Zawieszeni. Część 1: Oli - Nina Włodarczyk - ebook
NOWOŚĆ

Zawieszeni. Część 1: Oli ebook

Nina Włodarczyk

4,6

Opis

Pierwsze cztery części "Zawieszonych" to początek ich drogi do dorosłości, budowania zespołu, pierwszego wyjścia z muzyką poza drzwi szopy, odkrywania siebie i swojej seksualności w cieniu różnych potworów takich jak alkoholizm, porzucenie czy choroby, na które nikt nie wymyślił jeszcze lekarstwa.

Jeszcze kilka miesięcy temu Emilia, Jakub i Edward mieli marzenia – wielkie i naiwne, takie, jakie marzenia powinny być. Ale wtedy było ich więcej. Tylko że marzenia nie umierają nawet kiedy ludzie, których dotyczą, już nie istnieją. I wtedy w ich życiu zjawia się Oliwier, który przynosi coś, czego każdy z nich się boi – nadzieję.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (10 ocen)
7
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wolnelitery

Nie oderwiesz się od lektury

„Zawieszeni. Oli” to książka, która zostaje w głowie na długo. Sięgnęłam po nią z ciekawości, ale już po kilku stronach wiedziałam, że to będzie historia, której tak łatwo nie zapomnę. To nie jest typowa młodzieżówka pełna schematów i przewidywalnych rozwiązań. To książka o dorastaniu, które nie zawsze jest proste i kolorowe. O marzeniach, które czasem wydają się nierealne, ale mimo wszystko wciąż w nas żyją. I o muzyce, która dla bohaterów staje się czymś więcej niż tylko dźwiękami – to ich sposób na przetrwanie. Największą siłą tej historii są bohaterowie. Emilia, Jakub i Edward to młodzi ludzie, którzy musieli zmierzyć się z trudnymi doświadczeniami – stratą, porzuceniem, alkoholizmem i chorobami, które nie mają prostych rozwiązań. Każdy z nich nosi w sobie swój ból, ale jednocześnie nie poddają się i próbują znaleźć w życiu coś, co nada mu sens. Kiedy pojawia się Oliwier, ich świat zaczyna się zmieniać. Wnosi coś, czego się boją – nadzieję. I to właśnie ten wątek najbardziej mnie ...
10
MagdalenaSzary

Nie oderwiesz się od lektury

" Muzyka to pocałunek dla duszy.." (S.G.) ⬇️ "Zawieszeni" tom1: Oli @ninawlodarczyk_ @videograf.sa [Współpraca reklamowa] Już od dawna nie spotkałam książki, która tak wciągnęła mnie w świat nastolatków i ich problemów. Dlaczego właśnie ta? Mam wrażenie, że ta historia nie jest teraźniejszej młodzieży. Czytając, czując, będąc tam z nimi, cofnęłam się do lat 90-tych, gdzie problemy młodych ludzi wyglądały nieco inaczej. Gdzie przyjaźń była silna, wspierająca. Taka mimo wszystko. Pierwsza część serii jest przede wszystkim o Oliwierze. Chłopcu, któremu los zafundował niezłą karuzelę. Przeprowadzka z Anglii do Polski przewróciła Jego życie do góry nogami, a start w nowym miejscu do łatwych nie należy. Poznajemy również trójkę przyjaciół, którzy zmagają się z ogromną traumą po stracie przyjaciela. Światełko w tym mrocznym czasie daje im powrót do Pasji. Do muzyki, którą wyrażają siebie, swoje emocje,którym dają upust. Ale czy to takie proste, gdy brakuje im przyjaciela, jednego z czł...
10
mag-tur

Dobrze spędzony czas

Nina Włodarczyk uraczyła czytelniczy światek swoim debiutem już w pierwszym tygodniu ferii. „Zawieszeni. Oli” to pierwszy z czterech tomów, który opowiada historię Oliwiera. Chłopaka, który praktycznie całe swoje życie spędził w Anglii i teraz „bum” klasa maturalna a on musi zmierzyć się ze starym a jednak nowym otoczeniem. Nową szkołą, której system edukacji na pewno różni się od angielskiego i co najistotniejsze dla młodzieży, która w tym wieku nie zawsze potrafi „wpasować się w krajobraz” a jednak tak bardzo potrzebuje akceptacji rówieśników. I co? I jak pech to pech, Oli zostaje posadzony koło Kuby, chłopaka z którym miał wątpliwą przyjemność poznać się na stacji benzynowej kilka dni wcześniej. A Kuba przyjaźni się z Emilią oraz Edwardem. I na pierwszy rzut oka widać, że tą trójkę łączy specyficzna więź. Ale jest coś więcej co czytelnik powoli zaczyna odkrywać a co przed Oliwerem jest jeszcze ukryte. Tragedia, która wpłynęła na trójkę przyjaciół a najbardziej na Kubę. A dla chłopak...
10
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

