Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Choć moje osobiste #metoo miało miejsce na długie lata przed tym ogólnoświatowym, mam wrażenie, że tak naprawdę wysłuchana i usłyszana zostałam dopiero wtedy, kiedy pojedyncze głosy, takie jak mój, zabrzmiały w przepotężnym chórze niezgody. Jak każda z osób, które wykrzyczały w tym chórze publicznie swój sprzeciw wobec traktowania słabszych od siebie jak seksualne zabawki, zainkasowałam i przyjmuję nadal niewyobrażalną dawkę internetowego hejtu, pogardy, szyderstwa i towarzyskiego ostracyzmu, nie mówiąc o utracie zatrudnienia. Tak się broni konający system. Zapłaciłam słoną cenę - trudno, stać mnie!
Jeśli choć jedna zawarta w moich felietonach myśl ułatwi komuś wędrówkę przez ten dziwny, piękny świat, będę to uważała za prawdziwy sukces. Jeżeli choć jedna wykluczona, zraniona, wykorzystana przez silniejszych od siebie osoba poczuje się dzięki niej mniej samotna, to będzie dla mnie najwspanialsza nagroda. I niechże już wreszcie nadejdzie ten „kres lubieżnego dziada”! W jego miejsce chcę widzieć mężczyznę, który kocha, lubi i szanuje każdą z nas. I siebie. Który wie, że patriarchat tak naprawdę krzywdzi wszystkich, oddzielając nas od siebie i odcinając nam drogę powrotu do naszej prawdziwej, kochającej natury.
Paulina Młynarska
Paulina Młynarska, dla przyjaciół Lola, rocznik 1970. Pisarka, felietonistka, blogerka, autorka scenariuszy, piosenek i wierszy. Działaczka na rzecz praw kobiet, feministka. Dawniej dziennikarka oraz producentka radiowa i telewizyjna związana z rynkiem polskim i francuskim. Jeszcze dawniej - aktorka filmowa, teatralna i kabaretowa, a także modelka. Cztery razy wychodziła za mąż, trzykrotnie emigrowała z Polski. Sama o sobie mówi, że przeżyła już co najmniej sześć życiorysów, a to przecież dopiero początek!
Dziś - przede wszystkim - nauczycielka jogi i podróżniczka, oddana pracy na rzecz kobiet i z kobietami. Współorganizuje dla nich warsztaty rozwojowe #miejscemocy. Jej felietony i wpisy w mediach społecznościowych co kilka miesięcy prowokują ogólnopolską awanturę. Bo poruszają tematy łamania praw kobiet i mniejszości, hipokryzji patriarchatu po obu stronach politycznej barykady i okrucieństwa uprzywilejowanych wobec słabszych, Młynarska pisze bez znieczulenia, bez pudru i nie ogląda się przy tym na opinię "salonu" ani na internetowy hejt.
Pytana o swój największy sukces, odpowiada: "Niezależność! To, że udaje mi się zachować naprawdę duży margines osobistej wolności". A że ta wolność ma swoją cenę? Trudno. Młynarska twierdzi, że ją stać! Mieszka w maleńkim domku na Krecie. Na jego dachu urządziła własne studio, w którym uczy hatha i yin jogi oraz teorii jogi i technik medytacyjnych. Z kuchni zaś nadaje audycje swojej prywatnej telewizji "Kreta - wolna kobieta!". Można je oglądać na kanale Pauliny na YouToube. Jest matką choreografki i performerki Alki Nauman. Kocha tango argentyńskie i w ogóle życie. Nad życie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 253
Copyright © Paulina Młynarska-Moritz, 2020
Projekt okładki
Michał Poniedzielski
Zdjęcia na okładce i w tekście
Tatiana Jachyra
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8169-927-3
Warszawa 2020
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Najmilsze Czytelniczki, kochani Czytelnicy!
Jak zawsze z drżeniem serca oddaję w Wasze ręce kolejny zbiór moich felietonów. Ukazywały się w serwisie Onet, któremu z tego miejsca gorąco dziękuję, a także w „Gońcu Polskim” (wydawanym w Wielkiej Brytanii), w dodatku „Praca” do „Wysokich Obcasów”, w „Grazii” i na mojej stronie internetowej paulinamlynarska.pl w latach 2017–2019. Czyli po #MeToo. To ważne, bo choć moje osobiste #metoo miało miejsce na długie lata przed tym ogólnoświatowym, mam wrażenie, że tak naprawdę wysłuchana i usłyszana zostałam, dopiero kiedy pojedyncze głosy, takie jak mój, zabrzmiały w przepotężnym chórze niezgody. Jak każda z osób, które wykrzyczały w tym chórze publicznie swój sprzeciw wobec traktowania słabszych od siebie jak seksualne zabawki, zainkasowałam i przyjmuję nadal niewyobrażalną dawkę internetowego hejtu, pogardy, szyderstwa i towarzyskiego ostracyzmu, nie mówiąc o utracie zatrudnienia. Tak się broni konający system. Zapłaciłam cenę – trudno, stać mnie! Idąc za słowami profesora Władysława Bartoszewskiego: „Nie opłaca się, ale warto”.
Niektóre teksty w tej książce są precyzyjnie datowane, inne nie. Sądzę jednak, że każdy, kto obserwuje przemiany społeczne zachodzące w Polsce i na świecie na przestrzeni ostatnich lat, doskonale umieści w czasie wydarzenia, które stały się inspiracją albo po prostu punktem wyjścia dla moich rozważań.
Dwa ostatnie lata to okres fundamentalnych zmian w moim życiu – zawodowym i osobistym. Po ponad trzech dekadach pracy przed kamerami opuściłam nafaszerowane technologią, skąpane w adrenalinie media i ruszyłam zieloną ścieżką poszukiwań duchowych. Obecnie zawodowo zajmuję się nauczaniem jogi, prowadzę warsztaty rozwojowe i oczywiście nadal piszę książki. Sprzedałam i rozdałam większość z tego, co było w Polsce moją własnością: dom, samochód, meble, ubrania, książki, bibeloty, naczynia, pościele, obrusy i obrazy! Co za ulga! Zostawiłam sobie tylko te przedmioty, które mają dla mnie bezdyskusyjną wartość sentymentalną, i książki. Okazało się, że dało się je upchnąć w najmniejszym dostępnym schowku do wynajęcia. Przez rok podróżowałam po świecie z plecakiem, a gdy już się nasyciłam wolnością, osiadłam w miejscu, które zawsze uważałam za swoje przeznaczenie – w Grecji, na Krecie. Prowadzę tu własne niewielkie studio jogi i piszę.
Na Krecie kocham wszystko. Uśmiechniętych, gościnnych ludzi, czerwoną ziemię, turkusowe niebo, zieleń gajów pomarańczowych i srebrzystość oliwnych. Szare i białe kamyki na plażach, które w słonej wodzie nabierają kolorów i stają się klejnotami z jaskiń dzieciństwa. Góry – latem liliowe, a śnieżnobiałe zimą, nakreślone graficzną, ostrą kreską. Kocham jasnożółte gekony na bielonych ścianach, kawę „elliniko” z fusami na szczęście, oliwę tłoczoną jakby ze złota, czerwone wino. I te puste bizantyjskie kościółki, powstałe w miejscach kultu dawniej, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Z ich chłodnymi, kamiennymi ławkami. Z widokiem na nieskończoność. Pod opiekuńczymi spojrzeniami Rei, Hekate, Demeter, Kory i radosnej Baubo czuję, że przyszłość przyniesie mi jeszcze wiele dobrego.
Mam 49 lat i… chyba dobiłam do portu.
Teksty, które złożyły się na tę książkę, są nie tylko komentarzem do bieżących wydarzeń, ale też zapisem przemyśleń, zachwytów, chwil rozpaczy i konfliktów, jakie towarzyszyły przeobrażeniu, któremu poddałam swoje życie.
Jeśli choć jedna zawarta w nich myśl ułatwi komuś wędrówkę przez ten dziwny, piękny świat, będę to uważała za prawdziwy sukces. Jeżeli choć jedna wykluczona, zraniona, wykorzystana przez silniejszych od siebie osoba poczuje się dzięki niej mniej samotna, to będzie dla mnie najwspanialsza nagroda.
I niechże już wreszcie nadejdzie ten „kres lubieżnego dziada”! W jego miejsce chcę widzieć mężczyznę, który kocha, lubi i szanuje każdą z nas. I siebie. Który wie, że patriarchat tak naprawdę krzywdzi wszystkich po równo, oddzielając nas od siebie i odcinając nam drogę powrotu do naszej prawdziwej, kochającej natury.
Tymczasem życzę przyjemnej lektury (choć pewnie nie zawsze taka będzie)!
Om Shanti!
Loutraki, zima 2019
Czy Polska powinna przyjmować uchodźców?
Czytelnicy zwrócili się do mnie z prośbą, bym podzieliła się moim poglądem na ten temat. Odpowiedź na to pytanie jest złożona – dziś o wiele bardziej niż jeszcze dwa–trzy lata temu. Trudno nie wziąć pod uwagę ogromnych zmian, jakie zaszły w nastawieniu Polaków do uchodźców, odkąd z mównicy sejmowej, z ust najważniejszego obecnie polityka w kraju padły zawstydzające słowa o przenoszeniu przez uciekinierów z regionów objętych konfliktami zbrojnymi pasożytów i chorób.
Okazało się, że ogromna część społeczeństwa, które z racji własnej historii powinno doskonale rozumieć, czym jest dramatyczna konieczność ucieczki, godzi się na to, by słowo „uchodźca” stało się inwektywą. Wystarczy posłuchać, jak używają go w Polsce małe dzieci, które zawsze bezbłędnie wyłapują, co dorosły autor podsłuchanych słów miał na myśli.
Zgodnie z konwencją genewską uchodźca to osoba objęta prześladowaniem z powodu rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu poglądów politycznych przebywająca poza granicami swojego państwa, która nie może skorzystać z jego ochrony. Postanowienia konwencji nie mają zastosowania wobec zbrodniarzy wojennych. W Polsce, jak widać, wyłącza się z niej małe dzieci. Nasz kraj ratyfikował konwencję genewską oraz protokół nowojorski w 1991 roku. Ta data wiele mówi, prawda? Wygląda na to, że sygnowanie konwencji było krokiem na polskiej drodze do demokracji.
Szkoda, że nikt wtedy nie pomyślał o tym, iż warto także zacząć edukować Polaków na temat wielokulturowości. Zwłaszcza że już wtedy marzyła się nam Unia Europejska! Ten brak elementarnej wiedzy na temat różnic kulturowych i religijnych między ludźmi skutkuje w Polsce panicznym strachem przed każdym, kto obcy. Zagranie na tej strunie przez polityków prawicy i część Kościoła poskutkowało powszechnym rasizmem, którego werbalna i fizyczna ekspresja w formie wyrażanych na przykład w internecie fantazji o posyłaniu „ciapatych” do gazu, a także aktów bezpośredniej agresji stawia nas poza wspólnotą ludzi cywilizowanych. Polska stała się krajem na wskroś ksenofobicznym.
Według danych Urzędu do spraw Cudzoziemców na rok 2017 obecnie w Polsce legalnie przebywają 5534 osoby. Z tego uchodźcami nazwać można 1354 osoby, ochronę uzupełniającą ma 1995 osób, pobyt ze względów humanitarnych dotyczy 1883 osób, a pobyt tolerowany przyznano 302 osobom. Ochrona uzupełniająca to prawie to samo, co status uchodźcy. Pobyt tolerowany jest przyznawany osobom, którym z różnych względów odmówiono statusu uchodźcy lub ochrony uzupełniającej, ale nie mogą one wrócić do swojego kraju, na przykład z powodu toczącego się w nim konfliktu zbrojnego. Pobyt ze względów humanitarnych jest przyznawany z powodów rodzinnych.
Trochę daleko od „miliona” pani premier. Kropla w morzu. Chciałabym, aby Polska była krajem, w którym społeczeństwo nie daje sobą manipulować, a podpisane przez nas akty prawne są respektowane. Jednak jest, jak jest. Uchodźcy mają rację, omijając Polskę szerokim łukiem.
30 marca 2017
Cierp ciało?
Wierzę w pracę nad sobą. Wiem, że jeżeli człowiek się zaweźmie, to niezależnie od punktu startowego, odmieniając swój sposób myślenia, może poprawić jakość swojego życia. Nie chodzi jednak o to, by sobie w weekend poczytać poradniki i na miesiąc zmienić dietę. To, o czym mówię i piszę, czego doświadczyłam i co dziś przynosi owoce, to regularna, codzienna praktyka. Praca w postaci uważnego obserwowania własnych nawyków i mozolnego ich zmieniania, praca nad tym, jak o sobie i o innych myślę. Praca nad własnym nastawieniem do własnych potrzeb. Praca nad ciałem – w moim przypadku regularnie praktykowana joga i medytacja.
Tak, zgadzam się, jest tego trochę. Jest tego tyle, że aby znaleźć na to czas w moim aktywnym życiu, postanowiłam wcześniej wstawać, zrezygnować z kilku (-nastu) zżerających czas i energię, bezproduktywnych aktywności i toksycznawych znajomości. Nie mam czasu na bankiety, ścianki i inne takie. Odmawiam wielu propozycjom zawodowym, które pożarłyby mój czas i energię, w zamian dając tylko kasę, a zero satysfakcji i poczucia sensu.
Nie zawsze tak było, bowiem jako samotna mama, bardzo ceniąca sobie niezależność materialną, przez długie lata pracowałam przede wszystkim dla pieniędzy. Na tamtym etapie najważniejsze było dla mnie wykształcenie córki i zapewnienie jej w miarę komfortowego dzieciństwa.
Fakt, że dziś stać mnie na odmawianie, uważam za jedną z najcenniejszych składowych swojego dorobku. Zrobiłam miejsce dla własnego rozwoju, nadając mu bardzo wysoki priorytet. Lata wysiłku procentują. Są widoczne w stylu życia, jaki prowadzę, na moim koncie bankowym, w projektach biznesowych i artystycznych, które realizuję, a nawet w tym, jak wyglądam. Dobiegając czterdziestego siódmego roku życia, wyglądam bowiem lepiej i zdrowiej niż dziesięć lat temu, gdy zżerała mnie depresja, a każdy dzień był walką o przetrwanie. Nikt za mnie nie wykonał tej roboty. Nikt mnie też nie pilnował, bym się leczyła, zmieniała nawyki i w rezultacie stała się szczęśliwszym człowiekiem.
Ostatni rok, choć straszliwie trudny, ponieważ pożegnałam na zawsze mojego Tatę, przyniósł mi także wiele dobrego. Nie przypadkiem, nie na zasadzie „ślepej kurze ziarno”, tylko dlatego, że ciężko nad sobą pracowałam, zaczęły wypalać różne moje wcześniej założone plany i realizować się marzenia. Udało mi się ukończyć kurs dla nauczycieli jogi, a wyjazdy do Azji z grupami kobiet, połączone z moimi warsztatami Miejsce Mocy, stały się dla mnie sposobem na życie. Ziściło się coś, czego bardzo pragnęłam – żyję i pracuję w podróży. Wiem, że moja droga dla wielu kobiet jest w jakimś sensie inspirująca, czytam o tym w mailach, słyszę w rozmowach. Jednak odpalając co rano komputer, czytam także komunikaty, od których włos jeży mi się na głowie. Nie dlatego, że dotykają mnie one osobiście (możecie wierzyć lub nie, po latach bycia obiektem skrajnego hejtu można się znieczulić), ale dlatego, że pokazują, jak wielka jest wśród kobiet w kraju nad Wisłą potrzeba wzajemnego pilnowania się, aby, Boże broń, komuś się nie poprawiło.
Z zegarmistrzowską precyzją oddała to pani J., pisząc na moim profilu: „Pani Paulina była zawsze dla mnie wzorem mądrej i silnej kobiety… Ale gdy zaczęła podróżować, cieszyć się życiem – zmieniłam zdanie”. Cytat dosłowny i tak klarowny, że bardziej się nie da: mądra i silna kobieta to taka, która „wytrzymuje”, mimo że jej życie jest straszne. Gdy zaczyna się nim cieszyć, traci te cechy. Mądra kobieta pokazuje, jak znosić cierpienie. Bowiem, jak wiadomo, cierpieniu nie da się zaradzić. Nie ma wyjścia – cierp ciało, jak ci się kobietą urodzić chciało. Ciekawa logika, muszę przyznać. W dalszej części wpisu tej samej autorki czytamy: „Medytacje i joga nie są dla nas – maluczkich. Nie stać nas na to”.Rozumiem, że wiele osób wyobraża sobie jogę jako luksusowy sport dla bogaczy. Nic bardziej mylnego, zwłaszcza w dobie internetu, w którym roi się od darmowych świetnych kursów. Medytacja zaś jest praktykowana na przykład w najgorszych więzieniach świata przez ludzi pozbawionych absolutnie wszystkiego.
Praca nad sobą i rozwój są równie trudne dla kogoś z zamożnego, uprzywilejowanego świata (czyli dla mnie), jak dla bardzo skromnej osoby z małego miasteczka. Są także równie dostępne. Trzeba mieć motywację i zdać sobie sprawę, że aby zmienić coś, co się kształtowało przez lata, potrzeba… lat. Wchodzisz na ścieżkę czy nie? Oto jest pytanie! I pamiętaj, po drodze spotkasz niejedną panią J., która spróbuje ci wmówić, że kiedy było z tobą gorzej, było lepiej. Odwagi!
Wara od mojej niewiary!
Kerala, południowe Indie. Oddycham swobodniej, ponieważ każda napotkana tu twarz odruchowo się uśmiecha. Taka kultura.
Za mną trudny moment. Przede mną długie układanie się do życia bez ogromnie ważnej osoby. Ostatnie tygodnie wiele mnie nauczyły. Poznałam pięknie okazywaną, dyskretną ludzką dobroć i zderzyłam się z trudnym do ogarnięcia okrucieństwem oraz świństwem. W dziedzinie hejtu zaobserwowałam pewien nowy trend, mianowicie rozliczanie osób niewierzących z ich udziału w uroczystościach i świętach o charakterze religijnym.
Wśród okrutnych, złośliwych i nieodmiennie chamskich komentarzy, które skasowałam z mojego Facebooka w dniach bezpośrednio po śmierci mojego Taty, niemało było takich, których autorzy zadawali mi wprost pytanie, czy jako ateistka w ogóle wybieram się na jego pogrzeb! Jakaś pani, ukrywająca się pod nickiem „kotka trzpiotka”, stwierdziła, że ma nadzieję nie zobaczyć mnie w kościele, ponieważ byłaby to z mojej strony hipokryzja. Jakiś koleś stwierdził, że skoro jednak byłam w kościele i w uroczystościach pogrzebowych udział brałam, to znaczy, że jak trwoga, to do Boga. Jak się to ma do nauczania Franciszka? To wasz przywódca duchowy, więc mi odpowiedzcie. Jak się to ma do nauczania Jezusa, który kazał pocieszać cierpiących? Bo strata bliskiej osoby to jest cierpienie, jakbyście nie wiedzieli. A kopów, złośliwości i uszczypliwości zebrałam od tak zwanych dobrych chrześcijan tyle, że nawet gdybym była wierząca, tobym niechybnie zwątpiła.
Ale nie tylko w hejcie pojawiła się moda na rozliczanie z życia duchowego. Oto dziennikarka kolorowej gazety umawia się ze mną na wywiad i pyta, czy jako osoba niewierząca zamierzam zasiąść z bliskimi do świątecznego śniadania. Hę? Zawiesza wzrok, zadowolona, że takie podchwytliwe sobie wykminiła pytanko. Dopadła mnie! Już miałam ochotę odpalić, że nie, ponieważ w tym czasie będę odprawiać w garażu czarną mszę. Ukatrupię równie czarnego koguta sąsiadów, odgryzając mu łeb, aby potem obryzgać jego krwią świąteczny stół, biegając wokół niego naga i wrzeszcząc dziko, że jestem feministką. Ale się powstrzymałam i tylko uprzejmie zapytałam, o co właściwie chodzi z tym rozliczaniem niewierzących z liczby spożytych podczas Wielkanocy jajek. Przecież każde święta oprócz wymiaru religijnego mają jeszcze ten społeczny i rodzinny. Ich piękna powtarzalność daje nam poczucie ciągłości i łączności z przodkami, a fakt spożywania tych samych potraw co oni kiedyś, dawniej, daje poczucie ciągłości i przynależności do naszej kultury. Poza tym, do cholery ciężkiej, mam w rodzinie osoby wierzące, którym zależy na mojej obecności i z którymi ja także chcę się spotkać w ważnym momencie. Także nad urną z prochami ojca. To może być trudne do pojęcia dla hejterów i niektórych media workerów z kolorowych gazet i portali plotkarskich, ale znani ludzie, pogardliwie przez nich zwani celebrytami, mają ludzkie uczucia. Mają rodziny, które kochają. Cierpią, kiedy tracą kogoś bliskiego. I przeżywają przykre emocje, kiedy włazi się z buciorami w ich dusze.
Jestem z grupą w Indiach – kraju ludzi niesamowicie religijnych. Dom, w którym mieszkamy, należy do hinduistów, ale z uwagi na szacunek dla wiary gości nie brak tu świętych katolickich obrazów z Matką Boską i Ostatnią Wieczerzą. Jest też wielki muzułmański półksiężyc na ścianie. Na półkach znajdziemy zarówno Bhagawadgitę, Biblię, jak i Koran. Obok siebie. Nasz nauczyciel jogi modli się przed sesją w sanskrycie, my się skupiamy albo modlimy po swojemu. Nikt tu nikogo z niczego nie rozlicza.
Jako ateistka wzięłam udział w niezliczonych obrzędach religijnych na całym świecie. I zamierzam nadal to robić. Może nawet się nawrócę, kto wie? Ale to nie jest wasza sprawa. Nie wasza.
Felieton powstał pierwotnie dla Onet.pl
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Najmilsze Czytelniczki, kochani Czytelnicy!
Czy Polska powinna przyjmować uchodźców?
Cierp ciało?
Wara od mojej niewiary!
Dziewczyny toksyny
Kobiety na marginesie
Eurolepszość pseudolepszość
Trump pragnie Boga?
Nie mniej niż drzewa i gwiazdy
To nie są zwyczajne wakacje
Śmierć w Kościelisku
Nasza wielka polska patologiczna rodzina
O moim ojcu, nadziei i o braniu oddechu
Wojna dzieci dzieci wojny
Houston, mamy problem z poczuciem humoru!
Hare Kryszka
Jak Kutz się rozmarzył o nagiej Pawłowicz
Po tragedii w Rimini
#siebiewarci
W blasku bzdur
Blizna
Siódma ręka bogini złej prawdy i hejtu, czyli co o nas mówi Krystyna Pawłowicz
#czarnywtorek za 10 lat
Kto się rucha w szatni VIIb?
Kraj na huśtawce
Półtora miliona niepoczytalnych?
Człowiek czy człowiek kultury?
Polska X
Joga, ale z kim? Czyli jak uniknąć syndromu bogini
Ostatni prezent od mojego Taty
Moja śmiesznie wyjątkowa polskość
Przepis na hipokrytę
Polska afektywna dwubiegunowa
Edukacja albo faszyzm?
Cisza pod Nanga Parbat
Kto zapłaci za tort dla Hitlera?
Prawda i mur
Popielcowe walentynki
Zero empatii
Depresja, odwaga i wstyd
Felieton o nadziei
Sto lat! Felieton przed Dniem Kobiet
Wiosna w mediach patriarchatu
Media bez śmiechu (kobiet)
Zakaz aborcji tylko dla biednych
Nie musisz się wkręcać
Stary dobry sojusz tronu i ołtarza
Za co dziękuję Dominice Kulczyk
Plemniki mają głos!
Rozmowy o D.
Dlaczego nie zamierzam wstawać z kolan
Dobry protest nie jest zły!
Pan O. Wspomnienie o profesorze Wiktorze Osiatyńskim
Spadłam z krzesła
My do poprawki
Wielbłąd
First thing first
My – polityczni
Mój sąsiad, co sieje nadzieję
10 grzechów przeciwko wakacjom
Polska szklanka
Konstytucja niefeministki
Pigułka gwałtu
Czego nie muszę wiedzieć na temat JK
Dwa patriarchaty
Moje wspaniałe straty
Papież wiedział i ty wiesz
Reakcja Giertycha
Najważniejszy lek na depresję to wiedza!
Veni, vidi, Kler
Wybierz spokój
Antyszczepionkowcy słowni przemocowcy
Jogin w góralskich kapciach
Toksyczny guru i rozum babci
Jak straciłam pazur i zyskałam spokój
Ludzie świata
Oni nie zmądrzeją
Cień moralisty
Starość jaskiniowców
Przetrwaj tę młodość!
Zmierzch lubieżnego dziada
Ojczyzna jako zupełny odlot
Dwie noce
Za majówkę!
Czym się różni pedofil świecki od duchownego?
W Polsce naprawdę trzeba wprowadzić edukację seksualną
Mem krąży po internetach
Molestowane dziecko Zbiorowej Mądrości
Witaj, zmiano!
Adonis i Wenus znad Wisły
Walizka
Hejt na Ingę
AIDS i kiła wiernych omijają
Dlaczego tak późno? Felieton o gwałtach
İNo pasarán, k…wa!
Burdel w świątyni (sztuki)
Wielka zmiana, będzie wstyd!