Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nominacja do nagrody Goodreads Choice Awards 2022 w kategorii Best Fantasy!
Zainspirowana „Baśniami tysiąca i jednej nocy” opowieść o dzielnej przemytniczce, tchórzliwym księciu i niebezpiecznej wyprawie w poszukiwaniu magicznej lampy.
Luli al-Nazari to Nocna Kolekcjonerka. Gdy była dzieckiem, całe jej plemię zginęło z rąk bezwzględnych zabójców w czerni. Z masakry uratował ją tajemniczy dżinn Qadir. Od tej pory są nierozłączni - wędrują razem po pustyni, zbierają magiczne przedmioty i sprzedają je na bazarach.
Opowieści o słynnej Nocnej Kolekcjonerce docierają do sułtana. Władca twardą ręką rządzi krainą i swoimi trzema synami. Kiedy drogi Luli i sułtana się krzyżują, ten postanawia wykorzystać umiejętności dziewczyny do realizacji planu, który nosi w sercu od dawna.
Szantażem zmusza Kolekcjonerkę, by odnalazła dla niego bezcenną relikwię – lampę, w której zaklęto królewskiego dżinna. Z jego pomocą chce zniszczyć wszystkie pozostałe dżinny.
W podróży do Morza Piasków, gdzie podobno zakopano lampę, Luli ma towarzyszyć najstarszy syn sułtana, Omar. W wyniku intrygi na pustynię wyrusza jednak jego brat, Mazen. Nad bezpieczeństwem wyprawy czuwa Aisza bint Luas - łowczyni owładnięta pragnieniem zemsty na magicznych stworzeniach, która skrywa wiele niebezpiecznych sekretów. Jedynym oparciem dla dziewczyny wydaje się Quadir…
W świecie, w którym rzeczywistość jest opowieścią, a iluzja staje się prawdą, Luli odkrywa, że wszystko – wrogowie, magia i przeszłość – może nie być tym, czym się z pozoru wydaje.
„Ekscytująca opowieść o odnalezionych rodzinach, starożytnej magii i historiach, które pozostają w pamięci.”
S.A. Chakraborty, autorka "Królestwa miedzi"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 621
Tytuł oryginału: The Stardust Thief
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska, Marta Stochmiałek
Jacket design by Lisa Marie Pompilio
Jacket illustration by Mike Heath/Magnus Creative
Jacket © 2022 HACHETTE BOOK GROUP, INC.
Grafika w tekście: Freepik
Drogi Czytelniku / Droga Czytelniczko!
Ta książka porusza tematy i zawiera zachowania, które mogą urazić odbiorców bądź wywołać niepokój, zalecamy ostrożność podczas czytania.
Wszystkie wydarzenia i postaci przedstawione w książce są fikcyjne.
Ostrzeżenie dotyczące treści: śmierć, żałoba, przemoc.
© 2022 by Chelsea Abdullah
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Magdalena Kowalczuk
ISBN 978-83-287-3059-5
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Mojej matce, która pielęgnowała we mnie miłość do słów i pisania.
Mojemu ojcu, który nauczył mnie, jaką moc mają zapisane w pamięci opowieści.
I mojej siostrze, która zawsze prosiła o jeszcze jedną historię.
Ta jest dla Was.
Ni tu, ni tam, ale dawno, dawno temu…
Nasz świat należał do dżinnów, tych przeklętych istot, które błąkają się po pustyni niczym stracone dusze. W przeciwieństwie do ludzi – stworzonych z ziemi – bogowie ukształtowali dżinnów ze starożytnego ognia, a ten pozwolił im żyć setki lat i posługiwać się magią. Właśnie dlatego niektóre dżinny są zmiennokształtne, a inne zieją ogniem albo w okamgnieniu potrafią przemierzyć ogromne przestrzenie.
Przez pewien czas dżinny stosowały się do bożych rozkazów: kochały świat, który otrzymały, czuwały nad nim i na ziemi panował pokój. Większość z nich czuła wdzięczność wobec bogów, lecz siedem królewskich dżinnów było rozczarowanych posiadaną magią. Swoje niezadowolenie wyrażały, pustosząc całe połacie ziemi. Przywołały wiatry tak nieposkromione, że wydmuchnęły wodę z jezior i oceanów, i płomienie tak gorące, że wypaliły trawiaste polany, zostawiając za sobą jedynie piach.
Kiedy bogowie ujrzeli spustoszenie, jakiego dokonały królewskie dżinny, postanowili je ukarać, spełniając ich największe pragnienie – sprawili, że ich magia stała się potężniejsza. Ceną była utrata nad nią kontroli. Magia dżinnów stała się tak wielka, że wypalała w piasku ogromne rozpadliny. Tak zatonęły miasta dżinnów, a wraz z nimi z powierzchni ziemi zniknęli ich mieszkańcy.
Wtedy bogowie stworzyli nas, ludzi. Choć zostaliśmy pozbawieni mocy i jesteśmy śmiertelni, wiernie służymy bogom.
Niektórzy uważają, że tylko naszą wiarą przywrócimy życie temu wyjałowionemu światu. Twierdzą, że jedynym powodem, dla którego wciąż mamy jakiekolwiek okruchy fauny i flory, są łowcy – oni polują na zbiegłe dżinny i składają je w ofierze bogom. Podobno też srebrną krew dżinnów przepełnia życie – co znaczy, że może odmienić piasek i wodę i sprawić, że zakwitną drzewa i kwiaty.
Ale nasza wiara wcale nie musi być przewrotna i okrutna.
Pamiętaj, Lajlo, nie wszystkie dżinny są złe.
Odkąd matka ostatni raz opowiedziała jej tę historię, Luli pogrzebała wiele rzeczy.
Swoje imię. Swoją przeszłość. Swoich rodziców.
Ale tej opowieści nigdy nie zapomniała.
Kiedy Jednooki Kupiec powiedział Luli an-Nazari, aby spotkała się z nim na małym i skromnym dau, całkiem rozsądnie założyła, że na miejscu zobaczy małe i skromne dau. Jednak łódź nie była ani mała, ani skromna. Wręcz przeciwnie.