🎸Idealna książka dla młodych czytelników oraz tych co kochają historie w których poruszane są ważne życiowe tematy. Goraco polecam i czekam na część 2♥️
10
nina83w

Nie oderwiesz się od lektury

czekam na dalszy ciąg
10

Popularność




Redakcja

Bartosz Szpojda

Projekt okładki, redakcja techniczna i skład

Maksym Leki

Fotografia na okładce

© Volodymyr TVERDOKHLIB, halmio / shutterstock.com

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

Damian Caboń

[email protected]

Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2025

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Mikołów 2024

tekst © Nina Włodarczyk

ISBN 978-83-8293-260-7

Nieważne jak się zmieniam, na lepsze, na gorsze i na wszystko pomiędzy, ty zawsze jesteś przy mnie, kochając i wierząc. Ta książka jest dla ciebie i wszystkich tych, którzy zostają, gdy inni odchodzą.

PROLOG

Światło wpadało przez otwarte drzwi szopy. Pomimo że normalnie starali się trzymać je zamknięte, w tym upale nie było to możliwe. A był dopiero początek czerwca. Lato wdarło się do ich życia nagle; jeszcze wczoraj, mogliby przysiąc, śnieg leżał na trawnikach przed domem, biały i czysty tylko przez chwilę, potem już tylko żółty i brudny. Nim się zorientowali, przyszła wiosna cała w zieleni. Przybyła, ale tylko na chwilę, żeby się pokazać, ale była tutaj tylko przejazdem. Jakby gdzieś się jej spieszyło, do innego świata, czasu, zajęć. Przywitała się i poszła, ot tak, nie pytając nikogo o zdanie. Niektórzy nawet jej nie zauważyli, bo jak szybko przyszła, tak szybko zniknęła, zatrzaskując za sobą drzwi. W maju było już tak gorąco, że kurtki szybko zastąpiły spodenki i T-shirty, sukienki, trampki, sandałki. W czerwcu lato było w pełni, jakby uznało, że rok wcześniej gościło tutaj za krótko i teraz musi nadrobić stracony czas. Nie tylko zapukało i się przywitało, ale weszło z pełnym przytupem, rozgościło się we wszystkich pokojach, zasiadło na werandzie, jakby nigdzie mu się nie spieszyło, jakby miało cały czas świata, a nie zaledwie kilka miesięcy.

Włosy kleiły się do spoconych twarzy. Dźwięk instrumentów niósł się po okolicy. Ludzie wychodzili do przydomowych ogródków na wrocławskich Złotnikach, kierowali wzrok w stronę, skąd dochodziła muzyka, krzywili się, psioczyli, ktoś krzyknął „Ciszej!”, inny mu odpowiedział „Pozwól dzieciakom na trochę radości, też kiedyś byłeś młody”. Marudzili, ale nikt nic nie robił. Wszyscy już się przyzwyczaili do tych odgłosów; ot, lokalny koloryt.

Mikołaj wyszedł z szopy do ogrodu, odstawiając wcześniej gitarę, która zaczęła mu już ciążyć na ramieniu. Zaczerpnął powietrza, którego prawie nie było. Zamknął oczy. Przeleciała lekka bryza, trącając delikatnie jego jasne włosy, ale trwała tak krótko, że mogła być tylko złudzeniem. Za plecami usłyszał szuranie, ale nie otwierał oczu. Wiedział doskonale, kto to. To aż dziwne, jak łatwo uczymy się rozpoznawać ludzi, nie widząc ich – po sposobie, w jaki się schylają, podnoszą rzeczy, ciągną nogi po chodniku albo uderzają palcami o blat stołu, kiedy się denerwują lub intensywnie myślą.

– Nie ruszaj mojej gitary – powiedział, nie otwierając oczu.

Szuranie ustało. Skryta w cieniu postać zatrzymała się w pół ruchu. Jakub już chciał zapytać Mikołaja, skąd wiedział, ale jasnowłosy chłopak tylko się uśmiechnął.

– Kubuś, powłóczysz nogami jak dziadek. Może jakbyś zaczął je odrywać od podłoża, tobym się nie zorientował? Ale nie, nawet wtedy zawsze bym cię rozpoznał – rzucił Mikołaj i znów się uśmiechnął, pokazując rząd krzywych zębów.

Mikołaj poczuł nagle dłoń na swoim ramieniu. Westchnął. Jeszcze chwilę tak stał, ciesząc się ciepłem lata. W końcu odwrócił głowę, ale nie otwierał oczu, napawając się dotykiem. Kiedy wreszcie to zrobił, słońce sprawiło, że obraz był niewyraźny, tańczyły w nim ciemne smugi, a postać Jakuba falowała. Mrugał tak długo, aż świat przyjął znane kształty i kontury.

– Wszystko w porządku, Miki? – zapytał niższy chłopak, nie zabierając ręki, a drugą próbując odgarnąć z czoła spocone, ciemne włosy.

Jakub wyszedł za Mikołajem z szopy, trzymając w palcach zeszyt w twardej oprawie. Praktycznie już się nie zamykał. Tyle razy dotykały go różne palce, całej ich czwórki, że słowo „zamknięty” wcale do niego nie pasowało. Po prostu nie był rozłożony. To były dwa stany, które przyjmował: rozłożony – nierozłożony. Mikołaj uśmiechnął się i spojrzał na dłoń, która nadal spoczywała na jego ramieniu.

– Czemu miałoby nie być, Kubuś? – zapytał, unosząc brwi.

Jako jedyny z ich grupy nie lubił nazywać Jakuba Tomim. Dla niego był „Jakubem”, ale częściej „Kubą”, a najlepiej „Kubusiem”.

Jakub wpatrywał się w Mikołaja jeszcze przez chwilę, jakby było w nim coś, czego nie umiał nazwać. Coś dziwnego, coś, co pojawiło się jedynie na chwilę, a potem zginęło, zanim ktokolwiek mógł zrozumieć, co to jest i że w ogóle było. Ale Jakub czuł pod skórą, że to coś nie odeszło do końca, co najwyżej przyczaiło się w cieniu, gotowe do skoku. Było cierpliwe. Widział to coś, tę rzecz bez imienia, gdzieś z tyłu, ukrytą za błękitnymi tęczówkami przyjaciela.

– Widzimy się później? – rzucił Jakub.

Mikołaj tylko kiwnął nieznacznie głową. Potem schylił ją, aby poczuć ciepło dłoni, która dotykała jego ramienia. Ciemnowłosy chłopak chciał już ją wycofać, ale najpierw ścisnął lekko bark przyjaciela i dopiero potem zabrał ją na dobre. Mikołaj kolejny raz się uśmiechnął, ale ten uśmiech nie dotarł do oczu. Przytaknął sam sobie, odpowiadając na pytanie, którego nikt poza nim nie słyszał. Nie był zaskoczony odpowiedzią. Po prostu wszystko, co podejrzewał, właśnie się potwierdziło. Nie był rozczarowany ani zły, bo przecież to rozumiał, tylko smutny, właśnie dlatego, że znał odpowiedź, nie musząc zadawać pytania.

– Miki… – zaczął Jakub, ale sam nie wiedział, co powiedzieć.

Mikołaj chciał coś zrobić. Może powinien przeprosić. Ale czy miał za co? Zrobił coś źle? Nie, chyba nie, ale czuł, jak by tak właśnie było, a może problemem było to, czego nie zrobił. Czego nigdy nie robił. Bo wtedy musiałby zadać sobie pytanie, czy chciał, a to z kolei otworzyłoby drzwi do wielu kolejnych pytań, na które nie miał siły. Spojrzał w kierunku tych szarych oczu, które czasem wydawały się zbyt jasne, żeby w ogóle można było na nie patrzeć. Może mógłby poczekać. Może znów byłoby tak, jak kiedyś. Może…

Ciszę przerwało stukanie klapek po rozgrzanym asfalcie. Około sześćdziesięcioletnia kobieta wyłoniła się zza domu i postawiła dzbanek na rozklekotanym stoliku, który wyciągnęli z szopy, aby zrobić więcej miejsca na próbę zespołu. Od wielu dni go nie chowali i cerata, na której były namalowane czerwone truskawki, dawno poszarzała. Za kobietą wyłoniły się jeszcze dwie postacie. Jedna drobna – wydawało się, że nie chodziła, tylko unosiła się nad ziemią. Miała jasne postrzępione włosy, które kleiły się jej do głowy, zadarty nos, wielkie niebieskie oczy otoczone płowymi rzęsami, a kiedy się uśmiechała, wyglądała, jakby chciała coś nabroić. Koszulka na ramiączkach w kolorowe paski była poplamiona potem i czymś czerwonym. Za dziewczyną kroczył rudowłosy chłopak. Przy niej był wręcz potężny. Piegi błyszczały w słońcu. W dłoni miał cztery szklanki, które postawił obok dzbanka. Nalał sobie do pełna i wypił, nie odstawiając dzbanka na stół. Sięgnął po dolewkę. Starsza kobieta spojrzała na niego i uśmiechnęła się, wycierając spocone dłonie o sukienkę w zielone liście.

– Mówiłam, pani Janino, że szkoda dzbanka – odezwała się dziewczyna, podstawiając swoją szklankę w obawie, że niewiele dla nich zostanie. – Trzeba było dać cały garnek. Nie warto dla nich brudzić naczynia.

Starsza kobieta potrząsnęła głową, jakby jeszcze przed chwilą widziała tutaj tylko czwórkę małych dzieci, które niemal codziennie przychodziły do tego domu. A potem ni stąd, ni zowąd czterech łobuziaków umorusanych w błocie zastąpiła czwórka ciągle głodnych nastolatków. Głodnych i nieforemnych: za duże piersi, za długie nogi, za krótki tułów, zbyt niski głos, zbyt wysoki, za dużo włosów, za mało albo rosnące tam, gdzie nie trzeba. Kobieta mogłaby przysiąc, że tylko zamknęła oczy i to wszystko się zmieniło.

Spojrzała na Emilię, czyli Emi. Jeszcze trzy lata temu miała dwa długie warkocze, a potem pewnego dnia przyszła prawie łysa, ze strzępkami włosów na głowie, jakby nigdy nic. Edward lub – jak wolał – Edi, nalał dziewczynie szklankę, sam częstując się trzecią. Jej wnuk stał na podjeździe. Nie widziała go dobrze, bo słońce raziło w oczy tak, że musiała osłonić je dłonią. Wydawało jej się, że rozmawia o czymś z Mikołajem, ale nie słyszała słów. Jakub cofnął się o krok i spojrzał zaskoczony, jakby dopiero ją zauważył.

– Kuba, Mikołaj chodźcie, zanim Edi wszystko wypije – powiedziała, ale w tych słowach nie było żadnej złości.

Jakub się zawahał. Nie wiedział, czy zostać przy przyjacielu, czy ruszyć. Jeszcze raz spojrzał w kierunku Mikołaja, uśmiechnął się i kiwnął głową w stronę dwójki stojącej przy stole. Ale Mikołaj nie drgnął. Przez chwilę ważył coś w głowie, a potem powiedział:

– Dziękuję, pani Janino, ale ja już będę leciał. Obiecałem mamie, że chociaż raz w miesiącu zjawię się na kolacji.

Emilia i Edward pomachali mu na pożegnanie, kłócąc się, jak to mieli w zwyczaju, od kiedy się znali, a było to długo. Jak na ich krótkie życie to nawet bardzo długo.

– Widzimy się na ognisku. Nie zapomnij piwa – dodał Edward. Emilia posłała mu takie spojrzenie, które mogłoby pozbawić go całej zewnętrznej warstwy skóry. – Znaczy się… – zaczął mamrotać, kiedy dziewczyna schowała twarz w dłoniach.

Starsza kobieta odwróciła się w ich stronę, unosząc brwi, a potem się roześmiała.

– Edi, proszę cię. Piwo. Też mi coś – prychnęła. – Myślicie, że nie wiemy, co robicie, kiedy nie patrzymy? Że jesteście pierwszymi nastolatkami w historii? Zabawne z was dzieci.

Odwróciła się na pięcie i wróciła do domu, zostawiając ich przed wejściem do szopy.

– Twoja babcia jest najlepsza – mruknął Edward.

– Bo cię dokarmia – zaakcentowała Emilia.

– To nie moja wina, że ciągle jestem głodny. To się nazywa dorastanie.

– Nie, to się nazywa łakomstwo – odpowiedziała, trącając go w ramię.

Jakub śmiał się, patrząc na przyjaciół. Kiedy odwrócił wzrok, Mikołaja ani jego roweru dawno już nie było widać. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że czarny zeszyt ciągle tkwił w jego dłoni. Było to dziwne, bo Mikołaj nigdzie się bez niego nie ruszał. Zeszyt wydawał mu się dziwnie ciężki, jakby ktoś wylał na niego słoik miodu. Obejrzał go, ale to ciągle był ten sam przedmiot. Przekartkował kilka stron. Słowa piosenek, które znali na pamięć, zdjęcia zespołów, którymi chcieli się stać, kiedy dorosną, będą sławni lub po prostu wyjdą z muzyką poza ściany tej szopy, wszystko to, co sobie obiecali, że zrobią, i to czego na pewno nie zrobią, jakby kiedyś, jakimś cudem, znaleźli się na szczycie. Może nawet kiedy to pisali, wiedzieli, że to tylko naiwne życzenia dzieci, które nic nie wiedziały o życiu. A może chcieli wierzyć, że w ich przypadku wszystko będzie inaczej. Podobno Boga można rozśmieszyć, opowiadając mu o swoich planach na przyszłość. Po tym, co wydarzyło się tego dnia i wszystkim, co po nim nastąpiło, można by stwierdzić, że Bóg ma dziwne poczucie humoru.

ROZDZIAŁ 1

POCZĄTEK, CZYLI PIERWSZE SPOTKANIE

Jakub

Boże jak gorąco, pomyślał, czując krople potu spływające po szyi i ginące pod materiałem koszulki. Gdyby to od niego zależało, to ojciec mógłby nie wracać. Przecież jak jest, to tak naprawdę i tak go nie ma. Był tylko jeden mały problem – Klara. Dlaczego ona ciągle musi wierzyć, że ojciec się zmieni, że się opamięta, że będzie tym samym człowiekiem, który zabierał ją na mecze, przywoził koszulki różnych zespołów z zagranicznych wypraw, który czytał jej do snu i śpiewał głupie piosenki, które zawsze poprawiały jej humor, robił najgorsze naleśniki na świecie, które ona uwielbiała. I jakimś cudem, którego pojąć nie umiał, Klara ciągle widziała w tym mężczyźnie tego człowieka. Teraz po prostu był schowany pod niedopranym swetrem i oparami wódki, uśpiony, a ona czekała na moment, w którym się obudzi. I nawet jeśli dla niego mężczyzna ten był niczym więcej niż straconym przypadkiem, musiał utrzymać go przy życiu, dopóki Klara nie będzie pełnoletnia. Jeśliby ją zabrali, to wykopałby ojca z grobu i zabił ponownie. Nie chciał ryzykować tej całej maskarady z przyznawaniem prawa do opieki. Póki nikt się nimi nie interesował, żadna opieka czy inne instytucje, które tylko w teorii miały służyć społeczeństwu, Klara była bezpieczna. W domu. Z nim. Jeśli ojciec zniknąłby z obrazka, dopiero by się zaczęło. Już słyszał te głosy, że babcia za stara, a on za młody. Zanimby się obejrzał, Klarę by odesłali do jakiejś innej rodziny i wtedy to by go zabiło. Miał osiemnaście lat. Za dużo już stracił jak na jedno krótkie życie.

Samochody leniwie przemierzały ulice Wrocławia. Szybko skręcił ze Złotnickiej w Kosmonautów i kilka minut później minął przejazd kolejowy na Leśnicy, który zamknął się tuż za jego plecami. Czy to znaczy, że ma dziś szczęście? Taaa. Na pewno. Uruchomił na Spotify stworzoną przez siebie, specjalnie na tę okazję, playlistę, składającą się głównie z ballad, która miała jedno zadanie – wyciszyć go.

Sięgnął po butelkę, która leżała na tylnym siedzeniu i zaczął łapczywie pić ciepłą już wodę, pomimo że wyjął ją z lodówki niespełna kwadrans temu. Westchnął i skupił się na drodze. Miał jeszcze minimum godzinę, zanim spotka się z ojcem. To dawało mu czas, by się przygotować na to, co nieuchronne. Na szarpanie, bluźnierstwa, krzyki, błagania, rezygnację. I potem od nowa. Krąg życia lub w przypadku ojca bardziej krąg picia. Najgorsza była droga powrotna, kiedy siedzieli w milczeniu. Zagłuszał ciszę muzyką. Jednak to pomagało tylko na to, co działo się na zewnątrz. Nic, ale to nic, nie potrafiło stłumić tego, co szarpało każdą struną jego życia albo tego, co z niego zostało po tym, kiedy oni odeszli. W inny sposób, w innym czasie, ale zniknęli.

Ojciec próbował z nim rozmawiać. Po co? Nie miał pojęcia. Co niby mógłby powiedzieć, czego do tej pory nie mówił już setki razy i co, jak Kuba wiedział z doświadczenia, było kolejnym kłamstwem. „Przepraszam, to już ostatni raz, synku, chcę się zmienić” słyszał tyle razy, że słowa przestały w ogóle mieć znaczenie. Były tylko ciągiem znaków pozbawionym sensu. Przez kilka pierwszych „ostatnich razy” jeszcze wierzył, bo dzieci tak mają. Kiedy te „razy” zmieniły się w liczbę dwucyfrową, to wiara też się zaczęła kurczyć, aż w końcu zniknęła na dobre. Pozostał po niej tylko pusty pojemnik z napisem „wiara w ojca”. Spojrzał na siebie w lustrze. Dopiero zauważył, że ma na sobie koszulkę, na której widniała plama malinowego soku. Na białym tle wyglądała jak krew. Westchnął. Kto mnie będzie oglądać? Przecież nie koledzy ojca, którzy dopiero za kilka dni zaczną łączyć kilka myśli w jedną całość, o ile przestaną pić, co było mało prawdopodobne.

Z myśli wyrwał go dźwięk przychodzącego sms-a. Na wspólnym czacie, dziś składającym się z trzech imion, pojawił się ciąg liter. Jeszcze nie tak dawno były tam cztery.

Edi (14:15): Przyjdziesz do nas na grilla? Jeśli nie, Emi zje całą krowę.

Edi (14:16): Dziś po 19:00… proszę. Mama mówi, że będziemy mieć nowego ucznia. Z zagranicy. Kto zmienia liceum w ostatniej klasie? Niedługo się dowiemy… Przyjdź, Kuba.

Odłożył telefon, bo nie był pewny, co odpowiedzieć. Na pytanie o to, czy mógłby coś zjeść, odpowiedź pewnie byłaby twierdząca. Ale na to, czy miał ochotę, czy w ogóle miał na cokolwiek chęć, czy jeszcze kiedyś będzie czegoś pożądał, ale tak naprawdę, nie tylko jak wtedy, gdy się mówi „dobra, okej, może być”, ale wtedy, gdy pragnienie zżera każde włókno ludzkiej egzystencji, to już odpowiedzi nie był taki pewien. To był pierwszy tydzień, kiedy w ogóle wstał z łóżka, aby zrobić coś więcej niż załatwić potrzeby fizjologiczne.

Po kilku minutach znów rozległ się dźwięk telefonu. Spojrzał na wyświetlacz starego Samsunga, na którym pojawiło się imię „Klara” i kolorowe zdjęcie, które chyba sama ustawiła w jego telefonie, bo wydawało mu się, że jeszcze niedawno było tam zupełnie inne.

– Gdzie jesteś? – rzuciła bez żadnych słów powitania.

– Tam, gdzie chcesz, żebym był.

– Ty też tego chcesz.

Wydawała się pewna swoich słów. Przewrócił oczami, ale postanowił nie zaczynać teraz tego tematu.

– Zawieziesz mnie potem do Kiki? – zapytała. Słyszał wyraźnie, jak coś je, bo słowa były zakłócane nieustannym żuciem.

– Co to jest fiki? – stwierdził, że nie było sensu udawać, że się wie, a tyle mniej więcej usłyszał w trzeszczącym aparacie.

– Nie co, tylko kto. Kiki, nie fiki. Karolina. Była u nas już z milion razy. – Westchnęła, a on zobaczył w wyobraźni, jak przewraca oczami.

„Była” to adekwatne określenie, bo nie pamiętał, by Klara w ostatnich miesiącach kogoś zapraszała. Nie był tym faktem zaskoczony. Gdyby nie znał Edwarda i Emilii od wielu lat, też by im nie pozwolił przekraczać progu domu, by nie musieli oglądać krajobrazów po alkoholowym upojeniu. Nie był to piękny widok, a na pewno niezbyt ładnie pachnący.

– Mogę nawet teraz, stary może poczekać.

– Nie ma pośpiechu. My dopiero na osiemnastą. Zostaję na noc. Babcia się zgodziła.

– Za około dwie, maksymalnie trzy godziny powinienem być w domu. Naszykuj się, to od razu pojedziemy, bo muszę babcię zawieźć na wpół do siódmej do lekarza. Jeśli ojciec będzie się stawiał, to go zostawię. Nie będę się z nim szarpać.

– Nie zostawisz – stwierdziła stanowczo.

– To się jeszcze okaże – odpowiedział buńczucznie, ale był świadomy, że w tych słowach nie było realnej groźby. Zrobiłby dla niej to i wiele więcej, żeby tylko zobaczyć jej krzywy uśmiech. Właściwie wszystko, co nie wiązało się z pozbawieniem kogoś życia.

Rozłączyła się, życząc mu powodzenia. Na pewno będzie mu potrzebne, a raczej ojcu, żeby nie skończył w plastikowym worku. W samochodzie znów zrobiło się cicho. Został sam z własnymi myślami. Kontrolka stanu paliwa zaczęła wściekle mrugać, więc zjechał na najbliższe BP. Wielki jeep próbował dostać się do jedynego wolnego dystrybutora. Przycisnął gaz i wsunął się przed niego. Kierowca terenówki zatrąbił. Trzeba było szybciej się decydować. Niektórzy nie powinni mieć prawa jazdy. Albo dostawać je po wielu testach. Najlepiej na inteligencję. Jeep podjechał pod dystrybutor po drugiej stronie, kiedy białe volvo ruszyło w kierunku Zielonej Góry. Zobaczył, jak drzwi się otwierają i wysuwa się z nich burza brązowych loków przyczepiona do bardzo długiego ciała. Dziunia, księżniczka, blachara – takie słowa krążyły mu po głowie, ale od razu zobaczył twarz Emilii. To było jak zimny prysznic dla jego myśli. Ruszył do wnętrza budynku. Odetchnął, kiedy poczuł powiew zimnego powietrza z klimatyzacji na spoconej skórze. Poszedł do łazienki, bo czekały go jeszcze prawie dwie godziny jazdy w tę i z powrotem, a toaleta na stacji wydała mu się znacznie lepszym wyborem niż łazienka na melinie, na której znajdował się ojciec. Tutaj przynajmniej ktoś sprząta. Chyba. Tak czy siak szanse są pół na pół.

Zrobił małe zakupy i ruszył do wyjścia, niechętnie zostawiając za sobą uczucie chłodu. Jeep nadal stał na stacji, ale nigdzie nie było widać kierowcy. Może czai się gdzieś w krzakach? Ta myśl była tak absurdalna, że się zaśmiał, a potem się zdziwił, bo wydawało mu się, że nie robił tego od dawna. Właściwie od momentu, w którym… Nie! Nie będę teraz o tym myślał. Wsiadł do nagrzanego samochodu. Wentylacja ledwo dawała radę. Położył jedzenie na fotelu pasażera i ruszył. Chciało mu się spać, bo w nocy prawie nie zmrużył oka. Zapach kawy roznosił się po całym samochodzie. Jedną ręką trzymał kierownicę, drugą kubek z kawą. Zanurzył usta w czarnym napoju. Nagle wszystko straciło równowagę i plamy z soku malinowego przestały być jego największym problemem.

– Kurwa, co jest?! – wykrzyknął, chociaż nikt nie miał szansy go usłyszeć.

Kubek wypadł mu z rąk, parząc przy tym klatkę piersiową i uda. Ciałem rzuciło z powrotem na fotel. Wypiął pasy i wyszedł z samochodu, aby zobaczyć, co się stało. Ku ogromnej trwodze dostrzegł, że tył samochodu jest zmiażdżony. Przeniósł wzrok na pojazd znajdujący się za jego starym Golfem. Już chciał zakląć, ale to, co miało być „dziunią, księżniczką czy blacharą”, okazało się chłopakiem w parze jasnych chinosów i w absurdalnie kolorowej koszulce, na którą ktoś zwymiotował tęczą. Na ile był w stanie stwierdzić, proces ten odbył się więcej niż raz. Przez chwilę go zatkało, dlatego nie zauważył, kiedy kierowca terenówki podszedł do niego, ograniczając do minimum bezpieczną przestrzeń pomiędzy ich ciałami.

– Wszystko w porządku? – Niski głos dotarł do jego świadomości.

Gdyby Jakub chwilę się nad tym zastanowił, nazwałby go przyjemnym, dźwięcznym, zaskakującym. Spojrzał w górę i zobaczył wlepioną w siebie parę zielonych, przestraszonych oczu w kształcie migdałów umieszczonych w twarzy, która wyglądała jak połączenie jakichś figur geometrycznych. Wyłącznie ostre kształty i rysy. Wyraźne usta, niczym wycięte w kamieniu.

– Kto ci dał prawo jazdy, co? – Opamiętał się w końcu, potrząsając głową i próbując pozbyć się z niej wizerunku oczu chłopaka. Jakby miał przed sobą jakieś zwierzę, które łatwo spłoszyć.

– Nie chciałem. Nagle się zatrzymałeś…

Dopiero teraz uświadomił sobie, że pomimo iż chłopak mówił ewidentnie po polsku, robił to z brytyjskim akcentem.

– Niby to moja wina, że nie umiesz jeździć? Powinieneś kontrolować odległość. – Machnął dłońmi, wskazując na jakiś wyimaginowany odcinek, który w teorii winien tamten zachować.

– And you mate, nie powinieneś jeść i pić podczas jazdy – rzucił tamten, nie spuszczając z niego wzroku. Chwilę mu zajęło zrozumienie, że pierwsze słowa wypowiedział po angielsku i brzmiało to w jego ustach tak naturalnie.

– Skąd wiesz, że…

Ale nie musiał kończyć pytania, bo właściciel Jeepa wskazał palcem na jego ubranie upstrzone świeżymi plamami po kawie. Chłopak wyciągnął telefon, uważnie mu się przyglądając. Trzymał go w długich placach, na których widniały kolorowe pierścionki i sygnety. Wokół nadgarstka miał pełno sznurków i koralików, jakby skrywał pod nimi jakieś tajemnice.

– Po mamusię dzwonisz? Dobrze, bo ty nie powinieneś mieć prawa jazdy. Jesteś zagrożeniem dla bezpieczeństwa drogowego. Niech przyjedzie i naprawi twój bałagan.

Chłopak spojrzał na niego z odrazą i fuknął:

– Na policję. – Jakby to miało starczyć za wyjaśnienie.

Jakub stanął jak wryty zaskoczony takim obrotem spraw.

– Po chuj ci policja?

– Żeby uzyskać odszkodowanie – rzucił tamten w odpowiedzi, traktując go ewidentnie jak największego idiotę, z jakim przyszło mu wejść w interakcję. – Zresztą mają tu CCTV. – Wskazał ręką na monitoring stacji. – Zobaczymy, kto ma rację.

– Kamery – poprawił kierowcę Jeepa i przeklął się w duchu, bo wyglądało to na próbę nawiązania nici porozumienia.

– Właśnie, kamery.

Jakub zauważył, że chłopak stracił przynajmniej część swojej arogancji. Tak jakby mógł ukryć, że nie mieszka w Polsce. Pewnie ludzie ciągle go poprawiają. Pewnie tego nie lubi. Co cię obchodzi, co lubi, a co nie? Opanuj się, człowieku.

Obserwował, jak wysoki chłopak kręci się nerwowo po poboczu. Sygnał nieodbieranego telefonu było słychać z kilku metrów.

– Fuck! Dlaczego nikt nie odbiera? What a fucking… A jakby działo się coś ważnego?

Zaskoczony, że policja nie odbiera. Do morderstwa pewnie by z pół dnia jechali, tak żeby sprawca miał czas posprzątać. Kuba uśmiechnął się, zanim zdążył przemyśleć swoją reakcję.

– A ty z czego się śmiejesz? – dorzucił z irytacją w głosie, kiedy sygnał w słuchawce wydawał się przeciągać i z niego drwić.

Kuba podniósł ręce w obronnym geście, ale głupi uśmiech nie chciał zejść mu z twarzy. Dochodził kwadrans po trzeciej. Stwierdził, że jeśli się pospieszy, to jeszcze zdąży, żeby odwieźć babcię i Klarę. Samochód wyglądał źle, ale może będzie miał szczęście i nikt go nie złapie. Pojedzie bocznymi drogami. Potem będzie już gorzej. Trudno, może stary Edwarda pożyczy mi samochód?

Spojrzał ostatni raz w stronę chłopaka, który ciągle krążył po poboczu. Kuba wsiadł do samochodu. Nagle właściciel terenówki pojawił się przy jego szybie. Patrzył na niego ze złością i niedowierzaniem.

– A ty, gdzie niby się wybierasz? – rzucił, a falowane włosy wpadały mu do oczu.

Jakub westchnął i opuścił szybę.

– Nie mam całego dnia. Chciałbym powiedzieć, że było miło, ale oboje wiemy, że byłoby to kłamstwo.

Przekręcił kluczyk w stacyjce i już go nie było. Ani razu się nie obejrzał.