Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy myślisz, że masz wszystko, że osiągnąłeś to, co tylko człowiek może osiągnąć, sprawdź, czy nie straciłeś najważniejszego – siebie
Kiedy pewnego dnia młody student, Beniamin Romański, zostaje porażony piorunem, całe jego życie ulega zmianie. Posiadłszy władzę nad elektrycznością, Ben poprzysięga bronić każdego ludzkiego istnienia. Pod pseudonimem Zeus walczy z zagrożeniami terroryzmu oraz sił natury. Misja ochrony ludzkości pochłania Bena, odcina go od świata, w którym jeszcze do niedawna funkcjonował. Okrzyknięty „Bogiem Piorunów” superbohater zaczyna wątpić w siebie i w sens swojego zadania. Ścigany przez własne błędy, musi stawić czoła nie tylko śmiertelnym niebezpieczeństwom, ale również brakowi akceptacji społeczeństwa, żałobie, utracie własnej tożsamości oraz wewnętrznemu mrokowi, który powoli przejmuje nad nim kontrolę.
Zamknął oczy i choć tego nie chciał, ponownie zanurzył się w oceanie cierpienia, jakim były wspomnienia jego bolesnej przeszłości. Negatywne emocje wypełniły mu usta i wdarły się przez przełyk do płuc, tłamsząc resztki życia, które w nim zostało. Echa dawnych wydarzeń, które na stałe wiązały się z jego ciemną stroną, ponownie wróciły. Alkoholizm ojca, zawód, jaki sprawił Rudemu i Borysowi, porzucenie przez Alex…
– Alex – warknął.
Czy tak miało wyglądać jego życie? Czy za każdym razem, gdy pojawi się zagrożenie, będzie musiał rozdrapywać stare rany, dzień w dzień mierząc się z własnymi traumami? Jeśli świat wymagał tego od superbohatera, to Ben zamierzał sprostać tym oczekiwaniom. Jeśli nie on, to kto?
Otworzył oczy, by przekonać się, że pas, na którym się znajdował, jaśnieje od jego blasku. Nadszedł czas boskiej furii.
Kewin Czerniejewski
Urodzony w 2000 roku w Koninie. Student inżynierii produkcji na Politechnice Poznańskiej. W trakcie trwania pandemii koronawirusa zajął się pisaniem powieści, która miała w rzeczywisty sposób podchodzić do kwestii superbohaterów. Początkowe lekarstwo na bezczynność szybko przerodziło się w pomysł na pełną serię. Do jego ulubionych książek zalicza się Archipelag GUŁag Aleksandra Sołżenicyna oraz książki z uniwersum Metro 2033 Dmitrija Głuchowskiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 424
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dziękuję światu za to, że dał mi nienawiść. Nie ma uczucia, które daje ludziom większą siłę.
Dziękuję też Bogu za miłość, ponieważ tylko z niej może wynikać dobro.
Ben nie przepadał za weselami. Wokół niego było mnóstwo ludzi, których nigdy wcześniej nie widział, głównie znajomych biorącej ślub kuzynki oraz krewnych pana młodego. Ze znajdującego się na przyjęciu towarzystwa znał jedynie swoją najbliższą rodzinę: rodziców, z którymi raczej nie mógłby prowadzić swobodnej rozmowy, dziadków, którzy zapewne opowiadaliby mu o jakimś niedawno zmarłym sąsiedzie, wujków i ciotki, którzy bez większego zainteresowania spytaliby go, jak mu idzie na studiach. Jedynymi ludźmi, z którymi mógł pogadać, byli jego dwaj kuzyni, towarzyszące im dziewczyny oraz jego młodsza siostra Daria.
Właściwie to wychodziło na to, że zostanie sam: kuzyni będą zajmować się swoimi partnerkami, a siostra to siostra – mieli siebie chyba już dość przez te kilkanaście lat.
– To jak długo ze sobą chodzicie? – spytał Ben Piotra, starszego z kuzynów, by jakoś zagaić rozmowę.
Wysoki blondyn o zielonych oczach spojrzał na niego w taki sposób, w jaki patrzy się na płaskoziemców – ze zdziwieniem i niezrozumieniem. Tak jak wtedy, kiedy nie wiesz, czy druga osoba żartuje, czy po prostu jest głupia. Zamiast niego odezwała się siedząca obok dziewczyna.
– Jesteśmy tylko przyjaciółmi – odpowiedziała.
Była ładna. Miała pyzatą buzię i duże piersi. Jej kręcone ciemnoblond włosy sięgały poniżej ramion, lekko przysłaniając twarz po bokach. Przez chwilę Ben miał ochotę odgarnąć dziewczynie włosy ręką, by zobaczyć jej pełne oblicze, ale wtedy przyjrzał się jej oczom.
Nigdy wcześniej nie widział równie pięknych, błękitno-szarych oczu. Były bez skazy. Żadnej brązowej ani żółtej plamki. Po prostu jasny, wręcz połyskujący błękit. Ben nie potrafiłby zapewne znaleźć słów, za pomocą których mógłby opisać to, czego doświadczał, patrząc na oczy dziewczyny, dlatego wydobył z siebie jedynie:
– Aha… – Chwilowo przy stole zapanowała cisza. Najwidoczniej reszta czekała, aż rozwinie się jakaś poważniejsza rozmowa. – A wy, Michał? – spytał ponownie Ben, odwracając się w stronę młodszego z kuzynów, który był niższą wersją swojego brata.
– To chyba będzie już jakieś osiem miesięcy – odpowiedział tamten po chwili wahania.