„Aiszam” okazał się olbrzymią jednostką, pod pełnymi żaglami, z przepastnym pokładem, imponującą liczbą pomieszczeń i wysokim bocianim gniazdem. Jakkolwiek by patrzeć, to był wspaniały statek. Gdyby znalazła się tu jako pasażerka, z pewnością chętnie by go zwiedziła.
Jednak Luli nie była pasażerką. Przybyła tu jako Nocna Kolekcjonerka – szanowana sprzedawczyni magii. Miała spotkać się z klientem, który – jak się okazało – kazał długo na siebie czekać. „Przybądź godzinę po wschodzie księżyca”, brzmiała jego wiadomość. Umówiona godzina nadeszła i dawno minęła, a Luli wciąż czekała na niego na pokładzie, przyodziana w upstrzoną gwiazdami szatę kolekcjonerki. Ten strój pasował do otoczenia jak pięść do nosa.
Odwróciła się plecami do wgapiających się w nią eleganckich pasażerów i skupiła wzrok na linii horyzontu. Na niebie nie dało się zobaczyć żadnych znanych jej konstelacji, a noc była wyjątkowo ciemna i ponura, co nie poprawiało nastroju. Westchnęła, prawdopodobnie dziesiąty raz w ciągu ostatniej godziny.
– Żałuję, że nie przybrałeś swojej jaszczurzej formy – powiedziała do stojącego obok niej mężczyzny.
Przechylił głowę, aby na nią spojrzeć. Choć mogłoby się wydawać, że zachował kamienny wyraz twarzy, Luli dostrzegła bardzo nieznaczną zmianę w położeniu brwi. Tak, bez wątpienia uniósł jedną z nich, pytając:
– I co by nam to dało w tej sytuacji?
– Mógłbyś zakraść się pod pokład i znaleźć kajutę naszego klienta. W swojej człowieczej formie jesteś bezużyteczny.
Mężczyzna o skórze koloru umbry nic nie powiedział, ale jego milczenie nietrudno było rozszyfrować. Luli znała go od dziewięciu lat – dość długo, by poznać i zrozumieć wszystkie jego zwyczaje, pozy i magiczne sztuczki. Jego zmiennokształtność już jej nie zaskakiwała. Podobnie jak nie dziwił ogień, który tańczył w oczach mężczyzny, kiedy targały nim emocje. W tej chwili milczał, ponieważ wiedział doskonale, że nie spodobałoby jej się to, co miał do powiedzenia.
– Jesteśmy tu po to, by sprzedać facetowi trochę magii – przypomniała Luli. – Mógłby przynajmniej nie spóźnić się na spotkanie, które sam zaproponował.
– Nie roztrząsaj tego. Będzie, co ma być.
– Cóż za mądra rada, wszechpotężny dżinnie – wymamrotała pod nosem.
Usta Qadira wykrzywiły się w przelotnym uśmiechu. Lubił się z nią droczyć – tylko jemu uchodziło to na sucho.
Luli zaczęła rozważać włamanie się do zamkniętych kajut, kiedy usłyszała zbliżające się kroki. Obróciła się i zobaczyła mężczyznę w białej szacie.
– Nocna Kolekcjonerko. – Ukłonił się. – Przysyła mnie Rasul al-Dżaszin, mam zaprowadzić cię na miejsce spotkania.
Wymieniła spojrzenie z Qadirem. Jego beznamiętna mina jasno mówiła: Widzisz? Nie trzeba było się martwić.
– Najwyższa pora. – Wskazała na Qadira. – To mój strażnik. Będzie mi towarzyszyć.
Posłaniec przytaknął i zaczął prowadzić ich przez tłumy arystokratów w wielobarwnych szatach aż do ukrytych drzwi po drugiej stronie statku. Zastukał w charakterystyczny sposób i po chwili otworzył im krępy mężczyzna, który poprowadził całą trójkę dalej. Gdy dotarli do końca słabo oświetlonego korytarza, mężczyzna zapukał w kolejne drzwi, w jeszcze inny sposób. W zamku zachrobotał klucz; posłaniec otworzył i zaprosił ich do środka.
Luli zerknęła na Qadira. Za tobą, dawało do zrozumienia jego milczenie. Posłała mu uśmiech i wsunęła się do pomieszczenia.
Zaraz po wejściu zobaczyła najemników – trzech, każdy stał w innym rogu niedużej przestrzeni. W przeciwieństwie do arystokratów na pokładzie przyodzianych we wspaniałe szaty ci goście mieli na sobie głównie broń.
Jej umysł wypełniły obrazy krwawej łaźni i śmierci. Matki, która gorączkowo wskazuje na pusty dzban i każe jej schować się w środku. Ojca leżącego w kałuży krwi.
Wzięła głęboki uspokajający oddech i spojrzała na środek pokoju, gdzie na poduszce za niskim stołem siedział ubrany w odcienie zieleni kupiec. Zgodnie ze swoim przydomkiem Rasul al-Dżaszin miał tylko jedno oko, łypiące błotnistym brązem. Drugie – szklistą białą kulę – częściowo skrywały fałdy pobrużdżonej bliznami skóry. Jego nos wyglądał tak, jakby nie raz został złamany i nastawiony, a czoło było zarazem imponujące i za duże. Wyglądał znajomo. Luli zastanawiała się, czy może kiedyś nie minął ich straganu na którymś z suków.
Wargi kupca rozchyliły się w uśmiechu, ukazując błyszczącą biel, poprzetykaną zębami ze złota i brązu.
– Nocna Kolekcjonerka. Niebywała to przyjemność zobaczyć cię osobiście. Przepraszam za opóźnienie. Miałem ważnych gości. – Błądził wzrokiem po jej sylwetce.
Wyobraziła sobie, co al-Dżaszin widzi: niską, na pierwszy rzut oka wątłą kobietę, spowitą niezliczonymi warstwami niebieskich aksamitnych szali, przyprószonych delikatną bielą. Gwiezdny pył – tak nazywała ten wzór. Stosowny, ponieważ należał do jej ludu. Plemienia Nadżima. Mieszkańców Nocy.
Jak to zwykle bywa, kupiec gapił się na jej przesłoniętą twarz dłużej niż na szaty. Większość mężczyzn, z którymi robiła interesy, próbowała ją onieśmielić, patrząc prosto w oczy.
Nigdy nie działało.
– Proszę. – Wskazał poduszkę po drugiej stronie stołu. – Usiądź.
Zerknęła przez ramię na Qadira, który nie ruszył się ze swojego miejsca przy drzwiach. Choć kupiec nie zwrócił uwagi na jej towarzysza, najemnicy bacznie go obserwowali. Qadir nie przejawiał żadnych oznak zdenerwowania. Rzadko bywało inaczej.
Luli usiadła.
Mężczyzna podał jej dłoń.
– Rasul al-Dżaszin. Jestem zaszczycony.
Odwzajemniła gest.
– Luli an-Nazari. – Szybko cofnęła rękę zaniepokojona jego spojrzeniem, które zatrzymało się na jej żelaznych pierścieniach.
– Muszę przyznać, nie spodziewałem się, że będziesz tak… młoda.
Jasne. Przecież dwadzieścia lat to niewiarygodnie młody wiek.
Uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
– Za to ty wyglądasz dokładnie tak, jak się spodziewałam. To jedno oko i cała reszta.
Milczenie. Wtem, o dziwo, kupiec wybuchnął śmiechem.
– Stąd mój przydomek, to prawda. Jak zapewne się domyślasz, to również powód, dla którego wezwałem cię tu tej nocy. Zakładam, że masz magię, o którą prosiłem? – Luli przytaknęła, a Rasul odchrząknął. – W takim razie, spójrzmy, co przyniosłaś.
Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła monetę. Kupiec przyglądał się sceptycznie, gdy nagle metal zniknął między palcami dziewczyny. Ze swojej strony stołu Rasul nie był w stanie zobaczyć oblicza na którejkolwiek ze stron monety: ani dżinna wojownika, ani człowieczego sułtana. Za każdym razem, kiedy moneta znów się pojawiała, ukazywała inną twarz.
Człowiek, dżinn, człowiek, dżinn.
– Naprawdę muszę ci przypominać, jaka była umowa? – Trzymała monetę między ściśniętymi palcami.
Rasul zmarszczył czoło.
– Zapłaciłem już wcześniej.
– Raz. Teraz pora uiścić drugą część.
– Nie zapłacę za coś, czego nie widziałem.
Luli robiła, co mogła, by zignorować łypiących na nią uzbrojonych mężczyzn. Nic mi się nie stanie, powtarzała sobie. Nie, dopóki jest ze mną Qadir.
Wzruszyła ramionami z udawaną nonszalancją i sięgnęła do swojej kupieckiej torby. Bezdennej torby – jak nazywał ją Qadir – ponieważ zdawała się nieskończenie przepastna.
– Skoro zobaczyć to uwierzyć… – Wyciągnęła fiolkę. Prawdziwe maleństwo, nie większa niż palec. Kiedy tylko Jednooki Kupiec zobaczył błyszczący płyn, spróbował wyrwać naczynko z jej dłoni. Schowała je do rękawa. – Chętnie przyjmę drugą połowę zapłaty.
– To równie dobrze może być woda!
– I? Jeśli to woda, niewątpliwie spróbujesz odzyskać swoje złoto. – Wskazała na żywe bronie stojące w zakamarkach pomieszczenia. – Po to ich tu ściągnąłeś, prawda? Aby upewnić się, że wymiana pójdzie zgodnie z planem?
Al-Dżaszin zacisnął usta i pstryknął palcami. Jeden z mężczyzn włożył Rasulowi sakiewkę w dłonie, którą ten przekazał Luli. Zerknęła na kruszec w środku i podrzuciła swój metalowy krążek o dwóch twarzach, żeby upewnić się, że nie została oszukana. Moneta spadła ludzką twarzą do góry. Prawda.
Luli podała mu fiolkę.
– Magia, o którą prosiłeś: Eliksir Odrodzenia.
Kupiec wyrwał jej naczynie z dłoni, a dziewczyna uśmiechnęła się pod chustą, kiedy walczył z korkiem. Był tak podekscytowany, że aż trzęsły mu się dłonie.
Gdyby tylko wiedział, jak łatwo zdobyła tę magię.
Jej spojrzenie przesunęło się na Qadira. Choć wyraz jego twarzy pozostawał jak zawsze kamienny, wyobraziła sobie uśmiech na jego ustach. Wspomniała, co powiedział, kiedy podzieliła się z nim prośbą, jaką przedłożył jej Rasul: „Krew dżinna jest ratunkiem dla człowieka”.
Nie bez powodu ludzie nazywali tę substancję Eliksirem Odrodzenia.
Gdy Jednooki Kupiec zamrugał, by rozprowadzić srebrną ciecz po szklistym oku, powód ten stał się oczywisty. Dziewczyna patrzyła, jak skrzące się łzy spływają mu po policzku, zostawiając błyszczący ślad na skórze. Choć efekt lśnienia trwał krótko, zmiany zachodzące w niewidzącym oku kupca były trwalsze.
W samym środku tęczówki, niczym kleks tuszu na pergaminie, rozkwitła czerń. Z każdym mrugnięciem rozrastała się coraz bardziej i bardziej, aż przeszła w ciemny brąz.
Prawdziwe lekarstwo.
Wkrótce nie tylko rzekomy eliksir ciekł po twarzy al-Dżaszina, ale płynęły też z nim prawdziwe łzy. Kiedy Rasul przyszpilił najemników spojrzeniem obojga oczu, nawet oni nie potrafili zamaskować zaskoczenia.
– Bogom niech będzie chwała – wyszeptał.
Luli wyszczerzyła zęby.
– Warte swojej ceny?
– Podobny cud nie ma ceny. – Mężczyzna potarł mokrą od łez twarz, ostrożnie unikając kontaktu palców ze świeżo odrodzonym okiem. – Niech bogowie ześlą na ciebie tysiące błogosławieństw, Luli an-Nazari.
Pochyliła głowę.
– Tobie również tego życzę. Mogę coś doradzić? – spytała jeszcze. Rasul zatrzymał się, by na nią spojrzeć. – Proszę wymyślić nowy przydomek. „Jednooki” może być teraz nieco zbyt melodramatyczny.
Kupiec znów wybuchł śmiechem. Luli ze zdumieniem zorientowała się, że śmieje się razem z nim. Kiedy Rasul skończył obsypywać ją pochwałami i upierać się, by wieczorem wyprawić na jej cześć wspaniałą ucztę, wyszła.
Wracając korytarzem, wymieniła spojrzenie z Qadirem. Dżinn uniósł dłoń, aby pokazać strup po ranie, którą zadał sam sobie zaledwie kilka dni wcześniej.
Luli powiedziała bezgłośnie: Szukran, dziękuję. O święci, bezcenny cud.
Qadir wzruszył ramionami. Sprawiał wrażenie, jakby próbował się nie uśmiechnąć.
Mama i tata nie żyją. Słowa wciąż wirowały w jej głowie. Za każdym razem, kiedy Lajli udało się ich pogrzebać, wyłazili z powrotem. Nie mogła uciec.
Gdyby nie dżinn, który ciągnął ją za sobą przez pustynię, już dawno poddałaby się ciężarowi rozpaczy. Jednak nawet kiedy ze zmęczenia jej ciało stawało się coraz cięższe, on parł naprzód. Z początku nim gardziła – wręcz się go bała.
Ale strach w końcu osłabł. Najpierw przemienił się w niechęć, potem w poczucie porażki. Jakie to miało znaczenie, dokąd ciągnie ją dżinn? Co prawda powiedział jej, że kompas, który dostała od ojca, zaprowadzi ich do miasta, ale ona o to nie dbała.
Nie dbała już o nic.
Wiele wschodów słońca później upadła. Chciała się rozpłakać, ale pierś miała za ciężką, a oczy za suche. Dżinn czekał cierpliwie. Nie wstawała, więc podniósł ją i usadził sobie na ramionach. Musiała trzymać się go mocno, kiedy wspinał się na urwisko.
Tej nocy, po tym jak dżinn rozpalił ogień zaledwie pstryknięciem palców, wyjął z kieszeni monetę i położył ją sobie na dłoni.
– Patrz. – Zacisnął palce wokół krążka. Gdy je znów rozprostował, dłoń była pusta.
Wbrew sobie Lajla poczuła się zaintrygowana. Kiedy zapytała, czy to właśnie magia, zacisnął i ponownie rozwarł palce, a moneta znów pojawiła się na jego dłoni.
– Sztuczka – odparł.
Lajla uważnie przyjrzała się monecie. Wyglądała na jakąś zagraniczną walutę, na jednej stronie znajdowała się twarz człowieka – sułtana, na drugiej widniał dżinn otoczony ogniem.
– Świat jest podzielony na dwie krainy – oznajmił Qadir. – Ludzi i dżinnów. Dlatego moneta ma dwie strony.
Sprawił, że pieniążek co rusz znikał i pojawiał się pomiędzy jego palcami. Ruch był tak szybki, że ledwo nadążała go śledzić.
– Może to zwykła sztuczka, ale moneta jest magiczna. Zdradzi ci prawdę ukrytą w każdej sytuacji. – Położył monetę na dłoni Lajli. – Sama zobacz. Podrzuć ją, jeśli na górze pojawi się człowiecza twarz, odpowiedź brzmi „tak”. Druga strona oznacza „nie”.
Jeszcze kilka dni wcześniej Lajla nie uwierzyłaby, że moneta jest magiczna. Ale sytuacja uległa zmianie. Już nie była tak naiwna.
– Moja rodzina nie żyje – wyszeptała, podrzucając krążek.
Moneta upadła człowieczą stroną do góry.
Lajla wzięła oddech i spróbowała raz jeszcze.
– Uratował mnie dżinn.
Człowiek.
Łzy napłynęły jej do oczu, moneta dalej ukazywała stronę z wizerunkiem człowieka, na znak potwierdzenia, że tak wygląda nowa rzeczywistość dziewczyny. Prawda. Prawda. Prawda.
– Jestem sama. – Szloch wstrząsał jej ramionami, kiedy znów podrzuciła monetę. Pieniążek odbił się od jej kolana i potoczył na bok, do dżinna. Przez chwilę Qadir nic nie mówił. W końcu, milcząc, sięgnął po rękę swojej towarzyszki i położył monetę na jej dłoni.
Dżinn.
– Nie jesteś sama – powiedział. – Już nie.
Następnego ranka, znów na pokładzie „Aiszama”, Luli błądziła we własnych wspomnieniach, bezwiednie obracając monetę, która bez przerwy znikała między jej palcami. Po tłumie z poprzedniej nocy nie było ani śladu, a marynarze nie zwracali na nią uwagi, kiedy przechadzała się w swoich zwykłych brązowych szatach. Zamieniła chusty okrywające twarz na lekki szal; owinęła nim głowę dość luźno, aby poczuć promienie słońca na policzkach. Jak zawsze dzień po transakcji, z ulgą zrzuciła strój kolekcjonerki i pławiła się w odzyskanej anonimowości.
Kolejne źródło ulgi: znany, mglisty zarys Madinne na horyzoncie. Luli uśmiechnęła się na widok miasta.
– Qadir, widzisz to?
Dżinn, teraz w swojej jaszczurzej formie, siedział na ramieniu dziewczyny i nucił jej cicho do ucha. Słysząc pytanie, poruszył się nieznacznie. Wydał z siebie odgłos na znak potwierdzenia.
Zbliżyła się do relingu. Nawet przez pomarańczową zasłonę piasku słońce świeciło na tyle jasno, że mogła dostrzec kontury poszczególnych poziomów wielkiego pustynnego miasta. Na szczycie znajdował się pałac sułtana z przepięknymi białymi kopułami i minaretami do samego nieba. Z każdej strony otaczały go kolorowe kamienne i drewniane budynki. Część wieńczyły kopuły, inne były płaskie; jedne wysokie, drugie przysadziste. A gdzieś pomiędzy nimi, wtulony w sieć krętych uliczek stał dom. Ich dom.
– Ciekawe, co u Dalii. – Głos Qadira, teraz dużo cichszy, gdy dżinn przyjął swoją mniejszą formę, trafił bezpośrednio do jej ucha.
– Niezależnie od tego, jak się ma, na pewno poczuje się dużo lepiej, kiedy wpadniemy z pieniędzmi za czynsz.
Qadir wydał z siebie charakterystyczny dźwięk – wciąż nie potrafiła stwierdzić, czy robił to zębami, czy językiem – i powiedział:
– Tak, ponieważ nasz czynsz wynosi dokładnie tyle, ile masz w torbie.
– Nie dam jej wszystkiego, co zarobiliśmy.
– Przedmiotem tej ostatniej transakcji była moja krew, o ile pamiętasz.
Luli powstrzymała uśmiech, spoglądając przez ramię na marynarzy. Choć brakowało im gracji, nie mogła odsunąć od siebie myśli, że swoboda, z jaką przygotowują statek do wprowadzenia go do portu, sprawia, że przypominają tancerzy.
– To znaczy, że mam zatrzymać twoje krwawe złoto?
Qadir zasyczał.
– Nie potrzebuję waszych ludzkich pieniędzy.
– Jaka szkoda. A myślałam, że z radością wydasz je na wino i kobiety. Wiesz, że handlarze nie przyjmą twoich pamiątkowych monet. – Zerknęła na monetę z dwoma twarzami.
– Luli?
– Mm?
Wsunęła pieniążek do kieszeni.
– Ktoś rozmawia o sułtanie.
Zdusiwszy jęk, Luli odwróciła się i spojrzała na pokład. Poza marynarzami zauważyła kilka rozproszonych tu i ówdzie grupek ludzi. Szła pomiędzy nimi, zachowując kamienny wyraz twarzy i nasłuchując. Mimo nikłego zainteresowania sułtanem nie lekceważyła jakichkolwiek pogłosek. Jako kryminalistka nieustannie unikająca jego podwładnych, nie mogła sobie na to pozwolić.
Dwóch marynarzy rzucało wulgarne komentarze, jakaś para wyznawała sobie zakazaną miłość, ktoś rozwiązywał dziwaczną łamigłówkę… I tyle. Nie wyłapała nic na temat sułtana.
Już porzuciła nadzieję, kiedy zauważyła Rasula al-Dżaszina. Rozmawiał z mężczyzną w mundurze sułtańskiego strażnika. Szybko odwróciła wzrok, a zbliżając się do nich, zwolniła kroku.
– Doradcy sułtana są wściekli – oznajmił strażnik.
Rasul prychnął.
– Dlaczego nie wyśle wielkiego księcia na poszukiwania relikwii?
Strażnik spojrzał w jej kierunku. Luli złapała mijającego ją żeglarza i swoim najprzymilniejszym głosem zapytała, do którego portu będą zawijać. Marynarz odpowiedział, ale nie słuchała. W każdym razie nie jego.
– Czy taki skarb mógłby istnieć naprawdę? – dopytywał Rasul.
– Mówi się, że zmarła żona sułtana wspominała o tej relikwii w swoich opowieściach.
Luli podziękowała chłopakowi i wyciągnęła szyję, by dosłyszeć odpowiedź Rasula.
– Biedaczysko. Naprawdę uważa, że opowieści Jej Wysokości Szafii są prawdziwe?
Strażnik wzruszył ramionami.
– Zdołały powstrzymać morderstwa, więc kto wie – zrobił znaczącą pauzę.
Wszyscy mieszkańcy pustyni słyszeli o zabójstwie żony sułtana, a także Szafii, która powstrzymała mordy swoimi opowieściami. Stała się legendą, podobnie jak opowiadane przez nią historie.
– Jego Sułtańska Mość jest przekonany, że w jednej z tych opowieści kryje się coś, co pomoże mu zwyciężyć nad dżinnami.
– Dżinnami? Są jak muchy, nie da się zabić wszystkich. – Rasul ściszył głos do szeptu.
Zanim wiatr poniósł ich rozmowę z powrotem do Luli, rozmawiali już o czymś innym.
– Ale opowiedz mi o tym cudzie! – poprosił człowiek sułtana. – Słyszałem, że Nocna Kolekcjonerka we własnej osobie dostarczyła ci eliksir? Masz jakiekolwiek pojęcie, jak go zdobyła?
– Najmniejszego. Choć podejrzewam, że gdybyśmy poznali szczegóły, przestałby być cudem. – Kupiec się zaśmiał. – Mimo wszystko dziękuję bogom za szczęście, które mnie spotkało. Nie sądziłem, że dziewczyna tak ochoczo spełni moją prośbę.
Qadir westchnął jej do ucha.
– Dlaczego ludzie dziękują bogom za rzeczy, przy których ci nawet nie kiwnęli palcem?
– Bo to głupcy, wierzą w los – odpowiedziała gorzko Luli. Jeśli bogowie istnieją, nie drgnęła im nawet powieka, kiedy mordowano jej rodzinę.
Zerknęła przez ramię na wyłaniające się powoli miasto. Byli już na tyle blisko, że dostrzegała ludzi w porcie machających w stronę statku. Obróciła się i ruszyła na dziób, aby mieć lepszy widok. Za nią wciąż dało się słyszeć strażnika.
– Co za szkoda, że się zawinęła! Chętnie zobaczyłbym tę legendarną kramarkę.
Rasul westchnął.
– Ma cięty język, bez dwóch zdań, a zarazem to niesamowitej urody klejnot. Gdyby nie zniknęła wczorajszej nocy, zaprosiłbym ją na kolację w Madinne. Wyobrażasz sobie? Pokazać się z Nocną Kolekcjonerką u boku?
Luli znowu z ulgą pomyślała o tym, jak rano zrzuciła z siebie gwiezdny strój i starła z oczu czarną kredkę. Gdyby kupiec – do niedawna jeszcze jednooki – zaprosił ją na kolację z zamiarem obnoszenia się z jej towarzystwem, to normalnie by mu przywaliła.
– A więc sułtan szuka relikwii. – Qadir przemówił jej wprost do ucha. – Myślisz, że znajdziemy ją, zanim wypuści swoje ogary?
Luli stanęła na dziobie i w milczeniu wpatrywała się w miasto. Rozłożyła ramiona, pozwalając, by wiatr targał rękawy. Qadir wyczuł, że powinien przestać mówić. Później porozmawiają o relikwiach, złocie i magii. Teraz wszystko to uleciało jej z głowy. Świat skurczył się do jednej prostej prawdy.
Była w domu.
Kiedy Mazen bin Malik usłyszał od swojego najbardziej zaufanego sługi, że starszy brat wróci do domu z zachodem słońca, oczekiwał, całkiem słusznie, że starszy brat wróci po zachodzie słońca.
Omar nigdy nie wracał z polowania rankiem, a popołudnia zwykł spędzać ze swoimi rozbójnikami. Dlatego kiedy otworzył nagle drzwi do sypialni Mazena, ten właśnie wyłaził przez okno, bo nawet nie przeszło mu przez myśl, że brat może wrócić wcześniej. Chłopak uznał to za poważne przeoczenie ze swojej strony.
Próbował wyobrazić sobie tę scenę z perspektywy Omara: oto najmłodszy syn sułtana, ubrany niczym mieszczanin, w biały dzień wymyka się przez okno sypialni. Ostatnim razem, kiedy przyłapano go w takiej sytuacji, był jeszcze dzieckiem i udawał, że jest poszukiwaczem przygód. Podejrzewał, że teraz, w ustach dwudziestodwuletniego młodzieńca, podobna wymówka nie zabrzmi równie rozczulająco.
Mazen odchrząknął.
– Salam, Omarze.
Jedna z brwi brata powędrowała na tyle wysoko, by zmarszczyć czoło.
– Salam, Mazenie.
– Jak na polowaniu?
– Dorwałem oba cele. – Wskazał na swoje ubrania: haftowaną tunikę włożoną w szarawary podtrzymywane przez pas nabity nożami. Srebrna dżinnijska krew plamiąca szaty bardziej przypominała migoczący gwiezdny pył aniżeli posokę.
– Lśnisz niczym księżyc, mój bracie. – Mazen usiłował się uśmiechnąć.
– Doceniam twoje pochlebstwa, lecz interesuje mnie prawda. – Omar zamknął za sobą drzwi. – Może łatwiej byłoby pogadać w środku?
– Ale w środku jest tak duszno…
– Ojciec wie, że się wymykasz?
Mazen zamarł. Nie, ojciec zdecydowanie niewiedział. Gdyby dotarły do niego jakiekolwiek pogłoski – o którejkolwiek z potajemnych wycieczek – zamknąłby syna w jego pokoju na wieki wieków. Bycie uwięzionym w pałacu nie należało do przyjemnych, ale gdyby został zamknięty we własnej komnacie – umarłby.
Zmusił się do śmiechu.
– Wcale się nie wymykałem! Zażywałem świeżego powietrza.
– Zwisając niebezpiecznie z okna.
– Skądże. Zasłony są zaskakująco solidne.
– Pewnie często się tak wykradasz, co? – Omar podszedł bliżej z rękoma splecionymi za plecami. Mazen zerknął na noże przy pasie i przełknął głośno. Chłopczyk, który wciąż gdzieś w nim siedział i nadal czuł respekt przed bratem, obawiał się, że Omar mógłby chwycić jedno z ostrzy i przeciąć zasłonę. – To o co chodzi? Idziesz spotkać się z jakąś kobietą? – Omar zatrzymał się przy parapecie i wyjrzał przez okno; jego uśmiech znajdował się zaledwie kilka centymetrów od twarzy chłopaka. – A może wybierasz się na zwiedzanie? Knujesz coś niedobrego?
– Nic z tych rzeczy! – Mazen mocniej chwycił się swojej prowizorycznej liny z zasłony. – Słyszałem plotki, że Stary Rhuba wraca dziś do Madinne.
Omar spojrzał na niego beznamiętnie.
– Zmykasz, żeby słuchać opowieści jakiegoś starca?
– On pochodzi z Białych Wydm, Omar. Białych Wydm. Wiesz, co mówią, o tamtejszych piaskach. Że powstały z prochów ghuli, które…
– Dobra. – Omar odszedł z westchnieniem. – Zmykaj. Idź słuchać, jak starcy mielą ozorami.
Mazen zamrugał zaskoczony.
– Nie powiesz ojcu?
– To będzie nasz sekret. – Omar się uśmiechnął. – Za pewną cenę oczywiście. – Zanim Mazen zdążył zaprotestować, starszy brat podniósł dłoń i dodał: – Nie masz tu nic do gadania. Albo zapłacisz za moje milczenie, albo wyjdę stąd i powiem o wszystkim sułtanowi.
Mazen niemalże zapomniał, jak się oddycha. Zapłata. Zapłata dla Omara. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, czym brat mógłby go zaszantażować, ale wolałby zawrzeć kilkanaście układów z Omarem niż powiedzieć prawdę ojcu: że wbrew jego poleceniom sam opuszczał pałac. Że on, książę, czmychał prosto na rzekomo opanowane przez dżinny ulice, i to bez ochrony straży.
– Pamiętaj, Mazenie. Przysługa za przysługę. Jesteś moim dłużnikiem, achi, bracie. – Omar jeszcze raz wyszczerzył zęby i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Złowieszczy uśmiech na dobre wrył się w umysł Mazena; młodzieniec wciąż miał go przed oczami, kiedy przemykał przez pałacowy dziedziniec. Próbował odsunąć myśli od brata, skupić się na cudach znajdujących się w ogrodzie, ale zmartwienia przytłumiły ich piękno. Kamienne ścieżki obwiedzione białymi różami nagle wydały się bezbarwne i zwyczajne, a kunsztowna fontanna przyozdobiona tańczącymi szklanymi sylwetkami ani razu nie błysnęła w słońcu. Zdawało się, że nawet misternie przystrzyżone krzewy, ukształtowane na wzór fantastycznych stworzeń z opowieści jego matki, straciły swój zwyczajowy przepych.
Mazen, w prostej tunice i spodniach, mijał te wszystkie widoki niczym duch, podążając krętymi ogrodowymi ścieżkami przez strumyki pełne kolorowych ryb i puste pawilony z finezyjnie zdobionymi sufitami. Wyłożone poduszkami ławki stały ciche pod łukowatymi sklepieniami, by później w ciągu dnia zaoferować chwilę odpoczynku doradcom sułtana, uciekającym od dyskusji o polityce i oddającym się najświeższym plotkom. Ta myśl sprawiła, że Mazen się spiął. Specjalnie tak zaplanował swoje wyjście, by nikt w pałacu nie odczuł jego nieobecności. Bez wątpienia dobrze się przygotował – miał jedynie nadzieję, że Omar dotrzyma słowa i nie powie nic ojcu.
Strach przygniatał jego stopy mocno do ziemi. Kiedy książę w końcu dotarł do wejścia dla służby, rozchmurzył się nieco. Srebrnej bramy strzegł mężczyzna, którego spodziewał się tu zobaczyć. Zdołał go przekupić, by pozwolił mu wyjść. Starał się nie myśleć o tym, jak nerwowo wyglądał strażnik, kiedy go przepuszczał, ani jak szybko schował pieniądze do kieszeni.
„Wszyscy mamy swoje potrzeby. Ja potrzebuję pomocy w ucieczce, on potrzebuje złota dla syna, który wkrótce przyjdzie na świat”. Pomyślał, że to uczciwa wymiana.
Położona wyżej część Madinne, z pałacem i dzielnicą arystokracji, była zaledwie niewielką oazą na równinie, na której stało miasto, dlatego łatwo i szybko docierało się do suków prostych mieszkańców w niższej dzielnicy. Pola zieleni ustąpiły jałowemu pyłowi, szerokie wybrukowane ulice zwęziły się do utwardzonych dróżek, a zamiast sklepów pojawiły się rozklekotane, choć wciąż urocze stragany z koślawo wymalowanymi szyldami. Ciszę i spokój wypełniły melodyczne dźwięki lutni oraz bębenków, a powietrze nasyciły zapachy piżma i potu, olejków i kadzidła, a także kuszące aromaty przypraw, od których księciu aż pociekła ślinka.
Kupcy oznaczali swoje stoiska żywymi kolorami, aby się wyróżnić. Poszukiwania złotego poszycia kramu Starego Rhuby prowadziły Mazena ścieżkami, przy których gnieździły się przeróżne stragany, ale to wyroby artystyczne zwróciły jego uwagę. Zauważył ceramiczne miski, plansze do szatrandża[1], szkliwione talerze ze znakami zodiaku – aż nagle zatrzymał się, zmrużył oczy i popatrzył na niewielki, ale misternie utkany dywan, z kilkoma powtarzającymi się geometrycznymi wzorami. Znał ten deseń. Na dywanie w jego sypialni widniały niemal identyczne kształty.
Podniósł wzrok i pochwycił spojrzenie sprzedawczyni, kobiety w średnim wieku przyodzianej w liczne warstwy czerwono-pomarańczowych tkanin. Na stołku za nią siedział chudy młodzieniec, obserwując suk szklistym, znudzonym wzrokiem. Jej syn, jak założył Mazen, pełniący funkcję strażnika.
– Salam, ja sajjid, witam pana – odezwała się sprzedawczyni cichym głosem, ledwie słyszalnym przez hałas wokół.
– Salam – odpowiedział mechanicznie książę. Wyminął parę potykających się, rozśpiewanych muzyków i stanął po drugiej stronie straganu. Wskazał na wzór, który przykuł jego uwagę. – Piękne dywany.
Uśmiech sprawił, że wokół oczu tkaczki pojawiły się zmarszczki.
– Szukran, dziękuję. Choć ten akurat to nie moja zasługa. To praca mojej córki. Ja tylko nadzorowałam. – Wyciągnęła dłoń, aby przeczesać palcami frędzle. – Tkała go tygodniami z najlepszej wielbłądziej wełny, kiedy podróżowałyśmy z siostrzanym plemieniem przez urwiska, skąd rozciąga się widok na Ghiban.
Plemię. To słowo rozpaliło w nim nieuzasadnioną tęsknotę. Choć jego rodzina – przynajmniej od strony ojca – wywodziła się z ludów wędrownych, od dawna nie prowadzili koczowniczego stylu życia. Zastanawiał się, jak to jest móc nazywać całą pustynię swoim domem.
Uśmiechnął się.
– Bogowie pobłogosławili twoją córkę talentem. Ten dywan przypomina mi prezent, który otrzymałem wiele lat temu. Ma podobny splot i wzór. Niebieskie diamenty na bieli i półksiężyc w środku. Powiedziano mi, że utkał go tkacki mistrz.
– Ach, to był mój wzór. – Tkaczka zachichotała. – Jak miło zostać nazwaną mistrzynią.
Mazen również odpowiedział jej uśmiechem.
– To zaszczyt poznać cię osobiście.
– Niezły z ciebie czaruś, co?
– Mówię prawdę, tylko tyle. – Znów zerknął na olśniewający dywan, jeden z wielu rozwieszonych między drewnianymi bloczkami wystawowymi. Gdyby był w stanie przemycić dywan tak, by nikt w pałacu niczego nie zauważył, na pewno by to zrobił. Ale jego wycieczki nie uwzględniały zakupów. – Nie znasz przypadkiem pewnego bajarza zwanego Starym Rhubą?
W oczach kobiety pojawił się błysk.
– Pytanie brzmi, kto tutaj go nie zna. Nie widziałam go dziś, ale jego złotej pałatki nie da się przeoczyć. – Uniosła brew. – Jeśli szukasz opowieści, te dywany skrywają ich wiele.
– Ach, niestety na takie opowieści mnie nie stać. – Aż sam się wzdrygnął na to perfidne kłamstwo.
– Nawet nie spróbujesz się targować?
– Każda kwota poniżej pełnej ceny z pewnością byłaby obrazą.
– Masz szczęście, że twoja mowa jest złotem. – Tkaczka machnęła dłonią i zaśmiała się, pozwalając mu odejść. – Wróć, kiedy będziesz mógł pochwalić moją pracę prawdziwym złotem, a nie tylko słowami.
Młodzieniec skinął głową na znak zgody i odwzajemnił uśmiech, po czym ruszył na dalsze poszukiwania Starego Rhuby. Kolejne pytania pozwoliły mu ustalić, że jednostka, którą płynął opowiadacz, „Aiszam”, jeszcze nie dobiła do portu. Mógł jedynie czekać, więc udał się do pobliskiej herbaciarni. Wybrał miejsce na skraju ogródka z dobrym widokiem na nadpływające statki i zamówił kawę z kardamonem.
Umilał sobie czas, wymyślając historyjki na temat przechodniów. Mężczyzna ubrany w wielobarwne szaty uciekał od swojej trupy teatralnej, a ci rozmawiający konspiracyjnym szeptem handlowali nielegalnymi substancjami odurzającymi. Szeroko uśmiechnięta dziewczynka mocno ściskająca dłoń ojca była cudzoziemką i po raz pierwszy widziała suk w Madinne.
Właśnie podano mu kawę, kiedy dotarła do niego rozmowa prowadzona przy stoliku obok, gdzie siedziało pięciu przygarbionych mężczyzn. Plotkowali niczym stare baby.
– Mówią, że wielki książę sprowadził dżinna.
– Co? Na jakąś ceremonię ofiarną?
Mazen zerknął ukradkiem na przemawiającego mężczyznę i natychmiast odwrócił się z powrotem. Rozpoznał go; to strażnik z pałacu. Spokojnie, pomyślał. Nie pozna cię.
Był to z jego strony przejaw ogromnej naiwności, nie do końca racjonalnej. Pospólstwo nie rozpoznawało go w czasie tych wypadów jedynie dlatego, że nie nosił królewskich ozdób. Wyjmował z uszu trzy kolczyki – znak, że jest trzecim synem sułtana, ściągał szal matki, całe swoje złoto i srebro.
Ale choć pozbywał się wszystkiego, co wyróżniało go jako księcia, nie mógł ukryć swojego naturalnego wyglądu. Ani falowanej czarnej czupryny, ani złotych oczu. Mimo workowatych beżowych ubrań pozostawał tym samym Mazenem. Podejrzewał, że nawet kefija na niewiele by się zdała, gdyby strażnik zobaczył jego oczy.
Spokojnie. Nie musisz zwracać na siebie uwagi.
Wziął łyk kawy.
I od razu się zakrztusił. Strażnicy przestali mamrotać i zaczęli wgapiać się w jego plecy.
Przeklęty dzień.
Jeden z mężczyzn podszedł do Mazena zapytać, czy wszystko w porządku. Chłopak spróbował się zaśmiać, ale jakoś mu nie wyszło.
– W porządku. Wszystko w porządku, dziękuję za troskę – wydukał.
Serce łomotało mu w piersi z paniki. Odwróć się, odwróć się.
Na szczęście mężczyzna znów zajął się rozmową.
– Ostatnio po mieście szwenda się więcej dżinnów.
– Więcej? Myślałem, że środki, które przedsięwziął wielki książę, miały trzymać je z dala.
Mazen ścisnął kubek. Wejście na teren Madinne było dla dżinnów wyrokiem śmierci – po co naruszały granice miasta?
– Na co komu skomplikowana ochrona? – Jeden z rozmówców machnął lekceważąco ręką. – Powinni organizować publiczne egzekucje. Wykrwawiać bestie, a wyrosłe na ich krwi kwiaty rozdawać wśród publiki. To by je odstraszyło.
Mazen pomyślał o okropnych plamach srebrnej krwi na ubraniach brata. Zastanawiał się, gdzie Omar dopadł swoich przeciwników i co zrodziła ich krew. Czy błagali okrutnego napastnika, aby darował im życie? A może daremnie walczyli do samego końca? Mazen nie lubił wyobrażać sobie tego, jak błagają. Ani też myśleć o żywotach przedwcześnie zakończonych jatką.
Cudowne było to – przerażająco cudowne – że srebrna krew przelana w wyniku brutalnej potyczki mogła pobudzić naturę do życia.
Zupełnie inaczej niż w przypadku ludzkiej krwi, której przelanie oznaczało jedynie stratę. Ból. Brak.
Niespodziewanie Mazen przypomniał sobie ostatni raz, kiedy widział swoją matkę. Dziesięć lat temu. Miał zaledwie dwanaście lat. Pamiętał, że spała. A przynajmniej tak mu się wydawało. Przyszedł przekazać jej wiadomość od ojca. Zobaczył ją na łóżku. Leżała bezwładnie, wpatrzona w sufit, ze szkarłatną plamą na piersi.
Wziął powolny oddech, odpychając od siebie wspomnienie, które co jakiś czas powracało, wołając o zemstę. Jego matkę zamordował dżinn – to dlatego ojciec zabronił synowi opuszczać pałac bez straży.
Podniósł głowę, gorączkowo rozejrzał się za czymś, co odwróciłoby jego uwagę. Nie musiał szukać daleko; niecałe pół metra od niego w tłumie stała bez ruchu kobieta. Uśmiechała się do niego. Była wysoka, dobrze zbudowana, hojnie obdarzona krągłościami. Cienkie jedwabie podkreślały długie nogi.
Mazen chłonął jej oszałamiający wygląd. Czuł, jak wzbiera w nim pożądanie, kiedy spoglądał w jej hipnotyzujące oczy, które zmieniały barwę w słońcu od kawowej czerni do bursztynu.
Poniekąd wiedział, że lubieżny dreszcz przebiegający przez jego ciało wcale nie jest naturalną reakcją, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać.
Kobieta zatrzepotała rzęsami, odwróciła się i odeszła.
W powietrzu wisiało jakieś dziwne napięcie; przypominało naprężoną strunę.
A po chwili pękło.
Mazen wstał, rozciągnął usta w uśmiechu i ruszył za boginią wprost w panujący na suku chaos. Kim mogła być?
Nigdy wcześniej nie zawładnęło nim tak głębokie pożądanie. Oczywiście, że musiał za nią iść. Musiał… musiał…
Ją mieć.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Szatrandż – arabska gra szachowa, która powstała na terenie Azji Środkowej w VII–VIII wieku. Do Europy została sprowadzona przez Arabów w VIII–IX w. i była pierwowzorem współczesnych szachów (przyp. red.).
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz