Żyje się tylko dziś. Nowa biografia Astrid Linfgren - Andersen Jens - ebook

Żyje się tylko dziś. Nowa biografia Astrid Linfgren ebook

Andersen Jens

4,5

Opis

Jens Andersen, wybitny duński biograf, od 30 lat publikuje opowieści o ważnych osobistościach duńskiej kultury, literatury i życia publicznego, takich jak Hans Christian Andersen, Thit Jensen, Tove Ditlevsen, Kim Larsen, królowa Małgorzata i nastęHispca tronu, książę Fryderyk.

Historia życia Astrid Lindgren pokazuje pomijane dotąd wątki jej biografii i wydobywa zazwyczaj marginalizowane aspekty jej życia, działalności i osobowości.
Spotykamy Astrid Ericsson z Vimmerby, fascynującą osobę, która została zawodową pisarką w wieku około czterdziestu lat, poznajemy jej trudne doświadczenia życiowe, nim została bogatą autorką bestsellerów.
Andersen przedstawia wszystkie formacyjne doświadczenia przyszłej pisarki: poznajemy małą dziewczynkę, wychowywaną w konserwatywnej chłopskiej rodzinie w Smalandii, młodzieńczo zbuntowaną nastolatkę i jej kontrkulturowe inspiracje („chłopczyce” z lat 20.), młodziutką dziennikarkę, stawiającą pierwsze kroki w zawodzie i wikłającą się w romans z żonatym wydawcą lokalnej gazety, z którym zachodzi w ciążę. Urodzenie pozamałżeńskiego dziecka, małego Lassego, konieczność oddania go na pierwsze lata życia pod opiekę zastępczej matce w Danii, migracja do Sztokholmu w celu uniknięcia skandalu obyczajowego w rodzinnej wiosce, podjęcie pracy zarobkowej i starania o przeżycie w wielkim mieście – czas przed debiutem literackim i przed oszałamiającą falą „Pippimanii”, który ukształtował poglądy i osobowość Astrid Lindgren.  
O okolicznościach przyjścia na świat synka Astrid świat dowiedział się pod koniec lat 70., z biografii, której autorką była zaprzyjaźniona z pisarką Margareta Strömstedt, ale dopiero Andersen odtwarza ten wątek krok po kroku, oddając całą jego złożoność i dramatyzm, z sugestywnie przedstawiając osobowość i poczynania przedsiębiorcy Reinholda Blomberga, ojca Lassego. Kolejne etapy barwnego życia Astrid Lindgren – jej długoletnią pracę w redakcji wydawnictwa Rabén & Sjögren, poślubienie Sturego Lindgrena, założenie rodziny i urodzenie córeczki Karin, błyskawiczny rozwój kariery literackiej, rozkład małżeństwa i przedwczesną śmierć męża, poszukiwanie wytchnienia na rodzinnym letnisku na wysepce Furusund – opisuje Andersen pasjonująco i sumiennie. Pokazuje istotne dla niej – zawodowo i osobiście - przyjaźnie. Przede wszystkim jednak życie rodzinne, wychowanie dzieci – doświadczenia, które w decydującym stopniu wpłynęły na jej pierwsze próby literackie.
Ważny akcent w tej biografii pada na ostatni okres w życiu pisarki. Osiągnąwszy tak wiele w dziedzinie literatury, angażowała się społecznie i politycznie, już to występując w obronie praw zwierząt, już to krytykując socjaldemokrację za sprzeniewierzenie się dawnym ideom i za niedorzeczności w szwedzkim systemie podatkowym. W końcowej części książki opowieść o życiu i twórczości Astrid Lindgren staje się opowieścią o kulturze XX-wiecznej Szwecji, uświadamiającą odbiorcom, że postępowe szwedzkie urządzenia socjalne i publiczne, w tym związane z równością płci, pomocą uchodźcom nie są wcale starej daty – i że tak zwanego modelu szwedzkiego nie wymyślili wyłącznie politycy. Przeciwnie, zapracowały nań także mądre i samodzielne kobiety, do których zaliczała się autorka znanych na całym świecie książeczek o zbuntowanej rudowłosej dziewczynce.
Biografia Astrid Lindgren jest zarówno fascynującą opowieścią o życiu i twórczości jednej z najbardziej znanych i cenionych autorek książek dla dzieci w XX wieku, jak i ciekawym przyczynkiem do poznania szwedzkiej kultury społecznej w XX wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 519

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (24 oceny)
13
11
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bas_Kep9

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa opowieść o pisarce Astrid Lindgren. Polecam.
00
malasia72

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00
antoninaweber6

Nie oderwiesz się od lektury

Wnikliwa i dokładna biografia zawierająca niezgłębione dotąd fakty z życia Astrid. Niekiedy zbyt drobiazgowa, ale mimo to czyta się z zainteresowaniem i przyjemnością. Mnóstwo przypisów, odnośników i mniej znanych cytatów pisarki. Po lekturze chętnie poznam i przeczytam to, co ją inspirowało i do czego odwoływała się zarówno w swoich tekstach, jak i w życiu.
00

Popularność




Tytuł oryginału:Denne dag, et liv - En Astrid Lindgren-biografi

Wydanie polskie na podstawie: Gyldendal, 2014

Zdjęcie na okładce: Kwiecień 1930, Astrid z synkiem w Parku Wazów zbiory prywatne/Astrid Lindgren Aktiebolag)

Wydawca:Andrzej Chrzanowski

Redakcja i korekty:Magdalena Szczypiorska-Chrzanowska

Redakcja technicznaDanuta Przymanowska-Boniuk

Projekt okładki, stron tytułowych i opracowanie typograficzneWojciech Stukonis

Dofinansowano ze środków Danish Arts Foundation

Copyright © Jens Andersen & Gyldendal, Copenhagen 2014.

Published by agreement with Gyldendal Group Agency

Copyright © for the Polish translation by Włodzimierz Karol Pessel

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Akademickie SEDNO Spółka z o.o.

Copyright © Przekład wiersza na stronie 403: Magdalena Szczypiorska-Chrzanowska

Warszawa 2021

Wszelkie prawa zastrzeżoneKopiowanie, przedrukowywanie i rozpowszechnianie w całości lub we fragmentach jakąkolwiek techniką bez pisemnej zgody wydawcy zabronione

ISBN 978-83-7963-066-0ISBN 978-83-7963-067-7 (e-book)

Wydawnictwo Akademickie SEDNO Spółka z o.o.00-696 Warszawaul. J. Pankiewicza [email protected]

Wiem na pewno, w czym nie znajdziemy sensu życia. W gromadzeniu pieniędzy, majątku i rzeczy, w sławie i obecności w plotkarskich tygodnikach, w przerażeniu samotnością i ciszą, które jest tak wielkie, że nigdy nie pozwala nam na zrobienie kroku w tył i pomyślenie: co ja właściwie robię z moim krótkim czasem na tej ziemi?

Astrid Lindgren

Słowo od autora

Do stworzenia biografii potrzeba dwóch osób: piszącej i opisywanej. W rzeczywistości jednak w proces powstawania tekstu zaangażowanych jest dużo więcej ludzi, którzy w istotny sposób wpływają na jego ostateczny kształt. Dość wspomnieć autorów wcześniej opublikowanych książek i artykułów na temat bohaterki czy bohatera biografii, bardzo użytecznych dla autora nowej pracy. W bibliografii na końcu książki zamieściłem adresy wszystkich książek, artykułów, czasopism i stron internetowych poświęconych życiu i twórczości Astrid Lindgren, których jestem dłużnikiem.

Wielkie podziękowania należą się tym wszystkim, którzy pomogli mi w dotarciu do materiałów źródłowych: przede wszystkim Lenie Törnqvist, znawczyni życia Astrid Lindgren, która była niestrudzona w udzielaniu mi rad i wskazówek, oraz w uczeniu Duńczyka, jak nawigować wśród zbiorów archiwum Astrid Lindgren w Bibliotece Królewskiej w Sztokholmie, wpisanych w 2005 roku na Światową Listę Programu UNESCO „Pamięć Świata”. W tym miejscu dziękuję także Britt Almström, stenografce w Riksdagu, bez której pomocy nie rozszyfrowałbym treści przechowywanych w archiwum Astrid Lindgren bloków do stenografii. Dziękuję również Annie Eklundh-Jonssson z Archiwum Regionalnego w Vadstenie, Brunonowi Svindborgowi, pracownikowi pionu naukowego Biblioteki Królewskiej w Kopenhadze oraz Elin Algreen-Petersen, szefowej działu literatury dla dzieci i młodzieży w wydawnictwie Gyldendal.

Podczas pracy nad biografią jej autor uzależniony jest od ludzkiej przychylności, hojności i gotowości do niesienia pomocy przez dzielenie się wiedzą lub szczególnymi umiejętnościami. Dziękuję zatem Tomowi Alsingowi, Barbro i Bertilowi Alvtegenom, Urbanowi Anderssonowi, Malin Billing, Davidowi Bugge, Hélène Dahl, Gallie Eng, Belindzie Erichsen, Jensowi Fellke, Jacobowi Forsellowi, Lenie Fries-Gedin, Evie Glistrup, Klausowi Gottfredsenowi, Stefanowi Hildingowi, Jesperowi Høgenhavenowi, Anneli Karlsson, Kerstin Kvint, Jeppemu Launbjergowi, Kathrine Lilleør, Annice Lindgren, Jørnowi Lundowi, Carlowi Olofowi Nymanowi, Idzie Balslev-Olesen, Johanowi Palmbergowi, Svenowi Reinerowi Johansenowi, Gunvor Runström, Ning de Coninck-Smith, Anji Meier Sandreid, Lisbet Stevens Senderovitz, Margarecie Strömstedt, Torbenowi Weinreichowi, Helle Vogt i Elsie Trolle Önnerfors.

Specjalne podziękowanie przekazuję spółce akcyjnej Saltkråkan (obecnie Astrid Lindgren AB) za praktyczne i techniczne wsparcie, w tym udostępnienie wielu ilustracji do duńskiego wydania tej książki. Także Kjell-Åkemu Hanssonowi i całej ekipie pracowników „Kulturkvarteret Astrid Lindgrens Näs” oraz Jakobowi Nylin Nilssonowi z Biblioteki w Vimmerby. Podziękowania niech przyjmą ponadto Kina Bodenhoff, tłumaczka książek Astrid Lindgren na duński, Jenny Thor z Gyldendal Group Agency oraz czuwający nad moim tekstem redaktorzy, Vibeke Majnlund i Johannes Riis.

Wreszcie, dziękuję za wsparcie finansowe Duńskiemu Funduszowi Sztuki, Gangstedfonden i Duńsko-Szwedzkiej Fundacji Kultury oraz mojej zawsze niezawodnej i pierwszej czytelniczce, Jette Glargaard. Last but not least dziękuję córce Astrid Lindgren, Karin Nyman, która uznała, że napisanie tej biografii jest dobrym pomysłem. Bez jej zainteresowania, szczególnego wglądu i aktywnej współpracy w formie długich rozmów i wymiany korespondencji przez ostatnie półtora roku, niemożliwe byłoby powstanie tej książki.

Jens AndersenKopenhaga, w sierpniu 2014 roku

 

Listy od wielbicieli

Pełne ręce roboty mieli w latach 70. pracownicy urzędu pocztowego na rogu ulic Dalagatan i Odengatan. Działo się tak za sprawą pewnej starszej pani, podobnej do wielu innych starszych pań widywanych na ulicy, w parku, w sklepie albo w piekarni w dzielnicy Sztokholmu popularnie nazywanej Vasastan. Codziennie, przez wiele lat, przez wąski otwór na pocztę w drzwiach mieszkania należącego do starszej pani wpadała garść listów. A na okrągłe urodziny, w 1977, 1987 i 1997 roku, posłańcy z poczty musieli dzwonić do drzwi przy Dalagatan 46, aby doręczyć worki paczek i listów ze znaczkami z całego świata. Gdy już wiele z nich zostało przeczytanych i doczekało się odpowiedzi, na strych wynoszone były kartonowe pudła, pełne nie tylko serdecznych powinszowań i kolorowych rysunków od dzieci, ale także – wystosowanych na papierze o pozłacanych brzegach – gratulacji od premierów państw i koronowanych głów, oraz korespondencji od zwyczajnych ludzi, którzy prosili jedynie o autograf albo finansowe lub moralne wsparcie w tej czy innej sprawie, nieraz politycznej.

Zdecydowana większość nadawców listów, przez całe lata wysyłanych do Astrid Lindgren, chciała przede wszystkim dać spontaniczny wyraz swojemu zachwytowi i uznaniu, a przy tym często skorzystać z okazji do zadania pisarce pytania albo dwóch. Nie wszystkie pytania miały tak niewinny charakter jak to, które zadały dzieci z pewnego szwedzkiego przedszkola, chcące dowiedzieć się, czy konie naprawdę mogą jadać lody, albo jak to, które postawiła dziewięcioletnia Kristina z gminy Järfälla: jakim sposobem tato Pippi Pończoszanki w serialu telewizyjnym mógł wysłać list w butelce, skoro akurat przebywał w więzieniu? W stertach korespondencji trafiało się wiele bardziej interesownych pytań od dorosłych: dekarz Karlsson z Kalmaru zwracał się z prośbą o pozwolenie na nazwanie swojej firmy „Karlsson z Dachu”, właściciel gruntów leśnych z regionu Jämtland oferował kochającej przyrodę pisarce parę hektarów świerkowego lasu, a małżonek, który odsiedział wyrok karny za zamordowanie żony, pisał do Astrid Lindgren na domowy adres z pytaniem, czy nie zechciałaby pomyśleć o napisaniu książki na motywach jego życia.

Wcale niemało spośród 75 tysięcy listów – dzisiaj przechowywanych w archiwum Astrid Lindgren w Bibliotece Królewskiej w Sztokholmie – które ceniona i popularna pisarka otrzymywała aż do swojej śmierci w styczniu 2002, miało szczególnie osobisty charakter. W stosunku do mamy Pippi i Emila ze Smallandii wydawała się nie istnieć żadna granica między sferą prywatną a publiczną, którą należałoby respektować. Sędziwą Astrid Lindgren uważano na całej Północy za skandynawską „kloka gumma”, kogoś w rodzaju znachorki lub uzdrowicielki dusz, przed którą można otworzyć serce albo poprosić o poradę w życiowych tarapatach. Wśród piszących listy była między innymi kobieta, która chętnie obsadziłaby swoją „Astrid” w roli rozjemczyni w przykrym sporze z sąsiadami, i taka, która chciałaby zasięgnąć języka, jak postępować z uciążliwą starą matką. A jeszcze inna przez czternaście lat zasypywała wziętą autorkę książek dla dzieci listami z żebraniną o pieniądze. Nadała ich łącznie 72 i w każdym drobiazgowo przedstawiała nowy cel pomocy finansowej: kupienie okularów, naprawę samochodu, opłacenie hydraulika, spłatę długów hazardowych – i tym podobne. Z zagranicy pisał Austriak, który od dawna marzył o nowym domu, więc pytał, czy mama Pippi nie przekazałaby grubszej sumy w dolarach na jego wyśnioną Willę Śmiesznotkę. Z Danii przez czterdzieści lat nadchodziły przed każdym Bożym Narodzeniem długie listy od ojca rodziny, który relacjonował najdrobniejsze szczegóły z życia domowników i pamiętał o dołączeniu jakiegoś świątecznego wypieku od swoich dzieci. z przedmieść Sztokholmu, z Hässelby, sypały się natomiast propozycje matrymonialne. Bombardował nimi wdowę Lindgren starszy pan, który powstrzymał się w swoich uczuciowych zapędach dopiero wtedy, gdy zainterweniował wydawca i postraszył uporczywego zalotnika sądowym zakazem kontaktów.

Listy od wielbicieli zajmują najwięcej miejsca w archiwum. Są potwierdzeniem ogromnego znaczenia, jakie zawsze miało pisarstwo Astrid Lindgren, czy to w postaci książek ukazujących się drukiem, czy filmów lub seriali telewizyjnych. Od przełomu w latach 40. – serii opowieści o Pippi – fala listów stale rosła, aż około roku 1960 stała się dla pilnej pisarki i zapracowanych redaktorów z wydawnictwa prawdziwym utrapieniem. Lindgren pisała własne książki o poranku i w dni wolne, do wydawnictwa przychodziła na popołudnia, wieczorami czytała książki i rękopisy innych autorów. Kiedy w latach 70. odeszła na emeryturę, zwalniając etat redaktorki, strumień poczty płynącej na Dalagatan 46 zamienił się w kaskadę. Oznaczało to, że u progu lat 80. Astrid Lindgren potrzebowała już stałej pomocy sekretarza do uporządkowania korespondencji z sympatykami. Przyczyniły się do tego trzy wydarzenia: wydanie powieści Bracia Lwie Serce (1973), debata sprowokowana satyrą Pomperipossa i Monismanien (Pomperipossa w Krainie Pieniędzy), opublikowaną w tabloidzie „Expressen” jako wyraz sprzeciwu wobec szwedzkiego systemu podatkowego (1976) oraz zdobycie Nagrody Pokojowej Księgarzy Niemieckich (1978). Pacyfistka Astrid Lindgren w środku epoki zbrojeń wykorzystała okazję, jaką było wygłoszenie mowy laureata, do dobitnego podkreślenia, że walka o trwały pokój na świecie rozpoczyna się w dziecinnym pokoju, a jej powodzenie zależy od sposobu, w jaki wychowywane są następne pokolenia.

Karin Nyman, córka Astrid i Sturego Lindgrena, urodzona w Sztokholmie w maju 1934 roku, była przez półwiecze świadkiem, jak matka i jej pisarstwo stawały się przedmiotem kultu. Opowiada, że kobiety i mężczyźni w różnym wieku pisali i telefonowali do Astrid Lindgren albo dobijali się do głównych drzwi kamienicy przy Dalagatan. Często jedynym powodem, dla którego to robili, była chęć uściśnięcia dłoni pisarki czy okazania wdzięczności za wszystkie radości i smutki, jakie napotkali w świecie jej literackiej wyobraźni. Jak wspomina Karin Nyman, wśród wielbicieli było nieco młodych ludzi z zagranicy, proszących Astrid o konkretną pomoc: „Nieszczęśliwa młodzież i dzieci z Niemiec pragnęły przeprowadzić się do Szwecji. Czytały w jej książkach o tym kraju, o Bullerbyn albo o wyspie Saltkråkan. Astrid to zasmucało, gdyż zawsze zależało jej na pomyślnym rozwiązywaniu spraw ludzi, którym się nie wiodło najlepiej, ale w tym przypadku nie mogła zbyt wiele zaradzić”1.

Za tego typu długimi, pełnymi desperacji listami od młodych ludzi najczęściej stał rozpad życia rodzinnego, niedostatek czułości, zbyt duży dystans emocjonalny dzielący rodziców i dzieci. Na przykład w 1974 roku listownie prosiła Astrid Lindgren o pomoc nieszczęśliwa niemiecka nastolatka. Książki pisarki zmotywowały dziewczynkę do nauki obcego języka i już po szwedzku opowiedziała o ojcu, który tyranizował rodzinę i sprowadził do domu kochankę. Astrid nie potrafiła tego wyznania wymazać z pamięci i nie omieszkała odnieść się do niego w zupełnie innym liście, zaadresowanym do szwedzkiej nastolatki, która powinna była poznać problemy i wyzwania stojące przed rówieśniczką z innego kraju. Mając 66 lat, Astrid pisała:

…bez wątpienia nie ma w całych Niemczech nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić. W zasadzie traci ochotę do życia, nie wie, czego chce, próbuje tego i owego, i po krótkim czasie popada w zniechęcenie. (…) Dziewczynka chyba ma duże problemy psychiczne, jak sądzę, ale nie mam co do tego dobrego rozeznania, a przede wszystkim nie mogę jej pomóc. (…) Och, Boże, jakież to żałosne.

W pozostałej korespondencji – spośród 30–35 tysięcy2 przechowywanych w archiwum listów od wielbicieli – dzieci i nastolatki z 50 różnych krajów pytają o ewentualny ciąg dalszy wybranej opowiastki, a także o to, na czym właściwie polega pisanie książek. Proszą również „ciocię Astrid” o protekcję w swoich staraniach o rolę w teatrze lub w filmie. Marzenie o zostaniu gwiazdą w następnej ekranizacji dzieła Astrid Lindgren było istotnym motywem listu, który wpadł przez otwór w drzwiach mieszkania na Dalagatan wiosną 1971 roku. W miasteczku w Smalandii nadała go dwunastoletnia Sara Ljungcrantz. Na górze pierwszej strony pełnego emocji listu, bardzo urozmaiconego pod względem zapisu, z podkreśleniami, kapitalikami, wytłuszczeniami i z wieloma wykrzyknieniami, widniało pytanie: „Czy chcesz sprawić, żebym była SZCZĘŚLIWA?”3.

1. Sara Ljungcrantz jako nastolatka.

Pytanie to stało się wstępem do długo ciągnącej się w latach 70. wymiany listów między starszą, słynną na cały świat pisarką, w początkach schyłku kariery twórczej, i zagubioną, ale rezolutną szwedzką dziewczynką, która czuła się wyalienowana w wielu sytuacjach życiowych, źle znosiła dorastanie. Na początku korespondencji, opublikowanej w tomie Twoje listy chowam pod materacem, można zauważyć, że Astrid Lindgren chciała pomóc dwunastoletniej Sarze Ljungcrantz, ale chciała również wyrobić sobie zdanie na temat tej pełnej temperamentu dziewczyny. Pierwszy list od Sary Astrid właściwie zlekceważyła. Nie zawierał niczego ponad grzeczną prośbę o możliwość wzięcia udziału w zdjęciach próbnych do filmu, po której następowały ostre słowa krytyki pod adresem dziecięcych aktorów zaangażowanych w poprzedniej ekranizacji książki o Pippi oraz surowa krytyka ilustracji Björna Berga w nowej części przygód Emila z Lönnebergi. Na pozór dziewczyna nie zdradzała problemu z niską samooceną, jednak w głębi duszy o tym właśnie chciała napisać.

To dlatego pierwsza odpowiedź Astrid była zdawkową i chłodną reprymendą. Tak zawstydziło to dziewczynę, że przeczytawszy list, wrzuciła go do klozetu. Autorka kilku ulubionych książek Sary upominała ją, że zawiść miewa groźne konsekwencje, i pytała, czy dziewczyna zastanowiła się, dlaczego ma tak niewielu przyjaciół i ciągle czuje się taka samotna i opuszczona.

Właśnie samotność – w kulturze nordyckiej pojęcie tabuizowane, nacechowane negatywnie, trudne do wyrażenia – w kolejnych latach stała się najważniejszym wątkiem w korespondencji samotnej nastolatki i samotnej pisarki. W latach 70. Astrid mogła już spojrzeć wstecz na własne życie. Jako dziecko, nastolatka, a później jako matka, żona, wdowa i artystka mierzyła się z myślami o byciu pozostawioną samej sobie i skazaną tylko na własne towarzystwo. Niekiedy lękała się takiej samotności, kiedy indziej zaś tęskniła za nią ogromnie. I chociaż zawsze – kierując się dewizą swojej rodziny ze Smalandii: „nikomu niczego nie mówimy” („Vi sä`r inget utåt”) – stawiała jasne granice temu, co na jej temat przedostaje się do publicznej wiadomości, często z zaskakującą szczerością opowiadała o samotności w swoim prywatnym życiu. Przykład tego znajdziemy w wywiadzie dla szwedzkiej gazety, którego udzieliła w latach 50. Dziennikarz chciał się dowiedzieć, jak Astrid Lindgren poradziła sobie z nagłą stratą po tym, jak w 1952 roku zmarł jej mąż. Odpowiedź brzmiała:

Przede wszystkim chcę pobyć z dziećmi. Chcę również przebywać wśród moich przyjaciół. A ponadto, chcę być sama ze sobą. Po prostu sama. Każdy człowiek ma tylko wątłą, delikatną warstwę chroniącą przed wszystkim tym, czym życie potrafi go ugodzić, o ile nie nauczy się być sam. To bodaj najważniejsza sprawa na świecie.

Niezbite przekonanie Astrid, że człowiek w każdym wieku powinien być zdolny do znoszenia samotności, było również ważnym przesłaniem w jej ostrożnie formułowanych radach dla Sary. Dziewczynka miała trudności z nawiązywaniem kontaktów z członkami rodziny, rówieśnikami, nauczycielami i psychologami, nie umiała – tym bardziej – cieszyć się swoim własnym towarzystwem. Gdy Astrid po pierwszych czterech czy pięciu listach od Sary zaczęła stopniowo odnajdywać coś z siebie samej i swoich przeżyć w tym, jak młoda dziewczyna czuła się „samotna i zapomniana i w gównie”4, uchyliła rąbka tajemnicy na temat własnej trudnej młodości:

O, tak bardzo bym chciała, żebyś mogła być radosna i żeby po twoich policzkach nie płynęły łzy. Chociaż to dobrze, że potrafisz czuć i przejmować się, i mieć smutne myśli, właśnie dlatego wyczuwam w tobie pokrewną duszę. Za najtrudniejsze okresy w życiu człowieka uważam wczesną młodość i starość. Pamiętam swoją młodość jako coś straszliwie melancholijnego i trudnego (ale dzieciństwo jako czyste światło)5.

Sara chowała wszystkie przesyłki od Astrid pod materacem. Listy były długie, nigdy nie deprymowały nastoletniej adresatki, ale skupione były na jej dziewczęcych problemach i konfliktach. Pisarka solidaryzowała się z obrazem dziwnie niedopasowanej młodej dziewczyny, w której rozpoznawała siebie samą z czasów, kiedy nosiła nazwisko Ericsson i była inteligentną, głęboko melancholijną, buntowniczą, pełną tęsknoty i niepewną swojej tożsamości nastolatką, dorastającą w gospodarstwie nieopodal miasteczka na głębokiej prowincji, w latach 20. poprzedniego stulecia. Stopniowo nasilająca się u Astrid skłonność do ponownego przeżywania własnej młodości osiągnęła apogeum na wiosnę 1972 roku, gdy Sara w dramatycznym liście zrelacjonowała swój krótki pobyt w klinice psychiatrycznej dla młodzieży w Borås, dokąd została przewieziona z powodu napadów lęku i powtarzających się awantur z rodziną. Sara nigdy przedtem nie poczuła się – zgodnie z tym, jak sama podpisała się pod listem – tak „brzydka, głupia, stuknięta, leniwa”6. Astrid odpowiedziała natychmiast, rozpoczynając swój współczujący list pełnym czułości zwrotem „Saro, moja Saro”, który, podobnie jak tytuł Mio, mój Mio, mógł być skierowany do każdego małego człowieka, siedzącego – dosłownie lub w przenośni – samotnie na ławce w pustym parku:

„Brzydka, głupia, stuknięta, leniwa” – piszesz w liście, że taka jesteś. Że nie jesteś głupia i stuknięta, wiem z całą pewnością z twoich listów, jak jest z tą resztą, nie mogę przecież się wypowiadać. Ale że się jest brzydkim, uważa się zawsze, kiedy się ma trzynaście lat, w tym wieku byłam przekonana, że jestem najbrzydsza ze wszystkich i że nikt nigdy nie mógłby się we mnie zakochać – ale z czasem zauważyłam, że nie jest z tym aż tak źle, jak myślałam7.

Wymiana listów między tymi dwiema pokrewnymi duszami osiągnęła kulminację po wydaniu Braci Lwie Serce na przełomie 1973 i 1974 roku. Astrid Lindgren była w tym okresie mocno zaabsorbowana wywiadami i odczytami w kraju i za granicą. Przybyło jej zmartwień – umierali ludzie, z którymi łączyły ją silne więzy. Zmarł jej niewiele starszy brat Gunnar, który w dzieciństwie był dla niej jak oddany, najbliższy przyjaciel, przed którym, w pełnych nieraz wisielczego humoru listach, mogła otworzyć swoje szalone, zakochane w tańcu serce. W 1974 roku, kiedy Astrid przeżywała żałobę po przedwczesnej śmierci Gunnara, wyglądało na to, że cały świat chce dyskutować z nią na temat Braci Lwie Serce.

Nie wyłączając Sary. Egzemplarz nowej książki z dedykacją otrzymała pocztą. Zagłębiła się w lekturze, potem przeczytała „głupią” recenzję w dzienniku „Dagens Nyheter”, czym, rozżalona, podzieliła się z Astrid. Jak to możliwe, że ktoś nie pokochał książki tak poruszającej do głębi, wciągającej, rozgrzewającej serca, lecz przy tym pełnej smutku? Astrid nie odpowiedziała na to w ogóle. Było jednak coś innego w listach Sary pisanych zimą 1973 i 1974 roku, do czego Astrid chciała się odnieść: wiadomość, że piętnastoletnia dziewczyna zakochała się w jednym ze swoich nauczycieli. Dla Sary życie i miłość stopniowo stawały się tak mocno splecione, że na osobnej kartce dołączonej do listu z grudnia 1973 roku spróbowała autoanalizy:

Długo zastanawiałam się nad tym, co sprawiało, że nie żyłam naprawdę. Zaszłam tak daleko, że zaczęłam rozmyślać o fałszu i utraconej tożsamości. Tak bardzo chciałabym być sobą. Ale kim ja jestem. Wydaje mi się, że jeszcze nie poznałam osoby, która byłaby sobą8.

Astrid tak zafascynował ten list, że w sylwestrowy wieczór – kiedy zazwyczaj stroniła od wszelkiego towarzyskiego zaangażowania i delektowała się samotnością przy muzyce Beethovena i Mozarta albo przy dobrej książce lub zapisywaniu w dzienniku refleksji na temat kończącego się właśnie roku – postanowiła odpowiedzieć Sarze. Siedząc przed maszyną do pisania, w jednej z ostatnich godzin starego roku, pozwoliła własnym myślom powędrować w przeszłość, do lat młodości w Vimmerby: „Kiedy czytam to, co piszesz o sobie samej, to myślę, że poznaję dużo z tego, nad czym rozmyślałam sama, kiedy byłam w twoim wieku”9. Astrid chciała zmierzyć się z filozoficznym początkiem autoanalizy Sary, szczególnie skupionym na problemie niechęci ludzi do odsłaniania swego prawdziwego ja:

Nie, masz tu absolutnie rację! Nie ma człowieka, który otwierałby się w pełni i całkowicie, nawet jeśli tęskni do tego, by móc to zrobić. Ale każdy jest zamknięty w swojej samotności. Wszyscy ludzie są samotni, choć część z nich ma tak wielu wokół siebie, że tego nie rozumie albo nie zauważa. Dopiero pewnego dnia… Ale ty jesteś zakochana, a to cudowny stan10.

Drugim powodem, dla którego tak ujął Astrid refleksyjny list nadany przez Sarę przed Gwiazdką, był opis uczucia do nauczyciela. Przez delikatność pisarka powstrzymała się od pokiwania karzącym palcem, moralizowania i formułowania przestróg. Zamiast tego napisała, i powtarzała to potem w kilku kolejnych listach, że miłość jest najlepszym lekiem na niepokój i niepewność: „Zakochanie się, nawet jeśli jest «nieszczęśliwe», zwiększa życiową wrażliwość, to bezdyskusyjne”11.

Sara Ljungcrantz i Astrid Lindgren nigdy nie spotkały się twarzą w twarz, nigdy nie były sobie bliższe niż w listach z lat 1972–1974. W 1976 roku, siedemnastoletnia już wtedy Sara napisała list, w którym opowiadała, co wyniosła z powtórnej lektury trzech książek o Kati z ulicy Kapitańskiej powstałych w latach 1950–1953. Trylogia o dziewczynce, która podróżuje do Stanów Zjednoczonych, Włoch i Paryża, wzbudziła w Sarze nie tylko ochotę na podróżowanie i apetyt na życie, lecz także ciekawość, czy pierwowzorem głównej bohaterki była sama Astrid, w swym osiemnasto- czy dziewiętnastoletnim wydaniu: „czy ty czułaś tak rzeczywiście, kiedy byłaś młoda?”12.

Trafne pytanie skłoniło sześćdziesięcioośmioletnią pisarkę do refleksji nad znalezionymi podczas porządkowania szuflad kilkoma listami i pożółkłymi skrawkami papieru z trudnego roku 1926, w którym musiała opuścić rodzinny dom:

Znalazłam niedawno kartkę papieru, na której coś napisałam, kiedy byłam mniej więcej w twoim wieku, leżała w jednym liście i tekst brzmiał tak: Life is not so rotten as it seems13. Ale uważałam – dokładnie tak jak ty – że życie było bardziej wredne. Może więc tak być, że książki o Kati są trochę oszukańcze, jeśli się chce, aby wyrażały, jak to się naprawdę odczuwa będąc młodym. Ale Kati zdążyła przecież trochę dojrzeć, ona nie była już taka niezwykle młoda. Ja chciałam wciąż tylko odbierać sobie życie, kiedy miałam 19–20 lat. Mieszkałam razem z jedną dziewczyną, która chciała tego jeszcze bardziej (…). Ale potem stopniowo zaczęłam się przystosowywać i uznałam, że życie jest naprawdę przyjemne. Teraz w moim obecnie podeszłym wieku uważam, że bardzo trudno być radosnym, ponieważ świat wygląda, jak wygląda, i moją pociechą jest, że już nie jestem młoda. Boże, ale to podnoszące na duchu! Zorientowałam się nagle. Przepraszam! (…) Trzymaj się, Saro. Life is not so rotten as it seems14.

 

À la garçonne

„Między piętnastym a dwudziestym piątym rokiem życia człowiek może być czterema różnymi osobowościami” – stwierdziła w latach 60. Astrid Lindgren w programie niemieckiej telewizji, podejmującym temat kolejnych etapów w życiu kobiety. Z tą samą naturalną charyzmą, która pod koniec lat 40. zrobiła z autorki książek dla dzieci gwiazdę szwedzkiego radia, Lindgren opowiadała o dojmującym poczuciu bycia czterema różnymi kobietami w ciągu jednej dekady. „Weźmy pierwszą z nich – jaka byłam, kiedy miałam piętnaście lat? Byłam świadoma tego, że dorosłam, ale wcale nie byłam szczęśliwa z tego powodu”.

Niepewna siebie, często nieszczęśliwa, samotna piętnastolatka, która pocieszenie i sens życia odnalazła w świecie książek, w wieku szesnastu czy siedemnastu lat przeobraziła się w otwartą na otoczenie, śmiałą dziewczynę idącą z duchem czasu:

Przeszłam szybko kolosalną przemianę, z dnia na dzień stałam się prawdziwą dziewczyną z pokolenia jazzu. Bo jakoś zbiegło się to w czasie z jazzowym przełomem w kulturze lat dwudziestych. Ścięłam włosy ku przerażeniu moich rodziców, wiejskich farmerów przywiązanych do konwenansów.

W roku 1924 niespełna siedemnastoletnia Astrid Lindgren (z do-mu Ericsson) weszła w fazę młodzieńczego buntu, który wywołał sensację w Vimmerby. W miasteczku działały kino, teatr, ewangelicka księgarnia i ludowy zespół taneczny „Smalandczycy”, ale zwariowana na punkcie tańca młoda dziewczyna miała ochotę na inne, współbrzmiące z nową epoką rytmy. Latem można było tańczyć na świeżym powietrzu, a zimą hotel w miasteczku organizował sobotnie wieczorki taneczne. Zazwyczaj wieczorek zaczynał się od dłuższego koncertu, podczas którego dziewczyny i chłopcy siedzieli skromnie i wyczekująco w osobnych rzędach, za to od godziny 21 do 1 w nocy tańczyli do najnowszych szlagierów, „w świetnie udekorowanej, nastrojowo oświetlonej sali”, jak anonsował hotel na pierwszej stronie lokalnej gazety „Vimmerby Tidning” w latach 1924–1925.

Najlepsza wówczas przyjaciółka Astrid, Anne-Marie Ingeström (później po mężu Fries), nosiła długie, kobiece sukienki, które zarazem ukrywały i podkreślały jej rozkwitające kształty. Piękna dziewczyna, na którą wołano Madicken, córka dyrektora banku, dorastała w białej willi na końcu Prästgårdsallén, w okolicy zamieszkiwanej przez klasę średnią. Anne-Marie lubiła popisywać się swoimi długimi ciemnymi włosami, zwłaszcza gdy pozowała do fotografii, na których ucieleśniała pełnię tradycyjnie rozumianej kobiecej zmysłowości. Astrid, w kontraście do przyjaciółki, zaczęła nosić się po męsku. W jej garderobie pojawiły się długie spodnie, marynarki i krawaty, oraz kapelusze i kaszkiety noszone na krótko ostrzyżonej głowie, w której – jak przyznała w jednym z późniejszych wywiadów – niewiele było przyziemnych, rozsądnych myśli. Zamiast nich roiło się od cytatów z Nietzschego, Dickensa, Schopenhauera, Dostojewskiego i wierszy Edith Södergran15 oraz od wyniesionych z kinowych seansów obserwacji, jak wygląda i zachowuje się Greta Garbo16 i inne femmes fatales tamtej epoki:

Vimmerby miało około 3500 mieszkańców, ale ja byłam pierwszą osobą w miasteczku, która ścięła włosy na krótko. Czasem ludzie, których spotykałam na ulicy, podchodzili do mnie i prosili, abym zdjęła kapelusz i pokazała im ostrzyżoną głowę. To było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy francuski pisarz Victor Margueritte opublikował Chłopczycę17, bardzo szokującą powieść, która stała się światowym sukcesem. Wyglądało na to, że każda dziewczyna na świecie próbowała być jak bohaterka jego powieści – w każdym razie ja na pewno.

Powieść Margueritte’a, której ponad milion egzemplarzy sprzedano na świecie w latach 20., stała się kultową książką dla wielu młodych kobiet marzących o buncie przeciwko przestarzałemu modelowi ról związanych z płcią i wiktoriańskiej przyzwoitości. Monika Lerbier, główna bohaterka powieści, jest jak żywy cierń w ciele mieszczańskiej społeczności. Ścina swoje długie włosy, upodabniając się do chłopaka, nosi marynarki i krawaty, pali i pije w miejscach publicznych – co zwyczajowo było zastrzeżone dla mężczyzn – tańczy jak szalona i rodzi pozamałżeńskie dziecko. Monika to pewna siebie, niezależna kobieta, która zamiast rodziny wybiera wolność, i decyduje się na życie, któremu sama nadaje barwę i kształt.

„La garçonne” szybko stała się ogólnoświatowym fenomenem w świecie mody, a chłopczyce szokowały mężczyzn androgynicznym wyglądem. Nagle wielkie miasta na całym świecie zapełniły się krótko ostrzyżonymi kobietami, które nosiły męskie ubrania albo ukrywające kształty sukienki i kloszowe kapelusiki. Sens tej nowej mody był jednoznaczny: nowoczesna młoda dziewczyna z lat 20. nie chciała być taka, jak jej matka i babka. Odrzucała gorset i długie, ciężkie suknie na rzecz strojów bardziej funkcjonalnych i niekrępujących ruchów. Podobnie jak fryzura àla garçonne, ubrania te miały upodobnić kobiety do płci, której z coraz większą odwagą chciały dorównać.

Jako ciekawa świata, pochłaniająca książki i zainteresowana życiem kulturalnym młoda kobieta, traktująca gazety, czasopisma, książki, filmy i muzykę jak okno na wielki świat, Astrid Ericsson była świadoma zamieszania, jakie nowa kobieca moda wywołała poza granicami Smalandii. Wielu felietonistów piszących dla skandynawskich dzienników i tygodników uznało za swoją misję odwodzenie kobiet od strzyżenia włosów na krótko. „Shingle bob”, jak inaczej nazywano fryzurę à la garçonne, odnosił się wprost do rasistowskich określeń, takich jak „cięcie na Apacza” czy „włosy Hotentota”, za którymi kryły się lęki przed kobietami w nowych rolach. Czy mężczyzna przyszłości miał utracić zajmowaną od niepamiętnych czasów pozycję? Niezupełnie. Większość tych młodych kobiet, dla których inspiracją był fenomen „la garçonne”, marzyła o bezpieczeństwie i rodzinie, o mężu i dzieciach. Nowością było jednak to, że chciały pracować poza domem, szukały towarzystwa mężczyzn i – co nie mniej ważne – chciały same rozporządzać własnym ciałem i własną seksualnością.

2. 28 sierpnia 1924 roku, siedemnaste urodziny Anne-Marie Ingeström. Cztery przyjaciółki, Sonja, Märta, Greta i Astrid (pierwsza od prawej) pozują przed aparatem.

O tym, w jak swobodny i naturalny sposób nowy chłopięcy wygląd i związany z nim modny styl bycia współgrał z Astrid, świadczy kilka zdjęć z siedemnastych urodzin Anne-Marie w sierpniu 1924 roku. Cztery przyjaciółki, Sonja, Märta, Greta i Astrid, ustawione wokół jubilatki, pozują przed aparatem. Na dwóch ujęciach klęczą, przebrane i żartobliwie upozowane, udając zalotników, rywalizujących ze sobą o względy dziewczyny. W przeciwieństwie do trzech innych „młodych chłopców” ze zdjęć, w wyglądzie Astrid Ericsson jest coś suwerennego, jest rozluźniona i widać, że dobrze się czuje sama ze sobą. Ona nie gra roli, ona jest sobą – chłopczycą. Astrid, która zawsze bawiła się z innymi dziećmi niezależnie od tego, jakiej były płci, nigdy nie chciała być kimś innym niż dziewczynką, mimo że brakowało jej pewności siebie, gdy była nastolatką. Jak wyjaśniła na łamach „Göteborgs-Posten” 22 maja 1983 roku: „Być może to dlatego, że podczas naszych zabaw w domu w Näs” – na farmie w Vimmerby, gdzie dorastała – „nigdy nie byliśmy podzieleni, dziewczęta i chłopcy bawili się razem, szalejąc po równo”.

Ta sama aura „chłopczycy” jest uderzająco obecna na innych zdjęciach Astrid, zrobionych w latach 20. i wczesnych 30. Widzimy na nich smukłą kobietę, w wieku między 20 a 25 lat, noszącą długie spodnie, czasem kamizelkę i muszkę, kobietę, która pali papierosy niemal ostentacyjnie, a jej wyzywającą postawę podkreśla na wielu fotografiach przebiegły i porozumiewawczy uśmieszek. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna na zdjęciach przebywała w sferze nietykalności i niezależności, manifestującej coś z siły i samoświadomości wyrażanej przez ulubioną poetkę młodej Astrid, Edith Södergran, w wierszu Vierge moderne:

Nie jestem kobietą. Jestem rodzaj nijaki Jestem dzieckiem, paziem i śmiałą decyzją, jestem śmiejącym się pasmem szkarłatnego słońca... Jestem siecią na wszystkie ryby żarłoczne, jestem czarą na chwałę wszystkich kobiet, jestem do kaprysu i upadku bramą, jestem skokiem w swobodę i w siebie samą…18

Tę samą cechę odnaleźć można w postaciach dynamicznych, chłopięcych głównych bohaterek książek Astrid Lindgren, pisanych dla młodych dziewczyn, na przykład w Zwierzeniach Britt--Mari (1944) oraz w Kerstin i ja (1945), a zwłaszcza w trylogii o Kati. Dwudziestoletnia narratorka jest osieroconą, spragnioną wolności dziewczyną. W pierwszej części podróżuje do Ameryki i – nie mogąc przestać porównywać w tym pięknym kraju siebie i swojej płci z Kolumbem i pokoleniami mężczyzn-zdobywców – jest oburzona tym, co widzi. Wyrażanie sprzeciwu, szczerość i bunt – gdy jest taka potrzeba – to naturalne, nieodłączne cechy kobiecości Kati:

O tak, mężczyźni to dziki, awanturniczy i wspaniały ród! Dlaczego my, kobiety, nigdy nie odkrywamy nowych części świata? – Właściwie to dość nędzne być tylko kobietą (…)19.

Co powie mama

Na to, że buntowniczość Astrid Ericsson w 1924 roku nie uszła uwadze nikogo w Vimmerby, istotny wpływ wywarła okoliczność, że Astrid była córką małżeństwa gospodarującego na probostwie. Pozycja ta zdecydowanie wynosiła rodzinę Ericssonów ponad zwykłych chłopów i mieszkańców miasteczka. Kościelny Samuel August Ericsson jednocześnie był szanowanym rolnikiem, biegłym w uprawie ziemi, hodowli zwierząt i postępowaniu z ludźmi. Dzięki temu przez wiele lat pełnił w gminie rozmaite odpowiedzialne funkcje publiczne. To samo dotyczyło jego mrówczo pracowitej i roztropnej żony Hanny Ericsson, która nie tylko była wybitnie sprawną organizatorką dużego gospodarstwa domowego w Näs, zarządzającą czwórką dzieci, dziadkami oraz czeredą parobków pomagających przy pracach polowych i w obejściu, lecz także angażowała się w sprawy ubogich, opieki nad dziećmi i pomocy zdrowotnej w Vimmerby. Była również powszechnie znana w miasteczku i całej okolicy jako hodowczyni kur, które regularnie otrzymywały pierwsze nagrody na targach i wystawach. A jako osoba pobożna i głęboko wierząca stała na straży moralności w domu dzieciństwa Astrid Lindgren. Dla czworga dzieci uczęszczanie do szkółki niedzielnej i regularne praktyki religijne zaliczały się do obowiązków niepodlegających dyskusji.

Astrid, akurat tego dnia 1924 roku, gdy na podobieństwo bohaterki powieści Victora Margueritte’a pozwoliła sobie na obcięcie włosów, zatelefonowała do Näs. Miała nadzieję usłyszeć w słuchawce głos Samuela Augusta, który w odróżnieniu od Hanny podchodził do poczynań córki dość łagodnie, choć wcale nie z dużo większym zrozumieniem. Odebrał ojciec, wysłuchał, odpowiadał surowym tonem i zaznaczył, że rychły przyjazd Astrid do domu raczej nie byłby dobrym pomysłem. Ale ona nie porzuciła zamiaru zamanifestowania swego buntu – tak jak wtedy, gdy zgodziła się skrócić włosy młodszej krewnej, ponieważ została o to poproszona podczas rodzinnego przyjęcia. W wywiadzie udostępnionym na płycie CD zatytułowanej Astrid röst (Astrid własnym głosem) autorka w wieku już zaawansowanym opowiada o tym zdarzeniu i – w rezultacie – o zarażeniu kobiet ze swojej rodziny bakcylem oporu. Lovisa, babka Astrid ze strony matki, miała wyrazić aprobatę dla nowych fryzur u obu dziewczyn i oświadczyć, że w gruncie rzeczy podobają jej się krótkie włosy Astrid.

Jednakże tego, z jakim przyjęciem spotkała się w domu rodzinnym, gdy zjawiła się z nową fryzurą na głowie, Astrid nie zapomniała nigdy. W kuchni w Näs zapadła grobowa cisza, gdy tylko Astrid weszła i usiadła na krześle: „Nikt nie wypowiedział ni słowa, wszyscy przechodzili obok mnie w milczeniu”. Jak wówczas zareagowała Hanna, i czy zdobyła się na jakiś komentarz, nie wiadomo. Nie ulega jednak niemal żadnej wątpliwości, że gdy znalazły się z Astrid sam na sam, matka dobitnie wyraziła swoją opinię. Sceny rebelii i niepohamowanego manifestowania własnego „ja” u czworga dzieci z rodziny Ericssonów były rzadkim widokiem, a gdy tylko któreś się zagalopowało, za każdym razem interweniowała Hanna we własnej osobie. Samuelowi Augustowi brakowało siły charakteru, by skutecznie egzekwować dyscyplinę w wychowaniu dzieci. Tak opowiadała o tym Astrid:

Pamiętam, że tylko jeden jedyny raz postawiłam się matce. Byłam całkiem mała, miałam ze 3 – 4 lata. Pewnego dnia naszła mnie myśl, że mama jest głupia, i dlatego postanowiłam oddalić się z domu, schować w wygódce. Nie posiedziałam w niej zbyt długo, a gdy wróciłam, cukierki otrzymało moje rodzeństwo. Wydało mi się to tak niesprawiedliwe, że kopnęłam ze złości matkę. Zatargała mnie do jadalni i wymierzyła klapsa.

W takiej atmosferze przebiegało dzieciństwo Astrid, Gunnara, Stiny i Ingegerd w Näs. Żadne z dzieci nie wątpiło, że matka darzy je miłością. Ale jeśli Samuel August chętnie brał córki i syna w objęcia, to Hanna zachowywała dystans, czułość okazywała z powściągliwością. Przed Hanną trzeba było czuć respekt, w szczególności, gdy było się takim młodym człowiekiem, który w letni wieczór wśród lśniących w ciemności brzózek w parku, słuchając akordeonu przygrywającego do tańca, zupełnie stracił poczucie czasu. Albo też zatopił się w marzeniach na ławeczce przy wieży ciśnień, po czym o mało nie gubiąc nóg wracał aleją Prästgårdsallén. Chwytając za klamkę drzwi wejściowych, zadawał sobie ten młody człowiek pytanie, co teraz powie mama.

3. Hanna i Samuel August Ericssonowie z czworgiem swoich dzieci. Od lewej do prawej: Ingegerd (ur. 1916) na kolanach ojca, Astrid (ur. 1907), Stina (ur. 1911) oraz Gunnar (ur. 1906), trzymający mamę za rękę.

„To ona nas wychowywała. Nie przypominam sobie, żeby Samuel August kiedykolwiek się do tego mieszał”20 – pisała Astrid Lindgren w latach 70. w pięknym i czułym wspomnieniu o rodzicach, zatytułowanym Samuel August z Sevedstorp i Hanna z Hult, w którym charakteryzuje osobowości matki i ojca. Hanna, tak jak Samuel August, potrafiła robić wyjątkowy użytek z języka i dar ten przekazała swojemu potomstwu. Astrid opowiedziała o nim w wywiadzie dla „Aftonbladet” z 4 czerwca 1967 roku:

Matka układała wiersze, gdy tylko miała na to czas. Zapisywała je w sztambuchu. Przewyższała ojca inteligencją i była od niego silniejsza. Ale to tato przepadał za dziećmi, i to bardzo.

Samuel August i Hanna zgodnie stawiali dzieciom wymagania. Nie było mowy o obijaniu się, cała czwórka musiała pomagać w domu i przy pracach w polu przez calutki rok, nieraz przed pójściem piechotą do szkoły w Vimmerby. Ba, nawet w dzień konfirmacji rodzeństwo najpierw musiało razem posłusznie wykopać buraki, dopiero później umyło się i przebrało na uroczystość. Paralelę do tej niepodważalnej wspólnoty obowiązków, łączącej dzieci i dorosłych w Näs, oraz odniesienie do pedagogicznego pryncypium „praca uszlachetnia”, można odnaleźć w opowieści dla dziewcząt Kerstin i ja, gdzie głównymi bohaterkami są bliźniaczki Kerstin i Barbro. Czytelnik poznaje również rodziców, którzy pod wieloma względami przypominają Hannę i Samuela Augusta w zgodności i jednolitym postępowaniu wobec dzieci. W Kerstin i ja, książce wydanej jesienią 1945 roku21, a więc równocześnie z pierwszym tomem serii o Pippi Pończoszance, pilna i zdolna matka, której wszędzie jest pełno, zostaje ukazana niczym dowódca polowy mający nad wszystkim kontrolę i nigdy nie zaniedbujący nawet najdrobniejszych kwestii praktycznych. Ojciec, przeciwnie, buja w obłokach, a jego rola w rodzinie polega jedynie na uwielbianiu żony i dzieci. O swoim stosunku do córek-bliźniaczek powiada: „Należę do tego gatunku nieszczęsnych rodziców, którzy nigdy nie biją swoich dzieci w innym wypadku niż w samoobronie”22.

Na samym początku opowieści subtelny mężczyzna, żyjący pod jednym dachem z trzema ekspansywnymi kobietami, właśnie odchodzi na wojskową emeryturę w stopniu majora. Przekonuje żonę i córki do porzucenia życia w dużym mieście i wyprowadzenia się na wieś do rodzinnego majątku „Lillhamra”. Przez wiele lat dworek czekał na nich stojąc pusty, wymaga więc teraz niestrudzonych rąk do pracy, oględnie mówiąc. Cała rodzina mierzy się z olbrzymim wysiłkiem. Raz za razem matka musi tłumaczyć swoim dwóm małym chłopczycom, Kerstin i Barbro, że praca w gospodarstwie nie tylko służy dobru wspólnemu, lecz przy tym przyczynia się do wyrobienia charakteru każdego członka rodziny z osobna. Zorientowaną na praktyczność filozofię życiową matki z „Lillhamra” streszczają dwa przykazania główne. Pierwsze: „Należy uczyć się z czegoś rezygnować i wybierać”. I drugie: „Tylko ten, kto pracuje i nauczy się kochać swoją pracę, może kiedykolwiek czuć się szczęśliwy”23.

Identyczne zasady przyswajały sobie dzieci z Näs w latach 1910–1920. Wychowawcze sentencje o rezygnowaniu z różnych rzeczy i pracy do upadłego Astrid – uznając je za oczywistość – uwewnętrzniła na całe dorosłe życie. Córka pisarki, Karin Nyman, opowiada, że jej matka w latach 30. i podczas wojny uprawiała trudną sztukę maksymalnego wykorzystywania skromnych rodzinnych zasobów, między innymi przez zdwojoną pracę. Zostało jej to na wiele powojennych lat, w zasadzie na całe życie i, jak mówi córka, robiła to na swój urzekający, niewymuszony sposób:

Niestrudzenie, z zapałem, bez frasunków i zbytecznych wymówek – oczywiście tak należało pracować według mamy; nie stanowiło dla niej żadnej przeszkody żonglowanie jednego dnia różnorakimi zajęciami, takimi jak odpowiadanie na listy, zarządzanie gospodarstwem czy wykonywanie prac domowych samodzielnie; słanie łóżek, sprzątanie stołu po śniadaniu, zmywanie po obiedzie – wszystko to robiła jak maszynka, jakby myła zęby, w pośpiechu, ale starannie.

Nieunikanie wyrzeczeń w życiu oraz ciężka praca były dla Astrid cnotami, które były zrozumiałe same przez się, toteż własnym dzieciom nigdy nie wbijała ich do głowy ani nie narzucała metodą rozkazów. Natomiast, jak wspomina Karin Nyman, dzieci pisarki usłyszały od mamy, że swoją ustawiczną determinację zawdzięczała stosowaniu zapamiętanych rad, jakich swoim dzieciom udzielała Hanna, gdy robota w polu robiła się dla nich uciążliwa i tak je nudziła, że cieszyły się na wyjście do szkoły: „«Ino rób dalej, ino nie ustawaj», mówiła Hanna, gdy oddawali się dłużącej się i monotonnej pracy, na przykład podcinaniu buraków czy wiązaniu snopków przy sianokosach. Astrid, już jako dorosła osoba, gdy przymierzała się do czegoś wymagającego wysiłku, nieświadomie wykonywała ruchy, które w dzieciństwie służyły jej podczas żniw”.

Dziewczyny i pióra z obsadką

Maj 1923 roku oznaczał dla piętnastoletniej Astrid Ericsson koniec edukacji szkolnej. Nie było jej przykro z tego powodu. Chociaż dobrze jej szła nauka, a na ostatnim egzaminie ze szwedzkiego wybrała wymagający intelektualnie temat Działalność zgromadzeń zakonnych w średniowieczu, często znajdowała się w tym samym położeniu co jedna z bliźniaczek z książki Kerstin i ja, ta bardziej podobna do chłopca: „Nie tęskniłam do szkolnej ławki, gdzie musi się siedzieć spokojnie, aż człowiek czuje, że całe ciało mu drętwieje, i ma ochotę krzyczeć i tłuc, co popadnie”24.

4. Szkolna klasa Astrid Ericsson (pierwsza od prawej, z uniesioną ręką).

Do szkolnych awanturników Astrid nie należała, jednak w jej ciele czaił się niepokój. Widać to na starym zdjęciu zrobionym w klasie. Pozostałe dzieci przykładnie siedzą w ławkach i wpatrują się w fotografa, tylko jedna Astrid Ericsson stoi i wymachuje ręką. Była niska, szczupła, ruchliwa. Zanim ścięła włosy, nosiła je zaplecione. Tak zapamiętała ją jedna z nieco starszych dziewcząt z Vimmerby, Greta Fahlstedt, która w okrągłe urodziny Astrid w 1997 roku powiedziała lokalnej gazecie „Vimmerby Tidning”: „Już w tamtych czasach nie brakowało jej swady. Miała w sobie iskrę bożą”. Nie mogło więc stać się inaczej – Astrid dostała same dobre oceny z egzaminów pisemnych na zakończenie szkoły w 1923 roku. Spośród wszystkich wypracowań, napisanych w języku szwedzkim, niemieckim i angielskim, zwłaszcza to po szwedzku, na temat zapracowanych zakonnic z zamierzchłej przeszłości, zdradzało u piętnastolatki dobrze ukształtowaną wyobraźnię oraz poczucie humoru:

Jednej rzeczy zakonnice poświęcały wyjątkowo dużo czasu, robótkom ręcznym: kunsztownemu wyszywaniu obrusów na ołtarze, koronkarstwu, szyciu szat i wielu innym podobnym pracom. Zdolne były niesłychanie. Uważam, że gdyby wbrew panującym zasadom wolno było siostrom wychodzić za mąż, szłyby do ślubu we wspaniałych sukniach.

Nie wiemy, jakie debaty na temat przyszłości najstarszej córki i jej posagu w latach 1923–1924 toczyły się między rodzicami w czterech ścianach sypialni, gdzie Hanna i Samuel August, leżąc każde w swoim łóżku, rozmawiali ściszonym głosem, nim zaśpiewali psalm i zgasili światło. W ogóle w autobiograficznych notatkach Astrid z idyllicznych czasów w Näs znajdujemy niewiele danych, które by wprost ujawniały lub chociaż przybliżały opinie Hanny i Samuela Augusta oraz ich reakcje na zapewne krytycznie przyjmowane wybory życiowe dzieci.

Nie wiadomo na przykład, czy Hanna utwierdzała swoją piętnastoletnią córkę w pragnieniu bycia dziennikarką „Vimmerby Tidning”, kiedy pojawiła się taka możliwość – i jaki pogląd na tę sprawę miał Samuel August. Być może to on zrazu zawarł stosowne porozumienie z redaktorem naczelnym gazety, a jeśli tak, to zapewne nie spotkał się ze sprzeciwem lub choćby zaniepokojeniem ze strony Hanny. Kobiety w zawodzie dziennikarskim stanowiły rzadkość, prasa pozostawała częścią wyłącznie męskiego świata, co kolidowało z obrazem demokratycznego przełomu, jaki około 1920 roku dokonywał się w Szwecji w dziedzinie praw kobiet. Mimo wszystko nie można wykluczyć, że Hanna – przynajmniej w skrytości duszy – popierała marzenia córki o rozwijaniu talentu pisarskiego i pragnienie, jakie sama niegdyś żywiła: by spędzić życie w świecie słów. Astrid we wspomnieniowym tekście Samuel August z Sevedstorp i Hanna z Hult opowiada, że jej matka jako młoda, niezamężna kobieta marzyła o zrobieniu twórczego użytku ze swoich niebagatelnych umiejętności czytania i pisania:

Była dziewczyną zdolną, która na świadectwie ukończenia szkoły miała ocenę „celująco” ze wszystkich przedmiotów bez wyjątku. Kiedyś miała nadzieję zostać nauczycielką, ale sprzeciwiła się temu jej matka. Czy teraz miała uczucie, iż wyjście za mąż wiąże się z nieodwołalną rezygnacją z czegoś w jej życiu?25

Zapewne Hanna była nieco stropiona, lecz przy tym całkiem dumna z tego, że jej zdolna córka otrzymała angaż w wiele znaczącej dla miasteczka gazecie. Jak powiedzieliśmy, do rzadkości należały sytuacje, gdy kobiety, zwłaszcza tak młode, dostawały przyzwolenie na pisanie do prasy, a przez to w jakikolwiek sposób kształtowały na bieżąco publikowane wiadomości. Po tak zwanym przełomie nowoczesnym w literaturach i kulturach Północy w latach 70. XIX wieku pojawiały się wprawdzie pierwsze dziennikarki, jednak sporadycznie. W latach 20. XX wieku w Szwecji przyjmowanie kobiet do pracy w redakcjach nadal postępowało mizernie, mimo że wydana w 1910 roku przez Ellin Wägner powieść Penneskaftet (Obsadka) przyczyniła się niepomiernie do nagłośnienia takiej pracy umysłowej jako nowego pola zawodowej aktywności kobiet26. Nastawiona bojowo, skora do konfrontacji Barbro, główna bohaterka książki Wägner, miała nie tylko stanowić ucieleśnienie nowoczesnej kobiety będącej wyłącznie na własnym utrzymaniu, ale także rzucać jasne światło na ten odmienny i ekspansywny model kobiecości, z którym związana była możliwość kształtowania opinii publicznej. Przezywane „obsadkówkami”, wprowadziły do publicznej debaty problem wyborczych praw kobiet oraz ról społecznych pełnionych przez nie poza domem. W takim znaczeniu zarówno Obsadka, jak i debiutancka powieść Wägner z 1908 roku, Norrtullsligan (Buntowniczki z ulicy Norrtull), profetycznie opisywały rychłe zmiany, polegające na przenoszeniu się młodych kobiet, takich jak Astrid Ericsson, ze wsi do miasta. Wägner pisała: „Zaczekajmy, aż w pełni niezależne kobiety zaczną bez ograniczeń zakładać swoje własne gospodarstwa domowe w całym Sztokholmie, a wtedy powstanie równie wiele ognisk zmian, zdziwi się świat, co potrafimy zdziałać”.

W Szwecji lat 20. dziennikarze nie musieli kończyć żadnych wyższych studiów. Za wykształcenie piszących autorów odpowiadały gazety we własnym zakresie. Wśród ówczesnych publicystów dominował pogląd, że albo ktoś ma wrodzone predyspozycje do tej pracy, albo w ogóle nie powinien się za nią zabierać. W przypadku Astrid Ericsson to przyrodzony talent (oprócz dobrych rodzinnych kontaktów) wyniósł ją na stanowisko wolontariusza, jak w tamtych czasach nazywano praktykantów w redakcjach. Tego rodzaju praktyki w różnych gazetach rządziły się różnymi zasadami, co oznaczało, że nawet czas terminowania wahał się od kilku miesięcy do kilku lat.

5. Reinhold Blomberg

Zdobycie w tak młodym wieku pracy w „Vimmerby Tidning” Astrid Ericsson zawdzięczała redaktorowi naczelnemu i właścicielowi gazety, Reinholdowi Blombergowi27. Zdumiewające umiejętności pisarskie dziewczynki zwróciły jego uwagę parę lat wcześniej. Do koedukacyjnej szkoły w Vimmerby Astrid uczęszczała razem z dziećmi Blomberga. Pewnego sierpniowego czy wrześniowego dnia w 1921 roku w biurze redaktora naczelnego złożył wizytę nauczyciel mianowany Tengström, który w miejscowej szkole wykładał szwedzki, niemiecki i angielski. Wychowawca potomstwa Blomberga bardzo chciał pokazać mu niezwykłe wypracowanie, napisane przez trzynastoletnią Astrid Ericsson. Czy aby nie należało tego wypracowania opublikować w gazecie? Rozpoczynało się tak oto:

Piękny sierpniowy poranek. Dopiero wstaje słońce. Astry rosnące na klombie pośrodku podwórza zaczynają wznosić ku niemu główki ciężkie od rosy. Jakże tu cicho, jakaż cisza w obejściu. Dookoła ani żywej duszy. Ale poczekajmy. Przecież za chwilę nadejdzie para dziewcząt, zajęte będą przy tym rozmową.

Pomimo że redaktor naczelny Blomberg nie był sam ani w pełni profesjonalnym dziennikarzem, ani publicystą, potrafił odróżnić dobrze prowadzących opowieść od piszących nieudolnie. Była to niezbędna umiejętność w czasach, gdy branża prasowa ewoluowała od staroświeckich gazet reprezentujących programy stronnictw politycznych ku nowoczesnym, trafiającym do całych rodzin dziennikom powszechnym, o których poczytności miało wkrótce decydować coś więcej aniżeli jedynie ogłoszenia drobne, obwieszczenia, upartyjnione komentarze oraz długie odezwy moralne. Czytelnicy przyszłości łaknęli informacji i rozrywki. Pojął to przedsiębiorca Blomberg.

Tekst W naszej zagrodzie, bo taki tytuł nosiło szkolne wypracowanie Astrid Ericsson, ukazał się w „Vimmerby Tidning” 7 września 1921 roku. Czytelnikom zapowiedziany został jako „próba rzadkich wśród naszej młodzieży predyspozycji stylistycznych” i miał z grubsza wszystko, czego można było spodziewać się po wkładzie dziennikarstwa nastawionego na rozrywkę w nowoczesnej gazecie: ekspozycję zbudowaną w pierwszych zdaniach, ostro zarysowane i od razu zapadające w pamięć postaci, a także pokaźny językowy ładunek witalności i emocji. Ponadto opublikowane wypracowanie podejmowało uniwersalne wątki tematyczne, z którymi dorośli odbiorcy obu płci i w każdym wieku mogli się utożsamiać, i które budziły w nich nostalgię. W późniejszym życiu to samo – swoboda dziecięcych zabaw – stało się znakiem rozpoznawczym pisarstwa Astrid Lindgren.

Niemal wszystkie zabawy dzieci wiejskich w początkach lat 20. odbywały się na wolnym powietrzu i miały swe źródła w ścisłym związku człowieka, zwierząt i przyrody. Także dzieciństwo Astrid pełne było takich igraszek. Jak sama często powtarzała, dzieci Ericssonów, o ile nie musiały pomagać w pracach polowych, bawiły się do upadłego. W niewielkim szkicu zamieszczonym w książce z rodzinnymi wspomnieniami, Fyra syskon berättar (Czworo rodzeństwa opowiada), Astrid napisała: „O tak, zabawy wypełniały nam całe dni! Czymże byłoby bez nich moje dzieciństwo! Jakież byłoby dzieciństwo wszystkich dzieci, gdyby w ich życiu zabrakło zabawy?”.

Szkolne wypracowanie, ogłoszone na łamach „Vimmerby Tidning” w 1921 roku, podejmowało temat życia pełnego dziecięcych figli, które u trzynastoletniej publicystki miało wkrótce dobiec końca. Czytelnik wypracowania poznaje dwie dziewczynki, całkowicie zaprzątnięte przygotowaniami do uroczystego pochówku szczurka. Z pełną powagą i czcią zwierzątko z długim grubym ogonem zostaje owinięte elegancką białą chustką i ostrożnie złożone do grobu, aby znalazło się u Boga:

Maluchy stały milcząc, z minami serio. Maja nawet uroniła łzę, stosownie do okoliczności. Wtedy uśmiechnęło się słońce. Astry z cichym szmerem nachyliły się ku sobie. A może to tylko wiatr zbliżył główki kwiatów.

Po pogrzebie szczurka nie odbywa się zwyczajowe u dorosłych spotkanie w domu przy piwie albo kawie, natomiast gromada dzieci zbiega się pod wieczór, aby kontynuować zabawę. Ale tym razem nie mogą dojść do porozumienia, w co będą się bawić. Znużenie i fizyczne zmęczenie zaczynają dawać o sobie znać. Dzieci ostatecznie rozchodzą się do domów. Ale autorka szkolnego wypracowania stawia na końcu wykrzyknik zamiast kropki. Bo przecież nazajutrz wstanie nowy dzień, który przyniesie kolejne zabawy: „Dobranoc, urwisy!”.

Fizyka według dziennikarki

Redaktor Blomberg nie zapomniał ani wypracowania, ani uczennicy. Przypuszczalnie miał sposobność poznać również inne próbki pisarskiego talentu młodej Astrid Ericsson, gdyż w klasie jego najstarszego dziecka nauczyciel Tengström od czasu do czasu czytał na głos jej prace pisemne. Dotychczas nieznana i niepublikowana zawartość zeszytów Astrid do języka szwedzkiego z tamtego okresu poświadcza imponującą skalę jej talentu. Pięć różnych wypracowań z 1921 roku, pominąwszy znane nam już W naszej zagrodzie oraz wypracowanie z 1923 roku z egzaminu końcowego na temat życia w klasztorze, pokazuje, jak bardzo młodziutka, rezolutna prozatorka świadoma była używanych przez siebie narzędzi językowych, gatunków oraz tendencji stylistycznych, i że naprawdę była w stanie nadać swoim tekstom zróżnicowany wyraz.

„A myśmy wszyscy pisali przecież tak szablonowo” – przyznała dziewięćdziesięcioletnia Greta Rundqvist w „Vimmerby Tidning” z 11 listopada 1997 roku – „już na etapie szkolnym prace pisemne Astrid wyróżniały się na tle pozostałych, często bywały odczytywane przez nauczyciela, który dostrzegł talent”. Czy Astrid składała relację z samotnego marszu z Vimmerby do Krön, czy opisywała wieczór wigilijny w Näs, czy snuła zmyślone opowieści o miejscowych podróżnikach docierających do Ameryki, czy też charakteryzowała ciekawy eksperyment z lekcji fizyki – to w każdym z tych tekstów stawiała sobie za cel przedłożenie czytelnikowi żywych i przejrzystych obrazów. Znakomitym tego przykładem jest wypracowanie Doświadczenie z elektrostatyki z 1921 roku. Czternastoletnia Astrid otrzymała polecenie rzeczowego streszczenia eksperymentu fizycznego, a podeszła do tego zadania po dziennikarsku. Przez zastosowanie formy reportażu prasowego, z dominującą w narracji mową bezpośrednią, wzbudzała zaciekawienie nawet w czytelniku będącym całkowicie na bakier z fizyką:

„Patrzcie, teraz przeprowadzimy doświadczenie”, rzekła panna H. Przyniosła sześć szklanych naczyń z metalowymi prętami w środku. „Co to takiego?”, spytała. Zapadła martwa cisza. „To jest elektroskop. Opowiem wam teraz, z czego się składa. Z takiego oto słoja z ebonitowym korkiem. Przez korek wchodzi do słoja metalowy pręt. Na wierzchołku tego pręta została zatknięta lśniąca cynowa kulka, na dolnym końcu znajdują się dwa złote listki. Dzisiaj użyjemy elektroskopu”, zakończyła swoje wprowadzenie panna H. Następnie podzieliła nas na grupy, a każda otrzymała po elektroskopie i po lasce ebonitowej. „Do czego posłuży nam laska ebonitowa?”, wykrzykiwaliśmy. „Do wywołania prądu elektrycznego”, odrzekła panna nauczycielka. „Ale jak sobie z tym mamy poradzić?”. „Otóż, wytłumaczę wam, jeśli pozwolicie mi dojść do głosu, bo gdy się przekrzykujecie, nie mogę. A zatem, jak już wiecie, ciałom można nadawać ładunek elektryczny przez pocieranie. Teraz więc potrzyjcie swoje ebonitowe laski o wełniany gałganek. Następnie zbliżcie je do cynowej kulki na elektroskopie, dotknijcie kulkę i odłóżcie laski. Zobaczcie, jak złote listki, które przedtem do siebie przylegały, odchylają się. Jak to możliwe?”. „Ja wiem”, krzyknęła jedna z dziewcząt. „Wyróżniamy dwa rodzaje ładunków elektrycznych, ujemne i dodatnie. Tym razem listki mają ładunki jednoimienne, dlatego wychylają się. Dwa ładunki jednego znaku odpychają się, podczas gdy między ładunkami różnoimiennymi zachodzi przyciąganie”. „Właśnie tak to jest”, powiedziała panna H.

Po ponad roku od złożenia końcowych egzaminów latem 1923 roku, Astrid została przyjęta do „Vimmerby Tidning” w charakterze dziennikarki praktykantki. Comiesięczna wypłata w kwocie 60 koron stanowiła w ówczesnej Szwecji standardowe wynagrodzenie dla wolontariuszy. Obowiązki w ramach wynagrodzenia obejmowały nie tylko układanie nekrologów, pisanie drobnych artykułów czy recenzji o niższej randze, ale również odbieranie telefonów, sporządzanie bieżącej dokumentacji, korektę oraz bieganie za sprawunkami po miasteczku.

Gazeta „Vimmerby Tidning” wychodziła dwa razy w tygodniu. Składała się z ośmiu stron małego formatu, skrzętnie wypełnionych ogłoszeniami komercyjnymi i publicznymi oraz wiadomościami z kraju i zagranicy w bardzo szerokim wyborze –­­ zaczynając od polityki międzynarodowej i katastrof naturalnych z całej kuli ziemskiej, a kończąc na wzmiankach o matce z jakiegoś zakątka Szwecji, oskarżonej o uduszenie bądź utopienie dopiero co powitego pozamałżeńskiego dziecka. W działach zawierających lżejszy materiał czytelnik znajdował artykuły na temat sportu, mody, prowadzenia gospodarstwa domowego, coś z krzyżówek. Dużą popularnością cieszyła się kolumna z rozmaitościami nosząca tytuł „To tu, to tam”, do której trafiały historyjki z dreszczykiem: o zbrodniach, nieszczęśliwych wypadkach oraz wszelkich niewiarygodnych zdarzeniach ze wszystkich stron Szwecji. Były to podsuwane przez rzeczywistość michałki, a obdarzona bujną wyobraźnią, lubiąca komponować opowieści adeptka dziennikarstwa nie mogła nie wypróbować przy nich swoich sił, skoro tylko nadarzała się okazja. W rubryce „To tu, to tam” można było między innymi przeczytać o starszym mężczyźnie z gminy Hultsfred, który na wiosnę 1925 roku wygłosił mowę nad grobem przyjaciela, ale tuż po tym, jak trumna została spuszczona do ziemi, nagle sam padł martwy. Równie sensacyjne wieści napłynęły po pogrzebie w wiosce Mulseryd. Pewna kobieta, która przed 22 laty straciła głos, podczas nabożeństwa żałobnego swojej matki przemówiła do zgromadzonych w kościele.

W zwykłej sprzedaży egzemplarz „Vimmerby Tidning” kosztował dziesięć öre, ale temu, kto wykupił roczną prenumeratę, zostawały w portfelu całe cztery korony. Nakład wydania codziennego utrzymywał się na stałym poziomie około 5000 egzemplarzy. Choć Reinhold Blomberg nie miał wyłączności na przekazywanie miasteczku najświeższych wiadomości, to konkurencja osiągała o połowę mniejszy nakład. „Nya Posten” nie dorównywała „Vimmerby Tidning” ani liczbą publikowanych ogłoszeń, ani pod względem dziennikarstwa informacyjnego i rozrywki, nie pozyskała też tak licznych współpracowników i informatorów w małej prowincjonalnej społeczności z okolic Vimmerby.

Nie sposób powiedzieć, ile dokładnie tekstów początkująca dziennikarka zdołała zamieścić podczas ponad dwuletniej pracy dla „piśmidełka z Vimmerby”28 – tak Astrid nazywała gazetę w liś-cie do starszego brata Gunnara, w tamtych latach uczącego się w szkole rolniczej w Skanii. Większość publikowanych materiałów nie była bowiem opatrywana podpisami autorów. Ale entuzjastyczne referencje, jakie Blomberg wystawił stażystce w sierpniu 1926 roku, gdy nagle przyszło mu zakończyć z nią współpracę, wskazują na to, że zapowiadała się na dziennikarkę pojętną, bacznie obserwującą świat i wyjątkowo pilną. Z tego polecającego pisma wynika, że Astrid wykonywała wszelkie możliwe polecenia z zakresu prac biurowych oraz redaktorskich, i zawsze, gdy tylko zaszła potrzeba, ruszała do dziennikarskiego boju. Za każdym razem „z poczuciem humoru i niesłychanym zapałem” – zaakcentował redaktor naczelny.

Jak bardzo młoda Astrid w marzeniach wiązała własną przyszłość z pozycją „człowieka prasy”, zrozumiał Gunnar po przeczytaniu listu z 18 marca 1925 roku. Również on pragnąłby wkroczyć na dziennikarską drogę, lecz jako jedynego syna w Näs czekało go przejęcie gospodarstwa po rodzicach. Rozanielona młodsza siostra zawiadamiała, że niebawem przenosi się do Sztokholmu, by uczyć się rysunku (mimo że jeszcze nie potrafiła bezbłędnie przeliterować słowa „croquis”29). Redaktor Blomberg sądził, że Astrid wstępuje do szkoły plastycznej w stolicy, nowo założonej przez jego rodzonego brata, aby zdobyć dodatkową kompetencję przydatną w przyszłości w zawodzie dziennikarki:

Podzielę się z Tobą wielką nowiną. 1 kwietnia wyruszam do Sztokholmu. Będę pobierać nauki w szkole plastycznej Henryka Blomberga. Edukacja zajmie dwa miesiące. Niechybnie myślisz, że to Ty powinieneś był znaleźć się na moim miejscu. W pełni się z tym zgadzam. Z pewnością jesteś stworzony do pracy w prasie bardziej ode mnie. Ale pomnij, proszę, że myśl o tym prześladowała mnie, zanim zostałam przyjęta. Teraz, mam nadzieję, spotka mnie pociecha. Wstyd mi jednak, że gdy wrócisz na wiosnę, nie zastaniesz mnie w domu. Winnam uczyć się crocisu czy czegoś takiego. Twierdzą, że skorzystam na tym jako dziennikarka. Chyba już nie w gazetce w Vimmerby, tylko gdzieś indziej.

Wędrowniczki

Niepodobna rozstrzygnąć, które spośród wszystkich niesygnowanych nazwiskiem artykułów, notek czy felietonów opublikowanych w „Vimmerby Tidning” między wiosną 1924 a latem 1926 roku wyszły spod pióra zdolnej redakcyjnej praktykantki. Ale co do autorstwa kilku dysponujemy osobistą deklaracją Astrid. To dłuższe artykuły, które Blomberg w liście polecającym z 1926 roku nazwał „opowiadaniami”, podkreślając, że Astrid szczególnie się w nich specjalizuje. Jedno z takich opowiadań ukazało się drukiem w wydaniu gazety z 15 października 1924 roku. Poruszało temat otwarcia nowej trasy pociągu z Vimmerby do Ydrefors. W wydarzeniu tym gremialny udział wzięli członkowie zarządu kolei żelaznych, burmistrzowie, członkowie rad gminnych i parafialnych oraz prawie wszyscy dziennikarze z prowincji Smalandia – ogółem 60 osobistości, wyłącznie mężczyzn, których nazwiska w większości musiały zostać przywołane jedno po drugim już na początku reportażu na cztery szpalty. Po tej wstępnej wyliczance nazwisk, beznamiętnej i nużącej, na którą zapewne nalegał redaktor naczelny, szesnastoletniej reporterce wreszcie wolno było rozwinąć skrzydła i pokazać, co potrafi publicystka nowoczesnej gazety. Z nagła wzrosło napięcie w reportażu. Słyszało się zbliżający pociąg, zaraz potem widziało dym z komina parowozu na horyzoncie. I wreszcie…

… przybył. Z lokomotywą ozdobioną flagami i girlandami. Po paru minutach postoju odjechał w dalszą drogę. Żegnało go wesołym machaniem 13 flag. Jak wiadomo, w Ameryce pociągi ruszają z tak przeraźliwym impetem, że we dnie czy w nocy są jak latające świetliki przed oczami. Cóż, nie da się tego powiedzieć o tutejszym pociągu. Puszczając kłęby pary, rozpędzał się zdecydowanie dostojnie, dzięki czemu pasażerowie mieli okazję rozkoszować się pięknem przyrody Smalandii. Od czasu do czasu skład przystawał na małej stacyjce z pomalowanym na czerwono dworcem, girlandami i innymi ozdobami na długich peronach, które wypełniali gapie i wiwatujący. Oczywiście wszędzie powiewała flaga Szwecji.

Czytelnikom gazety w 1925 roku wpadła w ręce odmienna próbka dziennikarskiego talentu Astrid. Wędrując (På luffen)30 – taki tytuł nosił natchniony feministyczny felieton w trzech odcinkach, poświęcony forsownej letniej wędrówce szóstki dziewcząt z Vimmerby przez Smalandię i Östergötland. By uczynić zadość dobremu dziennikarskiemu zwyczajowi, programowe założenie tekstu, wydrukowanego w „Vimmerby Tidning” 11 lipca 1925 roku, zostało wyłożone na wstępie:

Poniższy artykuł będzie relacją z podróży. Na pewno okaże się nędznym przedstawicielem swojego gatunku, prosimy zatem o wyrozumiałość – przez wzgląd na nasz nastoletni wiek. Pisze bowiem sześć młodych dam, które bladym świtem udały się w pieszą podróż, rozpocząwszy ją w Vimmerby. Oto wrażenia i perypetie z trasy, tutaj wtajemniczymy w nie szerokie grono czytelników. Zatem do dzieła! Najlepiej zacząć od samego początku, na rynku, akurat zegar z kościelnej wieży wybijał dziewiątą. Plecak na grzbiet, na nogi ciężkie buty. Wymaszerowałyśmy polną drogą. Górnolotnie pasowałyśmy się na rycerki szos.

6. Rycerki szos na Kanale Gotyjskim, odpoczywają na statku „Pallas”, pełnym szwedzkich i niemieckich turystów.

W Vimmerby zrobiło się z tego wydarzenie, zauważone i omawiane. Sześć dumnych cór miasteczka – wśród nich dwie świeżo upieczone studentki – lipcowego poranka przygotowuje się na Dużym Rynku do drogi. Są identycznie ubrane, w praktyczne sukienki do marszruty z krótkimi rękawami i wycięciem pod szyją, z chustami zawiązanymi po harcersku, w kloszowych kapelusikach albo studenckich czapkach na głowach. Niosą plecaki z przyczepionymi matami, a na stopach mają solidne buty z wysokimi cholewkami. Dziewczyny tworzące tę grupkę – Elvira, Anne-Marie, Astrid, Greta, Sonja i Märta – znały się od pierwszego roku nauki szkolnej. Greta Rundqvist w 1997 roku opowiedziała o tym gazecie „Vimmerby Tidning”:

W pięć, sześć czy siedem dziewcząt stanowiłyśmy zgraną paczkę. Niemal zawsze trzymałyśmy się razem, dopóki nie rozdzieliło nas życie, czyli studia i praca. Jednak żadna z nas nie została pielęgniarką. A o takiej przyszłości wszystkie marzyłyśmy w latach 20.

Cztery spośród tych dziewcząt na rok przed wyprawą udawały mężczyzn na siedemnastych urodzinach Anne-Marie, co zostało uwiecznione na fotografiach. Tym bardziej w 1925 roku gładko szło im naśladowanie płci przeciwnej, wcielanie się w wędrownych czeladników, obieżyświatów wyruszających bez konkretnego celu. Doprawdy tego dokonały, dzień w dzień pokonując od 10 do 30 kilometrów, w sumie 300 kilometrów. Sporą część trasy przebyły pieszo, ale – gdy była taka możliwość – korzystały z kolei lub łódki, jechały samochodem albo wozem konnym, na sianie czy między bańkami na mleko. Trasa prowadziła z Vimmerby w kierunku miejscowości Tranås i Gränna, dalej wzdłuż wschodniego brzegu jeziora Wetter ku tajemniczej, zalesionej górze Omberg i równinie otaczającej Vadstenę, związaną z postacią świętej Brygidy Szwedzkiej. Następnie szlak wiódł do miasteczka Motala i dalej drogą wodną, przez śluzy na Kanale Gotyjskim, ku dużemu miastu Linköping, by wreszcie zawrócić na południe, tam, gdzie zaczęła się wędrówka.

Pokonanie tylu kilometrów na piechotę nie byłoby możliwe bez mocnej kondycji, dobrego towarzystwa i pożywnego jedzenia. W dłuższym liście do Gunnara, datowanym na 26 lipca 1925 roku, napisanym z parodiującą patos manierą, którą rodzeństwo bawiło się w korespondencji pocztowej, Astrid rozliczne wyzwania związane z marszrutą podsumowała rzeczowo w trzech punktach:

Zapewne czytałeś nasze efektowne sprawozdania z marszruty w piśmidełku z Vimmerby. Jeśli tak, to znasz większość zdarzeń. Ponadto pragnę poinformować Cię o tym, co następuje: primo – wyżej wymienionej wędrówce podołałyśmy nadzwyczaj dobrze, wbrew drwinom i złośliwym komentarzom słyszanym podczas wymarszu. Secundo – nie dorobiłyśmy się znacznych otarć skóry, nie licząc tych z pierwszego dnia wyprawy, gdy to zmuszona zostałam do kupienia w Tranås pary nowych, wygodniejszych butów na kredyt. Tertio – nie łapałyśmy okazji na szosie ani nie ułatwiałyśmy sobie drogi innymi środkami transportu, poza bardzo wyjątkowymi sytuacjami. Nie próbuj więc mówić, że nie umiemy wędrować!

W prasowym felietonie, krótko ujmującym w punktach mężne przedsięwzięcie sześciu panienek, zaznaczył się zmysł ironii autorki, świetnie rozwinięty jak na początkującą dziennikarkę. Korespondencje z tej podróży bez wątpienia uznać można za humorystyczny wkład młodego pokolenia w dyskusje – w Vimmerby wtedy jeszcze nawet nie rozpoczęte – nad społecznymi rolami płci. Reporterka puszczała perskie oko do czytelników gazety: nawet młode, wytrzymałe emancypantki mogą odwodnić się, nabawić pęcherzy na stopach czy skorzystać z uprzejmej propozycji podwiezienia dokądś. W rzeczywistości prawie codziennie wędrowniczkom trafiała się jakaś pomoc w drodze. Któż bowiem odmówiłby takiej pełnej werwy, elokwentnej kompanii?

W piekącym słońcu przeszłyśmy mniej więcej dziesięć kilometrów. Gdy już zaczynałyśmy majaczyć o pomarańczach, dostrzegłyśmy nadjeżdżający samochód. Od razu nasze twarze zaczęły przyjmować stosowny wyraz. I odmalował się na nich obraz prawdziwie rozpaczliwy, ręce opadały wzdłuż ciał, stopy wlokły się parę metrów za nimi, a z sześciu krtani jednocześnie wydobywało się wołanie o pomoc: „Prosimy nas podwieeeeźć!”. Rezultat był murowany! Okazją przedostałyśmy się aż do Stora Åby. Najpiękniejszą drogą w całej Szwecji. Co za radość!...

Trzystukilometrowa podróż właściwie pisała się sama. Czytelnicy z Vimmerby, rodzinnego miasteczka wędrowniczek, nigdy nie mogli być pewni, co nowego przyniesie kolejne sprawozdanie z podróży i gdzie ostatnio nocowały: we dworze, w hotelu czy w stogu siana. Na drugim etapie marszruty dziewczęta dotarły na wysokość Visingsö, dużej wyspy na jeziorze Wetter, do miejscowości Gränna, znanej z produkowanych tam cukierków polkagris31. Mimo że o zmierzchu opatrywały bąble na stopach, dały się wciągnąć w wir zabawy. Od tego momentu nie wszystko, co siedemnastoletnia korespondentka powinna była przekazywać do redakcji i zamieszczać w treści felietonu dyktowanego w odcinkach przez telefon, nadawało się do czytania przez sześć mam, które równie uważnie czytały powtarzające się na łamach „Vimmerby Tidning” artykuły na temat niewolniczego handlu młodymi białymi dziewczynami. Dlatego jedynie Gunnar w liście z 26 lipca 1925 roku otrzymał pełną relację z tego, jak cała szóstka wagabundek ze Smalandii zaznaczyła swoją obecność na lokalnym festynie:

Naprawdę wesoło zrobiło się dopiero w Gränna. Udałyśmy się do majątku Vretaholm, znajdującego się pod miasteczkiem. To dlatego, że Elna miała przyjaciółkę, która miała przyjaciółkę, która była poślubiona zarządcy tego gospodarstwa, toteż przyjaciółka Elny była teraz w odwiedzinach u swojej przyjaciółki. Nadążasz? Przypadek chciał, że w tej zacnej miejscowości akurat odbywały się zabawy dla miejscowych. Nie mogłyśmy nie dołączyć i nie odprężyć się nieco. Jak sam mogłeś o tym przeczytać w „Vimmerby Tidning”, wcisnęłyśmy się bez żadnego zaproszenia, co było zadziwiająco łatwe. Nie było tańców, tylko śpiewy. Z początku nie chciałyśmy się przyłączyć, jednak „za niejedną zachętą” potem… Potem obruszyły się na nas dziewczęta z Gränna, ponieważ flirtowałyśmy z najprzystojniejszymi chłopcami. Ech, być człowiekiem to nie jest prosta sprawa, a zamążpójście nie jest wcale rozsądnym rozwiązaniem.

Poranna fryzura Ellen Key

Dwa dni później, po nocy spędzonej obok ruin klasztoru w Alvastra, dziewczęta podjęły decyzję, że ostatnie kilometry pokonają krętymi, pagórkowatymi drogami, by dostać się do legendarnej willi należącej do pisarki Ellen Key. Willa Strand była położona na stromej skarpie schodzącej do brzegu jeziora Wetter. Czy siedemdziesięciopięcioletnia autorka słynnego na cały świat Stulecia dziecka przebywała wówczas w domu i zechciała zaprosić wędrowniczki do środka? Czy właścicielka okazałej willi, gdy tylko zbliżyły się do niej dziewczęta, niespodzianie wyszła na balkon i zawołała: „Czego sobie panienki życzą?”.

Ellen Key w pierwszej dekadzie XX wieku uczyniła ze Strand ośrodek kulturalny ogniskujący działania ruchu kobiecego. Do tutejszej księgi gości wpisały się dziesiątki znakomitych postaci. Ale pod koniec życia coraz bardziej krępowały Key niezapowiedziane wizyty. Wolno więc uznać za ewenement, że sześć dziewcząt z miasteczka Vimmerby otrzymało zgodę pisarki na wejście do położonego ponad brzegiem jeziora ogrodu przy willi Strand, obsadzonego dzikimi szwedzkimi kwiatami, egzotycznymi bylinami i krzewami. Na końcach ścieżek wijących się poprzez tarasy na zboczu i noszących nazwy takie jak „Dróżka Rousseau”, stały ule w rozmaitych wymyślnych kształtach, a na dole przy brzegu znajdował się mostek do cumowania łódek, z kolumienkami i daszkiem stylizowanymi na starożytne. Przypominać miały sycylijską świątynię słońca. W czasie tej szczególnej wizyty olbrzymi pies Ellen Key pokazał się od zupełnie niegościnnej strony – ugryzł jedną z dziewcząt. Na pomoc pośpieszyła pomoc domowa, panna Blomsterberg. Reporterka „Vimmerby Tidning” nie omieszkała z tej historii wycisnąć do swojej rubryki tego, co najsoczystsze:

Wtem wyskoczył groźny bernardyn i zatopił zębiska w jednej z dwunastu naszych nóg (teraz właścicielka nogi z dumą głosi wszem i wobec, że została pogryziona przez psa samej Ellen Key). Ellen Key okazała swoje dobre serce. Dla pocieszenia i zadośćuczynienia zaprosiła nas również do wnętrza willi Strand. Jakież to dla nas były przednie chwile! Piękniejszego domu długo by szukać.

Sześć par oczu nie dowierzało temu, co zobaczyło w środku: wszędzie jasne, przyjazne kolory, śliczne proste meble, półki z książkami chyba we wszystkich pomieszczeniach, a gdzie nie spojrzeć, małe lub duże bajeczne detale architektury i wyposażenia wnętrz. Na przykład wysoko na wszystkich czterech ścianach przedpokoju wymalowane były różne sentencje, między innymi cytat z Thomasa Thorilda, szwedzkiego filozofa i poety epoki oświecenia: „Żyje się tylko dziś”32. Lepszego nagłówka dla opisu przedpołudnia gęstego od wrażeń i niezapomnianych odwiedzin w Strand nie można było wymyśleć. Słowa sentencji zapamiętała Astrid na zawsze, choć nie wykorzystała ich w swojej dziennikarskiej relacji z wędrówki. Postanowiła pominąć także najdziwniejsze zdarzenie: słynna pisarka niespodzianie zwróciła się do Astrid o pomoc w zapięciu gorsetu.

Pół wieku później Astrid drobiazgowo przywołała ten epizod z pamięci na potrzeby swojej biografii pisanej przez Margaretę Strömstedt. Jednak z perspektywy czasu, jaki upłynął, spojrzała na spotkanie z Ellen Key zupełnie innymi oczyma, o wiele bardziej krytycznie aniżeli w 1925 roku. W tej wersji opowieści już nie pisarka, lecz groźnie wyglądający pies pośpieszył witać gości, a Ellen Key zachowała się tak, jakby chciała kogoś ugryźć. Na balkon wyszła w samej bieliźnie, z włosami jak tuż po przebudzeniu, gniewnie odzywając się do dziewcząt. W wersji Margarety Strömstedt tak rysowała się ta scena:

– Czego dziewczyny chcą? – krzyknęła ostro, poirytowanym głosem. Onieśmielone wyjaśniły, iż chciały obejrzeć dom, ale Ellen Key nie zdradzała najmniejszej ochoty na wpuszczenie ich. Nagle rozwarły się drzwi na dole, skąd wypadł wielki pies Ellen Key i jedną z dziewcząt ugryzł w nogę. Zrobiło się wielkie zamieszanie. Gospodyni wpuściła je do hallu, by opatrzyć pogryzioną dziewczynkę. Ellen Key zeszła na dół, jedną ręką przytrzymując halkę. Nagle odwróciła się do Astrid i rozkazała ostro: „Zapnij mi gorset!”. Zdumiona i zakłopotana Astrid wykonała polecenie33.

Prawda o wizycie w Strand leży prawdopodobnie gdzieś pomiędzy euforią z felietonu z 1925 roku a retrospektywną racjonalizacją na potrzeby biografii z roku 1977, kiedy siedemdziesięcioletnia Lindgren wyraźnie chciała wyartykułować swoje obiekcje wobec postaci Ellen Key, których z pewnością nie formułowała mając lat siedemnaście. Niezależnie od tego, co wydarzyło się wtedy w Strand, dziewczęta przed wyruszeniem w dalszą drogę, na górę Omberg i do miejscowości Borghamn, otrzymały po kwiecie róży. Na zdjęciu, które zrobiły w ogrodzie u Ellen Key, pies pisarki sprawia wrażenie towarzyskiego. Dobrze ułożony i łagodny bernardyn pozuje razem z wędrowniczkami.

Od opublikowania Stulecia dziecka w 1900 roku nazwisko Ellen Key znaczyło więcej i było zdecydowanie lepiej rozpoznawalne za granicą niż w Szwecji. Książka, otwierająca nową epokę w podejściu do dzieciństwa, składała się z ośmiu rozdziałów z tytułami takimi jak Przysługujące dzieciom prawo wyboru rodziców albo Morderstwo dusz. Była to przednia mieszanka wizjonerstwa, marzycielstwa oraz zaangażowania w dyskusję na temat przyszłości wychowania i absolutnej konieczności opierania relacji między rodzicami a dziećmi na uczuciu miłości. Key uważała, że normy ludzkiego współżycia ulegną wkrótce diametralnej przemianie. I to na lepsze. Wiek, który właśnie nastał, w odróżnieniu od poprzednich stuleci, miał skupić się na najważniejszych zasobach ludzkości – na dzieciach.

Chłodny stosunek siedemdziesięcioletniej Astrid Lindgren do Ellen Key był konsekwencją postawy szwedzkich feministek, które w latach 70., kwestionowały postulaty i przemyślenia Key. Przestano stawiać ją za wzór, wydawała się anachroniczna i reakcyjna, w poglądach zbyt hermetyczna i nastawiona na sprzeciw sam w sobie. Opowiadała się za prawem kobiet do wykształcenia, pracy zarobkowej, samodzielnego utrzymywania się, a także za przyznaniem im praw wyborczych, równocześnie jednak utrzymywała, że najistotniejszy wkład kobiet w życie społeczne łączy się z rodziną i macierzyństwem, którego nie powinny się wyrzekać, o ile to tylko możliwe.

Patrząc z perspektywy naszych czasów – ale nie rozstrzygając, która Astrid, siedemnastoletnia czy siedemdziesięcioletnia, trafnie oceniała Ellen Key – dostrzec można coś mocno symbolicznego w spotkaniu w Strand 7 lipca 1925 roku. Było to spotkanie sędziwej humanistki i pisarki z młodą, wścibską, początkującą dziennikarką, która dwie dekady później wydała książkę rewolucjonizującą literaturę dla dzieci, i która w pewnych aspektach swego późniejszego pisarstwa kontynuowała przesłanie Stulecia dziecka, podzielając zapatrywania Key na kreatywność człowieka, swobodniejsze wychowywanie dzieci czy sprzeciw wobec stosowania kar cielesnych. Jak to ujęła Ellen Key: „Skutkiem mnogości wrażliwych procesów zachodzących w życiu duchowym dziecka, podatności na wstrząsy, kruchości uczuć, tak brutalne ingerencje oddziałują na osobowość dezintegrująco i dezorientująco, w ogóle nie wywierają wpływu wychowawczego”34.