– Dziewięć – poprawiła go nieco niezadowolona Weronika, jego dziewczyna, trykając go łokciem.
– Tak, dziewięć – sprostował Michał, po czym wziął do ręki flaszkę wódki i spytał: – To co, pijemy?
– Dwa razy nie musisz mówić – odpowiedział lekko uśmiechnięty Ben, po czym spojrzał w stronę pozostałych. – A wy?
Daria i Weronika wzięły kieliszki do rąk. Piotr położył swój do góry spodem.
– Ja i Alex nie pijemy.
– Alex? Naprawdę masz na imię Alex? – spytał Ben. – Przez „x” jak Amerykanie?
– Nie, to tylko zdrobnienie. Po prostu nie lubię, gdy mówią do mnie Ola, a Aleksandra jest za długie.
– Niech będzie Alex. Na pewno się nie napijesz?
– Nie, dzięki.
– Będzie więcej dla nas! – odezwał się Michał, poklepując Bena po ramieniu.
Po kilku kieliszkach języki całego towarzystwa rozwiązały się, a dyskusja nabrała tempa. Wszyscy wydawali się zadowoleni, może poza dziewczyną Michała, która cały czas dąsała się z powodu pomyłki swojego chłopaka w kwestii długości ich związku.
– Zapraszamy na parkiet! – odezwał się spiker, gdy muzyka zaczęła grać.
Piotr wziął Alex, Michał – Weronikę, a Ben został sam, jako że jego siostra nie lubiła tańczyć. Uznał, że najlepiej będzie wziąć na parkiet jedną z ciotek, tym bardziej że i tak będzie musiał to kiedyś zrobić podczas tego wieczoru. Lepiej było mieć to z głowy od razu.
Gdy skończył wywijać na parkiecie z ciotką Marią, zobaczył, że Alex jest wolna i rozmawia z Weroniką. Pewnym krokiem ruszył w jej stronę. W uśmiechu i spojrzeniu tej dziewczyny było coś, co podpowiadało mu, że jest nim bardziej niż zainteresowana. Alex odwróciła się w jego stronę, jakby wiedziała, po co przychodzi.
– Weronika, chcesz ze mną zatańczyć? – Alex była lekko zaskoczona, ale się nie odezwała.
– Czemu nie – odpowiedziała dziewczyna Michała, rozglądając się za swoim chłopakiem, który gdzieś zniknął.
Przetańczyli razem do czterech, może pięciu piosenek, podczas których Ben starał się ruszać najlepiej, jak potrafił, co jakiś czas zerkając na to, czy Alex patrzy. Zostałby na parkiecie dłużej, gdyby nie przestali grać i nie ogłosili zabawy z krzesłami. Ben poszedł do stołu, gdzie razem z Michałem wypił kolejne dwa kieliszki i patrzył na biorących udział w konkursie gości.
Kiedy tylko konkurencja dobiegła końca, a muzyka znowu zaczęła grać, Alex wstała, podeszła do niego, złapała go za dłoń i powiedziała:
– Ty idziesz ze mną.
Ben nie miał za dużo do gadania w tej sprawie. Dziewczyna pociągnęła go za rękę i po chwili był już z nią na parkiecie.
Widać było, że w tańcu jest lepsza od niego. Ben nie był kiepski, choć w tej chwili nie szło mu najlepiej. Zapewne to ze względu na stres, do którego sam przed sobą nigdy by się nie przyznał. Starał się zbytnio nie powtarzać ruchów, wdrażał nowe, takie, które potrafił wykonać w mniejszym lub większym stopniu, by nie zanudzić partnerki tą samą sekwencją.
Wydawało się, że dziewczyna nie zwraca na to zbytniej uwagi. Im dłużej tańczyli, tym Alex stawała się śmielsza i to ona przyjmowała dominującą pozycję. W pewnym momencie spróbowała obrócić swojego partnera, jednak ten chciał zrobić to samo z nią. Gdy zblokowali się nawzajem, Ben powiedział:
– Pozwól, że to ja będę prowadził.
Nie lubił tracić kontroli. Można wręcz powiedzieć, że nie znosił nie mieć panowania nad własnym położeniem, a tym bardziej powierzać takiej odpowiedzialności komuś innemu. Zawsze, kiedy na zajęciach wymagana była praca grupowa, on wykonywał większość czynności, nie chcąc polegać na innych. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że może nad czymś nie panować.
Z ust Alex nie wyszło ani jedno słowo. Po prostu uśmiechnęła się jeszcze szerzej, najwidoczniej rozbawiona całą sytuacją. Jej radosna twarz od razu sprawiła, że Ben sam zaczynał promieniować. Zyskał też nieco pewności siebie, widząc, że dziewczyna podeszła do tej sytuacji w ten, a nie inny sposób.
Po kilku piosenkach oboje wrócili do stolika, gdzie na Bena czekał Michał z dwoma pełnymi kieliszkami, po jednym na rękę.
– No nie wiem, stary – powiedział Ben, drapiąc się po głowie.
– No weź! Dziewczyny już się wycofały, a z obcymi nie będę przecież pił. – Michał próbował zmienić zdanie kuzyna, przysuwając bliżej niego prawą rękę z trunkiem. Ten tylko się uśmiechnął i wziął kieliszek. Nie miał okazji bawić się z Michałem od dłuższego czasu.
– Jeden kieliszek nie zaszkodzi – powiedział Ben, po czym jednym haustem wypił jego zawartość i usiadł na swoim miejscu. W zgiełku muzyki udało mu się usłyszeć rozmowę swojej siostry z Weroniką.
– W Brazylii jest już dwanaście ofiar śmiertelnych.
– Słyszałam, ale myślę, że to mało jak na tak duże państwo.
– Uważasz, że dwanaście żyć to mało? – wtrącił się oburzony Ben, patrząc na Weronikę. – Dwanaście osób zmarło. Co gdyby to był ktoś z twojego otoczenia, ktoś, kogo znasz albo z twojej rodziny. Dwanaście osób. Pomyśl o tym tak: dwanaście pogrzebów, na które przyjdzie dwanaście rodzin. Zakładając, że na każdy z tych pogrzebów przyjdą tylko najbliżsi krewni, dajmy na to po dziesięć osób… Albo nawet, pójdę ci na rękę, załóżmy pozytywny scenariusz. – Mówiąc słowo „pozytywny”, zrobił cudzysłów palcami. – Dajmy nawet sześć osób. Dwanaście razy sześć daje siedemdziesiąt dwa. Dwanaście osób zginęło, a siedemdziesięciu dwóm osobom właśnie zawaliło się życie. Uważasz, że to mało? – Dopiero gdy Ben skończył, zorientował się, że stoi, a wszyscy przy ich stoliku gapią się na niego.
– Nie, po prostu uważam, że jak na tak duży kataklizm, to cud, że tak mało osób zginęło – odpowiedziała nieśmiało Weronika.
– Ja… – Benowi zrobiło się wstyd za swoją reakcję. Czasami nie potrafił zapanować nad emocjami, jak to stało się w tej chwili. Zdawał sobie sprawę, że zrobił z siebie błazna przed Alex, przez co raczej nie miał już u niej szans. Zrobiło mu się gorąco. – Przepraszam. Pójdę się przewietrzyć.
Na dworze było zimno, nawet jak na środek listopada. Ben żałował, że zostawił marynarkę w środku i wyszedł w samej koszuli. W tamtej chwili chciał jednak jak najszybciej znaleźć się sam, z dala od ludzi. Nawet to mu się nie udało, gdyż po chwili dołączył do niego Michał. Usiadł na ławce obok Bena, wyjął papierosa i zapalił.
– Nieźle naskoczyłeś na Wercię.
– Przepraszam, nie wiem, czemu tak się stało. – Ben złapał się za lewy nadgarstek, na którym znajdował się czarno-czerwony zegarek.
– Nie, no wporzo. Czasami trzeba ją ustawić do pionu, jak to kobietę – powiedział Michał, śmiejąc się i poklepując kuzyna po ramieniu. – Jak tak dalej pójdzie, to ta burza niedługo będzie u nas.
– Burza?
– No, burza. A o czym dziewczyny mogły gadać, jak nie o tej superburzy?
Teraz Ben sobie przypomniał. Rzadko przeglądał wiadomości o świecie. Nie sposób jednak było nie usłyszeć o superburzy, która spowodowała ogromne straty w Ameryce Południowej oraz zabiła kilkanaście osób. Trzy dni temu znajdowała się jeszcze w Nowej Zelandii. Teraz była już w Brazylii i nieuchronnie zbliżała się w stronę Europy.
– Masz rację. O czym innym mogłyby gadać…
– No mówię. To pewnie przez to całe globalne ocieplenie. Naukowcy od lat mówią, że to doprowadzi do jakiejś epoki lodowcowej czy coś w tym stylu. No, i mamy swoje kataklizmy. A wszystko dlatego, że wydobywamy za dużo węgla!
– Mniej więcej – odpowiedział Ben, nie chcąc prostować wypowiedzi podpitego kuzyna. – Jak ci idzie na pierwszym roku? Jesteś w Warszawie, zgadza się?
– Tak, Warszawa. Jest zajebiście – powiedział, przeciągając się i chowając ręce za głowę. – Pełen luz.
– Czyli nie chodzisz na wykłady? – zażartował Ben.
– Nie gadaj jak moi starzy. – Michał się roześmiał. – Czasem chodzę, a czasem nie – rzekł, po czym zaciągnął się papierosem. Gdy wypuszczał powietrze z płuc, wiatr zwiał dym prosto na twarz Bena, który odegnał od siebie nieprzyjemny zapach. To był wystarczający znak, by nie siedzieć dłużej na dworze.
– Wracam do środka. Idziesz ze mną?
– Dobra – odpowiedział Michał, po czym wstał i lekko się chwiejąc, podążył za swoim kuzynem.
Wchodząc na salę, Ben zobaczył, że Alex tańczy z Piotrem. Usiadł więc przy stole, gdzie wszyscy zdążyli już zapomnieć o jego wyskoku. Mimo to w jego głowie cały czas pozostawał niesmak. Inni potrafili wybaczyć mu zachowania, na które on sam nie zamierzał sobie pozwalać. Oczekiwał od siebie więcej.
– Pijemy? – spytał go po raz kolejny Michał. Twarz miał czerwoną i choć wciąż trzymał się na nogach, to przychodziło mu to z niemałym trudem.
– Sorry, stary, ja więcej nie wchłonę – skłamał Ben. – Dzisiaj wygrałeś, ale następnym razem ja będę górą!
– Na pewno znajdzie się jeszcze jakaś okazja – odparł zadowolony mimo odmowy Michał.
Pijany kuzyn usiadł obok swojej dziewczyny, z którą próbował rozmawiać pomimo swojego stanu. Ben z kolei rozmyślał, jednocześnie co jakiś czas przytakując towarzystwu przy stole. W rzeczywistości w ogóle nie był zaciekawiony konwersacją.
Zastanawiał się, czy ma jeszcze jakieś szanse u Alex. Co jakiś czas zerkał na parkiet w jej poszukiwaniu. Czekał, aż Piotr przestanie z nią tańczyć, by samemu móc to zrobić, ale starszy z kuzynów ani myślał działać według jego planu. Zniecierpliwiony Ben postanowił zatem samemu ruszyć do boju. Gdy tylko piosenka się skończyła, podszedł w stronę bawiącej się pary.
– Zamianka? – spytał.
Od razu się zorientował, jak dziwnie musi to wyglądać. Powinien najpierw zatańczyć z jakąś inną dziewczyną, a dopiero potem podejść do Piotra i Alex, proponując zmianę partnerek. Teraz sprawiał wrażenie, jakby faktycznie zależało mu na tym, by pobyć razem z Alex, a na tę chwilę wolał jeszcze ukrywać swoje intencje. Do tego musiał oczywiście powiedzieć „Zamianka?” zamiast „Zamiana?” lub „Można?”. Brzmiało to po prostu dziecinnie.
Reakcja Alex była jednak nadzwyczaj pozytywna. Dziewczyna nie wyśmiała go, lecz natychmiast puściła dłonie Piotra i ruszyła z Benem na parkiet.
Tym razem starał się tańczyć pewniej. Wiedział, że jeśli będzie niezdecydowany, ona zacznie przejmować inicjatywę. Nie chciał, by dziewczyna go prowadziła. To by oznaczało utratę kontroli, na co nie umiał sobie pozwolić.
Czas na parkiecie minął mu szybko. Wydawało mu się, że zleciały zaledwie sekundy od momentu, kiedy złapali się za ręce. Ucho jednak podpowiadało mu, że to już ósma piosenka z rzędu. Powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, ale nie chciał okazać tego przed Alex.
– Mi na dziś chyba starczy – powiedziała lekko zdyszana dziewczyna. – Muszę się przewietrzyć. Trochę mi gorąco – dodała.
Alex udała się w stronę wyjścia z sali. Ben poczuł lekki powiew chłodu, gdy drzwi się otworzyły. Nie widział, by dziewczyna wzięła ze sobą kurtkę. Podbiegł więc do swojego krzesła, ściągnął z niego marynarkę i podążył w stronę wyjścia.
Alex siedziała na tej samej ławce, na której Ben był wcześniej z Michałem.
– Śledzisz mnie? – zażartowała.
– Zimno tu. Pomyślałem, że to ci się przyda – powiedział Ben i założył jej na ramiona swoją marynarkę.
– Dziękuję. – Alex uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Wyraz jej twarzy zmienił się jednak, gdy Ben zaczął iść z powrotem w stronę sali. – Ej! – krzyknęła.
– Co jest? Coś się stało? – spytał lekko zdziwiony Ben.
– Ty mi powiedz. Cały wieczór mnie podrywasz, a teraz, kiedy po tym romantycznym momencie masz okazję pogadać ze mną w cztery oczy, po prostu odchodzisz?
– Romantycznym momencie? – Ben zdawał się nie rozumieć, co mówiła mu Alex.
– Romantycznym momencie. Wiesz, marynarka sama się nie znalazła na moich ramionach. Moja raczej nie jest, bo nie pasuje kolorem do sukienki.
– Bez przesady. Wyszłaś na dwór w listopadzie bez niczego ciepłego. Po prostu nie chciałem, żebyś marzła.
– To się nazywa romantyzm – powiedziała z uśmiechem Alex.
– Powiedziałbym, że to powinność – odparł szczerze Ben, przysiadając się do dziewczyny. – Może empatia. Każdy by postąpił tak samo na moim miejscu.
– To czemu tylko ty tu przyszedłeś?
– Co?
– Czemu tylko ty tu przyszedłeś? Na sali jest ze stu ludzi. Czemu zatem tylko ty przyszedłeś, żeby dać mi coś ciepłego?
Ben przez chwilę się zastanawiał, po czym odpowiedział:
– Bo mi się podobasz.
Alex się roześmiała. Ben przez chwilę myślał, że dziewczyna śmieje się z jego wyznania i w ten sposób daje mu kosza, jednak ona powiedziała:
– Wybacz, przepraszam. Miałam na myśli coś bardziej w stylu, że jesteś dobry lub czuły, dbasz o ludzi, a ty od razu przeszedłeś do sedna.
– Jestem prostym człowiekiem. Kiedy widzę piękną dziewczynę w potrzebie, pędzę z odsieczą jak rycerz na białym koniu. Więcej jednak w tym pantoflarstwa niż rycerskości. – Dziewczyna znowu zaczęła się śmiać. Najwidoczniej podobało się jej poczucie humoru Bena.
– Lubię cię – powiedziała.
– Lubię cię bardziej – odparł chłopak.
– Nie masz takiej skali.
– Dałem ci marynarkę. Czy ty dałaś mi marynarkę?
– Ja cię wzięłam pierwsza do tańca!
– No faktycznie, trudno będzie mi to przebić. – Cała ta rozmowa dała mu mnóstwo pewności siebie, zdecydowanie więcej, niż tego potrzebował. Wiedział, że Alex mu nie odmówi, ale żeby formalności stało się za dość, dodał: – Choć nie jest to niemożliwe.
– Co masz konkretnie na myśli? – spytała zaciekawiona dziewczyna.
– Pójdziesz ze mną na randkę?
Nie musiała odpowiadać. Jej twarz mówiła wszystko.
– Pójdę.
Ben uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym żartobliwie dodał:
– Teraz już mnie nie przebijesz.
Jakież było jego zdziwienie, gdy Alex, usłyszawszy to, objęła go i przyłożyła swoje usta do jego. Był zaskoczony, nawet bardzo zaskoczony. Dopiero po paru sekundach, gdy już wyrwał się z chwilowego zawieszenia, odwzajemnił pocałunek.
Zarumieniona dziewczyna wstała, złapała go za rękę i pociągnęła w stronę sali.
– Myślałem, że masz dość tańca – odezwał się Ben.
– Mam. Po prostu na dworze strasznie piździ!
Minęły ponad dwie doby od dnia, kiedy Ben poznał Alex. Wydawało się, że chłopak cały czas żyje tym wydarzeniem. Pierwszy raz czuł się w taki sposób. Oczywiście spotykał się już wcześniej z dziewczynami, ale nie emocjonował się tym wtedy tak jak teraz.
Jednak poza pozytywnymi odczuciami był też pewien strach. Bał się, że może zaprzepaścić swoją okazję i nie wyjdzie mu z Alex. Nie była to może myśl dominująca w jego głowie, lecz z całą pewnością siedziała gdzieś w odmętach jego podświadomości.
– Przecież ledwo ją znam – powiedział cicho sam do siebie, leżąc na swoim łóżku. Sięgnął po leżący na stoliku zegarek i sprawdził godzinę.
Czekał na dźwięk budzika oznajmiający, że czas się zbierać na uczelnię. Od momentu tamtego wieczoru codziennie wstawał przed alarmem. Do tego miał problemy z zasypianiem przez to, że nieustannie wracał myślami do dziewczyny.
Dzisiaj był dzień randki. Czuł lekką tremę. Chcąc zdystansować się od swoich emocji, zaczął powtarzać sobie definicje potrzebne na wejściówkę do laboratoriów. Metoda podziałała, a świadomość, że jest dobrze przygotowany na zajęcia, dodała mu trochę pewności siebie. W końcu usłyszał dzwonek. Wstał, założył zegarek na lewą rękę, wziął ubrania i udał się do łazienki.
W ciasnym korytarzu minął swojego współlokatora Borysa. Ben przyjaźnił się z nim już w czasach liceum, więc gdy wybrali tę samą uczelnię, wspólnie wynajęli niewielki trzypokojowy dom w mieszczącym się w Poznaniu wieżowcu. Noszący kwadratowe okulary student nie był może wymarzonym współlokatorem, jednak Ben cenił sobie towarzystwo przyjaciela, na którym mógł polegać niezależnie od okoliczności.
Borys zawsze wstawał najwcześniej. Był podobnego wzrostu co Ben. Chociaż miał zaledwie dwadzieścia lat, na jego głowie znajdowało się tyle włosów, ile zwykle jest u łysiejącego pięćdziesięciolatka. To w połączeniu z gęstą brodą sprawiało, że wyglądał na starszego nawet o piętnaście lat, niż było to w rzeczywistości. Czasami studenci mylili go z wykładowcą.
– Cześć – przywitał się Ben.
– Cześć – odpowiedział Borys, trącając go barkiem z dużą siłą.
Ben byłby w stanie uwierzyć, że obojczyk przesunął mu się do gardła, a żebra są tam, gdzie powinna być miednica. Niektórzy ludzie witają się, podając rękę, przybijając piątkę bądź kłaniając się. Borys trącał ludzi z bara, ale tylko wtedy, gdy ich naprawdę lubił. Ben zdążył już zasłużyć sobie na ten zaszczyt.
Znosząc dzielnie ból ramienia, młody student wszedł do niewielkiej łazienki, a Borys, jak gdyby nigdy nic, udał się do kuchni, by zjeść śniadanie.
Pokój zawdzięczał swoją względną czystość głównie Benowi, który dbał o porządek. Nie lubił, gdy w jego otoczeniu panował brud. Choć studia zabierały mu tyle czasu, że nie mógł dbać o dom w taki sposób, w jaki chciałby to robić, nadal starał się zachować go w jak największej możliwej czystości.
Rozebrał się i wypsikał nie swoimi perfumami, gdyż własnych nie posiadał. Potem zabrał się za mycie zębów, jednocześnie układając ciemnobrązowe włosy. Wypluł pastę do zębów do umywalki i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie ma może zbyt długiego zarostu jak na randkę. Wtedy jednak do drzwi łazienki zaczął pukać Rudy, dlatego darował sobie dodatkowe poprawki i wyszedł.
– Ale żeś się ufryzował – powiedział Rudy, gdy mijali się w drzwiach.
Rudy był jego drugim współlokatorem. Podobnie jak w przypadku Borysa, chodzili razem do jednej klasy w liceum. Naprawdę miał na imię Dorian, jednak Ben tak rzadko je słyszał w odniesieniu do przyjaciela, że czasami w ogóle o nim zapominał.
Dorian, jak można się domyślić, był wysokim piegowatym rudzielcem z krótkimi włosami i wiecznie uśmiechniętą buzią. Również teraz zdawał się promieniować optymizmem, którym zarażał swoje otoczenie. Swoim uśmiechem potrafił zmotywować ludzi do wielkich rzeczy. Na jego widok wątpliwości Bena w kwestii ewentualnego niepowodzenia na randce jakby zupełnie znikły.
– Ufryzował? Bez przesady – odpowiedział Ben.
– Szef pewnie umówił się z jakąś babą! – krzyknął z kuchni Borys.
– To prawda? W końcu kogoś sobie znalazłeś? – spytał wyraźnie zaciekawiony Rudy.
– A gdzie tam. Po prostu idę na randkę – powiedział Ben, udając obojętność. – Nie pierwsza i zapewne nieostatnia.
Nim Rudy zadał kolejne pytanie, Ben udał się w stronę kuchni, gdzie na szybko zrobił sobie śniadanie. Przygotował też kanapki do przegryzienia na uczelni dla siebie i przyjaciół. Gdy skończył, Rudy i Borys byli już gotowi do drogi. Ben wręczył współlokatorom drugie śniadanie i razem ruszyli na przystanek.
Czekając na tramwaj, Ben przeglądał w telefonie wiadomości z poprzedniego dnia. Gdy tylko otworzył stronę swojego ulubionego serwisu informacyjnego, zobaczył duże nagłówki otoczone czerwonymi ramkami. Wszystkie artykuły dotyczyły superburzy, która zmierzała w stronę Polski.
Poprzedniego dnia superburza doprowadziła do sporych zniszczeń we wschodniej Francji i Niemczech. Teraz na jej drodze stała Polska. Według meteorologów ta klimatyczna anomalia miała dotrzeć do miejsca zamieszkania Bena jeszcze dziś wieczorem. Chłopak obawiał się, że może to przeszkodzić w jego randce, ale nie chciał rezygnować ze spotkania z Alex. Nie był w stanie czekać dłużej.
W tramwaju nie było miejsc siedzących, jak to zwykle bywa o porannej godzinie w gęsto zaludnionym mieście. Trójka przyjaciół stała więc obok siebie w nieco zatłoczonym pojeździe, przeglądając media społecznościowe w swoich telefonach.
– To co to za dziewczyna? – spytał Rudy najwidoczniej wciąż zaciekawiony życiem towarzyskim Bena.
– Pewnie jak zwykle blondynka – odezwał się Borys, nie odrywając oczu od ekranu swojego telefonu.
– Że co? – Ben lekko się zdziwił, spoglądając na przyjaciela.
– No zawsze lecisz na blondynki. Właściwie – Aryjki. Nie pamiętam, żebyś umawiał się z dziewczyną, która by nie miała blond włosów i niebieskich oczu.
– Aha. Okej. No faktycznie, jest blondynką. I tak, ma niebieskie oczy, ale nie w tym rzecz. Ona ma… sam nie wiem. Jest w niej to coś.
– Zakochałeś się? – spytał nieco za głośno Rudy. Nie było w tym żadnej złej intencji, raczej radość z powodu szczęścia kolegi.
– Może… Bez przesady – skłamał Ben. – Po prostu nie zachowuje się typowo, jak większość dziewczyn. No, i ma dobre poczucie humoru.
Resztę drogi spędzili, dyskutując o zajęciach i narzekając na prowadzących. Wysiedli przy politechnice i przez krótki kawałek drogi szli razem, po czym rozdzielili się. Rudy i Borys byli na innym kierunku niż Ben, a to oznaczało zajęcia w drugiej części kampusu. Chłopak poszedł w swoją stronę otoczony ludźmi, których nie znał. W takich chwilach czuł się najbardziej samotny – w tłumie, w którym brakowało przyjaznej twarzy.
Kiedy tylko wszedł do budynku, zobaczył chudego szatyna, który właśnie oddawał kurtkę. To był Janek – poznany na studiach kolega Bena.
– Cześć – przywitał się Ben, podając rękę przyjacielowi.
– Siema – odpowiedział mu Janek i uścisnął dłoń Bena. – Gotowy na wejściówkę?
– Raczej tak, ale nigdy nie wiadomo. Nawet najlepszym zdarzają się potknięcia.
– Nie przesadzaj, pytam cię o to za każdym razem i za każdym razem mówisz to samo. Powiedz mi, ile razy udało ci się nie zdać? Bo ja nie pamiętam takiej sytuacji.
– Bo takiej nie było. – Ben oddał kurtkę do szatni i razem z Jankiem ruszyli w stronę sali, w której mieli zajęcia.
– To czemu zawsze zakładasz, że może ci się nie udać?
– Nie wiem. Chyba po prostu wolę założyć najgorsze, bo wtedy nic mnie nie zaskoczy. No, a jeśli się uda, to będę pozytywnie zaskoczony.
– Jak dla mnie to głupie. Skoro cały czas ci się udaje, to znaczy, że myślisz zbyt pesymistycznie. Podejdź do tego nieco realniej.
– Może masz rację, ale z drugiej strony, skoro to działa, to czemu miałbym to przerywać?
– Żeby się niepotrzebnie nie zadręczać. Ile można żyć w świecie wypełnionym pesymistycznymi scenariuszami?
– Nie wiem, ale jak już umrę, to się dowiemy – odparł Ben, uparcie trzymając się swojego stanowiska.
– Siema! – między dwójkę przyjaciół wszedł zza ich pleców Józef. On i Janek byli najlepszymi przyjaciółmi Bena, jakich poznał na studiach. Ben miał wielu znajomych na kierunku, jednak zadawał się głównie z Józefem i Jankiem. – Co tam, panowie?
– Niech zgadnę, jesteś nieprzygotowany i chcesz od nas ściągać? – spytał Ben.
– Ja bym powiedział, że zamiast przeznaczyć energię na naukę tego gówna zainwestowałem czas w realizację moich własnych celów. – Józef przejechał ręką po swoich zaczesanych do tyłu nażelowanych włosach.
– Znowu łaziłeś całą noc po klubach? – wtrącił się Janek.
– Nie, no co ty! Po tym, co odwaliłem przedwczoraj, mam dość do końca tygodnia.
– Czyli grałeś na kompie – skwitował Ben.
– Ej, no… Za kogo ty mnie masz? – Józef się oburzył, po czym po chwili milczenia dodał: – Tak, grałem całą noc na kompie. To co, pomożecie?
– Nie wiem. Średnio ogarniam ten temat – odpowiedział Janek z nieco przygnębioną miną. Gdy jednak zobaczył, że Ben wyciąga z kieszeni dwie małe karteczki z niewielkim druczkiem, uśmiech wrócił mu na twarz. – Czy to…
– Tak, ściągi. Dostałem cynk od Borysa. Profesor Nowak ma zestaw dwunastu pytań i trzy z nich daje zawsze na wejściówce. Na karteczkach są odpowiedzi na wszystkie z nich. – Ben przekazał ściągi swoim kolegom. – Później wam wyślę materiały na pozostałe laboratoria u Nowaka. Tylko nie mówcie innym, bo zaraz cały kierunek się do mnie zleci.
– Jasna sprawa, szefie – odparł Janek. – Ale gdzie twoja ściąga?
– Ja nie ściągam. Dobrze o tym wiesz.
– Co za człowiek! Bohater, którego potrzebujemy, ale na jakiego nie zasłużyliśmy. – Józef pokłonił się żartobliwie przed przyjacielem.
Zdaniem Bena Józef bardzo przypominał Michała. Obaj byli niscy, rozrywkowi i mieli podobne poczucie humoru. Pamiętał jeszcze, jak dobry kontakt miał ze swoim kuzynem w dzieciństwie. Kiedyś byli wręcz nierozłączni i to pomimo kompletnie odmiennych charakterów. Może to właśnie to podobieństwo pomiędzy Michałem a Józefem sprawiło, że zaprzyjaźnił się z kolegą ze studiów? Patrząc na charakter Bena oraz jego stosunek do relacji z innymi ludźmi, było to bardzo możliwe.
Zazwyczaj Ben był pewnego rodzaju inicjatorem, duszą towarzystwa. Owszem, zdarzało mu się mieć braki pewności siebie, jednak jego wrodzona odwaga pozwalała mu je przezwyciężyć, zwłaszcza kiedy wokół niego znajdowała się choć jedna osoba, którą mógł nazwać przyjacielem. Pomimo swojej roli w paczce nie był otwartą osobą. Nie miał w zwyczaju ufać ludziom. Powierzenie komukolwiek swoich najskrytszych myśli, choćby nawet najbliższemu przyjacielowi, okazywało się dla niego znacznie trudniejsze niż zagadanie do całkowicie obcej, nieznanej mu osoby. To wszystko razem sprawiało, że choć łatwo nawiązywał nowe relacje, to jednak bardzo rzadko wchodziły one na wyższy poziom. Podobieństwo Józefa do Michała przypominało jednak Benowi o jego pierwszym prawdziwym przyjacielu, niejako otwierając furtkę do przyjaźni z Józefem.
W trakcie zajęć, kiedy pracował w grupie razem z Jankiem i Józefem, czas mijał mu szybko. Cała trójka zdała wejściówkę. W trakcie części praktycznej wiele osób miało problemy, jednak nie Ben, który jak zwykle błyskawicznie znalazł logiczny wzorzec w ćwiczeniu i pokrótce wyjaśnił swoim kolegom, o co dokładnie chodzi. Rozdzielił również zadania, zostawiając sobie najtrudniejszą część.
Grupa ukończyła ćwiczenie najszybciej i najlepiej ze wszystkich. Dla Bena nie było to jednak niczym nowym. Choć pracujący z nim Józef i Janek cieszyli się z tego małego sukcesu, to Ben nie uważał go za żadne osiągnięcie.
Kolejny był wykład z wytrzymałości materiałów. Józef wrócił do domu, uznając, że ma dość zajęć na dziś i pogratulował swoim kolegom wytrwałości. Janek i Ben usiedli w sali obok siebie, słuchając prowadzącego. Co jakiś czas zamieniali ze sobą parę zdań, chcąc oderwać się na chwilę od nauki.
– Jakieś plany na dziś? – spytał Janek.
– Tak, a co?
– Myślałem, czy może gdzieś wyskoczymy na miasto. Chyba by mi się przydało. Ostatnio sporo haruję – powiedział, ziewając z nudów przyjaciel.
– Odpada. Jestem umówiony na siedemnastą, więc od razu po zajęciach wracam do domu i się szykuję.
– Szykujesz? Co to za okazja?
– Umówiłem się, ale nie chcę o tym teraz gadać.
– Kumam.
– Może pójdziesz gdzieś z Józefem?
– To ja chyba jednak posiedzę jeszcze trochę nad nauką. I tak jest ta burza, więc może będzie lepiej, jak zostanę w domu.
Gdy tylko skończyły się zajęcia na uczelni, Ben pożegnał kolegę i wrócił tramwajem do domu. Szybko coś przekąsił, znowu użył nie swoich perfum i założył na siebie białą koszulę. Gdy jednak przejrzał się w lustrze, uznał, że prezentuje się nieco zbyt formalnie. Zrzucił więc z siebie górną część garderoby i ubrał się w granatową bluzę. Ona jednak również mu nie odpowiadała. Przebrał się jeszcze raz i kolejny, i jeszcze następny, szukając czegoś idealnego dla siebie na taką okazję.
Już miał ponownie zakładać na siebie nowy ciuch, gdy przez uchylone drzwi zobaczył go Borys.
– Ty jeszcze tutaj?
– Tak, a co?
– No, byłeś umówiony na siedemnastą z tą babą, tak? Jest szesnasta pięćdziesiąt. Jeśli nie mieszka w sąsiednim bloku, to chyba nie zdążysz.
Ben, kiedy usłyszał swojego współlokatora, natychmiast wybiegł z budynku i nie sprawdzając godziny, udał się w stronę miejsca, gdzie stał jego samochód. W jego świecie spóźnianie się było czymś wręcz niewybaczalnym. Lepiej było pojawić się pięć minut za wcześnie niż choćby minutę za późno. Brak punktualności na pierwszej randce nie wchodził w grę, jeśli kiedykolwiek był dopuszczalny.
Jego błękitny fiat coupé stał dość daleko. Był to wiekowy samochód, starszy niż jego właściciel. Ben rzadko z niego korzystał. Sam pojazd był niewygodny w prowadzeniu: w trakcie cofania nie dało wyczuć się tyłu, zawieszenie na drodze innej niż autostrada nieustannie się trzęsło, a kierownica stawiała opór tak mocny, jakby nigdy nie miała zamontowanego wspomagania. Do tego lusterka były zdecydowanie za małe. Mimo wszystko Ben uwielbiał ten samochód. Wszelkie wady, problemy i usterki nie zmieniały jednej bardzo ważnej dla niego rzeczy – jego fiat po prostu mu się podobał. Zawsze chciał jeździć samochodem, który ma w sobie ten sportowy zadzior, a że chwilowo na mustanga nie miał dość pieniędzy, to jego wybór padł na błękitnego fiata.
Gdy tylko Ben ruszył, opony zapiszczały, z płyty w radiu zaczęło grać Linkin Park, a przechodząca właśnie przez ulicę starsza pani przyspieszyła kroku, najwidoczniej obawiając się młodego kierowcy. Samochód szarpał przy zmianie biegów, a wyskakiwanie przełożenia przy przejściu na trójkę było wręcz normą. Tym razem jednak Ben trzymał drążek mocno i pewnie, skupiony na drodze jak nigdy dotąd. Nie jechał szybko – nie w porównaniu do innych uczestników ruchu, ale w normalnych warunkach nie przekraczał dozwolonej prędkości. Bał się, że mógłby komuś zrobić krzywdę, doprowadzić do wypadku, kogoś sparaliżować lub nawet zabić. Teraz jednak odłożył swój strach na bok i w pełni skupiony pognał pod adres, który podała mu Alex.
Kiedy dojeżdżał na miejsce, zdał sobie sprawę, że zapraszając dziewczynę na randkę, nie wiedział, że studiują w tym samym mieście. Alex powiedziała mu to później, dopiero po ich pocałunku na dworze. Wrócili wtedy do środka i do końca wieczora rozmawiali tylko ze sobą, nie zwracając uwagi na inne osoby przy stole.
Teraz, gdy o tym myślał, nie potrafił sobie nawet przypomnieć, o czym konkretnie gadali przez te kilka godzin. Z jednej strony zdawało mu się, że powinno to być coś ważnego, coś, co sprawiło, że myślami wciąż do niej wracał. Z drugiej strony miał przeczucie, że mogły to być jedynie głupoty, tematy, które nie miałyby znaczenia, gdyby rozmawiał o nich z kimś innym. Ale nie rozmawiał z kimś innym. Rozmawiał z nią.
Ben znał okolicę. Był tu już kilka razy, kiedy odwiedzał Janka. Jego przyjaciel mieszkał w sąsiadującym z wieżowcem Alex budynku. Ben wiedział więc, gdzie szukać pustych miejsc parkingowych. Zostawił samochód dwieście metrów od bloku.
Świadomy swojego spóźnienia i lekko zestresowany Ben zadzwonił do dziewczyny, idąc w stronę wejścia do budynku, w którym mieszkała.
– Halo. – Chłopak usłyszał znajomy głos.
– Cześć, tu Ben. Przepraszam za spóźnienie. Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie długo. Który to był numer mieszkania?
– Dziewiętnaście. Ale o co ci chodzi ze spóźnieniem?
– No, spóźniłem się. Jest po siedemnastej.
– A gdzie tam, jest wpół do, przyjechałeś za wcześnie! Nie jestem jeszcze gotowa.
– Jest wpół do?
Ben spojrzał na lewy nadgarstek, gdzie znajdował się czarno-czerwony zegarek elektroniczny. Faktycznie był za wcześnie, ale przecież, kiedy wyjeżdżał, Borys powiedział mu, że jest za dziesięć piąta. No, chyba że przyjaciel go okłamał, ale po co miałby to robić?
Wtedy zdał sobie sprawę, że używał perfum Borysa bez jego zgody i to na jego oczach. Kolega najpewniej zrewanżował się i w odwecie dołożył Benowi stresu, podając mu nieprawdziwą godzinę. To było w stylu Borysa.
Początkową konsternację szybko zastąpił wewnętrznym śmiechem. W sumie Benowi wyszło to na dobre – gdyby nie żart Borysa, najpewniej przebierałby się w nieskończoność, nie mogąc znaleźć idealnego ubioru.
– Tak, wpół do. Także jakbyś mi dał jeszcze z dziesięć minutek, to byłoby super.
– Mam wejść czy…
– Zostań na dole. Mam syf w pokoju, no i jeszcze się nie umalowałam.
– No dobra, to do zobaczenia za dziesięć minut.
– No, ja mam nadzieję. Jak cię nie zastanę tam, na dole, to znajdę cię i siłą zaciągnę na randkę!
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Zeus. Ciemna dolina
ISBN: 978-83-8219-832-4
© Kewin Czerniejewski i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Magdalena Czarnecka
Korekta: Agnieszka Łoza
Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek