzonych półkach. Wytężając wzrok, może nawet wypatrzylibyście moje nazwisko napisane palcem w cienkiej warstwie kurzu między opakowaniami przeterminowanych chipsów i słoikami dogorywającej salsy.

Alice Lee.

Ja jestem tutaj. Ona była tam. Aż pewnego dnia uciekła do Nowego Jorku, zostawiając cały ten kurz za sobą.

Spostrzeżenie drugie: nie mogę znowu wpaść do tej króliczej nory. Nawet gdyby na jej dnie pojawił się pan Jackson, kiwający na mnie swoimi delikatnymi palcami. Muszę dowieść, że poradzę sobie sama, przetrwam bez niego. Nie będę jak moja matka przebaczać każdemu mężczyźnie, który powie „przepraszam”. Widzicie, nauczyłam się na jej błędach. Wiem, że kiedy mężczyzna odkryje, jak cię zranić, od tej pory dotyka cię inaczej. Nie może się powstrzymać, by nie ucisnąć tego najczulszego punktu, choćbyś nie wiadomo ile razy płakała.

Nie pozwolę, by mężczyzna doprowadził mnie do łez. Nigdy więcej.

Sięgam do mojej torby podróżnej i przekładam ją na biodro. Przesuwam palcami po czarnym wulkanicie starej leiki schowanej na dnie, idąc, dotykam żłobień odkręcanego obiektywu. Nie wiem, skąd ta nagła potrzeba, by przekonać się, że aparat nadal tam jest, gdy przecież przez całą podróż czułam jego ciężar, to, jak obijał mi się o udo. Nie mógł nagle zniknąć z głębi torby, tym bardziej że zawinięty jest w moje swetry, skarpety i bieliznę. A mimo to dla świętego spokoju muszę się upewnić, że leica jest cała i nienaruszona. Bo tylko ona mi została. Wzięłam ją ze sobą, a świadomość, że pan Jackson wkrótce się zorientuje, co mu zabrałam, jest moim małym triumfem. Jeśli nie będzie tęsknił za mną, to chociaż zatęskni za tym, jak na mnie patrzył przez ten obiektyw.

Każdy coś stracił, Alice.

Czyż nie tak mi powiedział raptem kilka dni temu?

Przez trzy cudowne tygodnie późnego lata 1995 roku moja matka była na billboardzie na Times Square. Gdybyście kilka miesięcy przed moimi narodzinami stanęli przed dziś już nieistniejącą restauracją Roy Rogers, po drugiej stronie ulicy moglibyście zobaczyć jej piękną twarz zdobiącą boczną ścianę wysokiego budynku – ona pośrodku, po bokach reklamy talk-show Phila Donahue i filmu pod tytułem Showgirls, wkrótce na ekranach kin. Znam te szczegóły z jej opowieści o tamtym lecie. O tym, jak uciekła do Nowego Jorku, bo ojciec spuścił jej o jedno lanie za dużo, jakby istniała magiczna liczba określająca limit odporności na przemoc, ostatecznie przekroczony w osiemnastym roku jej życia. O tym, jak z wciąż krwawiącą wargą ukradła z portfela dziadka pieniądze na bilet autobusowy z okręgu Bayfield w Wisconsin do Nowego Jorku, najodleg­lejszego miejsca, jakie przyszło jej do głowy. O jej pierwszej nocy w nowym mieście, kiedy to próbując nie zasnąć w boksie w głębi obskurnego baru na Ósmej Alei, spotkała względnie znanego fotografa. Jeszcze tej samej nocy zabrał ją do swojego mieszkania, pomógł jej doprowadzić się do porządku i jak już wyglądała schludnie i ładnie, oświadczył, że ją kocha. Oczywiście, nie kochał jej, a jeśli nawet, to nie tak bardzo, jak swoją bogatą żonę w Hamptons, więc ostatecznie moją matkę zostawił. Była już w ciąży, kiedy zrobił zdjęcie jej uśmiechniętej twarzy, które przez trzy upalne tygodnie miało królować nad Times Square.

– Byłaś tam ze mną, Alice Lee – przypominała mi. – Wszyscy zadzierali głowy, żeby na nas patrzeć, jakbyśmy były na należnym nam miejscu.

Nigdy się nie dowiedziałam, czy mama powiedziała mojemu ojcu, co naprawdę widział, robiąc to zdjęcie. Czy wiedział, że w kadrze było też jego nienarodzone dziecko. Zanim poznałam tę historię, bliższe szczegóły tego, skąd się wzięłam, zatarły się i zamazały.

O takich rzeczach myślę. O nas dwóch na billboardzie wysoko nad Times Square. O tym, że moja obecność była wtedy niedostrzegana tak jak dzisiejszego wieczoru, kiedy idę ulicami pełnymi zatłoczonych restauracji i migoczących neonów, mijając krzyżówki nazw na bocznych ścianach najbardziej eleganckich budynków, jakie w życiu widziałam. Kim trzeba być, czego dokonać, żeby znalazło się tam także twoje nazwisko?

Raptem za kilka tygodni od tej chwili, w czasie, kiedy będę na ustach wszystkich, to miasto nada mi zupełnie nowe imię. Moje imię prawdziwe będzie zagadką, której nikt nie będzie umiał rozwiązać, więc nazwą mnie Jane Doe. Martwą dziewczyną, która…

Ale tego wieczoru wszystko się dopiero zaczyna. Nazywam się Alice Lee, właśnie wysiadłam z przegrzanego autobusu i ruszyłam w górę alei o nazwie Siódma w mieście Nowy Jork. Uważna, pełna życia, skupiona na chwili obecnej, wdycham osobliwy zapach tektury, szczyn i metalu, który towarzyszy mojej pierwszej godzinie w tym mieście. Istnieje określony porządek wydarzeń, szlak z okruszków, którym musicie podążać. W tej chwili chcę, żebyście się zagubili razem ze mną, gdy to w tę, to w tamtą stronę obracam mapę na ekranie kupionego z drugiej ręki telefonu, śledzę wzrokiem pulsującą niebieską kropkę, która oznacza moje położenie. Te wszystkie kreski i kółka na razie zupełnie nic mi nie mówią.

Jesteśmy na wyspie. Otoczeni wodą, dzięki czemu jakoś łatwiej się oddycha. Autobus wysadził mnie na ruchliwym dworcu z dwiema torbami, sześciuset dolarami gotówką i obcym adresem zapisanym w moim telefonie. Mam osiemnaście lat, dopiero od dzisiaj, i jest milion rzeczy, których nie potrafię, ale sobie poradzę. Raczej nie można nazwać tego, co zrobiłam, ucieczką. Choć na wszelki wypadek, jak moja matka, zaczekałam, aż przybędzie mi ten jeden rok. Tak to dziwnie z tymi latami jest. Kiedy nazbierasz ich wystarczająco dużo, zyskujesz prawo do robienia najprzeróżniejszych rzeczy. Kończysz osiemnastkę i nagle wolno ci decydować o własnym losie. Czy ta chwila nastaje o północy, minutę po północy, czy też wyznacza się ją inaczej? Wolność decydowania o własnym losie. Czy to znaczy, że wcześniej byłam jej pozbawiona? Pan Jackson wyraźnie tak uważa.

Moje palce wędrują po metalowej obudowie i obiektywie. Nie mogę, myśląc o nim, nie dotykać tego, co kiedyś do niego należało.

Ja do niego należałam.

Teraz należę tylko do siebie. Nie jestem już nieletnią pozostającą pod kuratelą państwa. Wystarczyło przeżyć jeden dzień więcej, by zniknęło zagrożenie wiszące mi nad głową, lista obcych ludzi uprawnionych do decydowania w moim imieniu. Mam osiemnaście lat i nagle nikt nie może mnie tknąć palcem. Na tę myśl robi mi się tak lekko na duszy, że gdybym nie była obciążona torbami, chyba pobiegłabym przed siebie w podskokach. Tego pierwszego, pięknego wieczoru, gdy wokół trąbią klaksony, syczą silniki, a przechodnie za głośno rozmawiają przez telefony komórkowe, szerokie, tętniące życiem ulice Manhattanu wydają się stworzone do biegu w podskokach.

Lawiruję wśród dźwięków miasta, ostrożnie omijając szczeliny w betonie i duże, obramowane metalem otwory, które dziurawią chodnik w powiększających się odstępach. To drzwi do piwnic, uzmysławiam sobie, kiedy niektóre z tych zardzewiałych pułapek się otwierają i po ukrytych stopniach na ulicę wychodzą mężczyźni w fartuchach, niosący skrzynie kwiatów i torby z owocami. Nie mam pojęcia, skąd wzięli te dary. Cóż za ogrody uprawiają pod moimi nogami? Może tam, w dole, skrywa się całe drugie miasto, kwitnące, pełne życia. Ta myśl każe mi przyspieszyć kroku, przesunąć się bliżej krawężnika, jak najdalej od tych jam i tych mężczyzn. Dopiero co wydźwignęłam się na ten nowy świat; nie chcę, by ktoś czy coś ściągnęło mnie z powrotem na dół.

Kiedy idę dalej na północ, głowa chodzi mi w lewo i w prawo, w górę i w dół, zwracam uwagę na wszystkie obce rzeczy, pozdrawiam każdą zielono-białą tabliczkę z nazwą ulicy, każdą Statuę Wolności ze sklepów z upominkami, te małe i te duże, niektóre wielkości dziecka. Neony sklepów z żywnością halal i koszerną mrugają zachęcająco, ludzik z sygnalizatora mruga do mnie. Gdy chłonę to wszystko wzrokiem, bicie mojego serca jest głośne jak dźwięki miasta i odczuwam nagłą pokusę, by pstryknięciem palcami zatrzymać taksówkę, tak jak to robią w filmach. Na tej ulicy ruch jednak odbywa się w kierunku południowym, samochody próbują wymijać się to z lewej, to z prawej strony, zyskując i tracąc co najwyżej centymetry, i z tego, co widzę, żaden nie posuwa się naprzód szybciej ode mnie.

Z obolałymi nogami i mięśniami zesztywniałymi od długiej podróży autobusem, myślę, żeby zadzwonić do Noaha i zapytać o najkrótszą drogę do jego mieszkania. Jeszcze jednak ani razu ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie tak naprawdę. Pospiesznie wysyłane i odbierane esemesy się nie liczą, nawet nie znam jego nazwiska. Jak o tym pomyśleć, pewnie powinnam być trochę ostrożniejsza. Bo jaki człowiek tak po prostu otwiera swój dom dla obcej osoby? Pokój do wynajęcia, przeczytałam w ogłoszeniu. Własne łóżko, wspólna łazienka. Jakby łóżko też mogło być wspólne. 300 dolarów na tydzień – wszystko wliczone w cenę. Nie wiem, jak rozumieć wszystko wliczone w cenę. Mam nadzieję, że obejmuje to śniadania albo chociaż kubek kawy. Na początek wynajęłam pokój na tydzień, co kosztować mnie będzie połowę moich pieniędzy. Usiłuję nie myśleć o tym, co się stanie po upływie tych siedmiu dni, przypominam sobie tylko, że tydzień to dość czasu, by znaleźć inne rozwiązanie. Jeśli z tym Noahem Nazwisko-Nieznane będzie coś nie tak, szybciutko to rozwiązanie znajdę i tyle.

Przecież mam w tym wprawę. Tyle że jeśli tym razem będę zmuszona zacząć od nowa, zacznę od nowa w Nowym Jorku.

Pomimo bolących nóg buzuje we mnie podniecenie, jakby miasto nasycało moją krew dwutlenkiem węgla. Wróciłam w miejsce, gdzie zostałam poczęta. Lata tułaczki po Środkowym Zachodzie, lata siedzenia w kolejnych klasach z kolejnymi nieznajomymi dzieciakami i w kolejnych domach z kolejnymi nieznajomymi facetami mojej matki, lata niepewności, gdzie mama się podziewa, kiedy nie wraca na noc – to były tylko lekcje przygotowawcze. Do tego. Do chwili, gdy stanęłam na własnych nogach, niezauważana w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dawno, dawno temu, niecałe dwadzieścia cztery godziny po przyjeździe tutaj, moja matka zdała się na życzliwość nieznajomych. Ja na tego Noaha jak-mu-tam się nie zdam, nawet jeśli okaże się najmilszym człowiekiem w Nowym Jorku. Nie zdam się na nikogo. Zapracowałam na swoją niezależność, za ciężko o nią walczyłam, by to zmarnować. Obiecano mi, że przeżyję siedemdziesiąt dziewięć lat i mniej więcej trzydzieści sześć dni, tyle wynosi oczekiwana średnia długość życia dziewczyn urodzonych w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku jak ja. Siedemdziesiąt dziewięć lat i mniej więcej trzydzieści sześć dni – nauczyli mnie tego w drugiej czy trzeciej klasie jakiejś szkoły w jakimś mieście, którego nawet nie pamiętam, za to nigdy nie zapomniałam tej liczby ani tego, co czułam, kiedy rachowałam, ile lat już zużyłam, odejmowałam je od przewidywanej długości życia kobiety, by sprawdzić, ile mi jeszcze zostało. Tutaj, teraz, w osiemnaste urodziny, mam przed sobą ponad sześćdziesiąt lat. Dość czasu, by zbudować sobie cały świat. I począwszy od tej chwili, tym właśnie się zajmę.

Później, kiedy przejdziemy do ciągu dalszego, mężczyzna, który złapie mnie za gardło, szybko mi udowodni, jak mocno się myliłam. Będzie szydził z mojej powagi, śmiał się z tego, że taka dziewczyna jak ja postanowiła sobie stworzyć własny świat. Będzie tak pewny tego, że ma pełne prawo do mojego ciała, że nie zostawi po sobie nic oprócz wspomnienia po tamtej dziewczynie.

Będziemy często wracać do tego, co się wtedy stało. Pomimo moich nieustających wysiłków ulice i dźwięki Manhattanu rozpłyną się we mgle, mężczyźni z owocami i kwiatami znikną, a my znajdziemy się tam, w dole, na kamieniach. Nie sposób tego uniknąć; owszem, będę próbowała tę chwilę odwlec, odwrócić waszą uwagę, ale bez końca tak się nie da. Bowiem ta pierwsza, pełna nadziei, tętniąca życiem noc to tylko jeden fragment mojej historii. Inny jest taki: na brzegu rzeki Hudson czeka ciało martwej dziewczyny.

Człowiek, który to zrobił, zostawił ją tam i poszedł do domu. I wkrótce zjawi się samotna kobieta, która spojrzy w dół, na to ciało. Widzę, jak ta samotna kobieta się zbliża, a właściwie widzę ją już tam, na miejscu, jest smutniejsza niż ja, ba, tak smutna jak ona nie byłam nigdy. Tlący się w niej smutek jeszcze nie rozgorzał pełnym płomieniem, nie strawił jej życia i przez to ma wrażenie, że nigdy dotąd nie spotkało jej nic ważnego, nic znaczącego.

Zaraz spotkam ją ja.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI